- Opowiadanie: mazurjinez - Bajka o smoku (I-III)

Bajka o smoku (I-III)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bajka o smoku (I-III)

 

 

I

 

 

Za siedmioma górami, za siedmioma lasami, w przepastnej i ciemnej jaskini żył sobie smok. Ukryty przed całym światem pędził żywot samotny i smutny. Większość dni upływała mu na śnie, jedzeniu, wypróżnianiu się w pobliskim wąwozie, toalecie w pobliskim jeziorze, przygotowaniach do snu i ponownym śnie. Choć okolica była słabo zaludniona, wiedziano o nim w najodleglejszych wsiach i zamkach – w niekończących się próbach urozmaicenia diety gotów był latać daleko, a w okresach lżejszej depresji lubił zwiedzać rejony oddalone o znaczne dystanse, by napawać oczy krajobrazem odmiennym od jego przaśnego sąsiedztwa. Wrodzone lenistwo sprawiało jednak, iż z reguły pozostawał w domu, zadowalając się skromną owcą lub krową raz na jakiś czas i rozmyślając nad sensem swojej dalszej egzystencji.

 

Bywało, że kompletny brak towarzystwa doprowadzał go na skraj rozpaczy. Popadając w wielomiesięczne odrętwienie, tracił kontakt ze światem zewnętrznym i kontemplował możliwość zapadnięcia w wieczny sen lub samobójczą wyprawę do jednego z niedalekich królestw, gdzie mógłby polec w ostatnim heroicznym boju z pierwszą lepszą napotkaną zgrają rycerstwa. Z letargu najczęściej wyrywała go niezmiennie odkrywcza myśl, że oto znów wiosna niezauważalnie przemieniła się w lato lub kolejne lato niepostrzeżenie, acz nieodwołalnie, odeszło wraz z pierwszymi jesiennymi deszczami.

 

To właśnie po jednym z takich odkryć, wczesnym latem, w trzysta pięćdziesiątym siódmym roku życia, smok postanowił ze sobą skończyć.

 

 

II

 

 

Dziebor, po dniu spędzonym w zagrodzie, czuł, jak opuszczają go siły. Wlazł do chaty i poczłapał w stronę barłogu, na który zwalił się, zzuwając wcześniej chodaki. W izbie panował półmrok, ogień w palenisku dogasał. Śpiąca obok Czębira z cicha pochrapywała. Dziebor przewrócił się na prawy bok, zarzucił nogę na babę i zamknął oczy. Sen przyszedł szybko.

 

Zerwał się z posłania w środku nocy obudzony gwałtownie narastającym lękiem i wlepił wzrok przed siebie, łapczywie łapiąc powietrze. Oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności, kontury sprzętów stopniowo wyłaniały się z mroku – skrzynie na dobytek, zydel i stół nabierały znajomych kształtów. Wszystko było tak, jak zapamiętał. Czębira pochrapywała.

 

 

Dziebor, uspokoiwszy się nieco, wyciągnął rękę na klepisko i namacał parę chodaków. Założywszy je, stał przez chwilę w bezruchu pośrodku izby i nasłuchiwał. Wszystko zdawało się być w idealnym porządku. Rozejrzał się dokoła, jakby próbował upewnić się, że w chacie nie ma nikogo innego. Nie tak dawno słyszał, jak sąsiad opowiadał o czarcie, który nawiedził go nocą i nakłaniał do powieszenia się na pobliskiej wierzbie. Nierzadkie były też wizyty mamun próbujących wykradać niemowlęta z kołysek, o ile można było wierzyć w babską paplaninę. Dlatego też wolał upewnić się, że żadne licho nie przekroczyło jego progu. Żadnego licha jednak dostrzec się nie dało, toteż Dziebor postanowił opróżnić pęcherz przed chatą i ponownie zalec w ciepłym barłogu.

 

 

Wyciągnął przed siebie ręce i powoli poczłapał w stronę drzwi. Stukot chodaków rozniósł się po izbie. Czębira poruszyła się we śnie, jęknąwszy z cicha. Gdzieś z przeciwległego kąta, z okolic alkierza, rozległ się cichy, stłumiony chichot. Dziebor zamarł i poczuł, jak oblewa go zimy pot. Serce naraz zaczęło wyrywać się z piersi, kolana poczęły drżeć, a w ustach zabrakło śliny. Poczuł ciepło spływające po lewej nogawce i wlewające się do chodaka. Paniczny strach sparaliżował wszystkie jego członki i nie pozwalał się poruszyć. Kałuża pod jego stopami rozlewała się w coraz szerszy krąg, w nozdrza wdarł się smród moczu, a we łbie kołatała jedna myśl – uciekać. Jak najszybciej i jak najdalej. Wiedział, że to jedyny ratunek, że tylko tak zachowa szanse na przeżycie.

 

 

Jednym susem znalazł się przy drzwiach i pchnął je z całej siły. Zaskrzypiały donośnie i upiornie, ustępując pod impetem i wpuszczając do chałupy jasną poświatę księżyca w pełni.

 

 

– Oto i jest – zacharczał grobowo głos zza pleców.

 

 

Czas stanął w miejscu, odgłosy nocy zlały się w jednostajną plamę dźwięku. Księżyc przysłoniła olbrzymia sylwetka nadlatującej bestii.

III

 

 

Czarnoksiężnik Lasota zamieszał w kotle. Gęsta, zielonkawa ciecz wydzielała opary śmierdzącego, gryzącego w oczy dymu. Zamamrotał coś pod nosem, podrapał się bo bujnej brodzie i usiadł przy stole zawalonym grubymi tomami manuskryptów i pojedynczymi zwojami, sapiąc ciężko. Płomień świecy lekko drgnął.

 

 

Noc była ciepła.

 

 

Starzec zatopił się w lekturze. Kronika była wyjątkowo nudna – nic dziwnego, że brnięcie przez nią szło mu opornie. Losy kolejnych władców i ich potomstwa w linii męskiej, rzecz jasna, były nie do odróżnienia – narodziny, krótsze lub dłuższe wojny z sąsiadami, śmierć. Lekturę urozmaicały sugerowane gdzieniegdzie przez dziejopisów intrygi, knowania, zdrady i przewroty. Było ich niemało, jednakże porozrzucane na przestrzeni lat siedmiuset z okładem stanowiły raczej miłe urozmaicenie, odskocznię od monotonnych i niby z jednego szablonu wyciętych opisów obfitości corocznych plonów, stanu skarbca w danym momencie, działań zaczepnych, działań odwetowych czy narodzin kolejnych następców tronu. Czarnoksiężnik Lasota nie czytał jednak opasłego tomiszcza dla przyjemności, szukał informacji. Od informacji zależał jego byt.

 

 

Za oknem cicho zamiauczał kot. Lasota oderwał na chwilę wzrok od tekstu i zerknął na wiszący na niebie księżyc w pełni – ciężki i trupio jasny. Przyglądał mu się przez chwilę po czym wstał i przeciągnął się, rozprostowując kości. Ziewnął i powoli podszedł do kotła. Ciecz zmieniła kolor na czerwony, choć cuchnęła dokładnie tak, jak poprzednio.

 

 

– Już niedługo – pomyślał, sięgając po drewnianą łyżkę. Zamieszał wywar trzema powolnymi ruchami w lewo i siedmioma szybszymi w prawo. Dorzucił do ognia i wrócił do lektury. Ślęczał akurat nad ustępem, w którym pradziad króla Witosława okrywał się chwałą, napadając słabszych sąsiadów, bez litości łupiąc i paląc ich ziemie. Skutki jego wojennych kampanii poddane były przez autora wyjątkowo dogłębnej analizie wyliczającej podbite zamki, grody i wsie. Po tym wszystkim następował szczegółowy spis zagrabionych dóbr i pojmanych w niewolę rycerzy – widocznie anonimowy dziejopis musiał być naocznym świadkiem wydarzeń.

 

 

Czarnoksiężnik wsparł głowę na dłoniach i zapadł w sen.

 

Za oknem cicho zamiauczał kot. W kotle zabulgotało. Lasota przebudził się i przetarł oczy rękawami tuniki. Ziewnął przeciągle. Świeca zdążyła zamienić się w zastygłe sople wosku zwisające ze świecznika i układające się w fantazyjne kształty, księżyc znikł z pola widzenia. W komnacie było ciemno. Wstał z zamiarem ponownego rozpalenia ognia, gdy nagle za jego plecami rozległ się trzask i płomień pod kotłem zajaśniał nowym blaskiem. Cienie roztańczyły się po ścianach. Odwrócił się gwałtownie i zmrużył oczy. W jednej chwili nabrał pewności, że nie jest sam.

 

Przy kotle siedziała zakapturzona postać i powoli, metodycznie mieszała wywar. Choć twarzy nie sposób było dojrzeć, drobna sylwetka, delikatne dłonie i opadające na ramiona, czarne jak smoła włosy zdradzały kobietę. Delikatny głos rozwiał wątpliwości.

 

 

– Witaj – powiedziała cicho, niemal szeptem, nadal mieszając. – Nie cieszysz się?

 

 

Lasota drgnął lekko na dźwięk jej głosu. Zacisnął pięści.

 

 

– Nie – odpowiedział po dłuższej chwili, pokonując suchość w gardle.

 

 

– Ale poznajesz, prawda?

 

 

– Zapamiętałem cię inaczej – wychrypiał powoli.

 

 

– Siadaj – powiedziała tym samym, cichym tonem. Nie było wątpliwości, że to rozkaz. – Porozmawiamy. Zupełnie jak za dawnych lat.

 

 

Płomień pod kotłem zatańczył. Podchodząc bliżej, czarnoksiężnik zauważył, że wywar przemienił się w czarną maź. Usiadł posłusznie naprzeciw kobiety.

 

 

– Nie zapytasz, jak się tu dostałam? – spytała nadal mieszając i nie podnosząc wzroku. – Eh, gdzież ta twoja legendarna dociekliwość, słynny magu? – zachichotała. – Czyżbyś razem ze zdolnościami zatracił resztę swych zalet?

 

 

– Reszta zalet ma się nieźle – odrzekł sucho. – Nie mam zbyt wiele czasu – zaczął myśl, jego głos powoli nabierał pewności.

 

 

– Nie masz, powiadasz? A do czego ci tak pilno, jeśli można wiedzieć? – przerwała rozbawiona i podniosła wzrok znad kotła. Spojrzenie jej czarnych, zimnych i nieludzko okrutnych oczu sprawiło, że czarnoksiężnika momentalnie przeszedł dreszcz. – Do tego tam? – wskazała ruchem głowy stół.

 

 

Lasota nie odpowiedział. Pogłaskał się po brodzie i odchrząknął.

 

 

– Chciałbym, żebyś sobie poszła – wymamrotał, zebrawszy się na odwagę.

 

 

W kotle zabulgotało raz jeszcze, tym razem jakby głośniej. Płomień zatańczył żywiej. Na obliczu kobiety zagościł drwiący uśmiech. Lasota pomyślał, że jest piękna – tak piękna, jak należałoby się tego spodziewać. Tyle tylko, że spodziewał się mężczyzny, jak ostatnim razem. Szczupłego, wysokiego bruneta w średnim wieku, o lekko siwiejącej już, krótko przystrzyżonej brodzie, czarnych oczach i nieco kobiecych rysach – ale jednak mężczyzny. Uświadomił sobie, że od lat czekał na to spotkanie. Od lat układał sobie w głowie zdania, które wypowie i pytania, które zada. Od lat planował, jak wyjść z tego z twarzą, unikając upokorzenia, które ostatecznie odebrałoby mu resztki wiary we własne siły. I oto po dwudziestu latach stanął przed szansą odmiany losu.

 

 

Padł na kolana i w błagalnym geście wyciągnął przed siebie ręce, niemal dotykając poły jej czarnego płaszcza.

 

 

– Błagam! – zawył drżącym głosem. – Zrobię, co zechcesz! Przysięgam!

 

 

– Wiem, że zrobisz – powiedziała, nie kryjąc zniesmaczenia. Uśmiech zniknął z jej oblicza, niedbałym ruchem lewej ręki kazała mu się podnieść. – Wstań. Wstań i nie rób z siebie pośmiewiska. Oszczędź mi tanich aktów rozpaczy, bo tak się składa, że z nas dwojga to ja mam mało czasu. A mój czas, wierz mi, jest cenniejszy niż twój.

 

 

Starzec niezgrabnie i z wielkim trudem podniósł się z klęczek. Przetarł załzawione oczy i rozmasował obolałe kolana. Nie patrzył na nią – bał się szyderczego uśmiechu i dezaprobaty w jej oczach. Gdy podniósł wzrok, stała przy oknie, wpatrzona w noc.

 

 

– Źle z tobą, Lasota. Spodziewałam się, że znajdę cię w lepszym stanie. Ty zaś jesteś cieniem samego siebie, pożałowania godną skorupą, którą można zgnieść jednym ruchem stopy. Życzysz sobie, bym cię zgniotła?

 

 

– Błagam, nie – wyszeptał drżącym głosem.

 

 

– Tak myślałam. Nie jestem tu po to, by cię dręczyć, starcze, choć mogłabym to ciągnąć aż do końca twojego nędznego żywota. Przychodzę, by łaskawie, co zdarza mi się rzadko, ofiarować ci drugą szansę.

 

 

– Dzięki ci, Pani! – wykrzyknął z zachwytem.

 

 

– Milcz! Słuchaj! – wysyczała. Czarnoksiężnik zbladł. – Przed laty – podjęła po chwili tonem cichym i spokojnym – okazałeś się niegodzien mojego zaufania. Wiązała nas umowa, pakt, który zdecydowałeś się zerwać. Pamiętasz? Oczywiście, że pamiętasz – odpowiedziała sama sobie. – Dołożyłam starań, byś pamiętał. Paktów ze mną nie zrywa się bezkarnie. Zapewne miałeś mnóstwo czasu, by się o tym przekonać. Zerwane pakty bolą, muszą boleć. Większość boli bólem fizycznym, ale w twoim przypadku uznałam tę metodę za niewystarczająco wyszukaną. Do bólu bowiem można przywyknąć, a ty zasłużyłeś na większe męki. Powiedz, jak to jest być zwykłym człowiekiem? Nie posiadać i nie potrafić niczego, co wyróżniałoby cię z tłumu innych starych, bezużytecznych poddanych swego króla, od zwykłego kmiecia? Jak to jest, gdy każdy następny dzień przypomina poprzedni, a ty próchniejesz i dziadziejesz w tej wieży? Jak to jest, gdy niegdyś najsłynniejszy po tej stronie morza czarnoksiężnik o ambicjach większych niż ktokolwiek inny popada w zapomnienie i staje się pośmiewiskiem nie tylko dworu, ale i prostego gminu? Nie odpowiadaj, wiem – bolało. Bolało stokroć bardziej niż gdybym kazała cierpieć ci od zadanych ran lub od szpetoty. Obserwowałam cię, widziałam, jak powoli popadasz w obłęd, wertując tę księgę. Wiem, że szukałeś, że nadal szukasz podobnego przypadku, punktu odniesienia. Intuicja cię nie zawiodła, starcze. Przyznam, że podobna rzecz miała już miejsce, dawno temu. Ale nie znajdziesz tego w księgach. Tego, jak odwrócić los również. Tylko ja mogę cię uzdrowić, tylko ja mogę sprawić, by ten ból zniknął, przywrócić sens i podarować odmianę losu. I daruję.

 

 

Lasota zapłakał – nie tylko na wspomnienie nędzy i upokorzenia ostatnich dwudziestu lat, ale przede wszystkim ze szczęścia. Oto po latach cierpienia i męki pojawiały się widoki na powrót do dawnej świetności, do dni chwały, do czasów, gdy nie miał sobie równych.

Koniec

Komentarze

serio?

Mój komentarz będzie krótki: Smutne to. I w sumie tyle.

Jedyne co moge napisać, to za krótko. Nie ma co oceniać, a korekta połowy strony jest bezsensowna. Póki masz możliwość edycji, może doklej pozostałe fragmenty w rozsądnej ilości (nie wiem czy to legalne). ;)

A ja nie bardzo wiem, jak mogłaby wyglądać kontynuacja – musiałaby chyba być kolejnym depresyjnym kawałeczkiem tekstu, bez większego związku fabularnego (?). Nie wątpię, że napisanie tego było dla autora ważne, ale średnio widzę sens w publikowaniu.

Ależ drodzy moi, nie kamienujcie mnie przed przeczytaniem całości. To scena pierwsza, nie wiem jaki jest limit znaków, więc nie wklejałem dalszych.

Nefa – To jak smok ze sobą skończył mogłoby być ciekawe. Może tym razem nie dojedzie go Dratewka. 

więc wrzuć większy fragment, będzie co oceniać i nad czym dyskutować ;)

Autorze, toteż właśnie nie kamieniuję, tylko czekam na coś więcej. A limitu chyba nie ma :) 

Aha, to ja się przyczepię merytorycznie. Rozumiem, że to ma być przenośnia, a smok symbolizuje smutne życie nolife'a? Bo widzisz – duże gady raczej nie muszą jeść codziennie…   Też czekam na więcej i daleka jestem od kamienowania. :)

Hmm, póki co trochę to bezpłciowe. Wrzuć więcej, może się rozkręci. A do limitu znaków jeszcze ci baaardzo daleko ;)

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Czemu bałeś się o limit znaków? Wystarczyło porównać z jakimś dłuższym tekstem na portalu. Może Twój wcale nie jest taki długi, i mogłeś go wrzucić w całości.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Na razie odpowiem sławnym tekstem z legendarnego Rejsu: "Proszę pana, ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. Po prostu. No… To… Poprzez… No reminiscencję. No jakże może podobać mi się piosenka, którą pierwszy raz słyszę."

Pozdrawiam i czekam na więcej.

@Nefariel – mój gad nie jada codziennie :) Wedle życzenia dodałem dwa kolejne fragmenty. Ku lżejszemu kamienowaniu… Dobranoc. 

Początek ma klimat. Rzeczywiście, niektóre zdania i wyrażenia są dość karkołomne, ale mimo wszystko widać, że Autor ma potencjał, że się tak wyrażę. Przeczytam całe, to może jeszcze cos dorzucę

@ laurea – Dzieki za slowa zachety.

Początek jakiejś historii. Albo będzie sztampa, albo coś ciekawego ze smokiem, diabłem i chłopkiem roztropkiem :) Czarci wiedzą… :) Ale początek czyta się szybko, bez zatrzymujących zgrzytów. Dialog czarodzieja z kobietą nieco… za bardzo teatralny. Ja tam teatr lubię, ale w teatrze :)   Usuń tówniez podówjne ętehy z dialogów – tutejszy edytor to wcielone zuo z marzeń sennych wszelkich gnomów, chochlików i gremlinów (WYSWIG z tego jak z koziej… I jeszcze nie ma opcji preview :) ) – bo takie rozstrzelone kłuje po oczach :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

No, już lepiej to wygląda. Moje zastrzeżenia pięknie przedstawił ci Rybik ;), więc ja napiszę tylko – jest nieźle.

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Ętehy rzeczywiście aż biją po oczach. A ryzyko sztampy oceniam na 50%: albo będzie albo nie :)

Dzięki, TyraelX. 

Nowa Fantastyka