- Opowiadanie: PalmerEldritch - Ile kosztuje Fabrycznie Nowy Bob?

Ile kosztuje Fabrycznie Nowy Bob?

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ile kosztuje Fabrycznie Nowy Bob?

 

Nie wiem dlaczego dodało dwa razy. :) Oj. szwankuje ta strona. Nie dość, że straciłem poprzednie konto (z niewiadomych powodów) to jeszcze to.

 

Wykonywała dłonią długie i leniwe ruchy. Właśnie minęła godzina, od kiedy zaczęła, a końca jej pracy nie było widać. Odruchowo już wytarła dłonią pot z czoła. Przyciskała pędzel tak długo, aż przestał malować, po czym włożyła go do puszki z białą farbą.

To chyba odpowiednia chwila by zrobić sobie przerwę – pomyślała, po czym zaczęła rozpinać koszulę.

– Dzień dobry, Pani Hall! – usłyszała za swoimi plecami. Poczuła nagły ścisk w żołądku. Przełknęła ślinę i odwróciła na pięcie.

– Dzień dobry, Panie Jefferson! – Rachael miała nadzieję, że jej serdeczność w tym zdaniu nie zabrzmiała zbyt sztucznie. – Piękny mamy dzień prawda? – udało jej się nawet uśmiechnąć.

– Piękny, piękny. Aż chce się wziąć zimne piwko w rękę i usiąść na werandzie. Jak idzie malowanie? – mężczyzna kierował się w jej stronę.

– Mam nadzieję, że zdążę zanim Sam wróci z pracy. Chciałam zrobić mu niespodziankę. Obiecał mi, że sam pomaluje ten płot, ale ja chciałam go wyręczyć. I tak nie mam obecnie nic lepszego do roboty.

Mimo oślepiającego słońca, Rachael udało się bez problemu dostrzec, że Jefferson gapi się na jej piersi.

– Rozumiem. Gdyby potrzebowała pani kiedyś męskiej pomocy, proszę się nie krępować. Wystarczy zapukać do moich drzwi. W końcu Sama dość często nie ma w domu, a sąsiedzi muszą sobie pomagać, prawda?

Wiedziała, że nie chodzi tu o zwykłą pomoc. Nie miała zamiaru kontynuować rozmowy z Jeffersonem. Nie lubiła go. Podobnie jak Sam.

– Dziękuję, za propozycję. Niech się pan nie gniewa, ale muszę wracać do pracy, mój mąż może niedługo wrócić.

– Nie ma sprawy. – powiedział po czym zapadła chwila ciszy.

– Może wpadniecie do mnie kiedyś na kolację? Moglibyśmy się bliżej poznać, porozmawiać, zagrać partyjkę w brydża.

– Zapytam o to Sama. – przegarnęła rude włosy z twarzy i uśmiechnęła się serdecznie.

– W takim razie do zobaczenia.

 

Jefferson przeszedł przez ulice i wszedł do swojego domu, wnosząc zgrzewkę piwa. Był jedynym sąsiadem, którego tutaj znali. Gdyby ich ciągle nie nachodził zapewne prędko by się nie poznali. Był jak mały, upierdliwy dzieciak, który ciągle zadaje niepotrzebne pytania i wszędzie za tobą łazi. Był wszędzie i chciał wiedzieć wszystko. Czasami zastanawiało ją, dlaczego wszystko go tak interesuje. Wydawało jej się to dziwne.

 

*

 

Zobaczyła blask świateł padających na ścianę. Bez zastanowienia rzuciła nóż na blat i wybiegła na zewnątrz. Samochód stał już na podjeździe. Niebo przybrało kolor niebieskozielony, który przechodził dalej w dojrzałą morele. Ściemniało się.

Wysoka i smukła postać wysiadła z samochodu.

– Sam! – Rachael rzuciła się na szyje mężowi, któremu spadł z głowy kapelusz. – Gdzie byłeś tak długo?! Martwiłam się o ciebie. Dlaczego nie odbierałeś wideofonu w samochodzie? Wybierałam połączenie chyba z piętnaście razy!

– No już, spokojnie. Zaraz wszystko ci opowiem. Za chwilę powinni tutaj być.

– Powinni tutaj być? Kto taki? Zaprosiłeś kogoś? Dlaczego niczego mi nie powiedziałeś? Przygotowałabym coś! Tylko mi nie mów, że tego pajaca Jeffersona, bo wtedy naprawdę się rozzłoszczę.

– Za chwile wszystko zobaczysz. Są niedaleko, widzę światła na drodze.

Chwile później przed ich domem stanęła ciężarówka. Jej silnik pracował nierówno, zahamowała z trudem. Na jej boku namalowany był mężczyzna ubrany w kombinezon roboczy, w dłoni trzymający skrzynkę z narzędziami. Drugą ręką podnosił kapelusz w geście powitalnym. W ustach trzymał papierosa. Cała grafika przwodziła Rachael na myśl plakaty z lat pięćdziesiątych. Wysiadło dwóch mężczyzn, również ubranych w podobne stroje robocze z podwiniętymi rękawami.

– Gdzie mamy wyładować? – zapytał jeden z nich, kierowca, pocierając dłonie.

– Wnieście do salonu, poprowadzę Was.

Mężczyźni otworzyli tylne drzwi i zabrali się za dużą, drewnianą skrzynie.

 

*

 

Rachael siedziała w fotelu i obserwowała Sama z boku, kiedy ten próbował otworzyć łomem skrzynie. Była w kształcie prostokąta, wielkości mniej więcej jej męża. Nie miała pojęcia co może znajdować się w środku. Cały czas starała się domyślać, a Sam nie miał zamiaru zdradzić tajemnicy i zepsuć niespodzianki.

– Sam, czy to nowa lodówka? – zapytała cichym głosem.

Odpowiedziała jej cisza. Jej mąż zignorował pytanie i dalej próbował otworzyć skrzynie.

– Nasza stara lodówka działała dobrze, nie widzę żadnego powodu dla którego miałbyś kupować nową. Przecież nie narzekałam na nią…

Znów cisza.

– Kochanie, jeśli to jest nowa lodówka…

Przerwał jej nagły trzask. Puścił ostatni z gwoździ. Sam odłożył łom i zaczął powoli opuszczać jedną z drewnianych ścianek.

"Lodówka, lodówka. To na pewno jest lodówka. A po jaką cholerę nam nowa?" – myślała Rachael i jej irytacja wzrastała z każdą sekundą. Jednocześnie była niesamowicie podniecona samym faktem posiadania w domu czegoś nowego.

To nie była lodówka.

Ich oczom ukazała się postać przykryta matową folią.

– To jakiś żart? Prawda? – ogromne, zielone oczy kobiety wpatrywały się w męża. – Czy to któryś z twoich nowych kolegów tam siedzi? – ciągnęła.

– Nie zgadłaś, kochanie – był wyraźnie podekscytowany. – Nazywają go Fabrycznie Nowym Bobem – powiedział, ściągając jednym ruchem folie z tajemniczej sylwetki.

Wysoki, szczupły mężczyzna ubrany był w zielony kombinezon roboczy z podwiniętymi rękawami. Przypominał ten, których używano w fabrykach i warsztatach samochodowych.

Słabe światło padało na jego twarz, zaczesane blond włosy pobłyskiwały. Kim właściwie był? Rachael czuła się zszokowana. Dlaczego ten mężczyzna stał zamknięty w drewnianej skrzyni zabitej gwoździami? Dlaczego przywieziono go jakąś ciężarówką? I co najdziwniejsze – dlaczego nie dawał żadnych oznak życia, tylko ten głupkowaty uśmieszek nie znikał z jego ust.

 

*

 

– Sam… – zaczęła niepewnie. – Sam, chce żebyś go zwrócił. Nie chce, żeby po naszym domu kręciła się jakaś bezmózga kupa żelastwa, rozumiesz? Po prostu sobie tego nie życzę. – jej pełne niepokoju spojrzenie przeszywało go na wylot.

– Wiedziałem, że będą z tobą kłopoty – odpowiedział, po czym otworzył kolejne piwo. Wzburzona piana spłynęła po jego dłoni na drewnianą podłogę. – Zrozum, niedługo każdy szanujący się obywatel będzie miał własnego Fabrycznie Nowego Boba. Powinnaś się cieszyć, że my, jako nieliczni, otrzymaliśmy egzemplarz do testów.

Poczuła się zmieszana.

– Sama już nie wiem. A co jeśli coś mu odbije i poskręca nam karki jak kurczakom, kiedy będziemy spali?

Sam o mało nie wypluł piwa.

– Ty głuptasie – roześmiał się głośno – wszystkie Fabrycznie Nowe Boby mają specjalne obwody zapobiegające skrzywdzeniu człowieka. Ich siła jest także ograniczona do poziomu przeciętnego człowieka. – cierpliwie tłumaczył.

Oboje zamilkli. Pogrążyli się w niesamowitej ciszy, chłodnego marsjańskiego wieczoru.

"Na Ziemi taka cisza byłaby nie do osiągnięcia. Nie przy obecnym poziomie przeludnienia. Tu nadal jest nas bardzo mało." – myślała Rachael.

Obserwowali pełne gwiazd niebo widoczne za przezroczystą kopułą. Gdzieniegdzie widać było spadającą gwiazdę.

Idealną ciszę naruszył dźwięk pędzącej nieopodal ciężarówki.

Znali ten dźwięk. Poza tym nikt inny na Marsie nie posiadał samochodu dostawczego.

Ciężarówka z trudem zatrzymała się na podjeździe na przeciw ich domu. Na podjeździe przed domem Jeffersona.

Silnik zgasł, a wraz z nim światła.

Chwilę później dwóch postawnych mężczyzn dźwigało wielką skrzynię w stronę drzwi ich sąsiada. Skrzynia była tak samo wielka jak ta od ich Fabrycznie Nowego Boba.

 

*

 

– Dzięki serdeczne, Panowie. Rozliczyłem się już z szefem. – oznajmił jednym tchem wyraźnie podniecony Leo Jefferson.

– Tak, tak. O wszystkim wiemy. Szef kazał nam dostarczyć jeszcze dzisiaj. Musiał pan słono zabulić, nie? – spytał jeden z robotników.

Leo nie odpowiedział. Spuścił wzrok w ziemie i przysiadł na kanapie. Przegarnął nerwowym ruchem rzadkie, siwe włosy i zapalił papierosa. Zaciągnął się kilka razy i poprawił okulary, które bez przerwy zsuwały mu się z nosa.

– Panowie, to co jest w tej skrzyni, warte jest każdych pieniędzy. Ja musiałem zastawić dom. Gdybym miał żonę, to chyba by się nieźle wkurwiła, nie? – zaśmiał się nerwowo, po czym odchrząknął.

Podszedł do barku i nalał do dwóch szklanek Whisky, wrzucił kilka kostek lodu i podał robotnikom. Obaj przysiedli.

Ta praca miała jednak swoje zalety – czasami można było napić się dobrej Whisky.

– Nieciekawa historia. Niech mnie diabli, ale muszę zapytać. Po cholerę panu ten złom? Za taką kasę?

– A jak panowie myślą? – zapytał Jefferson drżącym głosem. Po chwili zerwał się na nogi. – Mam pozwolić by ten cholerny dupek Sam Hall miał coś, czego nie mam ja? Nigdy! – przechadzał się po pokoju przyspieszonym krokiem. Jego koszula zalana była potem.

– Tu nie chodzi o zazdrość. TO siedzi gdzieś głębiej we mnie i nie potrafię tego zmienić. Ja wcale nie chce tego zmieniać! Dobrze mi z tym, że jeździmy takimi samymi samochodami, zarabiamy tyle samo, mamy taki sam metraż. Oczywiście oni o niczym nie wiedzą, mogłoby się to im nie spodobać. – zaśmiał się.

– Tak jest, ma pan rację. – przytaknął jeden z robotników i spojrzał w stronę drugiego mężczyzny. Rozumieli się bez słów. – Na nas już czas, mamy jeszcze jedną przesyłkę do zrealizowania.

Jefferson zniknął na chwilę w drugim pokoju. Po chwili wrócił z plikiem banknotów w dłoni.

– Niech wszystko, co panowie usłyszeli, zostanie między nami. – wręczył każdemu z robotników po kilkaset dolarów.

 

*

 

Siedząc na dużym głazie z bosymi stopami w trawie, Rachael Hall przyciskała do siebie owce. Szara wełna pokrywała grubą warstwą ciało zwierzęcia. Z trudem je utrzymywała, przestraszone hasłem maszynki zwierze wyrywało się, głośno przy tym becząc. Był wczesny poranek, wysoka trawa nadal była mokra od rosy, a leżące nieopodal pola okrywała jeszcze gęsta mgła.

Od strony stodoły zbliżał się smukły mężczyzna. Stawiał długie kroki, ciało wydawało się nienaturalnie bujać w tył i przód. Kiedy znalazł się na tyle blisko, by Rachael mogła zauważyć niesioną przez niego kawę, odezwał się zachrypniętym głosem:

– Jak ci idzie, Ellen? Przyniosłem ci kawę.

– Właśnie skończyłam strzyc trzydziestą dziewiątą. A niech mnie, nie czuje rąk. Potwornie zmarzłam. – zrobiła łyk z dużego kubka i uśmiechnęła się.

– Idzie ci zdecydowanie lepiej ode mnie – roześmiał się. Przyniosę ci cieplejsze ubranie. Wybacz, że o tym nie pomyślałem.

Zgrzytała zębami.

– Nie trzeba. – odparła szybko.

– Nie rozumiem dlaczego po prostu nie pracujesz w stodole. I dlaczego nie masz na nogach butów? Oszalałaś?

Rachael wyciągnęła w milczeniu bose nogi. Jej delikatne stopy muskały wilgotne źdźbła trawy.

– Ja po prostu lubię patrzeć jak rośnie trawa. Jest taka wspaniała w dotyku, taka mokra i delikatna.

Nagle uderzyła ją pewna myśl.

"Co ja tu do diabła robię?" – zszokowana nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Chwilę potem pojawiła się następna:

"Dlaczego strzygę walijskie owce? Skąd wiem jak to robić? I dlaczego ten mężczyzna mówi do mnie Ellen?"

Zastanawiała się, czy to może być tylko sen. Ostatecznie doszła do wniosku, że to niemożliwe. Czuła się obca w swoim własnym ciele. Podświadomie wiedziała, że nie jest sama. Wyczuwała w sobie obecność drugiej osoby. Możliwe, że była to Ellen, o której mówił ten mężczyzna. Ogarnął ją paniczny strach. Zaczęła krzyczeć z całych sił. Chwilę potem rozpłakała się. Jej umysł zamknięty był w czarnej, bezkresnej przestrzeni. Ten stan znajdował się poza rozumowaniem ludzkim.

Otworzyła oczy i ujrzała biel.

 

*

 

Stawiając kroki najciszej jak to możliwe nasłuchiwała słów jej męża, który rozmawiał przez wideofon. Starał się mówić szeptem, jednak był tak zdenerwowany, że momentami zapominał się i krzyczał.

– Słuchaj, nic mnie to nie obchodzi. Kapujesz? Ona znowu śniła o walijskich owcach! Masz tu kogoś natychmiast kogoś przysłać i zrobić z tym porządek! Raz na zawsze!

Na chwilę zamilkł. Z jego twarzy opadły emocje. Zrobił kilka głębokich wdechów.

– Dobra, tylko niech się nie spóźni. – rzucił, gasząc ekran wideofonu.

Rachel stanęła za nim.

– Kto to był?

Nie dał po sobie poznać, że jest zaskoczony jej obecnością.

– Kolega. – oznajmił spokojnym głosem Sam.

– Skąd wiesz o walijskich owcach?

– Mówiłaś przez sen, to chyba logiczne? – wzruszył obojętnie ramionami.

– I musiałeś o tym opowiedzieć koledze?

Milczał.

– To nie był sen, Sam. – ciągnęła. – To było coś gorszego. Coś o wiele bardziej złożonego. Nic z tego nie rozumiem.

Ktoś trzy razy mocno zapukał do drzwi. Sam otworzył i chwilę potem w pokoju stali dwaj postawni mężczyźni. Rachael rozpoznała jednego z nich. To był ten sam mężczyzna, który dostarczył im przed tygodniem Fabrycznie Nowego Boba. Jego mina przybrała groźny wyraz.

– Coś nie tak z Bobem, kochanie? – zapytała, ale nie usłyszała odpowiedzi. Jeden z robotników machnął jej przed oczami dziwnym, migającym niebieskim światłem urządzeniem. Sparaliżowało ją. Co kilka sekund traciła słuch, traciła kontakt z rzeczywistością.

– …to podobno jakaś wada fabryczna. Ponoć kilka modeli z serii T, potrafi łączyć się ze sobą. Ich świadomość zostaje przesłana bezprzewodowo do innego ciała. – usłyszała jak jeden z robotników tłumaczy coś jej mężowi. Nie rozumiała jego słów. Ponownie rozległo się pukanie.

Znowu straciła wzrok. Przed oczami pojawiła się ciemność. Miała wrażenie, że trwa to całą wieczność. W rzeczywistości minęło raptem kilka sekund.

Otworzyła oczy. W pokoju pojawił się ktoś nowy. Znała tę postać. Jefferson.

– Sam, pozwól, że ci przedstawię moją nową żonę. Poznaj Doris. Seria T, oczywiście. Model 43-55 Deluxe, ma się rozumieć.

Do pokoju weszła kobieta. Kobieta, która była jej idealną kopią.

Koniec

Komentarze

No tak, pomysł nie całkiem nowy i wykonanie też mi nie przypadło do gustu.

– Dzięki serdeczne, Panowie – panowie małą literą, to nie list. Poza tym błędy: jeśli mówisz "czuje" w domyśle ja – to powinno być "czuję".

– Sam, chce żebyś go zwrócił. Nie chce… – w obu przypadkach "chcę" . W bardzo wielu miejscach zabrakło Ci tych "ogonków".

Do tego zły zapis dialogów – poszukaj watku Seleny w Hyde Parku – na pewno Ci pomoże.  

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

http://www.fantastyka.pl/10,4550.html – to wątek o poprawnym zapisie dialogów

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Ciekawe

Przynoszę radość :)

Zaskakująca końcówka. Mi też brakowało tych ogonków, o których wspomniała Bemik. Przejrzyj tekst pod tym kątem. Takie słowa jak "ty", "wy" w dialogach przeważnie piszemy małą literą.

Babska logika rządzi!

Mi się podobało, fajny klimat.

Pomysł nie nowy, jednak nadal fajny. Tylko wykonanie pozostawia do życzenia – ogonki w polskich wyrazach to jedno, ale kwestią jest też prowadzenie narracji, budowanie klimatu itp. Także ćwicz, ćwicz, dużo pisz, o drobnych kwestiach technicznych pamiętaj, a kto wie, co będzie za jakiś czas ; ) Powodzenia.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

W sumie  nie spodziewałem się takiego rozwoju wydarzeń, także zakończenie na plus, choć szczerze powiedziawszy absolutnie nie podoba mi się konstrukcja postaci sąsiada. Zwłaszcza moment, w którym zdradza swój "mroczny sekret" dostawcom, a potem przekupuje ich, by milczeli. Po co w takim razie w ogóle się wygadywał? 

Bo to tacy ludzie… nawet przekupić się porządnie nie dali ;)

Przynoszę radość :)

Bo to tacy ludzie… nawet przekupić się porządnie nie dali ;)

Przynoszę radość :)

O dużych literach było… i dialogach… I ja lubię takie ironiczno-nawiązujące, więc podobało się mnie :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nowa Fantastyka