- Opowiadanie: guard14 - Spadkobierca Berealla (debiut)

Spadkobierca Berealla (debiut)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Spadkobierca Berealla (debiut)

 

Ciemne chmury zasnuły czarny nieboskłon, przesłaniając cienki rogalik księżyca i towarzyszące mu roje odległych gwiazd. Z gęstych obłoków runął wodospad wody. Ciężkie krople deszczu zacinały, odbijając się od okien. Na ziemi w mig pojawiły się kałuże, jedna większa od drugiej. Potężny wicher z wyciem przelatywał wąskimi uliczkami. Z furią uderzał w betonowe ściany wielkich molochów. Szalał w gałęziach pojedynczych drzew. Strącał różnokolorowe liście, a one opadały w dół i tonęły w małych jeziorkach.

 

Pośród zawieruchy co jakiś czas rozbrzmiewał odgłos rzężących silników, a przez strugi deszczu przedzierał się blask żółtych ogników. Nieliczne samochody powoli toczyły się po asfalcie. Ludzie pochowali się w domach. Na zewnątrz panował prawdziwy chaos.

 

***

 

– Jeszcze jednego, do pełna – charknął zarośnięty drab. – Ej! Blondi mówię do ciebie! – podniósł głos. – Do pełna, migusiem…

 

Blondynka odwróciła wzrok od okna. Krytycznie spojrzała na stojącego przy barze mężczyznę. Barczysty, w brudnej pasiastej koszuli. Pośród gęstej brody dostrzegła pożółkłe zęby.

 

– Na co się gapisz?! Lej! – ponaglił ją drab.

 

Kobieta zabrała od niego kufel i bardzo powoli napełniła go piwem. Oddała mężczyźnie naczynie. On porwał je bez słowa. Zostawił na blacie kilka drobniaków i chwiejnym krokiem, odszedł w głąb lokalu.

 

Barmanka pokręciła z dezaprobatą głową. Rozejrzała się dookoła. Nienawidziła tego miejsca. Wszędzie panował brud i smród. Stojące to tu , to tam okrągłe stoliki, były odrapane, poplamione i tak naprawdę ledwo trzymały się na wiekowych nogach. Otaczały je po cztery, byle jak zbite krzesła. A całe pomieszczenie wypełniały kłęby papierosowego dymu. Kobieta westchnęła, nie takiej przyszłości pragnęła… Chciała zostać aktorką albo modelką. To było jej marzenie, chociaż doskonale wiedziała, że z jej dolegliwością nie będzie to nigdy możliwe.

 

Z zamyślenia wyrwało ją trzaśnięcie drzwi. Zdezorientowana spojrzała ku nim. Przy przeciwległej ścianie, tuż obok wejścia stał młody szatyn, o pociągłej, chłopięcej twarzy i charakterystycznym haczykowatym nosie. Miał na sobie ciemnogranatowy sweter oraz długi, ciepły, czarny płaszcz. Pomimo szalejącej na zewnątrz wichury, przybysz był całkowicie suchy.

 

Młodzieniec ruszył sprężystym krokiem w stronę baru. Niezwykle lekko i szybko przedzierał się przez zatłoczony lokal. Mijał pijanych i zataczających się mężczyzn, szczerzące się i roznegliżowane kobiety. W końcu dotarł do szerokiej lady. Usiadł na jednym z okrągłych, wysłużonych stołków.

 

– Czystą poproszę – zwrócił się do barmanki, obserwując ją uważnie.

 

Była dojrzałą kobietą. Blond włosy zaplotła w warkocz. Na jej owalnej buzi malowało się znużenie i smutek. Piwne oczy miała podkrążone, a usta delikatnie różowe od pomadki.

 

Kobieta bez słowa złapała za szklaną butelkę i malutki kieliszek.

 

Szatyn powstrzymał ją ruchem ręki.

 

– Nalej do szklanki, tak będzie najlepiej. Ja będę miał łatwiej, a ty się mniej narobisz.

 

– Ale przecież to… – wyjąkała blondynka, patrząc ze zdziwieniem na przybysza.

 

– Zaufaj mi – rzekł, łagodnym głosem nieznajomy.

 

Kiwnęła niepewnie głową. Po chwili postawiła przed nim szklankę, pełną bezbarwnego trunku. Młodzieniec jednym duszkiem opróżnił jej zawartość. Blondynka wybałuszyła oczy.

 

– Wszystko w porządku?! – spytała jednocześnie zatroskana i zaciekawiona.

 

– Cieszę się że pytasz – odparł szatyn. – Jak ci na imię?

 

– Berenika – powiedziała kobieta.

 

– Berenika – powtórzył nieznajomy. – Ja jestem Arael, Arael Arhat. Miło cię poznać.

 

– Ciebie również. – Rozpromieniła się barmanka. – Co cię sprowadza do tej zapyziałej dziury? W końcu tak imię, jak i nazwisko masz nietutejsze…

 

Arael uśmiechnął się ciepło.

 

– Owszem, nie pochodzę stąd. Przyjechałem niedawno i szukam mojego znajomego. Nazywa się Bereall Abiuckar… Może słyszałaś o nim?

 

– Nie. – Pokręciła przecząco głową Berenika. – Niestety nie. Bereall… dziwne imię. Jestem pewna, że zapamiętała bym je… na pewno bym zapamiętała.

 

– Trochę szkoda – mruknął młodzieniec. – A Gabriel?

 

– Jeśli nie masz na myśli biblijnego archanioła, to też nie…

 

– Cóż… bywa – mruknął zawiedziony chłopak. – Nalej jeszcze jedną… Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni…

 

– Skoro tak twierdzisz – odparła i złapała za przeźroczystą butelkę. – Skąd jesteś? – spytała.

 

– Moja rodzina wywodzi się z dalekiej północy. Z pomiędzy skandynawskich gór… – odrzekł Arael, duszkiem opróżniając szklankę bezbarwnego trunku. – Jednak obecnie mieszkam na południu. W Grecji, nieopodal zatoki Termajskiej.

 

– Zazdroszczę ci… – westchnęła z rozmarzeniem Berenika. – Ile bym dała, by się stąd wyrwać – mruknęła, spoglądając w piwne oczy Araela, w których płonął dziwny, biały ogień.

 

– Będziesz jeszcze miała swoją szansę. – Uspokoił ją młodzieniec.

 

– Gdyby to tylko, było takie łatwe. Droga na zachód jest zamknięta. Tylko nieliczni mogą sobie pozwolić na wyjazd z tego piekła.

 

– Trochę więcej optymizmu. – Uśmiechnął się czarująco chłopak. – Żelazna kurtyna nie jest wieczna. Niedługo Europa znów stanie się jednością. Nie sądzę, by trzeba było długo na to czekać.

 

– Ja jestem realistką… Za to ty jesteś niepoprawnym optymistą… Naprawdę niepoprawnym…

 

– Bywa – odparł z rozbawieniem Arael. – Na mnie już pora Bereniko. Miło było cię poznać.

 

– Spotkamy się jeszcze?! – jęknęła dziewczyna.

 

– A któż to może wiedzieć? – odparł pytaniem na pytanie młodzieniec, kładąc na blacie dwa banknoty.

 

– Powodzenia w poszukiwaniu znajomego – powiedziała na pożegnanie blondynka.

 

– Nie dziękuję… – odrzekł Arhat.

 

Chłopak wstał z okrągłego stołka i przez kłęby jasnego dymu skierował się do drzwi. Po raz wtóry przepychał się przez zapijaczony tłum. Ze współczuciem przyglądał się tym biednym ludziom, którzy w taki potworny sposób marnowali sobie życie.

 

Od drzwi dzieliło go zaledwie kilka kroków, gdy nagle drogę zastąpiło mu dwóch rosłych mężczyzn. Arael powiódł wzrokiem po zarośniętym blondynie, który przypominał Skandynawa o błękitnych oczach. Jego towarzyszem był przygarbiony brunet. Twarze obu mężczyzn znaczyły trudy życia.

 

– Przepraszam, chciałbym wyjść – powiedział spokojnie Arhat postępując do przodu.

 

– Nie sądzę, by było to obecnie możliwe, zwłaszcza w twoim przypadku – odparł blondyn. – Pytałeś o Gabriela i Berealla. Czego od nich chcesz?

 

– Interesujące… kto, by pomyślał. Tego akurat się nie spodziewałem – mruknął młodzieniec, przyglądając się uważnie mężczyznom. – Kim jesteście?… albo nie mówcie, sam zgadnę. Macie niebywale dobry słuch, skoro wiecie o czym rozmawiałem z barmanką. Zwłaszcza, że przez dłuższy czas siedzieliście po przeciwnej stronie sali… Nie jesteście nefilim, tak jak ja. Wasze oczy nie błyszczą, po za tym wyczułbym was od razu… Do wampirów też wam daleko. Żaden szanujący się krwiopijca, nie pokazał, by się w takim miejscu i to tak ubrany… Więc, skoro smoków już nie ma. Wy dawaj musicie być lykanami, wilkołakami. Z różnych klanów, aczkolwiek wilkołakami… Co was łączy z Bereallem?

 

– Chyba ci się coś pomyliło. To my tutaj zadajemy pytania – warknął brunet. – Powiedz czego chcesz od Gabriela… A nie będziemy robili problemów…

 

– Trochę szacunku! – syknął przez zaciśnięte zęby Arael. – Mówicie do wysłannika Rady Valorum. Jestem nie tylko głosem Wielkiego Lorda i jego Hrabiów, ale także i karzącą ręką. Dłonią, która dzierży miecz ich gniewu, na tej zapomnianej przez Boga ziemi. Okażcie szacunek! Tak będzie dla wszystkich najlepiej i najbezpieczniej. Przy okazji radzę wam, ostrożnie dobierać słowa i zapytam po raz drugi. Co was łączy z Bereallem?

 

Brunet i blondyn spojrzeli po sobie niepewnie. Wyglądało to jakby naradzali się w milczeniu. W końcu odezwał się ten pierwszy: – Jeśli naprawdę przybywasz jako posłaniec Wielkiej Rady, prosimy o wybaczenie. Wielu kręci się tutaj dziwnych osobników. Nie wszystkim można ufać. Chyba nas rozumiesz… Co się zaś tyczy Berealla, kiedyś mu służyliśmy. Byliśmy kurierami rodu Abiuckarów. Ja jestem Feliks, a to Jordan. – Wskazał blondyna. – Niestety, ostatnimi czasy dużo się pozmieniało. Teraz to Gabriel dzierży Różę i z zawziętością poluje na pozostałe rasy.

 

– Jak to Gabriel i Róża?! Przecież on jest tylko jednym z poruczników. Jakim cudem wszedł w posiadanie oręża tytanów?!

 

– To wy nic nie wiecie?! Rada Valorum nic nie wie?! – spytał z niedowierzaniem Jordan. – Bereall nie żyje! Tak samo jak i reszta Abiuckarów. Zostali wybici przez Gabriela i jego popleczników. Wszystkich wyrżnięto w nocy, kiedy spali… Nikt nie ocalał.

 

– Cóż, jak słyszę sprawy się lekko skomplikowały. Gdzie jest ten zdrajca?

 

– Nikt tego nie wie…

 

– Oprócz jego najbardziej zaufanych pomagierów – wtrącił się Feliks. – Jeśli znajdziesz Debrime, Marakiela, Verine lub Hugona, to oni na pewno skierują cię we właściwe miejsce.

 

– No dobrze, ale w takim razie, gdzie oni są?

 

– Lutnia Orfeusza – mruknął Jordan. – Kieruj się jej blaskiem, a zaprowadzi cię ona we właściwe miejsce.

 

– Lutnią?! Orfeusza?! – warknął chłopak. – Poważnie?! Mam iść śladem gwiazd?!

 

– Valoryjczyku, a czy wyglądamy jakbyśmy żartowali? – rzekł z wyrzutem Feliks. – Przedstawiłeś się jako wysłannik Rady. Nikt o zdrowych zmysłach, nie przeciwstawia się wielkim hrabiom i ich podwładnym. Dlatego okazaliśmy ci naszą dobrą wolę i pomoc. Powiedzieliśmy ci wszystko, co wiemy… Od ciebie zależy, co zrobisz z tą wiedzą…

 

– Dziękuję – odparł zwięźle nefilim. – Przysłużyliście się mnie i moim władcom. Wasza pomoc nie zostanie zapomniana, a kiedy Valorum weźmie te ziemie z powrotem w swoje posiadanie, zostaniecie wynagrodzeni. A teraz wybaczcie na mnie już pora… Lutnia Orfeusza? – upewnił się na odchodnym.

 

– Tak jest… Żegnaj jaśnie panie… – odparł Jordan.

 

– Valoryjczyku, niech czuwa nad tobą Biała Pani – pozdrowił go Feliks.

 

– Do rychłego zobaczenia – odparł młodzieniec i wyszedł na zewnątrz.

 

Z nieba wciąż lały się hektolitry wody. Drogi zamieniły się w miniaturowe rzeczki o rwącym nurcie. Wiatr z wyciem odbijał się od ciężkiej, miejskiej zabudowy.

 

Valoryjczyk z lekkimi oporami postawił nogę na chodniku. Niespecjalnie zadowolony spojrzał w górę, na kłębowisko ciemnych chmur. Gwiazda Polarna powinna być gdzieś tutaj – pomyślał i utkwił wzrok w masie czarnych obłoków. W takim razie lutnia jest na lewo od niej… Czyli będzie tam! Do dzieła… Pospiesznym krokiem udał się w dół alejki. Za jego plecami migotał niebieski neon. Minął dwa Fiaty 126p i Syrenkę. Po betonowych schodkach zbiegł, na niżej położony chodnik i pomaszerował ku centrum zawieruchy.

 

Szedł tak pomiędzy mrokami nocy. Dookoła latarnie świeciły słabym, bladym blaskiem. W mieszkaniach gasły światła. Ulice były opustoszałe, samochody stały uśpione na poboczach. Krople deszczu jedna za drugą niknęły w płynącej nieopodal Łabie. Drzewa uginały się od podmuchów wiatru, a daleko przed nim majaczył ciemny zarys ażurowej wieży Kościoła Świętej Trójcy.

 

Nefilim starał się nie tracić z oczu obłoków, za którymi kryła się lutnia. Kierując się blaskiem niewidocznych gwiazd skręcił w zaułek. Z obu stron otoczyły go masywne, trzystuletnie kamienice. Niezbyt ochoczo przemaszerował po starym, wysłużonym bruku. Zatrzymał się przed trzymetrową, ceglaną ścianą. Kieruj się lutnią Orfeusza! Dałem zrobić się w wała… – pomyślał z goryczą. Z głośnym westchnieniem oparł się o mur.

 

Od trzech miesięcy szukał Berealla i jego uczniów. Teraz, kiedy nareszcie wydawało się, że jest u celu, ktoś zakpił z niego potwornie. Stojąc tak w strugach deszczu, powoli tracił nadzieję, iż kiedykolwiek wypełni zadanie powierzone mu przez radę.

 

Kiedy tak zastanawiał się nad swoim ciężkim położeniem, za plecami usłyszał plusk towarzyszący stawianym krokom. Machinalnie odwrócił się do tyłu. Spostrzegł przed sobą dumną kobietę. Wytężył wzrok, by móc się jej lepiej przyjrzeć. Była filigranowa i zgrabna. Twarz skrywała pod ciężkim kapturem ciemnego płaszcza, na który nałożyła błyszczący kirys.

 

– Podobno szukasz Gabriela? – odezwała się kobieta. – Czego chcesz od mego brata?

 

– Cóż za niezwykłe powitanie – odparł z pogardliwym uśmiechem Arael. – Czuję się wręcz zaszczycony.

 

– Odpowiedz na moje pytanie!

 

– Ostatnio nic tylko odpowiadam na pytania. Może tym razem, dla odmiany ktoś odpowie na moje… Gdzie twój pan!

 

– Władca Róży nie spotyka się z byle kim! Za kogo ty się uważasz?!

 

– Nie rozpędzajmy się tak! Żaden władca Róży tylko zdrajca i morderca – warknął nefilim. – A kim jestem?! Powtórzę po raz setny. Jestem Arael Arhat. Wysłannik Rady Valorum, głos Wielkich Hrabiów oraz ostrze ich gniewu. Jestem potęgą, z którą lepiej nie zadzierać. Chyba , że bardzo spieszy ci się do Boga Ojca. W takim razie proszę, śmiało, rzuć mi wyzwanie!

 

– Valoryjczyk? – powiedziała z pogardą brunetka – Nikt nie lubi tutaj takich jak ty. Arystokratów z przerośniętym ego. Myślicie, że możecie pojawiać się, kiedy tylko chcecie i narzucać innym swoją wolę. Jesteś w błędzie. Tak ty, jak i wszyscy stojący za tobą Wielcy Hrabiowie… Gabriel nie poświęci ci czasu. Odejdź stąd albo ja cię do tego zmuszę.

 

– Proszę bardzo! Próbuj szczęścia.

 

– Sam tego chciałeś – syknęła jadowicie i ruszyła ku niemu.

 

– Daj spokój Verino! – rozległ się niespodziewanie czyjś głos.

 

Kobieta i Valoryjczyk spojrzeli na prawo, zadzierając głowy do góry. Na dachu kamienicy, na tle ciemnych obłoków majaczył jakiś kształt. Kształt, który bez najmniejszego wahania, zeskoczył na brukowaną alejkę. Opadł lekko i cicho.

 

Arael wytrzeszczył oczy. Patrzył z niedowierzaniem na stojącego obok młodego, wysmukłego chłopaka, ubranego w ciemne, postrzępione szaty.

 

Młodzieniec spojrzał ze wzgardą na brunetkę.

 

– Zostaw Valoryjczyka – syknął i złapał za rękojeść miecza, przytroczonego do pasa.

 

– Tenebriel… – odparła rozbawiona Verina. – Jakim prawem chcesz mi rozkazywać chłopczyku?!

 

– Jestem spadkobiercą Berealla. Jesteś mi winna posłuszeństwo!

 

– Mylisz się, jesteś tylko nic nieznaczącym insektem, z którym Gabriel rozprawi się już niedługo. Chyba , że go w tym wyręczę i przyniosę mu głowę tak twoją , jak i Valoryjczyka.

 

– Zastanów się, czy ci się to opłaci. Lepiej zabieraj się stąd i ratuj życie! – powiedział twardo Tenebriel.

 

– Wybacz, ale nie skorzystam z twojej miłosiernej oferty! – roześmiała się kobieta. Zza jej pleców wystrzeliły dwie pary czerwonych, ognistych skrzydeł. Machnęła ręką, a w jej dłoni zmaterializował się biały, płonący miecz.

 

– Już jesteście martwi… – syknęła.

 

Tenebriel bez słowa dobył miecza. Wyszczerbiona i powyginana klinga Aberrona ze świstem przecięła powietrze. Młody nefilim złapał rękojeść oboma dłońmi. Arael nie czekając na nic, zrobił kilka kroków w tył. Na wysokości łopatek z jego skórzanego płaszcza wystrzeliły biało-fioletowe błyskawice, które w ułamku sekundy zmieniły się w trzaskające i skwierczące skrzydła. Strzepnął dłońmi. Otoczył je całun piorunów.

 

Spadkobierca Berealla i Valoryjczyk skoczyli ku Verinie. Z rąk wysłannika rady wystrzeliły białe groty błyskawic, a trzymany przez Tenebriela Aberron syknął złowieszczo. Platynowe ostrze zderzyło się z ognistym mieczem brunetki. Natomiast pioruny albo przeleciały nad nią albo z hukiem uderzyły w kaskadę białych płomieni.

 

W kilka chwil walczących spowiły ciemne obłoki dymu. Arael kroczył powoli i ostrożnie. Lawirował między ognistymi pociskami. Raz za razem miotał przed siebie biało-błękitne błyskawice, z czego każda kolejna była bledsza i wolniejsza od poprzedniej. W tym samym czasie Tenebriel uskakiwał przed ciosami płonącego ostrza, od czasu do czasu parując je wysłużonym mieczem.

 

Ataki Veriny były szybkie i precyzyjne. Z jednej strony nie dawała chwili wytchnienia spadkobiercy Berealla. I tylko szczęście ratowało go od niechybnej zguby. Zaś z drugiej trzymała na dystans Valoryjczyka, który podobny do muchy brzęczał w ciemności.

 

– Dosyć tej zabawy! – ryknęła kobieta. Machnęła rękoma. Podmuch gorącego powietrza obalił Tenebriela i odrzucił Araela.

 

Valoryjczyk klęcząc w głębokiej kałuży, posłał ku niej dwie blade błyskawice. Verina uchyliła się przed nimi i pokręciła z politowaniem głową. Uniosła dłoń, ponad głowę. Nie zwracając uwagi na próbującego odczołgać się Tenebriela, zaczęła mruczeć coś pod nosem. Nagle tuż obok niej zmaterializował się płonący, dwugłowy ogar.

 

– Zabij! – warknęła kobieta, wskazując palcem Arhata.

 

Arael wyciągnął przed siebie dłonie. Wystrzeliła z nich bladofioletowa tarcza gromów, która odgrodziła go od bestii i ognistych języków buchających z jej paszczy. Potwór z niezwykłą zajadłością zaczął forsować słabnącą obronę Valoryjczyka. Każde uderzenie gorejących łap i pysków, sprawiało że bariera bladła coraz bardziej.

 

– Nie zdechnę w rynsztoku! – ryknął nefilim. – Jestem głosem Valorum. Potęgą, z którą się nie zadziera!

 

Zmobilizował się. Wykorzystał całą siłę jaka mu jeszcze pozostała do wzmocnienia bariery. Powoli zaczęła ona przybierać granatową barwę. Skoncentrował się jeszcze bardziej. Wymruczał coś pod nosem. Ze znajdującej się przed nim tafli, wystrzeliły fioletowo-błękitne błyskawice. Były ich dziesiątki, każda z hukiem trafiła w piekielnego ogara. Bestia zasypana gradem gromów jęknęła żałośnie i zamieniła się w pył. Valoryjczyk opuścił tarcze. Klęcząc w wodzie wsparł się na ręce. Podniósł półprzytomny wzrok. Kilka metrów dalej, w ciemności majaczyły dwie postaci. Verina właśnie stała nad dziedzicem Berealla, gotowa zadać ostateczny cios. Arael wyciągnął ku niej drżącą dłoń. Jego skrzydła eksplodowały z hukiem, a z pomiędzy palców wystrzelił oślepiająco biały grom. Valoryjczyk osunął się w mrok.

 

***

 

Arael otworzył oczy. Utkwił wzrok w kamiennym stropie, ozdobionym wyblakłymi ornamentami, po których przemykały czerwone blaski. Śmierdziało grzybem, kurzem i stęchlizną. Valoryjczyk z jękiem usiadł na wysłużonym łożu. Złapał się za bolącą głowę i powoli rozejrzał się po pomieszczeniu. Dookoła panował półmrok, w którym majaczyły połamane krzesła wraz z krzywym stołem, dwie szafy pozbawione drzwi i przewrócone biurko. W znajdującym się naprzeciwko łoża kominku, buchał ogień. Drwa trzaskały, kiedy lizały je czerwone języki płomieni. Obok w głębokim fotelu siedział Tenebriel. Był on co najwyżej piętnastolatkiem. Ciemnobrązowe włosy miał krótko ścięte, a na twarzy o ostrych rysach igrał blask płomieni. Nogę miał założoną na nogę i powoli wertował jakiś gruby wolumin.

 

– Gdzie jestem? – spytał Arael.

 

– W jednej z dawnych twierdz na pograniczu – odparł dziedzic Berealla, odrywając szmaragdowe oczy, pełne anielskiego ognia od księgi. – Przyniosłem cię tutaj, kiedy straciłeś przytomność. Chociaż tyle mogłem zrobić w zamian za uratowanie mi życia.

 

– Nie mogłem pozwolić, by ostatni z Abiuckarów zginął na moich oczach – jęknął Valoryjczyk.

 

– Zachowałeś się szlachetnie, ale ja nie należę do rodu Berealla.

 

– Co takiego?! – wykrzyknął Arael. – Przecież mówiłeś, że jesteś jego dziedzicem, spadkobiercą!

 

– To się akurat zgadza. Jestem obecnie ostatnim z żyjących, o których wspomina testament. Ale wywodzę się z rodu Nefeerów. Z rodu wielkich władców wschodu, którzy swą siedzibę mieli nad Bosforem… Natomiast ty jesteś? – Tenebriel spojrzał pytająco na Valoryjczyka.

 

– Ahh… Wybacz. Arael Arhat, potomek Urakiba i Kyraela. Wasal Hrabiego Południa, Tionisa zwanego Nikatorem z rodu Evitarela.

 

– Posłuchaj mnie teraz uważnie Araelu – powiedział śmiertelnie poważnie Nefeeryta. – Kiedy tylko wrócisz do sił, musisz stąd odejść. Wróć na ziemię Rady. Wróć do wielkich pałaców i fortec Valorum. Tam będziesz bezpieczny. Tutaj nie czeka cię nic dobrego. Tylko śmierć. Gabriel nie oszczędza nikogo, kto staje przeciw jego absolutowi.

 

– Nie mogę wrócić. Mam misję do wypełnienia. Misję powierzoną mi przez Tionisa. Muszę powstrzymać uczniów Berealla, którzy manifestują ludziom swą obecność. Jeśli tego nie dokonam, nic po mnie na ziemiach rady. Więc, czy ci się to podoba, czy nie zostaję tutaj.

 

– To raczej nie możliwe, tylko narażasz nas na śmierć.

 

– Hola, hola! – wykrzyknął Arael. – Jeśli dobrze pamiętam, to dziś cię uratowałem!

 

– Co nie byłoby konieczne, gdybyś nie ściągnął na siebie uwagi Veriny… Pozwól, że coś ci wyjaśnię. Walczę z Gabrielem i poluję na jego kamratów od prawie dwóch lat. Ale nigdy nie byłem na tyle głupi, by wystąpić przeciwko jego najbardziej zaufanym poplecznikom. Wiesz dlaczego? – Arhat pokręcił przecząco głową. – Bo każdy z nich rozporządza potęgą, podobną do siły Wicehrabiów Valorum.

 

– To nieprawda! – oburzył się Arael. – Widziałem Hrabiów i Wicehrabiów w akcji. Tej twojej Verinie całkiem sporo do nich brakowało. Uwierz mi, wiem co mówię. Potęga Rady obróciłaby nas w perzynę. Nie byłoby z nas czego zbierać.

 

– Jakoś w to wątpię…

 

– Niepotrzebnie.

 

– Nie przerywaj mi! – warknął Nefeeryta. – Natomiast pewien jestem jednego. Czegokolwiek ci nie powiem ty i tak nie odejdziesz… Niespecjalnie widzi mi się wspólna walka. Ty i ja, kontra Gabriel i cała ta jego zbieranina popychadeł. Niestety, chyba nie mam innego wyjścia i muszę się na to zgodzić – westchnął ciężko, podnosząc się z fotela. – Jest tylko jedno „ale”. Nauczysz mnie jak materializować skrzydła. Pasuje ci taka umowa? – spytał, patrząc na Arhata.

 

– Chyba jakoś to przeżyję – odparł Arael, opadając na brudnoszarą pościel. – Tylko obiecaj mi, że razem obalimy Gabriela.

 

Tenebriel kiwnął głową i z nikłym uśmiechem na twarzy podszedł do drzwi. Złapał za klamkę. Zawiasy zaskrzypiały, a po chwili w pokoju został sam Valoryjczyk.

Koniec

Komentarze

Będę wdzięczny za każdy przejaw konstruktywnej krytyki. Oprócz tego życzę miłej lektury.

Nigdy nie przepadałem za opowieściami, w których za dużo jest bogów i aniołów – może dlatego, że mam zbyt skromną wiedzę na ich temat i nie czuję smaczków. Z tego samego powodu nie mogę oceniać wartości pomysłu, który stał za tym opowiadaniem.

 

Jeśli chodzi o techniczny aspekt, to tekst jest pisany naprawdę nieźle, w porównaniu z większością debiutów, jakie tu czytałem w ciągu ostatniego miesiąca. Muszę jednak powiedzieć, że mimo to, zwłaszcza w pierwszej części tekstu, było dla mnie trochę za dużo błędów i niezgrabności. Przykłady:   Pośród zawieruchy, co jakiś czas rozbrzmiewał odgłos rzężących silników, a przez strugi deszczu przedzierał się blask żółtych ogników. – Wydaje mi się, że powinno jednak być bez tego pierwszego przecinka

– Interesujące… kto by pomyślał. Tego akurat się nie spodziewałem – mruknął młodzieniec, przyglądając się uważnie mężczyzną -  Mężczyznom

Stojące to tu, to tam okrągłe stoliki, były odrapane, poplamione i tak naprawdę ledwo trzymały się na wiekowych nogach. Otaczały po cztery, byle jak zbite krzesła. A całe pomieszczenie wypełniały tabuny papierosowego dymu  -  Bez przecinka po stolikach. Wynika, z tego fragmentu, że krzesła były otoczone stolikami. Nie może być raczej tabunów papierosowego dymu.

To było jej marzenie, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, że ze swoją dolegliwością nie będzie to nigdy możliwe. – albo "ze swoją dolegliwością nigdy tego nie osiągnie" , albo "że z jej dolegliwością nigdy nie będzie to możliwe"

 

– Jeszcze jednego, do pełna – charknął zarośnięty drab. – Ej! Blondi mówię do ciebie! – podniósł głos. – Do pełna, migusiem… – Moim zdaniem, kiedy przed i po dydaskaliach masz osobne zdania, to pierwsze należy zakończyć normalnie kropką. A zatem "Jeszcze jednego, do pełna. – Charknął zarosnięty drab. – Ej!…"

 

Ops, cofam to ostatnie. Miałem jakieś zaćmienie, Twój zapis jest poprawny. Przepraszam za błąd.

W opisach drażniło mnie momentami zbytnie pocięcie na zdania pojedyncze (co za to dobrze sprawdziło się w dynamicznej scenie walki).

przyglądając się uważnie mężczyzną – mężczyznom

jaśniepanie – zjadło Ci spację

 jest po lewo od niej – raczej na lewo

syknęła jadowito i ruszyła ku niemu. – jadowicie

 Ciemnobrązowe włosy oklapły mu pod wpływem deszczu. – oklapły to kolokwializm, nie pasuje do reszty tekstu

W szmaragdowych oczach płoną biały ogień aniołów – literówka płonął

 który podobny do muchy brzęczał i skrzeczał w ciemności. – mucha nie skrzeczy, wystrczy samo brzęczy

 Nagle tuż obok niej materializował się płonący, dwugłowy ogar. – zmaterializował

a bladła co raz bardziej. – coraz

Jedynie w znajdującym się naprzeciwko łoża kominku, buchał ogień – jedynie zbędne, bo chyba dobrze, że ogień palił się tylko w kominku, a nie na przykład w szafie

 Co niebyło by konieczne – Co nie byłoby konieczne

 To nie prawda!  – To nieprawda

 Potęga Rady obróciła by nas w perzynę – obróciłaby

Niebyło by z nas czego zbierać – nie byłoby

Zdaje się, że to kolejny początek czegoś. Na razie nie jest źle, przynajmniej zapis dialogów jest poprawny. Za to przecinki leżą. Fabuła nie powala, ale rozumiem, że się dopiero rozkręcach.

Z nieścisłości – bardzo dokładne opisy Veriny i Tenebriela, jak na okoliczności towarzyszące spotkaniu. "Ciemność, widzę ciemność" – a w takim przypadku trudno o dokładność kształtów i kolorów. 

Druga rzecz – scena w barze – dwóch zbirów, nie próbując nawet swojej siły, kładzie uszy i udziela informacji nieznajomemu? Niezbyt prawdopodobne.

Ale ogólnie nie jest źle. Życzę powodzenia w dalszym pisaniu!

 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Wielkie dzięki za konstruktywną krytykę. Teraz wiem nad czym muszę popracować i zabieram się do tego od razu.

Wyeliminowałem większość usterek. Zastanawia mnie tylko sprawa przecinków, a zwłaszcza tych przed "to" oraz " No chyba, że".

Jak na debiut to nieźle. Ale z pewnością jest jeszcze co poprawiać. Masz trochę ortografów; oprócz tego, co wyliczyła Bemik, rzuciła mi się w oczy "każąca ręka". Chodziło Ci o rękę wygłaszającą kazania (względnie wydającą rozkazy) czy o rękę rozdającą kary? W HP jest temat z poradami. Przeczytaj sobie, szczególnie część o zapisie dialogów, bo robisz w tym błędy. I popraw. Masz 24 godziny na edycję. Co do treści – rozmowa z barmanką jakoś wydała mi się przyczepiona do opowiadania w niewiadomym celu. Ale mogę się mylić.

Babska logika rządzi!

Rozumiem, że debiut, czuć szczególnie po dialogach, bo są takie wygłaskane i poprawne, jakby rozmówcy mieli w tyłkach kij ;) Szczególnie rozmowa przy barze z blondynką jest strasznie, no, sztywna.  Generalnie bohateoriwe za dużo mówią w tych dialogach, to przypomina sceny z filmów, kiedy ten, co jest górą, tłumaczy dlaczego za chwilę zabije tego drugiego. Też tego nie lubisz? ;) Spokojnie, dojdziesz do wprawy, jak na pierwszy raz nie było najgorzej. 

To co najlepiej zrobić z tymi dialogami? Tzn jak wyciągnąć rozmówcom te kije :)

guard, odpowiadając, przez przykład: – Skoro tak twierdzisz – odparła i złapała za przeźroczystą butelkę. – Skąd jesteś? – spytała.

 

– Moja rodzina wywodzi się z dalekiej północy. Z pomiędzy skandynawskich gór… – odrzekł Arael, duszkiem opróżniając szklankę bezbarwnego trunku. – Jednak obecnie mieszkam na południu. W Grecji, nieopodal zatoki Termajskiej. Łoiłeś przy barze wódkę z ładną barmanką kiedyś? I co wtedy? Jeżeli chcesz z niej wydobyć informację, to opowiadasz o swoim pochodzeniu, czy starasz się ją wciągnąć w rozmowę? Takimi ładnymi, okrągłymi zdaniami, czy może bardziej potocznie, a mniej bezpłciowo? Jakim mężczyzną jest Arael? Chłodny, lapidarny czy wręcz odwrotnie, rozgadany ekstrawertyk? Sili się na oryginalność czy stawia na prostotę przekazu? Może nie radzi sobie z kobietami, albo radzi sobie z nimi aż za dobrze, bo taki z niego typ zwycięzcy? (tu polecam kobiet popytać, co im się bardziej podoba w rozmówkach frywolnych) Ma jakieś ulubione powiedzonka? Jakiś swój styl?   "Miszczem" nie jestem, ale spróbowałbym tak (np. na mniej radzącego sobie z babeczkami): – Skoro tak twierdzisz – odparła i złapała za przeźroczystą butelkę. – Skąd jesteś? – spytała.

 

 – Ja…? – Arael, duszkiem opróżniając szklankę bezbarwnego trunku, gorączkowo usiłował dobrać słowa podczas zaimprowizowanej zwłoki. Ładne kobiety zawsze go onieśmielały, zwyczajnie język stawał mu kołkiem w gębie. On, bezlitosny egzekutor Rady, kapitulował bezwarunkowo przed ślicznym warkoczem i ładną buzią. – Ja… Teraz mam leż…  –  zająknął się – Mieszkam teraz w Grecji, nieopodal zatoki Termajskiej. Ciepło, słońce, morze, te sprawy.

– Interesujące… kto, by pomyślał. Tego akurat się nie spodziewałem – mruknął młodzieniec, przyglądając się uważnie mężczyznom. – Kim jesteście?… albo nie mówcie, sam zgadnę. Macie niebywale dobry słuch, skoro wiecie o czym rozmawiałem z barmanką. Zwłaszcza, że przez dłuższy czas siedzieliście po przeciwnej stronie sali… Nie jesteście nefilim, tak jak ja. Wasze oczy nie błyszczą, po za tym wyczułbym was od razu… Do wampirów też wam daleko. Żaden szanujący się krwiopijca, nie pokazał, by się w takim miejscu i to tak ubrany… Więc, skoro smoków już nie ma. Wy dawaj musicie być lykanami, wilkołakami. Z różnych klanów, aczkolwiek wilkołakami… Co was łączy z Bereallem?

Mistrze dedukcji. Nieprawdopodobnie szybki umysł, czytelnik nie wie nawet, na jakiej podstawie to wszystko powiedział. Mam wrażenie – być może mylne – że tu chciał trochę poironizować. Poironizuj więc! :) – Interesujące… Tego akurat się nie spodziewałem – mruknął młodzieniec, przyglądając się uważnie mężczyznom. – Kim jesteście?… Moment! –  podniósł dłoń na znak, że nie skończył –  Może sam zgadnę. Macie niebywale dobry słuch lub akurat dziś, wyjątkowo, umyliście uszy, a przy tym posiadacie brzydki nawyk podsłuchiwania cudzych rozmów. I to z drugiego końca sali… Nie skończyłem! – nieznacznie uniósł głos , kiedy brunet otworzył usta. – O nefilich to co najwyżej w bajkach słyszeliście, inaczej wyczułbym was od razu… Do wampirów też wam daleko. Żaden szanujący się krwiopijca nie pokazałby się w takim miejscu i to w tak… hmmm… niewyjściowym wdzianku. – Oczy blondyna zmrużyły się niebezpiecznie. Arael, nie zrażony, kontynuował. – A skoro smoków już nie ma, wampiry też wykluczyliśmy, to zostają lykanie. Tak, to by się zgadzało, tak prosto z mostu, bez finezji, stój bo w gębę, pasuje jak ulał. Z różnych klanów zapewne, aczkolwiek wilkołakami… Zgadłem? Pewnie, że zgadłem… – uśmiechnął się lekko, na widok źle skrywanego zmieszania na twarzach rozmówców. –  Co was łączy z Bereallem? –  zapytał szybko, zanim zdążyli coś powiedzieć.

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

I jeszcze jakoś tak bez wątpliwości uwierzyli mu na słowo, że jest wysłannikiem rady, nie żądajac żadnego dowodu na prawdziwość jego słów ;)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Wow, dzięki. Z lekka mnie zatkało, ale przynajmniej widzę już w czym problem.

Spadkobierca Beryla? :O     A nie, źle przeczytałem…

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Bez przsady :)

Nowa Fantastyka