- Opowiadanie: sobocinski - Syn cz. 3

Syn cz. 3

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Syn cz. 3

 

Pan Tasartir nie potrafił podać empirycznych powodów, dla których pobyt w drewnianym kasztelu jarla Öbbora wydawał się profesorowi tak przyjemny. Wszakże nigdy wcześniej chłodna aura kapryśnej północy nie przeszkadzała mu na tyle, aby uskarżać się na nią. To samo dotyczy wędrówki zaśnieżonymi traktami, spaniem wśród hałd śniegu czy pożywianiem się soloną wieprzowiną. Z drugiej strony wspólna wędrówka u boku brata Torwalda z Międzystawów okazała się uciążliwa. Tedy może towarzystwo barbarzyńców stało się ukojeniem.

 

Wbrew temu, co powiadali koledzy profesorowie z Kelrad, Norithoru bądź Casetheim Vendom Tasartir bynajmniej nie był zagorzałym ksenofobem. Choć genetyka i eugenika nie należały do spectrum jego zainteresowań, dostrzegał wiele wspólnych cech ludów zza Puszczy Barbarico, a dalej za rzeką Reuq. Wszakże nie było tajemnicą, iż wiele słabszych szczepów plemiennych przekraczało naturalny limes, aby zaciągać się do cesarskiej armii lub w inny sposób służyć. Pan Tasartir nie widział w tej praktyce nic zdrożnego, o ile obcy przyjmowali kulturę gospodarzy. Ci mądrzejsi, asymilowali się zrazu, nierzadko będąc bardziej cesarskimi od cesarza. Ci, dla których tożsamość kulturalna była sprawą niezmienną wkrótce, tak czy owak, stawali się elementem kultury społeczeństw północnych marchii. Trafiali do krwawych cyrków, bądź na błotniste areny, czasem do domów towarowych, jako niewolnicy, choć taki rodzaj posługi zdaje się wymierać na północy. Na południu, rzekomo najbardziej ucywilizowanym, niewolnictwo stanowi wciąż ważną podporę gospodarki. Wszystko to dawało uczonemu sposobność do poznawania cech sąsiadów.

 

Skoro brat Torwald spełniał rolę głosu pana Tasartira, ten drugi, mógł w spokoju posilać się dobrze upieczoną dziczyzną, rozsiadłszy się niekoniecznie wygodnie przy jednej z ław ustawionych przy ścianach kasztelu. Na tych wisiały, nieco zakurzone, skóry zwierzyny występującej na obszarach zamieszkiwanych przez ludy północy, a także poroża, zżółkniałe kły i co szczególnie zaintrygowało naukowca z południa, spora szczęka z dwurzędem ostrych zębów.

 

Salę oświetlała armia świec dających niemęczące oczu, pomarańczowe światło. Pachniało mięsiwem i cienkuszami, ale i gównem, gdyż powinności fizjologiczne załatwiane były na słomę, którą uścielono ziemiste podłoże. Profesor, choć proceder ten uważał za odpychający, przyzwyczajony był do takich rozwiązań. Wszakoż Otton II z Lodoingów, wespół z biesiadnikami, rozwiązywali te kwestie w bliźniaczy sposób, czerpiąc z obyczajów poddanych.

 

Pan Tasartir pomyślał o podobieństwach cesarskich i barbarzyńców.

 

Po stronie ławy, zajmowanej przez profesora, żaden z tubylców nie raczył usiąść. Brodaci wojownicy i ich szczupłe baby, rozsiedli się po kątach pomieszczenia tudzież na skrajach ław, zajmując się swoimi posiłkami czasami zerkając z ukosa na białowłosego dziwoląga z południa. Miano to nadał profesorowi Dagfrid, syn Öbbora, jedyny syn możnego, obdarzony złowieszczą gębą i monstrualnym wzrostem. Stał obok ojcowskiego stolca, okryty wilczym futrem koloru starego kurzu, podpierając się na godnym sobie toporze. Podobieństwo do ojca uderzało zrazu z wyjątkiem długości brody i zmarszczek na czole. Obaj wojownicy mieli duże głowy, osadzone na grubych i krótkich karkach, zaś barki mieli szerokie jak zdania prostaczków na temat elit rządzących.

 

Brat Torwald przywołał profesora, odwracając się na moment od jarla. Vendom Tasartir przełknął ostatni kęs, popił cienkuszem, oczyścił twarz dłonią. Potem ruszył w kierunku stolca i zakonnika.

 

– Przekazałem wasze wytyczne, co do zawieszenia broni i późniejszego pokoju, profesorze – wojownicza natura zakonnika opadła. Widocznie opuszczając bezpieczne strony, opuściła go butność. – Jarl Öbbor odda swego syna, zgodnie z naszymi warunkami, a także zobowiązał się do wypłacenia trybutu.

 

Czyżby Dagfrid skrzywił się?

 

– Biorąc pod uwagę nocną porę – ciągnął Torwald – możemy zostać w grodzie do jutra. Wyśpimy się, weźmiemy zapasy i ruszymy. Kiepsko się czuję, profesorze Tasartir. Wiem, że jest wcześnie, ale chciałbym się już położyć. Nie uchodzi marudzić mężczyźnie, ale kręci mnie w kiszkach i ból głowy mi dokucza, najpewniej po tej waszej południowej ziołówce, cośmy się nią raczyli w obozowisku…

 

– Niewykluczone, bracie – profesor potwierdził uśmiechem swe słowa. – Wasz nieprzyzwyczajony żołądek mógł zareagować w sposób dwojaki: et primo, sfajdalibyście gacie od razu, et secundo poświęcicie noc w towarzystwie boleści, które raczyliście mi zdradzić. To jednorazowy casus, obiecuję.

 

To nie pocieszyło brata zakonnego. Za pozwoleniem jarla oddalił się do wydzielonego pokoju, ukradkiem trzymając się za żywot. Odmówił nawet dzierlatce, idącej za nim krok w krok, aby odpuściła mu oferowane powinności ladacznicy.

 

W tym czasie pan Tasartir zajął wcześniejszą pozycję i z wolna popijał cienkusza, odstawiając na bok zimne mięso. Zaraz po tym zauważył, że przy jego stopie legł niemalże trupem duży i włochaty pies, maści rudej, o nosie czarnym jak serca poborców podatkowych. Profesor ulitował się nad zwierzęciem, rzucając mu zimne udko, na co pies zareagował umiarkowaną miłością. W mig pożarł dar, lecz nie raczył nawet machnąć ogonem, czego pan Tasartir oczekiwał. Kątem oka obserwował, że pustoszejąca sala bynajmniej nie straciła zainteresowania jego osobą. Lecz to go nie interesowało.

 

Między jarlem Öbborem i Dagfridem wywiązała się agresywna wymiana zdań. Uczony nie mógł znać treści rodzinnej sprzeczki. W przeciwnym wypadku nie zabierałby w podróż brata Torwalda, prawdopodobnie srającego w wiadro z powodu złego wpływu Norithorckiej Damy.

 

Pies otrzymał kolejny porcję zimnego mięsa.

 

Nie mógł tedy zrozumieć, że syn oskarżał ojca o tchórzostwo i służalczą rolę wobec cesarskich. Dagfrid wrzeszczał i wypominał erę wielkich jarlów, opisywaną przez tradycję oralną w sagach. Twierdził, że gdyby ojciec dodał mu wojów do drużyny, to mógłby łupić ziemię Południa, faktorie górnicze chciwych dvärgów, czy odszukać i wychwalać älvaów, zaginionych przed wiekami. W odpowiedzi na to, ojciec odrzekł synowi, iż sagi są bajkami, nijak się mają do świata i choć sam Öbbor jest skaldem i układa pieśni pochwalające te mityczne stworzenia, wątpi by przetrwały do czasów obecnych. Dla Dagfrida taka odpowiedź stanowiła obrazę przodków. Rzucił w gniewie, iż nie może doczekać się mogiły ojca. Wówczas sam poprowadzi jego lud w erę podobną tej, o której można usłyszeć w sagach.

 

Ale tego, profesor Vendom Tasartir, nie mógł zrozumieć.

 

Dla drużyny Öbbora, służących i innych znajdujących się w sali, swoiście płomienna dyskusja nie stanowiła powodu do podniety. Ci, którzy zostali przy ławach dywagowali między sobą, opowiadali prawdopodobnie zabawne historie, bądź siedzieli nudni i ponurzy w ciszy. Co jakiś czas, rzecz jasna, ktoś łypnął na profesora reagując uśmieszkiem bądź splunięciem. Ten jednak, jak dotychczas, ignorował nieme zaczepki autochtonów.

 

Siedzący pod ławą pies trącił pana Tasartira nosem.

 

– Jadasz lepiej niż niejeden stołeczny bękart. Napij się piesku, by ci w gardle nie zaschło – mruknął pan Tasartir podając futrzakowi Norithorckiej Damy.

Koniec

Komentarze

Zaznaczam, nie chcę być wredny ani złośliwy. Urzadzam sobie podśmiechujki czasem, żebyś zrozumiał jak to dziwnie brzmi: zdanie, które napisałeś w oczach obcego czytelnika. Wnosząc po częstotliwości dodawania tekstów nie bierzesz pod uwagę niektórych otrzymanych wskazań błędów, tylko lecisz na gorąco – podrzucam więc tylko kilka rzucających się w oczy zabawnie brzmiących fragmentów :)   nie potrafił podać empirycznych powodów, – dlaczego powód musi być empiryczny? Czy jest powód teoretyczny? Słyszałem o hipotetycznych powodach (kiedy np. Ryba sam w sobie, w Rybie, produkuje tuzin powodów, dla których ktoś na siłę stara się brzmieć mądrze, używając pewnych wyrazów, a przez brak znajomości ich znaczenia ociupinkę się ośmiesza… ) :) Powód, przyczyna, zdaje się, bywają również uzasadnione lub nie… Ale empiryczne? Nie potrafię podać nawet chimerycznych powodów, dla których miałyby być owe powody – empiryczne ;) Ale empiryczny dowód, o, to już inna bajka ;)   Ci mądrzejsi, asymilowali się zrazu, – asymilowali się ze zrazem czy tylko na początku? :) Sprawdź zrazu i powiedz sam sobie, co po tym początkowym okresie z ich asymilacją się działo, bo w tekście nic na ten temat nie ma i przez ten jeden wołowy zraz zdanie wydaje się niepełne jak wódka bez kiszonego ogórka… Doznawała regresu? :):) Znaczy asymilacja, nie wódka, bo regres wódki to przecież womit ;)   Ci, dla których tożsamość kulturalna była sprawą niezmienną wkrótce, tak czy owak, stawali się elementem kultury społeczeństw północnych marchii. Za dużo "kurtury" w jednym zdaniu – powtórzenie. Jakiż byt jest "wkrótce niezmienny"? A już wiem… Rychła śmierć i miesięczny VAT ;) Bardzo niedobrze to brzmi. Wspominasz o innej grupie niż tej "zrazowej" – dlatego "zrazu" w poprzednim zdaniu ni w kij ni w oko.   wygodnie przy jednej z ław ustawionych przy ścianach kasztelu. – "przy" powtórzone. Może: "przy jednej z ław ustawionych pod ścianą kasztelu"?  Ze zdania wynika również, że pod warownymi murami kasztelu (sprawdź znaczenie w końcu!!!) rozstawiono ławy. I doznaje gwałtu na wyobraźni taki mur obronny, na którym wiszą wszelakiej maści karczemne ozdóbki charakterystyczne dla wystroju wnętrz… :):) Potwierdza to armia świec oświetlająca salę. Nasi bohaterowie są w jakiejś sali, której jedna ściana jest jednoczesnie wewnętrzną stroną muru kasztelu, w dodatku obwieszona wszystkim? O co tu chodzi? Architekt, wołajcie arhcitekta! :) Nie twierdzę, że to niemożliwe, ale nie dajesz mi szansy umiejscowić, choćby zgrubnie, tego pomieszczenia w wyobraźni – z początku ujrzałem, jak na świezym powietrzu siadają, przy ławach, potem ławy te magicznei się przysuwają do muru, potem znikąd na murze rozwijają się skóry i inne takie, a następnei,  zupełnie nie wiadomo skąd, wymaszerowała armia świec i zbudowała salę :) Może zaznacz, że wchodzą do budynku?   Wszakoż Otton II – Ach, Otton II był wszą kożuchową, w skrócie wszakożem? :) Może: "Wszakże Otton II" ?

Przecinków brakuje :((   podpierając się na godnym sobie toporze. – "godnym siebie"

 Podobieństwo do ojca uderzało zrazu z wyjątkiem – ja cię kręcę, a to dziwny obyczaj: podobieństwem do ojca okładać zrazy… :D :D Godne podróży kulinarnej Makłowicza! :D Gdybyś napisał, dlaczego uderzało tylko początkowo, a potem podkreślił różnice po dłuższym przyjrzeniu się, o, to ja natychmiast się wynoszę i przeproszę ;)   mógł zareagować w sposób dwojaki: et primo, sfajdalibyście gacie od razu, et secundo poświęcicie noc w towarzystwie boleści, – logika założyła szpanczapkę i myknęła na chwilę na spacer :) Wypowiedź profesora sugeruje alternatywę (albo… albo…), natomiast wyliczenie sugeruje możliwość łącznego wystąpienia objawów. Więc albo "sfajda się i go poboli", albo "sfajda się lub go poboli" – jest różnica w znaczeniu.   Odmówił nawet dzierlatce, idącej za nim krok w krok, aby odpuściła mu oferowane powinności ladacznicy. – czyli tak: dzierlatka oferowała mu, że da sobie spokój z nadziewaniem swej rzyci na jego kosturek, ale on jej odmówił, więc w efekcie był zmuszony do zaspokojania ladacznicy? :D :D Ale twist! :) Zdanie wewnętrznie sprzeczne. Może: "Odmówił nawet dzierlatce, idącej za nim krok w krok, usług cielesnych oferowanych w ramach zwyczajowych powinności służki". 

pies zareagował umiarkowaną miłością. – :D :D [miłośc ognista] "Mój ty wspaniały, przekochany dawco mięsa!!!" [miłość umiarkowana] "Spoko, misiu, trochę zimne, ale ujdzie" [miłość chłodna] "Muszę to badziewie żreć, ty nędzna namiastko faceta?" – może, by uniknąć komizmu: "z umiarkowaną radością"?    opisywaną przez tradycję oralną w sagach. – Hmmm… Oralna tradycja :D Mokre marzenia facetów :D Może mniej dwuznacznie zabrzmi "opisywaną przez tradycyjne, przekazywane ustnie z pokolenia na pokolenie, sagi"? 

Autorze, może jednak zerkniesz na ten poradnik w pigułce ? ;)   Podejrzewam, że nie chciałeś mnie ubawić, ale tak wyszło – mam nadzieję, że wskazanie tych błędów w końcu pomoże ;)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Ja mam wrażenie, że pragniesz zalać nas swoją twórczością "metodą odcinkową". Zarówno "Syn cz 1", jak i "Syn cz 2" miały w sobie błędy – wytknięte przez szanowne gremium – które pojawiają się w trzeciej odsłonie, więc wyjścia są dwa: primo: nie czytasz komentarzy secundo: masz je w "poważaniu"

Nowa Fantastyka