- Opowiadanie: Gedeon - Zamknięty krąg

Zamknięty krąg

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zamknięty krąg

 

Taka pierdółka, pisana na konkurs, oczywiście nic z tego nie wyszło, więc przynajmniej wrzucę na stronę.

 

 

Zamknięty krąg

 

W pokoju jednej z kamienic na przedmieściach Miasta Władzy zebrało się czterech mężczyzn. Troje z nich byli magami, jednymi z nielicznych czarodziei stojących po stronie buntowników. Czwartym – Maksym Vermer, przywódca rebelii przeciwko władzy Najwyższego Lorda. Wysoki, dosyć młody jak na swoją pozycję mężczyzna dzierżył w dłoniach oburęczny miecz o ostrzu zdobionym runami. Był to Rozdzieracz Zasłony. Ów sławny (czy może raczej niesławny, biorąc pod uwagę jak wielu zbrodni na przestrzeni lat dokonano za jego pomocą) oręż Vermer wykradł niecały rok temu z osobistej zbrojowni Najwyższego Lorda. Dziś artefakt miał posłużyć jako dodatkowe źródło mocy dla odprawianego przez rebelianckich magów rytuału Drogi Poprzez Czas.

Na twarzy wodza rebeliantów, którą pokrywał kilkudniowy, nieskrywający blizny na policzku zarost, małowała się zniecierpliwienie. Jak na razie rola Maksyma nie była zbyt wielka. Jedynie przyglądał się, jak magowie wchodzą w trans i splatają linie mocy, aby rzucić potężne zaklęcie. Przywódca buntowników był tu z innego powodu. Zadanie, które miała wykonać grupa w przeszłości, było tak ważne, że czuł, iż sam musi wziąć w nim udział. W końcu od powodzenia tej misji mogła zależeć wygrana w całej wojnie… Ba, lepiej! Jeśli plan się powiedzie, w ogóle nie będzie żadnej wojny. Zwycięstwo bez ofiar i jednoczesne ocalenie wszystkich tych, którzy już zginęli… Ciężko wyobrazić sobie doskonalsze rozwiązanie!

Przez lata Vermer zbierał skrawki wiedzy o przeszłości Najwyższego Lorda i jego drodze ku władzy, by znaleźć jakiś słaby punkt niepokonanego tyrana. Dzięki fragmentarycznym przekazom w starych księgach, plotkom opowiadanych po kryjomu w niektórych karczmach i pogłoskom zasłyszanym przez szpiegów umieszczonych w pałacu, udało się stworzyć pewien obraz.

Jeszcze nieco ponad dwieście lat temu w miejscu, gdzie dziś stało Miasto Władzy, można było znaleźć jedynie ruiny. Ponoć były one pozostałością po jakiejś pradawnej cywilizacji, której nazwa i historia zaginęły w mrokach niepamięci. I to właśnie pośród tych ruin pojawił się człowiek każący zwać się Najwyższym Lordem. Dzierżąc w dłoniach Rozdzieracz Zasłony, a na głowie nosząc Koronę Panowania, szybko podbił okoliczne ludy. Na podstawie tej opowieści, Vermer i jego magowie-doradcy doszli do wniosku, że ponad dwieście lat temu przyszły Lord spenetrował pradawne ruiny, a w Wielkiej Świątyni – obecnie będącej częścią kompleksu pałacowego – odnalazł dwa artefakty, dzięki którym zyskał potężne moce.

Kiedy czarodziejom udało się odcyfrować zapiski dotyczące zaklęcia Drogi Poprzez Czas, Maksym natychmiast podjął decyzję. Cofnie się w czasie i uniemożliwi przyszłemu Najwyższemu Lordowi zagarnięcie miecza i korony. Rytuał mógł zostać odprawiony jedynie w miejscu bliskim skupisk mocy. Takim jak Miasto Władzy…

Nawet w stolicy Mocarstwa można było znaleźć miejsca, gdzie nie dochodził wzrok Najwyższego Lorda i jego siepaczy. Jak na przykład cuchnącą stęchlizną piwnicę czynszowej kamienicy w dzielnicy biedoty, której chwilowo wolną od kurzu i szczurzych bobków podłogę pokryto okultystycznymi symbolami wymalowanymi czerwoną farbą. Ich znaczenie było wiadome jedyne magom, a było nim "Od wieków rysujemy te bohomazy w czasie rzucania czarów. Tyle, że od jakiegoś czasu zamiast krwi używamy substytutu. Podobno to jakoś wspomaga przepływ magicznych energii. Zapewne to bujda, ale spróbować nie zaszkodzi? Poza tym, to tradycja… i robi wrażenie na laikach".

Być może rytuał nie wymagał kręgów mocy i okultystycznych symboli, ale z pewnością wymagał koncentracji. A koncentracja wymagała ciszy. Dlatego też czarodzieje i Maksym zachowywali milczenie… Do czasu.

Nagle w piwnicy rozległ się cienki głos, należący do najmłodszego z czarodziei.

– Tak sobie myślę… – Arlen uniósł głowę, a w jej widocznych spod kaptura oczach widać było niepewność. – O takich różnych paradoksach. No bo pomyślcie. Cofamy się w przeszłość, nie dopuszczamy, żeby Najwyższy Lord urósł w siłę… Ale gdyby w przeszłości udało nam się tego dokonać, to przecież w teraźniejszości Lorda by nie było. A jest. Czy to znaczy, że misja się nam nie powiedzie? Czy może powinienem powiedzieć „nie powiodła się”?

– Nie zawracaj nam głowy tymi rozmyślaniami, skup się na rytuale! – Głos Terwena, sędziwego maga o obliczu pobrużdżonym zmarszczkami, był szorstki. – Jesteśmy już blisko… Wyczuwam to. Nie możemy tego zepsuć, nie możemy pozwolić sobie na dekoncentrację!

Faktycznie, zaklęcie zostało niemal splecione. Nawet Maksym, który nie był czarodziejem i nie znał się na magii, wyczuwał pulsującą w powietrzu moc.

W tym momencie rozległy się krzyki i szczęk broni. Odgłosy dobiegały z góry, od drzwi wejściowych do budynku. Ludzie Najwyższego Lorda atakowali! Rebelianci pełniący straż przy wejściu z pewnością nie byli w stanie ich powstrzymać na długo. Vermer mocniej ujął rękojeść Rozdzieracza, gotów wybiec z piwnicy i ruszyć do walki.

– Nie rób tego! – krzyknął Terwen, trafnie odgadując intencje przywódcy. – W każdej chwili zaklęcie może zadziałać!

Vermer zawahał się. Z jednej strony rwał się do tego, aby wspomóc walczących towarzyszy i porazić sługusów tyrana potęgą Rozdzieracza. Z drugiej zaś, nie chciał dopuścić do tego, aby magowie ruszyli w podróż poprzez czas bez niego. Nim zdążył podjąć decyzję, zaklęcie zadziałało.

Nie było huku, mgły, nie było pędu poprzez mroczne czeluście czasoprzestrzeni. Po prostu w pewnym momencie ściany pokoju i sprzęty go wypełniające zniknęły. Cała czwórka znajdowała się na pokrytej piaskiem ulicy, pomiędzy zrujnowanymi budynkami. Maksym nie należał do ludzi, którzy tracą czas na roztrząsanie oczywistości. Skoro znaleźli się tutaj, w ruinach miasta sprzed panowania Najwyższego Lorda, to zaklęcie zadziałało. Teraz należało przystąpić do drugiej części planu. Vermer skierował swój wzrok na północ, tam gdzie w teraźniejszości znajdował się pałac. Tak jak tego oczekiwał, mógł tam dostrzec zarys Wielkiej Świątyni.

– Idziemy! – zakomenderował. A potem ruszył w stronę gmachu. Magowie podążyli w ślad za nim. Cała czwórka kroczyła przez ruiny miasta. Widok gruzowiska robił wielkie wrażenie na ludziach, którzy pamiętali przyszłość tego miejsca – ludnej i gwarnej stolicy. Mijali zniszczone budowle. Z niektórych pozostały jedynie porozrzucane bezładnie głazy. Mijali także posągi. Wiele z nich było zniszczonych, brakowało im głów lub kończyn. Inne, lepiej zachowane miały ich aż nadto. Zapewne magowie chętnie przyjrzeliby się posągom, a jeszcze chętniej spróbowaliby odcyfrować inskrypcje w nieznanych językach znajdujące się na ich postumentach… Ale w chwili obecnej najważniejsze było dotarcie do świątyni i zagarnięcie artefaktów.

W końcu stanęli przed samą świątynią. W odróżnieniu od swego otoczenia, prezentowała się tak samo, jak dwieście lat później. Monumentalny budynek z litego czarnego materiału lekko połyskującego w słońcu, ni to kamienia, ni to metalu. Bez żadnych zdobień, płaskorzeźb, inskrypcji, posągów. Po prostu gładkie ściany. Na dobrą sprawę, to nic nie wskazywało, żeby kiedykolwiek ten budynek był miejscem kultu. Po prostu przyjęło się go nazywać „Wielką Świątynią” i tak zostało.

Czwórka podróżników w czasie wkroczyła do środka budowli. Podłużna sala z ciągnącymi się przez całą długość kolumnadami niemal tonęła w mroku. Jedynie poprzez niewielkie otwory, tuż przy suficie, wpadały słoneczne promienie. W ich nikłym świetle Maksym dostrzegł postument stojący na samym końcu pomieszczenia. Szybkim krokiem podszedł do niego. Na niewielkim podwyższeniu spoczywał hełm z czarnego metalu, w pewien sposób przypominającego materiał, z którego wykonano mury świątyni. Hełm nie miał wizjera ani innych otworów (rzecz jasna, prócz tego jednego, przez który należało go włożyć na głowę). Ten, kto nosił Koronę Panowania nie potrzebował strawy, napoju, powietrza, nie musiał też używać tak prymitywnych zmysłów, jak wzrok czy słuch.

Maksyma trochę zdziwiło, że obok Korony nie znalazł Rozdzieracza. Może miecz znajdował się w innym budynku? A może mógł istnieć tylko jeden taki oręż w tym samym czasie i fakt, że Vermer zabrał z sobą w przeszłość własny egzemplarz Rozdzieracza sprawił, że tamten… „stary?”… „oryginalny?”… zniknął?

Maksym wziął do ręki Koronę. Przez chwilę przyglądał się jej, a potem oświadczył:

– Upewniliśmy się, że Najwyższy Lord jej nie zagarnie… Co właściwie oznacza, że Najwyższego Lorda w ogóle nie będzie, bo nasz tajemniczy nieznajomy nie zyska swoich mocy. Ale nie wiadomo, jakie niebezpieczeństwa czekają na nasz świat w tej nowej, zmienionej przyszłości. Dzięki potędze Korony będę w stanie zwalczyć je wszystkie.

– Czekaj, nie rób tego, nie wiadomo co się stanie! – krzyknął Arlen.

– Korona jest zbyt potężna, wypaczy jego umysł, uczyni z niego potwora, jak to się stało z Najwyższym Lordem! – oświadczył Terwen.

Ale Maksym nie słuchał swoich towarzyszy. Nałożył na głowę hełm. Gdy to zrobił, zachwiał się, otumaniony. Ogarnęła go ciemność. Zarówno w sensie dosłownym – przestał widzieć cokolwiek – jak i duchowym. W jednej chwili Maksym Vermer przestał istnieć. Jego wspomnienia i osobowość zostały unicestwione.

– Korona go opanowała! Stanowi zagrożenie! Zabijmy go, zanim będzie za późno! – wrzasnął Terwen. Mag wyciągnął rękę i wystrzelił w kierunku mężczyzny wiązkę energii. Wygasły one, nim zdążyły wyrządzić jakąkolwiek krzywdę. Korona chroniła swego właściciela. Istota, która ją nosiła nie miała pojęcia, czemu ten starszy człowiek strzela w jej kierunku jakimiś świecącymi błyskawicami. Noszący koronę nie wiedział również, co właściwie znaczy słowo "człowiek", ale jakiś głos, stanowiący odbicie resztek jego wspomnień z poprzedniego życia podpowiedział mu, że tak należy określić to stworzenie. ale uznała, że należy wykonać kontratak. Za pomocą posiadanego miecza w mgnieniu oka uśmierciła agresora. A potem dwójkę jego kompanów, tak na wszelki wypadek. Stojąc nad trzema trupami, zaczęła zastanawiać się co dalej. Nie wiedziała kim jest, ale miała świadomość swojej mocy. I żądzę jej wykorzystania. Nie wszystkie wspomnienia z jej poprzedniego życia zniknęły. Ocalały pewne skrawki. Dzięki nim istota była świadoma, że gdzieś tam, poza Wielką Świątynią i ruinami ją otaczającymi jest wielki świat, aż proszący się o podbicie. Ktoś dysponujący odpowiednią mocą mógłby bez trudu podbić ludy go zamieszkujące… Ale najpierw trzeba zwerbować sługi, które w tym pomogą. Stworzyć odpowiedni wizerunek. No i przede wszystkim, wybrać sobie imię. Istota ponownie sięgnęła do zamglonych resztek swoich wspomnień. Znalazła tam pewien tytuł. „Najwyższy Lord”… brzmiało niejasno, ale… całkiem nieźle. Kojarzyło się istocie z kimś potężnym, kogo wszyscy się boją, kogo wszyscy się słuchają… Z kimś, w kogo nikt nie strzela błyskawicami. Przynajmniej nie bezkarnie.

Najwyższy Lord ruszył w stronę wyjścia ze świątyni, z Koroną Panowania na głowie i Rozdzieraczem Zasłony w dłoniach. Rozejrzał się. Dookoła były same ruiny, ale planował… Nie, wiedział… że kiedyś będzie tu wielkie miasto, stolica jego nowego imperium.

 

 

Koniec

Komentarze

Zakończenie przewidywalne. Masz trochę usterek językowych. Na przykład, jeśli sami mężczyźni, to nie "troje z nich", a "trzech".

Babska logika rządzi!

Czy będzie rozwinięcie pierdółki w pełnoprawną, dorosłą pierdołę? ;-)

 

„…zebrało się czterech mężczyzn. Troje z nich byli magami…” – …zebrało się czterech mężczyzn. Trzech z nich było  magami

Troje, to dwóch panów i pani, lub dwie pani i pan.

 

„…małowała się zniecierpliwienie”. – Literówki.

 

Ciężko wyobrazić sobie doskonalsze rozwiązanie!”Trudno wyobrazić sobie doskonalsze rozwiązanie!

 

„…plotkom opowiadanych po kryjomu w niektórych karczmach…” – …plotkom opowiadanym po kryjomu w niektórych karczmach

 

„Vermer skierował swój wzrok na północ…” – Czy mógł skierować tam cudzy wzrok? ;-)

A może: Vermer spojrzał na północ

 

„…że tak należy określić to stworzenie. ale uznała, że należy wykonać kontratak”. – …że tak należy określić to stworzenie. Ale uznał, że należy wykonać kontratak.

Piszesz o noszącym koronę. Uwaga dotyczy także czterech kolejnych zdań.

 

„Za pomocą posiadanego miecza w mgnieniu oka uśmierciła agresora”. – Czy mógł uśmiercić nie posiadając miecza? ;-)

 

„Stojąc nad trzema trupami, zaczęła zastanawiać się co dalej”.Stojąc nad trzema trupami, zaczął zastanawiać się, co dalej.

 

„Nie wiedziała kim jest, ale miała świadomość swojej mocy”.Nie wiedział kim jest, ale miał świadomość swojej mocy.

 

„Nie wszystkie wspomnienia z jej poprzedniego życia zniknęły”.Nie wszystkie wspomnienia z jego poprzedniego życia zniknęły.

 

„…kogo wszyscy się słuchają…” – …kogo wszyscy słuchają

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Czy będzie rozwinięcie pierdółki w pełnoprawną, dorosłą pierdołę? ;-)

Raczej nie, w ogóle żałuję, że to w końcu opublikowałem, zamiast skasować. Ale dzięki za korektę, jeśli kiedyś będę pokazywał to w innym miejscu, to przynajmniej mniejszy wstyd będzie :D

Cieszę się, że mogłam pomóc choćby w ten sposób. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

W pokoju jednej z kamienic na przedmieściach Miasta Władzy zebrało się czterech mężczyzn. Troje z nich byli magami, jednymi z nielicznych czarodziei stojących po stronie buntowników. Czwartym – Maksym Vermer, przywódca rebelii przeciwko władzy Najwyższego Lorda. Wysoki, dosyć młody jak na swoją pozycję mężczyzna dzierżył w dłoniach oburęczny miecz o ostrzu zdobionym runami. Był to Rozdzieracz Zasłony. Ów sławny (czy może raczej niesławny, biorąc pod uwagę jak wielu zbrodni na przestrzeni lat dokonano za jego pomocą) oręż Vermer wykradł niecały rok temu z osobistej zbrojowni Najwyższego Lorda. Dziś artefakt miał posłużyć jako dodatkowe źródło mocy dla odprawianego przez rebelianckich magów rytuału Drogi Poprzez Czas.  Warto zauważyć, że tekst ma jakieś 3-4 strony, podczas gdy z każdego z przywołanych wątków można by zrobić porządne duże opowiadanie. Sugeruje to, że treści nie zostaną odpowiednio wyeksponowane. Pomysł jest, owszem, przewidywalny, ale całkiem zgrabny. Gorzej jest z wykonaniem. Pisać z niewymuszonym patosem trzeba umieć (np. Robert Howard). W tym tekście to trochę nie wyszło i styl raczej zniechęca (każde proste fantasy to ostatni magowi, wielcy lordowie, mroczne artefakty – trzeba wprawy, by taką treść ubrać w zjadliwą formę). No ale ćwicz ; )

I po co to było?

Warto zauważyć, że tekst ma jakieś 3-4 strony, podczas gdy z każdego z przywołanych wątków można by zrobić porządne duże opowiadanie. Sugeruje to, że treści nie zostaną odpowiednio wyeksponowane.

Widzisz, wymogiem konkursu było, żeby opowiadanie zmieściło się na dwóch stronach. Zresztą, rozwijać tego nie ma sensu. Jedyną w miarę ciekawą rzeczą jest sam punkt kulminacyjny – nie byłoby sensu rozbudowywać świata czy profili psychologicznych postaci, skoro w ostatecznym rozrachunku wszystko to okazuje się bez znaczenia. Już nie mówiąc o tym, że opowiadanie jest zwyczajnie za słabe, żeby warte byłoby je rozwijać. Przez chwilę miałem nadzieję, że uda mi się zrobić z wersji konkursowej (tej dwustronicowej) coś zjadliwego… Muszę przyznać, że jeszcze zanim kliknąłem "dodaj" zorientowałem się, że otóż nie, nie udało się.

Nowa Fantastyka