- Opowiadanie: prototyp - Niezbadane są wyroki nieba

Niezbadane są wyroki nieba

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Niezbadane są wyroki nieba

 

Samotna wdowa. Wielka romantyczka. Czekała z niecierpliwością na księcia z bajki, który uwolni ją od samotnego życia. Słuszna postura nie pomagała w znalezieniu faceta. Wolała określenie dobrze zbudowanej niż grubej. Tęga, bo przecież nie gruba dźwigała olbrzymi biust, który przyprawiał ją o bóle kręgosłupa. Szerokie biodra i jeszcze szersze uda spowalniały ją znacząco. Po przejściu kilku metrów zaczynała sapać. Nie lubiła się przemęczać. Z miesiąca na miesiąc jej talia wypływała coraz obficiej z ciała. Po stracie męża zaczęła tyć. Dlatego szukała nowego obiektu westchnień. By znów poczuć się kobietą i zgubić sadełko. Jej poszukiwania nie przynosiły skutku. Lata samotności zmieniły ją w zgorzkniałą osobę. Nie uśmiechała się tak często jak dawniej. Wyraz oczu odpychał potencjalnych kandydatów. Pesymistycznie podchodziła do wszystkiego. Jej praca to jedyna rzecz, która utrzymywała ją przy życiu. Uwielbiała być mgłą.

 

***

 

Bezlitosna mgła powoli opanowywała las. Zawsze zajmowało to trochę czasu z powodu jej dosyć pokaźnych gabarytów. Jeszcze do niedawna pasła i spasła się na łące, gdzie żyło jej się w miarę dobrze.

 

Niestety jednego zaś razu ( już po tym, jak utyła niemiłosiernie ) rozlała się jak zawieszone w powietrzu mleko na łące, gdzie pasły się owce. Oślepiona zwierzyna potopiła się w pobliskiej rzece. Wraz z nurtem rzeki popłynęły prosto do Morza Baptystów.

 

Pasterze nie myśląc długo postanowili działać. W wiosce rozgorzał bunt wymierzony w mgłę.

 

– Spalić ją !

 

– Na stryczek !

 

– Nie lepiej spalmy !

 

– To ja jestem księdzem w tej parafii i Pan postanowił, że ją powiesimy.

 

– Więc powieśmy to coś,a później spalmy !

 

– Amen bracie, amen.

 

Mobilizacja wioski nie trwała długo. Duszpasterz tej parafii był byłym wojskowym. Co niedziele po mszy odbywały sie obowiązkowe manewry wojskowe pod patronatem Hesusa Hrystusa:

 

1. Wyścigi z krzyżem na plecach.

 

2. Walka na krzyże.

 

3. Klękanie na czas.

 

Wszystko na wypadek, gdyby wioskę najechali doktory z pobliskiego szpitala. Wioska była przygotowana do szybkiej mobilizacji i sprawnego działania przeciw zagrożeniu.

 

Chwycili więc pochodnie w ręce, widły, krucyfiksy, wszystkie bajery jak z okultystycznych amerykańskich filmów i postanowili przegonić mgłę raz na zawsze z ich ziem. Próbowali wszystkiego. Od podpalenia, po próby obrzucenia tłustej damy pasącej sie na ich łąkach bombami z końskiego łajna, które miały zagazować intruza. Widły przelatywały przez białą zawiesinę, krucyfiksy nie działały. Nic nie skutkowało. Pozostały modły. Na ich szczęście parafialny ksiądz znał jednego z członków starożytnego bractwa egzorcystów. Starego wyjadacza, bywalca salonów, króla kasyn i niszczyciela serc, który postanowił się zmienić wstępując do szwadronu egzorcystów.

 

Członkowie bractwa zwali się Rydzykanami. Wieśniacy postanowili wynająć jednego z nich, by ten pomógł im pozbyć się problemu. Posłali więc gońca z listem i worem złota– takie były wytyczne wynajmu. Na ich wezwanie przybył jeden z Rydzykanów. Oczywiście za sowitą odpłatą i prywatnym transportem wynajętym przez wieśniaków– śmigłowcem typy Maybah.

 

Odziany był specyficznie. W złotą pelerynę z wyhaftowanym na niej krzyżem oraz numerem konta klasztoru– w razie dobroci serca jakiegoś zacnego człeka. W ręku dzierżył krzyż i obwieszony diamentowym różańcem. Łysa glaca oślepiała niewiernych i tych, których nie było stać na okulary przeciwsłoneczne. Emanował on siłą, którą dało wyczuć się w powietrzu.

 

Nie tracąc czasu porosił o zaprowadzenie go w miejsce, które miał oczyścić.

 

-Zaprowadźcie mnie o tego nawiedzonego kościoła !

 

-Łąkę najjaśniejszy Panie– odezwał się jeden z wieśniaków, mrużąc oczy i żałując, że nie kupił sobie żadnych okularów.

 

– Tak..tak łąkę.

 

Tak też zrobili.

 

Mgła akurat zaczęła swą pracę. Powoli przejmowała panowanie nad pastwiskiem.

 

Rydzykan uniósł obie ręce ku niebu i krzyczał:

 

– A więc to ten pomiot demonicznie magiczny wam sie naprzykrza, niech się stanie! O boże, który nie istniejesz przepędź ten oto pomiot piekielny tam skąd przybył. O boże, boże, boże– jestem głodny pomyślał. Inkantował tak kilka godzin, a mgła jak to mgła powoli rozlewała sie na łąkę. Po kilku godzinach oplotła i mnicha. Zniknął w jej trzewiach-można by przyjąć.

 

Wieśniacy zachowywali bezpieczną odległość od seryjnej zabójczyni owiec.

 

Mnich zniknął we mgle. Przepadł. Zdziwiona i zaciekawiona mętna pani postanowiła przyjrzeć się facetowi, który krzyczy i wymachuję rękoma.

 

– Przepadnij, przepadnij diabelski tworze.

 

Przyglądała się mu z zaciekawieniem. Wyposzczona przez lata samotności nabrała ochoty na zaloty. Pomyślała, że jest słodziutki. Szykownie ubrany i do tego łysy. Tłumaczyła sobie tak narastającą w niej chęć rzucenia się na nieznajomego.

 

Długo nie myśląc zaczęła zaloty. Najpierw przytuliła się do niego, by udowodnić, że natura nie była skąpa dając jej potężne cyce jak dzwonnice. Odskoczył na bok.

 

– Co to było ? Takie miękkie ?

 

We mgle nie sposób zobaczyć cokolwiek.

 

Rządza wzięła górę i bluźnierczyni przeszła do konkretów.

 

– Co ty robisz? Zostaw mnie. Przestań. Złapałaś mnie za…

 

Przestał krzyczeć. A po chwili przemówił:

 

– O BOŻE, O BOOŻE, O BOOOOOŻE DOPOMÓŻ, O BOOOOŻE O, O, O…

 

– Co mam przestać?

 

– Nie !!! Ty nie przerywaj. O BOŻE, O MÓJ DOBRY BOŻE, O SWIĘTY NAD ŚWIETYMI, SZYBCIEJ.

 

Wieśniacy padli na kolana. Przerażeni zaczęli odmawiać różaniec. Słyszeli tylko wrzaski egzorcysty.

 

– O JEZUNIU, BOŻE MÓJ BOŻE, UKARZĘ TĄ GRZESZNICĘ, DAJ MI SIŁĘ, NIE PRZERYWAJ.

 

Wszystko umilkło, wieśniacy oczekiwali wybuchów ognia, światła, cudu z odbytych egzorcyzmów jak to najczęściej w filmach bywa, a usłyszeli tylko:

 

– PANIE MÓJ JUŻ KOŃCZĘ, DOCHODZĘ, I STAŁO SIĘ MÓJ NAJJAŚNIEJSZY, DOSZEDŁEM.

 

Owce wcześniej potopiły się w rzece, więc tylko wilk był syty. Zaspokojona, usatysfakcjonowana zgodziła się opuścić łąkę. Przystanęła na układ z Rydzykanem. A mianowicie, że przeniesie się do lasu, gdzie będzie potajemnie spotykać się ze swym wybrankiem. Wieśniacy zadowoleni, obsypali Rydzyka złotem i wybudowali mu nadmorski kurort.

 

Niezbadane są wyroki nieba.

Koniec

Komentarze

Przeczytałem. Przykro mi, ale muszę to napisać: bardzo dużo błędów; m.in. błędy w dialogach, błędy w interpunkcji stosowanej, zaimiki (za dużo ich), liczne powtórzenia. Fabuła: nijaka, wręcz słabowita, brzmi jak kiepski żart, który w zamierzeniu miał śmieszyć, ale wywołuje tylko zdziwienie. Tekst sprawia wrażenie napisanego w kilka godzin, bez przemyślenia. No i ta nieszczęsna kropka w tytule.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Ani śmieszne, ani straszne. Niewypał, moim zdaniem.

Liczę się z każdym zdaniem. Mnie to bawi. 

Lubię absurd, groteskę i inteligentne nawiązania do współczesności. Połączenie tego w utworze w zgrabną całość jest, niestety, cholernie trudne. Tobie się, moim zdaniem, nie udało. Kiepsko, gdy tekst w założeniu humorystyczny, bawi jedynie autora.

Poniżej przeciętnej. Poziom dowcipów raczej gimnazjalny – gdyby za moich czasów istniały gimnazja, a ja byłbym uczniem jednego z nich – to wtedy, zapewne, dowcipy takie bawiłyby… część moich kolegów i koleżanek. U mnie w chwili obecnej wywołały jedynie konsternację. Ponadto bardzo dużo błędów: literówek, znaków przestankowych, składni… "… Mnie to bawi. " – prototypie: czy pisząc ten tekst myślałeś o sobie, czy o czytelnikach? Jeśli o czytelnikach, to napisz coś, co rozbawi również ich, w przeciwnym razie zamieszczanie tekstu na (jakimkolwiek) portalu literackim mija się z celem. Pozdrawiam.

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Zastanawiam się, co niższe: poziom dowcipu czy językowy. Trudno zdecydować. Popraw chociaż rządzę, bo to okrutnie wali po oczach. Ale środek transportu mi się spodobał. Szkoda tylko, że typy, a nie typu. Czytałeś tekst przed opublikowaniem?

Babska logika rządzi!

Prostacki, jaskiniowy antyklerykalizm. Na dodatek oparty na żenującym stereotypie księdza-erotomana. Jakby tego było mało Rydzyk nigdy nie miał Maybacha, ani tym bardziej Maybaha. Nawet podczas pisania humoresek czy pseudohumoresek przydałby się tak zwany risercz. Jestem na nie :/

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

K..wa. Mogłem najpierw przeczytać komentarze i sobie darować. Ale skoro dałem się złapać po pierwszych kilku zdaniach, to po kolei:    – SzyDzia ma rację: bardzo prymitywne. Pojawiają się automatycznie pytania o wiek lub poziom inteligencji autora. Zero refleksji, przemyślenia z czego chce się zażartować. I jak. Taki miszmasz kretyńskich dowcipów, jak ja je nazywam, po piątym piwie. Nie jestem święty, ale właśnie dopiero wtedy mnie bawią i to tylko, gdy mają coś oprócz oczywistej pointy. Nie, cofam. Po szóstym. Taki przykład: "świętojebliwy" może być odebrane albo jak wyraz braku kultury, chamstwa wręcz (i toto nad nami jest tym przypadkiem), albo, dobrze użyte, za wulgarny acz pasujący do kontekstu kwiatek (toto nad nami nawet nie stoi koło tego poziomu).  – Słownik ortograficzny. Istnieje nawet w przeglądarce, wystarczy zainstalować plug-ina. Obowiązkowo. Nie, nie uznaję dysleksji, gdy ktoś się bierze za pisanie, bo jest mnóstwo narzędzi, które pozwalają tę przypadłość półautomatycznie niwelować.  – Typografia, interpunkcja i inne takie bzdury. Zaklęcia "Stawiam spację, gdzie trzeba" oraz "Nie stawiam spacji, gdzie nie trzeba" potrafi opanować czternastolatek. Nieco dłuższe zaklęcie "Poprawny zapis dialogów", receptury na maść na zaimkozę, a także na miksturę "Próbuję poprawnie postawić przynajmniej kilka przecinków" dostępne są publicznie choćby i na tym portalu. One z kolei nie przekraczają możliwości osiemnastolatka.   Upichciłeś Autorze, tak niesmaczny kawałek, że zaraz chyba ci wyślę fakturę z należnością za poszukiwanie utraconego czasu. Tfu, tfu!   I żeby było jasne: inteligentne szyderstwo z instytucji Kościoła w fantastycznym sztafażu chętnie poczytam, bo lubię się pośmiać. Temu kawałkowi zdecydowanie brakuje tego przymiotnika, jakkolwiek początek sugeruje coś ciekawego. Pooglądaj może najpierw choćby rysunki Raczkowskiego. On potrafi to samo na jednym kadrze i w dwóch zdaniach.   Wybacz, że tak ostro, ale właśnie mój prywatny licznik nieudanych lektur w dniu dzisiejszym dobił do liczby trzy, a jak wiadomo – to jest TA liczba :) Mam nadzieję, że te uwagi choć trochę pomogą. 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nowa Fantastyka