- Opowiadanie: epikon - Pilot doświadczalny cz. III/XIII

Pilot doświadczalny cz. III/XIII

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pilot doświadczalny cz. III/XIII

 

Pilot doświadczalny część III/XIII

 

 

Lot przebiegał spokojnie. Wszystkie systemy sprawne, przynajmniej według informacji komputera. Nie musiał mnie informować o szczegółach, a jednak to robił. Taktownie i rzeczowo, jakby uznawał nadrzędność człowieka. Nie wiem dlaczego, do tego testowego lotu wybrano mnie, pilota z licencją tylko na układ słoneczny. Podług danych komputera znajdowałem się około 0,2 parseka od Ziemi. Aktualna prędkość 0,6c . Zaczęła mi dokuczać samotność. Brak jakiejkolwiek istoty ludzkiej stawał się nie do zniesienia.

Nie pamiętam, kiedy postanowiłem komputerowi nadać ludzkie cechy. Zygmunt, pierwsze co mi przyszło na myśl to nadać mu imię. Imię dźwięczne jak dzwon, niosące ze sobą wieki historii, dostojne i po prostu takie zwykłe.

Nagle prędkość zaczęła gwałtownie się zmniejszać. W normalnych warunkach przeciążenie rozmazałoby mnie po kabinie, o ile coś jeszcze zostałoby z konstrukcji statku.

– Wyłączam napęd i wszystkie systemy, procedura awaryjna – zabrzmiał głos Zygmunta .

Pilot stracił przytomność, zanim zdążył zareagować na komunikat komputera. Gdyby nawet był przytomny, nic by nie zmienił. Komputer był tak zaprogramowany aby w sytuacjach ekstremalnych, bez danych porównawczych, zminimalizować stan energetyczny statku.

 

 

***

 

 

 

Obudził się w miejscu, które wydało mu się znajome. Stał między dwoma liniami światła. Linie zrazu szeroko rozstawione, obejmowały Pilota z obu stron. Później, na podobieństwo pasa startowego lotniska, zwężały się w optycznej perspektywie aby pokonać bliżej nie określoną odległość. Gdzieś na horyzoncie w zbieżnej symetrii tworzyły nikły punkt. Czas, jakby dając niepojętą szansę przestał być odczuwalny, obraz zatrzymał się, żaden ruch czy też dźwięk nie zakłócał tego …continuum.

Powoli, jakby z mgły, zaczęły wyłaniać się sylwetki ludzi. Po pewnym czasie widział je bardzo wyraźnie. Stali obok niego i wpatrywali się w odległy punkt. Linie, które początkowo wydały mu się bardzo odległe, teraz stały się bardziej bliskie, jakby na wyciągnięcie ręki towarzyszy stojących po obu stronach.

Nagle rozległ się ogłuszający huk, poprzedzały go jakieś komendy których nie zrozumiał.

 

Stojący obok nagle ruszyli do przodu. Drobiny podłoża, wydarte ziemi przez chaotyczny tłum przesłoniły mu na moment horyzont. Pobiegł za nimi, sam nie wiedząc dlaczego.

 

Tempo było zabójcze. Wiedział że wytrzyma najwyżej kilkanaście minut. Pierwsza faza biegu była niezamierzonym testem organizmu. Skurcze mięśni, łomot serca, coraz szybszy oddech przechodzący w bolesny świst pęcherzyków płucnych, to był dopiero początek .

Po pewnym czasie postrzegał tylko kontury otoczenia. Zamglone sylwetki biegnących przed nim poruszały się w zwolnionym tempie. Mięśnie nóg stały się wiotkie, odmawiały posłuszeństwa. Coraz bardziej bezwładne ciało zataczało się, momentami chyląc się ku upadkowi..Tysiące myśli w jednej sekundzie nie poddawały się żadnej logicznej analizie. Pozostał instynkt.

PRZEŻYĆ.

Zwolnił tempo, serce i płuca zaczęły pracować we wspólnym rytmie. Po kilkunastu sekundach wola przetrwania była zdeterminowana czterema impulsami. Uderzeniem serca, łapczywym wdechem rozgrzanego powietrza i dwoma uderzeniami stóp o elastyczną nawierzchnię. Ten harmoniczny czterotakt kojący organizm, pozwolił mu na analizę sytuacji. Wewnętrzna, uporządkowana siła, obudziła jego mentalizm.

– Czy to bieg po życie? – jeżeli tak…

Horyzont jest zawsze w tej samej odległości, niezależnie od czasu, którym zapłaciliśmy za dotarcie do niego. Na tej drodze nie ma przystanków. Nie ma biletów do pośrednich stacji, na których można by odpocząć. Kierunek jest tylko jeden, a na końcowym przystanku nie wystarczy miejsca dla wszystkich.

Po kwadransie biegu słyszał tylko swój oddech, stłumiony ciśnieniem krwi. Organizm wszedł w tryb „pilota automatycznego”. Co pól sekundy zwiększał minimalnie tempo biegu, aż zrównał się z czołówką. Następne sekundy przyniosły pozycję lidera. Znowu stracił rytm. Utrzymanie bieżącego tempa groziło utratą pozycji, dalsze przyspieszanie mogło nadmiernie przeciążyć organizm i przedwcześnie zakończyć bieg.

Biegł więc dalej nie zmieniając tempa. Horyzont ciągle był tak samo daleko jak na początku.

– A gdybym tak pozostał na miejscu i nie przystąpił do biegu?– pomyślał Pilot.

Ten bieg i tak nie ma końca.

– Czy celem jest sam bieg, w nadziei że horyzont osiągniemy w innej rzeczywistości?

– Czy pozostanie w punkcie startu da nam szczęście i potrafimy zrezygnować z tego co nieznane, nie mając żadnej pewności że to coś „nieznane” w ogóle istnieje?

 

 

 

***

 

 

 

– Napęd przywrócony, systemy aktywne, lot bez zakłóceń.– Niski ton Zygmunta dotarł do Pilota.

– Od ostatniego odczytu chronometru, minęło czterdzieści osiem godzin czasu pokładowego.

– Spałem dwie doby?– pomyślał. Pamiętał każdy szczegół maratonu, który jeszcze się nie skończył.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Przeczytałem. Mocno źle napisane. Nudne, że głowa pęka. Zadbaj o poprawność językową tego tekstu (i innych również), bo głównymi bohaterami są czasownik BYĆ (powtórzenia), zaimki (nadmiar) i chaos w interpunkcji stosowanej.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Nie bardzo rozumiem. Facet leci, włącza się tryb awaryjny (nie wiadomo, dlaczego), zasypia, we śnie biegnie, budzi się. I tutaj nasuwa mi się pytanie: i co? Chyba za krótkie fragmenty dajesz po prostu.

Przynoszę radość :)

Opowieść w częściach? Nie, dziękuję.

Nowa Fantastyka