- Opowiadanie: Pas_Ratunkowy - Królewna i Zły Czarnoksiężnik

Królewna i Zły Czarnoksiężnik

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Królewna i Zły Czarnoksiężnik

„KRÓLEWNA I ZŁY CZARNOKSIĘŻNIK”

(HISTORIA OPARTA NA FAKTACH AUTENTYCZNYCH)

 

Dawno, dawno temu, za górami, za lasami i za rzekami, w odległej krainie, w królewskim pałacu, żył sobie pewien król, który władał swym królestwem. Był to król potężny, mądry i sprawiedliwy, ale bardzo nieszczęśliwy.

– O ja nieszczęśliwy! – zawołał król.

A nieszczęśliwy był z tego powodu, że dręczył go smutek, spowodowany tym, że jego jedyna córka, piękna Gryzelda, którą miłował miłością wielką, została porwana przez Złego Czarnoksiężnika. Zły Czarnoksiężnik porwał ją dlatego, że był zły, no i był czarnoksiężnikiem, a dla czarnoksiężnika żaden to problem, porwać królewską córkę, bo zna on się na magii wyśmienicie i potrafi rzucać zaklęcia. Tak więc czarnoksiężnik ów uprowadził Gryzeldę, zamknął ją w Zaklętym Zamku na samym szczycie Wysokiej Góry i rozkazał jej pilnować Straszliwemu Smokowi, który zioną ogniem płonącym i gorejącym, i generalnie był bardzo nieprzyjemny.

Król popadł w rozpacz bardzo dużą i rozpaczliwie pragnął odzyskać z powrotem córkę swą umiłowaną. Kazał więc król swym heroldom królewskim ogłosić wszem i wobec i każdemu z osobna, jak królestwo długie, szerokie i głębokie, że poszukiwany jest śmiałek odważny, a nieustraszony, który śmiejąc się śmierdzi w twarz, zgładzi bestię okrutną i królewską dziewoję spod jarzma Złego Czarnoksiężnika wyrwie. Nagrodą za ten czyn bohaterski miała być cała ręka królewny i jedna druga królestwa, które było i tak bardzo duże, a więc gra była warta świecznika.

Wielu mężów mężnych smoka ubić próbowało, ale wszyscy polegli jak jeden mąż pod naporem kłów smoczych ogromnych i z paszczy smoczej wydobywającego się ognia nieustępliwego, o bardzo wysokiej temperaturze. Niemożliwością było potwora w walce pokonać, bo potężny był on wielce i pokonać się walce nie pozwalał. Toteż król był nieszczęśliwy dalej, ale nie tracił nadziei, że w końcu trafi się chwat tęgi, skory do mordęgi, który smoka­­­­­ zwiedzie i latorośl królewską bezpiecznie do domu przywiedzie.

A żył w tym królestwie młodzian pewien, syn szwaczki, co to szyciem w szwalni się trudniła. Młodzieniec ów, któremu na imię było Otto, mieszkał w małej w chatce razem ze swoją matką, ale bez ojca, bo był on owocem grzesznej chwili zapomnienia na wiejskim odpuście i ojciec pozostawał nieznany. Otto niezbyt był rozgarnięty i za wsiowego głupka uchodził, ale serce miał dobre i sprawiedliwe. Razu pewnego, do wsi zawitał herold na koniu chyżym, a rączym i z trąbką złotą do pasa przytwierdzoną skórzanym rzemykiem, wykonanym ze skóry. I zatrąbił w trąbę ów herold zacny, i ogłosił, że poszukiwany jest śmiałek, co to Straszliwego Smoka zgładzi, i królewnę urody niezwykłej z opresji wybawi. Usłyszawszy to, Otto zakochał się w królewnie od pierwszego wejrzenia, mimo, że nigdy na nią nie wejrzał, ale taka już jest siła miłości.

Wyruszył więc Otto w drogę pełną niebezpieczeństw i przeszkód, i innych przeciwności losu, bo bardzo był zdeterminowany, żeby smoka ubić, i królewnę Gryzeldę za żonę pojąć.

I szedł tak i szedł, i szedł, aż dotarł do lasu, który był ciemny, gęsty i niezwykle zalesiony. W lesie tym było bardzo wiele drzew, ale była też taka ścieżka, która prowadziła się między drzewami, a którą można było pójść, więc nią poszedł, długo się nie zastanawiając. Gdy tak wędrował, do uszu jego dotarły piękne dźwięki, które go bardzo zachwyciły, bo były piękne i zachwycające jednocześnie. A po chwili oczom jego ukazał się mąż o licu bardzo pięknym, który na ziemi siedział i na lutni zdobionej ozdobnymi zdobieniami przygrywał. I stał tak chwilę Otto jak oniemiały, słuchając muzyki czarownej, którą był wielce oczarowany. A gdy przestał grać nieznajomy, rzekł nasz śmiały młodzieniec rezolutnie:

– Witaj, zacny muzykancie! Wołają na mnie Otto. A jak brzmi Twoje imię?

– Na mnie mówią Bard Złotousty – odparł zgodnie z prawdą Bard Złotousty, bo faktycznie mówili na niego Bard Złotousty.

– Zachwyciła mnie twa muzyka, Bardzie – rzekł Otto. – Musisz być bardzo utalentowanym bardem.

– Szczerze mówiąc, to nie specjalnie – przyznał się bard Bard. – Wszystko zawdzięczam temu oto instrumentowi, który wygrałem kiedyś podczas gry w karty, oszukując przy tym niemożebnie. Jest magiczny, zaczarowany, a wręcz czarodziejski, a zbudował go słynny krasnoludzki lutnik, mistrz w swym krasnoludzkim fachu lutniczym, sam Orvillus Gibsonus. Mając taki sprzęt, nawet głuchy jest w stanie zagrać piękną melodię, która przewierca duszę na wskroś, wzdłuż, wszerz i na wylot, także dusza jest zupełnie przewiercona. Nie ukrywam, że ta lutnia bardzo pomaga mi w kontaktach z białogłowymi, które chętnie dają mi swe serca i nie tylko serca. Ale dość o mnie. Dokąd zmierzasz, brachu?

– Udaję się do Zaklętego Zamku na samym szczycie Wysokiej Góry, żeby zgładzić Straszliwego Smoka i wyzwolić z niewoli piękną królewnę Gryzeldę, która jest aktualnie okrutnie zniewolona. Czy chcesz iść ze mną?

– Pewnie, to brzmi jak świetny materiał na balladę. Chodźmy więc!

I poszli, Otto ze swym nowym kompanionem, Bardem. I szli, szli, szli, aż dotarli na leśną polanę, na której nie było już drzew. Po polanie tej w podskokach podskakiwał do góry człek olbrzymi, wzrostu dużego, wielki jak dąb, albo jak sekwoja, albo nawet jeszcze większy, o dłoniach ogromnych jak ogromniaste kowalskie miechy, takie, co to ich kowale w kuźni używają do pracy i o brodzie gęstej niczym futro żółtej pantery w czasie rui. Wielkolud nucił wesołą piosnkę, na głowie miał wianek z polnych ziół, a w ręku bukiet z leśnych kwiatów. Na widok Ottona i Barda zawstydził się nieco i skonfundował, a jego rumiane policzki oblały się rumieńcem wstydu i konfuzji.

– Witaj! – zagaił Otto. – Jak się nazywasz?

– Dorotka – odparł olbrzym.

– Wybacz mą śmiałość, ale czy Dorotka nie jest przypadkiem imieniem zarezerwowanym dla niewiast?

– A nie słyszałeś nigdy o społeczno-kulturowej tożsamości płci? – obruszył się Dorotka.

Otto nie słyszał, ale nie chciał wyjść na głupka większego, niż był w istocie. Rzekł więc tylko do Dorotki:

– Ja nazywam się Otto, a to jest Bard. Idziemy położyć martwym trupem Straszliwego Smoka i uratować piękną królewnę. Czy masz ochotę wybrać się z nami, Dorotko?

– Chętnie, zawsze chciałem zobaczyć trochę świata!

I tak kontynuowali dalej swą wędrówkę, razem, we trójkę, ramię w ramię, bark w bark, stopa w stopę, zbliżając się coraz bliżej do celu swej wędrówki.

Gdy las zaczął się powoli przerzedzać, a drzew zaczęło się robić coraz mniej, nagle coś niespodziewanie spadło na Barda, także ten przeraził się wielce i cofną się do tyłu przerażony, i wykrzykną z ust swoich okrzyk bardzo przeraźliwy. A gdy opadło początkowe zaskoczenie i przerażenie, okazało się, że na Barda spadł wąż, który wydawał się na początku groźny, ale nikomu nie zrobił krzywdy i nikogo też nie ugryzł, mimo, że miał zęby, a to pewnie dlatego, że nie był wrogo nastawiony.

– O bogowie, a cóż to za wojacy?! – wykrzykną wąż, bardzo zestresowany i przestraszony.

Zapadła niezręczne cisza, więc Otto postanowił zabrać inicjatywę w swoje ręce i przejąć głos.

– Dzień dobry, panie wężu. Ja jestem Otto, a to są moi towarzysze doli i niedoli, Bard oraz Dorotka. A ty, jak się zwierz? Bo chyba fajny z ciebie zwiesz!

– Jestem Wąż, a dla przyjaciół Fissstaszek – wysssyczał gad, a może to był płaz. – Ale nie mam zbyt wielu przyjaciół. Właśśściwie, to nie mam żadnych przyjaciół. Wszyssscy sssię mnie boją i uciekają ode mnie, bo ssstrach nie pozwala im pozossstawać w mojej obecnośśści dłużej, niż przez sssekundę lub dwie. Czuję się trochę osssamotniony.

– Może w takim bądź razie chcesz wybrać się z nami na wojaż, Fistaszku? Mógłbyś pomóc nam pokonać Straszliwego Smoka, który więzi królewnę Gryzeldę.

– Brzmi ciekawie, pójdę z wami z przyjemnośśścią.

Po wielu dniach i nocach pieszego marszu dotarli wreszcie do stup Wysokiej Góry, która była faktycznie wysoka, a nawet wyższa, niż się tego można było spodziewać po jej nazwie. Wejście na sam szczyt zajęło pewien okres czasu, ale było warto, bo na samym szczycie był Zaklęty Zamek, a w nim Straszliwy Smok, którego należało zabić, najlepiej na śmierć. Przed bramą Zamku natknęli się na małego knypka, który zastąpił im drogę i podsuną im pod nosy papierowy arkusz papieru.

– Zaraz, zaraz, panowie, nie tak szybko. Zanim się wejdzie do Zaklętego Zamku, trzeba oświadczenie podpisać.

Z całej wesołej gromadki walecznych walczaków jedynie Bard umiał czytać, przeczytał więc na głos treść oświadczenia, a zrobił to głośno, także by reszta usłyszała i mogła się zapoznać z treścią oświadczenia:

„Oświadczam, iż świadomie i dobrowolnie zrzekam się jakichkolwiek roszczeń wobec Złego Czarnoksiężnika z tytułu odszkodowania za uszkodzenie ciała lub wywołanie rozstroju zdrowia (w szczególności spowodowanych rozczłonkowaniem, pozbawieniem kończyn lub poparzeniem).

Wyrażam również zgodę na to, żeby wyżej wymienione roszczenia nie przechodziły na moich spadkobierców, a także, żeby w razie mojej ewentualnej śmierci, moim bliskim nie przysługiwało wobec Złego Czarnoksiężnika roszczenie o wypłatę renty z tytułu utraty żywiciela."

Gdy każdy z towarzyszy podpisał ów dokument, składając na nim swój podpis, nie wielki odźwierny otwarł złowrogie odrzwia Zaklętego Zamku i wpuścił ich do środka, w pełne ciemności przepastne czeluści budowli. Prędko natknęli się na Straszliwego Smoka, który miał zamiar ich unicestwić, ale oni mieli zamiar unicestwić go wcześniej.

– Niebawem zginiecie, bo ośmieliliście się zakłócić święty spokój Straszliwego Smoka, który to odpoczywał w spokoju! – zakrzykną Straszliwy Smok i zaniósł się straszliwym śmiechem, od którego włosy stawały dębem.

I wtedy oto Otto, nasz dzielny śmiałek nieustraszony, zdał sobie sprawę, iż nie zna w żadnym bądź razie solucji jakiejkolwiek, która by mogła przysłużyć się jako środek do celu, którym to była naturalnie w rzeczy samej anihilacja złowrogiego Straszliwego Smoka. A że solucji tej nie znał, nie wiedział jak smoka anihilować, dlatego też bardzo się zmartwił.

I gdy już Otto myślał, że przyjdzie mu sczeznąć marnie, wyziewając przy tym ducha, Bard wystąpił nagle przed szereg do przodu, spojrzał hardo swoimi oczyma na smoka i zaczął trącać palcami struny, które były zamontowane do jego magicznej lutni, a które służyły właśnie temu, aby je trącać. A gdy tak je trącał, melodia nieziemsko melodyjna popłynęła ku uszom Straszliwego Smoka, który niepomiernie wzruszył się i uniósł, i rozpłakał się krokodylimi łzami, tak, jak mała dziewczynka w chwili wielkiego wzruszenia i uniesienia. I rzekł smok wzruszony i uniesiony:

– Pożreć was chciałem moją paszczą ogromną, pełną kłów, siekaczy i trzonowców, i spalić ogniem żywym, tak, że bylibyście martwi, ale pod wpływem tej melodii nieziemsko melodyjnej, zmieniłem nieco swe niecne zamiary, także i pożarcia, i spalenia zaniechałem. Nie czuję już gniewu, ni rozsierdzenia, ni złości, a jedynie radość błogą i błogość radosną, przepełniające do pełna me smocze, czarne serce.

Otto się bardzo ucieszył takim obróceniem się spraw, a w szczególności tym, że nikt już nikogo zabijać nie musi, bo tak na prawdę Otto miał serce dobre i sprawiedliwe, i nikogo zabijać nie chciał, bo to byłoby złe i nie sprawiedliwe wielce. Rzekł więc do Straszliwego Smoka, który nie był już dłużej Straszliwy, a więc był już tylko Smokiem:

– Smoku łaskawy, rad jestem niebywale, a razem ze mną również moi towarzysze, żeś zaniechał pożarcia i spalenia nas. Powiedz mi tedy jednakowoż, dlaczegóż tylu mężów Bogu ducha winnych, którzy zupełnie niewinni byli, a których jedyną winą było to, że chcieli królewnę Gryzeldę z opresji wyzwolić, tak haniebnie na śmierć zabiłeś? Czemuż posłuszny jesteś Złemu Czarnoksiężnikowi, który jak wiadomo, jest plugawy, niegodziwy i złą sławą się cieszący?

– Cóż mi innego czynić pozostaje? Smokiem jestem wszak że – odparł Smok, będąc tu zupełnie szczery ze swoim rozmówcą, który był jednocześnie jego interlokutorem. – Smoki z natury pozostają nikczemne, zdradzieckie i przebiegłe wielce, marny swój żywot wiodąc nieustannie. A rozkaz czarnoksiężnika wypełniam skwapliwie, pilnując królewny ochoczo, bo każdy smok szanujący się pilnowania królewny bynajmniej nie odmówi, szczególnie, gdy królewna dziewicą jest cnotliwą. A trzeba wam wiedzieć, że królewna owa dziewicą pozostaje nieprzerwanie.

Słysząc to, Bard oblizał językiem wargi lubieżnie i chwycił krzepko ręką gryf długi swej magicznej lutni i potrząsnął nim, ale zaraz się zestrofował i napiętnował usilnie za ten uczynek bezwstydny, miarkując, że tak mu czynić nie uchodzi.

– C’est la vie – kontynuował dalej Smok strapiony, który wydawał się być widocznie smutny. – Chciałbym czasami być kimś innym i spełniać swe marzenia skryte i nieujawnione, ale takim już mię potwornym monstrum bogowie okrutni ukształtowali w łonie mej macierzy.

– Nie pozwól, żeby twoje ciało cię ograniczało – powiedział Dorotka dobitnie. – Uwierz w siebie i realizuj swe aspiracje!

– Masz rację, dość wystarczający już okres czasu zaprzepaściłem na marne! – odrzekł Smok wielce rad niesłychanie. – Lecę teraz, ażeby być tym, kim chcę być de facto.

I jak powiedział, tak uczynił. Wzbił się w powietrze za pomocą skrzydeł i wyleciał na zewnątrz, ale nie przez drzwi, które były stosunkowo nie wielkiego rozmiaru i by się w nich nie zmieścił nie chybnie, ale przez otwór w stropie, który miał większy gabaryt.

Gdy Smok odleciał przez otwór w stropie, wspięli się towarzysze w górę schodami, które były kręte i strome, więc wspinaczka nie należała do najprzyjemniejszych. Ale wysiłek ten opłacił się ze zdwojoną mocą, gdyż dotarli na górę i tam komnatę znaleźli, w której piękna królewna Gryzelda przebywała. Była ona urody nieprzeciętnie nietuzinkowej, niczym kwiat, który był zakwitł w ciemny, księżycowy dzień. Na ramiona jej gładkie spadała kaskada krwisto czarnych, kręconych loków, o kolorze kości słoniowej. Piękna była tak niewymownie, że aż dech w krtani stawał okoniem.

I gdy wydawało się już, że trud cały skończony, nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji, o trzysta sześćdziesiąt stopni bynajmniej, a może nawet więcej.

We odrzwiach pojawił się nagle mały odźwierny, ale jednak tak na prawdę w rzeczywistości to nie był on.

Bo to był Zły Czarnoksiężnik!

– Jestem Złym Czarnoksiężnikiem – potwierdził Zły Czarnoksiężnik.

W tej samej chwili, w której on to powiedział te słowa, zasłona nie wiedzy opadła dzielnym śmiałkom z oczów, i dostrzegli oni, że zostali podstępem haniebnie oszukani.

– Zostaliśmy podstępem haniebnie oszukani – stwierdził Otto. – Jak mogliśmy nie zauważyć, że ten mały odźwierny to tak na prawdę Zły Czarnoksiężnik?

– Nie wiem, ale to już nie moje zmartwienie – powiedział czarnoksiężnik i się zdematerializował, bo był on czarnoksiężnikiem i sztukę dematerializowania się na zawołanie opanował do perfekcji. A razem z nim zdematerializowała się też królewna i ślad po nich obojgu zginą.

Zdeprymował się okrutnie tą całą sytuacją Otto, strapioną wielce minę przyodział, a smutek ogarnął jego komorę sercową. I gdy tak w przygnębieniu trwał, ozwał się tedy Dorotka:

– Atoli nie wiemy, dokąd plugawy mag zwyrodniały udał się, dzierżąc biedną królewnę Gryzeldę, tym nie mniej jednak wiedzę takową posiąść możemy.

I zaćwierkał Dorotka ustami swymi w ciup złożonymi, także ćwierkanie świergotliwe z ust jego się wydostało, a prędko chmara małych ptaszków kolorowych przybyła z nieba i osiadła na barkach jego owłosionych z lekka. I zaćwierkał znów Dorotka, a ptaszki małe odpowiedziały ptasim swym trelem urzekającym. I zaraz też wzbiły się w powietrze i odleciały, i tyle ich śmiałkowie odważni widzieli.

– Nie smuć się, Otto, kruszynko moja – powiedział Dorotka. – Uruchomiłem sieć swoim kontaktów, moi ludzie się wszystkim zajmą.

I wróciły zaraz ptaszki z powrotem, i zaszczebiotały Dorotce do ucha, a Dorotka uśmiechnął się od ucha do ucha, bo ptaszki wyjawiły mu, gdzie Zły Czarnoksiężnik się ukrył, ponieważ go wyśledziły i odkryły jego kryjówkę.

– Zaiste, umie się Dorotka z ptaszkami obchodzić – wyraził Bard podziw z uznaniem w głosie, otwierając usta w niemym zachwycie.

Znając już lokalizację kryjówki Złego Czarnoksiężnika, ruszyli tam śmiałkowie nieustraszeni z kopyta. I szli wiele dni i wiele nocy, a wędrówka ciężka była i znojna. Ale w końcu dotarli do kryjówki owej i próg jej przekroczyli śmiało.

– To znowu wy! – zawołał Zły Czarnoksiężnik, spozierając na nich złowrogo swymi oczami. – Nic tu po was, zginiecie niechybnie, albowiem mocami ciemnymi władam i zaraz was rozetrę na pył.

I znów się Otto zdeprymował z deka i myślał, jakby tu maga wstrętnego zwyciężyć, gdy Dorotka przypomniał sobie, że zanim został Dorotką, na imię miał Karol i kowalem był, i siłę dziesięciu chłopa w sobie dzierżył. Zgiął więc swe palce u dłoni tak, a żeby się pięści z nich uformowały i jął uderzać tymi dłoniami w Złego Czarnoksiężnika, także ten rozpadł się na miliony małych kawałeczków. I tak oto Zły Czarnoksiężnik został raz na zawsze na wieki wieków unicestwiony.

I wszyscy się bardzo uradowali, bo powody do radości mieli nie małe. A Otto zwrócił swe lice ku licu królewny.

– O nadobna królewno – zaczął Otto z grubej rury, najdelikatniej, jak tylko potrafił. – Ja i towarzysze moi zacni przybywamy, aby uwolnić cię z niewoli Złego Czarnoksiężnika, w której się znajdowałaś jeszcze do nie tak dawna! Pójdź tedy z nami, o szlachetna dziewico, nic ci już nie zagraża więcej!

– Mam iść gdzieś z taką bandą cudaków, jak wy? – odparła z wdziękiem królewna. – Chyba cię pogięło.

– Ależ królewno, ojciec twój cię oczekuje z niepokojem!

– Ten stary ramol? A niech oczekuje, mam go gdzieś.

A wiedzieć wam trzeba, że królewna miała dopiero szesnaście wiosen i właśnie przechodziła okres buntu.

I wtedy to wąż Fistaszek też włączył się do akcji. Spojrzał na królewnę swoimi wyłupiastymi, wężowymi ślepiami i rzekł:

– Ssspójrz w moje wyłupiassste, wężowe śśślepia, dziecinko.

A ona posłusznie spojrzała. I wtedy on, ten wąż Fistaszek, ją tymi ślepiami swymi zahipnotyzował, także ona wstanie głębokiej hipnozy się znalazła i oporu już wszelakiego nie stawiała w ogóle.

I poszli we piątkę razem do króla, co to zasmucony siedział w swym królewskim pałacu, ale gdy zobaczył, że córka jego wróciła szczęśliwie i bezpiecznie, przestał się smucić i zaczął się radować. I kazał wyprawić wielką ucztę, jakiej nikt wcześniej nie wyprawił jeszcze, na cześć śmiałków śmiałych, co to smoka przechytrzyli i czarnoksiężnika zwyciężyli. A królewna, mimo iż sceptyczna początkowo, zakochała się bez pamięci w nieustraszonym Ottonie i serce mu swe oddać postanowiła i cnotę. A była to zasługa jego odważnych i bohaterskich czynów (i w nie wielkim stopniu hipnotycznych umiejętności węża Fistaszka).

Otto dostał więc od króla rękę, a także resztę królewny oraz jedną drugą królestwa. Król był już stary, a że córkę odzyskał, to mógł odejść w spokoju z tego łez padołu, co też uczynił, umierając jakiś czasokres później. I wtedy Otto został nowym królem i władał swym królestwem dobrze i cnotliwie, i sprawiedliwy był wobec swych poddanych obywateli.

Bard Złotousty ułożył balladę o przygodach śmiałków nieustraszonych, o ich zmaganiach ze Straszliwym Smokiem i o ostatecznym zgładzeniu Złego Czarnoksiężnika. Przyniosła mu ona sławę, uznanie i pieniądze, także stał się sławny i znany na całe królestwo, a także bardzo bogaty. Założył wkrótce własną supergrupę muzyczną z takimi legendarnymi lutnistami, jak Angus Old i Eddie Van Chała, i jeździł w trasy koncertowe po całym królestwie.

Dorotka, który zdecydował, że jednak woli być Karolem, założył działalność gospodarczą, a mianowicie otwarł kuźnię, w której to kuł miecze długie, grube i masywne, a które to każdy wojak pragnął dzierżyć w dłoni. Niebawem zaczął również parać się kulturystyką i otwarł pierwszy w królestwie salon fitness.

Wąż Fistaszek natomiast postanowił zająć się trenowaniem oddziałów królewskich służb specjalnych, ucząc ich hipnozy i pokazując, jak można efektownie i efektywnie torturować pojmanych jeńców wojennych. Dzięki niemu królewskie służby specjalne dokonały wielu spektakularnych akcji, a Fistaszek uzyskał wiele medali i odznaczeń.

Generalnie wszystko skończyło się pomyślnie i wszyscy żyli długo i szczęśliwie.

Koniec

Komentarze

Zamierzałem nie czytać Grafomanii, by nie nabrać złych nawyków, ale tym razem zrobię wyjątek– przez wzgląd na nick autora ;)

Dobry tekst. Nie przegięta parodyjka znanej bajki oraz schematu fantasy. Pośmiać się też jest z czego. Brawa, Pasie.

przeczytałem z dużym zaciekawieniem i chyba kupię sobie węża fistaszka

Work smart, not hard

Zatrakusie, dzięki za kredyt zaufania. Ty też masz fajny nick, choć nie tak fajny jak mój… ;P Adamie, dziękuję za opinię. Cieszę się, że się podobało ;)

Wąż Fistaszek jest bardzo przydatny, szczególnie, gdy królewnę boli głowa…

z tym problemów akurat nie ma, ale hipnoza może być użyteczna   Look into my eyes, look into my eyes, the eyes, the eyes, not around the eyes, don't look around my eyes, look into my eyes, you're under.

Work smart, not hard

Wesołość bezbrzeżna  i sentyment wspomnieniowo-baśniowy moją komorę sercową wypełnił na pełno. Prawie się przelało, ale w ostatniej chwili odllałem odrobinkę i się nie przelało na szczeście. Jestem ukontentonowany po przeczytaniu :)

Niezłe, niezłe – kowal Dorotka i oświadczenie podpisywane przed walką… :-)

Babska logika rządzi!

że królewna owa dziewicą pozostaje nieprzerwanie.– bardzo to trafione Jeszcze było sporo takicih złocistych myśli, ale najbardziek przypadł mi do gustu Dorotka – bo taki na czasie. Ubawiłam się!    

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Genderyzm wchodzi w opowieści baśniowe – koniec świata (takiego, jaki znamy).  No… kilka powtórzeń, parę błędów ortograficznych, ale ogólnie pomysł jakiś jest :):):) A tak na poważnie poziom grafomanii w tym roku bardzo wysoki.  

jury będzie miało nie lada wyzwanie, aby przeczytać i nie udławić się śmiechem

Work smart, not hard

Rad jestem niebywale, że kolejni komentatorzy komentują swoimi komentarzami, co też mię bardzo kontentuje!

Fajne :)

Przynoszę radość :)

 Orvillus Gibsonus – biały Gibson! :):) Nie dziwota, że zaczarowany! :D I Angus Old i Eddie Van Chała w finale nie dziwią :D – Nie pozwól, żeby twoje ciało cię ograniczało  :D:D   I zacny to hepi end, w którym wszyscy żrom chałwę zasłużenie pospołu zusammen do kupy z medalami :D

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Urzekła mnię Ratunkowego wysokolotna finezja w operowaniu słowem wystukiwanym!

Jejku, jejku, Pasie Ratunkowy, jak ja lubię takie bajki co to się tak pięknie kończą a w środku nie mają zabijania i śmierdzi brutalnej. Bo nawet Zły Czarnoksiężnik to on został nawet nie tyle zabity, co stał się raczej rozproszony. Wędrówkę przyjaciół opisałeś bardzo udaną, co mi się też podoba, bo lubię kiedy jak sobie kto cel jaki zaweźmie przed siebie do spełnienia, to go realizuje aż do realizmu ostatecznego, prawdziwego, takiego co można go pomacać żeby się przekonać, że jest istotnie tak jak miało być. Innymi słowy, żeby był namacalny dowód. I pięknym językiem napisałeś bajkę, bez zastosowania słów nie ładnych na siłę, co może one znajdując się ustach żuli albo niektórych polityków mają usprawiedliwienie, ale już na pewno nie u postaci tak kulturalnych jak i literackich zarazem, jak w Twoim opowiadaniu bajkowym.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka