- Opowiadanie: PostrachKlawiatury - Drink po pracy

Drink po pracy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Drink po pracy

*Wszelkie komentarze mile widziane. Szczególnie odpowiedzi na ostatnie pytanie w tekście.

Drink po pracy

 

 

 

Szakal był czymś w rodzaju pubu ze sporym parkietem, albo klubu z dużą ilością stolików. Spragnionych rozrywki przechodniów przyciągał krzykliwym neonem przedstawiającym zwierzę, któremu zawdzięczał nazwę. Reklama zalewała różowo-turkusowym blaskiem całą pobliskie uliczki, nadając okolicy ciut burdelowy klimat. Wokół stały grupki młodych ludzi i nieludzi. Ktoś szukał drobnych dla taksiarza, a ktoś obok odlewał się w zacienionym zaułku. Ot typowa sceneria przed popularnym lokalem. Przejeżdżający nieopodal prawnik, Mark Sargath, dał się uwieść nachalnej iluminacji i zaparkował dwie klatki schodowe obok wejścia.

 

Mężczyzna pokonał kilkanaście stopni prowadzących do góry, szarmancko przepuszczając w wejściu roześmianą parę. Bez słowa rzucił na ladę szatni swój wykonany w osiemdziesięciu procentach z wełny i w dwudziestu procentach z kaszmiru płaszcz, załączając do niego monetę z dwójką na rewersie. Szatniarz zgarnął okrycie i pieniądze, zostawiając na blacie metalową płytkę z numerkiem.

 

Mark dopiero po chwili przypomniał sobie o aktówce. Spojrzał na skórzaną torbę, uświadamiając sobie, że czeka go szampańska zabawa z torbą pełną dokumentów. Zastanawiał się, czy już mu odbiło, czy może jeszcze mieści się w wąskich widełkach zdrowia psychicznego. Słyszał o wielu facetach około trzydziestki, którzy nie wytrzymywali tempa i wypalali się. W kancelarii, dla której pracował, zastąpił jednego z takich rozbitków. Ponoć jego poprzednik posypał się z dnia na dzień, bez żadnych wstępnych symptomów. Mark zaklął pod nosem, po czym ruszył zdecydowanym krokiem do baru.

 

– Co dla ciebie? – zapytał barman, młody chłopak w firmowej polówce. Muzyka sącząca się z głośników zapewniała odpowiedni nastrój, oszczędzając przy tym bębenki w uszach. Dzięki temu nie musieli krzyczeć, żeby się usłyszeć.

 

– Piwo.

 

– Brodacz, Sztuks, Wugel? Lane, butelka?

 

– Brodacz, butelka.

 

Nie miał ochoty pić – miał ochotę nażłopać się, zeszmacić, zniszczyć; nawalić tak, by pojedyncze cząsteczki alkoholu przybiły piątkę z każdą komórką jego ciała. Nie spieszyło mu się do domu, gdzie czekała na niego praca, skrzynka pocztowa zapchana przeterminowanymi awizo i jeszcze trochę pracy. Spędzenie nocy w knajpie wydawało mu się najlepszym pomysłem na znośne zwieńczenie dnia. Krasnoludzki Brodacz stanowił idealny dodatek do planów Marka – był wystarczająco mocny, żeby ściąć człowieka z nóg i dostatecznie gorzki, by nie nawalić się w dwa kwadranse.

 

Podziękował za piwo, zapłacił i wbił spojrzenie w oszronioną butelkę. Po pierwszym łyku wreszcie odetchnął. Poluzował krawat, czubkiem skórzanego pantofla sprawdził czy jego aktówka znajduje się tam gdzie ją upchnął – czyli między barem a stołkiem. W zmęczonej głowie pojawiła się apokaliptyczna wizja, w której obudził się rano na kacu bez swojej torby. Z drugiej strony – o ile życie bez Ważnych Dokumentów (czytaj – pieprzonych papierzysk) i Arcyważnych Akt, byłoby łatwiejsze?

 

– Łatwiejsze… – parsknął, kręcąc głową nad niedorzecznością własnych pomysłów.

 

Zmęczony prawnik zlustrował salę rozpościerającą się za jego plecami. Loże na parterze były pozajmowane przez grupki bawiących się klientów. Na stołach roiło się od szklanek i butelek o różnokolorowej zawartości. Podejrzewał, że sytuacja wyglądała podobnie na galerii znajdującej się nad barem. Z resztą – tam gdzie siedział było mu znakomicie. Dostrzegł kilka twarzy, które wydawały mu się znajome. Teoretycznie mógł wstać i rzucić zgranym tekstem w stylu: „Część, nie jestem pewien, ale chyba się znamy”, jednak po krótkiej chwili zastanowienia dał sobie spokój. Postanowił dziś wieczór mieć wszystkie konwenanse głęboko w dupie. Jak szaleć, to szaleć.

 

Po trzecim piwie i nieudanej próbie zagajenia rozmowy przez barmana (Mark konsekwentnie realizował swoje wcześniejsze postanowienie) poczuł, że czas najwyższy na wyprawę do kibla. Dopił Brodacza, który zdążył zatracić swoją gorycz i przeleciał mu przez gardło jak woda. Idąc korytarzem, po raz wtóry stwierdził, że wygląda tutaj jak idiota, który zgubił drogę do swojej bajki. Ciemny, dwuczęściowy garnitur odcinał się na tle zwiewnych sukienek, lśniących koszul i sportowych marynarek, do tego służbowa torba zamiast drinka w ręku. Prezentował się po prostu smętnie i to smętnie w najcięższej kategorii smętności – w stylu biurowo-urzędniczym. Mniej więcej w połowie drogi do łazienki zatrzymał go podniecony głos zdrowo wypitego mężczyzny:

 

– Kurwa! Krecik wylał na mnie piwo! – krzyczał na oko dwudziestopięcioletni młodzieniec, na którego marynarce wykwitła duża i bardzo mokra plama.

 

– Słuchaj młody, nie ja wylałem na ciebie piwo. Z resztą nie histeryzuj, zaraz wysuszysz się pod suszarką.

 

Mark opuścił głowę i dopiero wtedy dostrzegł krasnoluda. Facet ubrany był w elegancką fioletową koszulę, którą wsunął za pasek spodni w kant. Średniej długości włosy miał starannie przylizane, a brodę przystrzyżoną. Z twarzy przypominał jakiegoś aktora; może Druina Vagclasha? Wokół roztaczał woń silnych perfum, których nazwa utkwiła prawnikowi gdzieś na końcu języka.

 

– A może wsadzić ci łeb do suszarki, żebyś nie plątał się pod nogami? Co ty na to kreciku?! – młodzieniec kontynuował swoje wrzaski.

 

Mark skądś go kojarzył. Przyjrzał się poczerwieniałej ze złości twarzy i na chwilę odpłynął.

 

– Dobra dzieciaku – krasnolud westchnął. – Daj na luz, wracaj do swoich i wyschnij. Przyszedłeś tutaj żeby się zabawić, nie? Chyba nie potrzebna ci afera z ochroną i innymi atrakcjami.

 

– Myślisz, że spławisz mnie w ten sposób kreciku? Pierdolę cię! Karaluch! Glizda! – warczał młody, chociaż jego głos brzmiał raczej piskliwie, niż groźnie.

 

– Tomas Brangbok, zgadza się? – do rozmowy wtrącił się Mark. Poirytowany rasistowskimi odzywkami młodzieńca, chwilowo zawiesił swoje postanowienie.

 

– Nie wtrącaj się koleś, to nie twoja… – Brangbok spostrzegł z kim ma do czynienia o siedem słów za późno.

 

Widząc zaskoczenie i strach malujący się na jego twarzy, Mark nie mógł powstrzymać ironicznego uśmiechu:

 

– Twój promotor nie będzie pocieszony, wiedząc, że ma aplikanta-idiotę.

 

– Yyy…– krew nie odpływała z twarzy Brangboka. Zmieniły się tylko powody, z których była tam pompowana.

 

– Masz coś inteligentnego do dodania?

 

– Ja… Bardzo przepraszam panie mecenasie! Po prostu ten kraśny wpadł na mnie…

 

– Znikaj Brangbok.

 

Młodzieniec miał na tyle zdrowego rozsądku by nie pogrążać się dalej. Chociaż Sargath nie prowadził z nim żadnych zajęć, ani nie pełnił istotnej funkcji w radzie, to wszyscy znali siłę rażenia spapranej opinii. Poczta pantoflowa przynosiła tyle samo korzyści co zagrożeń. W ciasnym i hermetycznym środowisku prawniczym, mogło to storpedować karierę nim na dobre się rozkręciła.

 

– Bezczelny gówniarz – Mark mruknął pod nosem, odprowadzając wzrokiem aplikanta.

 

– Ta, jasne – ton głosu i zacięta mina krasnoluda nie dawały złudzeń co do dalszych losów rozmowy: – Super było poznać, ale czeka na mnie dziewczyna. Wiesz, poradziłbym sobie sam, koleś. Bohater, się znalazł…

 

Nim Mark zdążył zareagować, krasnolud minął go i zatopił się w tłumie gości.

 

– Nie ma sprawy… – prawnik burknął do znikających pleców w fioletowej koszuli. W pozostałej mu drodze do łazienki kręcił głową, zastanawiając się na czym ten świat stoi.

 

Na szczęście nie musiał marnować czasu w kolejce do toalety. Wciąż czekało na niego morze piwa do wypicia.

 

– Zero kultury… – mruknął.

 

– He? – krótko obcięty rudzielec z sąsiedniego pisuaru odwrócił głowę, łamiąc przy tym z sześć uświęconych zasad korzystania z męskiej toalety.

 

Mark pokręcił tylko głową, zapiął rozporek i ruszył w drogę powrotną do baru.

 

Wkrótce wspomnienie spotkania z Brangbokiem i krasnoludem w fioletowej koszuli całkowicie uleciało z jego biednej, zmęczonej pracą głowy. W jego miejsce powoli, z każdym kolejnym Brodaczem, wdzierał się kojący, alkoholowy obłok.

 

 

***

 

 

 

Gorm Steelfiber miał całkowicie spieprzony wieczór. Po scence w korytarzu prowadzącym do kibla nie rozchmurzyły go ani widok ściśniętych gorsetem piersi Redyi Jakiejś-Tam, ani kolejne drinki, które zamawiał całymi seriami. Stracił zainteresowanie panienką, mimo, że początkowo miał co do niej ambitniejsze plany. Zmuszał się do przytakiwania jej słowotokowi i co jakiś czas spoglądał jej w oczy z czarującym uśmiechem na ustach. Wiedział już, że tej nocy nie pobawi się jej wspaniałymi cyckami.

 

Miał na ten wieczór cudownie nieskomplikowany plan: wyskoczyć do Szakala, poznać jakąś łatwą laskę i zaciągnąć ją do wyra. W normalnych okolicznościach nie stanowiłoby to dla niego większego wyzwania. Wiedział, że jest przystojny, miał dość gotówki na parę drinków, lecz przede wszystkim polegał na gadce. O tak – bajera jeszcze nigdy go nie zawiodła. Z mówienia uczynił sztukę, umiał dobierać słowa tak, aby każda laska poczuła się jak księżniczka. Nie miało znaczenia, czy gadał ze zwyczajną, nieobytą dziewuchą, czy też dobrze sytuowaną i wykształconą kobietą. Wszystkim mieszał w głowach po równo. Nie wyczytał tego z książek, ani nie zobaczył w filmach – po prostu czuł, że w jego żyłach krąży czar.

 

Czar na dupeczki.

 

Wyłowienie z tłumu Redyi O Krągłych Piersiach było najtrudniejszym zadaniem. Wybór odpowiedniego celu potrafił zająć mu po dwie-trzy godziny. Owszem, kręcił nosem i przebierał towar, ale mógł sobie na to pozwolić. Redya spędzała wieczór w towarzystwie młodych znajomych. Była to mieszana grupa, w której widział zarówno kraśnych jak i długali, a nawet dwóch krótkich. Jak zwykle rozpoczął niezobowiązująca gadką przy barze. Posłał jej parę uśmiechów i raz czy dwa lekko przeciągnął kontakt wzrokowy. Z rozmowy wycofał się pierwszy, dając jej szansę na przetrawienie jego osoby i jednocześnie przekreślając ryzyko wzięcia za desperata.

 

Sprzyjało mu to, że dziewczyna sporo bawiła się na parkiecie. Niby przypadkowo natrafił na nią w tańczącym tłumie. Trochę się powygłupiał – nic tak dobrze nie łamało lodów. Chwilę pląsali razem, chociaż ręce wypuścił najdalej na jej biodra. Ruszał się dobrze i jego partnerka to czuła. Kiedy po jednym z skoczniejszych kawałków zarumieniła się z wysiłku, zaproponował jej drinka. Nie chciał jej upić – to przeczyło sensowi łowów. Chciał ją uwieść.

 

Rozmowa toczyła się lepiej niż pomyślnie. Wątki zdawały się same wyskakiwać na stół. Dowiedział się co studiuje, na którym jest roku (czwartym – czyli idealnym) i dlaczego wybrała akurat ten, a nie inny, kierunek. Zazwyczaj pozwalał dziewczynom pieprzyć o tego typu głupotach przed bardziej zdecydowanym flirtem. Usadowił się obok niej, rzucając kiepski tekst o wisiorku, który nosiła na szyi. Nie wzdrygnęła się gdy niby przypadkiem musnął ją palcem w dekolt. Wprost przeciwnie – uśmiechnęła się, starając ukryć lekkie zawstydzenie. Gdy właściwie miał ją na talerzu i zachciało mu się lać. W drodze do kibla, z powodu jednego głupiego zajścia, wieczór pachnący łóżkiem bezpowrotnie skapcaniał.

 

Naprawdę nie wylał piwa na tamtego kolesia. W lokalach, w których bawią się przedstawiciele różnych ras, długale po prostu muszą patrzeć pod nogi. Gówniarz obrócił się gwałtownie i wpadł na Gorma. Połowa piwa rozlała się przy tym na jego tandetną marynarkę. Jak to w zatłoczonych lokalach bywa, nie była to pierwsza, ani ostania tego typu sytuacja. Młody nie wiedząc czemu potraktował to jako osobistą zniewagę. Rozpoczęła się kłótnia, w której długal stanowczo przegiął.

 

Gorm nie cierpiał zakutych, rasistowskich dupków. Teksty wymierzone w jego przynależność rasową, odbierał szczególnie osobiście. Nie rozumiał jak w świecie internetu, telewizji satelitarnej i dietetycznych batoników, mogło ostać się tyle zaściankowości i obskurantyzmu. Jak każdego krasnoluda mocno zabolał go wielokrotnie pojawiający się na ustach gówniarza „krecik”. To prymitywne określenie działało na niego szczególnie.

 

Abstrahując od tego, w mieście można było znaleźć z dziesięć lokali, w których wygolone pały mogły wykrzykiwać swoje hasła. Skoro gówniarzowi przeszkadzali nie-ludzie, to dlaczego wybrał Szakala?

 

Tysiąc razy powtarzał, żeby nie kłaść sobie na głowę cudzej głupoty. Wiedział, że nie warto tracić nerwów i śliny na dyskusje z rasistami, którzy przedłużali sobie długość fujary poglądami rodem z Ostatniej Wojny. Oszczędziłby wiele nerwów po prostu ignorując obelgi i zapominając o nich. Problem w tym, że tak nie potrafił. Czasem wyrzucał sobie, że jest za miękki; że daje się prowadzać za nos byle śmieciowi. Jakby nie patrzeć, Gorm Fibersteel niezależnie od bajek wciskanych napotkanym kobietom, do szczególnie wrażliwych nie należał.

 

Krasnolud raz jeszcze spojrzał na Redyie. Widział ładną, choć nieco tępawą dziewczynę, o policzkach przyrumienionych tańcem i wypitym alkoholem. W innych okolicznościach pewnie wylądowaliby w łóżku, a niewykluczone, że umówiliby się bzykanko raz jeszcze. Oczywiście nic więcej z tego by nie wyszło. Niestety pozostawały pilne sprawy do załatwienia. Sprawy dotyczące dumy i zwyczajnej przyzwoitości.

 

– Przepraszam, że ci przerwę, ale niestety nie mogę dłużej zostać. Naprawdę miło było cię poznać. Świetna z ciebie dziewczyna – pochylił się i pocałował ją z zaskoczenia w policzek. – Ja spadam.

 

– Jeżeli chcesz, mogę cię odprowadzić – zaproponowała niemalże szeptem Redyia, a jej oczy zadrżały z podniecenia.

 

Uśmiechnął się na pożegnanie i nie odpowiadając odszedł od stolika. Oprócz rasistowskich wyzwisk skierowanych pod jego adresem, jeszcze jedna kwestia nie dawała Gormowi spokoju. W korytarzu do kibla, nie tylko jego uderzyło chamstwo młodego mężczyzny. Zareagował (i to skutecznie) przypadkowo napotkany facet, wyglądający jak grabarz, który urwał się z roboty na szybką kolejkę. W podzięce Gorm spławił go jak natrętnego sprzedawcę, nie rzucając nawet głupiego „dziękuję”. Co prawda był wtedy mocno wzburzony, ale stanowiło to kiepską wymówkę. Początkowo ledwie odczuwalna wątpliwość przepoczwarzyła w wyraźne wyrzuty sumienia. Zaczął rozglądać się za mężczyzną.

 

 

***

 

 

– Chyba nie będziesz rzygał do umywalki co?

 

Nieznajomy głos wyrwał Marka z alkoholowego odrętwienia. Wlał w siebie już z siedem Brodaczy i niewiele brakowało by przeszedł na alfabet runiczny.

 

– Nie, nie będę – odparł trochę urażony.

 

Kilkakrotnie przemył twarz zimną wodą, ale nie powstrzymało to świata przed pulsowaniem i przybieraniem wypaczonych, krzywych kształtów.

 

„Masz czego chciałeś” – pomyślał, patrząc na rozmyte odbicie w lustrze. Czuł się źle, a co gorsza alkohol nie pomógł mu w rozwiązaniu trapiących go problemów. Wprost przeciwnie – z otumanionym umysłem nie mógł bronić się przed gnębiącymi go myślami. Przytłaczał go natłok pracy i brak odpoczynku. Nie wiedział komu zaufać, ani kogo poprosić o pomoc. Nawet nie zauważył kiedy w szalonym sprincie do sukcesu zostawił za sobą nielicznych przyjaciół. Frazesy o awansie społecznym i pracy na miarę ambicji już dawno przestały na niego działać. Gapił się więc w lustro dalej, próbując odegnać posępne spostrzeżenia odnośnie jego skromnej, nawalonej osoby.

 

W końcu udało mu się odepchnąć od umywalki i złapać pion. Wciąż dzielnie strzegł aktówki. Wysoki, piskliwy głosik rozległ się gdzieś w głębi czaszki: „Hej Mark, na co czekasz? Parę kroków za tobą jest sedes. Po prostu wrzuć do niego przeklęte papierzyska i naciśnij spłuczkę. Czy jest coś prostszego? Raz-dwa i wszystkie twoje problemy popłyną sobie w dal ku niesamowitej przygodzie, w krainie ściekającego z całego miasta gówna”.

 

– Chyba wypadłem nieco z formy… – masował skronie, jakby starając się rozetrzeć coraz dziwaczniejsze pomysły kłębiące się w głowie. „Koniec tego, od jutro biorę się za siebie. Zadzwonię do starych kumpli, może w końcu spotkam się z siostrą. Nie ma nic gorszego niż użalanie się nad sobą” – skwitował i nieco wzmocniony wyszedł z łazienki.

 

Wrócił do baru i ciężko opadł na taboret. Rzędy opróżnionych butelek znikły, pojawiła się za to szklanka z bursztynowym trunkiem na dnie. Wziął ją w dwa palce niczym odbezpieczony granat i obejrzał ją dokładnie ze wszystkich stron.

 

– Zbiera mi się na płacz, gdy patrzę jak upijasz się w samotności – odezwała się kobieta w dopasowanej, czarnej sukience. W smukłej dłoni trzymała ładną, chociaż absolutnie niepraktyczną kopertówkę. Jej mała-czarna miała suwak ciągnący się od głębokiego dekoltu, aż do samego dołu, czyli połowy uda. Leżała na niej jak druga skóra. Mark musiał sięgnąć do najgłębszych rezerw silnej woli by oderwać wzrok od krzywizn i krągłości jej figury. Nie rozczarował się – zjawiskowo śliczna blondynka, w mocnym wieczorowym makijażu uśmiechała się do niego szeroko.

 

– To dla mnie? – zapytał inteligentnie, unosząc szklankę z whiskey do góry.

 

Piękność w małej czarnej skinęła głową: – Zdrówko! – uniosła własnego drinka.

 

– Nie chcę cię rozczarowywać, ale mam dzisiaj naprawdę kiepski dzień. Nie wiem czy jeszcze nadaje się do rozmowy. Po za tym – obserwowałaś mnie?

 

Najwyraźniej muzyka zagłuszyła go, gdyż odparła pytaniem na pytanie:

 

– Może napijemy się razem? Mój kumpel od kielicha zawiódł i postanowił spędzić dzisiejszą noc na trzeźwo. Beznadzieja – skrzywiła się teatralnie.

 

Czerwona ostrzegawcza lampka w głowie Marka momentalnie zapaliła się, ale równie prędko zgasła. Był zbyt pijany żeby wnikać w niuanse tego niecodziennego spotkania. Piękna kobieta potrzebowała towarzystwa do picia – odmowa wykluczała się per se.

 

– Jak widzisz, ja nie uczynię ci tego zawodu – wykonał kiepską wersję swojego popisowego uwodzicielskiego uśmiechu.

 

Wskazówki zegara zawędrowały daleko za jedynkę, więc znalezienie miejsca nie zajęło im dużo czasu. Usiedli niedaleko baru, przy stoliku przeznaczonym dla czterech osób. Ona założyła elegancko nogę na nogę, a on starał się zebrać do kupy i przygotować do tytanicznego wysiłku prowadzenia elokwentnej konwersacji.

 

– Dzięki za drinka, jestem Mark.

 

– Nie ma sprawy. Judith.

 

Zamiast klasycznego uścisku dłoni, stuknęli się szklankami. Zaczynało się obiecująco.

 

– Często zalewasz robala, Judith?

 

Roześmiała się: – Ciekawa jestem czy na trzeźwo jesteś równie wygadany.

 

– Oczywiście, że tak. To mój zawód.

 

– Niech zgadnę: papuga?

 

Przytaknął: – To nie było trudne. Nie ma tu wielu pajaców z aktówką.

 

– Twoja kolej, chociaż wątpię by ci się udało – rzuciła wyzwanie.

 

Wziął kolejny łyk trunku i zmrużył lekko oczy. Przez chwilę prześwietlał ją wzrokiem, po czym wypalił:

 

– Modelka? Aktorka?

 

– Komplemenciarz z ciebie, ale pudło.

 

– Czekaj, czekaj, pewnie coś dziwacznego, w stylu podkładania głosów w kreskówkach, albo tresowania papużek.

 

– Nieźle, ale jeszcze nie dziesiątka.

 

Podrapał się po podbródku i akcie nagłego olśnienia uniósł palec do góry:

 

– Pośrednictwo zawodowe dla zielonych i żółtych!

 

– Kolejne pudło – pokręciła głową, rozrzucając na lewo i prawo lśniące złote loki. – Pójdziemy na ugodę: jak dopijesz drinka, to ci powiem.

 

– W takim razie nie mogę przeciągać tej palącej niepewności – mrugnął do niej i jednym haustem opróżnił szklankę.

 

Pierwsze co poczuł to typowe dla mocnych alkoholi uderzenie gorąca. Skrzywił się i stłumił pijackie czknięcie. Gorąco jednak nie ustępowało i rozlewało się po jego mięśniach, skórze i kościach. Wnikało głęboko w jego ciało, błyskawicznie przejmując kontrolę. Mark nie był do końca pewien, czy właśnie przepełnił swoją czarę odporności na alkohol, czy też dzieje się z nim coś zupełnie innego. Zachował jako-taką trzeźwość myślenia, jednak prawie nie kontrolował swoich ruchów.

 

– Grzeczny chłopiec – Judith zmrużyła brwi obserwując wstrząśniętą twarz prawnika.

 

– C-co t-to j-jest?! C-co mi się dzi-dzie-dzieje?! – ledwo mówił, a każdy mięsień jego ciał był napięty niczym struna.

 

– Ciii Mark – położyła palec na jego ustach. Miała paznokcie pomalowane na czarno. – Już nie interesuje cię czym się zajmuję?

 

– P-po… m-mo…c-sy…! – wycedził ostatkiem sił.

 

– Widzisz, nie podkładam głosów w kreskówkach, ani nie tresuje papużek. W życiu nie załatwiłam pracy żadnemu zaplutemu orkowi, ani tym bardziej goblinowi. Z zawodu jestem myśliwym. Poluję, żeby uzupełnić michę Szefa, a to straszny obżartuch. Los chciał, że trafiłam na ciebie. Masz w sobie sporo Wachy, wiesz?

 

Całkowicie stracił możliwość poruszania się, a wypełnione obcym gorącem mięśnie przestały walczyć. Choć z całych sił chciał wrzeszczeć, nie drgnęła mu nawet powieka.

 

– Wstań – poleciła Judith i ku przerażaniu swego pana, ciało Marka wykonało polecenie.

 

– Widzisz jakie to proste? – ponownie obnażyła nienaganny garnitur perłowo białych ząbków. Tym razem Mark nie dostrzegał w jej uśmiechu czaru; widział raczej rzędy kłów rekina, które tylko czekały żeby capnąć go w tyłek. Ślicznotka wydała kolejny rozkaz i prawnik płynnym, choć nie do końca naturalnym ruchem, wstał od stołu i ruszył za nią w kierunku wyjścia.

 

Gorm parę chwil wcześniej odnalazł Marka i słyszał rozmowę mniej więcej od momentu opróżnienia szklanki trefnej whiskey. Już miał przerwać facetowi pogawędkę z seksowną blondynką, kiedy zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Widział jak biedny facet walczy z niewidzialnym uściskiem i stara się wezwać pomoc. Na całe szczęście kobieta nie dostrzegła mierzącego metr dwadzieścia pięć krasnoluda i ten skrzętnie to wykorzystał, chowając się za oparciem sąsiedniej kanapy. W tym momencie serce Fibersteel’a zamarło, a jego spokój zmąciły sprzeczne odczucia. Jaką krzywdę wyrządzi mu panienka? Unieruchomi go puchowymi kajdankami i zgwałci ze szczególnym okrucieństwem? Czuł jednak, że to naiwny i zwodniczy tok myślenia – równie dobrze mogła go sprzedać na organy lub napstrykać kompromitujących zdjęć. Był mu coś winien długalowi, facet zareagował tam, gdzie inni odwróciliby się plecami i poszli w swoją stroną.

 

Nie mógł wahać się ani chwili dłużej, ponieważ para ludzi znikała mu z zasięgu wzroku. Podjął decyzję i w tym samym momencie adrenalina uderzyła do jego krwiobiegu. Zdecydowanym krokiem ruszył za nimi, układając w myślach desperacki plan działania.

 

 

***

 

 

 

– Hej! – zawołał Gorm.

 

Blondynka nie zwróciła na niego uwagi i dalej prowadziła faceta w garniturze w stronę szatni dla wysokich.

 

– Czekajcie! – krasnolud dogonił ich niedaleko od wyjścia. Kobieta szepnęła coś do ucha mężczyźnie i razem się obrócili.

 

– O co chodzi? – zapytała z doskonale wykonanym, ale mimo wszystko sztucznym uśmiechem.

 

Gorm nigdy nie próbował podrywać ludzkich panienek, ale gdyby miał wybrać jakąś na start zacząłby od swojej aktualnej rozmówczyni.

 

– Zostawiliście torbę.

 

– Skleroza nie boli, jak to mówią – westchnęła przewracając oczyma. – Mój mąż wypił dziś chyba kolejkę za dużo.

 

Wymowne milczenie i nieobecny wzrok „męża” przyprawiały całą sytuację szczyptą upiorności.

 

„Mąż? Kto przyprowadziłby żonę do Szakala?” – pomyślał Steelfiber.

 

– Gdzie zostawił tę torbę? – poszerzała swój uśmiech.

 

– Przy stoliku, tym przy którym siedzieliście.

 

– Dzięki – odparła i pociągnęła faceta z powrotem w kierunku baru.

 

Zyskał kilkanaście, góra kilkadziesiąt sekund. Nie miał pojęcia gdzie znajdowała się aktówka, ale potrzebował gładkiego blefu na „tu i teraz”. Zaczekał aż para nieco się oddali, po czym ruszył za nimi. Wypatrywanie celu mając oczy na wysokości ciut powyżej tyłka przeciętnego człowieka nie należało do najłatwiejszych, ale jakoś sobie radził. Przecisnął się przez tłum na parkiecie i wskoczył na trzeci stopień schodów prowadzących na galerię. Dostrzegł blondynkę i stojącego obok niej mężczyznę w garniturze. Kobieta szukała torby pod stolikiem, on zaś tępo wpatrywał się przed siebie. Gorm zeskoczył ze schodów i szybko pokonał dzielący ich dystans.

 

– Tss, kolego! Spadamy stąd – kraśny pociągnął otumanionego człowieka za rękaw marynarki. Kobieta w czarnej kiecce wciąż rozglądała się za aktówką; chyba mamrotała coś pod nosem. Nie mieli wiele czasu.

 

 

***

 

 

– Chrzanić to – mruknęła Judith. Cofnęła się po tę cholerną torbę, żeby nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń. Tyle razy Szef powtarzał, że interesuje go wyłącznie cicho wykonana robota. Zacieranie śladów nigdy nie należało do jej specjalności – zazwyczaj wyręczał ją w tym ktoś bardziej drobiazgowy. Na szczęście Bak w swoim obecnym stanie bez jej zgody nie mógł podrapać się po tyłku. Chwila opóźnienia nie powinna rzutować na powodzenia misji. Wyprostowała się i dla pozoru jeszcze raz omiotła wzrokiem okolicę stolika.

 

– Było miło, ale czas wracać do domu. Cho… – obróciła się i urwała w połowie słowa. Krasnolud w fioletowej koszuli prowadził Marka pośród bawiących się na parkiecie ludzi.

 

Serce na chwilę stanęło jej w miejscu. Najchętniej zaczęłaby krzyczeć z frustracji i strachu. Niestety nie miała na to czasu. Puściła się pędem na parkiet, tratując każdego kto ważył się nie zejść jej z drogi.

 

Krasnolud przełknął ślinę katem oka widząc jak blondwłosa tygrysica zrywa się do ataku. Chociaż nie mogła ważyć więcej niż sześćdziesiąt pięć kilo, uznał że lepiej nie zawierać bliższej znajomości z jej pociągniętymi czarnym lakierem szponami.

 

– Schyl się! – krzyknął do nieznajomego długala, a ten mechanicznie wykonał polecenie. Obaj zanurzyli się w wartkiej rzece ludzi i rozpoczęli mozolną przeprawę na jej drugi brzeg.

 

– Ups…

 

– Przepraszam…

 

– Wybacz…

 

Gorm na wszelki wypadek uspokajał ludzi, na których raz po raz wpadał prowadzony mężczyzna – czymkolwiek poczęstowała go laseczka w małej czarnej, miało solidnego kopa. Kurczowo trzymał go za rękę i brnął dalej.

 

W pewnym momencie dwójka facetów po prostu znikła Judith z oczu. Poczuła jak potnieją jej dłonie i momentalnie zasycha w gardle. Miała Bak na widelcu i spieprzyła w najgłupszym możliwym momencie. Szef bardziej niż spartaczonej roboty nienawidził jednego – pokrętnych wymówek. Wpadła na tańczącą parę, wbijając obcas w stopę jakiejś pechowej dziewczyny. Nawet nie odnotowała adresowanej do niej serii bluzgów. Przeszła przez prawie cały parkiet, jednak mściwa karma wkrótce o sobie przypomniała. Judith potknęła się i poleciała na kolana. Rozerwała rajstopy i niemal zaświeciła tyłkiem przed całym lokalem. Z trudem powstrzymała pchające się do oczu łzy bólu; chyba skręciła kostkę. Odpełzła na czworaka pod ścianę i wysypała na podłogę zawartość lśniącej kopertówki. Chwyciła za telefon i wysłała do Barrego wcześniej przygotowaną wiadomość. Pomimo, że z rąk właśnie wypadała jej niesamowita okazja, nie zamierzała tak łatwo składać broni.

 

W tym samym czasie mężczyznom udało się dotrzeć do szatni.

 

– No stary, pokaż panu numerek – krasnolud poklepał kompana po plecach.

 

Szatniarz widywał ludzi w tak różnych stadiach upojenia alkoholowego i naćpania, że działający jak automat facet w garniturze nie wywarł na nim najmniejszego wrażenia.

 

Gorm zgarnął swoją skórzaną kurtkę z szatni dla niskich i popychając przed sobą podopiecznego wypadł na zewnątrz. W tym samym momencie trefna whiskey przeszła w swoją drugą fazę działania i Mark stracił przytomność.

 

Krasnolud złapał go za fraki w ostatnim momencie. Zignorował salwę złośliwego śmiechu, która rozległa się wśród zgromadzonych przed Szakalem klientów i namierzył najbliższą, wolną taksówkę.

 

– Co jest…? Stary…? – stękał próbując go utrzymać.

 

Prędko spostrzegł, że ma do czynienia z klinicznym przypadkiem całkowicie urwanego filmu. Jakoś zawlókł bezwładnego faceta do środka samochodu, zatrzasnął drzwi i kazał ruszać.

 

– Z takim sztywniakiem? Nie ma mowy – odparł taksiarz.

 

– Płacę podwójnie.

 

– Potrójnie i jeżeli zarzyga mi kanapa dokładasz stówę.

 

Jak przystało na przedstawiciela brodatego ludu Gorm poczuł lekkie rozdrażnienie. Dupek chciał go bezczelnie ogołocić! Spojrzał w centralne lusterko, na którym zawieszono jakieś kolorowe paciorki i wszystko stało się jasne. Za kierownicą siedział elf.

 

 

CDN?

Koniec

Komentarze

Ciekawa koncepcja. Krasnoludy i cała reszta we współczesnej otoczce to coś w miarę nowego. Martwi mnie to "CDN?" na końcu. Sam nie wiesz, czy skończyłeś opowiadanie, czy jeszcze nie? Według mnie aż się prosi o kontynuację. Powinieneś co najmniej wyjaśnić czytelnikom, dla kogo pracuje blodnynka. Masz parę literówek. Między innymi "całą pobliskie uliczki" w pierwszym akapicie.

Babska logika rządzi!

Owszem, planuję kontynuację – z resztą słusznie zauważyłeś/aś, że trzeba powyjaśniać parę szczegółów. Pytanie na końcu to trochę kokieteria autora.  

Autorze: 1. Gratuluję sprawnego pióra. 2. Jestem wdzięczny za informację, jaki wzrost mają krasnoludy, bo dokładnie nie wiedziałem. 3. Bez urazy, ale sądzę, że doskonale sprawdziłbyś się w tekstach obyczajowych, bez tej krasnoludzko – elfowo – orkowej menażerii. Pozdrawiam.

Tak.

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka