- Opowiadanie: Piotr Damian - Pokój na Olszy

Pokój na Olszy

Au­to­rze! To opo­wia­da­nie ma sta­tus ar­chi­wal­ne­go tek­stu ze sta­rej stro­ny. Aby przy­wró­cić go do głów­ne­go spisu, wy­star­czy do­ko­nać edy­cji. Do tego czasu moż­li­wość ko­men­to­wa­nia bę­dzie wy­łą­czo­na.

Oceny

Pokój na Olszy

 

Cześć, mia­łem chwil­kę prze­rwy w pi­sa­niu. Je­że­li ktoś ma ocho­tę, pro­szę na­pi­sać jak czyta się ten ka­wa­łek tek­stu. Jest to część pro­jek­tu o pew­nym nie­zwy­kłym miej­scu w Kra­ko­wie za­in­spi­ro­wa­ne­go po­wie­ścią Paula Au­ste­ra.

 

 

 

 

 

Pokój na Olszy

 

Tego roku paź­dzier­nik był wy­jąt­ko­wo zimny. Lu­dzie prze­ma­ka­li do su­chej nitki na uli­cach, desz­czów­ka ka­pa­ła z da­chów, a prze­zię­bio­ne i do krzty za­sko­czo­ne nosy ki­cha­ły na po­tę­gę. Ro­bert był aler­gi­kiem, ale w tym mo­men­cie drob­ny ból gar­dła i uczu­cie wil­go­ci w noz­drzach wy­da­wa­ło mu się naj­bar­dziej bła­hym z pro­ble­mów, które miał.

 

Drzwi au­to­bu­su otwo­rzy­ły się tuż przed nim. Je­chał by obej­rzeć ko­lej­ny pokój, już czwar­ty w tym ty­go­dniu. Miał na­dzie­ję, że tym razem się uda. Po kilku no­cach spę­dzo­nych na dwor­cu szczy­tem jego ma­rzeń był mięk­ki ma­te­rac z koł­drą i po­dusz­ka, do któ­rej mógł­by się przy­tu­lić.

 

Nie był wy­bred­ny, przy­wykł do trud­nych wa­run­ków i pra­wie przy­rzekł sobie, że weź­mie tę ru­de­rę nawet gdyby była gor­sza niż pi­jac­ka spe­lu­na. Je­dy­ne wy­ma­ga­nia jakie po­sia­dał co do lokum to cie­pły kąt i mięk­kie łóżko, choć po kilku no­cach spę­dzo­nych na ławce wy­god­nym do snu wy­dał­by mu się nawet dywan roz­ło­żo­ny na pod­ło­dze.

 

Chwi­lę ża­ło­wał, że nie zo­stał w po­przed­nich miej­scach, które oglą­dał. U star­szej pani na obrze­żach Kra­ko­wa, w sta­rej cha­ci­nie z ogród­kiem mogło być cał­kiem przy­jem­nie. Ko­bie­ta żą­da­ła za pokój nie­wie­le, jed­nak mu­siał­by zo­bo­wią­zać się do drob­nych usług dla wła­ści­ciel­ki, nie wspo­mi­na­jąc o co­dzien­nym roz­pa­la­niu w piecu. Od razu wy­obra­ził sobie za­ła­twia­nie spra­wun­ków, na­pra­wia­nie te­le­wi­zo­ra czy, nie daj boże, po­ga­dusz­ki a ra­czej słu­cha­nie cią­głych na­rze­kań. Kon­tro­lo­wa­nie i pe­dan­tyzm ko­bie­ta miała wy­pi­sa­ne na twa­rzy. Spraw­dza­nie, upo­mi­na­nie, a może nawet szpie­go­wa­nie to rze­czy, któ­rych nie zniósł­by w co­dzien­nym życiu. Była jesz­cze jedna rzecz, która skre­śli­ła ko­bie­tę już na wstę­pie. Strasz­nie przy­po­mi­na­ła mu matkę, wścib­ską, de­spo­tycz­ną i po pro­stu upier­dli­wą babę, od któ­rej mu­siał od­po­cząć, przy­naj­mniej na jakiś czas. Ko­lej­ną pro­po­zy­cją była ka­wa­ler­ka, w któ­rej młoda para: osi­łek i lala, utrzy­my­wa­li, że ko­niecz­nie chcą trze­cią osobę, która do­rzu­ci się do czyn­szu i bę­dzie spała gdzieś w bez­mia­rze prze­strze­ni mię­dzy ku­chen­ką a sto­łem. Ro­bert może nawet przy­stał­by na tę pro­po­zy­cję, nigdy nie po­trze­bo­wał dużo miej­sca, ale miał obawy, że rosły chło­pak po pro­stu chce go wy­ki­wać. Dziew­czy­na nie­wy­spa­na pró­bo­wa­ła za­tu­szo­wać ma­ki­ja­żem wory pod ocza­mi, gdy oglą­dał skrom­ne osiem­na­ście me­trów kwa­dra­to­wych. Wnio­ski na­su­nę­ły mu się same i nie miał ocho­ty wni­kać czy jej stan ma co­kol­wiek wspól­ne­go z nie­dba­le prze­tar­ty­mi w ła­zien­ce pla­ma­mi po wy­mio­ci­nach. W trze­cim przy­pad­ku w ogóle nie chcia­no od niego pie­nię­dzy za lokum. Przy­wi­ta­ła go bo­gi­ni anon­sów to­wa­rzy­skich, star­sza, za­dba­na i nie­za­leż­na fi­nan­so­wo. Nie chcia­ła seksu, twier­dzi­ła, że wy­star­czy jej kino i teatr, może od czasu do czasu lody. Star­sza, za­dba­na wy­da­ła mu się na­praw­dę sym­pa­tycz­na i wcale nie ucie­kał w pod­sko­kach z du­że­go domu z sauną na Ru­cza­ju. Ze sma­kiem zjadł do­wie­zio­ne sushi, popił kawą z kar­da­mo­nem, wziął nawet prysz­nic w wiel­kiej, krysz­ta­ło­wej ka­bi­nie, po czym grzecz­nie po­dzię­ko­wał i już nigdy nie wró­cił.

 

Olsza od razu przy­pa­dła mu do gustu. Kilka kro­ków na uczel­nie, które mu­siał­by po­ko­nać za­chę­ca­ło jesz­cze bar­dziej gdy zo­ba­czył cenę za miej­sce w po­ko­ju. Dwie­ście zło­tych, to kwota, w któ­rej po pro­stu mu­siał być jakiś ha­czyk, ale uznał, że warto cho­ciaż rzu­cić okiem. Wy­so­ki, stary dom, do szpi­ku szary od brudu stał nie­wzru­sze­nie w oto­cze­niu jesz­cze bar­dziej le­ci­wych ruder. Lu­dzie omi­ja­li takie miej­sca, ko­ja­rzy­ły się ze spe­lu­na­mi, miej­sca­mi, w któ­rych ko­czu­ją bez­dom­ni i ćpuny. Na­prze­ciw roz­cią­ga­ła się po­dziu­ra­wio­na, as­fal­to­wa ślepa ulicz­ka a dalej scho­ro­wa­ne aka­cje i nie­praw­do­po­dob­nie wąska rzecz­ka, jakiś ma­ło­zna­czą­cy do­pływ Wisły.

 

Umó­wił się na siód­mą rano, było dzie­sięć po. Do­mo­fon oczy­wi­ście nie dzia­łał, ale nie mu­siał cze­kać zanim po­ło­wa dwu­czę­ścio­wych drzwi się otwo­rzy. Wy­bie­gło z nich chude dziew­czę w nie­bie­skim, weł­nia­nym płasz­czu. Miała w rę­kach pa­ra­sol­kę i nawet uśmiech­nę­ła się prze­lot­nie, nie zdo­by­wa­jąc się jed­nak na dzień dobry, albo co cię tu spro­wa­dza. Zwy­czaj­nie umoż­li­wi­ła mu wej­ście, a on po­ko­nał wy­so­kie scho­dy i prze­do­stał się do zim­nej, bez­dusz­nie be­to­no­wej sieni, któ­rej je­dy­ną ozdo­bą była roz­kle­ko­ta­na i przy­rdze­wia­ła pral­ka au­to­ma­tycz­na. W po­wie­trzu, jak to w sta­rych ka­mie­ni­cach uno­sił się ten nie­zwy­kły i tak cha­rak­te­ry­stycz­ny za­pach je­sie­ni, może hi­sto­rii i tak, wie­dział to na pewno, le­ci­we­go pa­pie­ru. Pa­mię­tał tę woń z wcze­sne­go dzie­ciń­stwa gdy od­wie­dzał uko­cha­ną bab­cię, albo z gmin­nej bi­blio­te­ki, która mie­ści­ła się w sta­rym mły­nie. Za­wsze przy­no­sił mu dobre od­czu­cia, nie­ja­sne i mgli­ste wspo­mnie­nia, które sta­rał się jakoś uchwy­cić choć­by na chwi­lę.

 

Sto­jąc na ko­ry­ta­rzu mu­siał pod­jąć de­cy­zję. Na prawo znaj­do­wa­ły się po­dob­ne do wej­ścio­wych, drew­nia­ne, po­ma­lo­wa­ne bia­łym la­kie­rem drzwi. Mógł też spró­bo­wać wyjść wyżej po scho­dach lub też zejść na dół rów­no­le­głą klat­ką pro­wa­dzą­cą mię­dzy in­ny­mi na po­dwór­ko, któ­re­go świa­tło prze­bi­ja­ło się przez wą­skie okien­ko. I znów zo­stał zwol­nio­ny z de­cy­zji. Na ko­ry­tarz wy­szedł wy­so­ki, krót­ko ob­cię­ty chło­pak w sa­mych bok­ser­kach i kap­ciach nie­dba­le za­ło­żo­nych na ży­la­ste nogi. Upił łyk kawy z bia­łe­go kubka i za­cią­gnął się pa­pie­ro­sem, po czym usiadł na au­to­ma­cie.

 

– W spra­wie po­ko­ju? – rzu­cił py­ta­nie z obo­jęt­no­ścią i zu­peł­nym luzem. W jego gło­sie do­szu­kać się można było odro­bi­ny zwąt­pie­nia i do­kucz­li­wej ru­ty­ny.

 

– Tak. Ro­bert.

 

– Darek.

 

Uści­snę­li sobie dło­nie po czym chło­pak po­pro­wa­dził go do środ­ka. Ro­ber­ta nie zdzi­wił za­bło­co­ny dywan na sta­rym i przy­pa­lo­nym miej­sca­mi par­kie­cie, tak jak naj­mniej­sze­go wra­że­nia nie zro­bi­ło na nim li­no­leum sprzed de­ka­dy czy lo­dów­ka pa­mię­ta­ją­ca PRL. Było tego wię­cej: meble ze sklej­ki, pla­sti­ko­wa, biała wanna pęk­nię­ta co naj­mniej w dwóch miej­scach, kibel bez deski, ba­dy­le zwane kwiat­ka­mi w pu­deł­kach po mar­ga­ry­nie. To wszyst­ko wy­da­wa­ło się ni­czym w sto­sun­ku do pro­mie­niu­ją­cych cie­płem, wiel­kich ka­lo­ry­fe­rów.

 

W miesz­ka­niu znaj­do­wa­ły się trzy po­ko­je, ła­zien­ka, ko­ry­tarz i kuch­nia. Wszyst­kie po­miesz­cze­nia wy­glą­da­ły po­dob­nie bied­nie i staro. Na samym końcu Darek po­ka­zał mu jego po­ten­cjal­ne lokum za­miesz­ka­ne przez ta­jem­ni­cze­go by­wal­ca przy­kry­te­go od stóp do głów koł­drą, który zdo­był się je­dy­nie na krót­kie i nie­wy­raź­nie siema, po czym na­tych­miast na­cią­gnął sobie na głowę wszyst­ko co miał pod ręką. W po­miesz­cze­niu oprócz dwóch wer­sa­lek znaj­do­wa­ła się ol­brzy­mia me­blo­ścian­ka zaj­mu­ją­ca trze­cią część po­ko­ju i dwa biur­ka, z któ­rych jedno było bez­sprzecz­nie za­ję­te.

 

– Biorę. – tylko tyle z sie­bie po­tra­fił wy­du­sić mając obraz tego sta­ro­świec­kie­go miej­sca.

 

– Cze­kaj bra­chu, nie wiesz wszyst­kie­go. – Na twa­rzy Darka po­ja­wił się iro­nicz­ny uśmie­szek, su­ge­ru­ją­cy, że gość może zmie­nić swoją de­cy­zję.

 

Pierw­sza spra­wa, z któ­rej Ro­bert nie zda­wał sobie spra­wy to obo­wiąz­ki, które miały mu przy­paść. W miesz­ka­niu ist­nia­ła pewna nie­pi­sa­na za­sa­da, któ­rej mu­siał prze­strze­gać każdy z lo­ka­to­rów. Cho­dzi­ło o za­pew­nie­nie wszyst­kim cie­pła, czyli pil­no­wa­nie cen­tral­ne­go pieca, który znaj­do­wał się w ko­tłow­ni pod miesz­ka­niem. Dy­żu­ry miały cha­rak­ter cy­klicz­ny i co­dzien­nie peł­nił je inny lo­ka­tor. Jeśli się pa­li­ło na­le­ża­ło do­kła­dać węgla i drew­na. W prze­ciw­nym razie dy­żur­ny sam mu­siał roz­pa­lić ogień. Druga rzecz to re­gu­la­min. Po­wie­szo­ny na ko­ry­ta­rzu i opra­wio­ny w drew­nia­ną ramkę do­ku­ment jed­no­znacz­nie okre­ślał za­sa­dy współ­dzie­le­nia miesz­ka­nia. Ro­ber­to­wi wy­da­wał się tro­chę dziw­ny. Punk­ty za­bra­nia­ją­ce kie­dy­kol­wiek wzy­wać po­li­cję, czy przy­pro­wa­dza­nia ob­cych wzbu­dzi­ły w nim po­dej­rze­nia. Mimo wszyst­ko nie było w nim pa­ra­gra­fu, który spra­wił­by mu jakiś pro­blem, czy wy­dał­by się nie­wy­god­ny. Prze­ży­ję – po­my­ślał. Ostat­nią rze­czą, któ­rej nie wie­dział było to, kim jest jego współ­lo­ka­tor, który z kolei kom­plet­nie nie wy­ka­zał za­in­te­re­so­wa­nia nim.

 

– Kamil jest gejem – rzekł spo­koj­nie Darek, do­pa­la­jąc pa­pie­ro­sa. – Mówię, bo naj­wy­raź­niej miało to zna­cze­nie dla osób, które oglą­da­ły lub miesz­ka­ły tu chwi­lę przed tobą.

 

– W po­rząd­ku. Biorę.

 

Ro­bert nigdy nie miał stycz­no­ści z za­de­kla­ro­wa­nym ho­mo­sek­su­ali­stą. Na wsi, w któ­rej się wy­cho­wał cza­sem po kilku głęb­szych lub w krę­gach mło­dzie­ży można było usły­szeć, że ten lub inny osob­nik ma spe­cy­ficz­ne cią­go­ty, ale prze­nig­dy nikt nie mówił o tym otwar­cie jak o ko­lo­rze oczów czy pre­fe­ro­wa­nej marce sa­mo­cho­du. Chło­pa­ko­wi było wszyst­ko jedno z kim miesz­kał, byle tylko nie oka­zał się psy­cho­lem, który po­de­rżnie mu gar­dło we śnie. Skoro ów Kamil nie zro­bił tego jesz­cze ni­ko­mu, to za­ło­żył, że miesz­ka­nie z nim bę­dzie bez­piecz­niej­sze niż szu­ka­nie wol­nej ławki na dwor­cu. Chło­pak wkrót­ce się przy­wi­tał i zie­wa­jąc, obie­cał, że nie bę­dzie go pod­ry­wał.

 

W miesz­ka­niu prze­by­wa­ły jesz­cze dwie osoby. Re­na­ta, była dziew­czy­ną Darka. Na pierw­szy rzut oka nie wy­róż­nia­ła się urodą ani elo­kwen­cją. Wy­da­ła się uprzej­ma i we­so­ła, jed­nak na­tych­miast mu­sia­ła wyjść do pracy. Ko­lej­ną osobą był Paweł, dwu­dzie­sto­pa­ro­let­ni wy­so­ki i chudy chło­pak, który nie zdo­był się na nic wię­cej jak ciche cześć, po czym scho­wał się do po­ko­ju ni­czym Gol­lum do swo­jej nory, ła­piąc szyb­ko pla­sti­ko­wy po­jem­nik z lo­dów­ki. Darek po­ki­wał głową z dez­apro­ba­tą.

 

Ostat­nią osobą, z którą przy­szło mu dzie­lić miesz­ka­nie była Daria, dziew­czy­na, którą minął u wej­ścia. Chuda i wy­so­ka pięk­ność o dziew­czę­cych ry­sach i de­li­kat­nej skó­rze. Ro­bert od pierw­sze­go kon­tak­tu był pod wra­że­niem jej gra­cji i cie­szył się, że bę­dzie mógł po­dzi­wiać ją co dzień. Zdzi­wi­ło go, że miesz­ka w takim miej­scu. Prze­lot­nie za­uwa­żył szpil­ki na dłu­gich no­gach, po­ma­lo­wa­ne pa­znok­cie, sub­tel­ny ma­ki­jaż. A w po­wie­trzu wy­czuł praw­dzi­wą sym­fo­nię pa­czu­li, mig­da­łów, lekką nutkę cy­tru­sów i praw­dzi­wą perłę wśród nich, świe­ży bez, co spra­wia­ło, że na chwi­lę po­czuł wio­snę.

 

Szyb­ko się roz­pa­ko­wał. Wszyst­kie jego rze­czy znaj­do­wa­ły się w ple­ca­ku, któ­re­go do tej pory nie spusz­czał z oczów. Miał ze sobą koc, tro­chę ciu­chów, pod­sta­wo­we środ­ki czy­sto­ści, ręcz­nik i ze­szy­ty. Wszyst­ko inne mu­siał kupić, choć na tę chwi­lę wy­da­wa­ło mu się, że nic wię­cej nie po­trze­bu­je. Tego dnia wziął ką­piel, a póź­niej na­tych­miast spo­koj­nie za­snął o czym ma­rzył od kilku dni.

Za­sa­da 1: Za zła­ma­nie któ­re­go­kol­wiek punk­tu re­gu­la­mi­nu grozi na­tych­mia­sto­we wy­da­le­nie z miesz­ka­nia.

 

Ro­bert szyb­ko się za­akli­ma­ty­zo­wał. Do­mow­ni­cy w więk­szo­ści, jak on, byli sa­mot­ni­ka­mi. Cho­dzi­li swo­imi dro­ga­mi i rzad­ko mó­wi­li o sobie. Nie­czę­sto zda­rza­ło się po­ga­wę­dzić z kimś, za­py­tać o dzień czy po­na­rze­kać na ota­cza­ją­cy świat. W miesz­ka­niu, oprócz tych wy­pi­sa­nych na ścia­nie, pa­no­wa­ły pewne za­sa­dy. Cho­dzi­ło głów­nie o ła­zien­kę, która z racji, że była jedna miała swój nie­zmien­ny har­mo­no­gram. Naj­wcze­śniej zwy­kle wsta­wa­ła Daria. Po ci­chut­ku, nie bu­dząc ni­ko­go, jakby na pal­cach prze­my­ka­ła do ubi­ka­cji i po to­a­le­cie ro­bi­ła ma­ki­jaż i myła zęby. Póź­niej ubie­ra­ła się i ucie­ka­ła w po­śpie­chu do pracy. Póź­niej przy­cho­dzi­ła kolej Re­na­ty, która sta­ra­ła się jak naj­szyb­ciej sko­rzy­stać z ubi­ka­cji i rów­nie szyb­ko co Daria wy­biec z miesz­ka­nia. Ko­lej­ny był Darek, a póź­niej już róż­nie, w za­leż­no­ści od tego kto miał za­ję­cia, Ro­bert lub Kamil. Paweł zaś cza­sem w ogóle nie wy­cho­dził z po­ko­ju, zaj­mu­jąc się tylko sobie zna­ny­mi spra­wa­mi. Chło­pak rzad­ko był wi­dy­wa­ny, ra­czej po­ja­wiał się i zni­kał niż fak­tycz­nie z nimi miesz­kał, a jego głos, jeśli w ogóle, był sły­sza­ny je­dy­nie wie­czo­ra­mi, przez ścia­nę, gdy dys­ku­to­wał o czymś z Darią.

 

Ro­bert spę­dzał czas na dwóch czyn­no­ściach. Po pierw­sze cho­dził na za­ję­cia. Dzien­nie stu­dio­wał fi­lo­zo­fię na Wyż­szej Szko­le Cze­goś Nie­zwy­kle Istot­ne­go. Nie wy­bie­rał kie­run­ku, po pro­stu paź­dzier­ni­ko­wa re­kru­ta­cja była bar­dzo ogra­ni­czo­na. Oprócz stu­diów nie miał in­ne­go po­my­słu na życie. Nie są­dził, że znaj­dzie pracę, nie czuł się go­to­wy na bli­ską współ­pra­cę z in­ny­mi ludź­mi. Może jesz­cze nie do­rósł, ego­istycz­nie pra­gnąc mieć czas i tro­chę prze­strze­ni wy­łącz­nie dla sie­bie. Na uczel­ni nie mu­siał z nikim za­wią­zy­wać przy­jaź­ni, czy nawet być miły. Nie­py­ta­ny nie od­zy­wał się do ni­ko­go, nie wtrą­cał do dys­ku­sji. Lu­dzie szyb­ko za­czę­li go omi­jać i igno­ro­wać jego obec­ność. Z resz­tą na jego roku nie­wie­le było osób, z któ­ry­mi mógł­by po­roz­ma­wiać. Nikt nie trak­to­wał po­waż­nie tych stu­diów. Lu­dzie spóź­nia­li się na za­ję­cia, nie przy­cho­dzi­li, przy­no­si­li zwol­nie­nia le­kar­skie. Naj­więk­szą grupę sta­no­wi­li prze­jezd­ni, osoby, które nie do­sta­ły się na psy­cho­lo­gię lub prawo i ni­czym za karę ki­blo­wa­ły rok. Po­zo­sta­li pra­co­wa­li, po­ma­ga­li w ro­dzin­nych in­te­re­sach lub pro­wa­dzi­li wła­sne firmy. Przy­go­to­wa­nych na za­ję­cia Ro­bert mógł po­li­czyć na pal­cach jed­nej ręki, wli­cza­jąc sie­bie. Nie mógł po­wie­dzieć, że fi­lo­zo­fia była jego pasją, roz­wa­ża­nia na temat rze­czy­wi­sto­ści śred­nio go ob­cho­dzi­ły, jed­nak kie­ru­nek jak żaden inny wy­ma­gał od niego tego, co ko­chał naj­bar­dziej, czy­ta­nia.

 

Pierw­szą rze­czą, którą zro­bił, przy­jeż­dża­jąc do Kra­ko­wa było za­ło­że­nie sobie karty bi­blio­tecz­nej. Od razu wy­po­ży­czył kilka ksią­żek, które po­chło­nął jesz­cze na dwor­cu w parę dni. Wy­brał au­to­rów Ro­syj­skich: Do­sto­jew­skie­go, Buł­ha­ko­wa, Na­bo­ko­va, Toł­sto­ja. Książ­ki umi­la­ły mu czas, po­ma­ga­ły za­po­mnieć o sy­tu­acji, w któ­rej się zna­lazł, po­ma­ga­ły prze­trwać. Ro­bert nie palił, cał­ko­wi­cie wy­rzekł się al­ko­ho­lu, nie miał kom­pu­te­ra ani nie oglą­dał fil­mów. Każ­dej z tych rze­czy kie­dyś pró­bo­wał, cza­sem nawet bar­dzo in­ten­syw­nie sta­rał się zro­zu­mieć, ale nic nigdy nie spra­wia­ło mu ta­kiej przy­jem­no­ści jak lek­tu­ra. Kiedy ko­le­dzy bie­ga­li za piłką, pod­ry­wa­li dziew­czy­ny, ba­wi­li się na dys­ko­te­kach on po­chła­niał skan­dy­naw­skie kry­mi­na­ły. Kiedy po­pi­ja­li piwo w pu­bach i na­rze­ka­li na pierw­sze za­trud­nie­nia w po­bli­skich za­kła­dach on po­zna­wał hor­ro­ry Lo­ve­cra­fta. Kiedy ca­ło­wa­li i ma­ca­li dziew­czę­ta on czy­tał ze znie­sma­cze­niem Ste­phe­na Kinga. Nie za­sta­na­wiał się dla­cze­go tak jest, po pro­stu za­ak­cep­to­wał swoją na­tu­rę i miał za­miar roz­wi­jać ją w sobie i pie­lę­gno­wać. Uczy­nić z niej swoją naj­więk­szą za­le­tę.

 

Nie wszy­scy to ak­cep­to­wa­li. Szcze­gól­nie matka cze­pia­ła się jego spo­so­bu bycia. Wy­ga­nia­ła go na dys­ko­te­ki, ka­za­ła cho­dzić na szkol­ne bale i brać udział w ro­dzin­nych uro­czy­sto­ściach. Ro­bert wy­mi­gi­wał się, jak tylko mógł, sy­mu­lu­jąc cho­ro­by, lub cho­wa­jąc się, gdzie tylko można. Oj­czym i przy­rod­ni brat ro­bi­li sobie z niego żarty, ale poza tym nie od­czu­wał ich agre­sji czy nawet zło­śli­wo­ści. Nie ob­cho­dził ich i od­po­wia­da­ło mu to.

 

Uciekł z domu z kilku po­wo­dów. Po świet­nie zda­nej ma­tu­rze, ge­nial­nym świa­dec­twie i na­gro­dzie od dy­rek­to­ra matka pę­ka­ła z dumy, cią­gle wy­py­tu­jąc go na jakie stu­dia się wy­bie­ra i co za­mie­rza robić. Nic, od­po­wia­dał, nie wiem, chyba zro­bię sobie prze­rwę, utrzy­my­wał, do­pro­wa­dza­jąc ją do szału. Jak to nie wiesz, krzy­cza­ła, jak nie pój­dziesz na stu­dia oj­ciec prze­sta­nie pła­cić ali­men­ty. Gów­nia­rzu, leniu, de­bi­lu i jesz­cze parę in­nych epi­te­tów po­wę­dro­wa­ło pod jego ad­re­sem. Wojna w krót­ce prze­ro­dzi­ła się w walkę par­ty­zanc­ką, ze wzglę­du na brak re­ak­cji z jego stro­ny. Matka pod­su­wa­ła mu pa­pie­ry po cichu, pró­bo­wa­ła oszu­kać, pro­si­ła by pod­pi­sał po­da­nie na me­dy­cy­nę, prawo, sto­ma­to­lo­gię. Ona już wszyst­kim się zaj­mie, za­wie­zie pa­pie­ry gdzie trze­ba, za­ła­twi mu aka­de­mik lub pokój, jeśli tylko ze­chce. Nie i ko­niec krop­ka. Idź już sobie. Ro­bert był w trak­cie czy­ta­nia re­por­ta­ży Ka­pu­ściń­skie­go. To cho­ciaż idź już na to cho­ler­ne li­te­ra­tu­ro­znaw­stwo, nie bę­dziesz miał pracy, ale może cho­ciaż zmą­drze­jesz przez te pięć lat.

 

Ro­bert igno­ro­wał wszyst­kie próby na­mó­wie­nia się na stu­dio­wa­nie. Przez czte­ry mie­sią­ce prze­czy­tał tyle ksią­żek, że można by­ło­by usta­wić kilka ich rząd­ków od pod­ło­gi do su­fi­tu w jego po­ko­ju. Mimo wszyst­ko nie czuł się ani szczę­śli­wy, ani za­do­wo­lo­ny. Pod ko­niec wrze­śnia do­stał te­le­fon od ojca. Co u cie­bie, jak w ro­dzi­nie i w końcu naj­waż­niej­sze z pytań, co za­mie­rzasz. Mil­czał, nie miał po­ję­cia co mu od­po­wie­dzieć. Jego oj­ciec za­wsze sta­wiał spra­wy jasno, tym razem cho­dzi­ło o pie­nią­dze. Je­steś do­ro­sły, albo idziesz na stu­dia, albo do pracy. Mo­żesz pra­co­wać u mnie.

 

Umó­wi­li się, że się za­sta­no­wi. Ku­szą­cy wy­da­wał mu się wy­jazd do Nie­miec i po­ma­ga­nie na bu­do­wie w fir­mie ojca. Z dru­giej stro­ny czuł, że nie jest jesz­cze go­to­wy, że jesz­cze nie czas. Wie­czo­ra­mi za­czął bie­gać. Ruch po­ma­gał mu się uspo­ko­ić i ze­brać myśli, upo­rząd­ko­wać wszyst­ko w gło­wie. Mógł stu­dio­wać i po­bie­rać marne ali­men­ty od ojca w wy­so­ko­ści sze­ściu­set zło­tych lub stać się nie­za­leż­ny i móc bez pro­ble­mów roz­wi­jać swoją pasję. Z dru­giej stro­ny miał­by mniej czasu, po pracy byłby zmę­czo­ny i dzień mi­jał­by mu na rze­czach w jego oce­nie bez­war­to­ścio­wych.

 

De­cy­zja za­pa­dła pod ko­niec wrze­śnia. Wie­czo­rem wró­cił do domu z bie­ga­nia. Był zmę­czo­ny, ale we­so­ły. Wszedł do kuch­ni, żeby cze­goś się napić. Nie świe­cił świa­tła, wie­dząc, że do­mow­ni­cy mogą już spać. I wtedy usły­szał roz­mo­wę, która po­pchnę­ła go do uciecz­ki. Matka i oj­czym dys­ku­to­wa­li na jego temat. On się do ni­cze­go nie na­da­je, usły­szał niski, męski głos, jak nie pój­dzie na te cho­ler­ne stu­dia, to nie znaj­dzie pracy, nikt nie przyj­mie ta­kie­go nie­udacz­ni­ka. Cza­sem się go boję, do­da­ła matka, wiem, że to mój syn i cza­sem kraje mi się serce, jak widzę co ze sobą robi, ale chyba le­piej, żeby od­szedł. Stary po­sta­wił mu ul­ti­ma­tum, mam na­dzie­ję, że to po­pchnie go do ja­kiejś de­cy­zji.

 

Po­pchnę­ło go. Jesz­cze tego sa­me­go wie­czo­ra ze łzami w oczach spa­ko­wał naj­po­trzeb­niej­sze rze­czy i bar­dzo wcze­śnie rano opu­ścił do­tych­cza­so­wy dom, nie mó­wiąc do wi­dze­nia, nie zo­sta­wia­jąc kart­ki z po­że­gna­niem. Wsiadł do busa i po­je­chał do Kra­ko­wa na stu­dia. Za­dzwo­nił do ojca, mó­wiąc co zde­cy­do­wał. Kiedy po­wie­dział, że idzie na fi­lo­zo­fię w słu­chaw­ce za­pa­no­wa­ła cisza, długa i tro­chę nie­zręcz­na. W po­rząd­ku, usły­szał w końcu suchy głos bez emo­cji. Spo­dzie­wał się ka­za­nia, wy­kła­du o mar­no­wa­niu życia, dez­apro­ba­ty. Może nawet na to li­czył, ale usły­szał tylko krót­kie „w po­rząd­ku”, jakby był je­dy­nie nie­wy­god­ną prze­szko­dą w życiu sta­re­go, z którą nie można sobie po­ra­dzić, a tylko po­go­dzić się ni­czym z po­wo­dzią lub po­ża­rem. Z ży­cio­wą klę­ską.

 

Wy­jąt­ko­wo w miesz­ka­niu było pusto. Jeśli chciał­by mógł­by włą­czyć mu­zy­kę i za­tań­czyć na środ­ku ko­ry­ta­rza, lub pierw­szy raz od dawna na­pu­ścić pełną wannę go­rą­cej wody i po pro­stu się od­prę­żyć. Ale on wolał tę nie­zwy­kłą chwi­lę spo­żyt­ko­wać na coś wy­jąt­ko­we­go. De­ka­me­ron Boc­cac­cia był jego ostat­nią zdo­by­czą, od­kry­ciem, które wzbu­dza­ło w nim wręcz eks­ta­zę. Po­sta­no­wił jak naj­dłu­żej prze­dłu­żać tę przy­jem­ność, czy­ta­jąc tylko jedną no­we­lę dzien­nie. Drżą­cy­mi rę­ka­mi prze­rzu­cał kart­ki, po­chła­niał li­te­ry i uni­kal­ny język. Miał wra­że­nie, że hi­sto­rie i po­sta­cie łączą się i uzu­peł­nia­ją two­rząc jedną, do­sko­na­łą ca­łość. Za­pach pa­pie­ru i tuszu two­rzą­ce­go li­te­ry odu­rzał go. Śli­ska opra­wa pie­ści­ła jego dło­nie. I zanim zdą­żył się roz­sma­ko­wać, po­nieść wy­obraź­ni, za­nu­rzyć w opo­wia­da­nie do­tarł do końca, a drzwi miesz­ka­nia zo­sta­ły otwo­rzo­ne ener­gicz­nym szarp­nię­ciem. Wszyst­ko pry­sło, choć wciąż tro­chę krę­ci­ło mu się w gło­wie.

 

Do miesz­ka­nia wszedł Paweł jed­nak na­tych­miast za­mknął się w po­ko­ju, nie wy­da­jąc nawet naj­cich­sze­go dźwię­ku we­wnątrz. Ro­bert po­sta­no­wił po­uczyć się na hi­sto­rię fi­lo­zo­fii, jed­nak po chwi­li sta­rań przy­swo­je­nia sobie wy­kła­dów do­szedł do wnio­sku, że tego dnia bar­dziej niż zwy­kle draż­nią go in­for­ma­cje, które był zmu­szo­ny sobie przy­swo­ić. Nie lubił ta­kich mo­men­tów, na­zy­wał je chwi­la­mi bez­na­dziei. Pod­czas owych nie miał ocho­ty na nic, nawet na czy­ta­nie. Naj­chęt­niej kładł się na łóżku i prze­wra­cał z boku na bok. W jego gło­wie zaś pa­no­wa­ła nie­chęć do wszyst­kie­go co mógł­by zro­bić. I wła­śnie w ta­kiej chwi­li usły­szał nie­śmia­łe pu­ka­nie do drzwi.

 

Nie spo­dzie­wał się, że zo­ba­czy Pawła ubra­ne­go w nie­bie­ską, kra­cia­stą ko­szu­lę i ba­weł­nia­ne spodnie. Chło­pak try­skał ener­gią i pew­no­ścią sie­bie, tak jakby na­ci­snął ma­gicz­ny guzik, który na chwi­le cał­ko­wi­cie od­mie­nił jego cha­rak­ter. Ro­bert wciąż nie mógł się na­dzi­wić tym zmia­nom. Czło­wiek, który cza­sem cho­dził na pal­cach w domu, aby nikt na niego nie zwra­cał uwagi, ktoś kto wręcz ukry­wał się przed świa­tem po­tra­fił w jed­nej chwi­li zmie­nić się w pew­ne­go sie­bie męż­czy­znę na wzór gwiaz­do­rów te­le­wi­zji śnia­da­nio­wych. Do tej pory zda­rzy­ło mu się dwu­krot­nie być świad­kiem ta­kich prze­mian. Paweł wy­cho­dził z domu od­święt­nie ubra­ny, po czym wra­cał żar­tu­jąc i pro­wa­dząc po­ga­węd­kę jakby nigdy nic. To radio, wy­ja­śni­ła mu kie­dyś Daria, Paweł miał ob­se­sję na punk­cie ka­rie­ry spi­ke­ra ra­dio­we­go. Nie­któ­rzy marzą o byciu pił­ka­rzem inni chcą być po­dzi­wia­ni na wy­bie­gu jako mo­de­le i mo­del­ki, a on chce pro­wa­dzić au­dy­cje w radiu. Rzu­cił stu­dia, kon­ty­nu­owa­ła opo­wieść, jego sta­rzy go utrzy­mu­ją, my­śląc, że łożą na przy­szłe­go in­ży­nie­ra. Prze­pro­wa­dzi­li­śmy się tu do­kład­nie rok temu, żeby było ta­niej. Paweł cały swój czas po­świę­cał na stu­dio­wa­nie wy­ma­rzo­ne­go za­wo­du, na­gry­wa­nie dem au­dy­cji i szli­fo­wa­nie CV. Za­ję­cie to po­chła­nia­ło go tak bar­dzo, że prze­stał zwra­cać uwagę na in­nych ludzi, chyba że aku­rat miał ich prze­ko­nać do za­trud­nie­nia sie­bie na sta­no­wi­sku w radiu. Wtedy mo­men­tal­nie zmie­niał się w duszę to­wa­rzy­stwa. Efek­tem była je­dy­na au­dy­cja, w stu­denc­kim radiu w ra­mach wo­lon­ta­ria­tu, którą zdję­to po dwóch mie­sią­cach ist­nie­nia. W so­bot­nie wie­czo­ry Paweł pro­wa­dził Elek­tro­nicz­ny Week­end, gdzie pusz­czał mu­zy­kę ta­necz­ną, cza­sem do­da­jąc od sie­bie kilka słów. Wy­szło prze­cięt­nie, nikt mu tego nie po­wie­dział wprost, ale chło­pak był po pro­stu sztyw­ny na an­te­nie i nie po­tra­fił ni­ko­go za­in­te­re­so­wać.

 

Tym razem Paweł był na prze­słu­cha­niu w po­waż­niej­szym, lo­kal­nym radiu. Z tego co po­wie­dział Ro­ber­to­wi, wy­ni­ka­ło, że miał­by po­pro­wa­dzić co kilka dni prze­gląd mu­zycz­ny, w któ­rym opo­wia­dał­by o nad­cho­dzą­cych kon­cer­tach w mie­ście i ar­ty­stach, któ­rzy będą wy­stę­po­wać. Wy­da­wał się za­do­wo­lo­ny do tego stop­nia, że pra­wie za­pro­sił Ro­ber­ta na piwo. – Może wy­sko­czy­my na piwko? – Za­pro­po­no­wał, po czym na­tych­miast po­ża­ło­wał, że to zro­bił. Ro­bert, nie miał ocho­ty na wypad, poza tym przy­po­mniał sobie o swoim dy­żu­rze w ko­tłow­ni. To on dziś roz­pa­lał, a ro­bi­ło się już po­wo­li zimno. – Cie­ka­we co by się stało, gdy­bym zła­mał za­sa­dę z listy? – Po­my­ślał na głos.

 

Paweł opo­wie­dział mu hi­sto­rię o Er­ne­ście, po­przed­nim lo­ka­to­rze po­ko­ju. Doj­rza­ły facet, pra­co­wał na myjni, nie miał przy­ja­ciół i rzad­ko się od­zy­wał do po­zo­sta­łych. Pła­cił po­dwój­nie, bo za­le­ża­ło mu, żeby miesz­kać sa­me­mu w po­ko­ju. Nigdy nie wy­jeż­dżał, nie po­sia­dał te­le­fo­nu, czło­wiek o któ­rym świat za­po­mniał. Wszy­scy pa­mię­ta­li go z głę­bo­kiej bli­zny, która bie­gła od jego skro­ni aż po żu­chwę. Pew­nej nocy przy­pro­wa­dził ko­bie­tę, ubra­ną tan­det­nie, jak dziw­ka. Upra­wia­li seks, co sły­sze­li wszy­scy do­mow­ni­cy. Rano Darek po­wie­dział mu, że Pan Le­szek chce się z nim wi­dzieć. To był ostat­ni raz kiedy był wi­dzia­ny. Jego rze­czy z po­ko­ju po pro­stu znik­nę­ły. Nikt nie wi­dział jak się wy­no­si, jak ktoś mu po­ma­ga ze­brać gra­ciar­nię, którą skrzęt­nie uzbie­rał w swo­ich czte­rech ścia­nach. Po pro­stu się roz­pły­nął w po­wie­trzu wraz z tym co miał.

 

– Kim jest pan Le­szek? – za­py­tał zdzi­wio­ny Ro­bert.

 

– To wła­ści­ciel. Miesz­ka u góry. Nigdy nie za­sta­na­wia­łeś się co znaj­du­je się na pię­trze? – Głos Pawła tro­chę za­drżał pod ko­niec wy­po­wie­dzi, jakby po­ża­ło­wał, że wkro­czył na nie­wła­ści­wy temat.

 

Ro­bert wła­śnie uświa­do­mił sobie, że nigdy nie przy­szło mu to do głowy. Fak­tycz­nie, jedna z zasad mó­wi­ła, że nigdy, prze­nig­dy nie wolno wy­cho­dzić na pię­tro, chyba, że jest to jeden, stały lo­ka­tor, który musi się tam udać w celu za­pła­ce­nia co­mie­sięcz­ne­go czyn­szu. W ich przy­pad­ku był to Darek, tylko on miał prawo tam wcho­dzić. Za­wsze zbie­rał pie­nią­dze od wszyst­kich, po czym wy­cho­dził w nie­okre­ślo­nej chwi­li, żeby za­pła­cić na­leż­ność.

 

Cały ten układ z punk­tu wi­dze­nia nor­mal­nej osoby wy­dał­by się wy­jąt­ko­wo dziw­ny. Pana Lesz­ka nikt w nie wi­dy­wał. Nie sprzą­tał, nie wy­no­sił śmie­ci, nie cho­dził na za­ku­py. Cza­sem tylko sły­chać było jego kroki na gór­nych pię­trach i niski, przy­tłu­mio­ny przez ścia­ny głos. Naj­dziw­niej­sze jed­nak w tym wszyst­kim było to, że ni­ko­go, a w szcze­gól­no­ści miesz­kań­ców, nie ob­cho­dził. Dla ni­ko­go nie miało naj­mniej­sze­go zna­cze­nia, to kto wy­naj­mu­je im pokój. Naj­bar­dziej li­czy­ła się mała kwota wy­naj­mu i brak wścib­stwa z czy­jej­kol­wiek stro­ny, a tego pra­gnę­li naj­bar­dziej, braku zo­bo­wią­zań, nie­za­leż­no­ści i świę­te­go spo­ko­ju dla swo­jej oso­bi­stej bez­na­dziei, w którą wpa­dli.

 

Ro­bert zszedł do ko­tłow­ni tro­chę przy­bi­ty swo­imi my­śla­mi. Czuł za­że­no­wa­nie fak­tem, że świat go nie ob­cho­dzi, nawet ten naj­bliż­szy, który miał. Od­szedł z domu bez słowa wy­ja­śnie­nia. Nigdy z nikim nie za­przy­jaź­nił się, a ro­dzi­nę miał sobie za nic. Teraz nawet nie in­te­re­so­wa­li go lu­dzie, z któ­ry­mi miesz­kał. – Będę kimś takim jak Le­szek. – Po­my­ślał, a w oczach sta­nę­ły mu łzy. Będę czło­wie­kiem widmo, który po­dob­no ist­nie­je, żyje sobie gdzieś w dziu­pli i nikt nigdy nawet o nim nie po­my­śli, nie za­in­te­re­su­je się co u niego sły­chać, nie od­wie­dzi na świę­ta. Wizja, którą wła­śnie stwo­rzył w swoim umy­śle za­czę­ła go prze­ra­żać. Ostat­ni­mi czasy, przez małą chwi­le zda­wa­ło mu się, że od­czu­wa sa­mot­ność. Przy­bie­ra­ła ona po­stać tę­sk­no­ty za czymś nie­okre­ślo­nym, wy­rzu­ty su­mie­nia lub wstręt do sa­me­go sie­bie. Kiedy na­cho­dzi­ły go takie stany nie po­ma­ga­ły nawet książ­ki. Miał wtedy ocho­tę je­dy­nie na sen.

Koniec

Komentarze

Do­peł­niacz słowa "oczy" to "oczu", a nie "oczów". Czę­sto źle sta­wiasz prze­cin­ki i to w ta­kich miej­scach, że na­praw­dę utrud­nia­ją czy­ta­nie. Plus zapis dia­lo­gów jakiś taki nie za bar­dzo. Wpro­wa­dzasz bar­dzo dużo back­gro­un­du bo­ha­te­rów, a prak­tycz­nie żad­nej fa­bu­ły, przez co uwa­żam, że cał­ko­wi­cie zmar­no­wa­łem czas, czy­ta­jąc ten frag­ment. Jest po pro­stu nudny. Do ele­men­tów fan­ta­stycz­nych w ogóle nie do­tar­łeś. Chyba, że za fan­ta­sty­kę uznać pokój w Krk na Olszy za 200 zł. Po wtrę­cie o te­le­wi­zji śnia­da­nio­wej wno­szę, że nie cho­dzi tu o ja­kieś za­mierz­chłe czasy, więc cena jest po­waż­nie mocno dum­pin­go­wa i w Krk ra­czej nie­spo­ty­ka­na. Poza tym mam uwagę do wy­kre­owa­nia sa­me­go bo­ha­te­ra: niby taki oczy­ta­ny, po­chła­nia książ­ki, a Boc­cac­cia nie czy­tał? Prze­cież "De­ka­me­ron" chyba nawet lek­tu­rą jest. Za ro­syj­skich kla­sy­ków wziął się do­pie­ro po wy­pro­wadz­ce? To co on czy­tał przez te wsyst­kie lata, skoro cały wolny czas po­świę­cał na lek­tu­rę? Druga ważna uwaga tyczy się fi­lo­zo­fii: bo­ha­ter tra­fił na nią przez przy­pa­dek, jest po­wie­dzia­ne, że nie była jego pasją. Z przy­to­czo­nych lek­tur nie wy­ni­ka, żeby czy­tał co­kol­wiek poza be­le­try­sty­ką, więc nie sądzę, żeby tak się cie­szył, że jego kie­ru­nek stu­diów wy­ma­ga od niego czy­ta­nia ta­kie­go np. In­gar­de­na. Czy­ta­nie czy­ta­niem, ale bez pasji lek­tu­ry fi­lo­zo­ficz­ne to w więk­szo­ści po pro­stu nie­zro­zu­mia­ły beł­kot.

Mam po­dob­ne zda­nie do Extu­rio. Prze­ska­no­wa­łam tylko tekst. W pierw­szym aka­pi­cie pi­szesz w kon­tek­ście prze­zię­bień:. Robert był aler­gi­kiem, ale w tym mo­men­cie drob­ny ból gar­dła i uczu­cie wil­go­ci w noz­drzach wy­da­wa­ło mu się naj­bar­dziej bła­hym z pro­ble­mów, które miał. Z tego, co się orien­tu­ję, aler­gia to nie to samo, co prze­zię­bie­nie, a okres je­sie­ni jest wła­ści­wie okre­sem od­po­czyn­ku dla aler­gi­ków (woda spłu­ku­je aler­ge­ny).

 (sa­mot­ność) Przy­bie­ra­ła ona po­stać tę­sk­no­ty za czymś nie­okre­ślo­nym, wy­rzu­ty su­mie­nia lub wstręt do sa­me­go sie­bie – trud­no zro­zu­mieć ca­łość. Pierw­sza część (sa­mot­ność) przy­bie­ra­ła po­stać tę­sk­no­ty za czymś nie­okre­ślo­nym jest ok, ale ma się nijak do dal­szej czę­ści. Tak bar­dzo roz­bu­do­wa­łeś opisy, że wieje nudą.  

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

Nudne. Prze­czy­ta­łem tekst i nie bar­dzo wiem po co. W za­sa­dzie nic się nie wy­da­rzy­ło. Może kon­ty­nu­acja roz­bu­ja nieco to opo­wia­da­nie, bo na razie ra­czej słabo. Po­zdra­wiam

Ma­stiff

A mnie się po­do­ba­lo. Brak fan­ta­sty­ki jest nawet miłą od­skocz­nią. Cie­kaw teraz będę kon­ty­nu­acji. Fak­tycz­nie jest tu coś z Paula Au­ste­ra, choć czy­ta­łem tylko jedną jego książ­kę.

Prze­czy­ta­łem bez przy­kro­ści. Opo­wia­da­nie o na­chy­le­niu oby­cza­jo­wym, typy psy­cho­lo­gicz­nie prze­ko­nu­ją­ce. Nie ma fan­ta­sty­ki, są ży­cio­we ob­ser­wa­cje. Ogól­nie nie­naj­go­rzej. Po­zdra­wiam.

Daje się prze­czy­tać. Jest ta­jem­ni­czy pan Le­szek, zbiór dość ta­jem­ni­czych in­dy­wi­du­ów jako sub­lo­ka­to­rów, za­sta­na­wia­ją­cy re­gu­la­min… Ale to trze­ba tro­chę ży­wiej po­pro­wa­dzić. Nie su­ge­ru­ję, że eks­pre­so­wo, na tempo – ale ży­wiej.

Bar­dzo mi się po­do­ba­ło, je­stem cie­ka­wa dal­sze­go ciągu.

Przy­no­szę ra­dość :)

Kur­czę, we­szłam, bo wy­cho­wa­łam się w po­ko­ju na Olszy i mia­łam na­dzie­ję, że może pra­bab­ka w ja­kiejś ścia­nie skarb mi za­ko­pa­ła, albo mapę do ta­ko­we­go przy­naj­mniej… :(   "Na­prze­ciw roz­cią­ga­ła się po­dziu­ra­wio­na, as­fal­to­wa ślepa ulicz­ka a dalej scho­ro­wa­ne aka­cje i nie­praw­do­po­dob­nie wąska rzecz­ka, jakiś ma­ło­zna­czą­cy do­pływ Wisły." – na Olszy rosną ro­bi­nie, my­lo­ne z aka­cja­mi, a rzecz­ka to za­pew­ne Bia­łu­cha, je­że­li in­spi­ro­wa­łeś się fak­tycz­ny­mi "nie­zwy­kłym miej­scem w Kra­ko­wie". :) In­spi­ro­wa­łeś? Bar­dzo mnie to cie­ka­wi, ze wzglę­dów sen­ty­men­tal­nych głów­nie :)   Poza tym tekst czyta się cał­kiem płyn­nie, mimo, że w za­sa­dzie akcji to tutaj nie ma. Jako wstęp do więk­sze­go dresz­czow­ca mógł­by się nawet spraw­dzić, więc praw­do­po­dob­nie wpad­nę zo­ba­czyć co bę­dzie dalej, je­że­li po­ku­sisz się o kon­ty­nu­ację. PS. Adama słu­chaj, Adam do­brze prawi!!! ( Tym razem ;) )

Mnie się po­do­ba­ło tempo. Nie wszę­dzie musi być akcja, żebym chcia­ła czy­tać. Na­to­miast rze­czy­wi­ście dla mnie to jest do­pie­ro po­czą­tek ja­kiejś hi­sto­rii i chcia­ła­bym do­stać ją w ca­ło­ści.

Przy­no­szę ra­dość :)

Jak zo­ba­czy­łem tytuł to od razu sko­ja­rzył mi sie Kra­ków z tą upior­ną linią 152… Prze­czy­tam i wy­po­wiem się kon­kret­niej.

ta sy­gna­tur­ka ule­gła uszko­dze­niu - dzwoń na in­fo­li­nie!

Wró­ci­łem i prze­czy­ta­łem. Takie sobie.

ta sy­gna­tur­ka ule­gła uszko­dze­niu - dzwoń na in­fo­li­nie!

Nowa Fantastyka