- Opowiadanie: Tulipanowka - Pan Super Samochód

Pan Super Samochód

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Pan Super Samochód

 

Na­zy­wam się Ovi­dio i je­stem sa­mo­cho­dem. Świet­nym sa­mo­cho­dem! Super sa­mo­cho­dem! Wszyst­ko mam naj­lep­sze. Wszyst­kie moje sil­ni­ki są naj­wyż­szej klasy: disel, sil­nik ben­zy­no­wy, i elek­trycz­ny, i na aqu­apa­li­wo, i pa­ne­le sło­necz­ne naj­now­szej ge­ne­ra­cji. Ha­mul­ce, opony, aku­mu­la­tor, wszyst­ko do­sko­na­łe. Łaaa, wy­po­sa­że­nie super, super! Ta­pi­cer­ka i sie­dze­nia ze skóry pe­ni­sa wie­lo­ry­ba. Wnę­trze w bieli, a z ze­wnątrz srebr­ny „rekin” me­ta­li­zo­wa­ny. Nad­wo­zie tak opły­wo­we, że bar­dziej się nie da, bo­wiem ukształ­to­wa­ne zo­sta­ło opły­wem wody i po­wie­trza, a nie ręką pro­jek­tan­ta (tak twier­dzą spe­cja­li­ści). Ale co tam. Py­ta­nie mam inne, czy le­piej być naj­lep­szym na świe­cie sa­mo­cho­dem, po­dzi­wia­nym, sław­nym, czy sza­rym, prze­cięt­nym czło­wie­kiem, który ni­ko­go nie ob­cho­dzi? Nie­któ­rzy mówią, że mi za­zdrosz­czą, ale ja mam dość mie­sza­ne uczu­cia.

 

Moja hi­sto­ria za­czę­ła się ba­nal­nie. Byłem sobie takim zwy­czaj­nym chło­pa­kiem z ma­łe­go mia­stecz­ka. Chcia­łem coś osią­gnąć w życiu, choć nie wie­dzia­łem wła­ści­wie co. Oj­ciec pro­wa­dził sklep z czę­ścia­mi do sa­mo­cho­dów. Naj­pierw mu po­ma­ga­łem, a póź­niej gdy za­czął cho­ro­wać, za­czą­łem sam pro­wa­dzić ten biz­nes. Jak za­czą­łem grze­bać w do­ku­men­tach oka­za­ło się, że oj­ciec przez lata na­brał sporo kre­dy­tów. Kre­dy­ty spła­cał ko­lej­ny­mi kre­dy­ta­mi. Ale i tak duża kwota po­zo­sta­ła jesz­cze do od­da­nia ban­kom. Zro­zu­mia­łem wtedy dla­cze­go naszą ro­dzi­nę za­wsze stać było za­wsze na za­gra­nicz­ne wa­ka­cje, zimą wy­jaz­dy na narty w Do­lo­mi­ty, Alpy. Ale co mia­łem zro­bić? Po­wie­dzieć, że mnie to nie ob­cho­dzi? Zo­sta­wić mamę z po­waż­nie cho­rym ojcem i ru­szyć w świat? Mama to drob­na osoba, a oj­ciec ważył sto kilo. Choć­by z tego po­wo­du cięż­ko jej było zaj­mo­wać się ojcem. Sklep sta­no­wił nasze głów­ne źró­dło do­cho­du. Zo­sta­łem więc przy ro­dzi­cach. Zaj­mo­wa­łem się skle­pem i po­wo­li za­czą­łem spła­cać zo­bo­wią­za­nia ojca. Oj­ciec umarł. Zawał serca. Po jego śmier­ci u mamy wy­kry­to raka trzust­ki. Nie minął rok, a i ona umar­ła. Ko­niunk­tu­ra na rynku się zmie­ni­ła. Ledwo wy­cho­dzi­łem na zero, a co do­pie­ro my­śleć o spła­cie kre­dy­tów. Nie wie­dzia­łem co robić. Wtedy spo­tka­łem ko­le­gę ze szko­ły, który po­znał mnie z nie­ja­kim Pla­ci­do. Pla­ci­do na­mó­wił mnie, żeby spie­nię­żył cały ma­ją­tek i sprze­dał sklep. Miał po­mysł na biz­nes. W tym przed­się­wzię­ciu wzię­ło udział jesz­cze kil­ko­ro ludzi. Pla­ci­do zro­bił mnie pre­ze­sem spół­ki. Na in­nych też po­za­kła­dał dzia­łal­no­ści go­spo­dar­cze. Wszyst­kie te spół­ki „córki” ko­ope­ro­wa­ły ze spół­ką „matką”, któ­rej wła­ści­cie­lem był Pla­ci­do. Ogól­nie zaj­mo­wa­li­śmy się han­dlem, im­por­tem z za­gra­ni­cy sa­mo­cho­dów. Wszyst­ko wy­glą­da­ło świet­nie. Z zy­sków po­spła­ca­łem kre­dy­ty za­cią­gnię­te przez zmar­łe­go ojca. Za­czą­łem czuć, że żyję. Na­bra­łem wia­tru w żagle, bo w końcu dys­po­no­wa­łem nad­wyż­ka­mi fi­nan­so­wy­mi. Stwier­dzi­łem, że stać mnie na utrzy­ma­nie ro­dzi­ny, dla­te­go po­sta­no­wi­łem się oże­nić. Spo­tka­łem się z kil­ko­ma dziew­czy­na­mi i zde­cy­do­wa­łem się na Agatę. Agata ładna, miła, we­so­ła, zaj­mo­wa­ła się dzieć­mi jako przed­szko­lan­ka. Pla­no­wa­li­śmy ślub i zakup miesz­ka­nia. Wszyst­ko szło tak cud­nie jak w bajce. I wtedy spra­wa się rypła. Nagle po­ja­wi­li się kon­tro­le­rzy skar­bo­wi, pro­ku­ra­tor. Zo­sta­łem oskar­żo­ny o mal­wer­sa­cje fi­nan­so­we, oszu­stwa, prze­myt kra­dzio­nych aut, nie­uisz­cza­nie po­dat­ków: cła, ak­cy­zy, vatu. Oka­za­ło się, że fak­tu­ry, ra­chun­ki, do­wo­dy za­pła­ty, umowy kupna – sprze­da­ży i inne do­ku­men­ty, które po­sia­da­łem – są fik­cyj­ne, pod­ro­bio­ne. Pla­ci­do, który od­po­wia­dał za fi­nan­se na­szych firm „córek”, znik­nął, jakby za­padł się pod zie­mię. Nie­ste­ty w świe­tle prawa, ja jako pre­zes, od­po­wia­da­łem za swoją firmę. Moje tłu­ma­cze­nia do­ty­czą­ce firmy „matki” i Pla­ci­do, cho­ciaż zo­sta­ły spi­sa­ne przez kon­tro­le­rów, to i tak nie ścią­ga­ły ze mnie od­po­wie­dzial­no­ści. Byłem zroz­pa­czo­ny. Nie wie­dzia­łem, co robić. Jak się bro­nić. Oni nie chcie­li wie­rzyć, że ja o ni­czym nie wie­dzia­łem. Na­praw­dę są­dzi­łem, że to le­gal­ny in­te­res. Po­sze­dłem do baru. Upi­łem się. To samo na­stęp­ne­go dnia. Trze­cie­go dnia też nie mia­łem ocho­ty trzeź­wieć. Wsze­dłem do baru, a tam cze­ka­ła na mnie Agata.

– Ty nie w przed­szko­lu? – spy­ta­łem dając znaki bar­ma­no­wi, by nalał mi wódki.

– Szu­kam cię od kilku dni. Nie od­bie­rasz te­le­fo­nu, nie od­dzwa­niasz, nie ma cię w domu – od­po­wie­dzia­ła Agata.

– Mam dużo pracy.

– Wła­śnie widzę! Chla­nie. Nie chcę, żebyś pił. Teraz razem wy­cho­dzi­my. Mu­si­my po­roz­ma­wiać.

– Agat­ko, bła­gam. Nie dzi­siaj. Głowa mnie boli.

– Pa­lu­szek i głów­ka, to przed­szkol­na wy­mów­ka – uśmiech­nę­ła i za­czę­ła mnie cią­gnąć w stro­nę drzwi. – A ty je­steś do­ro­słym fa­ce­tem.

– Ja ni­g­dzie nie wyjdę, gdy się nie na­pi­ję – oznaj­mi­łem sta­now­czo i otwar­tą dło­nią ude­rzy­łem w blat stołu.

– Jak nie wyj­dziesz, to z nami ko­niec!

Pod na­po­rem ta­kie­go ar­gu­men­tu za­wa­ha­łem się.

– Nie ugnę się pod szan­ta­żem – stwier­dzi­łem hardo i wy­chy­li­łem cały kie­li­szek.

Wtedy Agata się wście­kła. Jesz­cze ta­kiej jej nie wi­dzia­łem. Wrzesz­cza­ła! Ja sły­sza­łem tylko gło­śne „ła­aaaa”, ale być może w tym ja­zgo­cie ja­kieś sen­sow­ne tre­ści się skry­wa­ły. Tego nie wiem. Za­czę­ła walić mnie pię­ścia­mi, gdzie po­pad­nie. Kopać no­ga­mi. Blo­ko­wa­łem ciosy lub ich uni­ka­łem. W końcu ścią­gnę­ła z nóg szpil­ki i za­czę­ła ce­lo­wać ob­ca­sa­mi w moje oczy.

– Tego już za wiele – rze­kłem.

– Więc co bę­dzie dalej? – Agata prze­sta­ła ata­ko­wać. – Od­dasz mi, czy wyj­dziesz po­roz­ma­wiać?

Po­da­łem jej rękę i wy­szli­śmy razem z baru. Po­szli­śmy do parku i usie­dli­śmy na ławce.

– Więc co się dzie­je? – za­py­ta­ła spo­koj­nie.

Ko­cham cię, Agat­ko – roz­pła­ka­łem się, bo po­my­śla­łem, że wszyst­kie moje plany i ma­rze­nia legną wkrót­ce w gru­zach; że do końca życia będę tonął w dłu­gach, a Agata mnie zo­sta­wi.

Agata mnie ci­snę­ła, więc jej opo­wie­dzia­łem o spra­wach w fir­mie. Potem po­szli­śmy do niej i ko­cha­li­śmy się. Mia­łem wra­że­nie, że ona robi to z li­to­ści, żeby mnie po­cie­szyć. Dla­te­go nie zo­sta­łem na noc. Wró­ci­łem do sie­bie.

Rano zbu­dzi­ło mnie wa­le­nie do drzwi.

– Czyż­by przy­szli po mnie – mruk­ną­łem pod nosem, mając rzecz jasna na myśli po­li­cję.

– To ja, Agata – usły­sza­łem przez drzwi.

Agata po­wie­dzia­ła mi, że o moich pro­ble­mach przez jedną noc zdą­ży­ła po­in­for­mo­wać cała masę ludzi: przy­ja­ciół­ki, bab­cię, wujka, pana Ro­ma­na, sprze­daw­czy­nię w pie­kar­ni, „same naj­bliż­sze osoby”. Zła­pa­łem się za głowę, bo słów mi za­bra­kło. Czy te ko­bie­ty muszą tak pe­plać!

– Nie dość, że mam pro­ble­my w pracy, to jesz­cze lu­dzie będą mnie wy­ty­kać pal­ca­mi – w końcu wy­krztu­si­łem z sie­bie.

Agata za­czę­ła mi re­cy­to­wać ra­dy-po­ra­dy, które otrzy­ma­ła od tej całej bandy ludzi. Sie­dzia­łem i słu­cha­łem. Nic mą­dre­go to nie było, ale chcia­łem, żeby Agat­ka się wy­ga­da­ła. Ale jeden wątek zwró­cił moją uwagę.

– Renia, ta moja przy­ja­ciół­ka, wiesz która?

– Nie wiem – od­po­wie­dzia­łem, bo nie wie­dzia­łem. – Ta z ko­lo­ro­wy­mi wło­sa­mi? – spró­bo­wa­łem zgad­nąć.

– Renia jest ruda teraz.

– Zmie­nia­ją ucze­sa­nia i ko­lo­ry wło­sów. Trud­no się po­ła­pać.

– Jej brat na­zy­wa się Ja­nusz i jest asy­sten­tem pro­ku­ra­to­ra!

– I co z tego?

– Jest asy­sten­tem two­je­go pro­ku­ra­to­ra. I wiesz Renia mówi, że Ja­nusz po­wie­dział, że pro­ku­ra­tor uważa, że pój­dziesz sie­dzieć. O Boże mój ko­cha­ny! Ovi­dio mój ko­cha­ny. Oni chcą cię za­mknąć do wię­zie­nia, ro­zu­miesz?

– Ro­zu­miem.

– A wiesz co dzie­je się w wię­zie­niach? Zna­jo­my pana Ro­ma­na; zna­jo­my, który sie­dział w wię­zie­niu opo­wia­dał, że tam jest strasz­nie. Tam pa­no­wie gwał­cą panów, biją, bar­dzo mocno biją, prze­wra­ca­ją nawet na zie­mię. O Boże, Ovi­dio, ty tego nie wy­trzy­masz. Wraż­liw­cy mają naj­go­rzej. A ty Ovi­dio masz de­li­kat­ną duszę – Agat­ka roz­pła­ka­ła się i chli­piąc cią­gnę­ła dalej. – I palą tam pa­pie­ro­sy, a ty je­steś prze­cież nie­pa­lą­cy. Rak płuc cię czeka. A nie­do­pał­ki gaszą na ciele współ­więź­niów. I nie można się po­skar­żyć. Ka­pu­siów nie­na­wi­dzą naj­bar­dziej. O Boże, Boże…

– Co robić? – za­py­ta­łem.

– Mu­sisz ucie­kać za gra­ni­cę.

– Ja nie chcę. Je­stem nie­win­ny. To wszyst­ko wina Pla­ci­do…

– Ovi­dio, tłu­ma­czysz się jak chłop­czyk z przed­szko­la. Tak moi wy­cho­wan­ko­wie za­wsze mówią i wska­zu­ją pal­cem na inne dziec­ko, świę­cie prze­ko­na­ne, że to wy­star­czy, by wszy­scy uwie­rzy­li, kto jest wi­no­waj­cą. Ovi­dio, ale ty je­steś do­ro­słym męż­czy­zną. Byłeś pre­ze­sem firmy. Na fik­cyj­nych do­ku­men­tach są twoje pod­pi­sy. Czy ty ro­zu­miesz, że ja cię ko­cham. Chcia­ła­bym, żebyś zo­stał, że­by­śmy się po­bra­li i żyli w tym kraju razem. Ale trze­ba być re­ali­stą. To się nie uda. Za­miast bez­myśl­nie chlać, le­piej za­sta­nów się, jak się ra­to­wać. Le­piej mnie po­słu­chaj. Wy­je­dziesz i scho­wasz się na jakiś czas. Bę­dziesz miał czas na za­sta­no­wie­nie i dzia­ła­nie. Może znaj­dziesz tego ca­łe­go Pla­ci­do i zmu­sisz go, by się przy­znał do winy.

– Nie wiem, Agat­ko. To dzie­je się dla mnie za szyb­ko.

– Przez pana Ro­ma­na można za­ła­twić lewe do­ku­men­ty.

– A są po­trzeb­ne?

– Nie wiem. O two­jej spra­wie wiem tylko tyle, ile mi po­wie­dzia­łeś.

– A Renia?

– O to nie py­ta­łam Reni, bo z nią roz­ma­wia­łam wcze­śniej. Do­pie­ro póź­niej z panem Ro­ma­nem. Ko­cha­nie ja nie wiem, czy lewe pa­pie­ry są ko­niecz­ne. Wiem tylko, że na lot­ni­sku spraw­dza­ją do­ku­men­ty.

Dys­ku­to­wa­łem ze swoją dziew­czy­ną jesz­cze dłuż­szy czas i w końcu po­sta­no­wi­łem, że wy­ja­dę. Tak na wszel­ki wy­pa­dek umó­wi­li­śmy się z Agat­ką, że nie bę­dzie­my się ze sobą kon­tak­to­wać.

 

Tę­sk­ni­łem. Po pół roku po­sta­no­wi­łem za­ry­zy­ko­wać i za­dzwo­ni­łem. Wtedy zo­rien­to­wa­łem się, że zmie­ni­ła numer. Spró­bo­wa­łem in­nych dróg kon­tak­tu. Jed­nak ad­re­sy ma­ilo­we, nu­me­ry in­ter­ne­to­wych ko­mu­ni­ka­to­rów zo­sta­ły ska­so­wa­ne. Agata mnie rzu­ci­ła, po pro­stu, nie­ste­ty. Za­smu­ci­łem się, ale w sumie spo­dzie­wa­łem się tego. Są­dzi­łem tylko, że oso­bi­ście mnie o tym po­wia­do­mi. Mogła wy­ka­zać się więk­szą klasą, a nie tylko zmie­nić numer i po kło­po­cie: Ovi­dio prze­stał ist­nieć.

Bu­ja­łem się po świe­cie. Po­miesz­ki­wa­łem w jed­nym miej­scu, a po paru mie­sią­cach prze­no­si­łem się gdzie in­dziej. Nigdy nie czu­łem, że ktoś mnie szuka. Zwy­czaj­nie spodo­bał mi się taki styl życia: raz tu, raz tam. Po­wierz­chow­ne zna­jo­mo­ści, nie­zo­bo­wią­zu­ją­ce sto­sun­ki, praca do­ryw­cza, ja­kieś fuchy. Sa­mo­cho­dy mają wszy­scy, a ja znam się na czę­ściach.

 

Po około dzie­się­ciu la­tach od czasu wy­jaz­du z kraju ni stąd ni zowąd jacyś po­staw­ni ko­le­sie za­czę­li mnie szar­pać krzy­cząc „od­da­waj forsę”. Sie­dzia­łem sobie na nad­mor­skiej skale i na­bi­ja­łem ro­ba­ka na ha­czyk. Miesz­ka­łem wtedy na hisz­pań­skiej wy­spie Mi­nor­ka i trud­ni­łem się za­opa­trze­niem kilku ho­te­li w świe­że ryby. Nie­któ­re sam ło­wi­łem, nie­któ­re sku­po­wa­łem od in­nych ry­ba­ków. Więc ci ko­le­sie drą mi się do ucha:

– Od­da­waj forsę.

– Pa­no­wie, spo­koj­nie. To chyba po­mył­ka – pró­bo­wa­łem tłu­ma­czyć. – Ja z pew­no­ścią nie je­stem tym czło­wie­kiem, któ­re­go szu­ka­cie.

– Ovi­dio Ka­pu­sta? – spy­tał jeden z go­ry­li.

– To nie ja – od­po­wie­dzia­łem z prze­ko­na­niem i jesz­cze ude­rzy­łem się pię­ścią w pierś na znak praw­do­mów­no­ści. Naj­gor­sze było, że dzie­sięć lat temu na­zy­wa­łem się Ovi­dio Ka­pu­sta i to wła­śnie mnie szu­ka­li.

Po­staw­ni pa­no­wie za­cią­gnę­li mnie przed ob­li­cze naj­wi­docz­niej waż­niej­szych panów. Tamci py­ta­li, za­da­wa­li mnó­stwo pytań. Tro­chę po mor­dzie obe­rwa­łem, przy­zna­ję. Krew mi z nosa po­le­cia­ła. Kon­klu­zja tego spo­tka­nia była na­stę­pu­ją­ca. Oni uwa­ża­li, że ja ukra­dłem sa­mo­cho­dy, czym wku­rzy­łem ja­kie­goś po­tęż­ne­go bossa od sa­mo­cho­dów. Ten boss żąda ode mnie re­kom­pen­sa­ty fi­nan­so­wej, bar­dzo dużej. Ja nie mam ta­kich pie­nię­dzy. Nie mam ni­cze­go cen­ne­go, by po­wstrzy­mać eg­ze­ku­cję.

 

– Śmierć tego śmie­cia to za mało – usły­sza­łem od bossa, przed któ­re­go ob­li­cze mnie rzu­co­no. – Nic z tego nie mam.

– Jest takie no­wa­tor­skie roz­wią­za­nie tech­nicz­ne – wtrą­cił się do­rad­ca bossa. – Taki po­mysł au­tor­stwa mi­strza Ma­xi­mi­lia­no, żeby prze­szcze­pić mózg czło­wie­ka do kom­pu­te­ra. Pro­blem był tylko z dawcą mózgu…

– Noooo, to pro­blem roz­wią­za­ny. Ochot­nik z po­bi­tą gębą leży u mych stóp – po­wie­dział boss.

 

I tak się stało. Ko­mór­ki mo­je­go mózgu zo­sta­ły umiesz­czo­ne w sa­mo­cho­dzie. Praw­do­po­dob­nie resz­ta moich or­ga­nów zo­sta­ła sprze­da­na na czar­nym rynku na prze­szcze­py.

Sa­mo­chód to ja. Ude­rze­nie w zde­rzak od­czu­wam jako ból. Brak oleju w sil­ni­ku od­bie­ram jako cho­ro­bę, jakby dra­pa­nie w gar­dle. Aby za­ra­dzić przy­kro­ści mówię lub wy­świe­tlam na ekra­nie ko­mu­ni­ka­ty, co trze­ba we mnie spraw­dzić, wy­mie­nić, ule­czyć. Po­tra­fię pro­wa­dzić się sam. Nawet wolę wozić tylko pa­sa­że­rów, bez kie­row­cy. Mam wtedy więk­szą kon­tro­lę. Kiedy sam sie­bie pro­wa­dzę, to nigdy nie mie­wam nawet naj­mniej­szych za­ry­so­wań na la­kie­rze. W duchu prze­kli­nam, gdy pa­ku­je się kie­row­ca i łapie za drąż­ki, i ci­śnie pe­da­ły. Je­stem wtedy jak czło­wiek, któ­re­go mocno po­pchnię­to: muszę le­cieć w kie­run­ku nada­nym przez czyn­nik po­py­cha­ją­cy. Nie­wie­le mogę zro­bić poza po­słusz­nym wy­ko­ny­wa­niem po­le­ceń kie­row­cy.

 

Mak­sy­mi­lia­no to mój twór­ca, neu­ro­bio­log i tech­no­log sa­mo­cho­do­wy. Re­gu­lar­nie mnie badał, robił testy czuj­ni­ków i sen­so­rów, za­da­jąc mi dziw­ne py­ta­nia i nie wy­ja­śnia­jąc w jakim celu.

– Sztucz­na in­te­li­gen­cja, kom­pu­te­ry w au­tach to nic wiel­kie­go – po­wie­dział Mak­sy­mi­lia­no. – My mamy nie sztucz­ną, ale praw­dzi­wą, na­tu­ral­ną in­te­li­gen­cję, ot co!

– Tak, mój ge­niu­szu – boss po­kle­pał przy­ja­ciel­sko Mak­sy­mi­lia­no po ple­cach. – Ale czy się na tej in­te­li­gen­cji da za­ro­bić?

– Oczy­wi­ście! To pewne. Nasze auto myśli! Żyje! Ma świa­do­mość. To auto nie po­zwo­li się roz­wa­lić, bo wów­czas samo zgi­nie. Tym samym pa­sa­żer w środ­ku jest bez­piecz­niej­szy. To auto bę­dzie się do­ma­gać na­praw, bo czuje praw­dzi­wy fi­zycz­ny ból.

– No do­brze, do­brze! Pra­cuj Mak­sy­mi­lia­no.

 

Na ba­da­niach u Mak­sy­mi­lia­no spę­dzam dwa dni w ty­go­dniu. Przez po­zo­sta­ły czas byłem do dys­po­zy­cji bossa. Sam we mnie nie jeź­dził. Bał się.

– Je­stem ostroż­nym czło­wie­kiem – mówił boss. – Ktoś musi auto te­sto­wać. Robić za kró­li­ka do­świad­czal­ne­go. Ale ja je­stem zbyt po­waż­nym go­ściem.

– On jest bez­piecz­ny, ręczę głową – twier­dził Mak­sy­mi­lia­no.

Taaa… Wa­ria­ci i na­ukow­cy. Sza­le­ni, choć przy­zna­ję bywa, że mają racje.

– Mam rację. Do­pra­co­wu­ję auto i jest coraz lep­sze.

 

Boss swoją głów­ną kwa­te­rę, czyli luk­su­so­wą re­zy­den­cję miał na dnie Atlan­ty­ku. Tech­no­lo­gia już od ja­kie­goś czasu po­zwa­la­ła na za­bu­do­wę dna mor­skie­go. Dużo wol­ne­go miej­sca. Prze­strzeń. Ale te­re­ny mórz na­le­ża­ły do kon­kret­nych państw, na­to­miast oce­any już nie. A lu­dzie po­kro­ju bossa nie lubią mieć wła­dzy nad sobą. Nie lubią wścib­skich kon­tro­le­rów i wią­żą­cych ręce prze­pi­sów. Dla­te­go za­sie­dla­li dna oce­anów. Ze wzglę­du na głę­bo­kość za­bu­do­wa dna oce­anicz­ne­go na­le­ża­ła do zde­cy­do­wa­nie droż­szych in­we­sty­cji. Jed­nak ci, któ­rzy się na nią de­cy­do­wa­li, dys­po­no­wa­li wy­star­cza­ją­cy­mi środ­ka­mi fi­nan­so­wy­mi.

Sil­ni­ki na agu­apa­li­wo też niby nie no­wość. Ale dla mnie pięć­set, sześć­set ki­lo­me­trów na go­dzi­nę to nor­mal­na pręd­kość po dnie oce­anicz­nym. Taki ze mnie super sa­mo­chód.

 

Szczę­ście w moim nie­szczę­ściu wcie­le­nia w po­jazd, że przy­dzie­lo­no mi za­da­nie po­le­ga­ją­ce na wo­że­niu pięk­nych ko­biet – ko­cha­nek bossa. Jedną od­wo­zi­łem, a kur­sem po­wrot­nym wio­złem już inną. Trze­ba przy­znać, że boss miał dobry gust.

– One sie­dzą na ka­na­pie, a ja czuję jakby wier­ci­ły mi się pup­cia­mi na moich ko­la­nach. Na udach, któ­rych nie mam. Pod­nie­cam się wtedy – wy­zna­łem.

– To powód do za­sta­no­wie­nia. Hmmm… – za­du­mał się Mak­sy­mi­lia­no. – Masz myśli czło­wie­ka, któ­rym byłeś i je­steś, Ovi­dio. Więc i myśli sek­su­al­ne…

– Trud­no mi sku­pić się na dro­dze, kiedy takie la­sen­cje są we mnie.

– Mo­żesz po­ma­gać sobie au­to­pi­lo­tem – po­ra­dził neu­ro­bio­log. – Je­że­li pro­blem bę­dzie za bar­dzo ci prze­szka­dzał, czyli unie­moż­li­wiał bez­piecz­ną jazdę, to wtedy coś ci wstrzyk­nę w te zbo­czo­ne twoje neu­ro­ny.

– A nie, nie, nie! Tak tylko wspo­mnia­łem. W żad­nym razie te kilka fry­wol­nych myśli nie wy­klu­cza bez­piecz­nej jazdy. Spoko. Mogę pro­wa­dzić. – Po­waż­nie prze­stra­szy­łem się ba­bra­nia w moim mózgu, który i tak już wiele prze­szedł. Po pierw­sze mo­gło­by to boleć, a po dru­gie po ope­ra­cjach Mak­sy­mi­lia­no mógł­bym stać się kimś zu­peł­nie innym. Stra­cić sie­bie na za­wsze. A tego nie chcia­łem.

 

Na­stęp­ne ty­go­dnie za­li­czył­bym do cięż­kich pod pew­nym wzglę­dem. Or­gazm za or­ga­zmem. Pod­nie­ce­nie nie chcia­ło mnie opu­ścić.

– My­ślisz o sek­sie? – do­py­ty­wał cią­gle Mak­sy­mi­lia­no.

– Nieee! – od­po­wia­da­łem kon­se­kwent­nie, cho­ciaż my­śla­łem wy­łącz­nie o sek­sie.

 

W końcu się do­igra­łem. Na­skar­żył na mnie sam boss.

– Mak­sy­mi­lia­nio, co do kurwy nędzy, to twoje auto wy­pra­wia. Moje dziew­czyn­ki twier­dzą, że auto do­ma­ga się, by na­dzie­wa­ły się na drą­żek skrzy­ni bie­gów. Naj­pierw Diana opo­wia­da­ła jak tarła picz­ką po drąż­ku. Są­dzi­łem, że to taka gier­ka, żeby mnie po­bu­dzić. Ale jak Ta­mar­ka i Józia, a potem jesz­cze czar­na Amue twier­dzi­ły, że pod­nie­ca je mój sa­mo­chód, jego spro­śne ga­da­nie i że upra­wia­ły z nim seks, to stwier­dzi­łem, że coś jest na rze­czy. Cze­kam więc na wy­ja­śnie­nia.

– Chcia­łem coś spraw­dzić!

– Cooo!? Co ty kom­bi­nu­jesz! – krzy­czał boss.

– Chcia­łem, żeby Ovi­dio pod­nie­cił się do gra­nic moż­li­wo­ści. Tro­chę cier­pli­wo­ści. Jutro go prze­te­stu­ję i wszyst­ko ci wy­ja­śnię.

Boss nadal był wście­kły, więc wy­na­laz­ca Mak­sy­mi­lia­no dodał jesz­cze:

– Zo­ba­czysz, że na tym można za­ro­bić.

 

Na ba­da­niach de­ner­wo­wa­łem się, ale wy­jąt­ko­wo nikt mnie o nic nie pytał. Wie­czo­rem do warsz­ta­tu przy­szedł boss.

– Na­tu­ra za­wsze znaj­dzie roz­wią­za­nie – Mak­sy­mi­lia­no za­czął pa­te­tycz­nie.

– Już się boję – mruk­nął boss i skrzy­wił się kpią­co.

– Jego mózg się roz­mno­żył. Jego mózg się roz­mno­żył! – ma­chał z eks­cy­ta­cji rę­ka­mi i pod­ska­ki­wał neu­ro­bio­log.

– Co ty pie­przysz?

– Taki! Jakby bos­so­wi wy­ja­śnić. Rak. Guz. Mózg Ovi­dio wy­two­rzył grupę ko­mó­rek ner­wo­wych. Ale one to już nie Ovi­dio. One mają świa­do­mość, że są jed­nost­ką od­ręb­ną od Ovi­dio. Dla­te­go chcia­łem, żeby Ovi­dio się pod­nie­cał. Z or­ga­zmu po­wsta­je nowe życie. I po­wsta­ło! Je­stem ge­niu­szem. Do­sta­nę Nobla. Udało się! Udało.

– Ro­zu­miem, że coś ci się udało. Ale co ja będę z tego miał?

– Jak to co? Nowy mózg mo­że­my prze­szcze­pić do ko­lej­ne­go auta. Nie mu­si­my mieć daw­ców mózgu. Mo­że­my te sa­mo­cho­do­we mózgi sami roz­mna­żać. To prze­łom w nauce! Te mózgi są kom­pa­ty­bil­ne z sa­mo­cho­da­mi. A każde ko­lej­ne po­ko­le­nie bę­dzie jesz­cze har­mo­nij­niej współ­ist­nieć z ma­szy­ną. Będą jed­no­ścią. Nie­sa­mo­wi­te! Aż sam sie­bie po­dzi­wiam.

– Hmm… – boss po­dra­pał się w łysy czu­bek głowy.

– Pro­duk­cja ta­kich aut bę­dzie tań­sza, a auta jesz­cze lep­sze niż Ovi­dio. Zbi­jesz na tym for­tu­nę.

– Ale ten sa­mo­chód – w tym mo­men­cie boss wska­zał na mnie – po­wi­nien zo­stać uka­ra­ny za ma­ca­nie moich dziew­czy­nek.

– Prze­stań! – lek­ce­wa­żą­co skrzy­wił się Mak­sy­mi­lia­no. – Je­steś za­zdro­sny o auto!?

– Mó­wi­łeś, że to czło­wiek.

– Dam mu pro­chy na ob­ni­że­nie li­bi­do. Za­do­wo­lo­ny?

– Daj mu wię­cej tych pro­chów. Ma nie tykać moich dziew­czy­nek, po­wta­rzam chyba jasno.

– Do­brze! Do­brze!

 

– To ja spło­dzi­łem dziec­ko? – spy­ta­łem, kiedy boss wy­szedł z warsz­ta­tu.

– Tak, Geo­r­ge to twój syn – od­po­wie­dział Mak­sy­mi­lia­no, który wła­śnie w sku­pie­niu ana­li­zo­wał wy­świe­tla­ne na mo­ni­to­rze dane tech­nicz­ne.

– Ja je­stem ojcem, a wy już wy­bra­li­ście mu imię.

– My? – wy­rwał się z za­du­my neu­ro­bio­log. – Aaaa, tobie cho­dzi o wy­na­la­zek, nowy mózg sa­mo­cho­do­wy. Go sądzę, że na­zwie­my twoim imie­niem Ovi­dio i wsta­wi­my al­fa­nu­me­rycz­ny od­no­śnik do wer­sji.

– To kim jest Geo­r­ge? – drą­ży­łem temat.

– A jak my­ślisz, dzię­ki komu boss cię do­rwał? Twoja dziew­czy­na Agata nie pi­snę­ła ani słowa. Pro­fe­sjo­nal­nie za­tar­ła za tobą ślady. Taka ko­bie­ta to skarb. Ale gów­niarz, jak się go pod­pu­ści­ło i prze­ku­pi­ło pre­zen­tem, po­ka­zał, gdzie mama trzy­ma stare pa­miąt­ki.

– Geo­r­ge?

– To mały dzie­ciak. Chyba nie chciał­byś się na nim mścić?

– Mścić?

– Nie wie­dzia­łeś, że masz syna? Nie ty pierw­szy, i nie ostat­ni wiel­ce zdzi­wio­ny, że z seksu biorą się dzie­ci. Chciał­byś go po­znać?

– Nie wiem.

– Oj­ciec sa­mo­chód?

– Tro­chę dziw­ne, praw­da?

 

Po kilku la­tach od czasu po­wyż­szej roz­mo­wy, boss zwró­cił się do mnie w na­stę­pu­ją­cych sło­wach:

– Spła­ci­łeś swój dług, Ovi­dio. Sa­mo­cho­dy z two­imi mó­zga­mi to hit na rynku. Wiem, czym jest honor. Ciała ci nie wrócę, ale masz pew­nie ja­kieś ży­cze­nia. Pa­nien­ki na drąż­ku?

– Chciał­bym spo­tkać się z moją dawną dziew­czy­ną, Agatą.

 

Naj­pierw my­śla­łem źle o Aga­cie, że mnie zo­sta­wi­ła, za­po­mnia­ła. Potem od czasu roz­mo­wy z Mak­sy­mi­lia­no zmie­ni­łem zda­nie. Ze­rwa­ła ze mną kon­tak­ty, by mnie chro­nić. Uro­dzi­ła mi syna. Za­czą­łem o niej cie­pło my­śleć. Chcia­łem po­dzię­ko­wać. Jed­nak wszyst­ko znowu się od­wró­ci­ło po na­szym spo­tka­niu.

Na za­pro­sze­nie bossa do atlan­tyc­kiej re­zy­den­cji przy­je­cha­ła razem z mężem i Geo­r­giem. Geo­r­ge do męża Agaty zwra­cał się per „ta­tu­siu”. Tylko kto był tym mężem? My­śla­łem, że ze zło­ści trafi mnie szlag. Cho­ciaż nie mam bio­lo­gicz­ne­go ciała, ale czu­łem jak drżę z gnie­wu. Nie kto inny, ale ta­tuś­kiem i mężem Agaty oka­zał się ten oszust Pla­ci­do. Ten chuj Pla­ci­do, który zruj­no­wał mi całe życie. Gdyby nie jego ma­chloj­ki, nie mu­siał­bym ucie­kać z kraju, tułać się po świe­cie i zo­stać prze­ro­bio­nym na sa­mo­chód. I jak ona mogła. Ze wszyst­kich moż­li­wych fa­ce­tów wyjść za Pla­ci­do. Ode­chcia­ło mi się tego ro­dzin­ne­go spo­tka­nia.

– Chciał­bym, żebyś tego gost­ka prze­mie­lił na sa­mo­chód do wo­że­nia szam­ba. Nie le­piej w hu­laj­no­gę! Albo w ro­we­ro­wy pedał – po­pro­si­łem Mak­sy­mi­lia­no. – Za­słu­żył na to! Nie chcę też z nią roz­ma­wiać. Nie chcę, by wie­dzia­ła kim, czym je­stem. Ona mnie zdra­dzi­ła. Nie chcę jej znać!

– Oj tam, oj tam. Nie prze­sa­dzaj. Emo­cje? Trze­ba mieć dy­stans. Poza tym boss po­czu­je się do­tknię­ty. Speł­nił twoje ży­cze­nie, a ty to ola­łeś. Tak by po­wie­dział, gwa­ran­tu­ję.

Mak­sy­mi­lia­no wy­ja­śnił mi, że mój los za­le­ży od ka­pry­sów bossa. Więc ze wzglę­du na to, by bossa nie draż­nić, zgo­dzi­łem się na spo­tka­nie.

Mu­sia­łem tłu­ma­czyć się przed Agatą, bo nie mogła tego pojąć, że je­stem sa­mo­cho­dem. W końcu stwier­dzi­ła:

– Ko­niec tych żar­tów, Ovi­dio. Nie znam się na tech­ni­ce i nie wiem jak ty to ro­bisz. Gdzie się scho­wa­łeś. Jak to wszyst­ko się dzie­je. Boisz się spo­tkać twa­rzą w twarz? Do­brze, do­brze, nie za­prze­czaj. Czyli je­steś sa­mo­cho­dem?

Nie uwie­rzy­ła, że je­stem sa­mo­cho­dem. Uzna­ła, że to sztucz­ki. Zo­sta­wi­łem ten temat i roz­ma­wia­li­śmy o in­nych spra­wach. Przy­zna­ła, że Geo­r­ge jest moim synem.

– Ale jeśli chcesz mu wy­znać, że je­steś sa­mo­cho­dem, to wiesz co? Daruj sobie. On ma dzie­sięć lat. Mały chło­piec. Nie zna się na żar­tach. Po­cze­kaj, aż do­ro­śnie. On za ojca uważa Pla­ci­do.

Wy­wo­ła­ła ten wątek, więc z tru­dem ha­mu­jąc gniew spy­ta­łem o niego.

– Wiesz, szu­ka­łam Pla­ci­do w in­ter­ne­cie. Po róż­nych fo­rach, cza­tach, por­no­stron­kach… Każdy gdzieś tam się lo­gu­je. Chcia­łam go od­na­leźć, by po­pro­sić, żeby oczy­ścił cię z za­rzu­tów. Dla cie­bie to ro­bi­łam, Ovi­dio. Nie zna­la­złam go jed­nak. Ale za­czę­łam pisać ze słyn­nym youtu­be'erem. Sam mnie za­gad­nął. Czu­łam się za­szczy­co­na. On na wszyst­kim się znał. A wiesz jaki on wy­da­wał mi się nie­sły­cha­nie mądry. Wszyst­ko wie­dział. Ile znał ję­zy­ków! Hisz­pań­ski, por­tu­gal­ski, wło­ski, arab­ski. Pol­ski to oczy­wi­ście też, bo ja znam tylko nasz język. Tak strasz­nie mi im­po­no­wał. Słyn­ny youtu­ber Pla­cek. Spo­tka­li­śmy się w realu. Wów­czas cał­kiem mnie za­uro­czył. I tak się po­to­czy­ło. Do­pie­ro długo, długo póź­niej do­my­śli­łam się, że to ten twój wspól­nik Pla­ci­do Ma­ło­sol­ny. Kiedy z nim współ­pra­co­wa­łeś nie przed­sta­wi­łeś nas sobie. Nie wie­dzia­łam jak on wy­glą­da.

– To oszust!

– Nie ma ludzi do­sko­na­łych. Jest dla mnie dobry. Ja go ko­cham. Nie chcę cię ranić i nie będę wy­mie­niać wszyst­kich jego zalet i mówić ile dla mnie i dla Geo­r­ge zro­bił…

– To nie mów – prze­rwa­łem, bo ze­mdli­ło mnie na samą myśl wy­słu­cha­nia li­ta­nii na cześć tego pa­ja­ca Pla­ci­do. Zna­jąc Agatę, to by mi szcze­gó­ło­wo wy­łusz­czy­ła wszyst­kie jego do­ko­na­nia. Mu­sia­łem więc ostro jej prze­rwać.

 

Potem cała ko­cha­jąc się ro­dzin­ka wy­je­cha­ła. Chcia­łem o tym zda­rze­niu za­po­mnieć. Ślicz­ne pa­nien­ki, które wo­zi­łem mimo cho­dem wspo­mi­na­ły, że boss spo­ty­ka się z Pla­ci­do. W końcu nie jed­ne­mu psu na imię Burek. Nie są­dzi­łem więc, że cho­dzi o tego oszu­sta. Jed­nak je­stem i byłem fra­je­rem. Chyba czas tego nie zmie­nia?

– Pla­ci­do Ma­ło­sol­ny bę­dzie sprze­da­wał sa­mo­cho­dy marki Ovi­dio – oznaj­mił mi boss pew­ne­go dnia. – Che, che, che chciał się tobą prze­je­chać. Ale na proś­bę Mak­sy­mi­lia­no dałem mu po­jeź­dzić ko­lej­ną wer­sją.

– Po­wie­dzia­łem, że mógł­byś się za­ła­mać ner­wo­wo – wtrą­cił Mak­sy­mi­lia­no.

– No i uszko­dzić ka­ro­se­rię. Jakiś wy­pa­dek. To by­ła­by nie­po­we­to­wa­na stra­ta. Kosz­tu­jesz ma­ją­tek. Je­steś dla nas bar­dzo cenny, Ovi­dio.

– Dla­cze­go wła­śnie on? – spy­ta­łem wście­kłym i za­ra­zem płacz­li­wym tonem.

– To in­te­re­sy, nic oso­bi­ste­go – wy­ja­śnił boss.

– To on ukradł twoje auta! – krzyk­ną­łem.

Boss mach­nął ręką i od­szedł.

– Nie chce mu się z tobą gadać. Nie je­steś part­ne­rem do dys­ku­sji o biz­ne­sie – wy­ja­śnił Mak­sy­mi­lia­no. – Dam ci coś na uspo­ko­je­nie. Mu­sisz się wy­lu­zo­wać. Od jutra za­czy­na­my in­ten­syw­ne roz­mna­ża­nie two­je­go mózgu. Zdaję się, że to za­ję­cie spra­wia ci dużo ra­do­ści.

 

 

Koniec

Komentarze

Mimo że o mały włos po­czą­tek opo­wia­da­nia nie od­rzu­cił mnie, to po­czy­ta­łem sobie do sa­me­go końca. Nie­ste­ty na ko­la­na ani na ło­pat­ki nie rzu­ci­ło. Mocno takie sobie. Ra­czej nie za­pa­mię­tam. Nie po­da­ba mi się tekst. 

"Wszy­scy je­ste­śmy zwie­rzę­ta­mi, które chcą przejść na drugą stro­nę ulicy, tylko coś, czego nie za­uwa­ży­li­śmy, roz­jeż­dża nas w po­ło­wie drogi." - Phi­lip K. Dick

Po­czą­tek – jak w wy­ko­na­niu ucznia pod­sta­wów­ki – cho­dzi mi o styl. Błędy or­to­gra­ficz­ne, zna­cze­nio­we, np.: "Wszyst­kie moje sil­ni­ki są naj­wyż­szej klasy: disel, sil­nik ben­zy­no­wy, i elek­trycz­ny, i na aqu­apa­li­wo, i pa­ne­le sło­necz­ne naj­now­szej ge­ne­ra­cji." – sa­mo­chód ma jeden, co naj­wy­żej 2 typy sil­ni­ków (bo ilość sil­ni­ków może być więk­sza, np. czte­ry elek­trycz­ne i jeden spa­li­no­wy), ty pi­szesz ra­czej o marce sa­mo­cho­du. Po­nad­to disel to DIE­SEL, aqu­apa­li­wo to za­pew­ne woda… Póź­niej (uwaga, spo­ile­ry): wkła­da­nie ko­mó­rek mó­zgo­wych nie da­ło­by du­że­go efek­tu, one są silne i "mądre" w kupie – więc ra­czej cały mózg po­wi­nien za­go­ścić w trze­wiach no­we­go auta. Ta­kich kwiat­ków jest dużo wię­cej. Pierw­szy aka­pit prze­czy­ta­łem w ca­ło­ści, potem prze­ska­ki­wa­łem co kilka li­ni­jek i w ten spo­sób po­zna­łem hi­sto­rię Ovi­dio w ciągu mi­nu­ty – nie tra­cąc chyba zbyt wiele, jeśli cho­dzi o fa­bu­łę. Krót­ko mó­wiąc (znów spo­ile­ry)– był sobie facet, zdup­czył sobie zwią­zek i życie – i wy­lą­do­wał w aucie, bzy­ka­jąc ko­biet­ki bossa – a na ko­niec zgwał­ci­li jego mózg roz­mna­ża­niem (mózg można ra­czej po­wie­lać, z roz­mna­ża­niem we­dług de­fi­ni­cji, nie ma to nic wspól­ne­go). Nie za­chwy­ci­ło mnie to opo­wia­da­nie. Ale po­zdra­wiam i życzę wszyst­kie­go do­bre­go w nowym roku :)

Zło­ścić się to robić sobie krzyw­dę za głu­po­tę in­nych.

Po­mysł z prze­nie­sie­niem ludz­kie­go mózgu do sa­mo­cho­du mi się spodo­bał, ale resz­tę chyba da­ło­by się na­pi­sać le­piej. Pięć­set czy sześć­set ki­lo­me­trów na go­dzi­nę pod wodą wy­da­je mi się nie­wia­ry­god­ne.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Tekst na­iw­ny i dzie­cin­ny, ale dało się prze­czy­tać do końca. Jest jakiś po­mysł. Po­zdra­wiam.

dzię­ki za ko­men­ta­rze, Fin­kli i ry­szar­do­wi po­mysł się spodo­bał i o tym będę my­śleć, żeby się nie za­ła­mać ;-)   a tak a pro­pos – niby fan­ta­sty­ka, a czę­sto za­rzu­ty do­ty­czą "nie­zgod­no­ści z re­alia­mi",  ale, czy  fik­cyj­ny sa­mo­chód nie może mieć kil­ku­dzie­się­ciu typów sil­ni­ka? czy fik­cyj­ny sa­mo­chód nie może po­ru­szać się sześć­set ki­lo­me­trów na go­dzi­nę pod wodą? dla­cze­go mózg musi za­cho­wać kształt, a nie może zo­stać przy­kła­do­wo roz­płasz­czo­ny – i też dzia­łać? i w końcu: czy lu­dzie nie mogą być na­iw­ni, in­fan­tyl­ni lub głupi – tylko dla­te­go, że coś dzie­je się w przy­szło­ści, w oto­cze­niu "wy­na­laz­ków" ?    

Prze­czy­ta­łam bez więk­szej przy­kro­ści, ale i bez szcze­gól­nej przy­jem­no­ści, al­bo­wiem wy­ko­na­nie po­zo­sta­wia sporo do ży­cze­nia. Ot, takie sobie opo­wia­da­nie, które na pewno nie ob­cią­ży mi pa­mię­ci.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

czy  fik­cyj­ny sa­mo­chód nie może mieć kil­ku­dzie­się­ciu typów sil­ni­ka? czy fik­cyj­ny sa­mo­chód nie może po­ru­szać się sześć­set ki­lo­me­trów na go­dzi­nę pod wodą? dla­cze­go mózg musi za­cho­wać kształt, a nie może zo­stać przy­kła­do­wo roz­płasz­czo­ny – i też dzia­łać? i w końcu: czy lu­dzie nie mogą być na­iw­ni, in­fan­tyl­ni lub głupi – tylko dla­te­go, że coś dzie­je się w przy­szło­ści, w oto­cze­niu "wy­na­laz­ków" ?

 

Bez wzglę­du na to, czy to oby­cza­jów­ka, fan­tays, SF, czy ja­ki­kol­wiek inny ga­tu­nek li­te­ra­tu­ry, musi być w tym lo­gi­ka, muszą być za­cho­wa­ne pewne prawa. I jeśli nie two­rzysz kom­plet­nie no­wych praw i/lub czy­tel­nik nie widzi tego wy­raź­nie za­zna­czo­ne­go w tek­ście, to muszą być za­cho­wa­ne te po­wszech­nie znane (dla­te­go np. pręd­kość sa­mo­cho­du w wo­dzie jest tu nie­wia­ry­god­na). 

Opcją dla mnie do przy­ję­cia ła­ma­nia praw bez lo­gicz­ne­go wy­tłu­ma­cze­nia jest wy­łącz­nie za­mie­rzo­ny ab­surd. Ale tekst nie jest tak ota­go­wa­ny i nie spra­wia też ta­kie­go wra­że­nia. 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

No, nie po­rwa­ło mnie, ale nie czy­ta­ło się źle ;)

Przy­no­szę ra­dość :)

Nowa Fantastyka