- Opowiadanie: Andropus - Bestia z Bada Gul

Bestia z Bada Gul

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bestia z Bada Gul

 

Oto mój debiut. Bestia z Bada Gul jest jednym z opowiadań, które razem mają tworzyć większą całość. Nie znajdziecie tu dokładnego opisu bohatera i celu jego podróży. Zamieściłem tutaj to opowiadanie aby poznać opinie szerszego grona krytyków. Dziękuję za uwagę.

 

W dolinie Bada niepodzielnie panowała zima. Prastara, sosnowa puszcza rozciągająca się pomiędzy łańcuchem Gór Północnych, a łańcuchem Gór Bargestii, była pokryta śniegiem. Jedyny trakt, wiodący południowym zboczem doliny, przykrywały metrowe zaspy białego puchu. Blisko od dwóch miesięcy żadna karawana handlowa nie odwiedzała tego rejonu Jeleb. Zima skutecznie wstrzymywała jakąkolwiek wymianę na blisko cztery miesiące. W tym czasie mieszkańcy prawdopodobnie jedynej w dolinie wioski, małego osiedla drwali dostarczającego drew dla króla, musieli czekać żyjąc na własny koszt z upolowanej jesienią zwierzyny.

Kilkadziesiąt metrów na południe od wspomnianego traktu, u podnóża wyniosłej skały, ktoś siedział spokojnie przy ognisku wpatrując się w targane wiatrem płomienie. Na kamieniach obok suszyło się rozłożone, szare futerko.

Arksag dokładnie oblizał ostatnią kostkę po upieczonym zającu. Chude, pomyślał. Mało sadła. Nie jadł nic od blisko dwóch dni i doskonale zdawał sobie sprawę, że w tych warunkach nie przetrwa długo bez tłustego posiłku. Dużo by dał za kawałek mięsa z niedźwiedzia albo jakiegoś tura.

Żarcie samo do ciebie nie przyjdzie, powiedział sobie w myślach zabierając się za wygaszanie ogniska. Niedaleko jest wioska; tam na pewno będą mieli lepsze jadło.

Myśliwy wygasił palenisko, wstał i ruszył w dół zbocza kierując się w stronę przecinającego las szlaku. W oddali, na północnym zachodzie, dało się dostrzec rozwiewany dym z kominów zabudowań drwalskiej osady. Po kilku minutach marszu Arksag zbliżył się do traktu i skierował się na zachód. Nie szedł głównym ciągiem drogi, wolał iść wzdłuż brzegu lasu; nawet w zarośniętym młodymi drzewkami podszyciu było mniej śniegu niż na odsłoniętym szlaku.

 

Zbliżała się noc, gdy myśliwy dotarł do osady. „Witamy w Bada Gul” głosiła tablica przybita do starego słupa drogowego. Sprytni drwale powiesili ją przeciwnie do kierunku wiatru tak, aby nikt nie musiał jej odśnieżać.

Arksag minął zabudowania gospodarstwa z zagrodą i podszedł do dużego budynku przypominającego karczmę. Na progu werandy stał wąsaty, odziany w futrzany strój, mężczyzna uzbrojony w kuszę.

-Witamy w Bada Gul – powiedział znudzonym, niskim głosem i zapytał – Czego szukasz wędrowcze?

-Odpoczynku i jadła – odrzekł przemarznięty łowca.

-To dobrze trafiłeś. W okolicy nie znajdziesz żadnych innych karczm – odpowiedział wąsaty człowiek i dodał – Właź szybko. Noce nie są tu bezpieczne.

-Dziękuję.

Wszedł do gospody i z miejsca ruszył do łysego mężczyzny za barem.

-Ile za łóżko? – zapytał karczmarza z trudem podnosząc wzrok.

-Dwa ghestary za noc ze śniadaniem – odrzekł łysy, po czym patrząc na łuk myśliwego szybko dodał – Chyba, że masz coś na wymianę.

-Nie, dobry człowieku. Masz tu swoje ghestary. – odpowiedział podając monety gospodarzowi.

Nic nie mówiąc łysy mężczyzna schował monety gdzieś pod fartuchem i zaprowadził zmęczonego wędrowca do mieszczącej się na poddaszu izby gościnnej. Arksag padł na siennik i natychmiast zasnął.

 

Uaaa… – ziewnął myśliwy budząc się ze snu. Przetarł oczy, rozejrzał się dookoła, usiadł i sięgnął ręką po łuk – łuku nie było.

Arksag wstał szybko i bacznie obejrzał izbę; oprócz siennika przykrytego wilczą skórą w pomieszczeniu nie było niczego więcej. Co jest? – pomyślał. Instynktownie sięgnął ręką do pasa – sakwa na miejscu. Zajrzał do sakwy – ghestary też. Perfidny złodziej oręża? – zapytał swych myśli – „Kolekcjoner” broni dystansowej?

Schodząc na dół do izby karczemnej przypomniał sobie słowa łysego gospodarza „Chyba, że masz coś na wymianę”. Więc o to ci chodziło łysa pało! – powiedział w myślach. Ty skurwysynu!

Będąc już na parterze podszedł szybko do baru i spytał wprost:

-Gdzie jest mój łuk?

-Eee… łuk? – zapytał niepewnie zaskoczony karczmarz.

-Nie udawaj łysa pało! – krzyknął zdenerwowany Arksag – Gdzieś ukrył mój łuk i strzały?

-Hej, hej… człowieku, spokojnie… – powiedział ktoś z tyłu niskim głosem.

-Jak mam być spokojny, jak mi ktoś zabrał moją własność? – zapytał szybko myśliwy.

-Spokojnie, my tylko… pożyczamy – odpowiedział mu ten sam niski głos.

-Co?! -zapytał rozjuszony Arksag – Podbieranie cichcem czyjejś własności nazywacie pożyczaniem?

-Uspokój się, młodzieńcze – odrzekł niski głos, gdy ktoś położył łowcy dłoń na prawym barku.

Arksag obrócił się i spojrzał z wyrzutem na tego dziwnie spokojnego człowieka. Właśnie patrzył na niego ten wąsacz, którego spotkał wieczorem na werandzie gospody.

-Gospodarzu – powiedział wąsaty mężczyzna – podajcie miodu dla naszego gościa. Pora wyjaśnić co nieco temu zapalczywemu chłopakowi.

-Najpierw oddajcie mi łuk! – krzyknął do karczmarza myśliwy dodając szybko – I strzały!

Łysy mężczyzna spojrzał niepewnie na wąsacza, ale ten odrzekł:

-Oddajcie chłopakowi jego rzeczy, może przyda nam się jego pomoc.

Gospodarz odwrócił się, podszedł w kąt obok beczek i otworzył klapę w podłodze. Zszedł na dół i wrócił po chwili na górę trzymając łuk i kołczan ze strzałami Arksaga.

-Witamy w Bada Gul, wędrowcze! – powiedział żwawo wąsaty mężczyzna – Jestem Gedor.

 

Po wypiciu porządnego kufla grzanego miodu Arksag poczuł się o wiele lepiej. Kupił nawet za trzy ghestary porcję lokalnej dziczyzny. Mięso smakowało wyśmienicie i miało całkiem sporo sadła. W międzyczasie okazało się, że tą spokojną mieścinę nawiedza jakiś zwierz porywający trzodę. Gedor, drwal i myśliwy-amator w jednym, próbował kiedyś wyczaić bestię, ale nigdy na oczy jej nie widział; stwór zawsze uciekał chwilę po dokonaniu ataku. Jedynie pewna młoda kobieta, ponoć córka karczmarza, widziała kiedyś cień stwora wielkiego jak niedźwiedź. Rozwiało to, co prawda, obawy przed atakami stada wilków, ale nie wyjaśniało wyraźnie słyszanego każdej nocy wilczego wycia.

-Jak chcesz Arksagu – zagadnął Gedor – to dzisiejszej nocy możesz zostać ze mną na werandzie i obserwować.

-Hmm… nigdy żeś bestii nie widział. – odrzekł myśliwy – Może zaczaimy się na nią przy tamtym gospodarstwie? – zaproponował pokazując budynek z zagrodą.

-O nie! – zaprotestował drwal – Nie dam się pożreć jak trzódka.

-Jak uważasz – odpowiedział łowca – Ja wolę się zaczaić na bestię tam, gdzie żeruje.

-Tylko jak cię porwie, to nie licz na pomoc – powiedział z wyrzutem wąsacz.

-W ten sposób nigdy nie upolujecie tego stwora – wyjaśnił Arksag otwierając drzwi gospody.

-Wolę dożyć spokojnej starości – odrzekł Gedor idąc za nim.

-Nie żartuj! – powiedział łucznik i zapytał – Jak możesz żyć spokojnie wiedząc, że jakiś wielgachny stwór grasuje w okolicy?

-Mów, co chcesz! Jak będziesz starszy, to może zrozumiesz! – krzyknął drwal do oddalającego się myśliwego.

-Dobra, dobra! – odpowiedziały mu zagłuszane wiatrem słowa zuchwałego chłopaka.

Obyś miał więcej szczęścia niż rozumu, pomyślał Gedor patrząc na gościa zmierzającego w stronę farmy.

 

Arksag zbliżył się do zabudowań gospodarstwa hodowli kóz. Zagroda była pusta, właściciel zamknął zwierzaki w obawie przed bestią. Łowca przeszedł wzdłuż ogrodzenia i skierował się w stronę lasu.

Zaledwie kilkanaście metrów po przekroczeniu granicy puszczy, myśliwy natknął się, na rozszarpane truchło kozy. Sponiewierane ciało miało pourywane kończyny. Widocznie bestia nie mając zbyt wiele czasu wybierała najbardziej bogate w mięso kęsy.

Młody łucznik wycofał się do wioski postanawiając zaczekać na stwora w szopie gospodarstwa. Ponownie obszedł gospodarstwo, stanął przed drzwiami domu i zapukał.

Po drugiej stronie ktoś zaszurał nogami, coś łupnęło, a po chwili drzwi otworzyły się na oścież. W progu stał blady jak trup, uzbrojony w lagę, staruszek.

-Kim jesteś? – zapytał roztrzęsionym głosem i stwierdził – Nie znam cię.

-Jestem Arksag, myśliwy i łucznik – przedstawił się łowca pokazując staremu swój łuk.

-Czego tu szukasz?

-Zatrzymałem się tu zeszłej nocy na spoczynek, dobrodzieju – odpowiedział szczerze młodzian – Ponoć macie tu problem z nieznanym stworem, który…

-Pożera MOJE kozy! – powiedział dosadnie starzec.

-No właśnie. – potwierdził Arksag i zapytał – Czy mógłbym się nań tej nocy zaczaić w pańskiej szopce?

-A proszę cię bardzo! – odpowiedział właściciel – Tylko nie próbuj nic zrabować, bo ci tą lagą kości osobiście porachuję! – ostrzegł potrząsając pałką.

-Spokojnie, dobrodzieju – odrzekł z uśmiechem myśliwy – nie przyszedłem was okradać.

-Niejedno widziałem, młodzieńcze! Przyjdzie tu taki… zagada… a tymczasem drugi bierze ile wlezie – powiedział nie dający się zwieść mężczyzna – Ja swoje wiem.

-Wiem, że się trwożycie, ale… – zaczął Arksag

-Dobrze. Zabij tę kreaturę, chłopcze, a odpłacę ci w kozim futrze i serze – zaoferował staruszek.

-Ubiję stwora… z przyjemnością – odrzekł młodzieniec myśląc o obiecanej nagrodzie.

 

Była już późna noc, gdy zaczajonego w szopie, przysypiającego Arksaga obudziło wycie wilka. Myśliwy szybko odzyskał koncentrację, wstał i klucząc na oślep między kozami powoli podszedł do drzwi. Uchylił je ostrożnie i wyszedł na zewnątrz.

Na dworze padał śnieg, znacznie ograniczając widoczność. Łowca podszedł do stojącej przy szopie sterty narąbanego drewna i przysiadł na pieńku obok siekiery. Bacznie obserwował ścianę lasu, ale nie dostrzegał żadnych oznak ruchu. Oczy powoli przywykły do ciemności.

Wilk znowu zawył. Tym razem wycie było wyraźniejsze, bliższe, jakby nieco z prawej strony. Arksag spojrzał w tamtym kierunku i wytężył wzrok.

-Jest! – pomyślał zadowolony myśliwy z trudem obserwując zarys wielkiego cielska człapiącego przez zaspy wzdłuż linii drzew. Gdy dobrze przyjrzeć się bestii, można było zauważyć wielki, wilczy pysk. Cóż to za siły stworzyły takiego demona, zadziwił się Arksag. Cielsko ma niedźwiedzia, łeb wilka… i nawet wyje jak wilk.

Bestia zatrzymała się zwracając pysk w kierunku zagrody. Oho! – pomyślał łowca. I w tym momencie potwór rzucił się pędem w stronę gospodarstwa. Myśliwy schował się za zaułkiem szopy i nasłuchiwał zbliżającego się sapania.

Łup! Stwór najpewniej przywalił w drzwi zabudowań. Trach! Otworzył drzwi albo wyrwał je z zawiasów. Beee! Przerażone kozy zorientowały się w zagrożeniu. Wrau! Bestia warknęła. Beee! Ani chybi potwór dopadł jedną z kóz.

Arksag wyjrzał zza węgła i natychmiast się schował. Widział go – ogromnego, szarego stwora wielkości niedźwiedzia, ale z cielskiem wilka. Stojącego przed szopą z kozą w pysku. Gdy tylko był pewny, że potwór się oddalił, Arksag rzucił się w pościg. Świeże ślady łap zroszone kozią krwią prowadziły najpierw wzdłuż linii lasu, a następnie poprzez miejsce, w którym rozszarpał poprzednią ofiarę, wprost w głębię sosnowej puszczy.

 

Myśliwy biegł, a potem maszerował, za tropem przez bardzo długi czas, gdy wreszcie dostrzegł wąski, opadający wąwóz. Zszedł nim na dół uważając, by się nie poślizgnąć. Jar kończył się malutką, oblodzoną zatoczką przy leniwie płynącym strumieniu. Arksag spojrzał przed siebie i prawie natychmiast zamarł.

Na przeciwległym brzegu strumienia dostrzegł sunącą powoli sylwetkę bestii. Stwór wspinał się pod górę z kozim truchłem zarzuconym na plecy. Swoją ofiarę niósł jak myśliwy. Ki diabeł? – zdziwił się Arksag. Poszukał wzrokiem jakiejś bezpiecznej przeprawy przez lodowate wody. O! – powiedział na widok obalonego drzewa. To się nada. Po ostrożnym przeprawieniu się na drugi brzeg myśliwy postanowił dalej tropić bestię.

 

Długo szedł za śladami i nawet znalazł porzucone szczątki kozy, ale potwór wciąż uparcie podążał przed siebie.

Wreszcie, gdy na wschodzie zawitała czerwonawa łuna, łowca poprzez drzewa dostrzegł wielgachnego wilka stojącego na tylnych łapach przed wejściem do jaskini.

Arksag zatrzymał się i przysiadł kilkanaście metrów przed bestią. Wielki wilk rozglądał się bacznie dookoła tak, jakby czegoś wyczekiwał.

-Tu jestem. – powiedział szeptem myśliwy – Czekam.

Nagle stwór zawył, a właściwie zaczął skomleć żałośnie jak ranny pies. Łowca przyglądał się temu z zainteresowaniem; kręgosłup bestii wygiął się w łuk, mięśnie wyraźnie się naprężyły. Idealna okazja, pomyślał Arksag sięgając po strzałę. W tym momencie potwór zaczął wyć jak człowiek i jednocześnie jakby maleć w oczach. Co do licha?! – zakrzyknął z wrażenia myśliwy i wstał. Zaskoczone monstrum zwróciło łeb w jego stronę. Ich spojrzenia spotkały się na chwilę, po czym potwór uciekł w głąb jaskini.

Co to było? – pomyślał roztrzęsiony Arksag.

 

Młody łowca bezskutecznie próbował rozpalić ogień. Niestety, pokryte śniegiem, zamarznięte witki i małe badyle nie nadawały się na rozpałkę. Zdenerwowany kolejną nieudaną próbą młodzieniec zaklął soczyście. Nici z pochodni, pomyślał.

Arksag zastanawiał się chwilę patrząc w czarną dziurę w skale. Wejście do ciemnej pieczary, w której siedzi monstrum wielkości niedźwiedzia nie wydawało się dobrym pomysłem. Zwłaszcza dla walczącego na dystans łucznika.

Kiedy tak patrzył w ciemność przyszedł mu do głowy pomysł. Wyjął swój sztylet, obejrzał ostrze z obu stron, położył na ziemi i sięgnął do sznurowania trzymającego poły futrzanego płaszcza. Rozwiązał węzły i wyciągnął z oczek długi na dwa łokcie rzemień.

Starannie wybrał z przygotowanych na rozpałkę badyli w miarę prostą gałąź i za pomocą sztyletu rozdzielił jeden z jej końców na dwie części. Rozchylił połówki i włożył w powstałą szczelinę rękojeść noża, a następnie ciasno obwiązał całość przygotowanym rzemieniem. No, dzida jak się patrzy, pomyślał zadowolony z własnoręcznie wykonanej broni. Chwycił swój oręż i zbliżył się do wylotu jaskini. Śmiało, szepnął do siebie. Żyje się tylko raz.

Wszedł powoli do pieczary i ostrożnie stawiając stopy zagłębił się w mrok. Powietrze pachniało tu wilgocią i palonym drewnem. Skalne podłoże było nierówne i śliskie. Gdyby nie wystające tu i ówdzie większe kamulce, Arksag ześlizgnął by się niechybnie w nieznaną otchłań. Pewnie byłby tym kamieniom wdzięczny gdyby nie fakt, że każde uderzenie stopą o takowy, wywoływało nieprzyjemny, tępy ból.

Zapuszczał się coraz głębiej, aż wreszcie korytarz zakręcił ostro w lewo. Ku swemu zdumieniu, młody myśliwy dostrzegł w oddali… światło.

Łowca przeszedł jeszcze kawałek wzdłuż ciągu jaskini i zauważył małe ognisko. Kilkadziesiąt metrów dalej znalazł kolejne, a jeszcze dalej następne. Co jeszcze potrafi ta kreatura? – zastanowił się Arksag.

Minąwszy bodajże jakieś dziewięć takich stosików rozpalonych drew, myśliwy dotarł do końca korytarza. Przed nim otwierała się wielka, głęboka komora, na dnie której dostrzegł barłóg zrobiony z kozich i sarnich skór, wśród których leżał nagi, umazany krwią… mężczyzna.

Arksag zszedł ostrożnie na dół i zbliżył się powoli do barłogu; dopiero teraz zauważył, że ów człowiek żył, prawdopodobnie spał i trząsł się jak w delirium.

-Cze-cze-czego tu-tu ch-ch-chcesz? – spytał szczękając zębami nagi mężczyzna. Łowca prawie podskoczył z wrażenia.

-Co ci jest? Jak ci pomóc? – zapytał myśliwy.

-D-d-daj m-mi b-b-be… – zaczął chory, ale nie potrafił skończyć.

-Co ci dać? Be-co? – zapytał Arksag, gorączkowo próbując przypomnieć sobie nazwy różnych ziół i antidotów zaczynających się na literę „b”.

-Koza! – jęknął mężczyzna – B-b-be-bebech… k-k-k-ka-kamień.

-Koza? Bebech? Kamień? – powtarzał bezradnie łowca – O co chodzi?

-Be-be-bez-zo-zo-a…

-Bezoar! – zakrzyknął Arksag.

-T-t-tak – potwierdził człowiek – ta-tam… w ro-rogu… leży – wskazał drżącą ręką.

Młody łowca rzucił się bez wahania w stronę truchła, chwycił swą dzidę tuż przy umocowanym sztylecie i rozpruł nim brzuch, odnalazł żołądek, rozciął jego ściany; ze środka wypłynęła brudna, zielonkawo-żółta ciecz. Odłożył dzidę, wsadził dłoń między błony i wyciągnął na wierzch mokrą, śmierdzącą, zgniłozieloną, roślinną masę. Rozgrzebał nadtrawiony, niedoszły, kozi pokarm i znalazł to, czego szukał.

Bez chwili namysłu podbiegł z bezoarem w dłoni do trzęsącego się mężczyzny. Lewą ręką otworzył usta chorego, a prawą ścisnął mocno bezoar. Śmierdzący płyn pociekł mu po dłoni, część kropli kapała wprost na język szybko oddychającego człowieka.

 

Arksag patrzył jak nagiemu mężczyźnie powoli ustępują dreszcze. Klatka piersiowa chorego poruszała się powoli, wdechy były głębokie, mięśnie rozluźnione, tylko wzrok miał utkwiony w jednym punkcie, gdzieś na sklepieniu ogromnej komory. W tym momencie nawet nie myślał o kryjącej się w jaskini bestii. Liczyło się tu i teraz. Prawdopodobnie ocalił temu człowiekowi życie i to, w tej chwili, było dla niego najważniejsze.

-Czego tu chcesz? – zapytał szeptem mężczyzna.

-Goniłem stwora, który ukrył się w tej jaskini – odpowiedział myśliwy zgodnie z prawdą.

-A widziałeś gdzieś tutaj tego… jak to określiłeś… stwora?

-Nie… – odrzekł łowca.

-Bo widzisz, mój wybawco – powiedział nagi człowiek – ja nim jestem.

-Kim? – zapytał zaskoczony Arksag.

Mężczyzna westchnął ciężko i odrzekł:

-Tym stworem.

-Co?! – zapytał kompletnie zdezorientowany młodzieniec.

„Stwór” chciał się zaśmiać, ale zaczął kaszleć.

-Ja jestem tym stworem – powtórzył.

-Przecie widziałem… – zaczął Arksag.

-Nie wątpię… widziałeś, ale nie wiesz, że ciąży na mnie klątwa.

-Jaka klątwa?

Nagi człowiek ponownie westchnął i powiedział:

-Jestem synem warga. Moja matka została utopiona w rzece za współżycie z wargiem.

-Wargiem? – powtórzył myśliwy.

-Ty… nie słyszałeś o wargach prawda?

-Nie.

-Otóż wargi albo wargowie to legendarne bestie, podobne do wilków, ale znacznie większe. Mówi się, że to kuzyni berserków z północy. Są też tacy, według których wargowie to pomiot Fenrira; prastarego bóstwa, czy czegoś takiego, z legend ludów północy.

-Sjeweryjczyków? – zapytał Arksag.

-Tak, Sjeweryjczyków – odparł mężczyzna.

-No dobrze – powiedział myśliwy – to jest twe przekleństwo. Powiedz mi tylko po jaką cholerę porywasz kozy z tej wioski?

„Stwór” zamknął oczy, przełknął ślinę i odrzekł:

-Bezoar… znane antidotum… próbowałem…

-Czego próbowałeś?

-Ja… chciałem się leczyć… na własną rękę. Ludzie z Bada Gul by mnie zabili.

-Nie mogłeś poszukać uzdrowiciela?

-Nie wiem gdzie szukać. Udałem się na wygnanie aby znaleźć lekarstwo.

-Zdajesz sobie sprawę, że ci ludzie chcieliby zobaczyć twój łeb albo futro nad kominkiem?

-Tak – szepnął mężczyzna.

-I co ja teraz pocznę? – zapytał Arksag zastanawiając się, co powiedzieć mieszkańcom wioski.

-Zostaw mnie i wróć do Bada Gul. Powiesz… powiesz, że zgubiłeś trop przy strumieniu.

-Oni cię kiedyś upolują – odrzekł łowca – gromadzą broń, szykują się na polowanie.

-Tym lepiej dla mnie… jestem potworem. Już niedługo…

Nagle mężczyzna zaniemówił. Co jest? – pomyślał młody myśliwy i przysunął się bliżej do leżącego człowieka. Ku swemu zdumieniu Arksag dostrzegł bełt wbity nieco nad obojczykiem. Rana paskudnie krwawiła.

-Nie ruszaj się! – krzyknął ktoś stojący w korytarzu.

-Jak… jak ci na imię… – zapytał charcząc mężczyzna.

-Ark… Arksag – szepnął młodzieniec.

-Dzie… dzięki… Arksagu – powiedział „stwór”. Jego głowa opadła, mięśnie zwiotczały; bestia z Bada Gul wydała ostatnie tchnienie.

 

Trzy godziny marszu później Arksag był z powrotem w wiosce. Myśliwym, który upolował „bestię” okazał się Gedor. Wąsacz, nie mogąc juz dłużej znieść krytyki dotyczącej tempa jego działań, postanowił ruszyć śladami nowo poznanego. Przeszedł wiele kilometrów zanim dotarł do jaskini w zboczu; tam znalazł leże bestii, która o dziwo przybrała formę człowieka. Ani chybi demon. Przymierzył z kuszy i …trach potwora bełtem w szyję. Piękny strzał; wykrwawi się bestia. Tak rodzi się legenda mężnego Gedora!

Poruszyło cię sumienie, tchórzu. – pomyślał młody łowca. A żeby cię wargowie…

-… , ale wielka w tym również zasługa naszego gościa Arksaga! – kończył opowiadać świeżo upieczony bohater – Arksagu wstań i pokaż się wszystkim.

Chcąc nie chcąc, myśliwy zmusił się do podniesienia z ławy. Posadami gospody wstrząsnęły brawa. W ten sposób młody myśliwy, gość, obcy, został ogłoszony wspaniałym Tropicielem – tym, który pomógł mężnemu Gedorowi odnaleźć leże bestii z Bada Gul.

-… i jeszcze to – powiedział staruszek, hodowca kóz, wręczając łowcy opasły krąg koziego sera.

-Dziękuję, dobrodzieju – odrzekł Arksag pakując do plecaka dwa bukłaki mleka i wręczony ser.

-To ja ci dziękuję, chłopcze! – odpowiedział rozentuzjazmowany starzec – Ocaliłeś mój interes, mój dorobek… moje życie!

-Dziękuję! – powtórzył Arksag, po czym zamknął plecak, zarzucił go sobie na grzbiet i ruszył traktem na zachód.

Pół godziny drogi od Bada Gul, młody myśliwy znów podążał lasem wzdłuż szlaku. Do przełęczy Vanaar, według mapy, miał prawie tydzień drogi do przejścia. Tydzień drogi, o ile obędzie się bez jakiś przygód, pomyślał łowca. Może byłby szczęśliwy z powodu otrzymanych darów. Szkoda mu było, że nie dowie się kim był ów człowiek z jaskini. Nigdy nie dowie się kim była „Bestia z Bada Gul”.

Koniec

Komentarze

Tak na czuja (Ale jak przyjda mądrzejsi, to ich słuchaj, nie mnie, ja tu tylko błaznuję ;) ) Prastara, sosnowa puszcza rozciągająca się pomiędzy łańcuchem Gór Północnych, a łańcuchem Gór Bargestii, była pokryta śniegiem – może warto zaryzykować: Prastarą, sosnową puszczę, rozciągającą się pomiędzy łańcuchem Gór Północnych a łańcuchem Gór Bargestii, pokrywał śnieg. Blisko od dwóch miesięcy – Od blisko dwóch miesięcy Logika wysiadła i poszła gdzieś na spacer. Skoro do dwóch miesięcy karawan nie było, to czemu handel wstrzymany od czterech miesięcy? I na co musieli czekać ci mieszkańcy od drew? I ten drew to od razu w takie małe klocuszki do kominka dostarczali? dało się dostrzec rozwiewany dym z kominów zabudowań drwalskiej osady. – przepraszam, ja nad głupimi rzeczami się zastanawiam, ale jak wygląda rozwiewany dym? W sensie jak się go robi, żeby on z komina rozwiewany wyszedł? :D Ewentualnie: co go rozwiewa?   Sprytni drwale powiesili ją przeciwnie do kierunku wiatru tak, aby nikt nie musiał jej odśnieżać. w tym miejscu wiatr cały rok wieje tylko w jedną stronę?   -Witamy w Bada Gul – powiedział znudzonym, niskim głosem i zapytał – Czego szukasz wędrowcze?

-Odpoczynku i jadła – odrzekł przemarznięty łowca. Spacje po dywizie? – Witamy w Bada Gul

  Szukając logiki: Skrył się myśliwy w szopce. Potem, jak się głosy zaczęły, wylazł na zewnątrz. Czy nie był łatwiej zauważalny, mimo śnieżycy? Potem znów się schował. Zamiast bronić kóz, ubić z bezpiecznej kryjówki stwora – pozwala mu buszować wśród biednych Beee Bee kóz, a potem lezie za nim czas jakiś, ryzykując odkrycie.   Nie potrafię pojąć: dlaczego myśliwy nie strzelił w obejściu??? Uniknąłby całego zameiszania z wątpliwościami przed ciemną jaskinią… :) Już, ciach, zdycha i zmienai się w człowieka, bez tych dziwacznych rytuałów polowania :) Polowanie po prostu przekombinowane i dlatego niewiarygodne.   Wilkołactwo – niestety przewidywalne.   A poza tym doczytałem do końca, bo byłem ciekaw co tam w wiosce sie stanie. :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Mam wrażenie, że podajesz zbyt wiele niepotrzebnych szczegółów. Czasami słowa nie pasują do tematu (np. "odzyskał koncentrację"). Z logiki: po co właściwie zabrali mu łuk? Bo ani trzymanie w piwnicy, ani oddanie broni bez walki sensownie nie wygląda. I dlaczego właściciel się nie obudził? Porcja mięsa kosztuje więcej niż nocleg ze śniadaniem? Czy futro kozie to aby na pewno taka cenna rzecz? Kaszmir – owszem. Też mnie zaskoczyło, że myśliwy nie strzelał. Woli sobie potropić po ciemku i w czasie śnieżycy? Ale śnieg grzecznie nie zasypał śladów, żeby kolejny łowca mógł trafić do jaskini. Po co aż tyle ognisk? Za dużo drewna na opał? I kto je rozpalił, skoro wilkołak nie miał siły nawet na szukanie bezoaru?

Babska logika rządzi!

Chwilowe efekciarstwo nie popłaca, bo ustawia logikę całości w ciemnym kącie. Idę o zakład, że pisałeś "na gorąco", bez przemyślenia, co kto kiedy i dlaczego robi… no i wyszło, jak wyszło, czyli kiepsko, niestety.

Aha, o jeszcze jednym kwiatku logicznym zapomniałam: nie wierzę, że można wziąć leżący pod śniegiem patyk i rozszczepić go tak, żeby się nie połamał. I drzewo zmurszałe, i zbyt zmarznięte, żeby było elastyczne…

Babska logika rządzi!

No to jak już rozstrzelano brak logiki szwadronem potrójnym --> nie poddawaj się Andropusie, tylko następnym razem odłóż na dwa tygodnie lub przemyśl, co i po co się dzieje :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Jakie rozstrzelano? Nieścisłości wciąż są w tekście i mają się nieźle. A jest tego tyle, że Autor pewnie nie zdąży połapać wszystkiego, zanim mu się doba na edycję nie skończy. Ale walcz, Andropusie, chociaż część możesz poprawić. :-)

Babska logika rządzi!

No, ta doba na edycję… Boli bardzo. Ale z drugiej strony wymusza odrobienie pracy domowej :) Chodziło mi tylko o to, żeby Autor się nie poddawał mimo miażdżącego łaknienia logiki u czytających, wredoty w jej braku wytykaniu i ogólnym "ą ę a weź to w ogóle zrób inaczej" ;)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

PsychoFish – Dziękuję. Z większością Twoich uwag się zgadzam; no… może nie ze wszystkimi :) Zwłaszcza odnośnie karawan (zima zamraża ruch na 4 miesiące, a karawany nie przybyły od 2. Wniosek: Jest połowa zimy), a "rozwiany" dym to normalnie używane określenie. Jeśli chodzi o wilkołactwo… cóż, taki był koncept; nie mogłem go zmienić. Finkla – Tobie również dziękuję za wychwycenie błędów. Zgadzam się z Twoimi uwagami. Mam pytanie: O jakie szczegóły chodzi? AdamKB – Przegrałeś zakład :) Nie pisałem na gorąco. Szkoda mi, że tak to wyszło, ale musiałem od czegoś zacząć. Do wszystkich – Nie będę raczej tego tu edytował; moim zdaniem muszę napisać to opowiadanie jeszcze raz. Dla mnie najważniejsze było zdobycie opinii od szerszego, doświadczonego grona. Cieszę się niezmiernie, że "przyczepiliście się" tylko do logiki (dla mnie to tylko, bo bałem się innych błędów). Nie powiem, że krytyka mnie nie boli, ale chciałbym się na nią uodpornić, a przede wszystkim… nauczyć się pisać tak by uniknąć tych uwag :) Obecnie biorę się za opowiadanie, którego akcja ma miejsce po Bestii z Bada Gul. Zobaczymy jak mi pójdzie :) Postaram się Was nie zawieść. Jeszcze raz ślicznie dziękuję za uwagi i pozdrawiam.            

Zwłaszcza odnośnie karawan (zima zamraża ruch na 4 miesiące, a karawany nie przybyły od 2

AAA… To nie wynika wprost, wystarczyłoby nadmienić, że śnieg trzyma już od dwóch miesięcy i potrzyma jeszcze co najmniej drugie tyle :)   Andropus – a może: spróbuj napisać to samo opowiadanie jeszcze raz lub ostro je wyedtować w osobnym pliku. Ale lepiej, fajniej, dynamiczniej, usuwając błędy logiczne. I daj je jeszcze raz. Masz te same warunki fabularne, zmieniasz tylko jeden parametr – sam sobie porównasz przed i po :)  

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Na przykład znużyły mnie rozważania bohatera o sadle. Czy one coś wnoszą do opowiadania? Albo czy to ważne, że protagonista wędrował skrajem lasu, a nie drogą? Ale to tylko moje widzimisię i mogę nie mieć racji. Co do innych błędów – czekaj, czekaj, jeszcze mogą tu zajrzeć inni… Powodzenia. :-)

Babska logika rządzi!

Dzięki za szybki odzew PsychoFish! Właśnie takie rady byłyby mi pomocne. W końcu czytelnicy mogą zinterpretować coś inaczej niż chciałem. Tak było w Twym przypadku :) Na bank napiszę to opowiadanie jeszcze raz albo wyedytuję, bo jak już wspomniałem, miałem taki pomysł i bez historii o wilkołaku obejść się nie mogło. Postaram się to dopracować mając na uwadze Wasze opnie. Niestety nie mam w otoczeniu zbyt wielu osób, które mogły by ocenić moją twórczość i dlatego to Wam zaufałem. Cieszę się, że fabularnie opowiadanie było w miarę interesujące. Jeśli chodzi o następne opowiadanie: Arksag trafi do starożytnego i opuszczonego (na pierwszy rzut oka) miasta położonego na bagnach, na dnie ogromnej kaldery. Opowiadanie Bestia z Bada Gul było opisem jednej z przygód, które spotkały Arksaga na drodze do tego miasta. Więcej nie zdradzam :) Dziękuję PsychoFish! Miło mi wiedzieć, że nie wszystko stracone.

No nie wciągnęło mnie. Na początku zapowiadało się ciekawie, ale potem pojawiła się karczma wraz z nieśmiertelnym "barem" i wiedziałem już, że sprawy przybiorą niedobry obrót.  Nie pomyliłem się. Trochę tu dziur w logice, trochę braku oryginalności. Ogólnie tekst bardzo średni, ale czuć, że masz jakieś tam zadatki na pisarza, więc nie polecałbym na nim poprzestawać.

Jeżeli to debiut, to może być. Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka