- Opowiadanie: pjlucky - Schyłek

Schyłek

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Schyłek

 

"Wygląda na to, że współczesne tempo znikania ssaków odpowiada temu, co widzimy podczas masowego wymierania, nawet jeśli przyjmiemy bardzo restrykcyjną definicję tego zjawiska."

 

Profesor Anthony D. Barno

 

 

 

Dzień był słoneczny i ciepły. Odczyty na detektorze wskazywały, że coś tu jest. Radioaktywność w okolicy nie przekraczała normy, więc chwycił szpadel i zaczął kopać. Nie było to łatwe w twardej, spękanej ziemi.

 

– Znów trochę znalazłem! – krzyknął do dziewczynki. Wyszła właśnie z pojazdu, przypominającego połączenie kampera z opancerzonym transporterem wojskowym. Urządzenia i mechanizmy znajdujące się wewnątrz wyglądały archaicznie, a także były mocno zużyte. Tak jak i całość wyposażenia, które posiadali. Widoczne ślady po wielu naprawach, rzucały się w oczy. Sprzęt pochodził z końca dwudziestego pierwszego wieku, z końca cywilizacji i ludzkości. Były więc bardzo stare. Nie wytworzono ich w cyklu masowej produkcji, z tanich materiałów. Wykonano je surową, wojskową technologią z dobrej jakości podzespołów, a miały za zadanie przetrwać jak najdłużej i służyć ich właścicielom. Aż do końca świata. Do końca świata ludzkiego oczywiście – co nie było już tak odległą perspektywą.

 

– Okej! Już idę tato! – odpowiedziała drobna dziesięciolatka, po czym podbiegła do ojca trzymając w jednej ręce sitko, a w drugiej małe, wypełnione do połowy pełzającymi robakami wiaderko.

 

– Ho, ho, będą z tego ze cztery obiady – powiedział, uśmiechając się szeroko.

 

Podczas, gdy mężczyzna wykopywał urobek, dziewczynka przesiewała ziemię i wrzucała kolejne owady do wiaderka. W pewnej chwili, sądząc że nie patrzy na nią, zajęty kopaniem, włożyła sobie jednego z wijących się i skręcających robali do ust. Zauważył jednak jak przeżuwała:

 

– Zjadłaś? – zapytał i poczuł jak żołądek podchodzi mu do gardła, ale tylko uśmiechnął się lekko do dziecka. Mała wzruszyła ramionami. – Niedługo będzie obiad – dodał. Dla niej, to był naturalny odruch, on musiał przełamywać wstręt za każdym razem, gdy sięgał po robaczanego burgera, albo owadziego steka, no i oczywiście nie było mowy o tym, żeby musiał jeść to nieprzetworzone. Do tego celu mieli wielofunkcyjne urządzenie kuchenne, wyglądające trochę jak mały, stalowy sarkofag. Nazywali to kuchenką. Na pierwszy rzut oka, nie robiła dobrego wrażenia. Pomimo tego, jej użyteczność i niezawodność, wydawała się nie do przecenienia. Inżynierowie starego świata, przewidzieli jak będzie wyglądało menu przyszłości i jak się go będzie przyrządzać. Mogli być z siebie dumni.

 

– Opłukałaś je trochę? Mam nadzieję, że nie zużyłaś zbyt wiele wody, wiesz jak mało zostało, a trzeba jeszcze wytworzyć trochę wodoru, bo paliwo też się kończy.

 

– Tylko trochę – odrzekła wrzucając zawartość kubełka do kuchenki. Była beztroska, ale nie głupia. Nauczył ją wystarczająco, by mogła przetrwać samotnie. Dzień, w którym go zabraknie nadejdzie, czy tego chce, czy nie. Jest jeszcze jedna rzecz, której nie nauczył małej. Zabijać. Nie potrafił. Jest zbyt niewinna. Nie chciał przerywać jej dzieciństwa w ten sposób. Może już nie ma takiej potrzeby. Może do tej pory, kiedy stanie się dorosła, reszta ludzkości wymrze. Albo już wymarła…

 

– Jakie chcesz? – zapytała.

 

– Co? – Wyrwany z zadumy mężczyzna, powoli wracał do rzeczywistości. – Nastaw na grillowane kotlety kochanie.

 

Maszyna zabulgotała. Noże miksera zaczęły wirować, rozdrabniając niewielkie, żywe jeszcze stworzenia na mokrą, kleistą breję, która po odwirowaniu i odsączeniu nadmiaru płynów, przekształciła się w zbitą lepką masę bogatą w wysokiej jakości proteiny. Nawet wołowina nie zawierała ich tyle, co ta papka robaczana. Maszyna zaczęła formować kotleciki i wrzucać je na rozgrzany ruszt. Rozpoczęło się grillowanie.

 

– Dorzućmy tę resztkę ziemniaczków – zaproponowała. Ojciec zastanawiał się przez chwilę. To nie taka prosta decyzja w świecie, gdzie każda, nawet najbardziej rachityczna roślina jest na wagę złota. A co tu mówić o ziemniaku!

 

– W porządku, dzisiaj się najemy – zgodził się.

 

Miał czterdzieści lat, ale wyglądał na sześćdziesiąt. Trudy życia na pustkowiach dawały mu się we znaki. Oboje byli wychudzeni, na szczęście nie chorowali dotychczas. Dieta złożona z owadów mogła mieć swoje zalety. Czasem udawało się wyhodować jakieś warzywa, znaleźć owoce, lecz z różnym skutkiem.

 

 

 

Nie był prawdziwym ojcem dziewczynki i postanowił kiedyś jej o tym opowiedzieć. Było to trudne, bo dziewczynka nie rozumiała pojęcia: "ojciec biologiczny". Czekała go więc, przy okazji, pogadanka na temat "skąd się biorą dzieci".

 

– Naprawdę tak się robi? – spytała niedowierzając.

 

– Raczej tak. – Chciał jak najszybciej skończyć, albo przynajmniej zmienić temat.

 

– To głupie jakieś – skwitowała dziewczynka i oboje parsknęli śmiechem. Później, jednak pomyślał o jej matce i o tym jak zginęła.

 

– Trafiłem do tego niewielkiego obozowiska – kontynuował – przypadkowi ludzie, ale bardzo porządni. Głównie starsze osoby, jakaś rodzina oraz samotna matka z niemowlęciem. To byliście wy. Trzymałem się raczej z boku grupy, nikt nikomu nie wchodził w drogę. Kiedy było trzeba, współpracowaliśmy razem. Pewnego razu zauważyliśmy, jakąś grupę ludzi. Podążali za nami od jakiegoś czasu, Postanowiliśmy, że zatrzymamy pojazdy i poczekamy aż dołączą, może podzielą się z nami wiadomościami z innych części świata – wtedy, niektórzy ludzie mieli jeszcze nadzieję na odwrócenie biegu zdarzeń. Popełniliśmy błąd. Niestety, to oni chcieli, żebyśmy podzielili się z nimi, a właściwie oddali całe nasze zapasy. Wywiązała się walka, Zdążyłem odeprzeć jednego, może dwóch, kiedy oberwałem czymś w głowę. – Spojrzał na dziewczynkę, a ta spoglądała na niego przejęta, lecz nie odzywała się, czekając na dalszy ciąg historii.

 

– Gdy się ocknąłem, obóz był splądrowany, a wszyscy wokół martwi. Usłyszałem twój płacz, najeźdźcy zostawili cię przy życiu, ale twoją mamę… – Tutaj zakończył. Na małej ostatni fragment opowiadania, zdawał się nie robić większego wrażenia. W końcu, był jedyną bliską jej osobą. Jedyną, którą znała. Nie licząc podobnych im wędrowców, a napotykanych z częstotliwością, z jaką Ziemia obiega Słońce. Ostatnio, to nawet z częstotliwością jaką robi to Mars. Nie widzieli żywego człowieka od prawie dwóch lat. Trudno oczekiwać, by płakała po kimś, kogo nawet nie znała.

 

– Opowiedz co było dalej – odezwała się nagle.

 

– Może innym razem, jak będziesz trochę starsza opowiem ci więcej. – Nie zamierzał jej teraz mówić o tym, jak ją wyciągał z objęć martwej matki, która zasłaniała dziecko własnym ciałem do końca. I czego musiał dokonać później, aby udało im się przetrwać.Wiele czasu minie, zanim dziewczynka usłyszy całą tę historię.

 

 

 

*

 

 

 

Zabrali wszystko. Nie zostało nic czym mógłby nakarmić niemowlęta. A one płakały i nie chciały przestać. Będzie musiał skrócić ich męki. "Nie pozwolę, żeby konały w męczarniach z głodu" – pomyślał. Nawet jeśli uda mu się zrobić to co zamierza, to mleka może nie wystarczyć dla obojga bliźniaków. Zapasy były skromne, teraz nie ma nic. Wziął kocyk, zwinął go i przyłożył do buzi jednego z dzieci. Przyciskał przez chwilę, nie płakało już, nie mogło oddychać… Nagle odrzucił kocyk.

 

– Co ja robię?! – wykrzyknął. – Nie zamorduję tych dzieci!

 

Niemowlę zaczęło znów swój lament.

 

Podkradł się ostrożnie do obozowiska bandytów. Chciał przeprowadzić rekonesans. Wśród zrabowanych zapasów, było mleko w proszku, choć rabusie nie mieli żadnych dzieci. Po prostu brali wszystko co nadawało się do spożycia. W obozie przeciwnika, zauważył dwie uprowadzone kobiety. Więc przeżył jeszcze ktoś oprócz niego i dzieci. Gdyby udało mu się je odbić, może zajęły by się dziećmi.

 

Gdy wrócił jedno z dzieci nie płakało. Było martwe. Nie miało żadnych widocznych obrażeń. Prawdopodobnie zakrztusiło się, ale nie wiedział tego na pewno.

 

Jeszcze tej samej nocy, wybrał się ponownie do obozu przeciwnika. Bandyci akurat kładli się spać. Wystawili jednego wartownika z bronią. Odczekał jakieś dwie godziny, po czym zbliżył się do pochylonego nad ogniskiem strażnika. Lewą dłoń, mocno zacisnął na jego ustach, a prawą, uzbrojoną w nóż kuchenny, przeciągnął płynnym ruchem po jego gardle, prawie odcinając głowę od reszty ciała. Starał się nie myśleć o tym, że właśnie pozbawił kogoś życia, a za chwilę zrobi to znowu. Myślał o martwym chłopcu i o żyjącej dziewczynce. Z resztą bandy poszło już łatwiej, gdyż spali twardo, zmęczeni gwałceniem tych dwóch kobiet z jego obozu. Musiał zachować ciszę. Ciemności były jego sprzymierzeńcem, ale obawiał się wszechobecnej ciszy. Nie chciałby potrącić, którejś z porozrzucanych menażek, czy butelek walających się pod nogami. Próbowali krzyczeć i wierzgać, gdy stalowe ostrze przecinało im arterie, ale zakrywał im usta. Na szczęście sypiali w osobnych namiotach, lub pod gołym niebem. Żaden nie obudził towarzyszy, gdy konał.

 

Gdy skończył zabijać, ramiona aż do łokci uwalane miał krwią. Policzył ciała, razem dziesięć. Zgadzało się. Ośmiu oprychów i kobiety z naszego obozu. Zgwałcili je i zamordowali. Tak jak wcześniej we własnym obozie, tak i tutaj nie zamierzał nikogo grzebać. Ten świat jest już i tak jednym wielkim grobowcem. "Zostawiam umarłym, grzebanie ich umarłych" – pomyślał.

 

Miał teraz pokarm, zapasy wody i broń, a także pojazdy do wyboru. Bandyci mieli ich sporo, gdyż napadali wcześniej na niejedną karawanę. Znalazł to, czego potrzebował, a nawet więcej. Postara się, żeby dziewczynka przeżyła. Nie wiedział, jak wiele jeszcze krwi będzie musiał przelać, by tego dokonać.

Koniec

Komentarze

Chodzą za mną takie klimaty. Przyznaję się, nie potrafię stawiać przecinków. Zazwyczaj robię to na chybił trafił :D

Tekst raczej prezentuje się jak wstęp do czegoś dłuższego, a nie pełne opowiadanie. Rzeczywiście, przecinki szaleją podobnie jak zapis dialogów i jest trochę dziwactw jak: Odczyty na detektorze wskazywały, że coś ma. - brzydkie zdanie   Generalnie nie jestem zachwycony lekturą.   Pozdrawiam    

Mastiff

Faktycznie – tekst wymaga kilku korekt. Później wyjaśnię, co mnie bolało – teraz napiszę tylko tyle, żeby gwiazdka mrugała. Ale opowiadanie przykuło moja uwagę na tyle, żeby doczytać (ten fragment czegoś większego, jak mniemam) do końca i bez przerw.

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Faktycznie – tekst wymaga kilku korekt. Później wyjaśnię, co mnie bolało – teraz napiszę tylko tyle, żeby gwiazdka mrugała. Ale opowiadanie przykuło moja uwagę na tyle, żeby doczytać (ten fragment czegoś większego, jak mniemam) do końca i bez przerw.

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Bohdan – poprawiłem, dzięki za przeczytanie i komentarz TyralX – gwiazdka mruga

Cieszę się że czujecie niedosyt i chcecie więcej. Wymowa tego tekstu jest taka, że świat sie kończy, tu i teraz i nie będzie już żadnych historii, prawdopodobnie nie spotkają też żadnych innych ludzi na swojej drodze, ani nawet ssaków. Antropocen się kończy. Następuje Szósta katastrofa – masowe wymieranie. Pomyślę, może jeszcze rozwinę temat.

Odczyty na detektorze wskazywały, że coś tu jest. Radioaktywność nie przekraczała znacząco normy w tym miejscu. Rozłożył szpadel i zaczął kopać. Spękana, wyschnięta ziemia, zryta była wokół małymi dołkami. Pierwsze zdanie daruję. Drugie: norma w tym miejscu – jak to rozumieć? Chyba norma dla takiego miejsca. Dlaczego „takiego”? Ano dlatego, że z Twojego zdania wynika, jakoby istniała jakaś norma dla właśnie tego, wyróżnionego czymś, jedynego takiego miejsca na świecie. Przeanalizuj różnice między tym a takim miejscem… Trzecie: Rozłożył – na elementy składowe? Podejrzewam, że złożył, zmontował jakieś wojskowe, uniwersalne „szpejo”, by pełniło rolę szpadla. Czwarte: wokół czego / kogo ziemia była zryta i czym? Zryta dołkami? Ejże… Wyrzuć przecinek po ‘ziemia’.  – Znów trochę znalazłem! – Krzyknął do dziewczynki. –> krzyknął małą literą.  Wyszła właśnie z pojazdu, przypominającego połączenie kampera, z opancerzonym transporterem wojskowym.  –> wykasuj przecinek po kamperze.  Urządzenia i mechanizmy, znajdujące się wewnątrz wyglądały archaicznie, a także były mocno zużyte.  –> wyrzuć przecinek po mechanizmach.   I jeszcze cytat z Twojego komentarza: Przyznaję się, nie potrafię stawiać przecinków. Zazwyczaj robię to na chybił trafił :D   Jeżeli o przecinki chodzi, to jedyną radą jest cierpliwe sprawdzanie i skuteczne zapamiętywanie, gdzie stawiamy, a gdzie nie. Proponuję podjąć ten wysiłek, zasady natomiast możesz sobie ściągnąć chociażby ze słownika na stronie PWN-u. Zrobienie tego na wyłącznie własny użytek nie stanowi naruszenia praw autorskich. Drugim Twoim kłopotem jest, jak pokazałem Tobie na przykładzie pierwszego akapitu, mało precyzyjne wysławianie się. Zgoda, że czasami bywa to możliwe do pominięcia, lecz przeważnie sprawia czytelnikom pewne trudności w nadążaniu za myślami i wyobrażeniami autorów. Tego też można się nauczyć – takie na przykład "marudzenia" jak moje w tej chwili stanowią pewną wskazówkę. Dalej: betaczytelnik, nie znający tekstu, też może swoimi uwagami i pytaniami typu: stary, o co tu chodzi? pomóc w tej dziedzinie.   Reasumując: samo to nie przychodzi, ale można się tego nauczyć, więc nie irytuj się, nie podłamuj, tylko bierz się do roboty.   Co do samego opowiadania. Zakończyłeś w sposób i w momencie, wprost domagających się ciągu dalszego. To nic, że postapo jest ograne na wiele sposobów. Zawsze można wpaść na pomysł ciekawy w szczególe, chociaż nie nowy w ogóle… Proponuję Tobie przeczytanie "Głowy Kasandry" Baranieckiego. Nie po to, żebyś ściągał, ale żebyś dostrzegł paralele – i sprytnie je wykorzystał… Ten pomysł, tak jak go zrozumiałem, ma tak zwany potencjał. Dlatego aż tyle napisałem.

Adamie – nie bardzo pojąłem moim małym, nie wyćwiczonym jeszcze rozumkiem o co chodzi z "tym i takim", dlategoż, by uniknąć kontrowersji z tym związanej zmieniłem na: Radioaktywność akurat nie przekraczała tutaj znacząco normy. Szpadlem też się zająłem:) "Głowę Kasandry" czytałem dawno temu w papierowej fantastyce, ale chętnie sobie odświeżę. Dziękuję za cenne wskazówki. Co do precyzyjnego wysławiania się, to mam z tym problemy na co dzień :)  Pozdrawiam

To jeden ze sposobów – ogół zamiast szczegółu; uwaga czytelnika skupia się na poziomie radioaktywności i gotowe, bez kombinowania z normami.  :-)  Różnica? Proste, naprawdę. Popatrz:    – to miejsce; tylko to, żadne inne nie jest brane pod uwagę; kop w tym miejscu, czyli niech kopiącego ręka boska broni przed ryciem w innym miejscu, bo dostał polecenie w pełni doprecyzowane, ze wskazaniem lokalizacji.   – takie miejsce; tu zwracasz uwagę nie na lokalizację, ale na cechę lub cechy danego miejsca, wskazanego jako wzór; ktoś może kopać w takim miejscu chociażby w odległości stu kilometrów od miejsca "wzorcowego" gdyż znalazł miejsce o tych samych cechach.

Zgadzam się z przedpiścami, że tekst wygląda na wstęp do czegoś większego. Dorzucę jeszcze, że masz błędy w zapisie dialogów.

Babska logika rządzi!

AdamKB - Rozumiem już :-), ale raczej nie wpadłbym na to sam. Nie wiem tylko, ile czasu zajmie mi nauczenie się takiego precyzyjnego pisania (najpierw myślenia) Będę starał się zwracać na to uwagę, dzięki. Finkla – pytajnik i wykrzyknik traktowałem jak kropkę po zakończeniu zdania, muszę przypomnieć sobie jak się zapisuje dialogi, dzięki za zwrócenie uwagi i za poświęconą chwilę Pozdrawiam

Pytajników i  wykrzykników się nie czepiałam. Tu masz wyjaśnienia między innymi zapisu dialogów: Wskazówki dla piszących. A myślenie przy pisaniu bardzo się przydaje. Bo czasami cudownie śmieszne rzeczy wychodzą. :-)

Babska logika rządzi!

Poprawiłem trochę – jak mi się wydaje – zapis dialogów. Powinno być lepiej teraz. Dzięki.

Ciekawe, podobało mi się, ale chcę dalszego ciągu

Przynoszę radość :)

Anet, dzięki za komentarz. Cieszę się, że się podobało. Jeśli znajdę chwilkę, to może jeszcze coś dopiszę, chociaż zakładałem, że to będzie krótkie opowiadanko :) Pozdrawiam.

Hmmm… Fajnie by było, jakbyś znalazł czas ;)

Przynoszę radość :)

Lubię twoją wyobraźnię. Masz ciekawe, barwne pomysły. Musisz tylko popracować jeszcze nad odpowiednim ich ujęciem. Masz sporo "niezgrabnostek" stylistycznych, które wybijają z rytmu. O przecinkach, powtórzeniach pisali już wcześniej. Tych rzeczy można się nauczyć, to nie problem. Talent to pomysły i wyobraźnia. Reszta jest ciężką harówą ;)     I właśnie dla tych pomysłów będę odwiedzać i wracać pod twoje teksty :)   Pozdrawiam

Anet, będę potrzebował czasu i zapomniałem dodać: spokoju. Liczę w tej kwestii na współpracę sąsiadów, którzy ostatnio remontowali na potęgę ;) Almari, czuję się zobowiązany, żeby dawać z siebie więcej. Jestem prostym człowiekiem i tworzę w sposób prosty. Trochę się obawiam, że ta nauka może potrwać w moim przypadku dość długo. No po takiej deklaracji, nie mogę sobie odpuścić. Mam nadzieję, że nie rozczaruję. Potrafisz zagrzać do walki :)  Dzięki i pozdrawiam

Dzień był słoneczny i ciepły. Odczyty na detektorze wskazywały, że coś tu jest. Radioaktywność w okolicy nie przekraczała normy, chwycił więc szpadel i zaczął kopać. Nie było to łatwe w twardej, spękanej ziemi.

 

– Znów trochę znalazłem! – krzyknął do dziewczynki. Wyszła właśnie z pojazdu(,bez tego przecinka!) przypominającego połączenie kampera z opancerzonym transporterem wojskowym. Urządzenia i mechanizmy znajdujące się wewnątrz wyglądały archaicznie, a także były mocno zużyte. Tak jak i całość wyposażenia, które posiadali. Widoczne ślady po wielu naprawach(,bez tego przecinka!)rzucały się w oczy.

Sprzęt pochodził z końca dwudziestego pierwszego wieku, z końca cywilizacji i ludzkości. Były więc bardzo stare. – Był więc bardzo stary (ten sprzęt).

Nie wytworzono ich w cyklu masowej produkcji, z tanich materiałów. – Nie wytworzono go w cyklu masowej produkcji, z tanich materiałów (go, bo nadal mówisz o TYM sprzęcie)

Wykonano je surową, wojskową technologią z dobrej jakości podzespołów, a miały za zadanie przetrwać jak najdłużej i służyć ich właścicielom. – Wykonano go z dobrej jakości podzespołów, przy pomocy surowej, wojskowej technologii. Miał za zadanie przetrwać jak najdłużej i służyć. 

Podczas(,bez przecinka!) gdy mężczyzna wykopywał urobek, dziewczynka przesiewała ziemię i wrzucała kolejne owady do wiaderka.

W pewnej chwili, sądząc że nie patrzy na nią, zajęty kopaniem, włożyła sobie jednego z wijących się i skręcających robali do ust. – W pewnej chwili, sądząc, że zajęty kopaniem nie patrzy na nią, włożyła do ust jednego z wijących się i skręcających robali. Mniej kombinowania ;)

Dla niej(,bez przecinka) to był naturalny odruch, on musiał przełamywać wstręt za każdym razem, gdy sięgał po robaczanego burgera, albo owadziego steka, no i oczywiście nie było mowy o tym, żeby musiał jeść to nieprzetworzone. – Dla niej był to odruch naturalny …

Na pierwszy rzut oka(,bez przecinka) nie robiła dobrego wrażenia.   Inżynierowie starego świata(,bez przecinka) przewidzieli jak będzie wyglądało menu przyszłości i jak się (go/je) będzie przyrządzać.   O rety, rzeczywiście, niektóre przecinki kompletnie bez sensu ;) Generalnie tekst fajny, ale aż prosi się o kontynuację. 

Prokris dzięki za cierliwą i wnikliwą analizę. Szkoda, że edytor nie wyłapuje błędów w interpunkcji ;-P Trudno, trzeba się będzie nauczyć 

pomysł fajny, ale na pewno do rozwinięcie. i styl do poprawy. i interpunkcja. dobra zapowiedź. czekam na coś więcej pod względem fabularnym i, pardon le mot, formalnym.

Laurea – dzięki za odwiedziny i komentarz. Obawiam się, że reprezentuję jednak styl – bez stylu :)

Nowa Fantastyka