- Opowiadanie: Nebetnefer - Błogosławieństwo Przeklętego: Wielkie Cierpienie (II)

Błogosławieństwo Przeklętego: Wielkie Cierpienie (II)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Błogosławieństwo Przeklętego: Wielkie Cierpienie (II)

 

Poprzednie części:

 

* Prolog – http://www.fantastyka.pl/4,56843875.html

 

* Rozdział I: Opętana – http://www.fantastyka.pl/4,56843924.html

 

 

 

 

II

Wielkie cierpienie

 

 

 

Zielona wieś i okolice, 1260

 

 

Plac tętnił życiem. Handlarze przekrzykiwali się, zachwalali towary i targowali z kupującymi o najlepsze i najdroższe wyroby. Roześmiane dzieci biegały między kramami w asyście poszczekujących wesoło psów. Na ławkach rozstawionych pod starym grabem, rosnącym pośrodku targowiska, siedzieli, zajęci plotkami, starsi ludzie.

 

Czarna Dalia odsunęła drugą zasłonę, do pokoju wpadło więcej ciepłych promieni Jedynego. Kobieta z trudem oderwała spojrzenie od kręcących się po okolicy mieszkańców i zwróciła twarz się w stronę dziewczynki.

 

U boku łóżka siedział, śledzący każdy ruch dziecka, wiecznie czujny Hugon. Minę miał nadętą, jakby był czymś mocno urażony. Zrezygnowanym głosem opowiadał podopiecznej kolejne przypowieści o swoim bogu, o tym jak pokonał Starożytnych. Jak wziął w opiekę swoich wyznawców, swoje ukochane dzieci i uczynił z nich władców Śródmorza. Zręcznie pomijał przy tym istotne fakty, wielce niewygodne dla kleru.

 

Święta wojowniczka ścisnęła w dłoni symbol swojego patrona. Była tu dekadzień i przez ten czas ataki zelżały. Katlyn odzyskiwała siły, na policzki wstąpił rumieniec, stała się bardziej ruchliwa, miała wilczy apetyt i, przede wszystkim, nie wykazywała żadnych objawów opętania.

 

Mira wpadła do pokoju córki. Spódnica falowała dookoła, zamiatając lekko zakurzoną podłogę.

 

– Pani matko!

 

– Leż spokojnie, dziecko! – poleciła.

 

Doskoczyła do okna, nieomal potrącając swojego gościa. Zaciągnęła zasłony zamaszystym gestem, ściągnęła usta w wąską kreskę.

 

– Ależ mamo! – krzyknęła płaczliwie Katlyn. – Dlaczego chcesz, żebym siedziała w tej ciemnicy? Mam tu zgnić?

 

– To ci pomoże – odpowiedziała nie oglądając się na pierworodną.

 

– Niby co ma mi pomóc? Wieczne ciemności?

 

– Słuchaj się matki, dziewczyno – mężczyzna skarcił ją spojrzeniem. – Nie przystoi odnosić się tak do rodzicielki!

 

Rzekoma ofiara opętania wywróciła oczami.

 

– Wybacz, pani matko, nie chciałam cię urazić – rzuciła niedbale, po czym naciągnęła pościel po nos.

 

Czarna Dalia stanęła obok pani domu. Splotła dłonie na plecach. Starała się zobaczyć cokolwiek przez gruby materiał. Bezskutecznie.

 

– Co się dzieję? – szepnęła. – Nie miałaś zastrzeżeń, co do światła. Widziałaś, że to pomaga twojej córce.

 

Mira skinęła głową. Milczała dłuższą chwilę, oblizując zaróżowione od zagryzania wargi.

 

– Jest w Zielonej Wsi – odparła równie cicho. – Widziałam ją, kiedy wyszłam po sukno.

 

– Kto?

 

– Kobieta, dziwadło o złotych oczach i dziwnych liniach na ciele. Plugawa szamanka, wiedźma. Tolerujemy ją, bo nie mamy dowodów na jej niecne występki, ale kiedy takie się znajdą – spojrzała wymownie na rozmówczynie.

 

– Rozumiem.

 

– Nie, nie rozumiesz. Ataki Katlyn zaczęły się, kiedy ta czarownica kręciła się pod naszym domem. Służki mówią, że stała długo pod oknami, obserwowała nasze domostwo. Pewnikiem, zobaczyła moją biedną córkę i rzuciła nań urok. Innego wyjaśnienia nie ma.

 

Czarnowłosa wojowniczka westchnęła cicho. Odchyliła kawałek zasłony.

 

– Która to?

 

– Ta w niebieskim płaszczu z kapturem, ma kosz z ziołami.

 

– Postawiliście ją przed radą wsi?

 

– Mówiłam już, nie ma dowodów. Słowo przeciwko słowu.

 

Czarna Dalia przyglądała się potencjalnej wiedźmie. Ta chodziła od straganu do straganu, pozdrawiając niektóre osoby, z zaangażowaniem wybierała najlepsze produkty i gawędziła z handlarzami. Świątynna wojowniczka nie wiedziała przez jaki czas ją obserwowała, ale najwyraźniej trwało wystarczająco długo, żeby czarownica poczuła na sobie obce, czujne spojrzenie. Złotooka bezbłędnie odszukała obserwatora, uśmiechnęła się i pochyliła głowę w uprzejmym geście powitania.

 

Wysłanniczka zakonu odsunęła się od okna.

 

– Powiedz mi, co tak naprawdę o niej wiadomo, a co sobie uroiliście?

 

 

***

 

 

Kołysała się w siodle. Jechała wyprostowana, z nienaganną postawą i dumnym wyrazem twarzy. Nieliczni ludzie, których mijała na krętej dróżce, oglądali się za nią z szeroko otwartymi ustami. Niewiasta siedząca wierzchem, po męsku, w zbroi i świątynnym płaszczu, z błyszczącą rękojeścią miecza wystającą z pochwy przyczepionej do dwurzędowego pasa, stanowiła niespotykany widok.

 

Uśmiechała się do wymijanych mieszkańców okolicznych domów, choć czyniła to z wyraźną rezerwą i wyniosłością. Nic nie mogło wprawić jej w lepszy humor, niż połechtane ego. Była wyjątkowa i doskonale o tym wiedziała. Nawet nadchodząca rozmowa, może i walka, nie mogły popsuć tej radości.

 

Przejechała przez mały, kamienny mostek. Leniwa odnoga Błękitnej Rzeki, ciągnącej się przez centralną część kraju, ospale uderzała w wystające kamienie i podmywała porośnięte sitowiem brzegi.

 

Krajobraz zdominowany przez urodzajne pola, odgrodzone kamiennymi murkami sady, usłane kwieciem łąki i soczyście zielone gaje, zmienił się. Natura kreowana wolą i rękami ludzi, przybierała swoją pierwotną, nietkniętą leśną postać. Nad wysokimi trawami i zbiornikami wodnymi górowały topole i olszyny, przetkane paprociami i gęstymi krzewami.

 

Czarna Dalia zboczyła ze względnie przyzwoitej drogi i skręciła na udeptaną ścieżkę ciągnącą się wzdłuż iglaków i gęstej krzewiny.

 

Poczuła zapach mięsa doprawionego aromatycznymi ziołami. Pomiędzy wierzchołkami drzew unosił się kłębiasty, szary dym. Śpiewy ptaków zagłuszały odgłosy zwierząt gospodarskich i poszczekiwanie psów.

 

Uśmiechnęła się. Mira doskonale opisała drogę, nie sposób było zbłądzić. Czarna Dalia zeskoczyła z konia i ujęła uzdę. Poprowadziła zwierzę na udeptany placyk odgrodzony od lasku prowizorycznym płotkiem. Domostwo, skromne, drewniane o niejednokrotnie łatanym dachu, nie odbiegło wyglądem od siedzib rolników.

 

Psy wybiegły na powitanie, szczekały i merdały radośnie ogonami. Kobieta pogłaskała, opierającego się o nią przednimi łapami, kundelka. Zwierzak wystawił język i nadstawił pyszczek, domagając się większej dawki pieszczot.

 

– Witajcie, pani, w moich skromnych progach.

 

Czarownica o złotych oczach wyszła z cienia izby. Porządnie uszyty płaszcz z kapturem zastąpiła prostym surcutem. Wytarła przybrudzone dłonie w poplamiony fartuch, odpięła go i rzuciła na szczebel ogrodzenia. Dookoła oczu, wzdłuż szyi i na dłoniach, w każdym odsłoniętym miejscu, widoczne były drobne, połączone znamiona w tym samym odcieniu, co źrenice.

 

– Mogę ci w czymś, pani, pomóc? – spytała uprzejmie. – Mam sporą wiedzę i duży zasób mikstur i maści, wszystko przewidziane na inną przypadłość.

 

– Pani Aurea? – rozmówczyni skinęła twierdząco. – Zatem dobrze trafiłam. Mogę liczyć na waszą pełną dyskrecje? Wiecie, to poważna sprawa.

 

– Oczywiście, że możecie. Pomogłam już wielu niewiastom w ich przypadłościach, z którymi nie dali sobie rady zakonni, cyrulicy, znachorzy i inni wielcy uczeni – dodała z przekąsem. – Znam się też na męskich… wstydliwych dolegliwościach – przyjrzała się Czarnej Dalii badawczo. – Po kuracji mają i po piątce wrzeszczących dzieciaków. Zostawcie konia, o tam, w tej zagrodzie. Nie martwcie się, psy nie zrobią mu nic złego. Zapraszam do środka.

 

Czarownica zniknęła wewnątrz izby. Czarna Dalia zacisnęła palce na rękojeści miecza i ruszyła za nią. Rozciągnięty na drewnianej ławie szary kocur, obrócił się leniwie, wąskie źrenice spoczęły na wojowniczce. Zwierzę zerwało się, zjeżyło futro zadzierając wysoko ogon i odchylając uszy do tyłu. Kot cofnął się, prychnął obnażając ostre jak szpilki kły, zeskoczył i pognał w najdalszy zakamarek podwórza.

 

 

***

 

 

Służka wpadła do pokoju, w którym siedzieli Hugon i jego gospodyni z brodatym małżonkiem. Izbor, pan domu, z gromkim śmiechem drażnił swojego sześcioletniego syna, nazywając go „babą w przebraniu” i wskazując na długi lok, zwany dziecięcym, który miał zostać uroczyście obcięty podczas postrzyżyn.

 

Pogański zwyczaj ścinania „dziecięcego loka”, praktykowany jeszcze za czasów Starożytnych, był tak silny, że kler Jedynego postanowił go zaakceptować i nanieść kilka zmian. Jedną z nich było nie obcinanie włosów do siódmego roku życia. Z czasem powrócono do zapuszczania jedynie długiego warkocza, którego pozbywano się na biesiadzie obfitującej w jadło i trunki.

 

– To już za rok, dziewczyneczko! I będę miał syna pełną gębą, ha! Co jest? – spojrzał na pobladłą służkę.

 

– Panienka Katlyn… chyba jej gorzej!

 

– Przecież ataki ustąpiły! – Mira poderwała się prawie przewracając stolik.

 

– Biesy nigdy nie śpią. I oto znowu się nam ukazują! – zawołał Hugon i ruszył biegiem do pokoju dziewczynki. – Powróciłeś, ale jesteś zbyt tchórzliwy, ażeby ukazać się w swej prawdziwej postaci!

 

Zakonnik zdjął z szyi symbol Jedynego i uniósł przed wijącą się dziewczynką. Telepała się i drżała, podskakiwała na miękkim łóżku. Po czerwonej twarzy gęsto spływały krople potu.

 

Solis Santa sit mihi lux. Non draco sit mihi dux…

 

Pan domu przyłożył dłoń do skroni córki. Szybko cofnął rękę i wymamrotał prostą modlitwę, aby nieczyste istoty nie opętały i jego.

 

– Jest rozpalona! Te potwory chcą ją zniszczyć od środka!

 

– Czarna Dalia powiedziałaby, że to choroba – wydukała Mira.

 

Hugon opadł na kolana. Śpiewał kolejne słowa modlitwy, czekał na pożądany efekt, jakikolwiek znak, że bies go słyszy, że odpowie i dojdzie do długo oczekiwanej konfrontacji.

 

Sunt mala quae libas. Ipse venena bibas…

 

Zmarszczył brwi. Znowu nic. Zaczynał wątpić w swoje zdolności i siłę swojej wiary. Ale nie mógł się poddać, nie po to zginęło tylu dobrych ludzi, żeby teraz się wycofał.

 

– Biegnijcie po cyrulika. Musimy zbić gorączkę i upuścić krwi, żeby osłabić to plugastwo! Czuję… Nie, ja wiem! Wiem, że dzisiaj ta udręka się skończy!

 

 

***

 

 

Na domostwo składała się jedna, słabo oświetlona izba. Urządzona była z prostotą, jedynym luksusem było stojące w kącie lustro. Na półkach, stołach, komodach, dosłownie wszędzie, stały słoje, flakony, misy i szklane naczynia. Wszystkie pełne komponentów, ziół i gotowych mikstur oraz maści.

 

Czarna Dalia usiadła naprzeciw Aurei. Wiedźma uśmiechała się łagodnie, wtrącając kilka błahych uwag o okolicy i pogodzie.

 

– Co cię do mnie sprowadza, pani?

 

– Nie spytasz wpierw o moje imię? – święta wojowniczka uniosła brew.

 

– Nie pytam o imiona. Jeżeli klienci chcą, sami mi je wyjawiają. Zachowuję zupełną dyskrecję i profesjonalizm.

 

– Ładną kolekcje leków tu macie. Żadna szkółka medyczna, by się nie powstydziła.

 

– Dziękuję – poruszyła się niespokojnie. – Chcesz się, pani, czegoś napić? Nie? Dobrze, w takim razie ponowie pytanie. Czegóż wam trzeba?

 

Czarnowłosa pochyliła się ku czarownicy. W każdej chwili była gotowa zaatakować i skrócić złotooką o głowę.

 

– Nie będę owijać w bawełnę, wolę stawiać sprawy jasno. Słyszałaś o małej Katlyn i jej domniemanym opętaniu?

 

– Kto nie słyszał? Okolica żyje tym od trzech miesięcy. Ludzie zastanawiają się, czemu kler tak jej broni i stara się uratować zamiast posłać na stos, prosto w oczyszczający ogień.

 

– Stare metody – skwitowała gładko. – Teraz zakonni spełniają wolę Jedynego, opiekują się rannymi i chorymi…

 

– Doprowadzając ich niejednokrotnie do śmierci swoimi dziwnymi metodami.

 

– I niszczą istoty z innych planów, które przejęły kontrolę nad umysłami i ciałami słabych wiarą.

 

– Co ta sprawa ma wspólnego ze mną? – zmarszczyła zadarty nosek. – Ach, już wiem. Słyszałam plotki. Posądzają mnie o rzucenie uroku, durnie! Chyba nie dałaś wiary pomówieniom?

 

– Gdybym dała, to twoja głowa leżałaby w innym miejscu niż szyja. Prawdę mówiąc, to jeszcze o tym nie zdecydowałam, dlatego tu jestem. Chcę cię wysłuchać. Dopiero wtedy podejmę decyzję.

 

– Rozumiem. W zasadzie, to chętnie oczyszczę swoje dobre imię. Pytaj – skinęła przyzwalająco.

 

Czarna Dalia rozsiadła się wygodnie, przerzuciła rękę przez oparcie krzesła.

 

– W zasadzie…. Co masz do picia?

 

– Piwo, może być?

 

– Wolałabym wodę.

 

Podziękowała ledwie zauważalnym ruchem głowy. Upiła spory łyk i odstawiła kubek na stół. Obracała spodem naczynia dookoła, patrząc na chlupoczącą wodę.

 

– Nie lubię przesłuchań – spojrzała na czarownicę spode łba. Po prostu przedstaw mi swoją wersję i… Nie jesteś człowiekiem – wydusiła, znalazłszy odpowiednie słowa. – Czyja krew w tobie płynie?

 

Aurea westchnęła przeciągle. Nie przywykła do zwierzania się obcym, ale w tym wypadku czuła, że nie ma wyjścia.

 

– Mieszkam tu od urodzenia. To dom moich rodziców, moich dziadków, właściwie to ich ojcowizna. Mojej babki i dziadka. Moja matka, mój ojciec, ich rodziny, wszyscy byli ludźmi. Prawda, kobiety od strony mojej matuli, potrafiły leczyć, były biegłymi zielarkami i wiele z nich rozpierzchło się po kraju. Osiadły w różnych miejscach, część pobierała nauki w klasztorach i u medyków. Lecznictwo to taki nasz swoisty dar. Podarek od przodków. Babka mówiła mi, że wiele lat temu, jedna z matron, urodziła potomka niebianinowi. Ile w tym prawdy? Ciężko orzec. Fakt faktem, mam inne oczy, znamiona i dar leczenia – dla dowodu podwinęła rękawy i pokazała złote linie ciągnące się już od kostek.

 

– Wierzysz w to?

 

– Każdy musi w coś wierzyć, prawda? Może i mam w sobie krew niebiańskiej istoty, a może, po prostu, moja praprapraprababunia była wariatką i dała się namówić na spędzenie Nocy Przesilenia w lesie? Zioła, wino, tańce, hulanki i się potem dzieją takie dziwy, że brzuchy panną rosną bez przyczyny. Kto tam wie – zaśmiała się cicho. – Może i w moich żyłach płynie solarna krew, ale wychowałam się tu, wśród pól i lasów, jezior i rzek. Daleko mi do ludzi z miasta, nie mam ani ich ogłady ani wiedzy, pojęcia o ważnych sprawach świata. Za to wiem jak się leczy i robię to jak nikt inny. Bo widzisz, to nie tylko spuścizna, ale i zamiłowanie pogłębiane wiedzą spisaną przez moją matkę, babkę, prababkę i tak dalej. Taka odpowiedź, cię satysfakcjonuje, Czarna Dalio?

 

– Sama tu mieszkasz?

 

– Mój ojciec zmarł w dwie pory śniegów temu. Matka wyruszyła do Perły po ubiegłych roztopach. Łowczy znaleźli jej ciało ograbione i zbezczeszczone w zaspie przy bocznej drodze. Pochowałam ją razem z ojcem, nie wiem, czy by tego chciała, ale mam nadzieję, że tak. A teraz, zadowolonaś?

 

– Tak, dziękuję. To rzuca światło na twoją… osobę. Co się zaś tyczy Katlyn – urwała i uczyniła zachęcający gest dłonią.

 

– Jest chora – powiedziała stanowczo. – Przyznajesz mi racje, widzę to w twoich oczach. Tak jak ja doskonale wiesz, że wielkie cierpienie może pojawić się w każdym wieku, o każdym czasie. Tamten dzień okazał się pechowy i dla niej i dla mnie. Wybrałam się tylko na targ, nie zrobiłam niczego złego. A, że stałam pod oknami? – prychnęła. – I do tego rzuciłam klątwę? Nonsens! Teraz nie widzą we mnie uzdrowicielki, tylko czarownicę rzucającą uroki, czy, co gorsze, przywołującą biesy i umieszczającą je w wątłych ciałach. Przyznaj sama, gdzie tu logika? Gdybym była na tyle potężna i szalona, żeby zawezwać istotę z Piekieł, to nie umieściłabym jej w ciele słabego dziecka, a znaczącej persony! Na Jedynego, wieśniacy, jak ich lubię, naprawdę nie maja wyobraźni!

 

– Wyobraźni mają aż nadto. Brakuje im umiejętności logicznego myślenia i analizowania – dopiła wodę. – Dużo czytałam na temat wielkiego cierpienia, ale nie znalazłam żadnej wzmianki odnośnie leczenia. Masz jakieś specyfiki?

 

Aurea zastanowiła się przez chwilę. Podeszła do komody i z zaangażowaniem przeszukała dwie górne szuflady. Wydała okrzyk zadowolenia, uśmiechnęła się i wręczyła świętej wojowniczce mały woreczek. Czarnowłosa kobieta otworzyła go. Powąchała krystaliczny, biały proszek.

 

– Bezwonny. Nadal ma ataki?

 

– Od niecałego dekadnia, nie.

 

– Dobrze, może minie wiele czasu, zanim wrócą. Jeśli, nawrót miałby miejsce w najbliższym czasie, to codziennie dodawaj małą szczyptę do wywaru z melisy.

 

Czarna Dalia wstała, schowała woreczek.

 

– Ile za to chcesz?

 

– Oczyść moje imię, to będzie dla mnie najlepsza zapłata.

 

Wojowniczka skinęła głową i podeszła do otwartych drzwi, przez które wpadały promienie słońca, naznaczając unoszące się leniwie drobiny kurzu.

 

Usłyszała za sobą dziwny brzdęk. Odwróciła się na pięcie, dłoń powędrowała do rękojeści miecza.

 

– Co to, na Jedynego, jest?!

 

Przy palenisku stał stary człekokształtny stwór, posturą bardziej przypominający przygarbionego krasnoluda, a wzrostem skrzata. Podrapał długą czarną brodę, spojrzała na nią przelotnie wielkimi jak koraliki, ciemnymi oczami. Wzruszył pokracznymi ramionami i wrócił do mieszania zupy w kociołku nad paleniskiem.

 

Aurea zaśmiała się.

 

– Ach, on?. Mówisz o Gagatku? To uboże. Opiekun tego domu i mój przyjaciel. Podobno ubożęta do duchy przodków, ale ja w to nie wierzę. Jak ktoś taki uroczy i pomocny mógłby być czymś podobnym do upiora?

 

 

***

 

 

Izbor trzymał mocno córkę za ramiona, o mało ich nie łamiąc. Za radą zakonnika, czekali do kolejnego ataku biesa, dopiero wtedy przystąpili do działania. Mira i służące z pośpiechem ustawiły woskowe świece, rozpraszające półmrok schowanego za grubymi zasłonami pokoju. Oprócz praktycznych funkcji, dzięki skropleniu wodą zabraną z kościółka wielebnego Biezdara, pełniły rolę swoistych wabików na wszelkie złe moce.

 

Hugon swoim zwyczajem stał obok łóżka. Wysoko przed sobą unosił znak Jedynego. Wykrzykiwał słowa modlitwy i rozkazy w dziwnie brzmiących językach, licząc na to, że wreszcie sprowokuje demona.

 

Cyrulik postawił skrzynkę z przyrządami na ziemi i wyjął dziwnie wyglądające narzędzia medyczne, bardziej przypominające zabawki inkwizytorów i straży Lorda Protektora.

 

– Trzymajcie ją mocniej, panie! Nie chcę pana skaleczyć! Na Jedynego, ależ się wierci, ależ rzuca! Mam nadzieję, żeście się krwi nie boicie, co? Bo sporo jej będzie.

 

– Wypędzajcie, medyku, z niej tego demona. Durze ratujcie!

 

– Panienko, ubijcie lekarstwo jak kazałem! Szybko, spieszcie się!

 

Cyrulik wziął się do pracy.

 

Dziewczyna stała przy stole. W małej miseczce ubijała przygotowane wcześniej świeże zioła. Zerknęła w stronę drzwi, potem na mężczyzn. Z kieszeni spódnicy wyjęła małą fiolkę. Wlała parę kropel płynu do mieszanki i szybko schowała ampułkę. .

 

Podbiegła do medyka.

 

– Proszę, gotowe.

***

 

 

Czarna Dalia przebiła się przez zgromadzenie pod domem chorej na wielkie cierpienie. Zmarszczyła brwi i zeskoczyła z konia. Rzuciła lejce chłopcu, ciągle podkradającemu smakołyki z kuchni. Potrąciła łokciem wydzierającego się jegomościa i odepchnęła kobietę o szaleńczym wyrazie twarzy. Nie traciła czasu. Minęła stojącego u wejścia sługę i wpadła do sieni.

 

Od razu pobiegła na górę, skacząc co dwa schodki. Rozdzierający serce lament Miry przyprawiał ją o dreszcze. Nie zwróciła uwagi na stojących przy drzwiach tulące się do siebie rodzeństwo Katlyn.

 

Wpadła do izby jak burza, podbiegła do łóżka potrącając służkę i rzucając ją na ziemie.

 

– O nie… Nie! Idioci, coście zrobili!

 

W zakrwawionej pościeli leżało ciało dziewczynki. Mira klęczała przy córce, głaskała ją po rozprutej ręce. Hugon opierał się z drugiej strony, nie zwrócił uwagi na wściekłą kobietę, modlił się za duszę podopiecznej.

 

– Brat modlił się i wyzywał biesa na pojedynek, ale on uciekł i zabrał Katlyn ze sobą… Nawet medyk nie pomógł, chociaż osłabiał go, zbijał gorączkę i upuszczał krew…

 

– Rzeźnicy – spojrzenie świętej wojowniczki padło na zakrwawione stopy. – Na to wam była moja pomoc? – warknęła. – Zabiliście własne dziecko. Chore dziecko, które potrzebowało leków, a nie – urwała, pokręciła głową i wzięła głęboki oddech.

 

Zwęziła oczy

 

– Moje dziecko! – wyła matka. – Moja ukochana córeczka!

 

Czarna Dalia patrzyła to na okaleczone od flebotomii stopy, to na rękę. Skrzywiła się.

 

– Z ust też upuszczaliście jej krew?

 

– Nie – Izdar pokręcił głową klękając przy dławiącej się łzami małżonce. – Pluła krwią. Na początku czerwoną, potem czarną. I jakimś zielonym płynem, pewnie posoką biesa. Dobrze, że chociaż jej dusze ocaliliśmy.

 

Czarnowłosa wyświęcona wojowniczka ugryzła się w język i ścisnęła wargi w wąską kreskę. Z Hugonem policzy się później, nie będzie pogarszała i tak tragicznej aury panującej w domostwie. Zacisnęła pięści i odwróciła się do służki.

 

Dziewczę podniósłszy się z podłogi, z pieczołowitością otrzepywała biały czepiec z kurzu i resztek suszki. Poczuła na sobie ostre spojrzenie Czarnej Dali, policzki ją zapiekły. Czym prędzej założyła nakrycie głowy, ukrywając przydługie uszy.

 

– Jesteś Kat, tak?

 

– Tak, pani.

 

– Dobrze, poślij po świętobliwego Biezdara i przygotuj rzeczy niezbędne do obmycia ciała.

 

Kat dygnęła płytko i czym prędzej wyszła z pokoju. Już dłużej nie mogła ukrywać uśmiechu. Kolejna część planu została zrealizowana. Teraz wszystko zależało od Gawrona.

 

Była pewna, że im się uda. Pan będzie zadowolony i z pewnością hojnie wynagrodzi ich trudy, gdy wreszcie zjawią się w Gnieździe.

Koniec

Komentarze

Poproszę część III :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka