- Opowiadanie: Milos - Łobuzy z Dublina - Rozdział Pierwszy

Łobuzy z Dublina - Rozdział Pierwszy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Łobuzy z Dublina - Rozdział Pierwszy

Rozdział Pierwszy

Sto lat, Panie Prezydencie

 

– Cokolwiek by się działo, musisz zachować powagę. Tylko nie panikuj. Bez paniki, stary – powtarzał w duchu Bruce, idąc krokiem tak szybkim, że leniwi posądziliby go o bieg. – Musisz wykazać się profesjonalizmem. W końcu tego się od ciebie oczekuje. Nie jesteś uczciwy, ale z pewnością jesteś profesjonalny… jeśli się uda… – powtarzał sobie, podskakując z nogi na nogę, chociaż szczerze powiedziawszy nie wydarzyło się w jego życiu nic szczególnie szczęśliwego a przyszłość odleglejsza niż pojutrze nie zapowiadała się obiecująco.

Cieszył się, bo jeśli wszystko pójdzie dziś po jego myśli, zarobi całkiem przyzwoitą sumkę. Jak na Dolny Poziom, oczywiście. Kto by pomyślał, że przyjdzie mu się dorobić na Radości? Uśmiechał się do siebie figlarnie.

Radość była narkotykiem, który należał do grupy niebezpiecznych substancji, wywołujących u ludzi konkretne uczucia. Popularne były też Euforia i Spokój, ale istniały również silnie uzależniające i śmiertelne Orgazm i Władza. W Dolnym Poziomie krążyły także pogłoski o tajnych rządowych eksperymentach ze Strachem, Bólem i Samotnością, ale nikt nie miał na to dowodów.

Radość była łatwo przyswajalna dla organizmu i nie dała się przedawkować, a jej posiadanie było legalne pod warunkiem, że przepisał ją lekarz i została kupiona w aptece. Ilość Radości w obiegu była skrupulatnie kontrolowana przez organy śledcze Dyrektoriatu i miejscowe siły porządkowe. Ponieważ lekarze niechętnie przepisywali ją swoim pacjentom (z powodu jej niedocenionej skuteczności w walce z depresją), ci zwracali się ku czarnemu rynkowi z potrzeby wypełnienia luki w dostawie ich ulubionego narkotyku. Medyczne dawki szybko szły w odstawkę i wpadano w nałóg. Zwłaszcza nieletni, którzy prędzej sięgali po Radość niż alkohol.

Przede wszystkim Radość była tania, dlatego Bruce nie mógł się nadziwić jak Declanowi udało się przekonać jakąś dziewczynę z Górnego Poziomu, żeby zapłaciła za nią dziesięć razy więcej!

Karą za nielegalny handel Radością były dwa lata w lodówce, czyli hibernetycznym zamrożeniu – nowoczesnym więzieniu. Bruce i jego przyjaciel Declan nie widzieli w tym nic a nic strasznego. Taka kara mogłaby przerazić kogoś z Górnego Poziomu, komu żyło się wygodnie, ale na tych, których życie było nieustanną walką o przetrwanie, nie robiła ona najmniejszego wrażenia.

 

 

* * *

 

 

Bruce Smith był wysokim, młodym mężczyzną o czarnych włosach opadających falami na ramiona. Miał pełne usta i duże oczy obdarzone świdrującym spojrzeniem, którego obcy starali się unikać, bo było w nim coś, co obarczało ludzi winą za jego niedolę.

Wychował się w Dublinie, ale miejsca urodzenia nie był pewien, a o swoich rodzicach wiedział tyle, ile powiedziano mu w Sierocińcu i Domu Opieki Społecznej św. Mikołaja. Podobno przyniesiono go do tego osobliwego, pomalowanego w tęczowe puzzle budynku nad rzeką Liffey, gdy był jeszcze niemowlęciem.

– Już potrafiłeś chodzić – powiedziała mu pewnego razu przeorysza Bridget. Zakonnica była otyła a pod nosem rósł jej jasny wąski i na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że nienawidziła swojej pracy.

Kiedy Bruce skończył osiem lat, przybytek pod wezwaniem św. Mikołaja zamknięto pod zarzutem propagowania religijności i wszyscy jego podopieczni znaleźli się na ulicy. Bridget wykazała się wtedy wielkim sumieniem i porzuciła zakonne życie, żeby znaleźć pracę i małe mieszkanie, w którym zaopiekowała się dziećmi. Przez rok żyli w obskurnym, ciasnym pokoju obok opuszczonej katedry św. Patryka.

– Kim są moi rodzice? – zapytał ją tam Bruce, a było to pytanie, które często słyszała i za każdym razem odpowiadała:

– Twoi rodzice nie żyją. Dlatego trafiłeś do św. Mikołaja.

– Jak się nazywali? – dopytywał. Nie poczuł się dotknięty tym, że dowiedział się o ich śmierci, bo był o niej przekonany jeszcze przed rozmową Bridget. Mimo to, zimnymi nocami, gdy spał na kocach z dwunastoma innymi dziećmi, które były pod opieką zakonnicy, marzył, że jego rodzice żyją i go szukają.

– Twój ojciec nazywał się Frank Smith, był obywatelem ze Zjednoczonych Miast-państw Ameryk… żadne dokumenty nie wspominały nic o twojej matce – usłyszał odpowiedź dzień po tym, jak o nich zapytał. Zakonnica potrzebowała dużo czasu, żeby znaleźć ich w czeluściach pamięci.

Po roku mieszkania z Bridget sieroty znów znalazły się na ulicy i tym razem znikąd nie mogły oczekiwać pomocy.

– Gdzie się podziała stara Bridget?

– Widzieliście panią Bridget? – pytały dzieci, ale po ich opiekunce nie było śladu – zniknęła z dnia na dzień i nigdy więcej jej nie zobaczyły.

Od tamtej pory każde z nich musiało radzić sobie w pojedynkę.

 

 

* * *

 

 

W Dublinie padało od zawsze, ale odkąd nad miastem rozpostarł się Górny Poziom, to co kapało na ulice było nieco bardziej brudne, kleiste i śmierdzące niż dawne deszcze, których kropelki bywały tak lekkie, że bujały się na wietrze zamiast opadać prosto na ziemię. Problem przeciekających kanałów nie interesował władz z Góry i po latach przestał już przeszkadzać ludziom z Dołu.

W Dolnym Poziomie nie było widać nieba, a za dnia ulice oświetlały ultrafioletowe lampy zamocowane wysoko na mostach, podtrzymujących Górny Poziom. Dniem nie było jednak całkiem widno, a nocą zupełnie ciemno, bo nigdy nie wyłączano trójwymiarowych billboardów, wiszących na ścianach większości z budynków, a ultrafioletowe lampy nie oświetlały wszystkich zakamarków. Bruce’owi wydawało się odrażające, że większość z prezentowanych im przez reklamy towarów była nieosiągalna dla biednych ludzi z Dolnego Poziomu.

Przeludnienie było widoczne na każdym kroku – bezdomni, śpiący pod murami na ulicach, ścisk, hałas i śmieci walające się pod nogami. Nie brakowało niczego oprócz pracy, bo mając pieniądze zawsze dało się znaleźć jedzenie i dach nad głową. Może nie jedno z mieszkań z Górnego Poziomu, ale przynajmniej własny, ciasny kąt.

Bruce i jego znajomi nazywali kątem jego pokoik w jednym z ceglanych domków przy Zamku Dublińskim. Zaledwie ulicę dalej była zaniedbana katedra św. Patryka i jej ogród z pustą fontanną i gołą, ciemną ziemią leżącą między alejkami zamiast trawników i kwiecistych rabatek. Cały budynek, w którym mieszkał był wynajmowany pokojami, ale tylko Bruce mógł pozwolić sobie na wynajęcie takiego pokoju samotnie.

Każdy domyślał się, że musi robić coś nielegalnego, bo przecież nie miał pracy, a większość czasu spędzał poza domem. Nikt jednak nie podejrzewał, że może handlować Radością i dlatego Declan uważał, że Bruce był w tym dobry… był profesjonalny!

Nigdy nie handlował na swojej ulicy ani nie zapraszał klientów do swojego kąta. Zawsze był gotów pomóc sąsiadom, gdy tylko byli w potrzebie, płacił czynsz w terminie i żywo udzielał się w ich dyskusjach przy piwie w pobliskim barze The Carraig, gdzie chętnie stawiał znajomym kolejne pinty Guinnessa i zostawiał skromne napiwki. Starał się przy tym uważać, żeby nie uznano go za nazbyt rozrzutnego i nie zapytano go skąd ma pieniądze.

– Nie liczy się za co, tylko czy masz co pić! – zgrywał się w takich wypadkach i opowiadał z przekonaniem o dorywczym wymienianiu lamp na mostach Górnego Poziomu albo rozdawaniu plastrów żywieniowych.

Tamtego dnia, zanim wyszedł na umówione spotkanie z Declanem, obudziły go wiadomości o problemach w Górnym Poziomie. Przenośny komputer, który złożył z kupowanych miesiącami części, wyświetlił o poranku nagłówki artykułów z najpopularniejszej portali informacyjnych iŚwiata i narobił przy tym sporo hałasu.

 

PLANOWANE OBCHODY URODZIN PREZYDENTA

 

Dzisiaj odbędą się przygotowywane tygodniami uroczystości honorujące pięćdziesiąte urodziny Daniela O’Connella szóstego prezydenta Regionu Irlandii i Nowej Islandii. W Dublinie zaplanowano szereg przyjęć okolicznościowych i niespodzianek. Spodziewa się niesamowitych wizualizacji na nocnym niebie i przemowy prezydenta w Sali Kongresowej przed członkami swojej rodziny, posłami i prezydentami Regionu Wyspy Brytanii oraz Regionu Francji, którzy o godzinie dziewiątej przybędą do Dublina z reprezentacją kontynentalnych władz…

 

ZAOSTRZONE PATROLE NA GRANICACH MIASTA

 

Pod tym nagłówkiem znajdował się trójwymiarowy hologram kobiety o wąskiej twarzy i prostych blond włosach, sięgających jej barków. Miała na sobie biały garnitur z wieloma medalami na prawej piersi i szerokie iGogle. Szła przed siebie wolnym krokiem i coś mówiła, ale jej głos był wyciszony. Napis nad jej głową brzmiał: CIARA MURRAY.

 

W związku z obecnością prezydentów Conrada Browna z Londynu i Charlesa Simona z Paryża, podwojono patrole Straży Pokoju na obrzeżach Dublina z obawy przed próbami przekroczenia granicy przez Wolnych Ludzi.

Dziś, późnym popołudniem, uwaga całego miasta skupi się na spotkaniu trojga prezydentów w dublińskiej Sali Kongresowej, dlatego należy zabezpieczyć się przed możliwością złamania naszych granic z powodu zamieszania w Górnym Poziomie. Nic jednak nie wskazuje na to, żeby Wolni Ludzie zagrażali Dublinowi. Ostatnie raporty wskazują na ich stałą obecność w południowej części Regionu…” wytłumaczyła Ciara Murray, szefowa Departamentu Straży Pokoju Regionu Irlandii i Nowej Islandii Uniwersalnego Dyrektoriatu.

Wyraźnie zaznaczyła, że nie spodziewa się zwiększenia nielegalnych przekroczeń dublińskiej granicy a dodatkowe patrole służą jedynie dochowaniu wymogów ustawowych. Przypomnijmy, że codziennie do Dublina próbuje dostać się trzydziestu Wolnych Ludzi. (zob. WOLNI LUDZIE ZNÓW ŁAMIĄ DYREKTORIALNE GRANICE!)

 

Przy kolejnym artykule tańczyła niebieskoskóra kobieta, po której ciele wiły się grube węże. Przeczesywała dłońmi gęste, brązowe włosy opadające jej do pasa i nie miała na sobie nic oprócz iGogli. Śpiewała zapętlony refren popularnej piosenki Wczoraj Było Nieskończenie Dawno Temu.

 

NOWOISLANDZKA GWIAZDA ZAŚPIEWA NA URODZINACH PREZYDENTA

 

Cziczi (22l.) nowoislandzka piosenkarka z Rejkiawiku, która podbiła listy przebojów hitami „Wczoraj Było Nieskończenie Dawno Temu” oraz „Ja iTy” otworzy spotkanie w dublińskiej Sali Kongresowej, śpiewając „Sto Lat, Panie Prezydencie”. Słynąca z kontrowersyjnych show gwiazda obiecała przygotować niezapomniany występ, który przywoła wspomnienie o Marilyn Monroe sławnej aktorce z ubiegłego milenium…

 

Bruce skrzywił się na myśl o oglądaniu jej na żywo. W filmach udostępnianych w internecie widać ją wyłącznie w iŚwiecie, ale bez iGogli, na które nikogo w Dolnym Poziomie nie było stać, jej występ na żywo wyglądałby groteskowo. Wszystko od kostiumów, makijażu i efektów specjalnych było wizualizacją obserwowalną tylko poprzez iGogle.

Mieszkańcy Dolnego Poziomu, którzy musieli radzić sobie bez większości nowoczesnych gadżetów, posiadali Karty iDentyfikacyjne, które przenosiły ich dane osobowe i wszystkie pieniądze. Miały również możliwość wysyłania wiadomości i telefonowania, ale nie dało się nimi manipulować iŚwiatem ani go oglądać.

Ponieważ pieniądze były tylko wirtualnym dobrem ich kontrola była kluczowa w zachowaniu stabilności całej gospodarki. Dlatego Bruce miał dodatkowy iDentyfikator, który nie był oznaczony danymi osobowymi, żeby mógł zbierać na nim pieniądze ze sprzedaży narkotyków.

Zanim wyszedł z domu poszedł wziąć jeszcze szybki prysznic w łazience, którą dzielił z pozostałymi mieszkańcami domu. Musiał dobijać się przez kwadrans do jej drzwi, żeby Lara – sąsiadka z pokoju naprzeciwko, który zajmowała wraz z mężem Ivem – skończyła farbować sobie na zielono włosy nad umywalką. Po powrocie do pokoju Bruce zerknął jeszcze raz na komputer, który wyświetlił mu niepokojącą wiadomość z ostatniej chwili.

 

WYPADEK PRZED SALĄ KONGRESOWĄ

 

Pojawiła się informacja o wypadku jednego z rządowych pojazdów na podjeździe przed dublińską Salą Kongresową. Za pół godziny powinna rozpocząć się przemowa prezydenta Daniela O’Connella, ale w związku z zaistniałymi okolicznościami musi zostać przełożona. Biuro prezydenta nie chciało jeszcze podać wszystkich informacji lecz obiecano wydać oficjalne wytłumaczenie w przeciągu najbliższej godziny.

Spotkanie nie zostało odwołane, ale przełożone na późniejszą godzinę. Może mieć to związek ze spóźnieniem się Charlesa Simona z Regionu Francji i Conrada Browna z Regionu Wyspy Brytanii. Opóźnienia są zawsze do przewidzenia przy takich przedsięwzięciach.” skomentował Barnabus Quinn, poseł z Partii Standardystów.

 

Mniej więcej w tym samym czasie pojawiła się na iDentyfikatorze Bruce’a wiadomość od Declana. Kiedy ją otworzył nad kartą wyświetlił się trójwymiarowy hologram jego twarzy, przypominający mu o umówionym spotkaniu na kampusie i nalegający na punktualność, z czym Bruce miewał od czasu do czasu problemy.

 

 

* * *

 

 

Declanowi chodziło oczywiście o kampus dublińskiego Kolegium Trójcy Świętej, gdzie zawsze łatwo wtapiali się w tłum studentów i bezkarnie mogli prowadzili swoje ciemne interesy. Kolegium Trójcy Świętej znajdowało się w odległości zaledwie paru ulic od domu, w którym mieszkał Bruce, a pokonanie tej drogi pieszo zajęło mu nie więcej niż dziesięć minut.

Kiedy wyszedł z plątaniny małych alejek, przecinających ceglany domy, przeszedł obok dublińskiego zamku, który zamieniono w podupadłe miejsce szalonych zabaw i skręcił w szeroką ulicę, prowadzącą prosto pod bramy uczelni. Nie spieszył się, bo wiedział, że się nie spóźni.

Miał na sobie jasnoniebieskie dżinsy i białą koszulę, na którą włożył skórzaną, czarną kurtkę. Zamyślony nad dzisiejszą okazją zarobienia dużych, jak na Dolny Poziom, pieniędzy nie zwracał uwagi na przechodniów, których rozpychał barkami. Uśmiechał się do siebie zawadiacko i patrzył pod nogi.

Tłumy na dublińskich ulicach były hałaśliwe i butne, dlatego nikt z Górnego Poziomu nie odważył się tam pokazać. Czasami tylko spragnieni wrażeń nastolatkowie, którzy chcieli zaimponować swoim znajomym, zapuszczali się do Dolnego Poziomu, krzątając się samotnie między miejscowymi. Łatwo ich rozpoznawano, bo nosili nietamtejsze stroje i zgoleni byli na krótko. W Górnym Poziomie nie potrzebowali prawdziwych ubrań ani fryzur, bo wszystko wizualizowali na sobie iGoglami.

Na Dole chadzano całą szerokością ulic, bo nie jeździły po nich samochody, których zabroniono jeszcze zanim Bruce się urodził. Uznano je za pojazdy zbyt niebezpieczne i przestarzałe, by wciąż były w użyciu. Posiadanie auta stało się nielegalne a gangi z Dolnego Poziomu organizowały po kryjomu wyścigi, w których Bruce niejednokrotnie uczestniczył i zajmował wysokie miejsca. Był dobrym zawodnikiem, ale nie przechwalał się, by nie ściągnąć na siebie uwagi władz.

Na chodnikach siedzieli i spali bezdomni, których kopniakami usuwano sobie z drogi a na skrzyżowaniach stali członkowie D.O.G.S.’ów (z ang. Disciplinary Officers of Ground Security), których przezywano zgryźliwie psami. Byli ubrani w czarne skafandry z płaszczami i nosili duże spluwy. Obserwowali przechodniów przez służbowe iGogle, które świeciły się jadowitą zielenią i były wbudowane w maski zasłaniające im szczelnie nos i usta.

D.O.G.S.’i pilnowali względnego porządku na ulicach a dzięki bezpośredniej opiece ze strony Uniwersalnego Dyrektoriatu nadużywali swojej siły, wyżywając się na cywilach. Nikt nie mógł ich powstrzymać przed biciem i znieważaniem kogo im się żywnie podobało. Straż Pokoju, która podlegała rządowi Regionu Irlandii i Nowej Islandii nie dysponowała uprawnieniami potrzebnymi do podniesienia ręki na żołnierza Dyrektoriatu. Nawet prezydent mógł zostać przez nich aresztowany.

– Pies… –wyrywało się Bruce’owi za każdym razem, gdy mijał jednego z D.O.G.S.’ów. Nigdy nie puszczano mimo uszu obrazy trzonu Dyrektorialnej armii, dlatego Bruce uważał, żeby każda obelga, którą cisnął w nich przez zaciśnięte zęby, brzmiała jak suche odkaszlnięcie. Zwłaszcza, że zdarzyło mu się za to oberwać.

– Psy stały przy wejściu? – zapytał go Declan, widząc jego skrzywioną minę.

– Czterech – potwierdził z niesmakiem.

Minął ich, przechodząc przez zabytkowe wrota kampusu Kolegium Trójcy Świętej, którymi wyszedł wprost na brukowany plac pełen rozgorączkowanego tłumu studentów. Okazało się, że dzisiejszą przemowę prezydenta Daniela O’Connella planowano wyemitować na billboardzie, który zawieszono nad wrotami. Niestety, ponieważ spotkanie w Sali Kongresowej przełożono z powodu dziwnego wypadku, zebrani na kampusie ludzie wszczęli dyskusję o tym niespodziewanym opóźnieniu i polityce.

Bruce i Declan stali przy bramie, z której rozwijała się ścieżka przecinająca trawniki. Obok niej stały stare pomniki historyka Lecky’ego i matematyka George’a Salmona.

Szerokie trawniki na kampusie były jedynymi zadbanymi kawałkami zieleni w Dolnym Poziomie. Wielkie drzewa rosły tam od pokoleń i pilnowano, żeby nie uschły. Bruce uczęszczał tam dwa lata temu na zajęcia z Organizacji systemów gospodarki zmechanizowanej, ale musiał zrezygnować z kontynuowania nauki, gdy Kongres Prezydencki odebrał studentom stypendia. Mimo protestów, wielu uczniów nie było w stanie opłacić dalszej nauki a marzenia Bruce’a o karierze w Dublińskiej Izbie Towarowej spełzły na manowce.

Kolejne protesty były zapowiedziane na przyszły miesiąc, bo władze uczelni zostały zmuszone do zmiany jej nazwy z powodu napiętych relacji między Dyrektoriatem a instytucjami religijnymi. Od razu zaproponowano nazwę Kolegium Elżbietańskie, chcąc pochylić czoło przed królową, która zafundowała uczelnię i zapobiec bojkotowi. Większość studentów przyjęła to bez sprzeciwu, ale niektórzy zauważyli możliwość pokazania Dyrektoriatowi środkowego palca i podnieśli głos. Z dnia na dzień ich grono się powiększało aż w końcu dołączyło do nich wielu profesorów.

Oburzenie wywołało również postawienie na kampusie rzeźby upamiętniającej postać Adriana Kirklanda – człowieka, który jako pierwszy wytoczył proces Kościołowi katolickiemu, pozywając go o rozpowszechnianie fałszywych informacji i wprowadzanie ludzi w błąd.

– Masz gdzie to schować? – zapytał Declan, podając mu garść tabletek owiniętych folią.

– To nie wygląda na sto pigułek – zarzucił mu Bruce, ważąc tabletki w dłoni. Nie przejmował się miejscem publicznym, bo wszyscy na kampusie byli skupieni na wykłócaniu się o rację w sprawie nowej nazwy uczelni i opóźnieniu przemowy prezydenta.

– Sprawdź sobie zanim pójdziesz na spotkanie – polecił mu Declan.

Bruce schował tabletki w kieszeni po wewnętrznej stronie swojej skórzanej kurtki.

– Zdradzisz mi w końcu szczegóły?

– Dziewczyna nazywa się Lily i o ósmej będzie czekała przy Moście Plunketta. Zapłaci ci dziesięć tysięcy, z których połowa będzie moja.

– Jak ją poznam? – zapytał Bruce.

– To ona pozna ciebie. Wysłałem jej twoje zdjęcie.

– Wysłałeś jej moje zdjęcie? Chyba zwariowałeś!

– Bez obaw, stary…

– A co jak ją złapią? Znajdą u niej worek Radości i moje zdjęcie!

– Opanuj się! Znajdą też wiadomości ode mnie, nic się nie stanie… Pójdziesz o ósmej do mostu Plunketta, weźmiesz ze sobą piguły i poczekasz aż ona sama do ciebie przyjdzie. Znam Lily i nigdy nie miałem przez nią problemów. Nic się nie stanie – powtórzył i potrząsnął Bruce’em za ramiona.

Declan rozglądał się za kimś w tłumie.

– Czekasz na kogoś jeszcze? – zapytał Bruce.

– Mam się złapać z Casey.

– Sprzedajesz jej Radość? Myślałem, że uzależniła się od Orgazmu.

Declan wyszczerzył tylko zęby i pomachał rudej dziewczynie, która stała z kimś na trawniku pod jednym z wysokich drzew.

– Casey! – zawołał i poszedł do niej z Bruce’em, opierając łokieć na jego barku.

Casey była bliźniaczką Declana. Razem z Bruce’em wychowali się w Sierocińcu i Domu Opieki Społecznej św. Mikołaja. Jej twarz była blada i smukła a pod oczami wisiały czarne wory. Wyglądała na dużo starszą od Declana, którego obsypał po policzkach młodzieńczy trądzik. Niewiele pozostało w nich z prawdziwego rodzeństwa. Oboje wiedli osobne życia i nie kontaktowali się ze sobą jeśli nie potrzebowali pomocy.

Casey stała oparta o pień drzewa wraz ze swoim chłopakiem Tomem.

– Masz? – Casey spytała Declana.

– Ma? – szepnął Tom do Casey.

– Co ma mieć? – zapytał Bruce.

Declan dyskretnie podał siostrze mała torebeczkę.

– Och, tak! – rzucił zadowolony Tom i zagwizdał, zacierając ręce.

– Dzięki… nawet nie wiesz, jak wiele to dla mnie znaczy – wyjąkała Casey.

Była wychudzona i wyraźnie zmęczona – musiała nie spać i nie jeść od wielu dni. Miała zapadnięty brzuch i klatkę piersiową a jej ramiona były kościste i posiniaczone. Jej twarz wyglądała z bliska na niezdrową. Miała poszarzałą skórę, pękające strupy w kącikach ust i błądzący wzrok, który nigdy nie patrzył w oczy.

– Dajesz jej Orgazm za darmo? – zdziwił się Bruce. – Od kiedy handlujesz tym ścierwem?

– Ostatnio za często puszczają ci nerwy – zauważył Declan.

– Młody nie daje sobie rady – zadrwił Tom.

– Wal się, gnijące zombie!

– Chodź… Tom, chodź… – stęknęła Casey, odciągając od nich swojego chłopaka. – Jeszcze raz dziękuję, Declan… Dzięki – mówiła pod nosem, wodząc wzrokiem po trawniku.

– Dekiel – syknął Tom myśląc, że jej brat go nie słyszy i zniknęli w tłumie.

– Nie musisz nim handlować jeśli nie chcesz. Do niczego cię nie zmuszam, każdy myśli za siebie.

– Nie mam nic przeciwko sprzedawaniu tego ścierwa, ale gdzie ty masz sumienie? – zapytał Bruce. – Widziałeś w jakim ona jest stanie?

– Kto… Casey?

– Casey – przytaknął Bruce. – Czasami wątpię czy rzeczywiście jesteście rodzeństwem.

– Jeżeli sama nie rzuci tego gówna nikt jej nie może pomóc.

– Zaczyna przypominać Matea i jeśli nic nie zrobisz skończy tak samo.

– Nikt nie odstawił Orgazmu, wiesz o tym – powiedział Declan, łapiąc go dłońmi za policzki. Poklepał je, chcąc zaakcentować bolesne słowa. – Patrzyłem jak Mateo rzygał i żebrał na ulicach, jak kradł… zrobiłby wszystko żeby zdobyć Orgazm, który go w końcu zabił – opowiadał, zatopiwszy wzrok w oczach Bruce’a. – Nie pozwolę, żeby Casey przeżyła swoje ostatnie dni jako dziwka. To moja siostra!

– Gdyby stara Bridget zobaczyła co się stało z dziećmi św. Mikołaja.

– Przynajmniej Kevinowi powodzi się w Londynie – westchnął Declan i schował ręce w kieszenie za dużej kurtki.

– Mateo nie miał szczęścia.

– Mateo miał więcej szczęścia niż nam się wydaje. Zawsze mógł na nas liczyć – zauważył Declan z sentymentem. – Są tacy, których traktuje się gorzej niż Wolnych Ludzi.

Nagle na kampusie zrobiło się jaśniej a od billboardu zabiło białe światło. Cień wielkiego drzewa, pod którym stali, przesunął się i skurczył. Na billboardzie pojawiła się postać dziennikarza Trayvona Martina, który nerwowo przycisnął ręce do stołu. Na pasku, który się pod nim rozwijał, napisano: Z OSTATNIEJ CHWILI – PREZYDENT NIE ŻYJE…

 

 

* * *

 

 

– Dzień dobry, Trayvon Martin z Uniwersalnych Wiadomości z informacją z ostatniej chwili! O dziewiątej trzydzieści osiem czasu europejskiego, prezydent Regionu Irlandii i Nowej Islandii zginął w wypadku pojazdu korporacji Standard Travel. Wypadek miał miejsce przed dublińską Salą Kongresową. Jednoosobowa kapsuła Konkordia wbiła się w ziemię w ogrodzie Placu Zjednoczenia. Wkrótce po zderzeniu, pojazd stanął w płomieniach. Ciało prezydenta O’Connella przed chwilą zostało przetransportowane do budynku Towarzystwa Opieki Zdrowotnej w Górnym Poziomie. Więcej informacji będziemy w stanie przekazać państwu po zakończeniu dochodzenia prowadzonego przez Ciarę Murray, szefową Departamentu Straży Pokoju Regionu Irlandii i Nowej Islandii Unii Europejskiej – przekazał na wydechach Trayvon Martin z zauważalną kroplą potu na skroni. – Z nami w studio są pani Ciara Murray, posłowie Barnabus Quinn z Partii Standardystów oraz Flann Donovan z Partii Prosperystów i Steven Keller – rzecznik prasowy Standard Travel i wnuk Amandy Locke, inżyniera odpowiedzialnego za stworzenie projektu pierwszej Konkordii. Dzień dobry, proszę państwa…

– Dzień dobry – odpowiedzieli mu goście.

Poseł Donovan odchrząknął.

– …zacznijmy od ustalenia, co dokładnie wydarzyło się na Placu Zjednoczenia?

–Dwadzieścia dwie minuty przed godziną dziesiątą czasu europejskiego doszło do wypadku kapsuły typu Konkordia, która wbiła się w ziemię, spadając z wysokości stu metrów. Natychmiast po zderzeniu z ziemią pojazd stanął w płomieniach i eksplodował. Na razie nie wiemy nic więcej i nie możemy potwierdzić ani zaprzeczyć żadnym plotkom – powiedziała Ciara Murray ze splecionymi dłońmi, które nerwowo przecierała kciukami.

– Pojazdy typu Konkordia są używane od blisko siedemdziesięciu lat i w historii odnotowano jedynie pięć podobnych katastrof. Pierwsza Konkordia została zaprojektowana przez Amandę Locke, jednak kapsułę Konkordię stworzył w dwa tysiące osiemdziesiątym roku inżynier i architekt Cole Lite ze Zjednoczonych Miast-państw Ameryk. Nigdy nie znaleziono błędów w jego projekcie i jeszcze nie spotkaliśmy się z przypadkiem jej zawodu. To, co miało miejsce z pewnością nie było winą Standard Travel ani niedociągnięć przy produkcji naszych pojazdów transportowych. Nasi inżynierowie badają obecnie wrak prezydenckiej kapsuły Konkordii aby ustalić wszystkie szczegóły – wytłumaczył spokojnie Steven Keller.

– Sugerujesz, że dokonano sabotażu? – zapytała Ciara Murray.

– Niczego nie sugeruję. Tłumaczę jedynie, że błąd ze strony Standard Travel jest niemożliwy. Nasze pojazdy transportowe nie zawodzą.

– Jednak, jak powiedziałeś, w historii doszło do przynajmniej pięciu katastrof pojazdów typu Konkordia. Czy możemy mieć do czynienia z szóstą? – pociągnął prowadzący wiadomości, Trayvon Martin.

– Źle mnie zrozumiałeś – zaprzeczył Steven, którego opanowanie i pewność siebie nigdy nie opuściły. – W historii doszło do pięciu katastrof pojazdu o nazwie Konkordia, stworzonego przez Amandę Locke, ale nie używa się ich od lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Ta sama nazwa służy obecnie oznaczeniu grupy kapsuł, które wykorzystujemy współcześnie, ale nie są one związane z tamtym projektem.

– Czyli kapsuła Konkordia nie ma nic wspólnego z wadliwą Konkordią? Dlaczego w takim razie dzielą wspólną nazwę?

– Ponieważ kapsuła Konkordia wykorzystuje silnik, który stworzono na potrzeby pierwszej Konkordii, ale nie może on mieć związku z tym wypadkiem. Najprawdopodobniej doszło do uszkodzenia prezydenckiej kapsuły, ale wszelkie uszkodzenia musiały mieć swoje źródło poza linią produkcyjną Standard Travel – bronił się Steven Keller.

– Czy w tej sprawie istnieje ryzyko udziału Wolnych Ludzi? – zapytał Trayvon.

– Zawsze zwalają winę na Wolnych Ludzi – skomentował ktoś w tłumie obecnym na kampusie Kolegium Trójcy Świętej, gdzie doszło do wielkiego zamieszania. Wszyscy z zapartym tchem oglądali debatę w Uniwersalnych Wiadomościach.

– Nie wykluczamy niczego, ale udział Wolnych Ludzi w katastrofie prezydenckiej kapsuły jest mało prawdopodobny. Wolni Ludzie nie dysponują wystarczającą wiedzą ani bronią zdolną uszkodzić tak skomplikowany technologicznie pojazd – sprostowała Ciara Murray, gładząc palcami medale na marynarce białego munduru.

Pasek na dole ekranu głosił: Pogrzeb prezydenta Daniela O’Connella odbędzie się dziś wieczorem. Cziczi, nowoislandzka piosnekarka, która miała wystąpić w dublińskiej Sali Kongresowej, zaśpiewa podczas marszu w Górnym Poziomie ku pamięci prezydenta…

– Są z nami panowie Barnabus Quinn z Partii Standardystów oraz Flann Donovan z Partii Prosperystów. Czy możecie nam powiedzieć coś o tym, jak wpłynie to na scenę polityczną Regionu? – kontynuował dyskusję Trayvon.

– Tragedia jaka miała miejsce dzisiejszego poranka nie może sparaliżować systemu. Odbiłoby się to negatywnie na gospodarce całej Europy. Dlatego liczymy na zrozumienie obywateli i wszczęcie przyspieszonych wyborów – powiedział poseł Donovan.

– Mimo wszystko, czy nie należałoby zachować ostrożności przy tak szybkim wyborze następcy prezydenta O’Connella? Obawiam się, że wiele osób uznałoby to za oznakę braku moralnego kręgosłupa. Szybkie przejęcie władzy może być kojarzone z rządami prowadzonymi po trupach… – skomentował Trayvon.

– Czy w dzisiejszych czasach nadal będziemy rozmawiać o moralności? – zapytał Flann Donovan.

– Prosperyści woleliby od razu zapomnieć o katastrofie. Wrak prezydenckiej kapsuły jeszcze nie dogasł! – zawołał Quinn.

– Nie wysuwajmy pochopnych wniosków. Jedyne, co proponujemy to szybkie wprowadzenie nowego prezydenta dla uniknięcia politycznego zastoju. Region Irlandii i Nowej Islandii został dziś bez przedstawiciela w Uniwersalnym Dyrektoracie. Nie możemy pozwolić sobie na brak obecności w planetarnym rządzie. Pamiętajmy, że Dyrektoriat nie wstrzyma swoich obrad z tego powodu.

– Uciekaj do swojego kąta – Declan powiedział za plecami Bruce’a, nie odrywając wzroku od billboardu.

– Co się dzieje? – zapytał Bruce.

– Psy węszą „niepokoje” – szepnął Declan i wskazał dyskretnie na uzbrojone oddziały D.O.G.S.’ów zacieśniające swoje szeregi, które pierścieniem otoczyły tłum na uniwersyteckim kampusie.

Zanim Bruce zdążył powrócić spojrzeniem do billboardu, Declana już przy nim nie było. Podobnie jak Bruce, Declan posiadał umiejętność zręcznego ulatniania się z kłopotów.

– Kampanie prezentujące kandydatów zapowiadają się bardzo agresywnie. Pierwsze pomówienia o nierzetelność padły ze strony Standardystów, którzy po raz pierwszy od dwudziestu jeden lat będą mieli okazję przejąć dożywotnią pozycję władzy prezydenckiej z rąk Prosperystów. Poseł Flann Donovan zapowiedział już konieczność przedwyborczej debaty…

Prezenter Uniwersalnych Wiadomości przedstawiał zszokowanej publiczności wstępne propozycje terminu i miejsca spotkania kandydatów na nowego prezydenta, ale na kampusie Kolegium Trójcy Świętej nikt nie zwracał już na niego uwagi.

– To był spisek! – padło z tłumu oskarżenie i podniosły się buntownicze okrzyki.

– Chcemy głosować!

– Jesteśmy większością!

– Precz z uzurpatorami! – krzyknięto, ciskając w billboard śmieciami, które odbijały się od niego z łoskotem i wracały w tłum. Każde uderzenie zakłócało odbiór sygnału ze studia, który w końcu został odcięty a na billboardzie wyświetlił się napis, przepraszający za problemy techniczne.

Światła rządowych iGogli D.O.G.S.’ów, które wbudowano w ich hełmy, zaczęły epileptycznie błyskać napływającym szeregiem rozkazów i informacji. Nie czekając nawet na lokalną Straż Pokoju, do której obowiązków należało reagowanie w takich sytuacjach, mundurowi zaczęli masowe aresztowania, łapiąc rozbiegających się obywateli.

– POZOSTAŃCIE NA MIEJSCACH! JESTEŚCIE BEZPIECZNI! – dochodził znikąd huczący głos, a wkrótce po tym ogłoszeniu na całym kampusie zapadła zupełna ciemność.

– Wyłączyli światło! – krzyknął ktoś w rozpaczy.

D.O.G.S.’i widzieli w mroku dzięki swoim iGoglom, którym włączyli opcję kamuflażu, co wygasiło bijący od nich blask.

Ponieważ nad prawie całym Dolnym Poziomem rozpościerało się solidne sklepienie, stanowiące fundament Górnego Poziomu, na kampusie ani w najbliższej okolicy nie było żadnego źródła światła po odcięciu zasilania.

Zanim zapanowała ciemność i panika, Bruce’owi udało się wymknąć poza tereny uniwersytetu, ale kolejne sektory Dolnego Poziomu gasły jeden po drugim, gdy pogoń za wandalami zaczęła rozprzestrzeniać się po mieście.

Bruce zbiegł w zaułek niedaleko dublińskiego zamku, przepychając się przez błądzące ospale tłumy bezdomnych i młodzieży. Światła gasły za nim coraz szybciej więc rzucił się biegiem przed siebie i skręcił w ukrytą alejkę, prowadzącą w okolice jego domu.

Tam, zobaczył, że u jej końca stało dwoje Dyrektorialnych żołnierzy przetrzymujących jakiegoś przechodnia, któremu zdążyli założyć na głowę czarny, bawełniany worek. Ręce krępowały mu za plecami kajdanki. Kiedy zauważyli, że ktoś się zbliża od razu wycelowali w niego swoje spluwy.

Bruce’owi serce podeszło do gardła… i wtedy zgasły światła.

Koniec

Komentarze

Bruce szedł czy podskakiwał z nogi na nogę? Łopatologicznie o D.O.G.S. … Złapać się z Casey – to chyba zbyt dosłowne tłumaczenie anglojęzycznego "catch up with"… może: "spotkać się z…" ? jeszcze nie spotkaliśmy się z przypadkiem jej zawodu. – ale jakiego zawodu, miłosnego czy może była owa kapsuła spawaczem, murarzem? :) może: jeszcze nie zdarzyło się, by zawiodła? Ponadto logiczna sprzeczność, wcześniej wzmianka o pięciu katastrofach bez wyjaśnienia, że to nie kapsuła była ich przyczyną, dopiero po chwili następuje wyjasnienie w dialogu, ale czytelnik już zatrzymany bazgra w głowie WTF? Komentujący na placu obserwują debatę czy wywiad w studio? Moim zdaniem jest pewna różnica znaczeniowa. dochodził znikąd huczący głos – znikąd, czy zewsząd, bez określonego źródła dźwięku?   Zaczęło się jak jakaś groteska (może to przez nazwy narokotyków), bohater diler ok – ale realia świata są jaklby na siłę wciśnięte w narrację – nie poznaję ich przez wydarzenia w toku fabuły. Psuje to lekturę. Ale przynajmniej nie ma błędów ortograficznych :)   Niestety, zapomnę niedługo co czytałem.        

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Plus wtórne, bardzo wtórne podzielnie na Górny i Dolny Poziom – hen wstecz, aż Morloki się przypominają. Przepraszam, zapomniałem dopisać w pierwszym komentarzu.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

A ja chcę rozdział drugi :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka