- Opowiadanie: Elanar - Zdrada [Konfrontacja 2013]

Zdrada [Konfrontacja 2013]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zdrada [Konfrontacja 2013]

 

James spogladał w górę. Zawsze lubił patrzeć w niebo, a dzisiejszej nocy na pewno pojawi się wiele gwiazd.

 

– Skąd oni się tu wzięli? – zastanawiał się Peter, ładując muszkiet. – Przecież Anson miał wycofać się do Monterrey, jakim cudem zdołał opuścić miasto i zajść nas od tyłu?

– Chyba, że to nie Anson. Może to oddziały, które uciekły przed nami z Nuevo Laredo? Albo jakaś partyzantka.

– Wtedy musieliby najpierw przebić się przez wojska generała Mannersa. – Młody podpułkownik przerwał ładowanie. – Może je rozbili?

– Niemożliwe, Manners był pół dnia drogi za nami, usłyszelibyśmy gdyby coś się stało – zaprzeczył James.

– W takim razie…

– Peter, naprawdę nie mamy teraz na to czasu – przerwał młodzieńcowi. – Wysłałeś posłańca do obozu? Tak? To dobrze. Musimy utrzymać się do przybycia posiłków.

– Tak jest, pułkowniku!

 

James zerknął w stronę lasu, skąd nadchodzili przeciwnicy. Było już niemal zupełnie ciemno, ale wyraźnie dostrzegał dwie, zbliżające się formacje.

 

Obie po trzy szeregi, w każdym szeregu jakichś trzydziestu ludzi, pewnie nawet więcej. – kalkulował w myślach. – Czyli z dwustu żołnierzy, ponad dwukrotnie więcej niż nas. Ale możemy kryć się za barykadami.

 

„Barykady” składały się z ustawionych w okrąg przewróconych wozów, skrzyń i wszystkiego co tylko mieli pod ręką.

 

 

 

 

Gdy wroga dzieliło od nich niecałe sto metrów, pułkownik zwrócił się do żołnierzy:

– Panowie, zadanie jest proste, siedzimy tu i napieprzamy do drani, aż nadejdzie wsparcie! Strzelać bez rozkazu, nie bawimy się w żadne salwy.

 

Ledwie skończył mówić, usłyszał wystrzał.

 

Spojrzał na nadchodzących przeciwników – żaden nie upadł.

 

– Strzelać bez rozkazu – warknął do pechowego żołnierza – ale celnie.

 

Wrogie formacje zatrzymały się.

 

Pierwsze szeregi nieprzyjaciela oddały salwę. Pociski zabębniły o umocnienia. Kilku jego ludzi wychyliło się i odpowiedziało ogniem, ale większość czekała skryta za osłonami. Po drugiej, jeden z żołnierzy Jamesa upadł z roztrzaskaną przez kulę głową. Trzecia zabiła kolejnych dwóch.

 

Małe straty, jakoś się utrzymamy, pomyślał pułkownik. Co i rusz, któryś z jego ludzi wychylał się nad barykadę i oddawał strzał, nękając nieprzyjaciela nieustannym ogniem.

 

I wtedy wszystko się pochrzaniło.

 

Najpierw usłyszeli głośny huk, a potem ziemię w pobliżu umocnień rozorała kula armatnia.

 

– O kurwa – wychrypiał Peter.

 

Odezwały się kolejne działa, odznaczające się już większą celnością – kanonada pocisków siała prawdziwe spustoszenie wśród obrońców. James widział jak jedna z kul wbija się w miejsce ukrycia kilku muszkieterów, miażdżąc kości i szatkując ich ciała na krwawe strzępy. Inna trafiła jakiegoś nieszczęśnika w brzuch, rozrywając ciało. Wyglądające jak gigantyczne glisty, jelita, zostały rozrzucone na przestrzeni kilku metrów. Któryś z żołnierzy upuścił broń i zwymiotował obficie na mundur.

 

Maga, królestwo za maga, pomyślał James.

 

Jednak wszyscy czarodzieje znajdowali się teraz w obozie. I, skoro przeciwnik dysponował artylerią, będą mieli inne rzeczy na głowie niż ratowanie jego ludzi.

 

Pozostawało jedno wyjście, które wcale się mu nie podobało. Nie chodziło nawet o to, że nie wypełnią zadania. James wiedział, że gdy tylko spróbują uciec i opuszczą barykady, staną się doskonałym celem dla muszkieterów.

 

Pocisk z działa śmignął tuż koło jego głowy.

 

Ale pozostając pod ostrzałem artyleryjskim nie przetrwają nawet dziesięciu minut.

– Wycofujemy się! – wrzasnął. – Dalej panowie, ruszać rzycie, jeśli wam życie miłe!

 

Żołnierzom nie trzeba było tego dwa razy powtarzać.

 

Zerwali się w czasie nie dłuższym niż cięcie szablą, ruszyli pędem w stronę obozowiska. Tak jak podejrzewał pułkownik, ledwie znaleźli się poza umocnieniami, dosięgła ich salwa z muszkietów, kładąc pokotem wielu uciekających.

 

 

 

 

Gdy przebiegli połowę drogi, James rozkazał się zatrzymać, po czym spróbował przegrupować ocalałych. Nikt ich nie ścigał, ale od strony lasu wyłaniały się kolejne wrogie oddziały.

 

Usłyszał tętent kopyt. Obejrzał się i ujrzał nadjeżdżającego z obozowiska, posłańca, prowadzącego ze sobą dwa luzaki. Za nimi kroczyły równe, uformowane w trójszeregi, formacje IV pułku. Jednostki, której dowódcą był James.

 

– Pułkowniku, oddaję ci twoje legiony – zameldował posłaniec, żartobliwym tonem. – Od zachodu maszeruje Trzeci Regiment Abercromby'ego, zachodząc nieprzyjaciół z flanki. Garth zwołał magów, czeka na instrukcje.

 

James dosiadł przyprowadzonego wierzchowca, na drugiego wskoczył Peter.

 

– Niech postawią barierę wokół obozu – poinstruował posłańca pułkownik. – Jeśli coś pójdzie nie tak, będziemy się za nią cofać.

 

Zwrócił się do oddziałów IV pułku:

– Panowie! Ci dranie śmieli zakłócić wasz spokojny sen, takiej bezczelności nie można puścić płazem! Trzeba ich nauczyć, że istnieje tylko jeden przeciwnik straszniejszy od żołnierza brytyjskiego! To jest, kurwa, niewyspany żołnierz brytyjski!

 

Dwa tysiące gardeł wrzasnęło z aprobatą.

 

– Naprzód, marsz!

 

Zagrały werble, kompanie piechoty liniowej ruszyły równym krokiem w stronę wroga. James zauważył, że siły nieprzyjaciela również zwiększyły się do paru tysięcy. Z powodu panującego mroku nie umiał określić ich dokładnej liczby, jednak oceniał, że obie strony dysponowały porównywalną ilością żołnierzy.

 

A to napawało optymizmem – w Nowym Świecie nie istniała armia mogąca równać się z wojskami Imperium Brytyjskiego.

 

 

 

 

Regimenty zatrzymały się naprzeciw siebie, na odległości strzału. Pułkownik skonstatował, że zamilkły nieprzyjacielskie działa. Może bali się trafić do swoich?

 

– Pal! – wydarł się Peter, dowodzący oddziałami liniowymi.

 

Muszkiety, niczym grom, huknęły potężną salwą, która, położyła całe zastępy nieprzyjaciół. Ci zaczęli odpowiadać nieskładnymi wystrzałami, ale podpułkownik wrzeszczał już:

– Drugi szereg! Ognia!

 

Wroga piechota zafalowała, zaskoczona zaciętym ostrzałem. Nim zdołała się na powrót sformować, trafiła ją trzecia salwa.

 

James, spędził na polach bitew za dużo czasu, by nie dostrzec nadarzającej się okazji do rozbicia przeciwnika. Wzniósł wysoko rapier i podjechał na czoło swych szeregów.

– Przypuścić szturm! Nacieramy na bagnety! – krzyczał, licząc na to, że bezpośredni atak ostatecznie złamie morale wroga. – God save the king!

 

Żołnierze, z chóralnym okrzykiem, rozpoczęli szarżę. James widział jak nieprzyjacielskie oddziały rzucają się do ucieczki. Już niedługo rozegna je na cztery wiatry i bitwa będzie skończona. Nagle usłyszał okrzyk:

God bless America!

 

Jakby dla wzmocnienia tych słów, ponownie odezwała się artyleria. Potężne lufy wyrzucały z siebie dziesiątki małych odłamków, które siały spustoszenie wśród imperialnych kompanii. Nieprzyjaciele rozbiegli się na dwie strony, zostawiając wolne pole dla armat, jednakże zrobili to zbyt późno i część pocisków trafiła także w nich. Pułkownik próbował zapanować nad swymi podkomendnymi, nie przyjmując do wiadomości, że jest już na to za późno.

 

Kartacze siekały w piechotę, dziesiątkując całe kompanie. Znamienity IV pułk armii generała Campbella, ginął w ciemności, we krwi i fetorze rozprutych jelit. Niezwyciężone Imperium Brytyjskie umierało wśród strzępów porozrywanych mundurów, oderwanych kończyn i głów – często wciąż jeszcze w charakterystycznych trójrożnych kapeluszach; konali starzy weterani wielu wojen oraz młodzieńcy, którzy nie zaznali jeszcze chwały, gdyż kartacze nie miały litości dla nikogo, niosąc śmierć wszystkiemu na swej drodze. Niczym małe dzieci, z okrutną radością niszczące mrowisko, tak i one z lubością zamieniały IV pułk w splątaną masę krwi, mięśni i bólu.

 

I, już drugi raz tej nocy, James wydal rozkaz:

– Odwrót! Wycofujemy się do obozu! Przegrupować się za barierą!

– Pułkowniku!

Spojrzał na cwałującego w jego stronę Petera.

– Pułkowniku, to nasi! To Manners!

– Co!?

– To generał Manners, to jego pułki, zdrada!

 

James nagle wszystko zrozumiał. Dlatego nieprzyjaciel wiedział jak zaatakować, stąd umiał przewidzieć taktykę pułkownika. God bless America, a zatem dołączyli do rewolucjonistów.

 

– Peter!

– Tak jest!

– Sformujesz na nowo oddziały, gdy wycofacie się do obozu. Nie wyłazić za barierę, opatrzyć rannych. Ja jadę do Gartha, trzeba zorganizować obronę, magowie muszą przekazać generałowi wieści o zdradzie, potrzebujemy wsparcia. Już, jazda!

 

Gdy tylko podpułkownik odjechał, James pogonił konia i ruszył w swoją stronę. Z ciężkim sercem zostawiał swych żołnierzy w chwili porażki, ale wiedział, że musi zawiadomić dowództwo nim będzie za późno. Jeśli nie przygotują się wystarczająco, całą armię czeka zagłada. Na zachodnim skrzydle wciąż walczyła elitarna jednostka Abercromby'ego, pułkownik widział w oddali Trzeci Regiment spychający rewolucjonistów w stronę lasu. Jeśli generał Campbell przybędzie z głównymi siłami, z pewnością pokonają nieprzyjaciół. Lecz do tego czasu muszą się utrzymać i on był za to odpowiedzialny.

 

 

 

 

 

 

 

Z ulgą stwierdził, że bariera jest już postawiona. Przez magiczne osłony nie przebijały się żadne pociski – nawet artyleryjskie – wystarczyło utrzymać kilka newralgicznych punktów zapory, a będą mogli bronić się przez długie godziny.

 

Galopując w stronę jednego z magicznych runów, tworzących barierę, usłyszał dźwięk trąbki. Zwolniwszy nieco, spojrzał w stronę miejsca, w którym walczył Trzeci Regiment.

 

Z lasu wystrzelił oddział lansjerów. Jednostka Abercromby’ego nie popadając w panikę, karnie zwróciła się ku nowemu przeciwnikowi i uformowała czworobok. Serce Jamesa załomotało mocniej, gdy ujrzał, pędzącego na czele kawalerii, jeźdźca. Nawet w nocy, nawet z takiej odległości nie mógł, nie rozpoznać charakterystycznej szabelki, którą żołnierz wywijał nad głową.

 

Czworobok zdążył oddać jedną salwę nim, rozpędzeni w szaleńczym galopie, lansjerzy wpadli na formację, dosłownie wbijając sławny Trzeci Regiment w ziemię. Nawet nie zwolniwszy, kawalerzyści pognali ku, trzymanym przez Abercromby’ego w odwodzie, kompaniom, kłując i siekąc wszystkich na swej drodze.

 

Pułkownik szukał wzrokiem znajomego jeźdźca. Znalazł go dość szybko, dzięki temu, że ów odłączył się od reszty lansjerów i pognał prosto ku jednemu z magicznych runów. Do tego samego, do którego zmierzał James. Ofcer z powrotem przeszedł w cwał, chcąc przeciąć drogę kawalerzyście.

 

 

 

 

 

Spotkali się niemal przed samym kręgiem.

 

– Thaddeus, ty zdrajco! – krzyknął James.

– Nie mów do mnie, kurwa, Thaddeus. – Lansjer zeskoczył z konia. – I nie jestem zdrajcą, po prostu jestem wierny innemu generałowi niż ty.

 

Wycelował szablą w pułkownika.

 

– Stawaj!

 

Mógłbym go zastrzelić. Wystarczy, że wyciągnę rewolwer. Nie ma czasu na zabawę w pojedynki, powinienem go zastrzelić, nikt nie miałby mi tego za złe.

 

– Ty idioto – rzekł James.

 

Zszedł z wierzchowca, wyciągnął rewolwer…

 

…I odrzucił go na ziemię, po czym dobył oręż.

 

Boże, jakim ja jestem idiotą.

 

– Zaczynajmy.

 

Przez sekundę mierzyli się wzrokiem, po czym kawalerzysta zaatakował. Zgrzytnęły klingi. Cięcia przeciw sztychom, szabla kontra rapier. Rapier, uznawany za broń lepszą do pojedynków, dłuższa klinga, zabójczy szpic. Broń, którą pułkownik posługiwał się po mistrzowsku, z, wyuczoną przez lata starć, gracją. Zasłonił się przed nadchodzącym ciosem, odpowiedział szybkim sztychem. Niecelnie. Zadał kolejny, przechodząc do kontrataku, spychał przeciwnika w tył. Szermierze odskoczyli od siebie. Krążyli przez chwilę, po czym lansjer rzucił się naprzód. James uchylił się przed zamaszystym cięciem na odlew, uzyskując nagle czystą pozycję do ciosu. Pojął, że to już koniec, Thaddeus nie miał szans wykonać uniku, nim rapier przebije go na wylot.

 

Lecz oto kawalerzysta poderwał ostrze, wyprowadzając cięcie z dołu. Szabla przebiła ciało końcówką pióra, rozrywając mundur i skórę, niczym hak. Pułkownik zatoczył się i wypuścił rapier, łapiąc się za brzuch. Upadł na ziemię, jęcząc z bólu.

– To tak zwana, piekielna polska czwarta. – poinformował lansjer. – Zawsze ci powtarzałem, że lekceważysz szable.

– Thaddeus, ty suczy synu – jęczał pułkownik, patrząc, jak jego mundur barwi się na czerwono. – Nic dziwnego, że nie macie ojczyzny, skoro jesteście narodem zdrajców.

 

Lansjer nie skomentował tych słów, tylko szukał czegoś na ziemi. Po chwili podniósł rewolwer Jamesa.

– Przykre, że znamy się tyle lat, a ty wciąż nie nauczyłeś się wymawiać „Tadeusz”.

Po tych słowach Thaddeus, znany również jako Tadeusz Kościuszko, ruszył w stronę runu, na środku którego stał Garth.

 

Magiczne bariery są znakomitym sposobem obrony, nie sposób się przez nie przebić – chyba, że zabije się maga, podtrzymującego któryś z runów.

 

Lansjer podszedł do Gartha, przystawił mu rewolwer do głowy. Jeśli mężczyzna spróbowałby się obronić, przerwałby barierę. Jeśli zaś nie…

 

Broń wystrzeliła, martwy czarnoksiężnik upadł na dezaktywowany run. James zobaczył jak magiczna osłona znika. Naraz nieprzyjacielskie baterie odezwały się z pełną mocą. Kanonada bombardowała obóz, niszcząc umocnienia i uśmiercając obrońców. W oddali rozległy się sygnały do szturmu.

 

James osunął się na ziemię.

 

Spojrzał w górę. Zawsze lubił patrzeć na nocne niebo, a dzisiaj było widać na nim wiele gwiazd. Lecz po chwili ich światło zaczęło słabnąć. Powoli, jedna, za drugą, gasły. Niedługo później wszystko ogarnęła ciemność.

 

Działa strzelały.

Koniec

Komentarze

ZDĄŻYŁEM, NIE WIERZĘ!!! W życiu pisanie nie było tak stresujące. Dałem z siebie wszystko, ale obawiam się, że przeoczyłem sporo błędów, kajam się. Zabrakło mi czasu na dokładną korektę, a bardzo chciałem załapać siena konkurs – mam nadzieję, że mi wybaczycie. ;)

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Aha, czyli jest czas do końca dzisiejszego dnia. Chyba się zastrzelę.

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

To jest, kurwa, niewyspany żołnierz brytyjski! – i tu było dobre :) Uwaga na boku – oficerowi armii brytyjskiej byli w każdej sytuacji dżentelmanami, zdaje się  w najgorszym ogniu pozwalali sobie tylko na "damn" w różnych konfiguracjach. obstrzałem – ostrzałem. Chyba, że chodzi o niemiecki oberuebermegastrzał, w skrócie obstrzał ;) nadążającej się okazji  – literówka i ort, nadarzającej, chyba, że okazja miała nadążyć za Jamesem, wtedy wszystko ok :)   Nigdy jeszcze nie słyszałem o dowódcy, który osobiście opuszcza oddział w boju, by powiadomić o czymkolwiek generała. Od tego są posłańcy, gońcy, żołnierze… Boli taka nieprawdopodobność.   Pomysł z Kościuszką, dla odmiany, przypadł mi do gustu.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Uwaga na boku – oficerowi armii brytyjskiej byli w każdej sytuacji dżentelmanami, zdaje się  w najgorszym ogniu pozwalali sobie tylko na "damn" w różnych konfiguracjach. – Dlatego zawsze zwraca sie do żołnierzy "panowie". ;p Słyszałem o tym, ale jakoś nie wyobrażam sobie takiego grzecznego wojska. Secundo – być może w świecie alternatywnym brytyjscy oficerowie byli skończonymi chamami. ;)   Nigdy jeszcze nie słyszałem o dowódcy, który osobiście opuszcza oddział w boju, by powiadomić o czymkolwiek generała. Od tego są posłańcy, gońcy, żołnierze… Boli taka nieprawdopodobność. - Owszem, ale zauważ, że mamy tu do czynienia z kompletną dezorganizacją – armia została zaatakowała w nocy, z zaskoczenia i w miejscu, które wydawało się bezpieczne, poza Jamesem i Peterem nie wymieniono żadnych jeźdźców, zatem możliwe, że po prostu nie bylo kogo poslać. Poza tym obecność, najstarszego stopniem oficera, też jest niewskazana, bo gdyby on umarł, to kto by dowodził obroną? Po drugie pułkownik oprócz wezwania posiłków był odpowiedzialny właśnie za opracowanie strategii obrony obozu, a tego nie mógł zrobić ani dowodząc odwrotem, ani bez skontaktowania się z magami, którzy przecież byli kluczowym jej elementem. …A może pułkownik był po prostu tchórzem? ;)   Dzięki za komentarz!

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Pułkownik tchórz/ratujący własny tyłek jeszcze pasuje, ale nic w tekście na to nie wskazuje :) Może pułkownik, przed opuszczeniem własnego zdychającego oddziału, po pprostu komuś przekazał dowodzenie? :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Może pułkownik, przed opuszczeniem własnego zdychającego oddziału, po pprostu komuś przekazał dowodzenie? :) - to jest, to akurat jest! ;) Przekazuje dowodzenie odwrotem Peterowi, gdy mówi że jest odpowiedzialny za przegrupowanie oddziałów. Tzn, w moim zamyśle miało to tak być, może powinienem to bardziej zaznaczyć…

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

JEszcze masz: całą ramię czeka zagłada

Przekazuje Peterowi obronę obozu, a za chwilę żałuje, że ich zostawia, bo osobiście musi powiadomić dowództwo – i stąd wzięlo się moje marudzenie, bo nie wiem czemu zrozumiałem, że obóz jest gdzie indziej. Jakieś to osobiste powiadamianie wciąż takie… nie zgadza mi się z tym, co wiem o łańcuchu dowodzenia i funkcjonowaniu wojska ;)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Fakt, ramię powinienem zostawić w spokoju.   nie zgadza mi się z tym, co wiem o łańcuchu dowodzenia i funkcjonowaniu wojska ;) - jak mówiłem, zgadzam się z Tobą w pełni. Ale to jednak była szczególna sytuacja, więc może mozna by było przymknąć na to oko – hm? Dałoby radę? ;)

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Elanarze, podoba mi się Twoje opowiadanie, a najbardziej to, że jest tu i bitwa i pojedynek. Wybacz zdawkowy komentarz, masz za to dłuższą łapankę, bo wspomniałeś, że tekst jest dość surowy. ;-)

 

„Co i rusz, któryś z jego ludzi wychylał się znad barykady…” –– Co i rusz/ co rusz, któryś z jego ludzi wychylał się nad barykadę

 

„Inna trafiła jakiegoś nieszczęśnika w brzuch, rozrywając ciało na dwoje”. –– Kula chyba nie rozcięła ciała na dwie części, więc myślę, że wystarczy: Inna trafiła jakiegoś nieszczęśnika w brzuch, rozrywając ciało.

 

Obejrzał się za siebie i ujrzał nadjeżdżającego z obozowiska, posłańca, prowadzącego ze sobą dwa luzaki”. –– Obejrzał się za siebie jest masłem maślanym. Nie można obejrzeć się przed siebie. ;-) 

Zdanie winno brzmieć: Obejrzał się i zobaczył nadjeżdżającego z obozowiska posłańca, prowadzącego ze sobą dwa luzaki. Lub: Spojrzał za siebie i zobaczył nadjeżdżającego z obozowiska posłańca, prowadzącego ze sobą dwa luzaki.

 

„Za nimi kroczyły równe, ugrupowane w trójszeregi, formacje IV pułku”. –– Wolałabym: Za nimi kroczyły równe, ustawione w trójszeregi, formacje IV pułku.

 

„Niech postawią barierę wokół obozu – poinstruował posłańca, pułkownik”. –– Bez przecinka.

 

„…kompanie piechoty liniowej ruszyły karnym krokiem w stronę wroga”. –– Czy istnieje karny krok?

Może: …kompanie piechoty liniowej ruszyły równym krokiem w stronę wroga. Lub: …kompanie piechoty liniowej ruszyły karnie w stronę wroga.

 

„Muszkiety huknęły, niczym grom, w potężnej salwie, która, położyła całe zastępy nieprzyjaciół”. –– Wolałabym: Muszkiety, niczym grom, huknęły potężną salwą, kładąc całe zastępy nieprzyjaciół.

 

„Wroga piechota zafalowała, zaskoczona zaciętym obstrzałem”. –– Wroga piechota zafalowała, zaskoczona zaciętym ostrzałem.

 

„…by nie dostrzec nadążającej się okazji do rozbicia przeciwnika”. –– …by nie dostrzec nadarzającej się okazji do rozbicia przeciwnika.

 

„Jakby na wzmocnienie tych słów ponownie odezwała się artyleria”. –– Wolałabym: Jakby dla wzmocnienia tych słów, ponownie odezwała się artyleria.  Lub: Jakby na potwierdzenie tych słów, ponownie odezwała się artyleria.

 

„Potężne lufy wyrzucały z siebie dziesiątki małych odłamków, które zbierały krwawe żniwo wśród imperialnych kompanii”. –– Wyrzucane odłamki kojarzą mi się raczej z siewem niż zbiorem/ żniwem, dlatego proponuję: Potężne lufy wyrzucały z siebie dziesiątki małych odłamków, które siały śmiertelnie/ krwawe spustoszenie wśród imperialnych kompanii.

 

„Nieprzyjaciele rozbiegli się na dwie strony, robiąc między sobą pole dla armat, jednakże zrobili to zbyt późno…” –– Powtórzenie.

Proponuję: Nieprzyjaciele rozbiegli się na dwie strony, zostawiając wolne pole dla armat, jednakże zrobili to zbyt późno

 

„Pułkownik próbował zapanować nad swymi podkomendnymi, nim będzie za późno, nie przyjmując do wiadomości, że czas na to już minął”. –– Wolałabym: Pułkownik próbował jeszcze zapanować nad podkomendnymi, nie przyjmując do wiadomości, że już na to za późno.

 

„Kartacze siekały w piechotę, dziesiątkując całe kompanie”. –– Kartacze siekały piechotę, dziesiątkując całe kompanie. Lub: Kartacze siekły w piechotę, dziesiątkując całe kompanie.

 

„Umierało niezwyciężone Imperium Brytyjskie wśród strzępków porozrywanych mundurów, oderwanymi rękami i głowami – niektóre wciąż jeszcze w charakterystycznych trójrożnych kapeluszach…” –– Wolałabym: Niezwyciężone Imperium Brytyjskie umierało wśród strzępów porozrywanych mundurów, oderwanych kończyn i głów – nierzadko wciąż jeszcze w charakterystycznych trójrożnych kapeluszach

 

„…magowie muszą przekazać wieści o zdradzie do generała…” –– Wolałabym: …magowie muszą przekazać generałowi wieści o zdradzie

 

„Gdy tylko podpułkownik odjechał, James pogonił konia i odjechał w swoją stronę”. –– Powtórzenie.

Proponuję: Gdy tylko podpułkownik odjechał, James pogonił konia i ruszył w swoją stronę.

 

„…gdy rozpoznał, pędzącego na czele kawalerii, jeźdźca. Nawet w nocy, nawet z takiej odległości nie mógł, nie rozpoznać charakterystycznej szabelki…” –– Powtórzenie.

Proponuję: …gdy zobaczył/ dostrzegł jeźdźca pędzącego na czele kawalerii. Nawet w nocy, nawet z takiej odległości, nie mógł nie rozpoznać charakterystycznej szabelki

 

Jednak pułkownik wypatrywał jednego, znajomego jeźdźca. Wypatrzył go dość szybko…” –– Powtórzenia. W dodatku w następnym zdaniu jeździec „…pognał prosto ku jednemu z magicznych runów”.

Proponuję: Jednak pułkownik szukał wzrokiem pewnego, znajomego jeźdźca. Wypatrzył go dość szybko

 

„Szermierze odskoczyli od siebie. Krążyli wokół siebie, po czym lansjer rzucił się naprzód”. –– Powtórzenie.

Proponuję: Szermierze odskoczyli od siebie. Krążyli chwilę, po czym lansjer rzucił się naprzód.

 

„Pułkownik zatoczył się, wypuścił rapier z ręki łapiąc się za brzuch”. –– Wolałabym: Pułkownik zatoczył się i wypuścił rapier, łapiąc się za brzuch.

Nie mógł wypuścić rapiera znikąd indziej.

 

„Chyba, ze zabije się maga, który podtrzymuje któryś z runów”. –– Chyba że zabije się maga, który podtrzymuje któryś z runów.

 

Niedlugo później wszystko ogarnęła ciemność”. –– Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, wiem, że już nie raz to slyszałaś, ale jesteś niezastąpiona. Wielkie dzięki! ;D

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Zapomniałem:

„Za nimi kroczyły równe, ugrupowane w trójszeregi, formacje IV pułku”. –– Wolałabym: Za nimi kroczyły równe, ustawione w trójszeregi, formacje IV pułku. Tylko czy to, że kroczyły i były ustawione jakoś się nie gryzie? Czy to tylko moje skojarzenie, że jak ustawione, to znaczy, że stoją?

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Idą dzieci ustawione w pary. I te dzieci idą, mimo że są ustawione. ;-) Ale może spodoba Ci się: Za nimi kroczyły równe, uformowane w trójszeregi, szyki IV pułku. Za SJP: szyki «wojsko ustawione w określonym porządku»

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

I dziękuję za uznanie. ;-D Bardzo się cieszę, że mogłam pomóc. ;-D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie bardzo potrafiłem się połapać. To raczej moja wina. Szkoda, że nie było czasu, by pozwolić troszkę tekstowi doj…, odleżeć się. Dynamikę czuć z daleka, ale chyba zbyt często przeradza się w chaos. P.S. Niech to dunder świśnie, Regulatorzy.  Ale zrobiłaś jatkę. Strach się bać. Pierwsze miejsce, jak w banku.

Primie, skoro tak twierdzisz. ;-D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Szkoda, że nie było czasu, by pozwolić troszkę tekstowi doj…, odleżeć się. Dynamikę czuć z daleka, ale chyba zbyt często przeradza się w chaos. Pewnie słusznie prawisz – pierwszy raz zdarzyło mi się pisać tekst w takim pośpiechu (przez własną głupotę, myślałem, że termin upływał wczoraj) i niemal od razu go opublikować. Zresztą wystarczy spojrzeć na komentarz regulatorzy, by to zauważyć. ;) Ale miałem pomysł, a opisy walk też calkiem mi podchodzą, więc chciałem spróbować sił, cceniacie jak mi to wyszło. Mówisz, że chaotyczne. W pewnym stopniu chciałem, aby chaos był odczuwalny, bo wierzę, że tak właśnie wyglądały bitwy, próbowałem oddać nastrój żołnierzy, którzy niespodziewanie musieli stanąć do walki i właściwie też dokładnie nie wiedzieli co się dzieje – może gdybym zabrał się za to wcześniej osiągnąłbym lepszy efekt. W każdym razie, dziękuję za opinię.

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Dobrze się czytało. Trudno odmówić dynamiki temu tekstowi.

Trochę nie pasuje mi mieszanie magii i zdarzeń historycznych, tym bardziej, że magia nie pozostaje tutaj w ukryciu, lecz stanowi część tego świata. Ale rozumiem, inny, alternatywny świat, choć przypuszczam że za sprawą magii rozwinąłby się inaczej od naszego i prawdopodobieństwo wystąpienia podobnych zdarzeń historycznych jest niewielkie. Ale to tylko mój osobisty stosunek do tego typu konwencji, więc nie będę już marudził, tym bardziej, że opowiadanie mi się podobało.

 

Elanarze – masz jeszcze czas na edycję, może uda Ci się pozbyć niepotrzebnych odstępów między kolejnymi zdaniami. W takiej formie trudno się zorientować, gdzie się zaczynają akapity. Chyba że tekst specjalnie jest tak rozstrzelony.

 

Pozdrawiam.

Unfallu – co do światów alternatywnych to byśmy mogli bardzo długo gdybać, jak by historia się potoczyła. Zapewne masz rację, że nie znalazłoby się dużo podobieństw do naszej rzeczywistości, ale cały koncept tekstu opierał się właśnie na połączeniu historii i magii, więc to już rzecz gustu. Scenę przerobiłem z fragmentu swojego innego opowiadania, oryginalnie nie było tam żadnej magii, ale trochę obawiałem się zarzutu o brak fantastyki, dlatego dodałem to i owo, i ostatecznie mamy lekką posypkę fantasy. Dla smaku. ;)

Akapity celowo tak rozstrzeliłem, ale chyba zabrakło mi umiaru, bo jesteś już kolejną osobą, która zwraca na nie uwagę. Naniosłem drobne poprawki, może teraz będzie ciut lepiej.   Dziękuję za komentarz.

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Ciekawa historia, dobrze się czyta. Podpisuję się pod tym, co napisał Unfall o akapitach. W zasadzie pod wszystkim, co tu napisał ;)

Nie odkładaj nig­dy do jut­ra te­go, co możesz wy­pić dzisiaj (JT)

Elanarze – tak jak pisałem, to moje osobiste preferencje, więc nie mam zastrzeżeń, tym bardziej że to w końcu portal z fantastyką. Tekst mi się podobał i mam tylko wrażenie, że pierwowzór, mimo iż bez fantastyki, spodobałby mi się bardziej.

 

"Akapity celowo tak rozstrzeliłem" – no jak możesz? Wiesz, że wielu użytkowników tego portalu nie przepada za czytaniem z ekranu i drukuje sobie teksty na papierze. Przez Ciebie zużyją dwa razy więcej papieru, co narazi ich na nadmierne koszta. W dodatku trzeba będzie na ten papier ścinać kolejne drzewa. Zmniejszająca się powierzchnia terenów leśnych negatywnie wpłynie na ich absorpcję gazów cieplarnianych. To natomiast pogłębi już następujące na naszej biednej planecie zmiany klimatu. Unia wprowadzi jeszcze bardziej restrykcyjne limity emisji dwutlenku węgla, tłamsząc tym samym przemysł i wywołując kryzys. Ale i tak będzie za późno na ratunek. Potem już tylko bieda i głód, wojny o energię i żywność. Na końcu Denver zatłucze Seattle. A wszystko przez nadmierne rozstrzelenie tekstu. ;)

Unfallu, nie wiem co zrobić – tak mi wstyd. Nie zdawałem sobie sprawy z wagi moich czynów, gdy pomyślę teraz o biednych, bezlitośnie ścinanych przez złych ludzi, ach, serca pęka mi z bólu. Dopiero Twój komentarz otworzył moje oczy i pojąłem, że… Chyba jestem złym człowiekiem. A w takim razie będę miał czelność powiedzieć: Niech drukują sobie teksty mniejszą czcionką! ;D Burżuazja, będą opowiadania drukować, jeszcze czego. ;)   PS: Jednak tekst bez fantastyki wymagałby lepszego tła historycznego. Tutaj mogłem bez skrupułów połączyć ze sobą bitwy z okresu walk o niepodległość, kampanii Napoleona w Hiszpanii i wojny secesyjnej. ;) Osoby lepiej zapoznane z historią by mnie zjadły.

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

@Unfallu, czy to pomysły na kolejne opowiadania? ;)

Nie odkładaj nig­dy do jut­ra te­go, co możesz wy­pić dzisiaj (JT)

A jak dla mnie trochę tu za dużo walki w walce, w końcu z zalożenia miała być "scena walki", jedna. Że wojskowość średnio mnie pociąga, zapewne nie doceniam należycie batalistycznych opisów. Ogólnie – byłam tu, ale nie zostałam poruszona.   Kawka lepsza ; P

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

A jak dla mnie trochę tu za dużo walki w walce, w końcu z zalożenia miała być "scena walki", jedna. 

Ależ jest jedna – jedna bitwa. A że w jej trakcie mamy kilka potyczek i pojedynek, cóż…. jak to na bitwie. ;)

 

Dzięki za komentarz! 

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Nowa Fantastyka