- Opowiadanie: Nebetnefer - Błogosławieństwo Przeklętego: Prolog

Błogosławieństwo Przeklętego: Prolog

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Błogosławieństwo Przeklętego: Prolog

 

Prolog

 

 

Promienie wschodzącego słońca rozświetlały witraże wpadając do środka w postaci delikatnych snopów tańczących na czystych kamiennych płytach, barwiąc je odcieniami złota i czerwieni. W powietrzu przesiąkniętym wonią opium i kadzideł fruwały błyszczące drobiny, które opadały równie szybko, co wznosiły się do góry.

U podnóża marmurowego, pozłacanego piedestału zwieńczonego płomienistym kręgiem słonecznym otaczającym trójkąt, klęczała młoda kobieta wsparta na długim prostym mieczu. Oddawała się całkowicie kontemplacji w porze prymy. Modliła się najciszej jak mogła, aby nikt kto wchodził do małej kaplicy, nie usłyszał jej słów wypowiadanych pełnym nabożnej czci i drżącym od emocji głosem.

Kiedy skończyła, wstała z gracją i schowawszy klingę do pochwy, wycofała się tyłem do wyjścia. Wyprostowała się dopiero w progu, okręciła na pięcie i wyszła na długi wewnętrzny krużganek wychodzący na pokrywający się zielenią ogród odżywający po niezwykle długiej porze śniegów i roztopów.

Bez słowa mijała spokojnych mnichów i ciche, skromne mniszki zajęte zwykłymi klasztornymi sprawunkami i kręcące się od komnat szpitalnych do pracowni duchownych uczonych i cyrulików.

Ona nie musiała kryć się pod niewygodnym habitem. Zamiast tego przyodziewała stalowy napierśnik i płaszcz świętych rycerzy Jedynego, zginających kark tylko przed obliczem swego boga i jego ziemskich zwierzchników, którym ślubowali wierność.

Szła kamiennym labiryntem o świeżo bielonych ścianach, który wydawał się nie mieć końca. Zawsze kiedy przemierzała tę drogę, nogi miała cięższe niż kamienne posągi zdobiące pobliskie sanktuarium a czas płynął coraz wolniej i tylko kilka sekund dzieliło go od całkowitego buntu i zatrzymania się.

– Czarna Dalio jesteś wreszcie! – starszy mężczyzna w długiej białej szacie ze starannie narzuconym żółtym humerałem rozpromienił się.

– Mistrzu Templar – kobieta zamknęła za sobą dębowe drzwi i skłoniła się na tyle, na ile pozwalał jej napierśnik.

– Darujmy sobie te konwenanse siostro – mężczyzna machnął niedbale pulchną dłonią. – One są nieistotne!

Czarna Dalia skinęła z obojętnym wyrazem twarzy o surowych rysach i szybko zlustrowała pomieszczenie. Pełne świeczników, kobierców i regałów uginających się pod ciężarami starych, nierzadko zapleśniałych tomisk pochłaniało mahoniowe biurko zawalone pergaminami. Wciągnęła łapczywie orzeźwiające powietrze wpadające przez otwarte okna wychodzące na Szmaragdową Zatokę, zanim wiecznie marznący mistrz zakonu je zatrzaśnie.

– Przedstawiam ci świętego męża Hugona z Paję.

Wysoki mężczyzna o zielonych oczach skłonił się przykładając zaciśniętą dłoń do serca. Długą mnisią togę przewiązał prostym sznurem sięgającym kostek.

– Pan Paję przybył do nas dwa dni temu prosząc o pomoc w bardzo delikatnej sprawie – kontynuował niezrażony starzec udając, że nie zauważył niechętnego spojrzenia podwładnej. – Ale, ale! Gdzie moje maniery! Siadajcie! – wskazał na wysłużone drewniane ławy wymoszczone poduszkami. Sam zajął miejsce na wygodniejszym fotelu o rzeźbionych podłokietnikach. – Wygodnie wam? Świetnie! – Krzyknął z entuzjazmem nie czekając na odpowiedzi wywołując wrażenie, że chce się pozbyć gości. I to jak najszybciej. – Nasz umiłowany brat zwrócił się do nas z zapytaniem czy nie mamy kogoś doświadczonego i o bystrym umyśle. Od razu pomyślałem o tobie.

– Zbytnio mi schlebiasz mistrzu – burknęła Czarna Dalia ze wszystkich sił starając się przybrać jak najmilszy ton.

– Nonsens pani – Hugon uśmiechnął się. – Twoja osoba jest doskonale znana w Perle i okolicach.

– To… zaszczyt – wydusiła w końcu czując jak policzki zaczynają ją palić. Jako osoba konkretna i rzeczowa marzyła o zakończeniu tego teatrzyku i przejściu do sedna sprawy. – Może wrócimy do tematu o wielebny?

– Chcę, żebyś niezwłocznie pomogła naszemu bratu… zanim będziemy zmuszeni uciec się do ostateczności – dodał ciszej.

– Sprawa jest aż tak poważna? – uniosła cienką brew. – O co chodzi?

– Myślę, że pan Paję ci to najlepiej wytłumaczy. Koniec końców zajmuje się sprawą od samego początku i wie najwięcej.

– Czego tyczy się sprawa? – zwróciła się do zakonnika.

– Przybywam z polecenia przeora Szymona z opactwa w Złotym Borze. Mamy podejrzenia, że do pobliskich wsi zawitało zło. Biesy mianowicie albo inne czorty. Nie jesteśmy w stanie ich przepędzić. Są poza naszym wpływem – przyznał niechętnie. – Potrzebujemy kogoś, kto pomoże mi dokładnie zbadać sprawę.

– Wasz wybór padł akurat na nasz zakon? – splotła dłonie w koszyczek i ułożyła na kolanach skupiając na nich spojrzenie. – Dlaczego?

– Moi bracia boją się – przeczesał dłonią spięte w koński ogon, kasztanowe włosy. – Każdy, kto starał się mi pomóc zaginął albo został wezwany przed oblicze Jedynego po długiej i bolesnej śmierci.

Palce Czarnej Dalii mimowolnie powędrowały do łańcuszka z symbolem bóstwa. Westchnęła ciężko rzucając swemu mistrzowi ukradkowe, zagadkowe spojrzenie.

– Dobrze panie Hugon, mówcie, ale zacznijcie od początku i nie pomijajcie żadnych szczegółów. Wszystko może mieć znaczenie a ślady morderców mogą kryć się wszędzie. Bez obaw – rzuciła mężczyźnie ciepły uśmiech – znajdziemy winowajców i wymierzymy im sprawiedliwą karę zgodną z wolą Jedynego.

 

***

 

Mężczyzna stał z dłońmi schowanymi w obszernych rękawach togi. Porywisty nadmorski wiatr zwiastujący sztorm narzucił mu mocniej kaptur na twarz. Człowiek zerknął na kłębowisko ciężkich, czarnych chmur zbierających się nad Księżycowym Morzem. Pierwsze błyskawice pojawiły się na horyzoncie dzieląc niebo na kawałki.

Wrzucił ostatnie zawiniątko w wysokie rozjuszone fale uderzające o wysokie ściany klifu, rozpryskując dookoła pianę i setki kropli chłodnej, słonej wody.

Człowiek wykrzywił wąskie, spękane wargi w krzywym uśmiechu i niespiesznie dosiadł niespokojnie strzygącego uszami wierzchowca. Wbił pięty w boki zwierzęcia z miejsca zmuszając je do galopu nieużywaną leśną drogą. Jeżeli będzie miał szczęście zdąży załatwić wszystkie sprawy, zanim z nieba lunie deszcz.

Przeciął kolejny bukowy zagajnik i wyjechał na wąską kamienną drogę prowadzącą z Perły do Zielonej Wsi. Końskie kopyta uderzały o bruk niosąc się po pełnej pól i łąk okolicy.

W ciągu kilkudziesięciu minut znalazł się przy pierwszych drewnianych płotach niewielkiej wsi i przejechał przez nią nie zwracając uwagi na krzątających się mieszkańców zabezpieczających swoje zwierzęta i sprzęty. Zatrzymał się dopiero przed niczym się niewyróżniającym schludnym drewnianym budynkiem o murowanych fundamentach. Nad wejściem majtała się drewniana tabliczka z napisem Uśmiechnięty Kufel.

Zaprowadził konia do ciągle otwartej małej stajni i wszedł do karczmy kierując się od razu na piętro. Bez słowa minął karczmarza i gości, którzy go nie zauważyli. Albo nie chcieli zauważyć.

Schody zaskrzypiały ostrzegawczo pod jego stopami, ale zignorował to. Przeszedł przez długi hol i zapukał do ostatnich drzwi.

– Przynoszę leki – wychrypiał cicho.

Drzwi otworzyły się zostawiając akurat tyle miejsca, żeby mężczyzna mógł wślizgnąć się do środka. Od razu uderzył go swąd zakrzepłej krwi, mieszaniny ziół i odurzający, specyficzny aromat gnomiego ziela, które w równym stopniu rozpraszało co odprężało umysł.

– Gawron, wreszcie jesteś! – niska żylasta kobieta przecisnęła się przez stojących mężczyzn. Uniosła kącik ust pstrykając nonszalancko w złoty kolczyk w prawym, nieco przydługim jak na człowieka, uchu.

Gawron szczerze nienawidził elfów, a ich potomkowie z domieszką ludzkiej krwi byli jeszcze gorsi. Nie można było przewidzieć, czego można się było po nich spodziewać i natura której z ras weźmie górę.

– Miałem małe problemy.

– Mam nadzieję, że już niebyłe?

– Oczywiście. Można by rzec, że spoczęły na dnie Księżycowego Morza – mrugnął do niej.

Skinęła i zaczekała aż ją wyminie. Mężczyźni rozstąpili się bez słowa patrząc się dopiero na plecy Gawrona. Czuł to, bali się go i był tym faktem wielce rozbawiony. Zaprosił swoją rozmówczynie gestem do sąsiedniego pokoju i zamknął drzwi na klucz.

– Jak się mają sprawy Kat?

– Doskonale! Wprost idealnie, żeby kolejni wpadli w naszą pułapkę!

– A ta dziewczyna, nie zawiedzie?

Kobieta odchyliła głowę do tyłu i zaśmiała się szczerze rozbawiona.

– Oczywiście, że nie! Nie po tym, co dla niej przygotowałam…

 

Koniec

Komentarze

„kamiennych płytach, barwiąc je odcieniami” – przecinek „które opadały równie szybko co, wznosiły się do góry.” – przecinek i pleonazm „najciszej jak mogła, tak aby nikt kto wchodził do małej kaplicy nie usłyszał jej słów wypowiadanych” – napisałbym „najciszej jak mogła, aby nikt, kto wchodzi do małej kaplicy, nie usłyszał…” „Kiedy skończyła, wstała z gracją i, schowawszy klingę do pochwy, wycofała się tyłem do wyjścia.” – znów przecinki, podejrzewam, że dalej jest podobnie więc już ich nie wypisuję :) U podnóża marmurowego, pozłacanego piedestału zwieńczonego płomienistym kręgiem słonecznym otaczającym trójkąt, klęczała młoda kobieta wsparta na długim prostym mieczu, oddając się całkowicie kontemplacji w porze prymy. – jest w tekście kilka szczególnie długich zdań, takich jak to, które wydają się przekombinowane, może lepiej podzielić je podzielić albo skrócić? Ogólnie czytało się nie najgorzej. Ciężko coś powiedzieć o fabule, jako że to prolog, ale jakieś tam zainteresowanie się pojawiło.

Będzie dalszy ciąg?

Przynoszę radość :)

Dzięki za uwagi, zygfrydzie ;) Fakt, że mam problem z przecinkami. Niestety :) Na usprawiedliwienie dodam, że staram się nad nim pracować!:) Anet – tak. Zaplanowałam kilka rozdziałów, gdzie oprócz rozwijającej się akcji, będę chciała jak najlepiej przedstawić takie moje własne wymyślone uniwersum :)

„które opadały równie szybko co, wznosiły się do góry.” – przecinek i pleonazm tu sam się pomyliłem :P; przecinek powienien być: „które opadały równie szybko, co wznosiły się do góry.” – przecinek i pleonazm

O matulu, tekst zaczyna sie tak sztampowo, że ledwie zmusiłem się do czytania dlaszego ciągu. To zawsze musi być upoetyzowany opis promieni słonecznych, wpadających przez jakąś szybę, prawda? Ech… Przecinkowy rozpiździel bardzo utrudnia lekturę, choć sam tekst nie jest napisany źle. Tylko cóż z tego, skoro jest tylko wstępem, a nie kompletną historią? Nie zrozum mnie źle, nie mam nic do prologów. Po prostu uważam, że opowiadanie powinno się najpierw skończyć, a potem myśleć o ewentualnej publikacji.

Przeczytałam — jak zapowiedziałam, tak uczyniłam. Teraz czekam na rozwój sytuacji. ;-)

 

„…i wyszła na długi wewnętrzny krużganek wychodzący na pokrywający się…” — Powtórzenie.

 

„…skromne mniszki zajęte zwykłymi klasztornymi sprawunkami…” — Domyślam się, że rzecz dzieje się w jakimś klasztorze. Czy na terenie tego klasztoru jest także sklep, w którym mniszki robią zakupy a potem są zajęte nabytymi sprawunkami? ;-)

Pewnie miało być: …skromne mniszki zajęte zwykłymi klasztornymi sprawami

Za SJP: sprawunek  1. «przedmiot kupowany lub zakupiony»  2. «robienie zakupów, kupno czegoś»

 

„…kręcące się od komnat szpitalnych…” — Wolałabym: …zdążające od izb szpitalnych

Kręcić się gdzieś, to trochę jakby bez celu.

Za SJP: komnata  «pokój mieszkalny lub sala reprezentacyjna w dawnych rezydencjach, pałacach i zamkach»

 

„Zamiast tego przyodziewała stalowy napierśnik i płaszcz świętych rycerzy Jedynego…” — W co przyodziewała napierśnik i płaszcz? ;-)

Napierśnika i płaszcza nie można przyodziewać. Można natomiast i napierśnik, i płaszcz, przywdziać, lub się w nie przyodziać.

Zdanie winno brzmieć: Zamiast tego przyodziewała się w stalowy napierśnik i płaszcz świętych rycerzy Jedynego… Lub: Zamiast tego przywdziewała stalowy napierśnik i płaszcz świętych rycerzy Jedynego

 

„…szybko zlustrowała pomieszczenie. Pełne świeczników, kobierców i regałów uginających się pod ciężarami starych, nierzadko zapleśniałych tomisk pochłaniało mahoniowe biurko zawalone pergaminami”. — Ile ciężarów miały zapleśniałe tomiska? ;-)

Czy istotnie lustrowane pomieszczenie pożerało mahoniowe biurko z całym na nim bałaganem? ;-)

 

„Wciągnęła łapczywie orzeźwiające powietrze wpadające przez otwarte okna…” — Wystarczy: Wciągnęła łapczywie orzeźwiające powietrze wpadające przez okna

Czy świeże powietrze może wpadać przez zamknięte okna? ;-)

 

„Długą mnisią togę przewiązał prostym sznurem sięgającym kostek”. — Czy cały sznur sięgał kostek, czy tylko jego końce? ;-)

 

„Od razu uderzył go swąd zakrzepłej krwi…” — Nie jestem pewna, ale zakrzepła krew chyba nie wydziela zapachu. A jeśli nawet, to nie jest to swąd.

Za SJP: swąd «zapach spalenizny»

 

„…niska żylasta kobieta przecisnęła się przez stojących mężczyzn”. — Magia? Przeniknęła przez mężczyzn? ;-)

Może: …niska, żylasta kobieta przecisnęła się między stojącymi mężczyznami.

 

„Uniosła kącik ust pstrykając nonszalancko w złoty kolczyk w prawym, nieco przydługim jak na człowieka, uchu”. — Kącikiem ust pstryknęła w kolczyk??? Nie dziwię się, że nonszalancko. ;-D

 

„Mężczyźni rozstąpili się bez słowa patrząc się dopiero na plecy Gawrona”.Mężczyźni rozstąpili się bez słowa, spoglądając dopiero na plecy Gawrona.

 

„Zaprosił swoją rozmówczynie gestem do sąsiedniego pokoju…” — Literówka.

Czy Gawron rozmawiał z kobietą gestami? Na migi? ;-)

Proponuję: Gestem zaprosił swoją rozmówczynię do sąsiedniego pokoju

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka