- Opowiadanie: Carewna - Córka zegarmistrza (Galatea)

Córka zegarmistrza (Galatea)

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Córka zegarmistrza (Galatea)

 

 

Pokryte plamami wątrobowymi ręce poruszają się w kręgu światła lampy naftowej, rzucają ostre cienie na blat stołu. Naokoło leżą mosiężne trybiki, kółka zębate, sprężynki. Chude, reumatyczne palce manipulują maleńkim kluczykiem. Skrzyp, skrzyp, trzeszczą dokręcane śrubki. Nad stołem pochyla się głowa, a wtedy błyskają refleksy w okrągłych okularach. Tykają niezliczone zegary. Starczy, drżący głos śpiewa:

 

Hum– mm– mm– m… żył sam i bez żony.

Cały dzień go zajmował przedmiot ulubiony;

Pod jego dłutem

 

Śpiew przerywa syknięcie, gdy palec napotyka na ostrą krawędź blaszki i pojawia się kropelka krwi. Skapuje na dokręcane śrubki. Dłonie podnoszą ostrożnie gotowy mechanizm i pieczołowicie umieszczają w otwartej skrzynce. Zamyka się metalowa klapka, ręce przymocowują nity. Szuranie krzesła po podłodze. Zabrana ze stołu lampa wędruje przez pokój do stolika przy łóżku, palce przykręcają pokrętło. Zapada ciemność. Szelest ubrań, prześcieradeł. Po chwili słychać już tylko chrapanie i jednostajne tykanie zegarów. Co kwadrans dzwoni kurant. Najpierw dwa razy, po piętnastu minutach trzy, a następnym razem rozdzwaniają się wszystkie dzwonki i kukułki. Nad hałasem dominuje niski ton zegara szafkowego, bije dwanaście uderzeń. Przez pokój przechodzi lekki powiew, pachnie trochę bryzą od morza, a trochę cyprysem. I gdy z powrotem zapada spokój, do chrapania staruszka dołącza ciche posapywanie z drugiego kąta pokoju.

 

 

 

***

 

 

 

– Wstawaj, wstawaj! – Krzyczy dziewczynka, tarmosząc starca za wąsy. Ten mamroce niezrozumiale pod nosem, nasadza sobie poduchę na głowę, przewraca się na drugi bok, poprawia brzeg koszuli. Ale po chwili zrywa się z pościeli, wytrzeszcza oczy i otwiera szeroko usta w szoku. Dziewczynka tańczy po pokoju, golusieńka, wybijając takt na zakurzonych deskach mosiężnymi stópkami. Staje przed staruszkiem, wypina lśniący brzuszek i zaplata rączki za plecami.

 

– No i co, ładną mnie zrobiłeś? – Szczerzy drobniutkie ząbki z masy perłowej.

 

Staruszek rzuca się do przepastnej szafy w kącie i zaczyna w niej gorączkowo grzebać. Latają gacie, halsztuki, szmatki i kawałki sukna. W końcu pojawia się haftowana powłoczka na poduszkę, pomarszczona dłoń chwyta nożyk ze stołu i wycina trzy otwory. Potem ramiona łapią dziecko i wciągają mu przez głowę szatkę. Dziewczynka ogląda z zainteresowaniem haft na rąbku poszewki.

 

– Ładnie mnie ubrałeś, Kochany, ale chcę więcej ubranek. – Śmieje się do starca.

 

– Tato, trzeba do mnie mówić tato. – Poprawia ją zaraz, zakłopotany.

 

– Tak masz na imię? Tata?

 

– Nie, na imię mam Henryk, ale ty mów: Tata.

 

– Dobrze, Tato! – Dziewczynka klaszcze w rączki. Błyszczą porcelanowe paznokietki. Wiruje w kolejnych piruetach, furkocze powłoczka. – Zatrzymuje się raptownie. – A ja, ja jak się nazywam?

 

– Ty będziesz… Ela, Elżunia, bo jesteś śliczna jak królewna. Elżbieta Higgins.

 

– I będę Twoją żoną! – Piszczy z zachwytu Elżunia. Podbiega do staruszka i obejmuje go czule.

 

– Nie, nie, nie można! – Wyplątuje się z jej ramion, czerwony ze wstydu. Spostrzega, że wciąż jest bosy, w samej koszuli, sadza dziecko na stołku przy stole i każe zaczekać. Elżunia majta nogami w powietrzu, gdy Henryk znika za parawanem. Chlupoce nalewana z dzbanka woda, staruszek prycha i parska. Elżunia powoli zsuwa się ze stołeczka. Na paluszkach podchodzi do mężczyzny i miękkim, zmysłowym ruchem kładzie mu rękę na nagim, kościstym ramieniu. Starzec odskakuje jak oparzony.

 

– Mówię ci, że jestem twoim Tatą, nie wolno podglądać Taty w kąpieli! – Szarpie się z rękawem koszuli, ściska spodnie paskiem. Podskakując na jednej nodze wciąga pończochy, mocuje podwiązki. Elżunia obserwuje wielkimi oczyma, jak wkłada buty. Mężczyzna drapie się po głowie żółtymi paznokciami. Myśli, że coś poszło nie tak. Dziecko jest zbyt urocze, zbyt ludzkie. Z tym Tatą zdecydowanie się zagalopował, ale głupio mu teraz zmieniać. Ostatecznie Elżunia może pracować jako przyszywana córka, co za różnica. W końcu ubrany. Zakłada palto i kapelusz.

 

– Wychodzę za sprawunkami. – Mówi do dziewczynki. – Ty zostań tutaj, a pozamiataj, miotła stoi za drzwiami. Potem zmyj podłogę. Pomyje wylej w rynsztok. A nie siedź aby w oknie i nie gap się na ulicę! – Otwiera drzwi, szuka po kieszeniach. Elżunia nurkuje pod jego ramieniem i wyskakuje na dwór. Stary łapie ją za powłoczkę na plecach, znajduje klucz na gwoździku przy framudze, wpycha dziecko z powrotem do izby. Pisk jakby kocię męczyli, Elżunia płacze i kopie w zamknięte drzwi.

 

 

 

***

 

 

 

– Zupełnie nie wiem, na co mi to było. – Zegarmistrz bezradnie patrzy na przyjaciela. – Myślałem, że sprawię sobie mechaniczną pomocnicę, że posprząta, ugotuje, pomoże w domu, wyręczy, żebym miał czas dla zegarów.

 

– Iii, za mała się okazała, nie ma siły? – Wydyma różowe policzki otyły jegomość. – Poskąpiłeś na materiał, to i wynik mizerny.

 

– Ale! Piotrze! – Zapytany macha rękoma. – Mniejsza, to mniej energii potrzeba, na oleju się oszczędzi, na naprawach. Siły to-to ma, i owszem. – Milknie na chwilę, przypomina sobie podskoki i harce Elżuni. – Ale dziwna jakaś, nie udała się z charakteru.

 

– Czyli nie słucha się. – Sklepikarz Piotr Treacle kiwa głową ze zrozumieniem. – Coś jeszcze? – Pyta, widząc zmieszanie rozmówcy.

 

– Żeby tylko to. Ale ona… Jakaś taka… Niedziecięca. Niby tańczy, wyśpiewuje, a nagle wyskakuje z niej… – Waha się chwilę, rumieni się jak pensjonarka. – Jakby bezwstydnica. – Ciężko staremu kawalerowi Henrykowi Higginsowi wyjaśnić kokieteryjne zachowanie lalki. – Dałem trybiki ustawione na skromne, posłuszne dziecko, jak nakręcę, myślałem, najpierw dygnie, rąbek fartuszka poskubie, warkoczyk na palcu pokręci.

 

– A co zrobiła, jakeś ją uruchomił? – Naciska Treacle.

 

– No właśnie tu jest pies pogrzebany. – Plącze się zegarmistrz. – Ja jej nie nakręcałem.

 

– A któż? – Unosi brwi kupiec. – Przecież sam zawsze sprawdzasz aparaty, pomocników w warsztacie nie chcesz!

 

– To jest tajemnicza sprawa. Położyłem się wieczorem, prawie gotowa była, zamontowałem tylko co główny mechanizm. Nakręcę, myślałem, z rana, wypróbuję jak działa. Drzwi zawarłem, jak zawsze, tylko wróciłem z miasta. Więc drzwi – zamknięte. Okno także. Ja śpię, w izbie nikogo. I rano budzi mnie Elżunia, nakręcona, wesolutka, chodzi jak zegareczek. Tylko charakter paskudny.

 

Piotr zamyśla się, zafrasowany. Bruzduje się niskie czoło pod kędzierzawą czupryną.

 

– Czyli tyś jej nie nakręcał, a nikt inny wejść tam nie mógł? – Patrzy na potakującego Higginsa. – W dodatku lubieżnica z niej? No, to jesteśmy w domu! – Rozpogadza się. – To jakaś ciemna sprawka, musisz iść z tym do pastora. On już będzie wiedział, co robić.

 

Już wracając do domu, staruszek podejmuje decyzję. Po co zawracać głowę wielebnemu, lepiej sam rozwiąże problem. Rozkręci fatalny aparat na części. Posprawdza, co felerne i zużyje po kawałku do innych prac. Radził sobie bez pomocnicy trzydzieści lat, to i teraz sobie poradzi.

 

 

 

***

 

 

 

Elżunia zmęczyła się płakaniem, siedzi na ziemi, objęła kolana rączkami. Przypomina sobie nagle słowa staruszka o oknie. Z błyskiem w czarnym, szklanym oczku wspina się na ławę, z ławy zaś na parapet. Zrzuca doniczkę z suchą pelargonią, glina tłucze się, rozpryskuje po podłodze razem z czarną ziemią. Dziewczynka patrzy przez moment na bałagan, zafrasowana, ale po chwili macha lekceważąco rączką. Przykleja zadarty nosek do szyby i wgapia się w widok za oknem. Uliczka jest wąska. Biegną w różnych kierunkach dziewki okutane wełnianymi chustami, wyrostki w kraciastych kaszkietach. Spacerują czasem eleganckie damy, chwieją się suknie na stelażach. Poważni, wąsaci panowie uchylają cylindrów, gdy się mijają. Czasem widać mosiężnego służącego w barwnej liberii, śpieszącego z zaaferowaną miną za sprawami państwa, albo pannę służebną w nakrochmalonym fartuszku. Teraz znowu idzie, zgrzytając nienaoliwionymi stawami, baba z koszem pełnym dzbanków, a każdy po dzióbek wysypany jeżynami. Elżunia oblizuje się na myśl o tych słodkościach. Ech, żeby tak na swobodę, do ludzi! Nagle na parapecie na zewnątrz ląduje kawka. Trzyma w dziobku kawałek patyka. Patrzy na dziewczynkę to jednym, to drugim niebieskim paciorkiem. Stroszy piórka, przechyla czarno-siwy łepek.

 

– Krra! Kra, kra! – Skrzeczy.

 

Dziewczynka chce się jej lepiej przyjrzeć, ale nagle ptaszek płoszy się i odlatuje. Elżunia patrzy za nim, zasmucona. Stuk, puk, coś stuka w kominie. Dziewczynka nie zwraca na to uwagi. Dopiero gdy prosto w środek paleniska wpada kłąb sadzy, odwraca się od okna. Patrzy z namysłem na wygasłą kuchnię.

 

– Kra, kra! – Przynagla ją echo w kominie. Elżunia nie wzdycha już, myśląc o wyjściu na dwór. Uśmiecha się łobuzersko. Ma plan.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

(Jest to mała wprawka literacka w pisaniu w czasie teraźniejszym, miała pójść na konkurs "Czarna kawka", ale jakoś straciłam wiarę w siebie. Dlatego wrzucam tylko tutaj, zamiast wysłać.)

Koniec

Komentarze

Bardzo udane! Pisane ze swadą i klimatyczne. A jednak rozczarowujące. Ucinanie tak dobrze zapowiadającego się tekstu to nie uchybienie – to zbrodnia jest. W każdym razie ja się bardzo rozczarowałem.

Pinokio? Ale trudno coś powiedzieć na podstawie takiego krótkiego kawałka.

Babska logika rządzi!

Dziewczynka patrzy chwilkę na bałagan, zafrasowana, ale po chwili macha lekceważąco rączką. – powtórzenie. Zaczytałem się w Twoim opowiadaniu, by na koniec dowiedzieć się, że to zaledwie wstęp, fragment. A szkoda, bo z tak sprawnym, płynnym i lekkim sposobem snucia opowieści dawno się tu nie spotkałem. Dokończ to, dobra kobieto; chętnie poczytam o dalszych losach ciekawie zapowiadającej się bohaterki. Świat, w którym osadziłaś opowieść również wydał się intrygujący. Pisz dalej, jeśli łaska. Pozdrawiam.

Sorry, taki mamy klimat.

Nie godzi się tego tekstu niedokończyć.

@ Waranzkomodom, Sethrael, Fokker: Dziekuję bardzo, wygląda na to, że niepotrzebnie straciłam wiarę w atrakcyjność tego tekstu.

 

@ Finkla: rzeczywiście, Pinokio jak obszył. :D A wyszło to niezamierzenie, bo o ile nawiązania do Owidiusza i Shawa, a także lekkie "oczko" w kierunku Lolity, Akademii Pana Kleksa i Harrego Pottera były zamierzone, to już Pinokio wyszedł przypadkiem. :D

And the world began when I was born/ And the world is mine to win.

"czarno– siwy łepek" – użyj dywizy jako łącznika i bez spacji.    No, tym razem nie mam zastrzeżeń i podzielam zachwyty i zastrzeżenia przedmówców. Bardzo udany i klimatyczny tekst. Hańba, że nie ukończony. Gratuluję.    I pozdrawiam. 

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Dziekuję. :)

Błędy poprawione. :)

And the world began when I was born/ And the world is mine to win.

Rzeczywiście ciekawy pomysł i szkoda, że nie dokończony( chyba, że ciąg dalszy położyłby całość). Jako że sam wysłałem coś na Kawkę po tej wstawce widzę, że miałbym godnego przeciwnika.

Powtórzę za innymi – grzech przerywać taką opowieść ;]

Niby tak, a nie, niby nie, a jednak.

Co się stało, że straciłaś wiarę? :) Oczywiście, jest możliwe, że dalszy ciąg okazałby się rozczarowujący, ale na razie czytało się bardzo dobrze. Jeśli teksty ze zbioru miałyby taki poziom jak ten fragmencik, no to naprawdę nieźle by było. Brzydko zostawiać niedokończonymi takie opowieści! :)

Hm, sama nie wiem, ten tekst początkowo miał byc tylko wprawką, sprawdzianem, czy poradzę sobie z narracją czasu teraźniejszego. Odłożyłam go do "odleżakowania", a potem wydał mi się zbyt lekki, za mało poważny do zbioru, więc przerwałam pracę nad nim. Możego dokończę kiedyś, ale tylko na potrzeby forum. :)

Na "Kawkę" wymyślę coś nowego, jak mi czas w Święta pozwoli. :D

And the world began when I was born/ And the world is mine to win.

Tekst lekki, niezbyt poważny, a nie będący przy okazji wygłupem z nieśmiesznymi, nachalnymi gagami, to według mnie prawdziwa sztuka. Takie opowiadania pasują do każdego zbioru, nawet poważnego (dobrze mieć czasami chwilę przerwy, między ciężkimi, bardzo refleksyjnymi lub przygnębiającymi utworami).

Nie wiem, w jaką strone miał ten tekst się rozwinąć, ale nie wydawał mi się jakiś przesadnie "lekki". To, że jest lekko napisany, to akurat – moim zdaniem – tylko zaleta. Zresztą, do antologii raczej ponurych opowiadań nie szukają.  No nic, nieważne. Teraz czekać będę na kontynuację. :)

[…] a potem wydał mi się zbyt lekki, za mało poważny do zbioru, […]. ---> masz u mnie krechę jak stąd do tamtąd za te słowa i drugą jak stamtąd do tutaj za urwanie tekstu.   :-)   Koleżanko Carewno, nawet nie wiesz, jak bardzo brakuje tekstów lekkich, relaksujących, budzących uśmiech, a jednocześnie zgrabnych i trochę refleksyjnych. Popraw się!  :-)  Daję Tobie na to siedemnaście dni.  :-)

Przepraszam za offtop, ale jak przeczytałam o tej kresce, to nie moge się powstrzymac, żeby nie zacytować:

"– Długi ma być ten drut? – zapytał Tatun, drapiąc się w głowę.

– Odtąd… – odparł Toko, rysując nogą kreskę na klepisku, po czym zniknął za drzwiami

stodoły, nie było go kilka minut, a kiedy Tatun zdążył zapomnieć o drucie, Toko wpadł zziajany

i krzyknął: – … dotąd!

– A ty gdzie byłeś? – Tatun nic z tego nie rozumiał.

– Za lasem – odrzekł Toko, łapiąc z trudem powietrze. – Za tym dalszym – dodał po chwili."

:D

And the world began when I was born/ And the world is mine to win.

I tak, aluzju poniał, postaram się przez najbliższe 17 dni. ;)

And the world began when I was born/ And the world is mine to win.

Jestem oburzony. Jestem wstrząśnięty, nie zmieszany. Jak już się wciągnąłem w tekst, to on się wtedy bezczelnie skończył. To po prostu się nie robi, wstyd. Przyłączam się do ultimatum postawionego przez AdamaKB – Popraw się!  :-) Zbliżają się święta, więc Twoje winy mogą zostać jeszcze wymazane. ;P   A tak nieco poważniej – fragmencik zbyt króciutki, by powiedzieć coś więcej, ale wygląda naprawdę obiecująco. Nawet jeśli nie szykujesz go na konkurs, to może i tak warto byłoby go dokonczyć?   PS: […] a potem wydał mi się zbyt lekki, za mało poważny do zbioru, […]. – głowy nie dam, ale chyba właśnie takich lekkich opowiadań tam szukają. ;)

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Podobało się. Z chęcią poczytałabym dalej. Jak tak można przerwać pracę w połowie? Pomysłu zabrakło czy co? Czas teraźniejszy ładnie wyszedł, szczególnie urzeka na początku, w pierwszych akapitach. Szkoda, że niedokończone. Szkoda, że siebie nie doceniasz.

Ja także jestem ciekawy dalszego ciągu :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Ok, pracuję nad tym, ale nie obiecuję, że utrzyma poziom. Aczkolwiek będę się starać. :(

And the world began when I was born/ And the world is mine to win.

I co z tego, że Elżunia ma plan, skoro nie ma dalszego ciągu opowiadania. Ech, Carewno, a mogło być tak pięknie… a jest smutek. :-(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka