
Opadające niebo cz. I i II „Grafomania 2014”
Maveric był przezywany przez dzieciaki kadłubkiem, bo nie miał rąk. W czasach wojny nosił w rękawach protezy, żeby nie było widać braków. Bał się ludzkiego gadania. Spotkaliśmy go po jakiś 20 latach. Podobno mieszkał głęboko w lasach puszczy, miał tam swoja chatę, którą przejął po stryju. Wielu zastanawiało się jak on sobie radził przez tyle lat?
Maveric dołączył do nas tego lata. Wybraliśmy się pewnego razu na poszukiwanie dogodnego miejsca do wystrzelenia naszego satelity. Pracowaliśmy nad tym urządzeniem przez ostatnie 5 lat, aż nadszedł czas wypuszczenia naszego dziecka z gniazda. Nienawidzę wyjazdów z kumplami tym warczącym busem. Podczas jazdy zbierało mi się na wymioty, chciałem, żebyśmy byli już na miejscu. Dogodnej lokalizacji wciąż nie było widać.
Kevin, przed wyprawą, polecił upakowanie całego, naszego sprzętu do busa. Duzy problem mięliśmy z kufrem, w którym był korpus satelity, całość nie ważyła wprawdzie 200kg, ale objętość tego ładunku zajęła dużo miejsca w środku wozu.
Jack był w połowie zgrzewki piw, które zakupił przed wyjazdem, był juz dobrze zrobiony gdy próbował wstać w pędzącym samochodzie i śpiewał hymn.
Maveric był w porządku. Baliśmy się, że będzie trochę zamknięty w sobie, ale ten chętnie z nami rozmawiał. Opowiedział, że ostatniej zimy zawaliła mu się cześć szopy. Zadeklarowaliśmy, że pomożemy mu w te wakacje to odbudować. Ostatnie godziny podroży zleciały prawie w ciszy, nie licząc Jacka i jego pomruków. I tak właśnie jechaliśmy. Początkowo źle się czuliśmy, cos nie grało.
Na jednym z postojów patrzyliśmy jak Maveric, bez rąk, próbuje się wysikać, wyglądało to trochę komicznie. Jack wyrywał sie nawet do pomocy…
Słonce chyliło się już ku zachodowi kiedy znaleźliśmy idealne miejsce, przynajmniej wydawało nam sie, że jest idealne. Niedaleko szosy ciągnął się pas drzew a za nimi była górka z dużym wypłaszczeniem na szczycie. Jednym głosem huknęliśmy: to tu! Problemem było znalezienie bocznej drogi, którą moglibyśmy zjechać i w miarę możliwości jak najbliżej dowieźć nasz dobytek.
Cz. II
Kufer klapnął na piachu. Nie rosła tu trawa. Padliśmy wszyscy wkoło, to dźwiganie nas umęczyło. Wzięliśmy po piwie od Jack’a i oparci o skrzynię popijaliśmy złoty płyn patrząc na zachodzące Słońce. Zostało nam niewiele czasu do zachodu. Postanowiliśmy, że skupimy się dzisiaj na rozbiciu obozu czyli dwóch dwójek, które zabraliśmy ze sobą podczas kompletowania sprzętu. Skończyłem pić piwo pierwszy. Zgniotłem puszkę i rzuciłem ją w dół zbocza, zatrzymała się przy jakieś kępie trawy. Rozłożenie namiotów zajęło nam z Kevinem niestety ponad 30 min. Wiadomo, że na pomoc Maveric’a nie mogliśmy co liczyć, chociaż i tak pomógł jak umiał – kopnął, w nasza stronę, worek ze śledziami. Jack przysypiał oparty o kufer, głowa zwisała mu na lewym ramieniu a ślina cieknąca z pomiędzy ust dotarła już do brody. Trzeba było dobrać się po dwóch do spania. Wymieniłem z Kevinem porozumiewawcze skinienie i oznajmiłem Mavericowi, że będzie spał z Jack’iem. Nie było to może zbyt uprzejme z naszej strony, ale z drugiej strony bezręki nie będzie musiał martwić się o to, że z kimś innym musiałby rozmawiać do późnych godzin nocnych. Pozostało nam tylko zebranie rozrzuconych rzeczy, zamkniecie samochodu i oczywiście wniesienie Jacka do namiotu. Noc była przyjemna, ciepła. Sen dopadł mnie szybko.
Obudziły mnie dziwne dźwięki oraz to, że do namiotu, przez siatkowane okienko, wdzierały się pierwsze, ciepłe promienie Słońca. Kevin jeszcze pochrapywał. Wyśliznąłem się ze swojego śpiwora i delikatnie rozsunąłem zamek namiotu. Wychyliłem głowę przez otwór i ze zmrużonymi oczami potwierdziłem obecność samochodu i kufra. Namiot odrzuconych był natomiast otwarty, wyczołgałem się z naszego i zacząłem rozglądać się za chłopakami. Długo ich nie szukałem, za samochodem ujrzałem co najmniej dwuznaczna scenę – Jack kucał przed Maverickiem i najwyraźniej mocował się z jego rozporkiem.
-Cholera, Mav jak Ty to robisz jak nie ma w pobliżu osoby, która by Ci w tym pomogła? Rzekł Jack.
-Zazwyczaj chodzę w luźnych dresach, takie zawsze jest łatwiej zsunąć. Te spodnie specjalnie założyłem na wyjazd z Wami, wiedząc, że będę mógł na Was liczyć. Tak rzadko w nich chodzę.
-Ej, chłopaki nie przeszkadzam Wam? – zawołałem.
-Spadaj, przynajmniej mu pomagam.
Rozsunął się zamek, nie ten od spodni, obróciłem się i zobaczyłem główkę, tfu, głowę Kevina wystająca z namiotu.
Na śniadanie zjedliśmy kanapki, które zrobiła nam siostra Jack’a. Sam Jack siedział w cieniu auta i przeklinał na piekielnego kaca.
Kevin mózg naszej wyprawy, zaczął rzucać nam krótkie lecz dokładne polecenia – zaczęliśmy rozpakowywać sprzęt. Wpierw należało przygotować podłoże pod stelaż, na którym umieściliśmy korpus rakiety, Mav zadumał się przez chwile, patrząc na ten element…
Ponad dwie godziny zajęło Kevinowi zmontowanie całego zestawu. Powiedział, że jak tylko rakieta wystrzeli w gore będziemy mogli śledzić jej położenie na naszym przenośnym ekranie. Umiejscowienie jej na orbicie zajmie 12 godzin. Następne 4 godziny zajmie sprawdzanie wszystkich parametrów i zakończy się podsumowaniem czy satelita jest w 100% gotowy do pracy. Urządzenie to będzie nam potrzebne do komunikowania się z naszą kolonią na księżycu Jowisza. Czuliśmy się dumnie z tego, że przyłożymy rękę do tej pamiętnej chwili, Mav też czuł, że coś do czegoś przykłada.
Tym razem podpisałeś się większą umiejętnością pisania opowiadania i już się wężyki czerwienią nie wiją i nie plenią pod wyrazami, swoimi pofalowanymi ciałkami. A opowiadanie, jak przystało na kontynuacje, dopowiada ciąg dalszy, kiedy dojechali do znalezionej góry wypłaszczonej zamiast wierzchołka, dlatego im dobrej i tam po kilku perypetiach i porannym śniadaniu mogli przyłożyć rękę albo i więcej rąk, tylko ich kolega w mało używanych spodniach nie mógł, bo nie miał, ale o tym to już było najsampierw napisane na początku i przeczytane było, to wiadomo o co chodzi i nie ma co się powtórnie powtarzać. W ogóle to opowiadanie bardzo mi się podoba, bo opowiada o przyjaźni spotkanej 20 lat po wojnie, jeszcze z lat szkolnych i jeszcze są oni wspólnie zainteresowani takim hobby żeby wystrzelić satelitę. No to teraz to myślę, że już masz szansę powalczyć w tym wspaniałym Konkursie!
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Popłakałem się już na początku, cóż za ból urodzić się bez rączek, dobrze że miał nóżki, ale i tak musiał mieć ciężko skoro nie miał rączek. Może też kiedyś wystrzelę satelitę…
Work smart, not hard
Doszukiwałem się gramofonicznych fragmentów, ale wielu nie znalazłem. O ile widać, że opowiadanie nie jest do końca serio, bo satelity się tak z pola nie wystrzeliwuje, tylko np rakietę ją niosącą, albo i nawet i więcej jak jest to dużą satelita, a pozatym te satelity są trochę cięższe i się tak nie mieszczą, jednaksze gramofonicznych fragmenty można liczyć na palcach jednej ręki, a jeśli kto znajduje więcej to i tak mu się w ręce zmieszczą. Cieszę się jednak, że to czytam, bo w mojej "IMPRESJI." jest bohater, co to nie ma nóg w sumie i myślę, czy by się nie dopełnili, gdyby się PRZYPADKIEM spotkali.
Z mięsem jest jak z mięsem im mniej mięsa, tym mniej mięsa.
A bo to takie bez rączek jak bohater bo nie powaga, bo powaga zabija powoli, ale i niepowaga też nie, bo niepoważnie to ja się co najwyżej drażnie, a że żyję i nie drażnię, to coś pośrodku jest napisane.
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
Chyba trochę mało grafomanii w tej grafomanii. Momentami czytało się jak prawdziwy tekst.
Babska logika rządzi!