- Opowiadanie: Avanturnik - Ostatni wdech, część II

Ostatni wdech, część II

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ostatni wdech, część II

 

Następnego ranka niemal cała beskońska armia rozpoczęła odwrót do stolicy. Niemal, bowiem RD ze swoimi ludźmi oraz dwoma innymi oddziałami zostali oddelegowani do gdzie indziej. Tysiące maszerujących żołnierzy wzbiło tumany kurzu tak wysokie, iż zasłaniały one niebo. Nie chroniło to w żaden sposób przed grzejącym mocno słońcem, dodatkowo natomiast utrudniając życie, ponieważ piasek i kurz dostawały się zarówno do oczu, jak i gardeł.

 

Kosquet zaśmiał się w głos, gdyż zarówno jego, jak i reszty oddziału to nie dotyczyło. Z samego rana weszli na wielkie drzewo, rosnące w samym centrum obozu. Dzięki temu siedząc wysoko na rozłożystych gałęziach starego dębu mogli swobodnie oddychać, czekając, aż beskońskie wojska wyniosą się z okolicy, poprawiając tym samym jakość lokalnego powietrza. Znudzony żołnierz machał zwisającymi nogami, plując od czasu do czasu na oddaloną trzy metry ziemię. Mając całkiem spory zapas śliny, Kosquet próbował już od dłuższego czasu trafić nią w niewielką kępkę trawy, rosnącą niemal centralnie pod nim. Dotychczas chybiał, dosięgając wszystkiego, tylko nie celu. Raz trafił prosto w łysinę przechodzącego pod drzewem żołnierza, który w dość niewybrednych słowach wyraził się zarówno o samym Kosquecie, jak i również o bogatym życiu seksualnym jego rodzicielki. Siedzący na drzewie mężczyzna nigdy nie czuł się dotknięty żadnymi wulgaryzmami, aczkolwiek mając świadomość dystansu, jaki dzieli go od rosłego wojownika, też pozwolił sobie odrobinę porzucać mięsem. Dodatkowo postarał się, by do stojącego na dole dotarły nie tylko słowa, lecz także i ślina, która pomagała w ich formułowaniu. I tym razem chybił, zaś zachowanie to rozsierdziło tylko łysola, który w nerwach cisnął kamieniem w Kosqueta, na szczęście dość niecelnie.

 

– Wszyscy pamiętacie, co nas czeka? – zapytał po raz ósmy tego dnia RD.

 

– Tak jest! – chóralnie odparłoby siedmiu rozlokowanych na drzewie żołnierzy, gdyby rzecz jasna Biom potrafił mówić. W efekcie sierżant musiał zadowolić się istną kakofonią, łączącą w sobie wszystko, co najgorsze. Był tam piskliwy głosik Kolene, nasuwający na myśl nie tyle nawet kastrata, co po prostu człowieka, który właśnie nim się staje. Czułe ucho RD wyłapało też obecność tak nijakiego, że aż żadnego tonu Bena Meyera. Najbardziej zaimponowało mu to, co wydał z siebie Kosquet. Pierwszą myślą, jaka przyszła sierżantowi do głowy słysząc wycie przyjaciela było to, że właśnie przeniósł się na rykowisko, gdzie walczą niedorozwinięte umysłowo jelenie. Okrzyk reszty szeregowych niewiele odstawał od tego, co zaprezentowała trójka tenorów, sprawiając tym samym niesamowitą satysfakcję RD.

Z tymi idiotami może jednak być ciekawie na tej wojnie, pomyślał. Sam był pacyfistą i brzydził się rozlewem krwi, zwłaszcza własnej, ale w sytuacji, gdy niekoniecznie z własnej winy posiadał braki w wykształceniu po prostu wiedział, że ta wojna to najlepsze, co mogło mu się przytrafić. Dla ludzi takich jak on, zbyt mądrych by umrzeć i zbyt głupich, by móc godziwie żyć pójście do wojska było złotym środkiem. Wypłata, nie najniższa warto dodać, w terminie. Dodatkowo możliwość awansu, z której chcąc nie chcąc skorzystał. Wiedział to wszystko, ale pomimo tego chciał zdezerterować, bowiem na tyle nienawidził wojny i cenił swoje życie. Teraz, przeszło mu przez myśl, teraz jest już za późno na ucieczkę. Przeklinał dzień, w którym wstąpił do wojska, jednocześnie wiedząc, że innej drogi po prostu dla niego nie było. Przeklinał niemal każdą decyzję, jaką podjął, będąc świadomym, że wybierał najlepiej. Mimo to przeklinał.

 

Zaczął przesuwać się powoli w stronę Kosqueta, który siedział wraz z Parallasem na najbardziej oddalonej od niego gałęzi. Jednoręki mężczyzna musiał popisać się nie lada refleksem, by pokonać istny tor przeszkód, jaki oddzielał go od przyjaciela. Będąc już na właściwej gałęzi, usiadł obok pisarza, który prowadził dość ożywioną dysputę z Kosquetem.

 

– I nic cię nie nauczyła ta rozmowa z Ufalem, kompletnie nic?

 

– Rozumiem jego punkt widzenia i w sumie tyle. A że się z nim nie zgadzam, to już co innego.

 

– A jaka twoim zdaniem jest rola pisarza? Bo jestem ciekaw, jak ty to postrzegasz z własnej perspektywy, drogi Parallasie.

 

– Dziwne pytanie jak na kogoś, kto jest niepiśmienny i w życiu nie przeczytał ani jednej książki.

 

– Fakt, że nie umiem czytać umniejsza mnie w twoich oczach, czyż nie? Nie ten pułap intelektu, nie ta półka.

 

– Nie ukrywam, że może i masz rację.

 

RD uśmiechnął się pod nosem. Wiedział, że Parallas popełnił kardynalny błąd, nie doceniając intelektu Kosqueta. Milczał dalej, przysłuchując się rozmowie.

 

– Plus dla ciebie, że jesteś przynajmniej szczery – odparł analfabeta. – Ale powinieneś też pamiętać, iż wykształcenie to nie wszystko. Jesteś strasznie powierzchowny, aczkolwiek nie winię cię za to. Zdecydowana większość ludzi traktuje tych gorzej wykształconych z góry, jak zwykłą hołotę. Tobie po prostu mogło to wejść w krew, rozumiem. Może i co do części tych jednostek masz rację, ale ja za hołotę się nie uważam. Dla mnie najważniejszą wartością nie jest bowiem zwykłe nażłopanie się piwskiem w tawernie i wydupczenie jakiejś dziewki, co to, to nie. To mogę zrobić przy okazji. Nie przychodzę do karczmy, by się bawić, przychodzę, by słuchać. Słuchać piosenek trubadurów, opisujących najważniejsze wydarzenia z historii znanego nam świata. Słuchać opowieści kupców z dalekich krain, najemników, którzy przebyli pół kontynentu. Usłyszeć najnowsze plotki o sytuacji politycznej, o zmianach granic w królestwach, których nigdy na oczy nie zobaczę. To jest dla mnie celem, to jest moim oknem na świat, którego wiem, że nie ujrzę, bo nie mam ku temu możliwości. Bo jestem tylko prostym chłopem bez szkoły i umiejętności pisania z rybackiego państewka gdzieś na skraju świata, tam, gdzie nie przypływają prawie w ogóle żadne statki. Jestem tylko pyłkiem, którym mógłby miotać wiatr, jeśli by chciał. Ale nie chce, więc wypadkową losu i szczęścia znajduje się tutaj, rozmawiając z tobą, przekonanym o własnej wyższości. Nie odmawiam ci tego, może i jesteś lepiej wykształcony, dzięki czemu rozumiesz wiele procesów, które umykają mojemu rozumowaniu. To ty jesteś szansą tego narodu, bo masz wspomniane wykształcenie oraz umiejętności. To ja jestem jego utrapieniem, bo mam tylko chęci i nic więcej. Nie miałem szansy na rozwój osobisty, bo nie posiadałem ani pieniędzy, ani możliwości, których ramy wyznaczała moja choroba. Pewnych rzeczy się po prostu nie przeskoczy, ale co ja mogę wiedzieć, w końcu jestem tylko analfabetą.

 

RD rozciągnął usta w uśmiechu jeszcze szerzej. Doskonale znał przyjaciela i spodziewał się wywodu, w którym znaleźć można gorycz wynikłą ze świadomości swoich ograniczeń oraz ich wymuszoną akceptacją. Spojrzał na Parallasa, na którym monolog Kosqueta widocznie też wywarł spore wrażenie, gdyż ten przez dłuższą chwilę milczał w skupieniu. W końcu jednak odpowiedział.

 

– Przyznaję, źle cię oceniłem. Tym się kończy w końcu zbytnie generalizowanie, czyż nie? – zapytał.

 

– Z reguły.

 

– Prawda. I rozumiem twoje rozgoryczenie faktem, iż jesteś wrzucany niesłusznie do worka z napisem „idioci”. Ale jak sam zauważyłeś, pewnych rzeczy po prostu nie przeskoczysz, bowiem każdy ma swoje ograniczenia. Dla ciebie jest to analfabetyzm, aczkolwiek z całą pewnością możesz jeszcze znaleźć swoje miejsce w życiu. Prawdziwym dramatem człowieka nie jest posiadanie ambicji i zero możliwości, by ją zaspokoić. Za takowy uważam coś innego – świadomość, że tych możliwości po prostu się nie posiada. Znajomość swoich ograniczeń, aczkolwiek mimo to porywanie się z motyką na słońce, znając już z góry prosty do przewidzenia rezultat. Ty, będąc więźniem swojej choroby nawet nie masz możliwości spróbować siebie w większości innych ról, jesteś ograniczony. Ale gdzieś w życiu każdego istnieje pewna ścieżka, którą wybrał dla nas los w chwili narodzin. Ścieżka nam przeznaczona, którą możemy, lecz nie musimy odkryć w przeciągu trwania naszego żywota. To od tego, czy jej poszukujemy z reguły zależy to, czy znajdziemy. Niektórzy odkrywają ją szybko, zaraz po urodzeniu, inni zaś dopiero przed śmiercią. Są też i tacy, którzy całkowicie rozmijają się z przeznaczoną dla siebie drogą, idąc zupełnie innym torem.

 

Parallas przerwał, po czym wyjął zza pazuchy manierkę i zrosił dość obficie spragnione gardło.

 

– Pieprzone filozofowanie – westchnął cicho RD, wiedząc, iż to nie koniec wywodu. I nie mylił się, bowiem po chwili nastąpił ciąg dalszy.

 

– Skłamałbym mówiąc, że znalezienie swojej drogi zależy tylko od ciebie Kosquecie. Istnieje szereg ograniczeń, które mogą ci to uniemożliwić. Urodzenie się w złym kraju, wychowanie w odmiennym kręgu kulturowym, życie w zupełnie innej, niż przeznaczona ci epoce. To tylko pobieżne liźnięcie tematu. Ale jak mawiają, warto całe życie próbować, bo czego potem będziesz żałować w zaświatach?

 

– Piękna przemowa, brawo – odparł Kosquet, teatralnie składając ręce do oklasków.

 

Parallas kiwnął głową w podziękowaniu.

 

– Parafrazowałem je nieco, zapożyczając od pewnego znanego filozofa, aczkolwiek zdecydowana większość jest mojego autorstwa. A tak swoją drogą, to masz bardzo bogaty zasób słownictwa jak na zwykłego analfabetę.

 

– Miałem uczonych znajomych, ponadto przesiadywanie wśród bardów robi swoje – wytłumaczył mężczyzna, plując ponownie na dół, standardowo nie trafiając.

 

– No, na pewno celne plucie nie jest twoim przeznaczeniem – powiedział RD, uśmiechając się do przyjaciela. – Zawsze to kolejna pozycja z długiej listy rzeczy, w których jesteś dobry do wykreślenia mniej.

 

– Warcz, zawistny psie, warcz.

 

– Po to w końcu tu przyszedłem, prawda? – odburknął w stronę rozmówcy, po czym zwrócił się do Parallasa. – A i ja mam do ciebie pytanie, tak z czystej ciekawości. Jakie są twoje ulubione książki i jak właściwie wygląda twoja twórczość?

 

Początkujący pisarz, nieczęsto będąc w samym centrum zainteresowania poczuł się onieśmielony. O dziwo, będąc w całkiem podobnej sytuacji dzień wcześniej, nic sobie z obecności większej ilości osób nie robił. RD zauważył, że mężczyzna potrzebował chwili, by zebrać myśli.

 

– Ciężkie pytanie, ale postaram się odpowiedzieć – po dłuższym namyśle rzekł. – Do grona moich ulubionych autorów na pewno zaliczyłbym Akancjusza Młodszego, który całkowicie ujął mnie powieścią „Wschód Martwego Boga”, uwielbiam, wprost uwielbiam jego subtelną zabawę słowem pisanym i to, jak łatwo potrafi grać na uczuciach czytelników. Dodatkowo…

 

– Żadne dodatkowo mnie nie interesuje. Streszczaj się, nie mamy całego dnia.

 

– Już dobrze, dobrze. Postaram się ograniczyć używanie słów do minimum. Za moich mistrzów z całą pewnością uznałbym Armenista, Ossmana oraz hm… tu miałbym prawdziwy dylemat. Czy może…

 

– Dość. Teraz wystarczy, że opowiesz o swojej twórczości i masz odmaszerować – RD ponownie przerwał Parallasowi, który zaczął nabierać rozpędu werbalnego.

 

– To również jest pytanie posiadające dość wielki ciężar gatunkowy. Swoje pierwsze opowiadanie, jak wiecie, wydałem całkiem niedawno i zdania go dotyczące podzieliły krytyków.

 

– Całych dwóch w Beskonie, a poza jego granicami nikt inny twoich wypocin na oczy nie widział – przypomniał mu Kosquet, którego dobrym kompanem do picia był swego czasu recenzent pracy Parallasa, ten bardziej nieprzychylny. Obsmarował on nie tylko sam efekt twórczej płodności, nazywając go najłagodniej, jak potrafił szczytem grafomanii, lecz również samego początkującego pisarza. Przyrównał go do ślepego wołu, który nie mając ni predyspozycji, ni potrzebnej ogłady pcha się na salony rozsiewając tam woń rodem z chlewu, budząc jedynie ogólny absmak. Wtedy Kosquet niezbyt zainteresował się tematem, samemu będąc analfabetą, aczkolwiek z wrodzonej grzeczności wysłuchał krytycznych opinii, nie znając ani omawianego dzieła, ani jego autora. Traf chciał, że niecałe dwa tygodnie później został przydzielony do oddziału z niemogącym nachwalić się talentem Parallasem, dzięki czemu stosunkowo szybko skojarzył fakty, poznając w końcu „żywy przykład, jak pomylić talent do sprzątania wychodków z umiejętnościami pisarskimi”. Od początku uprzedzony nieco do pisarczyka mężczyzna z czasem przyzwyczaił się do jego towarzystwa, uważając go za niegłupiego, lecz posiadającego szczyptę megalomanii. Kombinacja tych dwóch cech odpychała z reguły ludzi od osobników je posiadających, podobnie było i w tym przypadku, jednakowoż Kosquet od czasu do czasu lubił z nim porozmawiać.

 

– Swoją nową powieścią zaszokuje, jestem tego więcej niż pewien, środowiska literackie nie tylko w Beskonie, ale i poza jego granicami. Mam już opracowany szkic fabularny, niegłupich bohaterów, no i ciekawy temat. Pierwsze opowiadanie, przyznam całkiem szczerze, do wyżyn umiejętności pisarskich nie należało, aczkolwiek uważam, że spotkała je niezasłużona krytyka. Sam schemat, według którego tworzyłem uważam za dość udany – rozkręcający się Parallas trajkotał coraz szybciej, lecz wciąż mówił na tyle wyraźnie, że można było go zrozumieć. – Na początku przedstawiłem bohaterów, stopniowo wprowadziłem czytelnika w wykreowany przeze mnie świat, opisując pokrótce co ważniejsze jego elementy składowe. To pozwoliło mi nakreślić charaktery głównych bohaterów, z którymi czytelnik powinien choć trochę solidaryzować. Okrasiłem to wszystko dawką humoru, ale jak wiadomo, humor to kwestia gustu – niektórych śmieszy komizm sytuacyjny, innych fekalia. Uważam ponadto, iż dobrze jest pokazać czytelnikowi wszystko z przymrużeniem oka tylko po to, by na koniec nim potrząsnąć, tym razem już na poważnie. Następnie wrzuciłem garść bohaterów drugoplanowych. Fakt, jedni mieli więcej czasu na pokazanie się, inni mniej, ale każdemu chciałem stworzyć unikatowy charakter. Może tutaj trochę dałem plamę, bo nie wszyscy wyszli tak jak planowałem, ale przynajmniej próbowałem ich urozmaicić. Ponadto dopiero po napisaniu dotarło do mnie, że brakło w opowiadaniu kobiet, lecz na kreowanie żeńskich postaci nie miałem ani czasu, ani nie miało to sensu. Nie wiedziałbym nawet, gdzie je umieścić w tekście. Gdzieś może w połowie opowiadania wprowadziłem nieco filozofowania, dość płytkiego, ale jest. Kolejna pozycja z listy odhaczona. Później wiadomo, trochę dialogów, trochę…

 

– Trochę próby wciśnięcia czytelnikowi, że wiesz, co piszesz – mruknął cicho pod nosem Kosquet.

 

– … rozwinięcia fabuły, by w końcu ruszyła do przodu. Potem naprzemiennie dialogi oraz akcja, oraz co najważniejsze, nieprzewidywalność, która ma wzbudzić u czytelników troskę o losy bohaterów oraz ciekawy, moim skromnym zdaniem, finał. Opinie krytyków wynikają po prostu z czystej niechęci do rodaka, który próbuje zaistnieć w literackim, dość ciasnym światku. Taką niestety mamy mentalność, a może po prostu to opowiadanie było rzeczywiście takim gniotem.

 

Niespodziewana pointa zaskoczyło zarówno Kosqueta, jak i RD, którzy ze zdziwienia aż wytrzeszczyli oczy. Nigdy nie posądziliby Parallasa o tak sporą dozę samokrytyki, na co ten widząc ich reakcję tylko się uśmiechnął, zasalutował sierżantowi i przeszedł na inną gałąź, przeciskając się obok RD.

 

Po chwili milczenia, rozmowę podjął wreszcie Kosquet.

 

– Po co w ogóle spytałeś się go o to wszystko? Poważnie cię to interesowało?

 

RD wciąż miał poważną minę, ale przyjaciel dostrzegł w jego oczach iskierki rozbawienia, niweczące to, co zdołał osiągnąć panując nad mięśniami twarzy.

 

– A czy to ważne? – odparł.

 

– Cóż, dla Parallasa wydawało się to ważne.

 

– I o to właśnie chodziło – począł wyjaśniać. – Tu nie chodzi o to, czy coś mnie interesuje, tylko o to, czy interesuje mojego podwładnego. Sam mi wczoraj wyjaśniłeś, że rozmowa naszego drogiego narwańca z Ufalem całkiem go rozbiła psychicznie, a on sam siedział skulony przy ognisku przez większość minionego wieczoru, nie odzywając się do nikogo ani słowem. Okazane mu zainteresowanie i w efekcie rozmowa, jaką toczyliśmy nie miała na celu po prostu wymiany informacji. Chciałem poprzez moją, fakt, nieco udawaną dociekliwość po prostu zachęcić go, by zaczął mówić o tym, co go interesuje. Ignorując go, miałbym nieszczęśliwego członka oddziału, którego złe morale mogłoby okazać się rakiem toczącym całą drużynę poprzez rozsiewany wokół defetyzm. Pytając wprost o jego czuły punkt, zyskałem jednostkę, która może mi przekazać, co jej leży na sercu. Jednostkę spokojną, choć trochę pogodzoną z przeciwnościami losu.

 

– Jednostkę sprytnie zmanipulowaną – wtrącił Kosquet.

– Tak. Widzącą jednak nie tylko wszechobecną krytykę, lecz także i zainteresowanie, jak w tym przypadku. Po co żołnierz ma walczyć, skoro wszystko nie przejawia żadnej wartości?

 

– Dobra, dobra, rozumiem. Sprytnie to rozegrałeś, nie powiem. Widać, że nadajesz się na dowódcę.

 

– I mówisz to bez krzty ironii? – spytał RD.

 

– Może z krztyną, wciąż bowiem mam w pamięci obraz twojego kilkugodzinnego marszu wokół obozu.

 

Sierżant parsknął.

 

– Ale ważne, że zmobilizowałeś się w końcu i dałeś radę – dodał Kosquet.

 

– Nie było wyjścia – wyjaśnił.

 

– A jak w ogóle ręka, a raczej jej brak? Nadal cholernie doskwiera?

 

– Zacząłem się przyzwyczajać, wiesz? Ale ciągle mam żal, nie tyle do lekarza, co do Hariosa. Wiesz, myślałem, że…

 

– Co takiego? Że nasz jedyny w armii kapłan w magiczny sposób cię ozdrowi? Nie wiem na co liczyłeś, na jakiś zwój regeneracji, czy też może zaklęcie?! – zaatakował dość ostro przyjaciela Kosquet, po czym dodał nieco już spokojniej. – Sam chciałbym żyć w jakimś magicznym świecie ale fakty są takie, że magia nie istnieje. Postęp technologiczny teoretycznie jest, ale w praktyce też go specjalnie nie widać. Naszym jedynym ratunkiem w takich sytuacjach są lekarze, no i w pewnym zakresie kapłani. Tyle, że oni po prostu potrafią jedynie czerpać energię, jaka skumulowana jest w danym przedmiocie. Widocznie w twoim ciele nie było dostatecznie wiele energii, by wzmocnić proces regeneracji. Wiem, że zawsze byłeś pesymistą…

 

Żołnierz urwał w pół zdania, po czym wypowiedział na głos pierwszą myśl, jaka przyszła mu do głowy.

 

– Sam prowadzisz takie dyskusje dotyczące wyzbycia się pesymizmu przez żołnierzy, a o ironio, dowódcą naszego oddziału, naczelnym pocieszycielem jest nie kto inny, niż sam Pierwszy Kawaler Orderu Uśmiechu i Pozytywnego Patrzenia na Świat.

 

– Chybiona kpina, po prostu dbam o swoich ludzi. Przynajmniej na tyle, na ile mogę. A co do ręki, może rzeczywiście miałem zbyt wielkie oczekiwania, ale ile razy słyszałem o cudach, które były efektem działań jakiegoś kapłana. Myślałem, że i tym razem może być podobnie, modliłem się do bogów…

 

– I co ci przyniosła ta atawistyczna postawa?

 

– To nie jest atawistyczna postawa – wyjaśnił RD. – Wiara w bóstwa nie jest w najmniejszym stopniu regresem.

 

– To popatrz na inne państwa, na…

 

Kosquet nie dokończył, gdyż sierżant mu na to nie pozwolił, wchodząc w pół zdania.

 

– Zresztą mieliśmy już nie rozmawiać o religii. Wiesz przecież doskonale, że ten temat nie przynosi nam nic poza kłótniami i sporami. Obaj będziemy trwać niezmiennie przy swoich stanowiskach, i jeden drugiego chyba nie przekona.

 

– To "chyba" daje mi nadzieję, że może przejrzysz na oczy, ale już na zbyt wiele nie liczę – odburknął Kosquet.

 

Mężczyźni w milczeniu spojrzeli na dół. Po armii nie było już śladu, kurz praktycznie opadł. Słońce wciąż mocno prażyło, lecz siedzącym w cieniu żołnierzom zbytnio ono nie doskwierało. Gdzieniegdzie walały się śmieci, rzeczy potrzebne na tyle, żeby wziąć na wojnę, lecz widocznie zupełnie zbędne do tego, by je zabrać z powrotem.

 

Sierżant RD dłuższą chwilę bił się z myślami, nim wydał komendę, od której nie ma odwrotu.

 

– Żołnierze, czas ruszać! – krzyknął. Krzyknął, mimo ściskającego mu gardło strachu.

 

***

 

Po naradzie podzielili się na dwie grupy. Sam trafił do części oddziału pod dowództwem starszego szeregowego Abebleble, wraz z Parallasem i Kolene. Nie wierząc ani trochę w plan dowództwa, Kosquet był świadom zbliżającej się wielkimi krokami śmierci. Realizm zdusił niemal doszczętnie optymizm, będący zawsze jego podporą. Przez to nie był nawet ciekaw, jak poradzi sobie z wykonaniem zadania druga grupa, będąca pod dowództwem sierżanta. Skazał ich z góry na porażkę, podobnie jak samego siebie. Nie było dobrze i doskonale wiedział o tym. Ale jednocześnie nie dawał po sobie tego poznać, ryzyko znał bowiem tylko on i RD, który nie musiał wcale mu o tym mówić. Kosquet zdecydowanie bardziej wolał zginąć niespodziewanie. Plan, opracowany przez sztab był prosty, wykonanie teoretycznie też. Dostano cynk, że trzy oddziały zwiadowcze, które odłączyły się od głównej armii nakiomskiej pochwyciły jednego z ważnych oficerów Beskonu, znającego dostatecznie wiele informacji, iż wypowiadając je na głos jest w stanie przechylić szalę zwycięstwa na stronę przeciwników. Ich zadaniem jest odnaleźć przetrzymywanego w okolicy jeńca, nim trafi w ręce nadciągających wojsk. Póki był tylko w rękach oddziałów zwiadowczych, póty tliła się nadzieja. Poszukiwania na szeroką skalę nie wchodziły w grę, gdyż wypłoszyłyby jednie oddziały zwiadowcze, gotowe zabić schwytanego, a do tego dowództwo dopuścić nie chciało. Wybrano więc trzy oddziały i zlecono im poszukiwania. Ich oddział miał ruszyć na południe, w okolice wioski Potchok, pozostałe dwa natomiast na północ. RD, jak początkowo wspominał, zwietrzył w tym doskonałą szansę na ulotnienie się, o czym myślał od dłuższego czasu. Po długiej, ciągnącej się w nieskończoność rozmowie, Kosquet przekonał go jednak o porzuceniu tej myśli. Zbyt wiele leżało na szali, zbyt wiele zależało od nich. Losy nie tylko oddziału, lecz całego kraju. Zwyciężyły patriotyczne, choć nie do końca odwzajemnione ze strony państwa uczucia.

 

Rozdzielili się w południe. Uznali, że tak przeczeszą więcej terenu. RD z podwładnymi mieli zajść wioskę od zachodu, oni natomiast od północnego wschodu. Ich zadaniem było dotrzeć na przeciwległe skraje wioski w czasie zachodu słońca. To wtedy mieli rozpocząć przeszukiwania. Kosquet wciąż nie wiedział, czy po prostu nie była to zwykła podpucha, mająca pozwolić wyrżnąć nakiomczykom kilka oddziałów armii przeciwnika. Po dłuższym namyśle stwierdził, że jest tego więcej, niż pewien. Jeśli tak, to rozumiał już postępowanie dowództwa, które na poszukiwanie Strasznie Ważnego Człowieka wysłało ledwie trzy drużyny. Na taką stratę bowiem mogli sobie pozwolić.

 

Zatrzymali się. Byli oddaleni od wioski, jakieś pół kilometra od pierwszych budynków. Stanęli przy wysokiej stercie kamieni, służących prawdopodobnie za ołtarz dla jednego z bóstw. Najpewniej Jorguna, sądząc po podarkach, przeszło mu przez myśl. Ususzone pęta kiełbasy, trochę skwaszonego mleka. Pragmatyczny jak zawsze Kosquet był świadom, że bogowie nie przepadają ani za mięsem, ani jakimkolwiek pożywieniem – byli przecież w końcu bogami, nie musieli jeść – więc nie myśląc wiele wziął leżącą tam kiełbasę i zaczął ochoczo spożywać. Posiłek uprzykrzył mu piskliwy głos, mogący mieć tylko jednego autora.

 

– Jak ci nie wstyd, bezbożniku jeden, tykać strawy boskiej?!

 

Kosquet tylko popatrzył kpiąco na Kolene, po czym wraził kolejne centymetry mięsa w swe usta. Przegryzł wolno, dość dokładnie, połknął i dopiero wtedy udzielił odpowiedzi.

 

– Jedyne, co boskie może być w tej strawie, to sraczka, jakiej dostanę, gdy popiję kiełbasę zsiadłym mlekiem.

 

– Cisza, do kurwy nędzy – zaklął Abeenazirifang’Thoe’Diemtloss, uciszając natychmiastowo żołnierzy.

 

Kosquet spojrzał na niebo. Słońce skrywało się za horyzont, lecz upał nie zelżał. Ruszyli w stronę osady.

Koniec

Komentarze

Spodziewałam się samobójczego przedsięwzięcia w zapowiedzianej misji, ale widać postanowiłeś inaczej. Mam wrażenie, że było to celowe spowolnienie działań, dzięki czemu bliżej poznałam niektórych bohaterów. Akcja, jak mniemam, jeszcze zdąży się rozwinąć. Poczekam. ;-)

 

„…zostali oddelegowani do gdzie indziej”. — …zostali oddelegowani gdzie indziej.

 

„…tumany kurzu tak wysokie, iż zasłaniały one niebo”. — Zbędny zaimek.

 

„…dodatkowo natomiast utrudniając życie…” — …dodatkowo natomiast utrudniało życie

 

„Pierwszą myślą, jaka przyszła sierżantowi do głowy słysząc wycie przyjaciela było to…” — Czy istotnie myśl, słysząc wycie przyjaciela, przyszła sierżantowi do głowy? ;-)

Proponuję: Pierwszą myślą, która przyszła sierżantowi do głowy, gdy usłyszał wycie przyjaciela, było to

 

Wypłata, nie najniższa warto dodać…” — Żołnierze otrzymują żołd.

 

„Przeklinał niemal każdą decyzję, jaką podjął…”Przeklinał niemal każdą decyzję, którą podjął…

 

„…by pokonać istny tor przeszkód, jaki oddzielał go od przyjaciela”. — Wolałabym: …by pokonać istny tor przeszkód, oddzielający go od przyjaciela.

 

„Fakt, że nie umiem czytać umniejsza mnie w twoich oczach…” — Wolałabym: Fakt, że nie umiem czytać umniejsza mi w twoich oczach

 

„Bo jestem tylko prostym chłopem bez szkoły i umiejętności pisania z rybackiego państewka gdzieś na skraju świata, tam, gdzie nie przypływają prawie w ogóle żadne statki”. — Wolałabym: Bo jestem tylko prostym chłopem, bez szkoły i umiejętności pisania, pochodzącym z rybackiego państewka gdzieś na skraju świata, tam, gdzie prawie w ogóle nie przypływają żadne statki.

 

„…więc wypadkową losu i szczęścia znajduje się tutaj…” — Literówka.

 

Tym się kończy w końcu zbytnie generalizowanie…” — Wolałabym: Tym się ostatecznie kończy zbytnie generalizowanie

 

„Zawsze to kolejna pozycja z długiej listy rzeczy, w których jesteś dobry do wykreślenia mniej”. — Nie umiem zrozumieć tego zdania. :-(

 

Ciężkie pytanie, ale postaram się odpowiedzieć…”Trudne pytanie, ale postaram się odpowiedzieć

Ciężkie jest coś, co dużo waży.

 

„Teraz wystarczy, że opowiesz o swojej twórczości i masz odmaszerować…” — Wlałabym: Teraz wystarczy, że opowiesz o swojej twórczości i możesz odmaszerować

 

„…uważając go za niegłupiego, lecz posiadającego szczyptę megalomanii”. — Wolałabym: …uważając go za niegłupiego, lecz trochę megalomana.

Megalomanii się nie posiada; megalomanem się jest. Albo nie. ;-)

 

„…z którymi czytelnik powinien choć trochę solidaryzować”. — …z którymi czytelnik powinien choć trochę się solidaryzować.

 

„…w efekcie rozmowa, jaką toczyliśmy…” — …w efekcie rozmowa, którą toczyliśmy

 

„…którego złe morale mogłoby okazać się rakiem toczącym całą drużynę poprzez rozsiewany wokół defetyzm”. — Wolałabym: …którego zachwiane morale mogłoby okazać się rakiem,  poprzez rozsiewany wokół defetyzm, toczącym całą drużynę.

 

„Tyle, że oni po prostu potrafią jedynie czerpać energię, jaka skumulowana jest w danym przedmiocie”.Tyle, że oni po prostu potrafią jedynie czerpać energię, która skumulowana jest w danym przedmiocie.

 

„Żołnierz urwał w pół zdania, po czym wypowiedział na głos pierwszą myśl, jaka przyszła mu do głowy”.Żołnierz urwał wpół zdania, po czym wypowiedział na głos pierwszą myśl, która przyszła mu do głowy.

 

„…naczelnym pocieszycielem jest nie kto inny, niż sam Pierwszy Kawaler Orderu Uśmiechu…” — …naczelnym pocieszycielem jest nie kto inny, tylko sam Pierwszy Kawaler Orderu Uśmiechu

 

„…ale ile razy słyszałem o cudach, które były efektem działań jakiegoś kapłana. Myślałem, że i tym razem może być podobnie…” — Wolałabym: …ale ile razy słyszałem o cudach, które były efektem działań jakiegoś kapłana, myślałem że i tym razem może być podobnie

 

„…że ten temat nie przynosi nam nic poza kłótniami i sporami”. — …że ten temat nie przynosi nic, poza kłótniami i sporami.

 

„Przez to nie był nawet ciekaw, jak poradzi sobie z wykonaniem zadania druga grupa, będąca pod dowództwem sierżanta”. — Wolałabym: Przez to nie był nawet ciekaw, jak z wykonaniem zadania poradzi sobie druga grupa, będąca/ pozostająca pod dowództwem sierżanta.

 

„Nie było dobrze i doskonale wiedział o tym. Ale jednocześnie nie dawał po sobie tego poznać…” — Wolałabym: Nie było dobrze i doskonale o tym wiedział. Ale jednocześnie nie dawał nic po sobie poznać


„…gdyż wypłoszyłyby jednie oddziały zwiadowcze, gotowe zabić schwytanego, a do tego dowództwo dopuścić nie chciało. Wybrano więc trzy oddziały i zlecono im poszukiwania. Ich oddział miał ruszyć na południe…” — Powtórzenia.

Proponuję: …gdyż wypłoszyłyby jednie oddziały zwiadowcze, gotowe zabić schwytanego, a do tego dowództwo dopuścić nie chciało. Wybrano więc trzy grupy/ jednostki i zlecono im poszukiwania. Ich zespół miał ruszyć na południe

 

„Zwyciężyły patriotyczne, choć nie do końca odwzajemnione ze strony państwa uczucia”. — Wolałabym: Zwyciężyły patriotyczne, choć nie do końca odwzajemnione przez państwo, uczucia.

 

„Uznali, że tak przeczeszą więcej terenu”.Uznali, że tak przeczeszą większy teren.

 

„Byli oddaleni od wioski, jakieś pół kilometra od pierwszych budynków”. — Wolałabym: Byli oddaleni jakieś pół kilometra od pierwszych zabudowań wioski.

 

„…służących prawdopodobnie za ołtarz dla jednego z bóstw”. — …służących prawdopodobnie za ołtarz jednego z bóstw.

 

Ususzone pęta kiełbasy, trochę skwaszonego mleka”.Pęta ususzonej kiełbasy, trochę skwaśniałego/ kwaśnego mleka.

 

„…po czym wraził kolejne centymetry mięsa w swe usta”. — Czy mógł wrazić kiełbasę w cudze usta? ;-)

 

„Jedyne, co boskie może być w tej strawie, to sraczka, jakiej dostanę…”Jedyne, co boskie może być w tej strawie, to sraczka, której dostanę

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Owszem, spowolnienie akcji było celowym zabiegiem – na akcję przeznaczyłem miejsce w ostatniej części, którą niebawem również wrzucę.

 

Zgodnie z Twoją radą codziennie przeglądałem powyższy fragment tekstu, szukając w nim kolejnych błędów. Trochę ich znalazłem i poprawiłem, lecz widocznie nadal niewystarczająco. Czekałem wręcz z niecierpliwością na komentarz, w którym je się wytknie. Skorzystałem nieco z poprzednich porad odnośnie popełnianych pomyłek, skorzystam zapewne i z tych.

 

Ku swej uciesze widzę, że chyba popełniłem mniej błędów (przynajmniej optycznie) – poprzedni Twój post poprawiający poszczególne fragmenty był mniej więcej trzy razy dłuższy. Mimo to nie jestem do końca zadowolony, liczyłem jednak na ich mniejszą ilość. Część wynikła na pewno z niedopatrzenia, którego musiałem się dopuścić pomimo pięciokrotnie sprawdzanego tekstu, część po prostu ze zwykłej niewiedzy, no ale w końcu Ignorantia iuris nocet ;)

Bardzo trudno jest, przeglądając codziennie własny tekst, dostrzec w nim niedoskonałości. A o nich, nie o rażących błędach,  mówiłabym w przypadku tej części. No cóż, trafiło się kilka powtórzeń, zaproponowałam zmianę szyku paru zdań. Była chyba literówka. A że nie jesteś całkiem zadowolony – to chyba dobrze. Zachowasz czujność przy pracy nad kolejną częścią, a to, mam nadzieję, wyjdzie tylko na dobre Twojemu opowiadaniu. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Możesz też odłożyć tekst na parę dni, tak, żeby słowa wywietrzały z głowy – najlepiej myśleć o czym innym. Herbacie i ciasteczkach na przykład.   A ja będę sobie śledził :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nowa Fantastyka