- Opowiadanie: Raskolnikow - Zeeke

Zeeke

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zeeke

 

I

 

Mistrz spoglądał na swego ucznia prawdopodobnie ostatni raz. Chłopak kończył dziś dwudziesty rok życia i był już mężczyzną. Do Sali Transkrypcyjnej wszedł nagi, a blask świec odbijał się od jego muskularnych pleców.

 

Żelazne drzwi zatrzasnęły się z głuchym stęknięciem za młodym adeptem i starzec wiedział, że szanse na ich ponowne otwarcie są znikome. Komnata znajdująca się za drzwiami pochłonęła tyle żyć, że stary mag stracił już dawno rachubę. Mistrz za każdym razem przygotowywał swych uczniów do prób z tą samą, niekłamaną gorliwością, która niektórych inspirowała, a innych łamała. Wierzył szczerze, że wiedza, którą wpajał adeptom pomoże im przejść przez wszystkie wrota otchłani bez uszczerbku. Przez jedenaście lat czynił wszelkie starania, aby i ten chłopiec przystąpił do inicjacji magicznej jak najlepiej uzbrojony w moc i wiedzę. Pamiętał doskonale ich pierwsze spotkanie.

 

– Zeeke, tak masz na imię dziecko. – Chłopiec stał oszołomiony wpatrując się w starca przed sobą. Nie odrywał od niego wzroku czując pustkę za swoimi plecami. Otchłań czekała na niego z otwartymi ramionami, wystarczyło się odwrócić i pocałować śmierć w policzek. Pocałować tak, jak całowało się matkę na dobranoc. Wszystko będzie dobrze syneczku.

 

– Powtórz! Jak masz na imię? – Starzec napierał natrętnie na chłopaka, nie dając mu odejść w czułe ramiona śmierci.

 

– Zeeke, panie! Mam na imię Zeeke! – Nie nazywał się Zeeke. Jakie miało jednak znaczenie, jak się nazywał naprawdę? Śmierć pochłania bez względu na wszystko, tylko ten stary człowiek, który stał teraz przed nim w szarej znoszonej todze mógł go od niej uchronić. Jego oczy miały barwę błękitu nieba, broda była biała jak śnieg, usta zaś miał jakby sine od mrozu i cienkie niczym papier. Chłopak powtarzał za starcem niczym kolorowa papuga, którą widział niegdyś w cyrku. Ptaszysko za powtarzanie słów, czy gwizdanie melodii dostawało kawałek suchego chleba od swojego pana. Chłopiec za to samo miał otrzymać życie, co pojął w mgnieniu oka.

 

– Chwyć moją dłoń dziecko i pod żadnym pozorem się nie odwracaj. Zabiorę Cię stąd. – Adam, a od tamtego dnia Zeeke, chwycił starca za rękę i zamknął oczy. Dłoń maga była zimna i szorstka w dotyku. Zupełnie jak dłonie, którymi okładał go ojciec, gdy coś przeskrobał. Trauma wróciła i chłopiec poczuł jak zaczyna się mimowolnie trząść. Nie trwało to jednak długo. Gdy tylko zamknął oczy poczuł przeszywające zimno. Mróz tak mocny, że krew zdawała się zamarzać w żyłach, a serce przestawało bić. Dopiero wiele lat później dowiedział się ze starych almanachów, że w pustce nie istnieje żaden rodzaj ciepła, a podróż przez nią zazwyczaj kończy się śmiercią w wyniku natychmiastowej hipotermii. Tylko najpotężniejsi z czarodziejów potrafili jej używać do teleportacji, zabezpieczając się przy tym dodatkowymi zaklęciami ochronnymi. W Akademii mnóstwo było głupców, którzy nie posiadając dostatecznej mocy, czy też wiedzy podejmowali się prób teleportacji. Szczęśliwcy mogli przypłacić głupotę jedynie utratą odmrożonych kończyn, lecz zdarzali się również delikwenci roztrzaskujący się efektownie po drugiej stronie teleportu w drobne, lodowe kryształki.

 

Zanim otworzył oczy poczuł ostatni raz swąd palonych ciał i metaliczny posmak krwi w ustach. Później było już tylko ciepło, a słodko-lepki zapach zwłok zastąpiła stęchlizna ksiąg i kurz unoszący się w kamiennej komnacie Czaroboru. Komnacie mistrza Asfiniusa.

 

Asfinius obserwował jak wrota zatrzaskują się za Zeeke’m, mając przed oczami twarz dziecka, które uratował przed rzezią. Przez uchylone okno wdarło się do komnaty mroźne, grudniowe powietrze, w którym mistrz wyczuwał zmiany. Nie mógł jednak spodziewać się tego, co miało wydarzyć się dzisiejszego dnia, ani tym bardziej tego, że ratując dziecko przyczynił się do zmiany biegu Historii.

 

 

 

II

 

– Hahaha! Buehehe! Zobacz tylko jak się wije i jak skwierczy! Wygląda jak pieczony prosiaczek. Mamy jakieś jabłka, włóżmy mu do gęby jabłko. Włóżmy, włóżmy! Piękna pieczeń nam się udała mój Złociutki! Zaiste radosny to widok! – Piskliwy głos wżerał mu się aż do czaszki. Prawie nauczył się go ignorować. Prawie.

 

Młody mag czuł ten sam słodko-lepki zapach zwęglonego ciała, co podczas masakry rodzinnej wioski. Dziecięce wspomnienia wróciły, wywołując dziwne uczucie niepokoju, nie mógł jednak nad tym zbyt długo kontemplować. Jego ciało nie należało już bowiem tylko do niego. Od próby inicjacji dzielił je z demonem. Issmael, bo takie obcy nosił imię, miał zawsze wiele do powiedzenia i wykrzykiwał właśnie w jego głowie radosne oracje na temat dokonanego wspólnie dzieła.

 

Co się stało? – pomyślał Zeeke.

 

Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że wciąż inwokuje zaklęcie ognia, a z jego dłoni nadal wydobywają się płomienie. Przestał natychmiast i spojrzał pod nogi. Leżał pod nimi tłusty strażnik, którego dosłownie upiekł zaklęciem. Wił się jeszcze w konwulsjach, wywołując u Issmaela wybuchy najszczerszej radości. Kilka kroków dalej znajdowało się dwóch powalonych zbirów, pozbawionych przytomności przez wybuch telekinezy. Czarodziej podszedł do jednego z nich ściągając jedocześnie z pleców miecz o barwie onyksu. Walnął go mocno otwartą dłonią w gębę. Nic. Walną drugi raz i trzeci. Mężczyzna w końcu otworzył oczy, ukazujące źrenice, które momentalnie zwęziły się ze strachu. Pod jego kroczem pojawiła się kałuża ciepłego moczu.

 

– Gdzie? – Oczy Zeeke’a płonęły ogniem Issmaela.

 

– Trze-trze-trzecia ko-ko-komnata od końca, u-u-ukryte drzwi po-po-po prawej stro-stronie. Za regałem z … – nie dokończył jąkaniny. Czarne ostrze przesunęło się po gardle przecinając je jednym, czystym ruchem. Trysnęła krew.

 

– Jaka ciepła! Och, jaka ciepła Złociutki! Napijmy się jej, o tak! Napijmy, albo chociaż skosztujmy jak smakuje, taka czarna jak nasz mieczyk. Jak nasze serce! – Issmael nie potrafił pohamować radości.

 

Im więcej Zeeke zabijał, tym bardziej Issmael się radował. Im demon był szczęśliwszy, tym mniejszą kontrolę miał nad wspólnie dzierżonym ciałem. Czarodziej nie żałował więc sobie krwi zbrodniarzy, bandytów, czy morderców. Najbardziej nienawidził jednak handlarzy niewolników, dlatego karmił swojego towarzysza niedoli ich krwią z najszczerszą przyjemnością.

 

Drugiego zbira postanowił oszczędzić tylko po to, aby ostrzegł kamratów w innych częściach miasta. Pogłoski o zniszczeniu kryjówki zasieją w środowisku panikę, która na jakiś czas wpłynie na poczynania handlarzy niewolników i zmusi ich do popełnienia kolejnych błędów.

 

Trzecia komnata od końca okazała się spiżarnią, w której szumowiny trzymały suszone mięso, ser, trochę czerstwego chleba i beczki z winem. Regał był tylko jeden, a na jego półkach znajdowały się słoiki z jakimiś egzotycznymi przetworami. Nie wiele sobie robiąc ze sztuki kulinarnej Dalekiego Wschodu, czarodziej jednym zdecydowanym ruchem wywrócił regał. Słoje z marynowanymi skarabeuszami i grzechotnikami w zalewie czosnkowej rozstrzaskały się o posadzkę. Na pierwszy rzut oka znajdująca się za regałem ściana z czerwonej cegły wydawała się jednolita. Gdy jednak podniósł rozpaloną dłoń i rozproszył ciemność dostrzegł wyraźny kontur drzwi. Odnalazł na ścianie cyngiel i pociągnął. Mechanizm zadziałał i drzwi otworzyły się ukazując ukrytą komnatę. W jej środku Zeeke znalazł skulone w ciemności dzieci. Najstarsze z nich mogło mieć nie więcej niż dziesięć lat. W nozdrza czarodzieja uderzył odór odchodów, krwi i strachu. Dzieci nie miały nawet siły płakać. Oślepione światłem, którego nie widziały zapewne od tygodni zasłaniały odruchowo twarze. Skóra i kości, pomimo to usłyszał ponownie Issmaela:

 

– Zjemy chociaż te dzieci?

Koniec

Komentarze

A dalszy ciąg gdzie?

Przynoszę radość :)

;) nooooo…. ujdzie. :) poczekamy na ciąg dalszy i się zobaczy co z tego będzie. 3 uwagi: – zwłoki nie pachną "słodko-lepko" a lepkość to w ogóle nie zapach. Trupiec jedzie gorzej niż zgniły ziemniak, nie mówiąc o tym, że dużo zależy co taki wcześniej był np.: zjadł, bo to też fermentuje i pachnie, – "Pocałować tak, jak całowało się matkę na dobranoc." hmm historia jest jak rozumiem o młodzianie (piszesz o nim "chłopiec"), więc to raczej matka całowała go na dobranoc, a nie na odwrót? coś mi tu nie gra… – a poza tym, karmienie szatana złymi uczynkami na uspokojenie, toż to niemal fabuła mojego Jurysty!!! :D :D pzdr. m.

@Anet Ciąg dalszy znajduje się puki co jedynie w mojej głowie. @ michalus Nie czytałem Twojego Jurysty, motyw sam się nawinął bez zewnętrznej inspiracji. Koncept powstał po prostu sam z siebie, chociaż zdaję sobie sprawę, że coś w tym stylu musiało być już przez kogoś wcześniej napisane :). Co do pocałunku, to różnie z tym jest. Czasem matka mówi do dziecka: "daj buziaka na dobranoc" nadstawiając policzek i pochylając się nad malcem, a czasem sama go całuje. Niemniej jednak, Twoja uwaga na ten temat mnie zaciekawiła, bo pisząc tekst nie zastanawiałem się nawet nad tym. Co do zapachu to masz rację, lepkość nim nie jest. Moim zamiarem było oddanie uczucia lepkości wywołanego zapachem, wyszło jednak jak wyszło. Im więcej podobnych komentarzy, tym lepiej dla mnie. Błędy są najlepszym nauczycielem początkującego twórcy :). W wolnej chwili Zeeke doczeka się kontynuacji. Pozdrawiam, B. 

Milusie :) tylko brakuje albo środka, albo początku, no ewentualnie końca – czegoś bankowo.  Co do lepkości zapachów to ośmielę się nie zgodzić, bardzo nie lubię sztywnej dosłowności, a akurat użycie tego przymiotnika do zwłok leży mi ślicznie. Każdy, kto kiedykolwiek był w prosektorium wie, jak paskudnie ten zapach klei się do człowieka jeszcze długie godziny po wyjściu. Zwyczajnie masz wrażenie, że jesteś brudny, nawet jak niczego nie tknąłeś. Tyle w ramach obrony, drogi Raskolnikowie, ale te "pułki" przy końcu koniecznie popraw, zanim ktoś je wyłapie ;)

@niebieska Dziękuję uprzejmie za opinię. Ortograf poprawiony (ups!) :). Jak wpadnie @regulatorzy, to pewnie wyciśnie mnie jak cytrynę, ale po to się tu wrzuca teksty, aby krytyki doznać. Cóż, można odnieść wrażenie, że tekst jest niepełny, celowo jednak zostawiłem sobie furtkę do jego kontynuacji.

Odświeżam co godzinę w oczekiwaniu na nowe opinie – chyba coś ze mną jest nie tak. Dawać więcej krytyki :)

Jak dla mnie – dwie scenki (nawet dość ciekawe) i wielka dziura pomiędzy.

Babska logika rządzi!

Zgadzam się z Finklą, dwie scenki, które tak na prawdę nic nie mówią. Uratowane dziecko staje się opętanym czarodziejem, no i co z tego wynika?

Dwie scenki, o których trudno cokolwiek napisać. A ponieważ ciąg dalszy na razie tkwi wyłącznie w Twojej głowie, moja głowa nie będzie nadgorliwa. ;-)

 

„Komnata znajdująca się za drzwiami pochłonęła tyle żyć, że stary mag stracił już dawno rachubę”. –– Komnata znajdująca się za drzwiami pochłonęła tyle istnień, że stary mag stracił już dawno rachubę.

Życie nie występuje w liczbie mnogiej!

 

„Chłopiec stał oszołomiony wpatrując się w starca przed sobą”. –– Chłopiec stał oszołomiony wpatrując się w starca.

Czy chłopiec mógłby wpatrywać się w starca, gdyby ten stał za nim?

 

„Nie odrywał od niego wzroku czując pustkę za swoimi plecami”. –– Zbędny zaimek. Czy mógł czuć cokolwiek za cudzymi plecami?

 

„…usta zaś miał jakby sine od mrozu i cienkie niczym papier. Chłopak powtarzał za starcem niczym kolorowa papuga…” –– Powtórzenie.

 

„Zabiorę Cię stąd”. –– Zabiorę cię stąd.

Zaimki piszemy wielką literą, zwracając się do kogoś listownie.

 

„Zupełnie jak dłonie, którymi okładał go ojciec, gdy coś przeskrobał”. –– Zrozumiałam, że ojciec, gdy coś przeskrobał, okładał syna. ;-)

 

Jego ciało nie należało już bowiem tylko do niego”. –– Zbędny zaimek.

 

„…a z jego dłoni nadal wydobywają się płomienie”. –– Zbędny zaimek.

 

„Czarodziej podszedł do jednego z nich ściągając jedocześnie z pleców miecz o barwie onyksu. Walnął go mocno otwartą dłonią w gębę”. –– Walnął miecz w gębę? Otwartą dłonią?  ;-)

 

„…tym mniejszą kontrolę miał nad wspólnie dzierżonym ciałem”. –– Wolałabym: …tym mniejszą kontrolę miał nad wspólnie posiadanym ciałem.

 

Nie wiele sobie robiąc ze sztuki kulinarnej Dalekiego Wschodu…” –– Niewiele sobie robiąc ze sztuki kulinarnej Dalekiego Wschodu

 

„Słoje z marynowanymi skarabeuszami i grzechotnikami w zalewie czosnkowej rozstrzaskały się o posadzkę”. –– Słoje z marynowanymi skarabeuszami i grzechotnikami w zalewie czosnkowej roztrzaskały się o posadzkę.

 

„Odnalazł na ścianie cyngiel i pociągnął”. –– Wolałabym: Odnalazł na ścianie uchwyt i pociągnął.

Za SJP: cyngiel  1. «języczek w ręcznej broni palnej, którego pociągnięcie powoduje strzał»  2. «ryba o wydłużonym ciele, występująca w rzekach zlewiska czarnomorskiego»

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

2. «ryba o wydłużonym ciele, występująca w rzekach zlewiska czarnomorskiego»   Ej!:)   A co do historii – przepaść bez nawet słowa podpowiedzi, najpierw dziecko, a potem opętany mag i jakaś rozpierducha :) I co tu powiedzieć?

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Cóż, kolejny dobry pomysł, który został urwany, zanim zdołał się rozwinąć. Ten portal w ogóle jest kopalnią dobrych pomysłów, szkoda, że tak niewiele z nich jest rzetelnie wykorzystywanych. Tekst ciekawy, pomysł z demonem w ciele chłopca – choć właściwie nie nowy – też ciekawy, ale – jak zauważyli przedpiscy – nie wynika z tego na razie zbyt wiele. Osobiście polecałbym następnym razem publikować całe opowieści, po uprzednim ich przemyśleniu, nie tylko fragmenty. Tak będzie lepiej. Dla wszystkich.

Biorę sobie do serca Wasze rady i obiecuję następnym razem wrzucić pełną historię wg. szablonu: wstęp, rozwinięciu, zakończenie. Issmael nie może się doczekać, żeby kogoś usmażyć!

Nowa Fantastyka