- Opowiadanie: olexy - OFIARA

OFIARA

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

OFIARA

Moje pierwsze tego typu opowiadanie. Ogólnie bardzo mało piszę, więc proszę o wyrozumiałość. Wszystkie opowiadania, jakie kiedykolwiek napisałem są na moim profilu, a jest ich raptem trzy. Nie czytam książek sf, ale jest to na polski i musiałem napisać to tak, a nie inaczej.

Statek MISSION ONE® ląduje na planecie zwanej Gerurgia. Jest on monstrualnych rozmiarów. Zajmuje powierzchnię dużego centrum handlowego. Posiada sześć poziomów. Na szczycie znajduje się sektor dowództwa, zwany sektorem pierwszym. W kolejnych sektorach jest pusta sala, przestrzeń hibernacyjna, maszynownia, magazyn energii i wiele innych. Z wyglądu przypomina ogromny stożek.

 

Pod 118 latach od wylotu z Ziemi załoga statku znajdowała się w stanie hibernacji. Właśnie teraz system otwiera kapsuły hibernacyjne i cała załoga zostaje wybudzona. Z dwóch tysięcy ośmiuset ludzi dwustu trzydziestu sześciu pilnowało porządku na pokładzie. Spośród nich dwoje przez rok miało sprawować pieczę nad statkiem. Na szczęście udało się dotrzeć do celu bez większych problemów.

 

Cała załoga była bardzo religijna, dlatego na pokładzie nie zabrakło również księży, było ich trzech. Ksiądz Will – wysoki, szczupły, mający około trzydziestu pięciu lat. Zawsze wesoły i uśmiechnięty, w jego towarzystwie nikt nie mógł mieć złego nastroju. Ksiądz Sam , który był starszy o sześć lat oraz nieco grubszy i niższy od Willa, no i ksiądz Brian, który był szczupłym mężczyzną średniego wzrostu w wieku pięćdziesięciu dwóch lat. To właśnie on przeżyje przygodę, którą chcę wam opowiedzieć.

 

W momencie, gdy systemy wybudziły całą załogę Brian zaczął się modlić. Był bardzo religijnym człowiekiem, kochał Boga i całe stworzenie. Zgodził się na udział w misji, ponieważ wiedział, że to jest coś wielkiego. Zobaczenie innej planety, innych stworzeń, czegoś nowego, to cud. Chciał w nim uczestniczyć, chciał zobaczyć dzieło Boga. Nie mógł uwierzyć, że doleciał. Znajdował się w bardzo dużym pomieszczeniu, pomieszczeniu, w którym było kilkadziesiąt rzędów kapsuł hibernacyjnych. Ludzie się wybudzali. Większość z nich miała mdłości, on na szczęście nie. Wydawało mu się, że śni. Po skończonej modlitwie poszedł do dowództwa, według instrukcji bowiem zaraz po wybudzeniu miał się tam udać.

 

Will i Sam już tutaj są – pomyślał. Pomieszczenie jest dość pokaźne. Ma około osiemdziesięciu metrów kwadratowych. Dookoła poustawiany jest sprzęt. Komputery i inne nieznane Brianowi urządzenia. Usiadł na wolnym krześle przy stole, w środku pomieszczenia.

 

– Badania z 2046 roku potwierdzały, że na Gerurgi jest wystarczająca ilość tlenu i wody dla ludzi oraz, że grawitacja jest zbliżona do naszej. Inne badania dowiodły również, że na tej planecie znajduje się życie. Po tych doniesieniach zaczęto przygotowywać się do wylotu. Przygotowanie trwały 14 lat. W 2060 roku, 20 maja wylecieliśmy. Dziś, 2 marca 2178, jako pierwsi ludzie postawimy nogę na tej planecie. Ziemia już wie, że dotarliśmy. A oto widok z kamer .

 

W pewnym momencie pojawił się obraz na ekranie umocowanym do sufitu. Brian, jak i inni nie mogli się napatrzeć. Było tak pięknie. Niepotykana roślinność o dużych, cienkich liściach. Drzewa były wyższe od tych spotykanych na Ziemi o prawie dwadzieścia pięć metrów. Zobaczyliśmy kilka zwierząt o długich, chudych nogach i lekkiej budowie oraz drapieżnika o masywnej budowie, krótkich nogach i długim ogonie, który szykował się do ataku na nie. Wyglądał, na bardzo groźne stworzenie. Oba gatunki miały kolor ciemnozielony Brianowi ta barwa skojarzyła się z jesienną trawą.

 

– Z naszych badań wynika, że istnieją tutaj istoty inteligentne, równie jak my. Proszę się przyjrzeć obrazowi planety. – kontynuował kapitan. Na ekranie pojawiła się kula. – Na biegunach północnym i południowym nie występuje śnieg, a jedynie pustkowie. Spowodowane jest to prawdopodobnie przez obroty planety i cztery gwiazdy oświetlające. Na biegunach panuje półmrok, gdyż gwiazda oświetlająca północny, jak i gwiazda oświetlająca południowy biegun są bardzo oddalone od planety. Gwiazdy są jednak wyjątkowo ciepłe, dlatego znikome ilości ciepła docierają do jej powierzchni. Dwa słońca właściwe, co dziwne krążą wokół Gerurgi. Ciekawym jest to, że noce tutaj występują nieregularnie. Zależy to od planetoid. Czasem mogą się zatrzymać na jakiś czas. Słońca są symetrycznie ustawione względem planety, oddalone od niej o około sto osiemdziesiąt milionów kilometrów. Wokół jednego ze słońc krążą cztery planetoidy, a wokół drugiego trzy. W tej chwili nie możemy pojąć w jaki sposób dokładnie działa cały ten mechanizm. Jest to dla nas nie do zrozumienia, że owe planetoidy nie zostały przyciągnięte przez Gerurgię. Zdarzają się chwile, że owe planetoidy są bardzo blisko planety. Wszystkich tych pomiarów i analiz dokonał system przed lądowaniem. Co do mieszkańców planety, nie znamy ich zachowań. Gdyby doszło do ataku proszę nie przejawiać agresji. Nie chcemy konfliktów. Zrozumiano? – Większość pokiwała głowami. – Dziękuję za uwagę. Aha, czy mógłbym prosić o to, aby księża odprawili mszę w pustej komorze, która znajduje się w drugim sektorze?

 

Pustą komorą było pomieszczenie, w którym mielimy spać, wszyscy. Nazwano ją pustą, ponieważ była pusta. Śpiwory znajdowały się w schowku. Po godzinie przygotowań odprawiono mszę, po której kapitan Charles postanowił opuścić statek wraz z Samem oraz kilkoma zbrojnymi. Powrócili po godzinie.

 

– Teren jest bardzo przyjemny. Myślę, że możemy spróbować zapoznać się z naszymi sąsiadami. – Powiedział kapitan Brianowi.

 

– Bardzo mnie to cieszy – odparł ksiądz – ale czy nie powinniśmy zaczekać jeszcze kilka dni, oni zapewne już wiedzą o naszym przybyciu. Niech się oswoją z naszą obecnością, niech wiedzą, że nie chcemy im zrobić krzywdy.

 

– Księże Brianie, nie możemy czekać. Dostaliśmy rozkaz z Ziemi, że mamy nawiązać kontakt. – odszedł

 

Brian pomyślał, że to głupota. Dlaczego wszyscy ludzie są tacy w gorącej wodzie kąpani?

 

Następnego dnia, Brian został poproszony o obecność podczas pierwszego spotkania z obcymi, ale odmówił, nie chciał być świadkiem strzelaniny. Domyślał się, że do tego dojdzie. Wzięto Willa, on zaś poprosił kapitana o towarzysza, z którym mógłby zwiedzić teren oraz o jeepa. Charles wiedział, że Brian musi uporządkować niektóre rzeczy w swojej głowie. Z tego co ksiądz widział teren był nierówny i zalesiony, ale dałoby się bez problemu przejechać pojazdem między tymi roślinami.

 

Ksiądz siedząc przy stole i spożywając posiłek rozmyślał, o tym, co może kryć się w tych ogromnych lasach.

 

–Witam, jestem James. – obrócił się i zobaczył młodego mężczyznę, dobrze zbudowanego, wyglądającego na bystrego chłopaka, miał około dwudziestu pięciu lat. Za nim stało jeszcze dwudziestu ludzi. – Przysłał nas kapitan.

 

– Nie, nie, nie. Ja prosiłem tylko o jednego… Odeślij ich. – powiedział stanowczo Brian.

 

– Proszę księdza, nie mogę. Kapitan rozkazał nam pilnować ciebie. – Nie ma mowy, pomyślał. Nie pozwolę, żeby tyle osób pilnowało zwykłego księdza. Wiem, że Bóg jest ze mną i mi pomoże w razie niebezpieczeństwa.

 

– Masz ich odesłać. Rozumiesz? – powiedział bardziej stanowczym tonem.

 

– No dobrze. Odejdźcie.

 

Tak oto Brian wraz z Jamesem pojechali na małą wycieczkę. Statek znajdował się na ogromnym trawiastym obszarze otoczonym wokół lasem. Początkowo las nie zaciekawiał. Dopiero, gdy wjechali w głąb otoczyło ich piękno barw i dźwięków. Każdy liść, podłoże, w ogóle każdy element mienił się tysiącami barw. Nie rozumieli, jak to możliwe. Muzyka była przepiękna, prawdopodobnie były to jakieś zwierzęta. Postanowili się zbliżyć do źródła dźwięku. Zdziwiło ich, że dźwięk ten wydają liście innego od reszty, zwykłego drzewa. Było ono całe czarne, miało dziwne bezkształtne kryształy, które pod wpływem podmuchów wiatru uderzały o siebie. Przez zetknięcie ze sobą otwierały się wydając piękny dźwięk oraz wydzielając cudowny zapach, po chwili się zamykały. Był to piękny widok.

Pojechali dalej, las się skończył. Oczom ich ukazało się rozległe pustkowie. Wyglądało bardzo mrocznie i tajemniczo. W oddali widać wyło rozbłyski świetlne i planetoidę, która wisiała nad horyzontem. Widok był bajeczny. Na szczęście Brian wziął aparat.

 

– Podjedźmy trochę bliżej – rozkazał Brian. Wyciągną aparat z pokrowca i chciał go włączyć, lecz nie może. Silnik w samochodzie gaśnie.

 

– Silnik zgasł, mamy jeszcze pół baka.

 

– Dziwne… Wracamy pieszo. – powiedział Brian. Wiedział, ze powrót zajmie im mnóstwo czasu, ale nie mieli wyboru.

Kiedy przeszli kilka kroków, aparat się włączył.

 

– James aparat się włączył. Spróbujmy przepchnąć w to miejsce jeepa. – Okazało się, że pomysł księdza był genialny, ponieważ już po pierwszej próbie udało im się odpalić silnik.

 

W momencie, kiedy dojeżdżali do MISSION ONE® ujrzeli dziwne rozbłyski. Gdy zbliżali się jeszcze bardziej usłyszeli przedziwne okrzyki, tak jakby piszczenie i śmianie się w jednym. Był to przeraźliwy dźwięk.

 

– Coś się wydarzyło. Coś bardzo złego. Ale co? – mówi James.

 

– Jak to co? Napadli nas. – powiedział ksiądz z nieukrywanym rozgoryczeniem.

 

W końcu ujrzeli to, co się wydarzyło. James zatrzymał się. Cały statek i jego załoga zostali wysadzeni. Rdzenni mieszkańcy wysadzili ich. Cywilizacja Gerurgi jest lepiej rozwinięta, niżeli mogłoby się to komuś wydawać.

 

Zobaczyli ich. Byli wysocy, mierzyli więcej niż dwa metry. Wąscy w biodrach i barach. Na ciałach ich zwisały jakieś tkaniny, trudno określić jaki to rodzaj. Posiadali cztery nogi i dwie ręce. Było ich około setki. Twarze ich były rażąco podobne do ludzkich, różniły się jedynie kolorem. W pewnym momencie oczy Braina spotykają się z niebieskimi oczyma jednego z obcych.

 

– Zawracaj! Uciekamy! – James szybko zawrócił, gerurgianie pobiegli szybko do swoich pojazdów, które z wyglądu nie odróżniały się zbytnio od pojazdów ziemskich. Zaczęła się walka o życie.

 

– Dokąd mam jechać? Nie znam terenu! – krzyczy rozemocjonowany James.

 

– Jedź w stronę tamtego pustkowia.

 

James posłuchał się i tak właśnie zrobił. Kiedy byli w połowie drogi usłyszeli strzał. Brian odwrócił się mechanicznie. Okazało się, że strzelono do jego towarzysza. Był to strzał w sam środek głowy. Pocisk nie przeleciał na wylot. Z dziury sączyła się niebieska ciecz. Był to odrażający widok. Brian szybko złapał za kierownicę rozpędzonego pojazdu. Jechał najszybciej jak mógł. Nagle patrzy w lusterko, obcy zwalniają, a może mu się to tylko wydaje? Nie, oni naprawdę zwalniają. Udało się, nie gonią go. Kilka sekund później wyjeżdża na pustkowie. Samochód automatycznie gaśnie. Brian rozmyśla, o powodzie zatrzymania się oprawców. Czyżby się czegoś przestraszyli? To jest bardzo możliwe. Brian postanawia iść dalej, do obiektu, który widzi w oddali, wydaje się być duży. Może tam kogoś spotka, w tym budynku. To jedyne rozwiązanie. Innego nie ma. Nie może się zawrócić, a pozostając tutaj skazuje się na śmierć. Bierze ze sobą bukłak z wodą, do połowy pusty i resztki żywności, której było niewiele. Ma do przebycia około trzydziestu kilometrów, zajmie mu to sporo czasu. Temperatura otoczenia nie pomoże mu w tym, było około 30 stopni. Brian idzie po terenie płaskim i twardym jak wygładzona skała. Nie wie, czy powinien tam iść. Uświadamia sobie nagle, że ostatnio jadł podczas pierwszego spotkania z Jamesem. Wyciąga z torby Jamesa jedzenie, które prze godziną do niej włożył. Postanawia odpocząć, po tylu przeżyciach postanawia odpocząć. Odpoczynek mu się należy. Był tak głodny, że zjadł wszystko, co miał. Zapomniał o tym, że czeka go jeszcze kilka godzin wędrówki. Miał przy sobie różaniec, więc postanowił idąc, modlić się. Tak oto przebył większą część drogi, do momentu, w którym stracił większość sił. Wędrówka była dla człowieka w jego wieku wyzwaniem. Ale musiał iść, by się uratować, nie może ukrywać się w lesie, który obcy znają bardzo dokładnie. Brian nie wie co się wydarzyło dokładnie, nie wie co było przyczyną ataku. Wie jedno, jego przyjaciele zginęli. Został jedynym człowiekiem na tej planecie. Miało być tak pięknie. Zginęli Sam, Will, James, kapitan Charles i wielu innych. Jest mu niewyobrażalnie żal wszystkich ludzi. Właśnie za tych zmarłych modlił się duchowny. Upada. Nie da rady iść. Zaczyna wiać wiatr, z każdym krokiem coraz silniejszy. Podnosi głowę. Widzi ją, planetoidę. Jest cała czarna, z czerwonymi pęknięciami. Wygląda przepięknie. Budynek jest już blisko. Brian siada, rozgląda się. Widzi laskę, postanawia wziąć ją, by się podpierać. Idzie wycieńczony, kolana uginają się pod ciężarem ciała i podmuchami wiatru. Jest jak w najgorszych snach. Widzi go. To wygląda jak, jak katedra! Gotycka katedra. Piękna, wysoka, strzelista budowla. Nad portalem znajduje się rozeta. Rozeta bez szkła. Brian podchodzi coraz bliżej. Widzi coś, co go dziwi. Ten budynek jest zbudowany z roślin. Nie, myśli sobie ksiądz, on nie jest zbudowany. On wyrósł z ziemi. Ten budynek jest rośliną.

 

Postanawia wejść do środka. Widzi w mroku rzędy kolumn, które wyglądają przepięknie. W każdej kolumnie znajduje się twarz. Twarz, która nagle się porusza. Nie. To nie możliwe. Musiało mu się przywidzieć. Odchodzi od niej szybko i idzie dalej, dochodzi do końca katedry. Widzi, że tylna część jest zburzona, a może niedokończona. Dziwne. Bardzo dziwne. Brian podchodzi jeszcze bardziej do przodu i widzi piękny krajobraz. W kotlinie znajdują się walcowate skały, między którymi znajduje się mgła. Cały ten krajobraz dopełnia przepiękna planetoida. Nagle coś się zmienia. Zza planetoidy zaczyna wystawać jakiś obiekt. Brian spogląda na planetoidę i widzi, że ona się przemieszcza. To słońce zaczyna oświetlać świątynie. Dzieło Boskie. To jest cud i dowód na to, że Bóg istnieje. Obiekt zaczyna mocno razić w oczy. Duchowny postanawia wejść do środka katedry. Lecz nagle laska, którą trzyma w dłoniach zaczyna wrastać w skałę. Jej korzenie zaczynają się rozprzestrzeniać po ręce księdza. Nie może niczego zrobić, nie może ruszyć ręką. Nagle przeszywa go ból. To coś pogruchotało mu kości i przerwało skórę. Brian upada. Jego ręka krwawi. To coś niewyobrażalnego. Z tętnicy wypływa krew. Ksiądz czuje jak wypływa z niego życie.

 

– Bądź wola Twoja… – tyle powiedział.

 

Z jego piersi zaczął wybijać się pęd rośliny. Nagle w blasku słońca z ciała duchownego wyrasta kolejna kolumna katedry. Teraz i Brian pozostanie jedną z twarzy, częścią budynku, który nie jest jeszcze skończony i czeka na kolejne ofiary.

 

Koniec

Komentarze

nie skończyłem czytać, ale mieszasz czasy: teraźniejszy z przeszłym. pani z polskiego powinna to wyłapać.  "Will i Sam już tutaj są – pomyślał." yyy, to bardzo głęboka myśl? może raczej: ksiądz zauważył, że Will i Sam już tutaj są. mniej więcej tu wymiękłem. poza tym przejrzałem resztę tekstu, zakończenie i widzę, że ciągle mieszasz czasy.  "Był bardzo religijnym człowiekiem, kochał Boga i całe stworzenie." Wydaje mi się, że Stworzenie jako coś większego powinno być z dużej, ale sprawdź sam, jeśli celujesz w piątkę lub szóstkę na koniec semestru ;) "To właśnie on przeżyje przygodę, którą chcę wam opowiedzieć." jeśli narrator tu nie występuje, to lepiej usuń to zdanie… brzmi jak z bajki dla dzieci.  i nasuwa mi się też taka myśl, że czemu duchowni to katoliccy księża z angielskimi imionami? to raczej mniej prawdopodobne, a na takim statku powinien być raczej jakiś przekrój społeczeństwa czy ludzkości… oczywiście to możliwe. po prostu nie lubię, jak się daje bez potrzeby angielskie imiona.  dalej nie czytałem, bo po prostu mnie do tego przekonałeś. nie jestem nauczycielem z polskiego i nie płacą mi za to. następnym razem radzę zabrać się za klimaty, w których lepiej sobie radzisz – bo SF nie znasz. i trenuj dalej, bo nie jest tragicznie, ale masz jeszcze dużo czasu przed sobą ;)

Cóż – widać, że tekst pisany był na polski ; ) Dość nieporadnie wprowadzasz opisy, przykładowo: nie ma sensu pisać o szczegółach statku, skoro wydarzenia i tak dzieją się na planecie. W tego typu opowiadanku, zamiast zaczynać od statycznych opisów, lepiej pokazać jakąś żywą scenę. To SF jest strasznie bajkowe, więc może lepiej porzucić sferę fantastyki naukowej na rzeczy takiej zwykłej i pokazać podróż jakichś elfich kolonistów statkami przez ocean. Łatwiej uniknąć błędów rzeczowych.

I po co to było?

Jakoś nie udało mi się przebrnąć. Z kilku powodów.

Po pierwsze mieszasz czasy. Z jego piersi zaczął wybijać się pęd rośliny (czas przeszły). Nagle w blasku słońca z ciała duchownego wyrasta kolejna kolumna katedry (czas teraźniejszy) Po drugie zdania brzmią jak do zadania "streść w punktach". Statek MISSION ONE® ląduje na planecie zwanej Gerurgia. Po trzecie nie dbasz o grmatykę. – Silnik zgasł, mamy jeszcze pół baka.

Widać, że nie chciało Ci się tego pisać. Ilość błędów językowych, logicznych i gramatycznych bije po twarzy. Prosisz o wyrozumiałość, a potem serwujesz tekst: Nie czytam książek sf, ale jest to na polski i musiałem napisać to tak, a nie inaczej. Przepraszam więc za brak wyrozumiałości, ale nie lubię takiego podejścia. Przecież mogłeś się tym pobawić. A na pewno mogłeś przeczytać to raz jeszcze na głos i zauważyć z 90% błędów. 

Przeczytać i przeredagować, żeby nie było "na polski", lecz "do czytania przez wszystkich".   MISSION ONE® ---> na co komu ta erka w kółeczku po nazwie statku? To nie znak towarowy, to tylko nazwa kosmolotu…

no i nazwa statku chyba powinna być w cudzysłowiu…

Panie olexy zajmij się Pan lepiej hodowlą jedwabników, bo tego czytać się nie da. :)

Niezmiernie mi przykro, ale nie przebrnęłam. Próbowałam, starałam się, ale niestety, ten tekst mnie pokonał. Nie zrobiłam łapanki, bo poprawienia wymaga niemal każde zdanie. Nie mogę napisać Twojego opowiadania. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Abstrahując od błędów wzmiankowanych przez Regulatorów, tekst określiłbym jako suchą relację a nie opowiadanie. Końcówka żywcem ściągnięta z filmiku "Katedra".

A ja przeczytałam całość. Podoba mi się pomysł, ale zgrzyta wykonanie. Powinieneś przeczytać ten tekst na głos. Ze dwa razy ;)

Przynoszę radość :)

Dziękuję za opinie. homar, tak miało być. :) Anet cieszę się, że chociaż jednej osobie się spodobało. 

Racja, pospieszyłem się z opublikowaniem tego opowiadania. Nie przeczytałem go ani razu po napisaniu. Prawdopodobnie wynikło to z tego, że całe opowiadanie napisałem jednego dnia, w jakieś 5 godzin. Nie chciało mi się go sprawdzać, a chciałem jak najszybciej podzielić się tym, co napisałem z innymi. :)

 

Dodam jeszcze, że nie podoba mi się postawa osób, które mówią, że im przykro oraz, że nie przeczytały całego opowiadania, a je kryrykują. To jest brak szacunku dla twórczości jak i autora. Żegnam. 

brak szacunku? to ty nie szanujesz czytelników jak wrzucasz swoje teksty bez przeczytania ich ani razu. powinieneś się cieszyć, że w ogóle naskrobałem tak długi komentarz. nikt nie ma obowiązku czytać twoich wypracowań, szczególnie jeśli już na początku są słabe.  pozdrawiam. 

Olexy, zdecydowanie powinieneś nauczyć się radzić sobie z własnymi emocjami, szczególnie poddając własną twórczość ocenie. Poćwicz reakcję na konstruktywną krytykę – tutaj nikt nie napisał: "jest do dupy" bez uzasadnienia. Regulatorzy bardzo oględnie dali ci do zrozumienia, że nie da się tego czytać. Robienie tzw. łapanki: błędów interpunkcyjnych, typograficznych, nieszczęśliwych zdań mija się z celem, bo musiałaby zrobić liste prawie ze wszystkiego. AdamKB zasugerował to jeszcze delikatniej. Tylko Nauril tak bezwzględnie… Czyli co, spisek zawiązali, że nagle wszystkim się nie podoba? A może po prostu tekst należy przeredagować, uczciwie nad nim popracować i jeszcze raz poddać ocenie?

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Apeluję o spokój ;) Olexy. Prawda jest taka, że jako czytelnicy oczekujemy utworów przygotowanych. Przed zamieszczeniem powinieneś odłożyć go na kilka dni, przeczytać jeszcze raz, poprawić to, co wyłapiesz. Wtedy masz szansę otrzymać konstruktywne, merytoryczne komentarze. Jeżeli trudno jest przebrnąć przez tekst, na tym skupia się uwaga i o tym ludzie będą pisać. Othersun. Nie bądź taki surowy dla naszego nowego użytkownika, będzie mu przykro.

Przynoszę radość :)

nie wiem, czy nasz nowy użytkownik tu jeszcze zabawi, bo napisał "żegnam". 

Nie rozumiem co w mojej wypowiedzi wzbudziło tyle kontrowersji. A jeśli chodzi o krytykę, to oczywiście jestem na nią otwarty. Czasem jednak denerwują mnie sytuacje, gdy ludzie się ze mnie nabijają. Myślę,że nie tylko mnie. 

Przepraszam jeśli coś kogoś uraziło. 

Dalej uważam, że mam rację, co do krytyki. Wiem, że opowiadanie jest do kitu, ale nie trzeba wytykać błędów w przykry sposób. Napisałem "Żegnam", ponieważ nie chciałem wdawać się w kłótnię, nie lubię się kłócić. Żałuję, że do takowej  doszło pod ostatnim moim pseudopowiadaniem. :D 

Wiem jak piszę i co piszę. Ja nigdy z nikogo bym się nie wyśmiewał. Próbowałbym pomóc tak jak niektórzy powyżej to uczynili. Dziękuję za wszystkie konstruktywne komentarze. :) Pozdrawiam. 

prezentowanie nam tu niedopracowanego opowiadania jest jak serwowanie nieposolonych ziemniaków. ty oburzasz się, że twoje ziemniaki nam nie smakują i że nie dojedliśmy do końca. coś jeszcze niejasne?  no i przyzwyczajaj się, że nie wszyscy ludzie będą dla ciebie mili. pójdziesz do liceum, może na studia, do pracy. fajnie jakby się skończyło tylko na wyśmiewaniu i nabijaniu. 

O rany… Jedyny możliwie przykry komentarz, jak dla mnie, dodał Nauril. Cała reszta powiedziała ci grzecznie prawdę, a ty mówisz o wyśmiewaniu? Naprawdę poćwicz radzenie sobei z własnymi emocjami :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Oj tam przykry, to był tekst z Chłopaki Nie Płaczą. ;)

Nowa Fantastyka