- Opowiadanie: Taiteilija - Kroki

Kroki

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kroki

Kroki”

 

 

 

Faza Pierwsza: Początek

 

 

Było późno. Dochodziła dwudziesta pierwsza trzydzieści.

Nana usiadła przy stole w kuchni i wysypała drobne z portfela na zakurzony blat.

Szybko przeliczyła pieniądze, mierzwiąc nerwowo słomianą czuprynę i z ulgą stwierdziła, że wystarczy.

– Chleb i masło… nie ma też szamponu i pasta do zębów się kończy… – mamrotała pod nosem, szykując się do wyjścia. Przeczesała roztrzepane włosy, narzuciła wypłowiałą bluzę i wyszła z mieszkania. Nie powinna wychodzić z domu o tak późnej porze – okolice Starej Kamienicy były niebezpieczne po zmroku, ale pechowo przysnęła wykończona w fotelu i obudziła się zaledwie chwilę temu, a przecież musiała zrobić jakieś drobne zakupy przed niedzielą.

Szła szybko pustymi ulicami, rozglądając się nerwowo, a gumowe podeszwy tenisówek cicho stukały o bruk.

Tup, tup, tup…

Spojrzała w szybę mijanego auta i na krótką chwilę ujrzała w odbiciu swoją własną bladą twarz i podkrążone, szare oczy – oczy chudziutkiej dziewczyny o nijakiej aparycji, dorabiającej w obskurnym sklepie muzycznym.

Tup, tup, tup… Tup, tup, tup…

Z zamyślenia wyrwały ją czyjeś szybkie kroki, zaburzające rytm jej własnych. Słyszała wyraźnie stukot obcasów tuż za sobą. Początkowo uznała, że to z pewnością ktoś, kto, tak jak ona, przysnął w fotelu i teraz gna na łeb, na szyję do sklepu za rogiem, albo może wraca do domu z jakiejś imprezy u znajomych? Nikt godny uwagi. Nic niezwykłego. Obce kroki za plecami budziły jednak jej niepokój, więc, dla bezpieczeństwa, skręciła gwałtownie, wybierając inną drogę.

Tup, tup, tup… Tup, tup, tup…

Kroki nadal podążały za nią. Czerwone światło ostrzegawcze zapłonęło w jej umyśle i Nana przyspieszyła, skręcając po raz kolejny, ale nieznajomy nadal wiernie jej towarzyszył.

Bała się odwrócić i zobaczyć oblicze jakiegoś Kuby Rozpruwacza. Umysł natychmiast zaczął jej podsuwać koszmarne wizje panicznej ucieczki i krwawej śmierci w ciemnym zaułku.

Skręciła po raz ostatni i z impetem pchnęła czerwone drzwi do sklepu, strasząc tym samym biedną ekspedientkę, która drgnęła gwałtownie, chwytając się momentalnie za serce.

 

Nana podeszła do lady i pospiesznie wymieniła listę potrzebnych rzeczy. Ekspedientka zdejmowała z półek odpowiednie artykuły podczas, gdy dziewczyna spoglądała ukradkiem na drzwi wyjściowe. Nikt jednak przez nie nie przeszedł i po chwili Nana z ulgą pomyślała, że naoglądała się zwyczajnie za dużo filmów. Szybko zapłaciła, spakowała zakupy i wyszła, kierując się w stronę domu.

Tup, tup, tup… Tup, tup, tup…

Już po chwili do równego rytmu kroków dziewczyny dołączył dźwięk kroków cudzych – szybkich, pewnych, ciężkich. Przerażona Nana nie potrafiła po raz kolejny wmówić sobie, że to tylko jej wyobraźnia – osoba, kimkolwiek była, szła właśnie za nią i wcale nie dbała o to, aby jej nie usłyszano. Niepokój paraliżował i usztywniał dziwnie członki ciała, ale, o dziwo, zaczęła mu towarzyszyć narastająca irytacja; jak ktoś śmie za nią łazić i niepokoić ją, szargać jej nerwy i ograniczać osobistą swobodę?! Dziewczyna podjęła decyzję w ułamku sekundy, wzięła głęboki wdech i gotowa drapać, kopać i gryźć zawzięcie w razie konieczności – odwróciła się, by zobaczyć…

Nic.

Nikogo.

Na całej długości ulicy nie było żywego ducha.

Nana stała przez chwilę jak sparaliżowana, przyciskając siatkę z zakupami do piersi, po czym zmieszana pokręciła głową i ruszyła w dalszą drogę.

Tup, tup, tup… Tup, tup, tup…

Usłyszała tuż za sobą. Nie czekając ani chwili, puściła się biegiem w stronę Starej Kamienicy, słysząc kroki obcego biegnącego tuż za sobą!

Wbiegła do klatki i popędziła na górę, otworzyła drzwi do mieszkania, po czym zamknęła je zamaszyście i zaryglowała. Opadła zmęczona na wyświechtaną kanapę, dysząc ciężko i dygocąc.

Po długiej chwili bezczynności wstała i zabrała się za rozpakowywanie zakupów…

Tup, tup…

Był w mieszkaniu!

– Wynoś się! – wrzasnęła. – Wynocha, bo będę krzyczeć! Z–zadzwonię p–po policję!

Tup, tup?

Niepewne kroki rozległy się naprzeciwko, ale ich właściciel zwyczajnie NIE ISTNIAŁ.

– Do cholery! W-wynocha!

Tup, tup, tup…

– Czego chcesz?

Tup, tup?

– Kim jesteś?

Tup, tup, tup…

 

 

***

 

 

Kroki nie odeszły.

Nie odeszły dnia następnego i kolejnego, nie milkły w drodze do pracy, pod prysznicem, w drodze do urzędu…

Kroki nie odeszły.

 

Nie słyszał ich nikt inny.

Nana, zbyt zajęta problemami dnia codziennego, rada, nie rada, uczyła się z nimi żyć.

Pierwsze dni obecności niewidzialnego lokatora minęły jej w rytmie szybkich uderzeń niespokojnego serca. Dziewczyna próbowała ignorować dźwięk kroków, wmawiała sobie, że to tylko oznaka przemęczenia, objaw zbyt dużej ilości wypitej kawy, ale słyszała je nadal.

Może była chora psychicznie? Ujawnił się wadliwy gen?

Nieważne.

Kroki nie odeszły.

Słyszała je nadal.

Ponadto, szczególnie w nocy, czuła obecność – obecność dziwnie niejasną, tuż obok łóżka na kulawym krześle. Nie wyczuwała jednak żadnej wrogości, ani sympatii ze strony Nieistniejącego – wiedziała jedynie, że jest tuż obok.

 

 

 

 

Faza Druga

 

 

– Śmierć policjanta. Śledztwo w toku. Kiermasz dywanów – mruczała pod nosem Nana, przewracając w roztargnieniu szare strony codziennej gazety.

 

Nie lubiła wcale czytać gazet, choć co dzień kupowała nową i wertowała ją sennie. Tylko w ten sposób mogła zachować jakąś więź ze światem, od którego na ogół wolała trzymać się z daleka.

 

Zwyczajnie nie lubiła ludzi, rozmów z nimi, więzi, kontaktów, obecności. Ludzi. Od dzieciństwa, spędzonego w wiejskim sierocińcu, była zawsze sama i lubiła swoją samotność; samotność i długie rozmowy ze sobą wygłaszane często na głos. Ludzie uważali ją za obłąkaną, albo co najmniej dziwną, ale jej to nie przeszkadzało – świat trzymał się z dala od niej, a ona trzymała się z dala od świata…

 

Tup, tup, tup… tup.

 

Nana westchnęła wyrwana z zamyślenia, po czym zmięła i wyrzuciła gazetę do kosza na śmieci.

 

Wracała z pracy, gdzie po raz kolejny musiała wysłuchiwać pytań i wyrzutów gadatliwej współpracownicy An, co zmęczyło ją o wiele bardziej niż sama praca. Stara An trajkotała bez końca o tym, że Nana rozmawia ze sobą częściej i głośniej niż zwykle, że jest dziwnie roztargniona, wylękniona, bledsza…

 

Cóż, w końcu nie za każdym łażą tajemnicze kroki pozbawione właściciela, no nie? – pomyślała wówczas, choć nie wypowiedziała tego na głos.

 

– Tup, tup?

 

– Zaraz będziemy w domu – odparła spokojnie Nana, nie zwracając najmniejszej uwagi na zdziwione miny przechodniów.

 

 

 

 

Faza Trzecia

 

 

Deszcz dzwonił w szybę wystukując miarowe crescendo.

 

– Niedługo pewnie zacznie padać śnieg – westchnęła Nana, przyglądając się w zamyśleniu kawowym fusom na dnie swojej filiżanki. – Będę musiała kupić jakiś opał i uszczelnić okna…

 

– Tup, tuu-up – rozległa się pełna zrozumienia odpowiedź.

 

– Łatwo ci… – dziewczyna spojrzała w stronę kominka skąd dobiegał dźwięk. Czy powinna powiedzieć „mówić”? Czy dźwięk podeszwy buta, uderzającego o podłogę można nazwać mową? Nagle zdała sobie sprawę, że przekaz tych dźwięków jest dla niej niezwykle oczywisty. Uśmiechnęła się mimowolnie, bezradnie…

 

– Tup?

 

– Nic, nic… ty pewnie nie odczuwasz zimna, co nie? Nawet po napaleniu i uszczelnieniu okien będzie tu raczej chłodno, a ty tego nie poczujesz…

 

Cisza.

 

– Hm, a może jednak odczuwasz zimno? Czy jeśli zrobi ci się tu za zimno wyniesiesz się? Obudzę się pewnego ranka, a ciebie tak po prostu nie będzie?

 

Cisza.

 

– Pewnie nie. Jesteś jakimś aniołem stróżem? Zmarłym członkiem mojej rodziny, której nigdy nie poznałam? Upierdliwym duchem?!

 

Cisza.

 

– Milczysz, a może już się wyniosłeś? Obraziłeś się?

 

– Tup, tup, tup… tup – rozległo się po chwili ponure stukanie.

 

– Byłam niemiła? Jeśli tak to przepraszam. Może jesteś tu nie z własnej woli? Ktoś cię do mnie przywiązał jak jakiegoś niechcianego kundla do płotu? – westchnęła, wpatrując się w niebieski wzorek na filiżance. – Cóż, w każdym razie siedzimy w tym razem i musimy jakoś ze sobą żyć.

 

– Tup, tup! – zabrzmiało entuzjastycznie.

 

– Wiesz zaczynam cię nawet lubić – powiedziała Nana po chwili z cieniem uśmiechem na ustach.

 

Cisza.

 

– Która to godzina? – mruknęła, spoglądając w roztargnieniu na zegar zawieszony nad kominkiem – Cholera! Praca! Jak mogłam zapomnieć? Cholera! Powinnam być w sklepie za pięć minut!

 

Dziewczyna zerwała się gwałtownie z fotela, narzuciła kurtkę, włożyła stare adidasy i wybiegła z mieszkania w takt dysonansu wspólnych kroków.

 

 

 

Faza Czwarta

 

 

– Co się z tobą dzieje, serio pytam?! – gderała An. – Zawsze byłaś punktualna – istny wzór punktualności, pedantyzmu i takie tam! Teraz nawet ja jestem wcześniej w sklepie niż ty! Co jest? Mam przyjść tam, do ciebie, śledztwo przeprowadzić, czy co?

 

Nana drgnęła lekko.

 

Śledztwo. Słowo wydało jej się dziwnie znajome. Śledztwo. Śledztwo w toku

 

Dziwne wrażenie déjà vu pełzało jej po ramionach, spacerowało wśród myśli i jeżyło włoski na karku.

 

Przeczucie.

 

An spojrzała na nią wyczekująco.

 

– Nic mi nie jest – odparła Nana automatycznie, wciąż pogrążona w myślach.

 

Lewa brew An uniosła się lekko, a na jej twarzy odmalował się wyraz szczerego powątpiewania.

 

– Naprawdę – dodała Nana lekko poirytowana koniecznością wyrwania się ze strefy wewnętrznych rozważań.

 

– Nie wierzę, ale nich ci będzie. Jednak, gdybyś miała jakikolwiek problem to powinnaś mi powiedzieć. Coś razem zaradzimy! Wygadasz się i w ogóle… bla, bla, bla

 

Fala irytacji zalała Nanę momentalnie i dziewczyna zapragnęła uciszyć An i jej durny gderliwy głos starej przekupki raz na zawsze. Och, jak nienawidziła ludzi i ich wiecznych pretensji o byle co, natręctwa i samego brzmienia ich głosu. Ludzi. Wiecznego przesłuchania, które prowadziła An – przesłuchania, śledztwa… ŚledztwaŚledztwa w sprawie śmierciŚledztwa w sprawie śmierci policjanta

 

– Gazeta! – wrzasnęła nagle Nana, zrywając się z miejsca.

 

An podskoczyła przerażona, milknąc w połowie swojej monotonnej przemowy o wsparciu i przyjacielskiej pomocy.

 

– Muszę mieć TĘ gazetę!

 

Irracjonalna fala nienawiści, która zaledwie chwilę temu smażyła wnętrzności Nany zniknęła pochłonięta przez jasność. Jasność i pewność, że MUSI przeczytać TĘ gazetę, TEN właśnie artykuł już, teraz, natychmiast! Słuszność tej myśli była tak przytłaczająca, tak niewiarygodnie potężna i wszechogarniająca, że dziewczynie zakręciło się w głowie z wrażenia.

 

– Jaka g–gazeta?! Dziewczyno, o–oszalałaś do reszty?! Jaka GAZETA!? – wykrztusiła zszokowana An.

 

Nana stała w smudze bladego światła, wpadającego do sklepu przez zabrudzone okienko, uśmiechała się szeroko, dziwnym, chorym uśmiechem, a jej oczy, An mogłaby przysiąc, nie były już szare, ale błękitne, jak pogodny letni dzień – błękitne i pełne ognia, tańczących iskier, tęczowych refleksów – chorego błękitu.

 

– Wychodzę! – oznajmiła pewnym głosem, człowieka, na którego nagle zstąpiło zbawienne natchnienie, po czym wstała zamaszyście i bez słowa ruszyła do drzwi, słysząc podekscytowane Kroki tuż za sobą.

 

Wychodząc, spojrzała po raz ostatni na An – oniemiała twarz koleżanki sprawiła jej przedziwną satysfakcję. Nana uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Wyszła ze sklepu.

 

 

 

Faza Piąta

 

 

Dziewczyna przemierzała ulicę szybkim, raźnym krokiem, chichocząc pod nosem. To było do niej takie niepodobne, takie świeże i obce! Wyszła z pracy bez słowa! Jeśli kierowniczka się dowie, wywali ją! Zachichotała. To nieważne! NIEWAŻNE! Ważna jest GAZETA i ARTYKUŁ. Nana nie wiedziała dlaczego, ale musiała go przeczytać. To było jasne!

– Jasne, przyjacielu! – powiedziała do dźwięku podążających za nią kroków. – Jasne, jak słońce!

– Tup, tup! – odparł „przyjaciel” energicznie.

Nie przeczytała wtedy artykułu – jedynie sam nagłówek, ale teraz musi go przeczytać. To ważne. Ważne!

Podeszła do okienka pierwszego lepszego kiosku:

– Dzień dobry pani! Piękny dziś dzień, czyż nie? Trochę pochmurny, ale ja tam lubię pochmurne dni! Przynajmniej w końcu przestało padać! Niedługo pewnie zacznie padać śnieg! – zaszczebiotała wesoło do znużonej sprzedawczyni, która w odpowiedzi wzruszyła tylko obojętnie ramionami. – Do rzeczy! Czy jest Gazeta Codzienna z poniedziałku?

– Nie ma – odparła ponuro sprzedawczyni.

Nanę zamurowało. Nie ma! Ale ona przecież musi ją mieć! Dziewczyna odeszła od okienka bez słowa.

– Nie ma – jęknęła do Niewidzialnego. – NIE MA! Oddali. Skąd ją weźmiemy? Przecież MUSIMY ją mieć!

Nagle zupełnie oczywistym stał się fakt, że nie tylko ona musi mieć gazetę, ale ON, także. Była pewna, że pragnie tego równie mocno, a może nawet bardziej, może to był JEGO pomysł, może przekazał jej go w jakiś sposób – mentalnie? Nie wiedziała tego. Wiedziała jednak, że muszą zdobyć gazetę. Tak, jak wiedziała, że Niewidzialny to ON. Mężczyzna, chłopak, chłopiec. Wcześniej tego nie wiedziała, traktowała go bezpłciowo, ale teraz była pewna. To ON. Tak mówił jej ten żar, to natchnienie, ta jasność.

– Co robić, gdzie szukać?! Wszędzie pewnie oddali. Nie ma! – mruczała pod nosem jak obłąkana, a ludzie omijali ją szerokim łukiem; mężczyźni w garniturach, ściskający w rękach schludne aktówki, kobiety w garsonkach, młodzież w kolorowych kurtkach – wszyscy spoglądali na nią z niesmakiem, lub współczuciem. Nie potrzebowała go. Nie potrzebowała ich. Ludzi.

– Tup, tup, tup! – krzyknął nagle Niewidzialny (bo to w istocie był krzyk) i zatrzymał się raptownie przy koszu na śmieci. Kosz był przepełniony, a dookoła walało się pełno odpadków; papierów, puszek… gazet!

– To ten kosz! Cholera! – krzyknęła przejęta Nana. – To tu! Tu ją wyrzuciłam! Tu!

Uklęknęła i szybko zaczęła przeglądać mokre od deszczu śmieci.

– Puszka po coli, pet, butelka, papierek po gumie do żucia… – szeptała gorączkowo pod nosem – JEST!

Dziewczyna ściskała w drżących dłoniach rozmokły egzemplarz poniedziałkowej Gazety Codziennej – litery były lekko rozmyte, ale nadal wystarczająco czytelne. Wstała, czując na sobie ciekawskie spojrzenia przechodniów i otworzyła gazetę delikatnie na stronie z artykułem…

Jęknęła; strona została wydarta. Nigdzie ani śladu.

– Nie mamy szczęścia – powiedziała dziewczyna – trzeba będzie szukać dalej.

– Tup, tup, tup! – zabrzmiało niecierpliwe i dziwnie zażenowane tupanie.

– Chcesz mnie ostrzec, prawda? Po to jest to całe zamieszanie – stwierdziła Nana i wiedziała, że to prawda, bo ON chciał ją ostrzec, coś jej powiedzieć i chciał to zrobić za pośrednictwem artykułu, a artykuł zniknął. Wiedziała to, bo to mówiła jej Jasność, a Jasność nie mogła się mylić.

Jednak to na nic. Gazeta zniknęła. W innych kioskach i salonikach prasowych nie było już starych wydań, wiedziała to. Poczuła się nagle okropnie zmęczona, emocjonalnie zmęczona i strasznie stara; jej oczy znów były szare, niczym oczy starca.

– Tup, tup, tup!!! – zakrzyknął z przejęciem.

– Nie pleć, przecież to niemożliwe – odparła zrezygnowana. – Nie mógłbyś.

– TUP, TUP, TUP! – wyjaśnił.

– Naprawdę? – ożywiła się Nana, a jej oczy rozjaśniła błękitna iskierka .– Dopiero teraz sobie przypomniałeś? Rety! Mam nadzieję, że nie kłamiesz!

– Tup, tup, tuup! – odparł towarzysz, ale w tym dźwięku rozbrzmiewała fałszywa nuta – nuta strachu.

Dziewczyna jednak nie usłyszała jej, albo nie chciała usłyszeć, nie zapytała też jak to zrobił – może bała się odpowiedzi? Bała się tego, czego mogłaby się dowiedzieć, zadając mu takie pytania?

To teraz nieważne, pomyślała, odpychając od siebie złe przeczucia, ważny jest tylko artykuł, a on leży na brudnym parapecie w jej małym mieszkaniu na terenie Starej Kamienicy.

Ruszyli w drogę bez chwili zwłoki, a w oczach Nany na nowo pojawił się cień błękitu – cień chorego błękitu, jak w myślach nazywał go każdy, kto wówczas przypadkiem napotkał jej wzrok. Wszyscy odwracali głowy.

Śmiertelnie chory błękit.

Tup, tup, tup…

 

 

 

Faza Szósta: Ostatnia

 

 

Na ostatnim odcinku drogi do domu szybki chód przeobraził się w trucht, a trucht zamienił się w szaleńczy bieg. Jasność wypełniała każdy mięsień ciała dziewczyny, jej umysł płonął trawiony dziwną gorączką, a na bladziutkiej twarzy wykwitły niezdrowe plamy.

Wreszcie go przeczyta, myślała w ekstazie, przeczyta artykuł, a w nim jest odpowiedź! Na co? Nie wiedziała. Ale może dowie się skąd się wzięły Kroki? Dlaczego akurat ona? Przed czym ma się strzec? Tak! Na pewno się dowie! Biegli razem: Nana i Niewidzialny, a ich kroki wystukiwały szalony rytm; raz łącząc się w pięknym unisono, raz rozdzielając się i tworząc znajomy dysonans.

Nana wpadła do klatki schodowej pierwsza i pierwsza dopadła drzwi do mieszkania. Przekręciła klucz w zamku drżącymi dłońmi dysząc ciężko.

Otworzyła.

Pchnęła drzwi.

Weszła; weszli oboje.

W mieszkaniu panowała nienaturalna cisza, zupełnie jakby każda ściana, każdy mebel i wszystkie zasłony wstrzymały oddech w napięciu oczekując tego, co ma nadejść.

Nana zostawiła drzwi otwarte i ruszyła do salonu, słysząc i widząc wszystko niesamowicie wyraźnie; słyszała symfonię Kroków, słyszała pulsowanie krwi w skroniach i warkot silnika na zewnątrz, widziała każdy szczegół, każdy okruch na dywanie, drobinki kurzu na stole i… stronę z artykułem na parapecie. Zatrzymała się o krok od celu. Mogłaby przysiąc, że rano jej tu nie było.

On przecież mówił, że zabrał ją wczoraj z kosza na śmieci, do którego ją wyrzuciła i od tamtej pory strona leżała na parapecie. Mówił, że specjalnie zostawił ją na widoku, licząc, że Nana zauważy.

Jej tu NIE BYŁO. Rano jej NIE BYŁO. Dlaczego teraz TU JEST? – pomyślała dziewczyna i ogarnął ją dziwny niepokój. Przed chwilą, gdy weszła do pokoju też NIE BYŁO jej na parapecie – była tego niemal pewna.

NIE BYŁO JEJ.

Teraz jest.

– Tup.

– Chodź. Przeczytaj.

– Tup.

Usłyszała nawoływanie, dochodzące z zewnątrz i ze środka jej ciała; z płuc, z wątroby, odbijające się od nerek, huczące w głowie. Echo nasilało się stopniowo, a wraz z nim nasilała się potrzeba, by przeczytać artykuł. Słyszała bębny dudniące w głowie; pulsujący afrykański rytm.

Czuła się jak we śnie – jej ruchy nagle stały okropnie powolne, a każda część ciała ważyła tonę. Świat był zamazany, zamglony, kolory boleśnie ostre, dźwięki tak wyraźne, że aż raniły uszy…

– Tup.

– Chodź. Przeczytaj.

– Tup.

Chciała się odwrócić, uciec, biec ile sił w nogach – nie mogła – ciało przestało być posłuszne rozkazom. Ręce wyciągnęły się w stronę lekko pomiętej, szarej karty papieru, zapisanej drobnym, czarnym drukiem.

– Chodź. Przeczytaj.

Walczyła rozpaczliwie o kontrolę.

– Tup!

– Chodź. Przeczytaj.

Jej TU NIE MA! – zdążyła jeszcze pomyśleć, po czym wyciągnęła ręce i pochwyciła kartkę – bardzo rzeczywistą jak na coś nieistniejącego.

Zaczęła czytać.

Świat zamilkł.

Z każdym przeczytanym zdaniem Nana rozumiała coraz lepiej i przez to ogarniał ją coraz większy strach.

Coraz większa… ulga.

Ulga i przerażenie.

Dobrnęła do końca artykułu.

Drżała, dygotała, trzęsła się.

Jej tu NIE BYŁO i NIE MA jej teraz.

Poczuła wilgoć w kroku i ciepły strumień, przesączający się przez nogawkę jeansów, a do jej nosa dotarł duszący zapach moczu. Wiedziała już wszystko, wszystko zrozumiała, ale było już za późno, by uciec, by zaprzeczyć. Chciała iść dalej, musiała iść dalej. Musiała przekroczyć czerwone drzwi, bo tam znajdzie to, czego jej trzeba (przed niedzielą). Tak mówiła Jasność i On tak mówił, a On nie mógł się mylić (i to jest prawdą). Ogarnęła ją lekkość jakiej nigdy nie zaznała, bo oto stanie się częścią Jasności i będzie też częścią Jego. Widziała nieznaczne drżenie powietrza tuż obok i wiedziała, że stanie się częścią tego powietrza (wiedziała to). Wyciągnęła dłoń do klamki białych (czerwonych) drzwi na balkon i wyszła, a jej chore, błękitne oczy jaśniały boleśnie. Uśmiechała się szeroko, nieprzytomnie. Widziała Jego błękitne oczy i była nim i Jego oczami.

Podał jej dłoń; zimną, metalową dłoń utkaną z wiatru, kurzu, błękitu i krwi.

Jeden Krok, o Jasności!

Słyszała w oddali krzyki, wrzaski i nawoływania, ale ich tu nie było, bo i ona już odeszła.

Współczuła im, bo nie widzieli.

I ona już ich nie zobaczy.

Ludzi.

Wspięła się na Barierkę, ściskając wiatr w ramionach i zatańczyła.

Jeden Krok.

O Jasności!

Tup, tup, tup – usłyszała umierając.

Dźwięk jej własnych Kroków.

Koniec

Komentarze

Tup tup. Moim zdaniem dobre opowiadanie z całkiem niezłymi zwrotami akcji.

To się czyta.   Plącze się po tekście kilka potknięć, ale to się czyta.

Fajne! Czytało się przyjemnie, bez zatrzymywania się lub dociekania "Co też autor miał na myśli?…". Poza tym czułam lekki "klimat" i napięcie. Jeszcze raz: bardzo fajnie mi się do czytało! ^^

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

Podaj numer konta. Chętnie uiszczę opłarę za chwile spędzone na lekturze Twojego tekstu.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka