- Opowiadanie: Godefroy - Erengard - rodz. 1, odc. 1

Erengard - rodz. 1, odc. 1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Erengard - rodz. 1, odc. 1

 

Zamieszczam pierwszy odcinek opowiadania, które pisałem jeszcze w liceum, 10 lat temu. Całośc stała sie juz prawie książką… Jeśli uznacie, że ma sens – bede publikowal kolekjne części.

 

Opowiadanie ukazywało sie kiedyś w internecie na blogu oraz na nieistniejacym juz portalu Intermaks (Portal Małopolski Wschodniej). Takie klasyczne fantasy.

 

Zapraszam do lektury.

 

ERENGARD – rozdz. 1, odc. 1

 

Szedł powoli, prowadził za uzdę swą karą klacz, ubrany na czarno doskonale wtapiał się w mrok panujący na wąskiej ulicy. Stukot końskich kopyt odbijał się echem od ścian mijanych budynków. Człowiek ów nie spieszył się, prawdę mówiąc nie miał nawet sił, by się spieszyć. Miał bowiem za sobą długą, męczącą drogę. Powoli mijał milczące, stojące po obu stronach ulicy ciemne rzędy prawie jednakowych, najczęściej drewnianych domów. Gdy przechodził koło któregoś z nielicznych rozświetlonych okien jego postać na moment wyłaniała się z mroku tak, by po chwili znów rozpłynąć się w ciemnościach nocy. Na skrzyżowaniu ulic skręcił w lewo i skierował się w stronę stojącego na końcu piętrowego, zbudowanego z cegieł przysadzistego budynku. Był tu nie pierwszy raz, wiedział, że mieściła się tam stara, nieco już nadgryziona przez ząb czasu gospoda. Pomimo później pory w oknach świeciło się jeszcze kilka świateł, które nikłą, żółtą poświatą obdarzały niewielkie podwórko. Gdyby ktoś wytężył wzrok, mógłby w ciemnościach dostrzec zarysy stojącej nieopodal, nieco już podniszczonej, drewnianej stajni.

 

 

 

Daevon Olbas, właściciel starej gospody „Pod skrzydłami Gryfa” siedział przy okrągłym, kuchennym stole kończąc liczenie dziennego zysku. W niewielkim, zagubionym miasteczku Coreto położonym w północnym Keranorze nie można było liczyć na kokosy. Jednak po zadowolonej minie karczmarza poznać można było, że dzisiejszego dnia gospodę odwiedziło dużo podróżnych. W tej nieco opustoszałej okolicy było dość dużą rzadkością i rzeczywiście stanowiło powód do radości.

 

Po chwili karczmarz stękając wstał od stołu. Włożył kartkę z zapiskami do stojącej obok, zamykanej na kluczyk odrapanej szafki i ruszył w kierunku drzwi prowadzących do głównej sali. Mimo późnej pory kilku gości nadal siedziało przy stołach. A nuż któryś z nich zechce jeszcze coś zamówić. Oberżysta ziewnął szeroko i pchnął drzwi.

 

W momencie, gdy wchodził do pomieszczenia znajdujące się naprzeciwko drzwi wejściowe otworzyły się i do środka wszedł wysoki zakapturzony, ubrany na czarno mężczyzna. Na chwilę zamarł bez ruchu, po czym powoli zamknął za sobą drzwi, a następnie ściągnął z głowy kaptur odsłaniając tym samym długie czarne włosy. Spojrzał na karczmarza, który uśmiechnął się na jego widok. Zdawać by się mogło, że oto widzi dawno nie widzianego znajomego. Tak też było w istocie.

 

– Witaj Devon – usłyszał znajomy głos. – Dawno się nie widzieliśmy. Widzę, że karczma wbrew temu co zwykłeś mówić nadal stoi i chyba ma się nieźle, czego niestety nie można powiedzieć o stajni… Człowiek wchodzi do środka i zastanawia się co pierwsze odpadnie i walnie go w łeb.

 

– Owszem dawno się nie widzieliśmy Erengardzie – odparł karczmarz uśmiechając się przyjacielsko. – Chyba z rok albo nawet dłużej. Karczma owszem, jakoś na siebie zarabia. Choć z coraz większym trudem. A stajnia? Nie mam pieniędzy na jej remont, więc stoi i niszczeje. Pierwszy silniejszy podmuch wiatru zamieni ją w kupę rozrzuconych desek. Dziś na szczęście pogoda, jeśli więc martwisz się o swego konia, to wiedz, że jest bezpieczny. Ale nie pora teraz na gadki o stajni i koniach. Mów szybko, co cię sprowadza po tak długiej nieobecności?

 

– To, co zawsze – robota. Mam tu sprawę do załatwienia.

 

– Nadal się tym zajmujesz?

 

– Nadal.. Choć, powiem szczerze, czasem mam ochotę zmienić zajęcie na bardziej przyjemne i jakby to ująć – bezpieczniejsze. Ale tylko czasem. Miewam chyba wyrzuty sumienia. Mordercy, przestępcy. Nie zmienia to faktu, że w dalszym ciągu są to ludzie, o elfach, krasnoludach i innych rasach nie wspominając.

 

Karczmarz popatrzył na niego przez chwile, pokiwał swoja łysą głową i rzekł:

 

– Fakt, ja też nie wyobrażam sobie ciebie w innej roli, choć ta nie należy w moim mniemaniu do nazwijmy to, porządnych. Zawsze brzydziłem się przemocą, nawet w dobrej sprawie. Skąd w ogóle pomysł, żeby zarabiać na chleb jako… jak to ty nazywasz… Aha już wiem – jako łowca nagród. Ale o tym pogadamy kiedy indziej, teraz zmieńmy temat na bardziej ekhm… bezpieczny i stosowny. Na pewno masz za sobą długą drogę i jesteś głodny. Co zjesz? Dla specjalnego i dawno nie widzianego gościa znajdzie się coś wyjątkowego. Nawet o tak późnej porze.

 

– Zjem chyba wszystko, co mi dasz, no może prawie wszystko. Masz jakiś wolny pokój? Chciałbym zostać tutaj kilka dni. Nie lubię wpadać jak po ogień. Ja spokojny człowiek jestem, choć może się to wydać dziwne. Lubię czasem posiedzieć w przytulnym miejscu. Zwłaszcza, jeśli jest do kogo się odezwać.

 

– Coś się znajdzie, siadaj przy stole a ja za chwilę przyniosę jedzenie. Mam pyszną dziczyznę, została z dzisiejszego dnia. Będę musiał ją tylko troszkę podgrzać, może być? Czy wolisz cos innego?

 

– Nie mam nic przeciwko. Ale czy mógłbyś od razu wskazać mi pokój? Wolałbym zjeść tam – odparł Erengard ukradkiem spoglądając mężczyzn siedzących przy stole w rogu sali. Byli pogrążeni w rozmowie i wydawało się, że nie zwracają na nic uwagi. Poza tym pomieszczenie było ciche puste. I jak zauważył Erengard – praktycznie nie zmieniło się od jego poprzedniej wizyty. Te same wytarte krzesła, ten sam stary odrapany stół. Jedyną nowością był zwisający z sufitu żyrandol, co w karczmach było rzadko spotykane. Wiedział z doświadczenia, że zwykle każde tego typu źródło światła kończyło swój żywot podczas pierwszej lepszej bójki. Ładne, zdobi ale drogie, gdy często trzeba naprawiać. Albo kupować nowe.

 

– Dobrze, skoro chcesz. Chodź za mną.

 

Oberżysta był niewysokim, tęgim, łysym mężczyzną w średnim wieku. Jego cechami charakterystycznymi były: znajdująca się tuż nad lewym okiem wąska, wyjątkowo szpetna blizna oraz bardzo specyficzny chód – Daevon chodził jak kaczka, śmiesznie kolebiąc się przy tym na boki. Poza tym był bardzo uczynnym, choć może nieco naiwnym człowiekiem. Jeśli chodzi o pochodzenie wspominanej blizny, to wersji o jej powstaniu było dokładnie tyle, ilu pytających. Erengard domyślał się, że nie jest ona jak mówił oberżysta wynikiem bohaterskich czynów w dalekich stronach, ani potyczki z orkiem, lecz kompilacją nadmiaru alkoholu i starej szafy, w którą karczmarz przywalił głową w czasach swej młodości.

 

Oberżysta był już w drzwiach. Erengard nie zwlekając ruszył za kolebiącym się karczmarzem. Skierowali się w stronę wiodących na górę stromych schodów z niską, poręczą, której zakończenie tworzyła wyrzeźbiona postać starego, garbatego krasnoluda.

 

 

 

 

 

Przy akompaniamencie poskrzypywań wysłużonych stopni weszli na piętro i skierowali się korytarzem wiodącym na wprost. Po chwili zatrzymali się przy przedostatnich drzwiach. Karczmarz włożył do zamka wydobyty z głębokiej kieszeni klucz, przekręcił go, po czym zamaszyście otworzył drzwi.

 

– To ten pokój – powiedział. – Rozgość się, a ja zaraz przyniosę jedzenie. To potrwa tylko chwilę. Ostatnio nabyłem pewien interesujący gnomi wynalazek, który znacznie przyspieszył kuchenne prace…

 

– Dziękuję – przerwał karczmarzowi Erengard nie okazując cienia zainteresowania tajemnym wynalazkiem. Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Powoli rozejrzał się po nieco mrocznym pomieszczeniu. Tutaj też praktycznie nic się nie zmieniło od czasu, gdy poprzednio gościł u Olbasa. W skład wyposażenia niedużego pokoju wchodziło łóżko, drewniany, dębowy stół z jednym, skrzypiącym krzesłem, komoda oraz stara szafa na ubrania z wiecznie niedającymi się zamknąć drzwiami. Erengard podszedł do okna, otworzył je wpuszczając do środka powiew cuchnącego powietrza. Zapomniał, że wychodzą one wprost na stajnie i na świeże powietrze nie ma tutaj co liczyć. Kląc pod nosem postał chwilę wpatrując się w mrok, po czym z trzaskiem zamknął okiennice i podszedł do stołu, powolnym ruchem ściągając jednocześnie przewieszoną przez plecy kuszę. Delikatnie położył ją na stole, następnie zdjął skórzaną torbę oraz kurtkę. Powiesił ją na oparciu krzesła i zaczął odpinać pas z mieczem. Właśnie kładł go na zniszczonym blacie stołu, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Wstał i otworzył je.

 

W progu ku swemu zdziwieniu zobaczył karczmarza trzymającego na tacy dwa talerze oraz drewnianą miskę. Wszystko z parującą zawartością, której z powodu mroku na korytarzu nie dało się określić. Była też duża, pełna szklanka.

 

– Już jesteś ­– spytał zdumiony łowca ­ – na pewno zdążyłeś to dobrze przygrzać? Nie minęło nawet 10 minut.

 

– Zdążyłem, zdążyłem – odparł karczmarz uśmiechając się tajemniczo. Uśmiech ten zawsze lekko drażnił i irytował Erengarda. – Nie chciałeś słuchać o wyposażeniu mojej kuchni zamykając mi drzwi przed nosem to teraz się dziw. Twój wybór. Mogłeś wykazać choć cień zainteresowania.

 

– Nie interesują mnie kuchenne arkana, dobrze o tym wiesz. Ale fakt, zdziwiłem się, nie ukrywam. Wchodź i postaw wszystko na stole.

 

– Ciekawe jak, zawaliłeś cały stół tymi swoimi gratami. Nawet nie wiem jak nazwać niektóre z nich. Co to za dziwadło – spytał wskazując na stalową gwiazdę, której dwa ramiona wystawały z torby łowcy.

 

– Nic ciekawego, pokażę ci w wolnej chwili, mimo iż jak sam twierdzisz brzydzisz się przemocą. A jeśli chodzi o resztę rzeczy to poczekaj, już sprzątnę – Erengard zamknął drzwi, podbiegł do stołu i szybko przerzucił leżącą na nim kuszę i miecz na łóżko – To nie są graty Devon, to moje narzędzia pracy. Wiesz, że bardzo nie lubię jak ktoś nieładnie je nazywa.

 

– O ile zabijanie ludzi można nazywać pracą – odparł z przekąsem karczmarz stawiając na pustym już stole talerze z jedzeniem i picie.

 

­– Przestań. Zresztą zabijam rzadko. Traktuje to jako absolutną konieczność. Jeśli nie muszę to nie zabijam. Proste.

 

Oberżysta podszedł do łóżka i usiadł. Pomyślał przez chwilę, po czym spytał:

 

­– Kto tym razem? Czyżby doszły do ciebie słuchy o tutejszych tajemniczych zniknięciach?

 

­– Zniknięciach? Słyszałem tylko, że ktoś zamordował w okolicy już trzy osoby, co w tak małym miasteczku nie może przejść bez echa. Dlatego tutaj jestem. Podobno wyznaczono sporą nagrodę za znalezienie sprawcy i doprowadzenie go przed sąd. Najlepiej żywego. Choć martwym tez nie pogardzą, w dodatku sąd się nie przemęczy pracą. Jutro rano planuje dowiedzieć się więcej. Wiesz może o tym coś więcej?

 

– Słyszałem. Coreto, to jak sam mówisz małe miasteczko. Wieści szybko się rozchodzą. A karczmarz jest niczym zbiorcza rynna. Zbiera plotki tak samo jak ona wodę. Trzeba tylko odcedzać brudy od wody. To znaczy bujdy od prawdy.

 

– Co zatem wiesz? – Spytał Erengard, biorąc się za jedzenie. Ku jego zdumieniu danie rzeczywiście było ciepłe. Faktycznie składało się z jakiegoś mięsa, i przypomniało pieczeń. Jednak o sposób jego przygrzania wolał nie pytać. Gnomie wynalazki choć pomysłowe nader często zwykły przyprawiać użytkowników o urwanie głowy. Dosłowne. Dość często znalezienie potem takiej głowy sprawiało nie mało trudności.

 

– Wiem tyle ile wszyscy – odparł po dłuższej chwili karczmarz przerywając rozmyślania łowcy. – Faktycznie zniknęły trzy osoby, w ciągu zaledwie trzech tygodni. Wszyscy zaginęli późnym wieczorem lub nocą. Wśród ofiar jest dwóch żołnierzy. To miejscowi strażnicy, którzy dbają o porządek. Do tej pory żadnego z nich nie znaleźli. Dowodu brak, ale wszyscy od razu krzyczą, że morderca.

 

– A szukali? Z doświadczenia wiem, że w dziurach takich jak ta trudno o kompetentnych nazwijmy to …strażników.

 

– Nie żartuj sobie. Pewnie, że szukali. Ludzie boją się wychodzić z domów po zmroku. Chcą by jak najszybciej wyjaśnić sprawę i złapać sprawcę.

 

­– Wcale nie żartuje, chciałem się tylko upewnić. A jeśli chodzi o wychodzenie z domów po zmroku to faktycznie przejechałem przez pół miasteczka i nikogo nie widziałem. Sam musiałem wprowadzić konia do ekhm… stajni i zająć się nim. Dobrze, że wiem gdzie co jest, inaczej bym sobie nie poradził. Jeśli tak wita się tu teraz wszystkich gości, to nie dziwie się, że interes słabo się kręci.

 

– Musisz mi to wybaczyć – odparł poważnie karczmarz. – Oszczędzam na pracownikach.

 

– Dobra, dobra. Twój interes, twoje straty. Powiedz mi – ilu tych strażników właściwie jest obecnie w Coreto?

 

– Jeśli się nie mylę to sześciu.

 

– Oszałamiająca liczba – Erengard dopił zawartość szklanki, po czym postawił ją na stole obok pustych talerzy i zabrał się za zawartość niedużej, metalowej miseczki. – Dlaczego tylko tylu?

 

– Nie wiem, ale podejrzewam, że ze względów oszczędnościowych. Poza tym – to chyba wystarczająca liczba. Do tej pory nic głośnego się tu nie działo. Ot – spokojna mieścina na pustkowiu. Ośmiu nam wystarczało.

 

– Nie wydaje mi się. To liczba dobra do patrolowania samego miasteczka, a przydałoby się cos więcej. Okoliczne trakty, potencjalne kryjówki rzezimieszków. Dam głowę, że ich tu nie brakuje. I jednych i drugich. Okolica jest słabo zaludniona, lasy, pustkowia. Jest gdzie się kryć. Do tego ta mała liczba stróżów prawa. Raj na ziemi dla wszelkiej maści niegodziwców. Aż dziw, że do tej pory panował tu względny spokój.

 

Mężczyzna zamilkł i w ciszy dokończył posiłek.

 

– Widzę, że ci smakowało – Daevon szybkimi ruchami umieścił puste talerze i szklankę na tacy, którą trzymał w rękach. – Muszę już iść, pogadamy innym razem, życzę dobrej nocy – dodał kierując się stronę drzwi.

 

– Nawzajem, uważaj na schodach – odparł Erengard idąc za karczmarzem aby zamknąć drzwi. – Nie przewróć się. Dam głowę, że niejeden z goszczących tutaj wzbogaci na nich swą kolekcję siniaków.

 

– Spokojnie, będę uważał.

 

Łowca nagród cicho zamknął drzwi, przyłożył do nich ucho i przez chwilę nasłuchiwał odgłosów z korytarza. Ciche skrzypienie schodów pod krokami oberżysty ucichło po chwili. Erengard odwrócił się, podszedł do łóżka i ściągnął leżącą tam broń. Położył ją w kącie, zgasił światło i położył się spać. Myślał, że spokojnie dośpi do rana. I tu niestety grubo się mylił.

Koniec

Komentarze

  >> Szedł powoli, prowadził za uzdę swą karą klacz, ubrany na czarno doskonale wtapiał się w mrok panujący na wąskiej ulicy. << – SZEDŁ, PROWADZIŁ, WTAPIAŁ SIĘ -– za dużo używasz czasowników. Robi się wtedy konstrukcja znana z ogłoszeń w prasie, taka publicystyka, czego unika się w prozie jak ognia. Troszeczkę zła konstrukcja tego zdania – czyli do remontu.   >> Człowiek ów nie spieszył się, prawdę mówiąc nie miał nawet sił, by się spieszyć. << – powtórzenia 2 x śpieszyć. „Prawdę mówiąc” – kiepska narracja, zbyt potoczne.   >> Miał bowiem za sobą długą, męczącą drogę.  << – Miał, miał, chciał… „Przebył długą, męczącą drogę” – prościej pisz.   >> Powoli mijał milczące, stojące po obu stronach ulicy ciemne rzędy prawie jednakowych, najczęściej drewnianych domów. << – Trzy zdania wcześniej pojawia się ta informacja. Opis do wyrzucenia, albo pozostawienia. Dwa nie mogą obok siebie istnieć.   >> Gdy przechodził koło któregoś z nielicznych rozświetlonych okien jego postać na moment wyłaniała się z mroku tak, by po chwili znów rozpłynąć się w ciemnościach nocy. << – Gdy przechodził koło / okręg / krąg? A może obok przechodził. Dalej zdanie jest bezsensu. Po co to opisywać. Ani to plastyczne, ani potrzebne.   >> Na skrzyżowaniu ulic skręcił w lewo i skierował się w stronę stojącego na końcu piętrowego, zbudowanego z cegieł przysadzistego budynku. << – Z opisu wynika, ze są ciemności. Czyli dalej niż na metr ledwo widać barwy, a już szczegóły to już w ogóle… To cegły widać? Narrator wszechwiedzący czy opisujący scenerię? Musisz wybrać, bo czytelnik się pogubi.   >> Był tu nie pierwszy raz, wiedział, że mieściła się tam stara, nieco już nadgryziona przez ząb czasu gospoda. << – „Był tu nie pierwszy raz…”,  może : Bywał tu często…   >> Pomimo później pory w oknach świeciło się jeszcze kilka świateł, które nikłą, żółtą poświatą obdarzały niewielkie podwórko. << – Brak przecinka po „późnej”. Świeciło się światło… masło maślane. (…) żółtą poświatą obdarzały (…) -– Na dno oceanu, co to jest?   >> Gdyby ktoś wytężył wzrok, mógłby w ciemnościach dostrzec zarysy stojącej nieopodal, nieco już podniszczonej, drewnianej stajni. << – No nie wiem, czy dałoby się coś w tych mrokach dostrzec. Choć kto wie…   **** Wytknąłem kilka błędów…. Oj, słabiutko. Przykro mi, do poprawki chyba będzie ten tekst, bo usiany błędami, jak łąka. Poza tym, wrzuć opowiadanie skończone, bo tutaj w częściach, mało kto lubi czytać.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Nauczony konstruktywną krytyką odnośnie własnych wypocin muszę zgodzić się z przedmówcą – nie opłaca się publikować nie poprawionych tekstów, czytelnicy bez pudła wyłapują potknięcia. Lepiej niech posiedzi dłużej w szafie czy na dysku i zostanie poprawione dwa razy, wtedy ludzie skupią się na treści, a nie na pomyłkach. Wiem, że to boli, doświadczam tego często ;) Opowiadanie nie ustrzegło się, niestety, błędów. Do wymienionej listy dodam '' …nie można było liczyć na kokosy." - kolokwializm nie za dobrze pasuje do klimatu. Dialogi trącą sztucznością, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że próbujesz przekazać w nich za dużo informacji na raz o świecie i bohaterach. No i wiem, że tekst jest krótki, ale postaraj się jakoś bardziej zachęcić czytelnika do czytania, zainteresuj go. Dlaczego o tym mówię? Rzuca mi się w oczy, bo też robię takie błędy i są mi one pokazywane. Wiem, że trudno jest to dostrzec we własnym tekście, bo zapewne masz jako autor zarys fabuły, wiesz co się stanie i nie widzisz potrzeby, żeby z miejsca zaciekawić czytającego. Jeśli masz ochotę, zamieszczam link, zobacz, że tutaj robię to samo, co ty ;) http://www.fantastyka.pl/4,56843566.html Nauczka: zadać pytanie o fabułę jak najszybciej, żeby nie nadużywać kredytu zaufania czytelnika, nadaj bohaterowi cel. To tyle z negatywów, teraz pozytyw. Jak powiedziałeś, tak zrobiłeś, klasyczne fantasy. Karczma, małe miasteczko, stereotypowy bohater. Popraw błędy i będzie się czytało bardzo dobrze. Widzę nadzieję, nie wolno się poddawać! ;)  Z chęcią przeczytam jeszcze raz,jak tylko poprawisz. 

– Widzę, że ci smakowało – Daevon szybkimi ruchami umieścił puste talerze i szklankę na tacy, którą trzymał w rękach. – Muszę już iść, pogadamy innym razem, życzę dobrej nocy – dodał kierując się stronę drzwi.      – Widzę, że ci smakowało [.+] – Daevon szybkimi ruchami umieścił puste talerze i szklankę na tacy, którą trzymał w rękach. – Muszę już iść, pogadamy innym razem, życzę dobrej nocy – dodał [,+] kierując się stronę drzwi.   Bardzo jestem ciekawy, ile miał rąk Daevon. Może nie zaledwie trzy, ale pięć?  :-)  Ciekawość wynika z informacji podanej przez Autora, że Daevon trzymał tacę w rękach, a więc w obu, a mimo tego pozbierał talerze i szklankę…   No wiem, wiem, zdarza się – ale nie powinno, bo gdy czytelnik pije herbatę, może ją wylać na klawiaturę "ze wzruszenia"…  

Klasyka. Pisz dalej, tylko bez chociaż takich śmiesznych błędów.  

Wow, chyba pierwszy raz odzieję się w strój krytyka. :) Nie mam nic przeciwko publikowaniu w odcinkach. Szczerze mówiąc, nie chciałoby mi się czytać od razu całej książki. ;) Błędów nie wytknę, bo skupiłem się na treści. Powiem ci jednak, że jest ich sporo. I nie chodzi mi tu o błędy stylistyczne czy logiczne, a zwykłe literówki. Prawdopodobnie zrobiłeś o jedną iterację za mało.  Mam wrażenie, że chwilami popełniasz ten sam błąd, co ja. Pragniesz być bardziej poetycki niż potrzeba. (chociaż ja bardzo lubię ładnie zlepione zdania) Publikuj, ale daj komuś zaufanemu do poczytania przed dokonaniem wrzutu. Ogólnie na plus, choć widać, że stać cię na więcej. PS: Jeżeli naprawdę napisałeś to dziesięć lat temu, to pierwsza rzecz jaką powinieneś zrobić to samemu przeczytać to z dziesięć razy. :)

Przeczytałam. Widać, że tekst jest napisany przez osobę młodą – dialogi są sztywne, zewsząd wyziera pewna naiwność. Pokaż nam coś, o napisałeś teraz. Odgrzewanie tekstów z młodości na ogół nie jest dobrym pomysłem.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Jestem ciekawa, co będzie dalej.

Przynoszę radość :)

Dzięki za opinie. Opowiadanie ma chyba ze 100 stron maszynopisu, wiec raczej bym go chyba tu nie dawał. Byłem ciekaw komentarzy do mojej początkowej twórczości. Dodam, że opowiadanie było przed publikacją czytane przez kilka osób i recenzowane przez zawodowego polonistę przed publikacją na nieistniejącym portalu Intermaks radia ESKA. Nikt nie wytknął wtedy tych błędów.Pokazana wersja zawierała wszystkie poprawki.

To nie za dobrze świadczy o tym poloniście ; P

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Sporo literówek i błędów interpunkcyjnych. Trudno mi uwierzyć, że ten tekst czytał i poprawiał polonista. Poza tym tekst jest nieco na bakier z logiką, a dialogi są sztuczne jak cycki Dody.

Inna sprawa – wrzuć coś, co napisałeś niedawno i wrzuć to jako całość. Szkoda Twojego i naszego czasu na zabawę w publikowanie fragmentów.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka