- Opowiadanie: epikon - Gra w kulki

Gra w kulki

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Gra w kulki

 

GRA W KULKI

 

1. 01. 2014.

 

 

W Nowy Rok obudziłem się o piątej rano. Musiałem zapisać ten noworoczny sen, wolałbym jednak, aby nigdy mi się nie przyśnił.

Wziąłem nowy długopis, pewnie podświadomie miałem nadzieję, że tym razem potrafię się odczytać. Nowy czy stary – co za różnica. Ale wtedy wydawało mi się, że ma to jakieś znaczenie.

 

SEN, część pierwsza

Nagle uświadomiłem sobie, o co tu chodzi.

Oni wszyscy, z autentyczną troską i dbałością o szczegóły, planowali moją naturalną śmierć.

Nie, to nie tak.

Oni planowali mój pogrzeb.

Ogromną salę wypełniał tłum ludzi. Nigdy nie znałem ich aż tylu.

Gdy przyjrzałem się z bliska, ku własnemu zdumieniu stwierdziłem, że żadna twarz nie jest mi całkiem obca.

 

Starsza Pani, siedząca w kącie sali, tłumaczyła głośno: – To nietakt przyjść w takim garniturze.

  • Jak to? – pomyślałem – To mój najlepszy sportowy garnitur. Nie wiem, czy odgadła moje myśli.

    Znowu usłyszałem jej słowa: – Ale nie w tym garniturze.

Spojrzałem wokół, dziwnie się poczułem. Wszyscy byli ubrani na czarno.

W kominku płomienie miały jakiś dziwny kształt. Nie migotały przypadkowo, jak to płomienie.

Wyglądały jak liczby. Liczby zegara, który odmierza czas wstecz.

 

12. 00. 00.

 

11. 59. 59.

 

11. 59. 58.

 

Jakby co sekundę spadała jedna kropla życia.

 

 

 

 

Sen, część druga

 

Nagłe poruszenie na sali skierowało moją uwagę na trzech rosłych facetów, którzy dziarskim krokiem przemaszerowali przez salę i zajęli miejsca przy stoliku z napisem "Prezydium".

Asystentka rozdała wszystkim jakieś kartki.

Było to ksero okropnej jakości, zupełnie jak z mojego faxu. Fragmenty tekstu nieczytelne, puste pola, niektóre ze smugami, jakby pisząca dłoń rozmazała mokry jeszcze tusz.

 

Nagle przypomniał mi się poprzedni dzień. Jak co wieczór, przemierzałem z moim psem pobliski park, nędznie utrzymany i chyba tylko dlatego nazywany parkiem, że poprawiało

to samopoczucie spacerowiczów. Spacerować po parku brzmi znacznie lepiej niż po śmietniku.

 

W pewnym momencie wszedłem w gestą, szarą mgłę. Nie był to zwykły codzienny smog.

– A szkoda – pomyślałem.

Gdybym mógł wybierać , wybrałbym smog, a nie tą drugą rzeczywistość lub nierzeczywistość, w której się znalazłem.

Piszę pod presją czasu, coś mnie nieustannie pogania i obawiam się, że jakieś ważne szczegóły

z tego snu mogą umknąć mojej pamięci.

– Po co ja to wszysto zapisuję? Nie wiem – Sen jednak był tak dynamiczny i realny,

że wymusił na mnie jego zapis.

 

Wracam do momentu, gdy rozdawano formularze. Odniosłem wrażenie, jakbym już gdzieś je widział. Podobne wypełniałem lata temu, wstepując do jakiejś organizacji. Nie, nic nadzwyczajnego. Po prostu jedna z wielu cywilnych organizacji, ze standardowym statutem opartym na prawnym bełkocie, z którego wynikało … .

Asystentka oderwała mnie od wspomnień, przesuwając energicznie formularz w zasięg mojego wzroku.

Na prezydialnym stoliku pojawiła się stalowa misa, pełna jasnobrązowych kuleczek.

Chwilę po tym, na wszystkich stolikach pojawiły się podobne miski – miniaturki.

 

Nie wiedzieć dlaczego, w tym momencie przypomniałem sobie, że od lat w mediach nie znalazłem żadnej optymistycznej informacji. Wszystkie były na ogół dołujące, dlatego też przestałem je czytać.

 

  • Proszę o uwagę – rozległ się głos zza stolika z dużą miską. – Każde z państwa otrzyma 5000 euro.

    W tym momencie, w miskach miniaturkach pojawiły sie takie same kulki. Po pięć w każdej.

  • Na formularzach macie państwo spis różnych artykułów, które możecie kupić za cenę przez was zaproponowaną.

Poprosiłem o bardziej szczegółowe informacje.

 

– Cenę nie niższą niż 1000 euro? – zauważyłem, szybko przeliczając, że jedna kulka to 1000 euro .

Prelegent podniósł rekę, niezbyt wysoko. Na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia

i niesmaku, że ktoś źle zrozumiał krótką i oczywistą prelekcję.

 

  • Pragnę uprzedzić dalsze pytania, co zaoszczędzi nam sporo czasu. A czas to pieniądz – dodał oklepany zwrot. – Kulki są quasi walutą, służą jako model procesu handlowego. Za wybrany artykuł zapłacicie państwo, oczywiście w euro. Akceptujemy gotówkę i karty kredytowe.

     

Teraz zorientowałem się, gdzie tkwi haczyk.

 

Oni sprzedają montmorillinitowe kulki za prawdziwe pieniądze.

 

Montmorillonit to minerał, powszechnie występująca glina. Można ją uformować w dowolny kształt. W kulki też. Ma ciekawą cechę, po zroszeniu wodą pęcznieje.

Czy posiada właściwości tiksotropowe? Tego nie wiem. Tiksotropia to właściwość gruntu polegająca na jego uplastycznieniu pod wpływem drgań mechanicznych. Zanim poznałem tą nazwę, doświadczyłem tego w praktyce. W głębokim wykopie (nie wiedzieć, dlaczego się tam znalazłem) grunt oblepiał mi buty i wciągał w dół. Źródłem drgań była pobliska autostrada.

  • Dość tej mineralogii – pomyślałem. Sen potrafi stroić sobie żarty.

Asystentka z niewielkim zraszaczem ogrodowym podchodziła do każdego stolika. Rozlegało się krótkie psssss i na kulki osiadała mgiełka wody. Kulki oczywiście pęczniały i ledwo mieściły się

w miseczkach.

No nie, tego juz za wiele. Czyżby to był test na stopień zmanipulowania konsumentów,

w odniesieniu do stwierdzenia prelegenta, że kulki są quasi walutą?

 

Czy ma to w symboliczny sposób oznaczać, że pęcznienie kulek to analogia do szybko przyrastających odsetek od kapitału?

 

– Kurwa – sytuacja uprawnia mnie do użycia tego słowa. – Czyżby rzeczywistość dopadła mnie nawet we śnie?

Do tego jeszcze ten dźwięk. Długo zastanawiałem się, do czego może byc podobny?

Dobrze, że to tylko sen . Jego skojarzenie na jawie, niewątpliwie poskutkowałoby pytaniem o stan zdrowia (nie mówię tu bynajmniej o grypie).

Dźwięk w środku mojej głowy przypominał grę w minikliklaka.

To zrozumiałe dlaczego. Standardowy kliklak fizycznie nie zmieściłby się w ludzkiej głowie.

 

Wracając do tematu. Może ten sen miał mnie przygotować do nadchodzących zmian w moim życiu?

Kolega, któremu kiedyś bardzo pomogłem, zaproponował mi pracę w firmie, gdzie sam pracuje.

Zrobił to subtelnie, starając się mnie nie urazić, gdy wyszło na jaw, że znany jest mu mój status bezrobotnego.

  • Zasada ogólna. Nie ważne, co sprzedajesz, ważne, żebyś sprzedał – powiedział .

  • Ma rację – pomyślałem. Ale to nie dla mnie.

Sen , część pierwsza, ciąg dalszy.

 

Z fragmentów rozmów, które docierały do mnie, dowiedziałem się, że mój garnitur jest nieodpowiedni na pogrzeb.

Ciężko opadłem na głęboki fotel.

Oni mówili o moim pogrzebie. To miało być jutro. Stolik prezydialny zniknął.

Na jego miejscu stała trumna .Nie miałem wątpliwości, że to dla mnie.

Nagle z gardła wyrwał mi się ryk.

  • Co wy myślicie? Że pójdę w kondukcie, stanę nad wykopem, wejdę do trumny, umrę

    o ustalonej godzinie, a wy mnie pochowacie?

Ludzie osłupieli. Cisza i tylko cisza.

Kolega ze szkoły, a przynajmniej podobny do niego, mówił takie same bzdury jak przed laty.

Pieprzył coś o genetyce, o zakodowanej w nas dacie śmierci, o szkolnym przygotowaniu do procedur.

Nieee, ja do tej szkoły nie chodziłem, nie znam żadnych procedur pogrzebowych.

  • Przecież wszyscy tak robimy– powiedział cicho. – Każdy człowiek sprawdza swoją tablicę życia i wie co do sekundy, kiedy umrze. Tak jest od pokoleń.

Absurdalność tej sceny sprowokowała mnie do kolejnego niekontrolowanego krzyku:

  • Przecież zawsze mówiłem, że chcę być skremowany. – Co jest? – daję się wciągnąć w tą bezsensowną dyskusję? Zupełnie jakbym akceptował te ich procedury.

 

W tym momencie, w obszernej wnęce sali, której przedtem nie dostrzegłem, pojawiła się kolorowa projekcja jakiegoś urządzenia. Była to kopuła na bazie elipsoidy. Na frontowej powierzchni zamontowano drzwi ze szkła żaroodpornego IP 60. Wewnątrz kopuły dostojnie pełzał ocean płomieni.

W tym momencie zdałem sobie sprawę, że kremacja nie może trwać dłużej niż 60 minut. Tyle wytrzymywały drzwi o ognioodporności IP 60.

Jakie znaczenie miała ta informacja, nie wiem.

Wszyscy patrzyli na mnie z dostojnym smutkiem. Nie miałem wątpliwości co do ich szczerego zrozumienia dla mojego wyboru.

Miałem zamiar natychmiast uciekać.

Czemu tego nie robiłem? Może przesiąknąłem kanonami społecznymi i zdałem sobie sprawę,

że będzie to wielce nietaktowne? Że popsuję ceremonię, na którą zjawiła się cała lokalna społeczność?

Z drugiej strony, czy ostatnim wspomnieniem z tego świata ma być błysk palników fotonowych?

 

Cofnąłem się o dwa kroki. Znowu poczułem swojski zapach smogu. Pies czekał skulony

i zmarznięty. Musiał tu czekać conajmniej pół godziny. Smycz była pośrodku przepalona. Rzuciłem się w stronę najbliższego światła tam , gdzie mgła już nikła. Skubi poszczekując wesoło biegł tuż przede mną.

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Hmmm. Kolejny tekst, którego nijak nie potrafię zrozumieć. Nie wytrzeźwiałam jeszcze, czy jak?

Babska logika rządzi!

Opowiadanie niewątpliwie ma klimat. I to jest jego główna zaleta. Sam pomysł może nie jest nowy, ale ciekawie go wykorzystałeś. Gdybyś jeszcze popracował nad związaniem pierwszej części snu z drugą, wyszłoby naprawdę nieźle. O błędach niech napiszą inni. Ja jestem na to za mało kompetentny.

Dziękuję za odwiedziny. Nie jest to opowiadanie, które napisałem z zamysłem. To sucha relacja ze snu.Nigdy nie pamiętałem swoich snów.Tego też nie powinienem. Na początku bałem się go opisać.Splot nierzeczywistości i "normalnego" świata tak mną poruszył,że jednak postanowiłem się nim podzielić. Jezeli kogoś to zdenerwuje lub uzna , że nie powinienem pisać w ten sposób– z góry przepraszam. We mnie wywołało to mieszane uczucia.Niektórych scen nie opisywałem po prostu ze strachu. Podobno sny można jakoś interpretować– ja nie wiem jak. Jezeli ktoś to potrafi to proszę o parę słów. Zaskakujące były dla mnie pewne szczegóły, dawno ich nie pamietałem.Np z zakresu mineralogii. Nie wiem co nas czeka po drugiej stronie. Marek

Od strony technicznej lepiej napisane niż Twój przedni tekst. Staraj się nie dawać enterów i zmień ten brzydki zapis dialogów. "Montmorillonit to minerał, powszechnie występująca glina." Zabrzmiało to, jakby glina składał się wyłącznie z montmorillionitu, a to nieprawda.   "Dość tej mineralogii – pomyślałem." Skoro piszesz o własnościach gruntu, to użyłbym "petrografii", "mechaniki gruntów", "geologii inżynierskiej" czy po prostu "geologii". Mineralogia nie pasuje.

Nowa Fantastyka