- Opowiadanie: Dodan86 - Thianos Winkeldaum, czesc pierwsza.

Thianos Winkeldaum, czesc pierwsza.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Thianos Winkeldaum, czesc pierwsza.

Witam wszystkich, jest to moje pierwsze opowiadanie upublicznione, w sumie to pierwsze w ogole :D

Przepraszam za brak polskich znakow, ale niestety windowsa w pracy mam angielskiego:(

I. Kipwelstein

******************************************************************

Siedemnastego dnia, pierwszego miesiąca zimy, tysiąc trzysta pięćdziesiątego piątego roku trzeciego cyklu, Królestwo Jastrnii spało w miarę spokojnie, poza jednym miastem. Kipwelstein spało bardzo nie spokojnie ponieważ zawitał tam Thianos Winkeldaum wraz ze swoja kompanią. Thianos jest dobrym człowiekiem, ale ze względu na swoja pracę, a raczej misję, dzieją się w koło niego złe rzeczy, przez co ludzie mówią ‘Tam gdzie pojawia się Winkeldaum, tam giną ludzie’, a prawda jest inna. Prawda jest taka, że Thianos pojawia się tam gdzie giną ludzie, a dokładniej gdzie ginie ich dużo i nie naturalnie. Tej nocy jak zawsze Winkeldaum modlił się do Tahiany, bogini odrodzenia, nowego początku, do bogini której służył. Zawsze przed rozpoczęciem pracy wnosił o błogosławieństwo i odrodzenie w raju po śmierci. Zanim zakończył swój rytuał ktoś zaczął dobijać się do drzwi jego pokoju. Cala jego kompania wiedziała żeby tego nie robić. Korzystając z Sipter, energii duchowej, zgasił prawie wszystkie świece w pokoju poza świecą przy drzwiach. Ustawił lustro na wprost drzwi, w odległości dwóch kroków, używając energii duchowej przesunął zasuwy w drzwiach i uchylił je lekko. Gdy osoba nie obeznana ze zwyczajami Thianosa zaczęła wchodzić do pokoju zgasił ostatnia świece energia duchową przykucnął za lustrem i nasłuchiwał.

– Panie jesteś tu?– głos młodego mężczyzny przerwał cisze – Powinieneś był dołączyć do nas godzinę temu.

Po prawdzie, często, żarliwe modlitwy Winkeldauma przeradzały się w jeszcze żarliwsze drzemki, w trakcie których śniło mu się iż modli się. Tak tez było i tym razem..

– Jestem tu Behimie– odpowiedział. Gdy uświadomił sobie, że znowu zasnął w trakcie modłów zawstydził się. – Ile razy mam powtarzać żeby nie przeszkadzano mi w trakcie modlitw – powiedzial oburzony wychodząc z za lustra.

– Przepraszam panie– odpowiedział – myślałem że coś się stało. Panie skoro się modliłeś czemu świece są pogaszone?

– Ułatwia to komunikację z naszą panią – powiedział tonem nauczyciela tłumaczącego dziecku banalną kwestię– widzisz dziecko lepiej …

– Się śpi gdy w pokoju jest ciemno – Przerwał mu głos kobiety.

– Nie słuchaj Aristy Behimie – powiedział pewny siebie. – Ona myśli że ja śpię, zamiast się modlić.

– Bo tak jest. – powiedziała śmiejąc się.

– To udowodnij to

Arista weszła do pokoju pstryknęła palcami i wszystkie świece znowu rozsiewały swój ciepły blask. Rudowłosa, młoda, kobieta stanęła koło Behima.

– Dowód stoi przed nami, można by rzec, że winę masz wypisana na twarzy. – Uśmiech nie schodził z twarzy złotookiej Aristy.

Behim przyjrzał się dokładniej Thianosowi. Po chwili bacznej obserwacji parsknął śmiechem i opuścił wzrok, a Arista zaczęła się śmiać

– Co jest? Co się dzieje? – dopytywał poirytowany całą sytuacją Winkeldaum – Gadajcie że w końcu, czego rżysz Aristo.

Stanął przed lustrem i rozpoczął szybką, pobieżną, inspekcję swojej aparycji, sądząc że mógł się wyświnić lub oślinić we śnie. Sięgające do kolan skórzane buty z utwardzonej skóry, zielone spodnie, zbroja ze skóry młodego Aryfelana z naramiennikami i zdobionymi karwaszami, kasztanowe włosy jak zwykle spięte w koński ogon, wszystko jak należy, czyste i zadbane. Przyjrzał się bliżej swojej twarzy i dostrzegł na prawym policzku odciśniętego feniksa i część zdobień ze swoich karwaszy.

– Złotooka wiedźma – wymamrotał cicho pod nosem – zauważy wszystko, nawet w ciemnościach.

Usłyszał suche trzaśnięcia energii magicznej, ale był za wolny. Dwa pioruny, które wystrzeliły z pomiędzy palców wskazujących i serdecznych Aristii, trafiły perfekcyjnie. Regulowanie ilości energii, a przez to siłę rażenia, opanowała do perfekcji, głównie trenując na nim. W chwili trafienia miały go tylko unieruchomić, teraz powoli zwiększała natężenie. Thianos czuł jak gdyby ktoś wbijał w niego, co chwile ,setki igiełek. Zapomniał, że jego przyjaciółka ma doskonały nie tylko wzrok, ale i słuch, jak wszystkie elfy ze starych rodów. W sumie to wszystkie elfy mają doskonały słuch.

– Nigdy tak o mnie nie mów, nawet nie myśl bo inaczej cie przypiekę – Zastanawiała się chwilkę po czym dodała – Albo zrobię to co ostatnio – powiedziała i przerwała zaklęcie – poleżysz chwilę sparaliżowany to będziesz miał czas przemyśleć swoje postępowanie i po wspominać co było ostatnio.

Winkeldaum pamiętał doskonale co było ostatnio. Zdarzyło się to pierwszego dnia tegorocznej zimy. Podróżowali ze stolicy Księstwa Misini do Kipwelstein, gdy przyszły zamiecie. Musieli się zatrzymać w jakiejś wiosce, której nazwy nie pamięta, bo trakty były nie przejezdne. Ich los podzieliło wielu kupców i rzemieślników, szczególnie grupy budowlane wracające na zimę do domów. Zanim dotarli do karczmy śnieżyca ich dobrze przycisnęła, na dodatek gdy wchodzili do karczmy czapa śniegu, z małego daszku nad drzwiami do gospody, spadła na Aristie. I wtedy się wszystko zaczęło. Śnieg dostał się jej pod ubrania, co spowodowało że zaczęła piszczeć i odprawiać różne dziwne wygibasy i tańce. Thianos po obejrzeniu przedstawienia roześmiany wszedł pierwszy do karczmy i od progu wołał o wzmocnione grzane piwo. Nie spodziewał się, że w tej karczmie, normalne grzane piwo zawierało szklankę krasnoludzkiego bimbru na litrowy kufel. Wzmacniany zawierał pół kufla bimbru na pół kufla piwa, może gdyby nie wypił pierwszego kufla duszkiem byłoby inaczej, ale nie było. Chwilę po wypiciu zrobiło mu się w końcu ciepło, bardzo błogo i miał wyśmienity humor. Gdy zobaczył Aristie, wyglądającą jak zmokła wiewióra, nie wytrzymał i wymsknęło mu się coś o tym, że wygląda jak zmokła wiewióra, czy kura, a może kwoka, sam nie był pewien, a nikt nie chciał powtórzyć tego co on powiedział, ale chyba tak naprawdę to oberwał za to że próbując wysuszyć ją, podpalił jej włosy. Dla uczciwości należałoby powiedzieć, że krasnoludzki bimber jest wyśmienity z dwóch przyczyn. Po pierwsze smakuje jak woda, a po drugie kopie jak koń przez co ciężko kątrolować energie. Jednakowoż w żaden sposób nie usprawiedliwiało go to w oczach Aristii, zmarzniętej, przemokniętej, obrażonej elfki ze starego rodu, która na domiar złego miała kobiece dni. W dniach owych jej umysł był niewytłumaczalnie kreatywny jeśli szło o magię i karanie, tym bardziej jeśli można było to pogodzić. Poraziła go tak, że jakimś sposobem zaburzyła przepływ energii w jego ciele i zrobiła z niego magnes. Wszystko co żelazne, ogólnie metalowe zaczęło lecieć w jego stronę, na szczęście wyszedł z tamtąd tylko po obijany, z tym, że przed karczma stały wozy rzemieślnicze pełne różnych drobiażdżków jak igły, gwoździe, młotki itp. Całe to zajście kosztowało go parę gwoździ i igieł w ciele, parę guzów od młotków i siedem nowych karawan które zostały zniszczone zanim zorientował się, że ma uciekać daleko od karawan zamiast biegać w koło nich drąc się w niebogłosy. Ich przełożony kapłan, Nisceh nie był zadowolony, ale na ich szczęście zapłacił za zniszczenia, lecz kazał im pozbierać cale żelastwo i dostarczyć do niego jako ofiarę, darowiznę na nową kaplicę. Pierwszy tydzień mrozów i śniegu, gdy ludzie grzali się przy ogniu i szklance bimberku, oni zbierali żelastwo po okolicy.

– Panie Winkeldaum, powinien pan bardziej zważać na słowa przy przy pannie Avindil– Behim niepewnie zwrócił uwagę.

Behim jeszcze nie przywykł do tej dwójki. Dołączył do nich tydzień temu, z rozkazu wyższego kapłana, w ramach programu szkolenia na śledczego. Jednak jego głównym zadaniem było minimalizowanie szkód jakie wyrządzają, w miarę możliwości oczywiście, bez narażania własnego życia lub zdrowia. Problem w tym, że widział co się stało z wampirem, który wtrącił się w ich sprzeczkę. Imię tego wampira było Dathiek i był on podobno prawdziwym zabijaką. Sam rozerwał na strzępy czterech rycerzy bractwa ‘Górskiej Róży’, a ci jak wiadomo sami mają opinie zabijaków, a nie chłopców do bicia. Zasadniczym błędem wampira, było atakowanie ich w trakcie kłótni, biedny głupiec, nawet wampirom należy się pochówek. Jego nie dało się pochować, w sumie to nie było czego pochować. Jak się oboje na nim wyładowali to nawet drobina prochu się nie ostała. W sumie tego trzeba się spodziewać po żywych legendach. Razem ukończyli akademie w Wistefelnie, z wyróżnieniem, co nie udało się nikomu od trzech tysięcy lat.

Po pół godziny Thianos zaczął się zbierać z podłogi.

– Ja, ja boooje się, żee jęśli oona zod czaaasu do cz czasuuu sobie paaary nie u u u upuści to wybuchnie. – wystękał Thianos.

– Pomoc panu? – zaoferował Behim.

– Nie dotykaj mnie! – wrzasnął Winkeldaum, a Behim cofnął się o krok wystraszony – Mogę jeszcze być naelektryzowany i jak mnie dotkniesz to porazi cie – dokończył już spokojniej. – Ja już do tego przywykłem i stałem się bardzo odporny, ciebie mogłoby zabić.

Behim popatrzył na niego, pomyślał i cofnął się o trzy kroki.

– Czy możemy ruszać do pracy? – zapytał młodzieniec.

– Tak oczywiście – Thianos dziarsko ruszył w stronę drzwi, ale w drzwi nie trafił. Odbił się od ściany, spojrzał na Behima mętnym wzrokiem – Piekielnie wąskie te drzwi. Zamiast trzech wąskich mogli jedne szersze wstawić.

– Panie, ale tu są tylko jedne drzwi – powiedział zaniepokojony Behim.

– Przyciesz widzę! – Zaczął wytrzeszczać oczy, przybliżał głowę do drzwi, potem oddalał ją i tak kilka razy.

– Złazicie w końcu czy nie! – ryknęła Arista,

Thianos w pod wpływem strachu, skupił się bardzo mocno i wybrał jedne z drzwi, które widział, ku swojemu niepojętemu szczęściu wybrał istniejące drzwi i chwiejnym krokiem wyczłapał się na korytarz. Po chwili razem z Behimem byli na dole. Tej nocy, głównie z ich powodu, nie było wielu klientów, w zasadzie to nie było nikogo oprócz nich i właściciela gospody. Po prawdzie tak było zawszę gdy ludzie dowiadywali się, że siedzą z Othenfalem, chwila moment i znikali załatwiać najważniejsze sprawy w życiu, które przed minutą nie istniały nawet. Przy palenisku stał właściciel tej karczmy. Wetlam, tęgi mężczyzna, z tego co wiedzieli był kiedyś żołnierzem w armii królestwa, ale odszedł ze służby po bitwie pod Opriną. Podobno na odchodnego dał w pysk obecnemu królowi, który wtedy jeszcze był kapitanem w armii swojego ojca.

– Nie martw się panie gospodarzu, jutro wyjeżdżamy i wszystko wróci do normy w tym przybytku – powiedzial uprzejmie Thianos – Mam na dzieję, że wiele nie tracicie przez naszą obecność..

– Ech, panie jeno ukatrupcie to co nom po okolicy morduje i się będziem wszystkie cieszyć. – powiedzial ochrypłym głosem karczmarz – Jak widzita i tak nikt tu nie zjyżdża, w sumie nie dziwota, jak co raz więcej trupa – karczmarz spojrzał na Thianosa i po chwili wahania zapytał – Co podejrzewata? Data radę to ubić?

– Z tego co widzieliśmy to mamy wilkołaki albo ghule. Za każdym razem zostawiało zwłoki rozszarpane. – spojrzał na Ariste – Musimy już iść panie gospodarzu. Pewnie wrócimy rano.

– Cała noc chceta polować?

– Tak . Będziemy patrolować tą dzielnice,bramy do pozostałych i tak są zamknięte.– Wzruszył ramionami – Ja biorę cmentarz, ten młodzieniec – wskazał Brhima – idzie patrolować okolice świątyni, a ta śliczna panna – powiedział wskazując Ariste – będzie w okolicy strażnicy.

Odwrócił się i wyszli nie czekając na to co Wetlam zrobi lub powie.

******************************************************************

Trzy postacie przyodziane w długie, ciężkie peleryny z kapturami zatrzymały się na końcu piaszczystej drogi prowadzącej do jednej z głównych ulic Kipwelstein. Jedna z nich, średniego wzrostu w czarnej pelerynie, zsunęła kaptur z głowy odsłaniając twarz młodego mężczyzny o oliwkowej cerze, przystrzyżonej bródce, krótkich brązowych włosach, z blizną po lewej stronie szyi zaczynającą się pod uchem, a znikającą pod kołnierzem ćwiekowanej przeszywnicy.

– Dlaczego wszystko mu pan powiedział?– zapytał Behim. – Czy to było aby rozsądne?

Ciemno brązowe oczy Behima wędrowały od rudowłosej czarodziejki do Thianosa.

– Thianos – odpowiedział mu Thianos.

– Nie rozumiem?

– Ile razy mam powtarzać, że masz mówić do mnie Thianos

– Wie pan, że nie mogę, Pan jest Othenfalem, wyznaczonym przez wyższego kapłana Tahiany aby niszczyć wynaturzenia i wymierzać sprawiedliwość, powinienem zwracać się do pana Othenfalu– wyszeptał, ponieważ Thianos zabronił mu mówienia o tym jawnie pod groźbą kastracji i urwania języka.

– Zabraniam ci – warknął na niego Thianos – Wystarczy Thianos lub Winkeldaum. Powiedziałem karczmarzowi bo to część planu.

– Jakiego planu? – Behim nie kompletnie nie miał pojęcia o co chodzi.

– Myślimy, że karczmarz jest sprawcą tych morderstw i chcemy zastawić na niego pułapkę – wyszeptała Arista.

Behim stanął jak wryty, Thianos i Arista wymienili się spojrzeniami. Nadszedł czas wyjaśnić wszystko młodzikowi. W końcu mają z niego zrobić śledczego, może on kiedyś otrzyma tytuł Othenfala.

– Te trzy okolice które powiedziałem że będziemy patrolować są? – zapytał Thianos wskazując Behima i oczekując od niego odpowiedzi.

– Okolicami w których znaleziono ciała? – odpowiedział pytająco Behim. – Dlatego nie rozumiem czemu mamy je patrolować.

– Nie będziemy ich patrolować – powiedziała poirytowana Arista i westchnęła przez powolne rozumowanie ich młodego kompana, który jeszcze nie rozumiał.

– Wszystkie ofiary zostały przyniesione na miejsce zbrodni, a to wyklucza wszelkie monstra – Thianos rozejrzał się, przykucnął i zrobił poglądowy rysunek na ziemi.

– Skąd pan wie, że ofiary tam przyniesiono?

– Nie było śladów walki ani ucieczki, nikt nie słyszał krzyków ofiar. Dlaczego? – zapytał Behima.

– Ponieważ – przeciągle zaczął Behim starając się jak najszybciej połączyć fakty we wniosek. Na szkoleniu wszystko było łatwiejsze, czuł że zaraz chyba zemdleje, olśnienie wymalowało się na jego twarzy– ofiary musiały być nie przytomne lub zakneblowane i związane – Behim zaczynał rozumieć. – Wilkołaki polują na ofiarę, atakują gdy ta rzuca się do ucieczki, powalają, zabijają i konsumują. Podobnie ghule, a tu za każdym razem ciała były wypatroszone, ale brakowało tylko konkretnych narządów, serca i wątroby. Jak człowiek mógł się dopuścić takiego czynu?

– Brawo panie Behimie, jeszcze będzie z pana śledczy, a jeśli te miejsca połączyć linią, tworzą trójkąt, w którym znajduje się karczma – wskazał rysunek na ziemi – Niestety panie Behimie podróżując z nami zobaczy pan, że częściej ludzie zachowują się jak potwory, a nie bestie, o które pan za potwory uważa. Najczęściej bestie polują by jeść, a nie z jakiś błahych pobudek. Dlatego my polujemy na wynaturzenia, a od Othenfala zależy co uzna za wynaturzenie.

– Na szczęście. Ponad to – Arista kucnęła – jeśli dołożysz dwa punkty, tu i tu – Arista dodała kolejne kropki do rysunku Thianosa i zaczęła kreślić nowe linie

– Dadzą odwrócony pentagram – wydukał Behim – panienko Tahiano uchowaj nas i daj życie wieczne po śmierci – powiedzial kreśląc święty znak w powietrzu.

– Ktoś przygotowuje potężne zaklęcie krwi skoro potrzebuje pięciu ofiar humanoidalnych, z których wycina narządy. Prawdopodobnie wszystkie spali razem, po ostatnim morderstwie w centrum pentagramu, dlatego też sprawcą musi być człowiek– powiedziała Arista– To, że za dwa dni pełnia, to też raczej nie przypadek.

-Dlaczego musi to być człowiek?

– Jest to jedyna rasa, która wypaczyła znak ochronny przed złem, symbol życia, dobra i używa tego znaku do przyzwania zła. Fakt, że przyczyniło się to do strasznego rozwoju magii i przemysłu magicznego jak produkcja i sprzedaż amuletów, talizmanów, ale nie zmienia to faktu że sprofanowali święty znak. Jako jedyni chcą i są na tyle głupi by igrać z siłami tak złymi i mrocznymi, które przeciwstawiają się bogom i porządkowi naturalnemu.

– Tak wiec musimy po prawdzie patrolować dwie okolice. – Thianos zmazał szkic wyryty w ziemi uśmiechając się– Bramę wyjazdową – wskazał w lewo – oraz bramę do dzielnicy zamkowej. – wskazał w prawo. – Wy idziecie na zamkową, a ja w stronę wyjazdowej. Dziś się to zakończy – wyjął uprzednio przygotowanego papieros, włożył go do ust i pstryknął palcami aby go odpalić. Czerwony blask żaru oświetlił jego twarz, ukazując uśmiech zadowolenia i dziki błysk w oku.

– Czy ofiary są przypadkowe? – zapytał Behim.

Thianos wyjął papierosa z ust, na jego twarzy wymalowało się zmieszanie i odcisnął się grymas mówiący ‘No i spieprzył moją chwilę triumfu’.

– Czy ofiary też wybiera wedle potrzeby czaru? Czy maja one znaczenie? – kontynuował ożywiony Behim, narastało w nim podniecenie, niedługo zamkną pierwszą wspólną sprawę.

– Raczej przypadkowe.– powiedziała zaskoczona, pytaniami Behima, Arista.

– Jak na razie zabił krasnoluda, orka i mrocznego elfa. Są to przedstawiciele trzech z pięciu głównych ras humanoidalnych. Zawsze zaznaczaliście, że czasem w śledztwie ważniejsze jest wiedzieć co wynaturzenie chce osiągnąć niż czym lub kim jest. Mówiliście, że szczegóły są równie ważne co cały obraz.

– Wtedy łatwiej je powstrzymać, bo można przewidzieć ich posunięcie – dokończyła za niego Arista – To prawda, tylko nie mamy pewności, że tak dobiera ofiary, ani też którą rasę dzisiaj wybierze.

– Młody co ci mówi przeczucie? – zapytał Thianos

– Dzisiaj będzie polował na kogoś z dwóch pozostałych ras.

– Ja bym wybrał elfa. – powiedziałl Thianos

– Dlaczego? – zapytała lekko zaniepokojona Arista

– Populacja elfów w tej dzielnicy wynosi dwadzieścia siedem osób, z tobą włącznie, a ludzi jest trzysta parę sztuk – powiedział oschle Thianos -Człowieka zostawiłbym na koniec bo nas jest więcej. Na wypadek gdyby ktoś przejrzał moje zamiary. Wtedy i tak nie starczy straży miejskiej z całego miast by upilnować wszystkich ludzi. Szczególnie jeśli mam karczmę w której w dzień śpi trójka gówniarzy szukających przygód.

– Może on ma już swoje ofiary, tylko gdzieś je trzyma.– zaczął się zastanawiać Behim.

– W sumie to nigdzie nie widziałam żadnych ogłoszeń, że ktoś z miasta zaginął, więc chyba nie porywa ich najpierw. – powątpiewała Arista i dodała po chwili namysłu ożywiona – Nie ma ogłoszeń o zaginionych. Behim ma racje.

– Jak to mam racje skoro nie ma ogłoszeń o zaginionych – Behim próbował zrozumieć, ale czasami brakowało mu doświadczenia w łączeniu dowodów w końcu miał tylko osiemnaście wiosen, chociaż oni nie byli wiele starsi, ale była to jego pierwsza prawdziwa sprawa. Wnet doznał olśnienia – Skoro nie ma ogłoszeń o zaginionych to prawdopodobnie ofiarami nie są miejscowi.

– No to nie potrzebnie wychodziliśmy z karczmy, chociaż nie wyczułem tam niczego dziwnego – Thianos zaczął nucić, co oznaczało, że myśli intensywnie. Z jednej strony, mieli rację, że nie są to osoby z miasta, ale nie wyczuł żadnych zaburzeń w aurze karczmy, świadczących o popełnieniu tam morderstwa, a żeby wszystko poszło sprawnie musiałby ich przetrzymywać blisko karczmy. Wtedy wpadł na pomysł – Behimie idź patrolować okolice bramy do dzielnicy handlowej, ja pójdę w okolice strażnicy, a ty Arista idź w okolice bramy wyjazdowej.

– Dlaczego? – zapytała Arista.

– Bo macie racje – tajemniczy uśmiech pojawił się na twarzy Winkeldauma – To nie są miejscowi, a jego goście. Mógł ich odurzyć,a następnie skrępować i zakneblować gdy byli nieprzytomni. Później przetransportowywał ich na miejsce i tam zabijał, zanim odzyskali przytomność. Zabierał knebel, sznur i masakrował zwłoki pozorując atak wilkołaka lub ghula. Teraz potrzebuję elfa – Thianos co raz bardziej wczuwał się w role mordercy – czemu by nie elfkę, która wynajmuje u mnie pokój, więc ją dzisiaj zaatakuje. Gdy jej młodzi towarzysze wrócą jutro zdruzgotani, bez swojej przyjaciółki, podam im coś z wkładką w ramach współczucia i kondolencji i już się nie obudzą i jestem w domu. Pozbyłem się węszących gówniarzy, mam wszystkie ofiary i składniki do zaklęcia

– By go spazm kuśki dopadł, a jaja niech mu larwy strybinki obsiądą– klęła Arista.

– Panie, znaczy Thianosie – pomógł im rozwiązać sprawę więc czuł się godny nazywać legendę po imieniu – ona się nakręca prawda? – zapytał lekko wystraszony.– Może coś zrobimy?

Thianos pokręcił przecząco głową, a ręką dał znać, że ma ją zostawić. Arista chodziła w te i na zad po parę kroków i wyzywała w każdym znanym języku, wymyślała tortury którym podda karczmarza jak go dorwie ich dokładny opis wywołał u obu ciarki, a wyzwiska zawstydziły młodszego chłopaka, jednak część z nich zapisał gdyż ich nigdy przedtem nie słyszał, a mogły się kiedyś przydać.

– Dajmy mu czego chce, psubrat zapchlony, cham nie poroniony.

– Jak to? – zapytał Behim.

– Ona chce być wabikiem, nasza przynętą – Thianos wyprzedził co Arista chciała powiedzieć, po dłuższej chwili ciszy dodał – Dobrze, ale po mojemu. Jasne – powiedział lodowatym stanowczym głosem i rzucił niedopalonego papierosa na ziemię. Arista wiedziała że to nie podlega dyskusji. Gdy jego głos stawał się tak lodowaty to znaczyło że Winkeldauma już nie ma, jest tylko Othenfal – zimna, kalkulująca, bezwzględna machina która ma tylko jeden cel, a ten cel to pozbyć się wynaturzenia bez względu na koszty czy ofiary.

 

******************************************************************

Księżyc ukrył się za chmurami, które przygnał zimowy wiatr. Artisa szła powolnym krokiem od karczmy w stronę strażnicy. Już trzeci raz robiła ten sam kurs, czyżby się pomylili. Wiedziała że Behim leży na dachu strażnicy ze strzelba którą dostał od swojego dziadka. Z resztą się nie dziwiła, kto w taką mroźną noc szwendałby się po ulicach, oprócz nich oczywiście. ‘ Mogłabym teraz siedzieć w rezydencji ojca w Wiecznie Ciepłym Królestwie, nie robiąc nic. Powoli szlifując magiczne zdolności. Popijałabym teraz czerwone wino z Delaufen, a nie odmrażała sobie pupę na mrozie. Tylko po co ci takie wygodne życie Artisa. Lepiej szwendać się z Winkeldaumem po zaułkach pełnych zakapiorów, opuszczonych lochach, jaskiniach, ścigać przeróżne wynaturzenia. Co to ma w ogóle do stu demoniaków ma być! ’ Zauważyła jakiś cień przemykający się z lewej strony między domami. Postanowiła zignorować to i ruszyła dalej. Z prawej usłyszała huczenie sowy, to był znak od Thianosa, że ją pilnuje. Kilka kroków dalej usłyszała z lewej dźwięk ostrzonego ostrza.

– Jest tam kto? – zawołała Arista.

‘Chyba nie sądzisz, że jestem idiotka i wejdę w zaułek. Nie mogę zniknąć Behimowi bo Thianos się wścieknie.’ zastanawiała się gdy ten sam dźwięk dobiegł z prawej strony. Ciarki przeszły jej po plecach, strach ścisnął gardło, zimny pot zaczął pojawiać się na ciele, a kolana stały się miękkie, ponieważ ten dźwięk dobiegł z miejsca w którym przed chwila był Thianos. Thianos daj jakiś znak, cokolwiek.

******************************************************************

Thianos obserwował Artise z dachu domku. Gdy go minęła błyskawicznie, z kocią gracją zszedł z daszku i przemknął za domkami żeby znaleźć się z nią na równi i dać umówiony znak, że wszystko jest w porządku. Gdy byli na równi usłyszał dźwięk ostrzonego ostrza po przeciwnej stronie ulicy, szybko wspiął się na dach piekarni, za która się czaił i przeskoczył bezszelestnie na dach budynku obok, położył się na dachu i dał znać, że jest przy niej. Wiedział że zdradził swoja pozycję i musiał się przemieścić. Gdy Arista pewniej ruszyła przed siebie on szybko zszedł z dachu i ruszył, przemykając za budynkami, w stronę strażnicy. Wszystko w nim mówiło mu że coś jest nie tak, że zamiast zastawić pułapkę na kogoś, w sami jedną wpadli. Gdy przemknął już za kilkami usłyszał ponownie dźwięk ostrzenia, ale tym razem z tylu, z miejsca w którym był zaledwie kilka chwil temu. Nie podobało się mu to, ktoś sobie z nimi pogrywał. Po chwili znalazł się przy tylnym wejściu do strażnicy, wszedł do środka i pędem biegł do góry po dwa schodki na raz, musiał sprawdzić czy wszystko w porządku z Behimem. Gdy wbiegł do komnaty na ostatnim pietrze ucieszył się widząc Behima, siedzącego przy oknie, patrzącego na Ariste przez lunetę. Behim spojrzał na zdyszanego Thianosa.

– Coś się stało?

– Czy ktoś, coś przebiegło przez ulicę.– Thianos kucnął kolo Behima i obaj patrzeli na pustą ulice, którą szła Arista co chwile rozglądając się na boki.

– Nie. Co się tam dzieje. Ona zachowuje się bardzo dziwnie.– zmartwienie widoczne było w twarzy, oczach i głosie Behima.

– Słyszałem – zaczął podenerwowany Thianos, nieustannie skanując okolice wokoło Aristy – jak gdyby ktoś ostrzył nóż lub miecz po przeciwnej stronie ulicy, więc dałem jej znać, że jestem i ruszyłem w przód. Chwile później ponownie słyszałem ten dźwięk ostrzenia tylko, że już z miejsca w, którym ja dawałem jej znać chwilę temu . Więc sam chciałbym wiedzieć co się dzieje.

– Może po prostu przekaż jej wiadomość telepatycznie. – zaproponował Behim cały czas patrząc przez okno.

– Nie. – powiedział stanowczo, spojrzał na Behima i zaczął tłumaczyć – Jeśli to była iluzja to nasz przeciwnik posiada umiejętności magiczne.

– Wiec mógłby podsłuchać przekaz i by wiedział, że to pułapka – dokończył Behim

– Co gorsza, mógłby nas namierzyć i zaserwować nam jakąś iluzję – westchnął na myśl o najgorszym i dodał – a wtedy Arista byłaby z nim sama.

– Jak to możliwe, że nie zorientowaliście się, że jesteście pod wpływem iluzji? – zapytał zbity z tropu Behim, dotychczas uważał że Arista i Thianos są na tyle dobrzy, że wiedzą kiedy ktoś bawi się w ich głowie lub próbuje.

– Bo nie byliśmy ani nie jesteśmy. Jest cholernie dobry – Thianos się uśmiechnął do siebie, lubił gdy przeciwnik nie chciał się poddać bez walki, ale Winkeldaum miał jeszcze małego asa w rękawie – Nie używa iluzji na tobie tylko otoczeniu w koło ciebie. Tworzy iluzję dźwięku w danym punkcie, jak ciemny zaułek, a ty robisz, a raczej twoja wyobraźnia robi resztę za niego. Taką iluzję trudniej wychwycić.

– Co teraz – Behim oczekiwał genialnego planu awaryjnego.

– Wyjdziesz do niej i przy strażnicy zamiast zawrócić skręcicie w prawo i schowacie się w tamtej szopce. – mówiąc to, wskazał szopkę kilka metrów od strażnicy – I miejmy nadzieję, że będzie was szukał.

– Kiepski plan. – stwierdził zawiedziony Behim.

– Lepszy nisz żaden. – zaśmiał się Thianos. – Później będziemy improwizować.

Niechętnie Behim wstał spojrzał przez okno i stwierdził, że lepszej opcji i tak nie mają. Zszedł na dół, dołączył do Aristy i w skrócie przedstawił jej sytuacje. Gdy doszli do strażnicy z za uchylonych drzwi strażnicy usłyszeli szept Thianosa.

– Arista teraz ty się zabaw w odgłosy z suczym synem – gdy skończył, delikatnie i po cichu zaryglował drzwi i wrócił na górę.

Arista i Behim skręcili zgodnie z planem i ruszyli szybkim tempem w stronę szopki. Gdy byli w szopce Arista skupiła się na alejce na wprost szopki. Czekali w niecierpliwości i bezruchu około dziesięć minut.

Thianos siedział przy okienku i zdawał sobie sprawę, że to jest gra nerwów. Ten który się podda, pierwszy wyjdzie z ukrycia.

Arista była znudzona czekaniem w gotowości do rzucenia zaklęcia.

Thianos zauważył ją jako pierwszy i przylgnął do ściany, delikatnie i ostrożnie zerkał co robi postać, która wyszła z pomiędzy domów po lewej stronie ulicy, którą patrolowała Arista. Tajemnicza postać miała na sobie płaszcz futrzany z kapturem, tak wiec Thianosowi ciężko było stwierdzić cokolwiek na temat owej postaci. Nie mógł określić płci czy postury. Postać weszła w pole widzenia Aristy.

‘No to zaczynamy zabawę draniu’ pomyślała gdy tylko postać wyszła z za zakrętu. Cała jej uwaga nagle skupiła się nie na postaci a zaułku na przeciw szopki. Szopka, postać, Behim, ulica, domy, wszystko znikło, przeszło w niebyt. Jedyne co teraz dla niej istniało to ona i zaułek i to co się w nim kryło. Parę butelek, połamane krzesło i jakieś bliżej nie zidentyfikowane rupiecie walały się pomiędzy domami, cały zaułek wyglądał jak śmietnik, z tym że zielonkawy delikatny blask wydobywał się ze wszystkiego. Próbowała popchnąć butelkę leżącą najbliżej wylotu zaułka, ale nie dała rady. Ostatnie parę lat spędzonych jako śledczy wymagało od niej tylko identyfikacji magicznych przedmiotów, ślęczenia nad zakurzonymi tomiszczami w archiwach miejskich, a jak musiała czarować było to wedle prostej zasady. Podładuj, przyceluj i przypieprz, aż wióry pofrunę. Żadnej finezji, żadnego balansowania energią poza karceniem Thianosa. To zadanie wymagało finezji, o wiele więcej niż zabawa z Thianosem. Użyć tyle energii by potoczyć butelkę jak gdyby ją ktoś nie umyślnie kopnął, ale przy jak najmniejszej ilości energii żeby nikt jej nie wyczuł. Ostatni raz robiła coś takiego w akademii. Jest.

Z alejki na przeciw szopki wytoczyła się butelka, postać nie zareagowała. Thianos zauważywszy to zaczął dokładniej analizować postać. Przeczucie, a może doświadczenie podpowiadało, że ta postać jest inna. Dlaczego jego instynkt i doświadczenie powstrzymywały cheć dorwania się do drania i poszatkowania go. Westchnął, delikatna mgiełka wyleciała z jego ust i pokryła delikatnie kawałek okna. Przyjrzał się bliżej osobie mijającej szopkę. Zaczął dostrzegać drobne szczegóły. Brak pary, spód płaszcza nieskazitelnie czysty, pomimo tego że ciągnął go po ziemi, na której leżał śnieg, brak śladów na śniegu. ‘ Iluzja, bękart zasmarkany jest sprytny, ale to jest problem gdy nie rzucasz iluzji bezpośrednio na umysł konkretnej osoby. Pojawiają się błędy lub braki, które normalnie umysł by dopełnił, poprawił.

Arista zaklęła pod nosem. ‘ Co z nim? Dlaczego Thianos nie atakuje?’. Zaczęła się zastanawiać dlaczego jej przyjaciel nie uderzył. Wniosek był prosty ‘To nie nasz cel’, po baczniejszej obserwacji zauważyła te same niedociągnięcia co jej kolega w strażnicy. Ponownie zaklęła pod nosem, już miała atakować, wyjść z pierwszym zaklęciem i maksymalnie wykorzystać efekt zaskoczenia. Nie doceniała go do tej pory, ale właśnie się to zmieniło.

Behim wiedział doskonale, że bez wyraźnego znaku, ma się nie ruszać. Wierzył w Ariste i Thianosa, wiedział że coś nie gra skoro nie atakują. jednak miał dosyć siedzenia na zadku i czekania. Myślał, że z nimi czeka go sporo akcji. Chciał zapytać Ariste dlaczego nic nie robią gdy na jego oczach osoba w płaszczu rozpłynęła się w powietrzu. Spojrzał na rudowłosą dziewczynę. Na jej ustach malował się uśmiech zadowolenia, w oczach pojawił się dziki błysk. Wyobrażał sobie że Thianos wygląda podobnie. Wyglądała jak drapieżnik zadowolony z polowania, czekający na swą zdobycz.

Arista i Behim usłyszeli hałas dobiegający od strony strażnicy. Drzwi które Thianos zaryglował padły na ziemię z hukiem podnosząc śnieg do góry. Po ułamku sekundy Thianos wybiegł ze strażnicy, potknął się i upadł. Próbował się podnieść, ale upadł. Arista i Behim wybiegli z kryjówki aby pomóc przyjacielowi. Kątem oka złotooka dostrzegła ruch na schodach. Domyśliła się że przeciwnik musiał dostać się do strażnicy i zaatakować Thianosa. Nie tracąc ani sekundy więcej, skumulowała energię miedzy dłońmi tworząc ognistą kulę i posłała ją w wejście do strażnicy.

Thianos skanował okolice, kawałek po kawałku gdy usłyszał straszny huk z dołu. Przez okno dostrzegł cień przemykający w stronę drzwi do strażnicy. Myśląc że coś się stało jego towarzyszom ruszył w dół schodów. Gdy zbiegł na dół zobaczył siebie podnoszącego się z ziemi i Ariste posyłającą ognistą kulę w jego stronę. Tym razem to nie były przelewki. Ta kula miała porządnie zranić lub zabić, na jego szczęście dziewczyna miała za mało czasu by zebrać porządny ładunek energii, ale bezpośredni kontakt z kulą lub wybuchem będzie bardzo bolesny. Rzucił się w stronę wyjścia, kula była co raz bliżej, czuł jej żar. Dobrze, że znał techniki swojej przyjaciółki. Znał trajektorię lotu kuli. Na początku kula leci nisko, dając nadzieję że można nad nią przeskoczyć, tylko po to aby następnie nabrać wysokości i eksplodować na wysokości około metra nad ziemią maksymalizując pole rażenia. Dlatego biegł w stronę kuli, a następnie wykonał wślizg pod kulą tak aby znaleźć się jak najbardziej z boku wejścia, modląc się, że celem był spód schodów. Miał szczęście, wybuch go ominął. Widział że Behim wyciąga broń, a Arista klęka koło osoby leżącej na ziemi. Sięgnął po sztylet przymocowany do prawego uda i posłał go w stronę klękającej Aristy.

– To też iluzja – krzyknął rzucając sztylet.

Zobaczył jak Behim odciąga Ariste i staje w pozycji pozwalającej kontrolować obie osoby. Thianos zerwał się na nogi, kurz po wybuchu kuli opadał. Trochę dzwoniło mu w uszach od wybuchu, ale walczył w gorszym stanie. Wiedział że jeśli teraz ruszy w stronę towarzyszy Behim potraktuje go jak napastnika i słusznie, sam by tak zrobił. Mają przewagę nad przeciwnikiem. Jest ich więcej, stoją i jego plan się nie powiódł.

– Pomóżcie mi – Thianos usłyszał swój głos dobiegający od osoby na ziemi – Bydlak posrany zaatakował mnie z nienacka.

– Cofnijcie się od niego! – krzyknął. – To oszust, chce dorwać Ariste.

Arista i Behim cofnęli się o krok zastanawiając się co dalej począć. Thianos zaczął odsuwać się od leżącego, aby przypadkiem nie wzięto go za oszusta próbującego dokończyć dzieła. Nie wyciągał broni, ręce trzymał uniesione.

– Który z nich to Thianos? – syknął zdezorientowany Behim

– Nie wiem – odpowiedziała oszołomiona całą sytuacją dziewczyna – Wyglądają tak samo, ale tamten rzucił we mnie nożem! – krzyknęła zdenerwowana.

– Skoro ty jesteś prawdziwy to jaki był plan i jaką kto miał rolę – krzyknął Thianos

– Pomóżcie mi, jestem ranny – prosił o pomoc leżący na ziemi

– Najpierw odpowiedz na pytanie – warknął Behim

Osoba na ziemi zaczęła się podnosić i zaśmiała się.

– Ładni mi przyjaciele, rannemu koledze nie pomogą – zakpił, zrzucając jednocześnie iluzję.

Wetlam śmiał się. Jego ochrypły głos roznosił się po okolicy. W oknach domów rozbłyskał blask świec i coraz więcej ciekawskich twarz gapiów pojawiało się w nich. Karczmarz wstał i otrzepał śnieg ze swojej czarnej szaty. Spojrzał na nich swoimi zimnymi, szarymi oczami, uśmiech nie schodził mu z twarzy.

– Spodziewałem się, że wielka czarodziejka Arista, przejrzy moją iluzję szybciej – powiedział rozbawionym tonem – A tu dupa, okazuje się, że pójdzie łatwiej niż myślałem. Słyszałem niesamowite opowieści o waszych czynach, a jak na razie wychodzicie mi na chłystków, którzy przyjęli jakiegoś młokosa do przyuczenia – roześmiał się.

– Nie dajcie się sprowokować – rzucił Thianos – Mamy przewagę. Będzie próbował nas wyprowadzić z równowagi żebyśmy popełnili błąd.

– Ha, wielki dowódca drużyny się odezwał – kpił Wetlam – Chodź! Aresztuj mnie Othenfalu, a może się boisz?

– Arista może zechcesz spełnić część ze swoich uprzednio obmyślonych tortur – spojrzał na koleżankę, która się uśmiechnęła.

Arista skoncentrowała się i wyciągnęła ręce w kierunku Wetlama, ale nic się nie stało. Karczmarz zaśmiał się. Spróbowała ponownie, bezskutecznie. Spojrzała na przyjaciela, a następnie na Wetlama.

– Coś ty mi zrobił? – warknęła wściekła elfka.

– To taka moja mała sztuczka – oznajmił roześmiany – gdy klękałaś koło mnie rzuciłem specjalnie przygotowany urok. Wystarczyło mieć twój włos i żebyś była blisko mnie w chwili rzucania zaklęcia. – roześmiał się, teraz już nic nie stało mu na przeszkodzie. – I kto ma teraz przewagę młokosie. Wykluczyłem waszą czarodziejkę, a bez niej nie stanowicie wyzwania dla mnie i moich piesków.

– Piesków? – zapytał zdziwiony Thianos.

Wetlam uniósł ręce nad głowę, u jego stóp pojawił się żółty okrąg energii magicznej. Jego szata zaczęła falować, krąg przeszedł w mgłę energii, podzielił się na pół i spiralnym ruchem w około jego ciała powędrował do dłoni. Gdy cała energia zebrała się na wierzchu jego dłoni szybkim ruchem przyklęknął i uderzył dłońmi w ziemię. Rozległ się huk, ziemia popękała w miejscu gdzie uderzyły jego dłonie i w kłębowisku dymu pojawiły się dwa ogromne płonące psy. Ich czerwone oczy skupiły się na Ariste, obnażyły kły i posłusznie wyczekiwały, warcząc, komendy do ataku.

– I co teraz młokosy? – zapytał pewny siebie mag.

– Teraz plan B. – odpowiedział z uśmiechem Thianos. – To będzie podchodziło już pod obronę własnego życia, prawda?– dodał z błyskiem w oku.

Arista potwierdziła kiwnięciem głową i odrzuciła poły swojej peleryny, odsłaniając dwa miecze. Płynnym błyskawicznym ruchem wyciągnęła je. Księżyc odbijał się od zadbanych i wypolerowanych, blado niebieskich kling, a runy biegnące ich środkiem rozbłysły jaskrawo niebieskim światłem. Miecze Ariste zwane były Smoczymi Zębami. Ich klinga, w najgrubszym miejscu mierzyła cztery centymetry, była delikatnie pofalowana. Jelce lekko wywinięte ku głowni, a na końcu rękojeści osadzone były oczy lodowego smoka – błękitno białe kryształy z wyrytymi weń źrenicami wielkiego gada. Miecze te czerpały moc z krwi, im więcej krwi dostały tym silniejsze stawały się ich magiczne właściwości, włączając w to zamienienie wroga w bryłę lodu lub stworzenie lodowej ściany czy klatki.

Behim zrzucił kompletnie pelerynę odsłaniając przytroczoną do pleców tarczę. Tarcza była zrobiona na zamówienie aby miała wymiary i kształt odzwierciedlające, kształt i wymiary jego pleców.

– Pozwól, że przedstawię moją drużynę. – powiedział z dumą Winkeldaum, wskazał Ariste – Oto Arista , Smoczy Kieł. Bardzo dobra czarodziejka, ale przede wszystkim jest tancerką. Niezwykłą tancerką – uśmiechnął się na widok rosnącego zaskoczenia na twarzy starego karczmarza – jeszcze nikt nie przeżył tańca z nią i jej kłami, dlatego też nikt nie wie o jej prawdziwej profesji i talencie. – Wziął głęboki oddech i kontynuował. – Ten młodzieniec to Behim Srebrna Tarcz, tahiliański wojownik. Jak sam przydomek wskazuje jego tarcza zawiera srebro, co jak się domyślam nie spodoba się twoim pieskom – Thianos roześmiał się – Jeśli myślisz, iż siła jego leży w tarczy, wiedz, że aby ją dostać musiał zabić Thorendala, króla ognistych olbrzymów i przynieść jego głowę tahiliańskiemu mistrzowi miecza, ale cóż, co kraj to obyczaj. – Wzruszył ramionami. – Ja natomiast – westchnął. – Jak wiesz jestem Thianos Winkeldaum, Othenfal, a ku, pewnie twojej niezmiernej, uciesze tak naprawdę jestem magiem wojownikiem. Każde z nas korzysta biegle z dwóch rodzajów energii. O jej, widzę żeś zbladł mości panie. – drwił Thianos. – Czyżby coś poszło nie po twojej myśli?

Wetlam rzucił komendę do ataku, płomienie z których poniekąd stworzone były psy urosły. Psy rzuciły się do ataku. Poruszały się szybko, zwinnie, do celu nie biegły prosto lecz łukiem. Czarny mag musiał jak najszybciej wykluczyć maga przeciwników z walki. Zebrał potężny ładunek energii na wierzchu prawej dłoni, uformował z niego dysk i posłał go z zawrotną prędkością w stronę Thianosa. W tej samej chwili, znajdujące się już pomiędzy Othenfalem, a jego przyjaciółmi, psy zwróciły się ku Thainosowi i rzuciły się w jego stronę podwajając swoją dotychczasową prędkość. Przy tej prędkości wyglądały niczym dwie komety pędzące w jego stronę. Wetlam był zadowolony, ‘Dzieciak nie powinien wyjść z tego cało’, zauważył jednak, że jego przyjaciele nie drgnęli, nie zmartwili się, wręcz przeciwnie uśmiechali się. Musieli zdawać sobie sprawę z tego co się stanie za chwile. Usłyszał dziwne brzęczenie. Psy uderzyły w Thianosa podnosząc tuman kurzu. Dysk przeciął gęste kłębowisko pyłu, słychać było skomlenie, a następnie dysk eksplodował. Usłyszał śmiech za plecami, odwrócił się i zobaczył nie tkniętego Thianosa.

– Jakim cudem, psia krew – krew Wetlama zawrzała

– Atak dobry, skoordynowany, ale czytelny i do tego powolny – zwrócił się do niego pouczającym tonem, jak mistrz do ucznia.

‘Powolny, przecież stało się to w dwie sekundy’. Rzucił okiem na miejsce, w którym wcześniej znajdował się Thianos. Jego demoniczne psy leżały na ziemi, oba miały głęboką ciętą ranę, wcześniej buchające płomienie teraz ledwo się tliły, odsłaniając ciemno brunatną skórę stworzeń.

– Energie którymi ja władam to Mana i Septrim, energia magiczna i duchowa – zaczął tłumaczyć Othenfal – oni – wskazując przyjaciół – nazywają mnie Błyskiem. Moja specjalność to natychmiastowe przeniesienia lub jak kto woli skoki, teleportacje. Możliwe dzięki łączeniu tych dwóch energii.– Spojrzał na leżące na ziemi, martwe już stworzenia, posmutniał. Zawsze żal było mu stworzeń ginących przez ludzka głupotę lub chciwość.. Co do ludzi nie miał takich skrupułów ani wątpliwości. Jeśli go atakowali albo wybrali bycie wynaturzeniami znaczy się chcieli śmierci. Spojrzał na Wetlama, krew zagotowała się w nim tylko po to by w ułamku sekundy stać się zimna jak lód. Pierwsza zasada ‘Jako Othenfal nie masz uczuć, istnieje tylko kalkulacja’, druga zasada ‘Winien karę ponieść musi, za wszelka cenę, karę wyznacza Othenfal który go sądzi’, siódma reguła mówi ‘Winnego powinno się przesłuchać’,ale najwyższy kapłan stwierdził: ‘Reguły to tylko wskazówki. Liczą się tylko zasady z kodeksu’ – Za twoje winy skazuję cię na śmierć.

– Możesz mi naskoczyć

To były ostatnie słowa Wetlama. Gdy je wypowiadał Thianos w ułamku sekundy rozbłysł jaskrawo czerwonym światłem, pojawił się przed nim, położył, dłonie na piersiach Wetlama i wyzwolił zgromadzony ładunek wymieszanych energii tworząc snop fioletowego światła. Thianos był wściekły, czuł narastający gniew wobec Wetlama. Chciał go zabić, pragnął jego krwi, chciał by bydlak cierpiał. Snop światła rozpadł się. Wetlam unosił się kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią. W miejscu gdzie dotknął go Thianos znajdowała się teraz niewielka czarna kula. Sprawiała wrażenie, że pochłania światło, jak by chciała pochłonąć świat. O tym że to prawda jako pierwszy przekonał się Wetlam, gdy jego ciało, kawałek po kawałku, odrywało się od niego i zapadało się do wnętrza kuli. Krew, kropla za kroplą, wędrowała w ślad za ciałem. Tylko ból nie zapadał się do wnętrza kuli, ból nad wyraz opisowy i dokładny w tych opisach, a dokładniejszy w odczuciach docierał do mózgu i świadomości, katował. Wetlam chciał krzyczeć, wrzeszczeć, płakać, miotać się, czy cokolwiek, ale ogrom bólu nie pozwalał na to. Żadnym impulsom nie wolno było opuścić przyjęcia, zanim cały ból nie dotrze, a dużo było go w drodze. Ziemia zaczęła się trząść, wiatr z każdej strony był wciągany do wnętrza kuli. Wetlam spojrzał na Thianosa, twarz młodzieńca była nie wzruszona, ale w oczach widział czystą, dziką, satysfakcję z zadanego bólu i cierpienia. W akcie zemsty wysłał szczeniakowi wiadomość telepatycznie, a w załączniku dodał część bólu który odczuwał i zapadł się do wnętrza kuli.Wszystko tak jak nagle się zaczęło, tak też nagle się skończyło. Wstrząsy znikły, wiatr ucichł, jedynym śladem całego zdarzenia była zawieszona w powietrzu czarna kula o średnicy piętnastu centymetrów. Thianos złapał kulę prawą ręką, chciał wykorzystać zamkniętą w jej wnętrzu energię, do wymazania z pamięci mieszkańców to co zdarzyło się tej nocy. Przekształcił energię kuli w gotowe zaklęcie, wystarczyło rozbić kulę. Gdy miał roztrzaskać kulę o ziemię, do jego świadomości wdarł się przekaz od Wetlama.

– Moja porażka niczego nie zmienia – oznajmił z patetycznym uniesieniem, dalej kontynuował mroczniejszym tonem – Lord Archibald nadchodzi, a gdy nadejdzie ty i twój świat zostaniecie zniszczeni

– Niech nadchodzi – wtrącił się Thianos – skopałem twój tyłek i chętnie obije twojego pana.

– Głupcze, nie powstrzymasz nas wszystkich, tak jak nie powstrzymasz nadejścia mojego pana i jego armii.

W głowie Winkeldauma pojawiła się sekwencja kilku obrazów. Pierwszy ukazywał miasto nocą, widziane oczami ptaka. Było ono niewiele większe od Kipwelstein. Mogło liczyć nie więcej nisz sześć tysięcy mieszkańców. Na ulicach nie było nikogo prócz kilkuset patrolujących strażników w grupach po czterech. Spróbował przyjrzeć się jednej z grup. Każdy strażnik w kolczudze, miecz przy boku. Dwóch trzymało halabardy, a kolejna dwójka łuki. Nie mógł rozeznać czyj herb mieli na piersi. Znów unosił się nad miastem. Usłyszał kobiecy krzyk, dobiegał sprzed ratusza. Skupił się na ratuszu. Przed ogromnymi dębowymi, zdobionymi drzwiami, na których wyryta była głowa lwa, stał długi stół. Na obu krańcach stołu stały, ciemno zielone, zapalone świece. Do blatu stołu przywiązana była kobieta, młoda, miała może dwadzieścia lat. Przyodziana w białą suknie z głębokim dekoltem. Dziewczyna płakała. Przy stole stał rosły mężczyzna w takiej samej szacie jak Wetlam. Uniósł rękę nad głowę, dziewczyna zaczęła krzyczeć, sztylet w jego ręce błysnął gdy zmierzał w stronę piersi dziewczyny. Przez krzyk, Thianos usłyszał jak sztylet wbija się w jej ciało. Krzyk ustał, życie z niej uciekało wraz z krwią. Jakaś siła odrzuciła go ponad miasto i widział jak, krwisto czerwonym blaskiem, rozbłyskuje pięć punktów w obrębie miasta. Linie zaczęły łączyć punkty, tworząc pentagram. Pentagram stał się krwisto czerwony, rozbłysł i całe miasto stanęło w płomieniach. Słyszał krzyki płonących ludzi, wołania o pomoc, płacz dzieci i ich matek i nie mógł nic zrobić. Pentagram pulsował, jak serce, wyglądał jak by żywił się strachem tych ludzi, ich bólem i życiami, które dobiegały końca. Pentagram rozrósł się aż miasto znalazło się w jego środku, gwałtownie się skurczył i doszło do gigantycznej eksplozji energii. Takiej eksplozji Thianos jeszcze nie widział i o takiej nigdy nie słyszał. Po mieście nie został nawet ślad. W centrum zgliszczy stał mag w czarnej szacie, ale był inny niż na początku wizji. Miał białe włosy, był trupioblady, a z jego oczu bił czerwony blask.

– Powstańcie dzieci – zakrzyknął grobowym głosem – Od teraz służycie lordowi Archibaldowi.

Z początku nic się nie działo, mag ruszył na wschód, nie oglądając się za siebie. Po chwili z pod ziemi zaczęły wygrzebywać się różne monstra. Strzygi, szkielety, ghule, wampiry, wszystkie jak jeden ruszyły w ślad za czarnym magiem.

Fala bólu w końcu dopadła Thianosa. Krwawe łzy spłynęły po policzkach, kilka kropli krwi skapnęło z jego nosa. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. Przez ścianę bólu przebiły się jeszcze dwa obrazy. Pierwszy to przyjaciele biegnący w jego stronę. Na ich twarzach przerażenie. Czarna kula wypadła z jego dłoni, uderzyła o kamień i rozbiła się uwalniając w błysku oślepiającego światła zaklęcie zapomnienia. Gdy minął błysk światła Thianos ujrzał drugi obraz. Wszystko w koło niego płonęło. Widział jak jego przyjaciele walczą z nim. Widział jak on,Thianos Winkeldaum, zabija Behima, podnosi za włosy leżącą na ziemi Aristę. Ona woła coś do niego, błaga trzymającego ja Thianosa o litość, a ten patrząc mu w oczy, z uśmiechem na twarzy rozrywa jej gardło gołą ręką. Thianos stracił przytomność, ale ciągle odczuwał bóle. Ból fizyczny, który przesłał mu Wetlam, ból spowodowany bezradnością, mógł z tymi wytrzymać, ale bólu w sercu jaki towarzyszył widokowi jak morduje brutalnie i bezwzględnie swoich przyjaciół, ten ból już był nie do zniesienia.

Koniec części pierwszej

Tym ktorym udalo dobrnac do konca dziekuje bardzo za poswiecony czas.

Dziekuje rowniez za wszelkie komentarze

Koniec

Komentarze

windowsa w pracy mam angielskiego:(  Na wszystkich swoich urządzeniach mam angielskiego Windowsa, a nie przeszkadza mi to w używaniu polskich znaków.   Siedemnastego dnia, pierwszego miesiąca zimy, tysiąc trzysta pięćdziesiątego piątego roku trzeciego cyklu, Królestwo Jastrnii spało w miarę spokojnie Dziwne to królestwo, które śpi za dnia.   spało bardzo nie spokojnie Łącznie.   a raczej misję, dzieją się w koło niego złe rzeczy Po co ta zmiana czasu?   przez co ludzie mówią[:] ‘Tam gdzie pojawia się Winkeldaum, tam giną ludzie’ W cytowaniu używamy cudzysłowu. Poza tym – powtórzenie.   dużo i nie naturalnie Łącznie.   ktoś zaczął dobijać się do drzwi jego pokoju. Cala jego kompania Powtórzenie. Poza tym te zaimki są zbędne.   używając energii duchowej przesunął zasuwy w drzwiach i uchylił je lekko Wychodzi na to, że uchylił zasuwy w drzwiach. Poza tym, gość strasznie marnotrawi tę swoją energię życiową.   Gdy osoba nie obeznana Łącznie.   Gdy osoba nie[]obeznana ze zwyczajami Thianosa zaczęła wchodzić do pokoju[,] zgasił ostatnia świece energia duchową[,] przykucnął za lustrem i nasłuchiwał. Wg mnie dużo za dużo tu tej „energii duchowej”…   Błędów jest masa, podałem tylko te najbardziej rzucające się w oczy, licząc do pierwszego dialogu. Dalej: zapis dialogów jest błędny, spacje stawiamy przed i po myślniku, wielokropek to zawsze trzy kropki… Proponuję raz jeszcze przejrzeć tekst i zrobić mu gruntowny remont. Poza tym w Hyde Parku jest b. dobry poradnik dla zaczynających przygodę z pisaniem.

"Nie" z przymiotnikami na ogół piszemy łącznie. Kontrolować. Dużo powtórzeń. Trudno się czyta taki tekst. Cóż… Musisz trochę poćwiczyć. Pamiętaj o porządnym sprawdzeniu swojego dzieła przed publikacją, zawsze wyłapiesz choc część błędów. Powtórzenia i spójniki najlepiej "słychać" przy czytaniu na głos. Powodzenia! :)

Przynoszę radość :)

Dziekuje

Przykro mi, Dodanie, ale mimo że zaparłam się w sobie, dobrnęłam tylko do pierwszych gwiazdek. Nie mogę obiecać, że wrócę do Twojego opowiadania, bo strasznie trudno przedzierać się przez tekst, zawierający tyle błędów, literówek i innych usterek.

Bardzo dożo pracy przed Tobą.

 

„…ale ze względu na swoja pracę…” –– Literówka.

 

Cala jego kompania wiedziała…” –– Literówka.

 

„…zgasił prawie wszystkie świece w pokoju poza świecą przy drzwiach”. –– Wolałabym: …zgasił wszystkie świece w pokoju poza jedną, przy drzwiach.

 

„…poza świecą przy drzwiach. Ustawił lustro na wprost drzwi…” –– Powtórzenie.

Może: …poza świecą przy drzwiach. Ustawił lustro na wprost nich

 

„…zgasił ostatnia świece energia duchową…” –– Literówki.

 

„Panie jesteś tu?- głos młodego mężczyzny przerwał cisze –– Brak spacji po znaku zapytania. Brak przecinka po Panie. Literówka. Brak kropki na końcu zdania.

 

„Po prawdzie, często, żarliwe modlitwy Winkeldauma przeradzały się w jeszcze żarliwsze drzemki, w trakcie których śniło mu się iż modli się”. –– Powtórzenia.

Proponuję: Po prawdzie, często żarliwe modlitwy Winkeldauma sprawiały, że zapadał w jeszcze żarliwsze drzemki, w trakcie których śnił, iż modli się.

 

„Tak tez było i tym razem..” –– Literówka. Jeśli na końcu zdania jest kropka, druga kropka zbędna; jeśli miał być wielokropek, brakuje jednej kropki.

 

„Jestem tu Behimie- odpowiedział”. –– Brak spacji przed dywizem.

Uwaga dotyczy błędu powtarzającego się często, w całym opowiadaniu.

 

„…powiedzial oburzony wychodząc z za lustra”. –– …powiedział oburzony wychodząc zza lustra.

 

„…widzisz dziecko lepiej ... –– Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

„…pstryknęła palcami i wszystkie świece znowu rozsiewały swój ciepły blask”. –– Czy świece mogły rozsiewać nie swój blask? ;-)

 

„Dwa pioruny, które wystrzeliły z pomiędzy palców…” –– Dwa pioruny, które wystrzeliły spomiędzy palców

 

„…nawet nie myśl bo inaczej cie przypiekę” –– Literówka. Brak kropki na końcu zdania.

 

„…będziesz miał czas przemyśleć swoje postępowanie i po wspominać co było ostatnio”. –– …będziesz miał czas przemyśleć swoje postępowanie i powspominać co było ostatnio.

 

„Musieli się zatrzymać w jakiejś wiosce, której nazwy nie pamięta, bo trakty były nie przejezdne. Ich los podzieliło wielu kupców i rzemieślników…” –– …bo trakty były nieprzejezdne.

Zrozumiałam, że kupcy i rzemieślnicy podzielili los traktów i także byli nieprzejezdni. ;-)



„Śnieg dostał się jej pod ubrania…” –– Śnieg dostał się jej pod ubranie

Odzież, którą mamy na sobie, to ubranie. Ubrania wiszą w szafie.

 

„…zaczęła piszczeć i odprawiać różne dziwne wygibasy i tańce”. –– Wolałabym: …zaczęła piszczeć i wyczyniać różne dziwne wygibasy i pląsy.

 

„…piwo zawierało szklankę krasnoludzkiego bimbru na litrowy kufel. Wzmacniany zawierał pół kufla bimbru na pół kufla piwa, może gdyby nie wypił pierwszego kufla duszkiem…” –– Za dużo kufli, jak na mój gust.

 

Dla uczciwości należałoby powiedzieć…” –– Wolałabym: Uczciwie należałoby powiedzieć… Lub: By być uczciwym, należałoby powiedzieć

 

„…kopie jak koń przez co ciężko kątrolować energie”. –– …kopie jak koń, dlatego trudno kontrolować energię.

Ciężkie jest coś, co dużo waży.

 

„…na szczęście wyszedł z tamtąd tylko po obijany…” –– …na szczęście wyszedł stamtąd tylko poobijany

 

„…że przed karczma stały wozy…” –– Literówka.

 

„…i siedem nowych karawan które zostały zniszczone zanim zorientował się, że ma uciekać daleko od karawan zamiast biegać w koło nich drąc się w niebogłosy”. –– Powtórzenie.

Proponuję: …i siedem karawan, które zostały zniszczone zanim zorientował się, że powinien uciekać daleko od nich, zamiast biegać wkoło/ wokoło/ wokół, drąc się wniebogłosy.

Karawana to grupa podróżujących kupców. O karawanie nie można powiedzieć, że jest nowa.

 

Ich przełożony kapłan, Nisceh nie był zadowolony, ale na ich szczęście…” –– Zbędne zaimki.

 

„…kazał im pozbierać cale żelastwo…” –– Literówka.

 

„Pierwszy tydzień mrozów i śniegu, gdy ludzie grzali się przy ogniu…” –– Przez pierwszy tydzień mrozów i śniegu, gdy ludzie grzali się przy ogniu

 

„…powinien pan bardziej zważać na słowa przy przy pannie Avindil…” –– Zbędne jedno przy.

 

„…było minimalizowanie szkód jakie wyrządzają…” –– …o minimalizowanie szkód, które wyrządzają

 

„…nawet wampirom należy się pochówek. Jego nie dało się pochować, w sumie to nie było czego pochować”. –– Powtórzenia.

Proponuję: …nawet wampirom należy się pochówek. Jego nie dało się pogrzebać, w sumie to nie było czego zakopywać.

 

„Razem ukończyli akademie w Wistefelnie…” –– Literówka.

 

Po pół godziny Thianos zaczął się zbierać z podłogi”. –– Po półgodzinie Thianos zaczął się zbierać/ podnosić  z podłogi. Lub: Minęło pół godziny, nim Thianos zaczął się zbierać/ podnosić z podłogi.

 

„Nie dotykaj mnie! - wrzasnął Winkeldaum, a Behim cofnął się o krok wystraszony” –– Czy krok wystraszony jest jakimś specyficznym rodzajem cofania się? ;-)

Brak kropki na końcu zdania.

Może: Nie dotykaj mnie! - wrzasnął Winkeldaum, a Behim, wystraszony, cofnął się o krok. Lub: Nie dotykaj mnie! - wrzasnął Winkeldaum, a wystraszony Behim, cofnął się o krok.

 

„…jak mnie dotkniesz to porazi cie…” –– Literówka.

 

„Thianos dziarsko ruszył w stronę drzwi, ale w drzwi nie trafił. Odbił się od ściany, spojrzał na Behima mętnym wzrokiem - Piekielnie wąskie te drzwi”. –– Powtórzenia.

Może: Thianos dziarsko ruszył w stronę wyjścia, ale w nie trafił. Odbił się od ściany, spojrzał na Behima mętnym wzrokiem. – Piekielnie wąskie te drzwi.

W następnych zdaniach drzwi znowu się powtarzają.

 

„Zamiast trzech wąskich mogli jedne szersze wstawić”. –– Zamiast trojga wąskich, mogli wstawić jedne szersze.

 

„…i chwiejnym krokiem wyczłapał się na korytarz”. –– Zbędny zaimek zwrotny.

 

„Po prawdzie tak było zawszę gdy…” –– Literówka.

 

„Podobno na odchodnego dał w pysk…” –– Podobno na odchodne dał w pysk

 

„…powiedzial uprzejmie Thianos…” –– Literówka.

 

„Mam na dzieję, że wiele nie tracicie…” –– A cóż to znowu za osobliwość, owa dzieja, na którą Thianos ma? ;-)

Mam nadzieję, że wiele nie tracicie

 

„…powiedzial ochrypłym głosem karczmarz” –– Literówka. Brak kropki na końcu zdania.

 

„Tak . Będziemy patrolować dzielnice,bramy…” –– Zbędna spacja przed kropką, brak spacji po przecinku.

Tak. Będziemy patrolować dzielnice, bramy

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka