- Opowiadanie: alucard - Bogowie Północy

Bogowie Północy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bogowie Północy

Stach & Perezzz

Zachęcam do luźnego podejścia do opowiadania, które miało być początkiem czegoś dłuższego, jednakże z powodu rożnicy zdań między autorami projekt został zawieszony na nieokreślony bliżej okres czasu. Uwagi mile widzane, za opinie "beznadziejne, won do pracy, etc." dziękujemy :) Prosze się nie spinać – mogą wystąpić drobne błędy korektorskie.

Miłej lektury.

 

BOGOWIE PÓŁNOCY

Prolog

 

*

 

Padał śnieg. Las spowijał nieprzenikniony i niemal namacalny mrok. Jedynie księżyc w pełni dawał niepewne poczucie bezpieczeństwa. Dziwne przeczucie gdzieś w jego podświadomości podpowiadało mu, że gdyby nie ten blask srebrzystej poświaty odbijającej się nieśmiało od śniegu, nie byłby w stanie zrobić następnych kroków. Noga za nogą. Narta za nartą. Prowadził swój oddział w ciemność. Mroźne powietrze z każdym oddechem wbijało się kłującymi igłami w płuca. Oddech za oddechem…raz za razem. Jedynym co słyszał, prócz własnych skołatanych myśli, były oddechy i odgłosy jazdy kompanów. Byli to młodzi ideowcy, nieprzygotowani na okrucieństwa wojny. Podążali za nim jak za bogiem. Każdemu słowu, które wypowiadał towarzyszył zapał i oddanie młodych żołnierzy.

-To jeszcze dzieci. – pomyślał. – Ledwo oderwane od matczynej piersi, z mlekiem pod nosem. Jak zachowają się w sytuacji zagrożenia? Co zrobią, gdy spotkamy się twarzą w twarz z wrogiem?

Jurij Wladimirowicz wspominał pierwszą grudniową noc na froncie radziecko-fińskim. Nie zdążył wysiąść z transportera, który go przywiózł z odległego sztabu dowodzenia 9 Armii, gdy nocny gwar rozdarł odgłos strzałów. Nie były to jednak strzały, jakich można spodziewać się w pierwszych tygodniach wojny. Pojedyncze, miarowe strzały. Wymierzone, przemyślane, niosące śmierć…będące jej oddechem. Dwa strzały, które zasiały strach w stacjonującym w okolicach Kuusamo 47 korpusie Daszyczewa. Dwa skowronki bogów północy, którzy postanowili zabrać do lodowej krainy młodych wartowników. Jedynym błędem jaki popełnili było zapalenia papierosa. Pociski trafiły perfekcyjnie; w ciągu kilku sekund. Młodzi padli natychmiast. Nie było czasu na wspominanie ukochanej dziewczyny, matki gotującej obiad czy wiecznie pijanego ojca z drewnianą pałką w ręku. Śmierć nie była chwalebna, ani pełna patosu czy mistyki. Dwa krótkie, głuche stuknięcia – dwa trupy padające w udeptany śnieg. Ten widok przypomniał mu, że przyjechał tu walczyć. Zamierzał przetrwać to lodowe piekło i wrócić do Moskwy.

Wąska ścieżka, którą się poruszali, co chwile skręcała i wiła się między kilkusetletnimi świerkami. Majestatyczne drzewa budziły podziw i lęk. Odwieczni strażnicy tej ziemi. Rycerze północy dumnie kryjący jej tajemnicę, tajemnicę mrozu… Czuł się tu źle. Klimat nie różnił się zbytnio od tego, o którego przywykł. Młodość spędzona na Syberii zahartowała organizm i umysł. Nauczył się doceniać życie, poznał jego wartość. Dlatego tak trudno było mu opuszczać żonę. Coś podpowiadało mu jednak, że jeśli nie pojedzie dobrowolnie, dostojnicy o nim nie zapomną i szybko dadzą mu możliwość odwiedzenia najbardziej odległych zakątków Związku Radzieckiego. Czekała by ich tam okrutna i powolna śmierć, na co nie mógł pozwolić.

Ciężkie, czarne chmury, leniwie sunące po nieboskłonie przysłoniły księżyc. Wydawało się, że czerń nocy nie może być jeszcze mroczniejsza, a jednak miał wrażenie, że przenika go na wskroś, że wdziera się w podświadomość. Z ciężkich chmur zaczął sypać gęsty śnieg. Widoczność stała się praktycznie zerowa. Dalsza podróż w takich warunkach nie miała najmniejszego sensu. Zwolnił tak, aby jadący za nim na niego nie wpadli i dał znak żeby się zatrzymali. Stali tak chwilę bez ruchu. Ich ślady zasypywał już świeży śnieg. Nie widział nic, co znajdowało się dalej niż końcówki własnych nart. Doszedł więc do wniosku, że równie dobrze mogą zatrzymać się tu gdzie stanęli, gdyż prawie na pewno zboczyli z trasy.

-Przeczekamy. – rzucił od niechcenia do czterech żołnierzy. Żołnierzy, który byli członkami elitarnego oddziału zwiadowczego, utworzonego w noc jego przyjazdu na te tereny. Oddział był tak samo elitarny jak jego podwładni. Czterech chłystków, których poznał kilka dni temu. Najstarszy miał może 22 lata, najmłodszy 17. Nie napawało go to zbytnim optymizmem. Nie liczył na to, że przeszli jakiekolwiek szkolenie. Po prostu załadowano ich na ciężarówkę, ubrano, wręczono karabiny

i kazano jechać na daleką północ walczyć z wrogiem światowej rewolucji. Jedyne, na co mógł liczyć to ubóstwienie, którym go darzyli. Przyszło im w końcu służyć pod porucznikiem Jurijem Wladimirowiczem Zucevem, asem radzieckich wojsk lądowych, legendą szkoły oficerskiej w Moskwie. Człowiekiem, który uratował samego Berię przed zamachem w 1937 roku. Dla niego było to przekleństwo. Był darzony zaszczytami, które przynosiły więcej kłopotów niż pożytku. Towarzysz Beria nie mógł przecież pozwolić, aby człowiek, który go uratował trafił na szkolenie NKWD – musiał mieć swoją wtyczkę w armii. Dla Jurija było to przekleństwo. Jedyne, co mógł zrobić, aby odciąć się od polityki, to dać się zabić. Uciec i tak nie miał gdzie. Jeśliby by spróbował, to albo znaleźliby go ludzie lasów, albo Rosjanie. W obu przypadkach czekała go śmierć, poprzedzona torturami. Nie był pewien, w rękach których

z oprawców koniec byłby szybszy i przyjemniejszy. Poza tym, jego dezercja pociągnęłaby za sobą przykre konsekwencje dla Pavla i Miry.

-Nie palić ognisk ani papierosów. – wydał po chwili zadumy krótki rozkaz. – Finowie mogą załatwić nas, jak tamtych dwóch z posterunku.

Młodzi nic nie odpowiedzieli. Stali tylko bez ruchu. Para z ich oddechów i ubrań unosiła się gęstym obłokiem.

-Jeśli nie przestanie padać znajdą nas, albo zamarzniemy. – pomyślał gorzko.

Zmęczenie dawało się we znaki. Kilkanaście godzin biegu przez las wykończyłoby olimpijskiego mistrza. Nawet nie zauważył kiedy ciemność nocy stała się ciemnością jego snów. Nagle z odrętwienia i błogiego spokoju wyrwało ich głuche wycie.

-Wilki. – pomyślał w pierwszej chwili. W dźwięku było jednak coś głębokiego, coś jednocześnie dzikiego, ale i… ludzkiego…

-Wiejskie legendy. – zdenerwowany spojrzał po swoich towarzyszach, którzy pytająco na niego patrzyli. Gardłowy dźwięk zbliżył się. Śnieg przestał padać. Księżyc powoli wyłaniał się zza chmur. Jurij nakrył się płaszczem i zapalił latarkę. Szybko zsunął

z pleców skórzany mapnik. Prezent, który dostał od Pavla. Wyjął mapę i mały mosiężny kompas. Nie miał zielonego pojęcia gdzie się znajdują. Zbyt długo nie sprawdzał i nie korygował trasy. Stwierdził, że do wioski zostało im w dużym przybliżeniu około 10 – 15 kilometrów. Jeśli się pospieszą osiągną cel w godzinę. Dokonają rozpoznania, obserwacji i…

Ciszę i myśli zakłócił odgłos strzału. Takiego samego jak wtedy, gdy przyjechał do obozu. Ktoś osunął się na śnieg.

W ułamku sekundy zwątpienie, senność i niepewność opuściły go. Adrenalina buzująca w krwi zamieniła go w zimnego i racjonalnego żołnierza. W dowódcę. Zadziałały odruchy, nie było czasu na rozterki. Składając mapę i chowając kompas zrzucił pelerynę i w pozycji bojowej mierzył w stronę, z której padł strzał. Kątem oka zauważył młodzieńca trafionego w głowę leżącego obok niego. Ciepła krew parowała i krzepła momentalnie w tym mrozie. Pozostali trzej byli za nim.

-Pewnie teraz właśnie uświadomili sobie, że taka śmierć nie przyniesie zbyt wiele chwały i pożytku Mateczce Rosji. – myśl zakłócił cień ruchu w odległości kilkuset metrów przed nim. – Niemożliwe żeby trafił z tak daleka…Chyba, że… Duch Północy…Biała Śmierć…

Było tylko jedno wytłumaczenie. Żaden człowiek nie trafiłby tak perfekcyjnie z takiej odległości. Żołnierze mówili o duchach, które nosiły kule Śnieżnego Człowieka tak, jak tego zapragnął.

Młodzi padli na ziemię z przygotowanymi do strzału karabinami, on zaś przyklęknął próbując wycelować w sylwetkę tajemniczego napastnika przebiegającego między drzewami. W ruchach snajpera było coś nienaturalnego, zwierzęcego i jakby przez krótką chwilę Jurij widział jego oczy – żółte ślepia, oczy drapieżnika. Wystrzelił

z cichym przekleństwem, nie mając pewności czy sięgnął celu. W odpowiedzi usłyszał krótkie skamlenie i długi przeciągły skowyt, który uniósł się przez cały las. Napastnik uciekł, najprawdopodobniej zraniony. Dla Jurija zwycięstwo to nie oznaczało sukcesu – nie dość, że stracił jednego ze swoich podopiecznych, to jeszcze zdradził swoją pozycję jednostkom wroga. Nie miał czasu do stracenia, musiał się śpieszyć.

– Sasza, Igor do przodu – rozkazał szeptem – Witalij środkiem, ubezpieczasz boki, ja tyły – zamierzał ruszyć dalej na zachód, przeczekać i wrócić do bazy już bez strat własnych w oddziale.

– Nie możemy zostawić Wańki towarzyszu Władymirowiczu – rzekł roztrzęsiony Sasza wskazując na ciało poległego żołnierza.

– Nie możemy też taszczyć go ze sobą – odpowiedział twardo Jurij – mamy zadanie do wykonania, później go będziemy opłakiwać, teraz ruszać leniwe sabaki!

Żołnierze niechętnie ruszyli do przodu. Jurij wiedział, że ich morale są w złym stanie.

Szli prąc dalej przez las, nie licząc mijających minut. Jurij nerwowo oglądał się za siebie z karabinem wycelowanym w ciemność, wyczekując wrogów czających się

w głębi lasu. Niedawna konfrontacja z fińskim snajperem zmusiła go do jeszcze większej koncentracji i skupienia; zimno nie istniało, ciemność nie miała znaczenia. Liczyło się zadnie. Nawet wspomnienie ukochanej Miry, które teraz w chwili zagrożenia przychodziły ze zdwojoną siłą były skutecznie przez niego tłumione.

Nie zauważył nawet, kiedy mrok nocy ustępował blademu porankowi, dopiero Sasza wytrącił go z równowagi

-Towarzyszu Władymirowiczu – szepnął – przed nami wioska tubylców. Naliczyliśmy

z Igorem kilka chat. Mieszkańcy pewnikiem śpią jeszcze. Jakie są wasze rozkazy?

Jurij spojrzał się w stronę, w którą wskazywał Sasza. Dostrzegał już zarys chat. Być może w tej wiosce mogli znaleźć jedzenie i świeżą wodę. Musiał być jednak przygotowany na to, że mieszkańcy nie będą chcieli współpracować z towarzyszami proletariuszami, którzy przyszli ich wyzwalać spod władzy wyzyskującego ich rządu Fińskiego. Być może będzie musiał podjąć bardzo drastyczne środki …

– Wchodzimy po cichu, wyciągamy mieszkańców wioski na zewnątrz. Igor i Witalij będą ich pilnować, kiedy my będziemy przeszukiwać chałupy.

– A co jeśli będą stawiać opór? Albo ktoś nas zaatakuje?

Jurij podrapał się po podbródku.

– Wtedy … wtedy macie moje pozwolenie na użycie siły. -

Sasza skinął głową i ruszył do pozostałych. Jurij stał jeszcze przez krótką chwilę wpatrując się w ciemność lasu, po czym ruszył za resztą swojego oddziału.

 

**

 

Te same tereny XII wiek

 

Trzech wysłanników Henryka, biskupa Uppsali, towarzysza wyprawy chrystianizacyjnej króla szwedzkiego Eryka IX uklękło przed gothi Tahvo Bossonem. Dwaj starsi mnisi i jeden młodszy oddali szacunek władcy godordu, po czym jeden ze starszych rzekł:

– Król nasz umiłowany Eryk śle tobie pozdrowienia cny synu Bossona, jednocześnie prosi cię Panie o rozważenie propozycji, która korzyści jeno twojemu ludowi przynieść może, nie straty.

Sam wódz był osobą, która nie bez powodu była najwyższą władzą w swojej domenie – potężnie zbudowany mężczyzna z długą czarną brodą i przenikliwymi szarymi oczyma wydawał się niesamowicie spokojny, jednakże spokój ten porównać można było do czatującego wilka, który czekał na to by ofiara popełniła błąd i wtedy mógł zaatakować. Poczucie szacunku i wyższości wzmagały też skóry drapieżników,

w które był obleczony. Przy drewnianym, rzeźbionym w wilcze łby tronie, na którym siedział, prócz uzbrojonych wojów stała młoda dziewczyna w bogatym jak na te rejony ubraniu, w której miedziane włosy wplecione były czarne pióra, zaś jej piękne niebieskie oczy wpatrywały się w młodego zakonnika, który ukradkiem jej spojrzenie odwzajemniał.

– Przynosicie mi dary – odpowiedział staremu mnichowi gothi Tahvo – i nowego, potężnego Boga, a także obietnice króla Eryka, którego chwalebne czyny słyszałem

i ja w swoim godordzie. – tu przerwał gładząc się po swojej smoliście czarnej brodzie – obietnice dobrego życia dla mego ludu, jednakże za cenę porzucenia starych Bogów, wiary we Wszechojca, porzucenie naszych ścieżek i tradycji. To tak jakbyśmy naszczali na nagrobki przodków naszych.

– Panie – odezwał się drugi ze starszych mnichów – świat się zmienia, pod sztandary Chrystusowe przychodzi coraz więcej władców, coraz więcej jarlów, godordów, przyjmuje Najświętszy Sakrament, a wraz z nimi ich poddani. Przyjęcie Krzyża Jezusowego to połączenie się z cywilizacją i obietnica prosperu. Jeśli nie przyjmiecie wiary chrześcijańskiej jak to zrobili inni wodzowie przed tobą, nie będziecie mogli handlem się zajmować z innymi wioskami, zaś sami w grzechu pogańskim żyć będziecie i wiecznego zbawienia po śmierci nie dostąpicie, jeno ognie piekła was spotkają. Możliwe też, że jeśli w pokoju się nie rozstaniemy król nasz – Eryk – łaskawy taki nie będzie i swych wojów niechybnie na was wyśle.

– Grozisz mi i mojemu plemieniu klecho? – warknął Tahvo.

– Uprzedzam jeno ciebie i lud twój jaśnie oświecony – odpowiedział mnich kłaniając się.

Przez chwilę gothi wyglądał jakby miał rzucić się na mnichów by rozerwać ich na strzępy gołymi rękami, jednakże uspokoił się i na tyle spokojnym na ile mógł głosem rzekł:

– Decyzji nie podejmę dzisiaj gdyż będzie wymagała ona przemyśleń i narady z moją drużyną, do tego czasu jesteście mymi gośćmi szlachetni posłańcy. Jedzcie pijcie

i bawcie się. Gdy już będę wiedział, co przekazać królowi Erykowi, tedy was wezwę.

Mnisi raz jeszcze pokłonili się gothiemu i ruszyli w stronę wyjścia z jego domu. Ani gothi ani starsi mnisi nie zwracali uwagi na młodego mnicha, który wychodząc spoglądał jeszcze za siebie na młodą dziewczynę stojącą przy tronie i uśmiechającą się w jego stronę.

 

Dwóch starych mnichów siedziało w izbie przyszykowanej dla posłańców w jednej

z chat przy domu wodza. Obaj spożywali wieczerzę składającą się głownie

z solonego mięsa i miejscowego alkoholu. Z początku milczeli obaj, ich ciszę przez jakiś czas przerywał trzaskający w kominku ogień. Po chwili jeden z mnichów zwrócił się do drugiego:

– Jesteś pewien bracie Bartłomieju, że ci barbarzyńcy przystaną na propozycję króla? Wszakże pogaństwo tu głęboko jest zakorzenione, porzucić ichnich bogów nie chcą, bo przyzwyczajeni są do nich … jeszcze Tahvo kaprysem swoim głowy nasze odeśle biskupowi Henrykowi i królowi Erykowi jako odpowiedź.

– Nie sądzę bracie Albercie – brat Bartłomiej dopił resztki alkoholu z kubka – Tahvo może i jest paskudnym charakternikiem, jednakże głupi nie jest i widzi, co się wokół dzieje – patrz jakże to Chrystusa zastępy dumnie wkraczają w najmroczniejsze Europy ostępy przynosząc światło i nadzieję, nie ważne czy mamy do czynienia

z dumnymi Polanami czy brutalnymi dzikusami z północy, wszyscy wiedzą, jakie korzyści niesie ze sobą przejście na chrześcijaństwo, nasza misja jest jedną z wielu, jednakże wszystkie są równie ważne. Bo jeśli nie my ich przekonamy do porzucenia starych ścieżek, to zmusi ich do tego karzący miecz króla Eryka, a szanse na przeżycie tedy wodzowie butni jak Tahvo mają nikłe.

– Słuszna uwaga bracie Bartłomieju, aliści im więcej wiernych przejdzie na łono Matki Kościoła, tym więcej żołnierzy ruszy do Jerozolimy bronić pielgrzymów naszych przed hordami saraceńskimi … a tak odstępując od tematu bracie, dlaczego zabraliśmy ze sobą młodszego brata Percivala? Wszakże młodzian mleko matczyne pod nosem ma jeszcze, a miast niego innego zabrać ze sobą mogliśmy, bardziej

w sprawy dyplomacji obytego.

Mnich zwany Bartłomiejem uśmiechnął się.

– Widzisz Albercie, starzy jesteśmy, niedługo przyjdzie nam odejść z tego świata, dlatego też przekazywać musimy wiedzę i doświadczenie młodszym od nas. Młody Percival ma w sobie tenże potencjał, który dostrzegli niegdyś we mnie moi mentorzy. Jest silny zarówno ciałem jak i duchem, a wiara jego jest silna, że gdyby do ognia ją porównać, potężnym ogniskiem by była, które rozświetla ciemności dookoła. Doświadczenie wspomogłoby go również, gdyby w przyszłości miał zostać na tych terenach i nauczać tutejszy lud Słowa Bożego. Musi tez poznać obyczaje tutejsze, inaczej spotka go los równie smutny, co na przykład biednego biskupa Wojciecha, który jeśli pamiętasz zginął umęczony przez Prusów gdyż naruszył jedno z ich sakralnych miejsc.

Albert wzdrygnął się na samą myśl, iż mogłaby ich spotkać męczeńska śmierć tutaj na dalekiej północy przez jeden z tak błahych powodów, co dostrzegł Bartłomiej, który na ten widok zaśmiał się pokasłując lekko.

– Obawiać się tych barbarzyńców nie musisz Albercie, może mają w sobie dzikość Prusów, i żyją na równie niebezpiecznych i znanych tylko sobie terenach, to rycerze króla Eryka są równie doświadczeni i równie obyci z ciężkimi warunkami, jakie panują tutaj na północy. Nasza śmierć była by klęską Tahvo, dlatego nam włos z głowy nie spadnie. Niech sobie ten poganin dokładnie przemyśli swoją decyzję, my tymczasem pić i jeść będziemy w spokoju, zaś młody Percival niech poogląda sobie ten pogański, lud, który już wkrótce dołączy do bożego stada. – kończąc swój wywód brat Bartłomiej nalał do kubka swego i Alberta alkoholu, po czym milczącym toastem zakończył ich wspólną wieczerzę.

Tymczasem młody brat Percival przechadzał się po słabo oświetlonym przez pochodnie grodzie gothi Thavo, otulony w grube mnisie szaty. Był jednocześnie zafascynowany i przerażony miejscem, w którym razem z jego starszymi braćmi przyszło mu rezydować przez nieokreślony jeszcze czas. Pomimo tego, iż był mnichem, był niezwykle dobrze zbudowany, w przeciwieństwie do innych znanych mu młodych akolitów. Podobnie jak jego towarzysze głowę miał gładko wygoloną, jednakże nosił na niej wełnianą czapę, która ochronę przed tutejszym mrozem dawała nikłą.

Początkowo Percival nie chciał odchodzić od orszaku biskupa Henryka, który towarzyszył królowi Erykowi XI podczas jego świętej krucjaty, dopiero jednak przekonany przez brata Bartłomieja nowymi doświadczeniami, jakie zyskać może, wyruszył w tą jakże niebezpieczną i ekscytującą podróż, która wydawała się miłą odskocznią od wertowania kolejnych tomiszczów.

Gród, w którym się obecnie znajdowali nie był miejscem wyjątkowo dobrze bronionym czy prosperującym, gdyż tutejsi mężczyźni byli bardziej wprawieni

w zbrojne wyprawy w celach łupieżczych niż w budowanie murów – jedyną obronę przed napastnikami stanowiła palisada z zaostrzonych pni drzew. Sam gród złożony był z kilkunastu dość prymitywnych drewnianych chat, które zamieszkiwali wojowie wodza Tahvo i ich wybranki, a także ich ojcowie i matki. Chaty były duże, dlatego bez problemu mogły pomieścić nawet co bardziej gromadną rodzinę.

Prócz chat mieszkalnych gród posiadał własnego płatnerza i kowala. Co wydawało się dość dziwne-nigdzie nie dostrzegł miejsca ich pogańskiego kultu?

Sami mieszkańcy nie byli do niego pokojowo nastawieni. Ci, co nocą pozostali na zewnątrz, czy to kobiety czy mężczyźni, patrzyli na niego wzrokiem pełnym pogardy

i nienawiści.

– Są niczym dzikie wilki, równie nieokiełznani i równie drapieżni – pomyślał Percival, gdy jego spokojny spacer zakłóciły słowa, które usłyszał za swoimi plecami.

– Hyvaa ilta.– na te słowa podskoczył delikatnie i powoli się odwrócił. Słowa owe padły z ust młodej dziewczyny, którą wcześniej widział przy tronie wodza Tahvo. Teraz, wiedząc, że nie przygniata go spojrzenie samego gothi, mógł z bliska przyjrzeć się dziewczynie, która patrzyła na niego z nieukrywanym zainteresowaniem. Była młoda, jednakże jej duże piersi zdradzały jej dojrzałość. Pomimo niedających zbytniego światła pochodni dostrzegł jej piękne oczy i uśmiech, który pomimo delikatnie krzywych zębów miał w sobie pewien urok. Jej miedziane włosy ukryte były teraz pod kapturem czarnego płaszcz ozdobionego piórami różnego rodzaju ptactwa, w większości jednak były to pióra długie i czarne. Percival przełknął ślinę. Nie wiedział dokładnie, kim jest owa białogłowa, gdyż mogła być równie dobrze małżonką wodza, a rozmowa z nią mogła się okazać nietaktem, który mógł kosztować młodego mnicha jego cenną głowę.

– Dobry … wieczór – odpowiedział ostrożnie nie spuszczając z niej wzroku. Wszakże ładna była; jednakże okazałe piękno mogło być również niebezpieczne. Ukłonił się delikatnie. Nie odzywał się przez dłuższą chwilę jeno wpatrywał się w jej lica.

W końcu dziewczyna, zniecierpliwiona przerwała milczenie.

– Nie musisz się mnie bać mnichu, ja nie gryzę, nie zagryzie cię też mój ojciec za rozmowę ze mną. Oczywiście moi poddani nas obserwują, strzegą mnie swym wzrokiem gdyż ja – Anu – jestem vovo, co można przetłumaczyć w waszym języku jako “ widząca “ i rzeczywiście widziałam cię wcześniej mnichu, gdyż obraz twój

w snach mi się objawił. – dziewczyna otuliła się mocniej swym płaszczem – nie musisz się też patrzeć na mnie jak na dziw jakiś, masz wszakże język w ustach, który do mówienia tobie służy, a z tego co usłyszałam biegle się posługujesz mową mego ludu, w dodatku – tu spojrzała na jego ciało – wzbudziłeś moje zainteresowanie, może opowiesz mi więcej na temat miejsca, z którego pochodzisz i obyczajów swojego ludu, gdyż zawsze chętnie słucham opowieści handlarzy i wojów, którzy przychodzą w gościnę ojca mego. –

Percival milczał dalej słuchając uważnie każdego słowa. Anu w pewien sposób reprezentowała siłę i niezależność swojego ojca, ale emanowała też pewnym ciepłem i przyjaźnią, mimo iż była pogańską wiedźmą, być może przekona ją do tego by porzuciła bezbożne praktyki i aby przekonała ojca do rychłego przyjęcia chrześcijaństwa, a przynajmniej warto było spróbować…

– Wybacz Pani mą nieśmiałość, gdyż nieobyty jeszcze jestem z tutejszymi zwyczajami, raczy więc Pani zaprowadzić nas gdzieś, gdzie ciepło i mróz nie męczy.

Dziewczyna skinęła głową i poprowadziła go do jednej z większych chat, stojącej przy długim domu wodza. Chata owa była ozdobiona skórami i kośćmi upolowanych zwierząt, była też szczególnie zadbana i podobnie jak chata wodza wyróżniała się na tle ponurych domostw mieszkańców grodu. Anu zatrzymała się przy drzwiach

i spojrzała się za siebie wpatrując się w Percivala niebieskimi oczyma

– Tutaj mieszkam, gdyż ojciec mój uznał, iż jego córka będąca jednocześnie vovo powinna mieć swój własny siennik, dlatego też moja matka i dwie inne nałożnice mieszkają wraz z moim ojcem w jego chacie. Obecnie ojciec jest na naradzie ze swoimi najlepszymi wojami, dlatego nikt nie będzie nam przeszkadzał. Proszę – otworzyła drzwi i gestem zaprosiła go do środka – rozgość się, przed chwilą napaliłam w palenisku, ale nie rozbieraj się bo jest nadal zimno.

Percival wszedł do środka niepewnym krokiem. Zbyt hojna gościnność córki wodza wprawiała go w zakłopotanie i pobudziła nieufność i strach wobec tutejszych ludzi.

W dodatku Anu pomimo swojej urody nadal była wiedźmą, która w każdej chwili mogła rzucić nań urok.

Wnętrze chaty nie wydawało się zbyt obszerne, po środku było palenisko, na ziemi

i na ścianach były rozłożone skóry i futra. Za łóżko służyła rozłożona niedaleko derka zrobiona również ze zwierzęcego futra; były też prymitywne meble jak krzesła czy stół. Przy ścianach stały tarcze, drewniane posążki, oraz amulety, których symboliki nie mógł odnaleźć w swoim umyśle. Na głównym miejscu widniał wilczy łeb, którego oczy wydawały się aż nazbyt ludzkie…

Anu weszła za nim zamykając drzwi. Zdjęła płaszcz, pod którym miała tą samą odzież co na oficjalnej audiencji u gothiego – wyróżniającą się zieloną suknię, po czym usiadła przy jednym z krzesełek, które stało niedaleko paleniska. To samo zrobił Percival, podsunąwszy uprzednio jedno z krzesełek.

– Opowiadaj więc piękny mnichu – Anu spojrzała się na palenisko – bom ciekawa twego imienia przede wszystkim. – jej wzrok ponownie padł na niego.

– Nazywam się Percival i jestem walijskim sierotą moja pani, którego przygarnęli bracia zakonni. Nie wiem kim byli moi rodzice, jednakże bracia uznali mnie za dar boży i wychowali jak najlepiej potrafili, nie wychodziłem za często z klasztoru. Ta misja jest dla mnie okazją by zobaczyć świat poza zimnymi murami. Mimo strachu, który z początku mnie trwożył, wiedziałem, że prowadzi mnie pan mój Jezus Chrystus, zaś to, co robi król Eryk jest dziełem pięknym, godnym apostołów, którzy przekazywali nauki Chrystusowe wszystkim narodom Morza Śródziemnego i nie tylko. Dlatego też – na chwilę zamilkł dobierając ostrożnie słowa, po czym kontynuował – dlatego też mam nadzieję, że ty Pani, twój ojciec, jak i cały wasz lud przyjmie jedynego Boga i porzuci ciemność jaką reprezentują wasze bóstwa.

Anu zaśmiała się, jednak nie był to śmiech oznaczający drwinę, bardziej rozbawienie.

– Śmiałe słowa jak na młodego i niedoświadczonego mnicha piękny Percivalu, jaką że masz pewność, że odrzucimy swoje stare wierzenia i przyjmiemy wasze? Równie dobrze moglibyśmy was zabić i odesłać wasze głowy Erykowi jako odpowiedź.

Mnich rzeczywiście wziął pod uwagę to, iż Tahvo może w dość brutalny sposób odmówić Erykowi przyjęcia wiary chrześcijańskiej, jednak oznaczałoby to śmierć zarówno dla pięknej Anu jak i wszystkich mieszkańców grodu.

– Nie bój się piękny Percivalu – Anu wstała z krzesła i uklękła przed nim – ojciec nic nie zrobi póki nie przyjdzie do mnie po radę. Wszystko zależy od tego, co ja powiem, gdyż ja jestem vovo. Oczywiście – położyła delikatnie dłonie na jego szacie, na ten gest mnich delikatnie zadrżał – mogę wam pomóc osiągnąć wasz cel mój silny kapłanie, jednak jest pewna cena, którą będziesz musiał zapłacić. Czy byłbyś

w stanie poświęcić się dla dobra swojej misji, nawet jeśli cena byłaby wysoka?

Myśli kotłowały się w jego głowie, po tych słowach. Czyżby od tego, co teraz odpowie zależało nie tylko życie jego i jego braci, ale też powodzenie jego misji? Czy musiał złamać przysięgi, które składał przed Bogiem Wszechmogącym i poddać się tej wiedźmie, skazując się tym samym na potępienie wieczne, by inni dostrzegli światło Trójcy Świętej? Przez chwilę spoglądał prosto w oczy Anu, która wydawała się w tej chwili nie tylko piękna i tajemnicza, ale też drapieżna i namiętna.

– Jeśli Bóg tak chce … tak – odpowiedział.

Na te słowa Anu delikatnie przysunęła uśmiechniętą twarz do jego i złożyła pocałunek na jego ustach..

– Tej nocy – wyszeptała, do przerażonego i podnieconego Percivala – zasiejesz we mnie ziarno swoich lędźwi mój piękny mnichu …

 

Gdy zeszła z niego zamknął oczy. Leżeli nadzy pod derką na futrach zwierzęcych, zaś ogień z paleniska powoli dogasał. Przytuliła się do niego chcąc poczuć ciepło jego ciała, on zaś odruchowo przytulił ją do siebie. Nie wpatrywała się jednak

w niego, lecz w spowitą mrokiem postać stojącą w kącie domostwa, która szczerzyła ostrze jak brzytwa zęby. Dokonało się i nasienie zostało zasadzone, szeptało w jej głowie, owoc zbierze plony ….

Po jej policzku spłynęła łza.

 

Nad ranem mnisi wyjechali z odpowiedzią dla króla Eryka IX. Trzy miesiące później pojawił się i sam król, wraz z biskupem, którzy obalili oficjalnie już starych bogów, stawiając pierwszy w tych terenach krzyż chrześcijański – symbol nadejścia nowej ery. Tahvo Bosson stracił przywileje kapłana, jednakże zachował władzę w grodzie. Razem z nim chrześcijaństwo przyjęła jego córka, żona ( gdyż resztę odprawił

z kwitem), wojowie w liczbie sześćdziesięciu oraz wszyscy pozostali mieszkańcy. Ogłosił również budowę kościoła i rozpoczęcie handlu ze szwedzkimi i duńskimi kupcami oraz zakaz najazdów na sąsiednie grody tudzież karawany.

Mimo przejścia na chrześcijaństwo, wielu ludzi dalej oddawało potajemnie hołd starszym bóstwom, na co z początku Tahvo przymykał oko, dopóki nie okazało się, że córa jego jest brzemienna. W dziewięć miesięcy po decyzji jaką podjął, córa jego wydała na świat nieślubne dziecko, bękarta z nieprawego łoża, którego nazywać swoją wnuczką nawet nie chciał. Była to desakracja vovo, desakracja wiary, która była tu silna. Nie mając winnego zbezczeszczenia świętego łona wieszczki, wódz postanowił udobruchać bogów płacąc najwyższą cenę – poświęcił ją na mahoniowym ołtarzu w głębi świętego zagajnika. Krew z jej szyi miała być wodą, która ukoi gniew Wszechojca. Po rytuale zaś rozkazał pozostawić dziecko w głębi lasu bestiom nocy na pożarcie, mieszkańcom zaś zakazał mówić o rytuale i rozkazał zapomnieć pod karą wygnania lub śmierci. W samym gaju postawiono kaplicę ku czci nowego Boga, a mahoniowy ołtarz był darem Tahvo dla udobruchania nowo przyjętego, potężnego Bóstwa…

Lata mijały, chrześcijaństwo na dobre zagościło wśród wojowników Tahvo, on sam zaś tracąc powoli siły witalne przekazał władzę w grodzie swojemu synowi Amosowi. On też kazał zamienić marną kaplicę w kościółek. Pozbyto się już ewidentnie wiary

w Asów i Asgard. Zamiast tego ściągnięto na te tereny kapłanów nowej wiary, którzy rozpoczęli nauczanie o Chrystusie i jego miłości.

W tym samym czasie ludzie pamiętający ostatni krwawy rytuał szeptali o ciemności

w środku lasu, z bojaźnią wpatrywano się zarówno w Święty Gaj, na miejscu, którego stał teraz nowy kościół, jak i w pierwsze mgły, gdyż pierwsze łaki wychodziły na żer, potwory i demony czyhały na nieostrożnych w blasku księżyca.

Równo dwadzieścia lat później z ciemności lasu wyłoniła się młoda i piękna kobieta ubrana jeno w skórzane szmaty, ozdoby w postaci kości małych zwierząt i wkroczyła do rozbudowanego grodu niczym jeździec trupioblady. I tak jak za jeźdźcem tak i za nią kroczyła otchłań.

 

Gdy wieści z grodu przestały nagle napływać, nowy król szwedzki, któremu problem ów przedstawiono rozkazał pewnemu starszemu zakonnikowi i grupie zbrojnych zbadać sprawę, gdyż szeptano, iż sam diabeł maczał w tym swoje plugawe szpony.

Gdy zakonnik i zbrojni dotarli do grodu ujrzeli koszmar prawdziwy – wojowie poćwiartowani, śnieg obmyty krwią, ciała dzieci, kobiet i starców – torturowane, porozrywane, wnętrzności mieszające się z odchodami, konsumowane przez dzikie zwierzęta. Władca grodu Amos przybity był do krzyża stojącego po środku grodu, zaś jego oczy były ze smakiem wydziobywane przez dwa wielkie kruki. Pod nim zaś klęczała młoda dziewczyna, która z drapieżnym uśmiechem i wzrokiem godnym samego diabła wpatrywała się w nowoprzybyłych jakby ich oczekując. Żołnierze pochwycili ją błyskawicznie, ona zaś się nie opierała.

Przy pobliskim kościele trzydziestu zbrojnych i zakonnik dokonali egzekucji na czarownicy, która bez dwóch zdań winna była śmierci wszystkich niewinnych mieszkańców i ich władcy. Ułożono stos, postawiono prowizoryczny pal, do którego ją przywiązano. Tuż przed podpaleniem stosu, czarownica nie wyraziła ni skruchy ni żalu za grzechy, jedynym co rzekła patrząc się głęboko w oczy starszego zakonnika było:

– Do zobaczenia w piekle ojcze.

Starszy zakonnik Percival przez chwilę dostrzegł w niej coś znajomego, jednakże ohydny czyn przysłonił wszystko, a stos zapłonął.

 

Po tych krwawych wydarzeniach król rozkazał spalić gród razem z ciałami mieszkańców. Rozkazał również wymazać raport brata zakonnego Percivala

z kronik, a także istnienie samego grodu.

Po wielu latach kościół, który stał tam samotnie został zburzony, gdyż powoli popadał w ruinę, a na jego miejscu wybudowano klasztor. Wieki później by ułatwić zakonnikom życie założono w pobliżu klasztoru pierwszą od wielu lat osadę.

Nikt, ani mieszkańcy osady, ani nawet najstarsi mnisi nie wiedzieli, że będą żyć

i umierać na ziemi skąpanej w krwi i grzechu. Na ziemi, którą spowija absolutna ciemność… która oczekuje swojego ponownego nadejścia.

 

***

Brodząc zaśnieżoną górską ścieżyną ksiądz David Wierowski rozmyślał o 5 latach spędzonych w klasztorze Dominikanów znajdującym się nieopodal małej wioski, na wschodnich kresach Finlandii.

Kilka lat wcześniej uznałby za czyste szaleństwo fakt, iż tu, w zapomnianym przez Boga i ludzi rejonie gdzie latem jest zimno a zimą jeszcze zimniej może być położony stary romański klasztor liczący sobie około dziesięć wieków, pamiętający jeszcze czasy św. Henryka z Uppsali.

Nie znalazłby się tutaj gdyby nie to, że zaczął wątpić. David szukał Boga, szukał jakichkolwiek wskazówek, szukał sensu swego życia. Kilka lat temu czuł się pielgrzymem, którego wędrówka nie ma końca. Dlatego też opuścił Polskę i wyruszył na daleką północ szukając odpowiedzi.

Przyszła ona z czasem, który spędził u braci dominikanów. Kiedy jego serce powoli umierało zabijane przez chłodne mury klasztoru, w którym gościli go bracia zakonni, z ciemności, w którą powoli się staczał, uratowało go pełne miłości i wiary serce młodej, wesołej Essi – mieszkanki wioski zaopatrującej klasztor.

Oczywiście na początku wieśniacy dość nieufnie podchodzili do “człowieka

z zewnątrz”, często go po prostu ignorując, gdy przychodził odebrać zaopatrzenie dla klasztoru. Jedyną osobą, której ciekawość przełamała pierwsze lody była właśnie Essi. Gdy po raz pierwszy odwiedził wioskę była jeszcze dzieckiem, jednakże jej niewinność i bezgraniczna ufność sprawiły, że powstała między nimi specyficzna więź. Z początku traktował ją jak młodszą siostrę, której, nigdy nie miał. Latem pokazywała mu relikty przeszłości, miejsca, w których w dawnych czasach odprawiano obrzędy ku czci starych bogów; on zaś uczył ją czytać i pisać, a także sam czytał jej polską literaturę z epoki romantyzmu.

Lata jednak mijały. Essi powoli stawała się dojrzałą kobietą. Pod koniec tego lata, kiedy skończyła 14 lat, kiedy siedzieli przy górskim potoku w lesie na zachód od wioski, spytała go:

-David … czy ja jestem ładna?

Spojrzał na dziewczynę. Jego wzrok bezwiednie padł na krągłe i jędrne piersi dziewczyny, wyraźnie odznaczające się pod opinającą ja lekką skórzaną kurteczką. Nogi smukłe i umięśnione opierała o kamień. Jej wąskie wargi rozciągnięte w uśmiechu odsłaniały białe, równe zęby. Głębia jej kociego spojrzenia wyrażała więcej niż przyroda, która ich otaczała. Hipnotyzowała. Mały, zgrabny, zadarty delikatnie nosek i ognisto rude, długie włosy spięte w kok dopełniały obrazu bogini. Myśli pognały własnym życiem. W wyobraźni zdzierał z niej kurtkę, siłą rozrywał spodnie opinające pełne pośladki.

Poczuł wtedy rumieniec zalewający mu twarz – rzeczywiście – Essi była ideałem piękna, Oczywiście nie odpowiedział jej, jednakże zmieszanie, które pojawiło się na jego twarzy wystarczyło dziewczynie. Nie musiał nic mówić.

Po powrocie z wioski zamknął się w swej celi. Zdjął habit, złożył go starannie i położył na sienniku. Zapach celi przenikały wilgoć i chłód, jednak przywykł do nich przez lata do tego stopnia, że nie były one w stanie ugasić pożądania trawiącego go od środka. Podszedł do wykutego w ścianie okna. Zdjął z wiszącego obok haka bicz. Klęknął na środku i rozpoczął modlitwę. Myśli zaprzątające umysł nie chciały jednak odejść. Mocno ścisnął w dłoni skórzaną rękojeść batoga, którego oplot skrzypnął. Nigdy wcześniej nie musiał uciekać się do tej metody. Zazwyczaj modlitwa wystarczyła. Czuł jednak, że jeśli się nie opamięta – ulegnie pokusie.

– Ślubowałem Bogu czystość. – jęknął do siebie pozbawionym emocji głosem.

Opuścił rękę trzymającą narzędzie pokutne, zamachnął się uderzając się w plecy. Najpierw z prawej strony na lewą, potem odwrotnie. Ból przeszywał całe ciało. Czuł jak metalowe końcówki skórzanych witek wbijają się w plecy i wyszarpują kawałki skóry. Krew spływała po poranionych ramionach. Zadając sobie cierpienie ciągle gorliwie się modlił. Z każdym zamachem uderzał co raz mocniej, aby pozbyć się pokusy. Liczył się tylko Bóg. W pewnym momencie na jego oczy opadła ciemność

i stracił przytomność.

Następnego dnia czytał jej pierwsze spotkanie Tadeusza i Zosi z “Pana Tadeusza”

a ona z rozmarzeniem wpatrywała się w niego i wsłuchiwała w każde jego słowo. Wtedy też dostrzegł w jej oczach pewien błysk fascynacji – nie samą książką a raczej jego osobą. Błysk, który sprawił, że po chwili Essi ścisnęła mocniej jego dłoń

i poprowadziła do starego kręgu znajdującego się na odległej leśnej polanie. Tam spojrzała na niego zalotnie i zaczęła rozpinać powoli skórzaną kurtę. Stało się coś, czego obawiał się najbardziej. Poczuł, że krew napływa mu do członka i z każdym oddechem stawał się co raz bardziej nabrzmiały. Podskoczył do dziewczyny, przywarł do jej ust w pocałunku, po czym jęknął z bólu. Essi zauważyła strużkę krwi cieknącą po jego dłoni. Oczy zaszły jej łzami. Były jeszcze piękniejsze. Delikatnie zdjęła Davidowi habit, po czym z przerażeniem i pytaniem spojrzała na niego. On pokręcił tylko głową i szepnął:

-To nic…liczysz się tylko Ty. – Rzucił delikatnie dziewczynę na mech rosnący pod starym drzewem. Zerwał z niej kurtkę, tak jak wyobrażał to sobie wczoraj. Rozerwał koszulę i jego oczom ukazały się mlecznobiałe piersi 14-latki. Zaczął pieścić pocałunkami jej brązowe i nabrzmiałe z podniecenia brodawki. Jęknęła cicho. Czuł jakby miał zaraz wybuchnąć i łapczywymi pocałunkami chłoną ją całą schodząc co raz niżej. Podniósł wzrok i spojrzał pytająco. Kiwnęła głową z uśmiechem na twarzy. Mocnym i pewnych ruchem zsunął jej spodnie. Obrócił ją na brzuch, rozsznurował kalesony i wszedł w nią. W tej chwili stracił nad sobą jakąkolwiek kontrolę i resztki trzeźwego umysłu. Uderzał swymi udami co raz szybciej o jej pośladki. Krzyczała

z rozkoszy jednak nie zwracał na to uwagi. Nie obchodziło go czy ktoś ich nakryje czy nie. Chciał osiągnąć rozkosz. Po chwili obrócił ją na plecy i dalej w jeszcze szybszym rytmie posuwał biodrami. Pieścił jej delikatne piersi, ściskał i całował. Dziewczyna szczytowała. W intensywnym spazmie rozkoszy oplotła swoje nogi wokół jego bioder. W tym momencie i on poczuł zalewającą falę gorąca i spełnienia. Opadł na nią bez sił. Plecy krwawiły, jednak nie odczuwał bólu. Miał wrażenie, że mógłby tak zasnąć i się nie budzić, aby piękny sen trwał w nieskończoność.

Rakastan sinua. – usłyszał tylko szept Essi.

-Ja Ciebie też. – odpowiedział.

Odprowadziwszy ją po wszystkim do domu wrócił do klasztoru, gdzie zaczęło go nękać poczucie winy. Złamał swoje śluby, które składał przed Bogiem. Przez długi czas nie wychodził ze swojej celi, mało jadł, praktycznie nie spał… modlił się

o wybaczenie. Postanowił wyznać swe grzechy klasztornemu spowiednikowi Ojcu Svenowi, tym bardziej, że zbliżały się Święta Bożego Narodzenia. Zszedł do małej, wilgotnej kaplicy położonej w katakumbach klasztoru. Mimo, że straszyło chłodem

i ciemnością Wierowski lubił to miejsce. Stary spowiednik siedział w konfesjonale

i spowiadał pozostałych zakonników. David zajął miejsce w małej, surowej, butwiejącej już ławeczce i zaczął gorliwie się modlić. Pot parzył chłodne od dreszczy ciało. Przez głodówkę i brak snu znajdował się na skraju wycieńczenia. Właściwie jego ciało, gdyż myśli były jasne i bystre. Siadając w nawie zsunął naciągnięty do tej pory kaptur. Pustym wzrokiem ogarniał spowite w ciemnościach pomieszczenie. Spojrzenie zatrzymało się na dużym krzyżu za głównym ołtarzem. Był on wykonany

z wiekowego ciemnego mahoniu. Nikt w zakonie nie wiedział ile lat ma ołtarz i skąd się wziął. David poczekał aż jego bracia się wyspowiadają i gdy starzec miał już opuszczać kaplicę zatrzymał go. Ten gładząc swą długą siwą brodę spojrzał

z niepokojem na młodego księdza. Zajmując miejsce w konfesjonale oparł swą łysą

i pomarszczoną głowę na zaciśniętej pięści i czekał.

-Wybacz mi Ojcze bo zgrzeszyłem, a grzechy moje są ciężkie…-powiedział cicho słabym głosem.

-Bóg wybacza nawet najcięższe grzechy Synu. Przeto jedna nawrócona owca jest warta więcej niż całe stado niewiernych…

W tym miejscu David mu przerwał. – Złamałem śluby. – rzucił krótko.

Stary nie odpowiedział. Trwali tak w ciszy kilka długich minut, które obu wydawały się wiecznością. Młody ksiądz usłyszał stłumiony szloch. Starzec płakał. Wzbudziło to

w nim jeszcze większe poczucie winy.

-Jak…jak to się stało?

-Dziewczyna… z wioski…Essi… – David nie był w stanie wydusić więcej. – Na polanie… kilka dni temu…

-Czy żałujesz? – zapytał niepewnie spowiednik.

Krótką ciszę wypełnioną nerwowym oddechem Starego przerwało krótkie, suche

i spokojne – Nie…

Wierowski po wyrzuceniu tego z siebie poczuł ulgę. Uspokoił się i poczuł, że spięte

i obolałe jeszcze przed chwilą ciało zaczyna odzyskiwać równowagę. Nie żałował zbliżenia z młodą dziewczyną. Odpowiedzi na to jedno pytanie obawiał się najbardziej. Kiedy jednak wypowiedział ja na głos nie liczyło się już nic. Liczyła się tylko Essi. Pragnął jej i chciał do niej jak najszybciej wrócić.

-W takim razie nie mogę Ci wybaczyć…

Młody ksiądz wstał szybko z klęczek. Spojrzał na spowiednika, odwrócił się i szybkim krokiem ruszył w kierunku wyjścia…

-Boże miej go w swej opiece… to Twoje dziecko… – usłyszał jeszcze słowa dobiegające z konfesjonału.

 

Podążał tą samą wydeptaną górską dróżką, którą chadzał do wsi od kilku lat. Znał każdy zakręt, kamień leżący na drodze, każdy krzew przy niej rosnący. Było mu lekko. Pierwszy raz od wielu lat czuł się zadowolony, czuł spokój. Kiedy wyruszył

z rodzinnego kraju na daleką północ jego serce nie znało tego pojęcia. Przez cały pobyt ciągle szukał odpowiedzi na pytania, które sam sobie stawiał. Teraz, w jednym momencie wszystkie wątpliwości przestały istnieć, dylematy zniknęły, a on szczęśliwy szedłby spotkać się z Essi. Nie miał nic prócz miłości, którą ją darzył. Wierzył, że jakoś sobie poradzą; że Bóg jednak go nie potępi i będzie wspierał ich we wspólnym życiu.

-Przecież powinien być szczęśliwy. W końcu odnalazłem spokój, którego tak długo szukałem. – myślał. Zastanawiał się też, co powie dziewczynie. Była przecież taka młoda. Sądził jednak, że zrozumie, że nie odrzuci go.

Jego uwagę zwróciła dziwna cisza. Mimo niemrawego jeszcze poranka, było zbyt cicho. O tej porze zawsze było już słychać pierwszych osadników krzątających się przy swoich obejściach. Dziś było jednak cicho…zbyt cicho. Przyśpieszył kroku, by ten po chwili zamienić w bieg i na złamanie karku popędził w dół nie zważając na nierówność drogi i mogące zranić go gałęzie. Cisza rozsadzała mu uszy; zmysły wyostrzyły się i w jego nozdrza uderzyła woń spalenizny. Gdy wypadł w lasu jego oczom ukazały się dogorywające zgliszcza wioski. Tam, gdzie kiedyś stały domy, było teraz jedynie rumowisko. Wcześniej osada składała się z 3 domów ustawionych

w trójkąt i studni po środku; każdy dom miał zagrodę i ogród. Teraz widział jedynie studnię i dymiące się resztki domostw. Serce zatrzymało się w ułamku sekundy. Ciałem zatrzęsły dreszcze, a zimny pot oblał czoło, które pokryło się niewyraźną zmarszczką strachu i bólu.

-Essi… – wyszeptał i otrząsając się z odrętwienia ruszył w kierunku studni. Kiedy stanął w centrum osady rozejrzał się dookoła i nie zobaczył ciał. Wioska było doszczętnie spalona, jednak z pogorzeliska unosił się świeży dym i ciepło. Musiało więc to nastąpić stosunkowo niedawno. Brak ciał napawał go otuchą.

-Może udało im się uciec… – przekonywał sam siebie. Widział świeże ślady butów. Nie były to skórzane buty miejscowej ludności. Kątem oka zauważył też ślady nart prowadzące w głąb lasu. Myśli przyspieszyły. Z duszą na ramieniu i strachem wypisanym w każdym ruchu ciała zajrzał do studni… Gdzieś w oddali zapiał kur oznajmiając nadejście dnia. Przy zgliszczach domostw błąkał się ocalały inwentarz – kury, kilka świń. Przerażony David stał przez chwilę osłupiały, po czym ruszył ostrożnym krokiem w głąb wioski, ku studni. Zauważył w niej ciała mieszkańców wsi. Jedno na drugim, zawalone, pozbawione czci.

Nie widział ciała swojej kochanki. Nadzieja, że Essi żyje spowodowała, że w jego ciało wstąpiły nowe siły. Zaczął wyciągać ciała ze studni. Pojedynczo, raz za razem, te same ruchy, powtarzane mechanicznie. Za każdym razem, gdy udało mu się wydobyć zwęglone szczątki, i kładł je na środku wioski równolegle obok siebie. Gęste łzy boleści spływały mu po policzkach i padały na każde ciało, które wyciągał. Część ciał była tylko nadpalona i mógł dostrzec wyraz bólu i cierpienia malujący się na ich twarzach. Wyjął dziewiąte ciało. Liczył, że jest ono ostatnie, jednak kiedy zajrzał na same dno studni, do tej pory ogarniająca go nadzieja zniknęła. Na dnie widział dziesiąte ciało. Mimo iż studnia była głęboka, wiedział czyje ciało to jest. Płomieniście rude włosy unosiły się na powierzchni wody. Blade oblicze pokryte było warstewką szronu, a do tej pory żywe i pełne miłości oczy świeciły pustką. Essi unosiła się bez ruchu na wodzie… naga, bezbronna, martwa… Wyłowił jej ciało i zawinął w swój habit.

-Nie…to nieprawda… – wyszeptał patrząc jej w oczy cicho łkając. Nagle odniósł wrażenie, że Essi zamrugała. Przetarł oczy i spojrzał w jej puste oczy. – Będziesz żyła… będziesz żyła. – wstał i z zawiniętymi zwłokami na rękach ruszył w kierunku klasztoru powolnym krokiem. Co jakiś czas widział kroczącą między drzewami postać łudząco przypominającą jego martwą miłość. Na ramieniu niosła niemowlę

i uśmiechała się do księdza….

 

Odchodzącego księdza Davida obserwowała ciemność na skraju wioski. Ukryta pomiędzy drzewami, poczuła jego niesamowity ból i smutek, a także wielką nienawiść do swojego Boga. Ciemność wyszczerzyła w paskudnym, przegniłym uśmiechu ostre jak brzytwa zęby, bowiem wiedziała już, że czas jej powrotu jest bardzo blisko.

****

 

Kapitan Bezpieczeństwa Państwowego Głównego Zarządu Bezpieczeństwa Państwowego NKWD Pavel Andriejovic Wolodycz odłożył notes i spojrzał przez okno. Krajobraz spowity był mgłą, a obraz podskakiwał co chwilę w rytm stukotu pociągu o szyny. Przedział był duży – dwuosobowy. Zajmował go jednak sam, był

w końcu oficerem NKWD, a nieoficjalnie jednym z twórców raczkującego jeszcze wywiadu. Stopień i stanowisko były nadane, aby utrzymać pozory. Beria nie chciał, aby krążyły plotki o tworzonym wydziale NKWD. Wolał być gotowy na odparcie wszelkich zarzutów i mieć kilka asów w rękawie na wypadek ataku ze strony przeciwników politycznych, którzy chcieli odsunąć go od Stalina. Sam Generalissimus wykazał duże zainteresowanie stworzeniem nowej jednostki organizacyjnej w NKWD i dał Berii wolną rękę.

Młody komisarz przeszedł długie i trudne szkolenie w tajnej szkole NKWD na Syberii. Przetrwali tylko najsilniejsi. Po tym obozie życia pozostała mu pamiątka sprawiająca, że nie musiał się przedstawiać. Od prawego oka, przez cały policzek biegła szeroka blizna kończąca się u dołu szczęki. Nie wstydził się jej. Zdążył przywyknąć, a od dłuższego czasu nikt nie śmiał zapytać o skazę. Ogolona na zero głowa i kozia czarna bródka na wzór Towarzysza Lenina nadawały groźny wyraz Pavlovi. Puste

i spokojne spojrzenie szarych oczu piorunowało każdego rozmówcę. Mimo niecodziennego wyglądu jak na 35-latka podobał się kobietom. Prawdopodobnie przyciągała je do niego aura tajemniczości związana z obozem szkoleniowym jak

i samym NKWD. On zaś umiał to doskonale wykorzystać do realizacji postawionych sobie celów. Mógł poszczycić się sie tym, że zakończył szkolenie jako jeden z 4 promowanych. Zaczynało ich 125. Na Syberię pojechali tylko najlepsi – 36 osób. Nie lubił się jednak chwalić swoimi osiągnięciami i przeszłością tak samo, jak nienawidził ubierać się w mundur. Wypastowane na błysk wysokie oficerki, ciemne szarawary, rozpięta do połowy torsu biała lniana koszula i kożuch z niedźwiedzia, którego sam upolował. Całości wizerunku dopełniała patrolowa czapka z lat dwudziestych. Tylko

w tym ubiorze czuł się swobodnie. Gdy wkładał mundur miał wrażenie, że jest osaczony; nie mógł spokojnie myśleć. Pewnie dlatego już sam wygląd młodego towarzysza mówił rozmówcom z kim mają do czynienia. Jeśli jednak któryś miałby jeszcze wątpliwości, że to pupil Berii, mógł się upewnić spoglądając na umięśniony, zazwyczaj odsłonięty tors Pavla. Na lewej piersi, tuż przy sercu wytatuowanych miał ojców rewolucji: Marksa, Engelsa i Lenina; prawą pierś zakrywał skrzyżowany sierp

i młot.

Kapitan oderwał wzrok od okna, nabił stara drewnianą fajkę i zapalił. Był to jego jedyny nałóg, co często dziwiło Rosjan tak bardzo lubujących się w gorzałce.

Wrócił myślami do swojej siostry Miry i jej męża Jurija. Odkąd mógł sięgnąć pamięcią Jurij zawsze był przy nim, niczym brat, nawet mieszkał z rodziną Pavla. Wolodycza nie zdziwiło więc, że w końcu odważył się i poprosił o rękę jego siostry. Zastanawiał się jednak, dlaczego zrobił to tak późno. Byli małżeństwem zaledwie 3 lata, a on nie doczekał się siostrzeńca. Być może chciał się wyszaleć i zaliczyć jeszcze kilka podmoskiewskich kurewek. Chociaż nie był to mocny argument, był jedynym jaki Pavel mógł znaleźć. Przeżyli przecież we trójkę Rewolucję Październikową…sami. Rodzice zginęli w pierwszych dniach zadeptani przez oszalały motłoch. Były to wspomnienia, które ukrywał na dnie swojej duszy i z nikim się nimi nie dzielił. Nie raz przymierali głodem, chorowali. To była dla niego prawdziwa szkoła życia. Pamiętał jakby to było wczoraj, gdy Mira nadepnęła bosą stopą na zardzewiały gwóźdź i wdało się zakażenie. Razem z Jurijem chodzili na zmianę 2 dni po ludziach prosząc

o pomoc i czuwając przy pogrążonej w gorączce młodej dziewczynie. Syberia był pestką. Te czasy odeszły w niepamięć i wracał do nich jak do albumu zdjęć kogoś obcego. Tylko Mirze i Jurijowi okazywał jakiekolwiek ciepło. Wobec pozostałych był zimną i niewzruszoną skałą, o którą morskie fale mogłyby rozbijać się latami, a i tak nie udałoby się im wedrzeć w głąb lądu.

Wyrwał się z zamyślenia i zauważył, że fajka jest pusta. Spojrzał z chęcią na pudełko tytoniu zza Kaukazu zdobione kością słoniową i reliefami przedstawiającymi sceny klęski Napoleona pod Moskwą. Wsunął jednak fajkę do kieszeni ostukawszy ją wcześniej o obcas buta i zapiął pas z bronią. Spojrzał na zegarek i odpiął pas.

-Za późno żeby jeść. – pomyślał – jeszcze kogoś spotkam…

Sięgnął po odłożony notes i spojrzał na zdjęcie, które włożył w miejscu ostatniego zapisu. Przedstawiało ono jego siostrę Mirę, Jurija i jego samego.

-Jeszcze nie byli małżeństwem. – pomyślał z goryczą. Mira nie należała do najpiękniejszych kobiet chodzących nie tylko po tym świecie czy ulicach Moskwy, ale i ich małej kamienicy. Wyglądała wręcz przeciętnie. Wypłowiałe jasne włosy, cienkie

i zniszczone niczym u 50-latki. Szara, zaniedbana cera, krzywe zęby i zapadnięte oczy. Mimo tego uważał ją za najpiękniejszą kobietę jaką widział w życiu i każda napotkaną niewiastę porównywał do niej.

-Za duże piersi, za długie nogi, zbyt proste zęby – takie myśli kołatały mu się po głowie, gdy spoglądał na kobiety. Braki w urodzie nadrabiała sercem i charakterem. Zapewne to przyciągnęło do niej w końcu Jurija. Zawsze pogodna i uśmiechnięta, nawet kiedy nie mieli czego włożyć do garnka. Zastępowała im matkę. Kiedy musieli szybko dorosnąć przyjęła tę rolę z pokorą i nigdy nie narzekała. Jurij natomiast był lepszą wersją jego samego. Wysoki na metr dziewięćdziesiąt patrzył na Pavla

z góry. Szeroka i pociągła szczeka nadawały mu wyraz typowego twardziela. Oczy miał zawsze roześmiane i rozbiegane. Szerokie bary i słuszna waga sprawiały, że niektórzy nazywali go Niedźwiedziem. Był duszą towarzystwa – każdego. Zmienił się, kiedy kilka lat temu postanowili pójść do wojska. Po służbie przygotowawczej Pavel został skierowany do tworzącego się wówczas NKWD, a Jurij został odrzucony

i pozostał w armii. Być może to wydarzenie sprawiło, że Niedźwiedź stał się cichy

i skryty. Zaczął dbać o wygląd i mowę ciała. Zawsze zarośnięty niczym zwierz, zaczął sie golić i utrzymywać nienaganną fryzurę. Kapitan nie miał do siebie pretensji o to, że był lepszy. Tak chciał los, natura, Bóg, wszechświat. Nie było to ważne. Jego uczucia wobec przyjaciela nie zmieniły się. Kiedy oświadczył się Mirze był szczęśliwy. Chyba pierwszy i jedyny raz w życiu. Wiedział, że Jurij zadba o jego siostrę. Wszystko jednak było skończone…

Chciał podrzeć zdjęcie, jednak opanował się, spojrzał na nie raz jeszcze i włożył ponownie do notesu. Wyjął z niego natomiast zalakowaną kopertę, której był adresatem. Notka na awersie mówiła, że może otworzyć ją dopiero po przekroczeniu granicy fińskiej. Spojrzał na zegarek.

-22:37. Jeszcze 3 godziny i 3 minuty. – pomyślał. Spojrzał jeszcze raz na kopertę

i odłożył. Był służbistą. Tak jak ceniono go za to, że był ideowcem, tak za to, że był służbistą go nienawidzono. Zbyt twardy i nieugięty. Mawiali szkoleniowcy nie wróżąc mu kariery w formacjach zbrojnych ZSRR. Mylili się i nie wiedzieli wówczas jak bardzo.

Owe 3 godziny i 3 minuty spędził siedząc wyprostowany i patrząc się przeciwległą ścianę. Nie ruszał się, nie myślał, zapadł w letarg. Mogłoby się wydawać, że śpi, jednak nie tracił kontaktu z otoczeniem, a zmysły pozostawały wyostrzone. Pozwalało mu to zregenerować siły, zastępowało sen. Nauczył się tego na Syberii, kiedy w trakcie szkolenia nie pozwalano im spać przez 70 godzin i dłużej. Punktualnie otworzył oczy. Nie musiał patrzeć na zegarek. Wiedział, że czas oczekiwania minął i wjeżdża właśnie na terytorium Finlandii, terytorium ludów Północy. Wziął do ręki kopertę. Wstał. Złamał pieczęć i wyjął z niej zapisaną odręcznym, koślawym pismem kartkę.

 

Towarzyszu Kapitanie Bezpieczeństwa Państwowego Głównego Zarządu Bezpieczeństwa Państwowego Pavle Andriejovicu Wolodyczu. – wiedział, że to nie pismo od Berii, zaczynało się zbyt oficjalnie…

Znajdujecie się na terenie wroga Związku Radzieckiego. Wroga zajadłego

i nieprzewidywalnego. Ludu chcącego zatrzymać dzieło Ojców Rewolucji. Jesteście w Finlandii. Wasze zadanie będzie niezwykle istotne i jeśli uda Wam się je wykonać, będzie miało wpływ nie tylko na ten mały konflikt z Finami, ale i na losy całej wojny, Rewolucji i przyszłego świata – świata Proletariatu. Po dotarciu na front, macie natychmiastowo zgłosić się do dowódcy 9 Armii Wojsk Lądowych Armii Czerwonej komkora Duchanowa. Przekaże Wam on dalsze instrukcje, które macie wykonać. Są to Nasze instrukcje, a Towarzysz komkor jest jedynie posłańcem. Nie musimy chyba dodawać, że nie przewidujemy możliwości niewykonania powierzonej Wam misji.

Pozwólcie jeszcze złożyć wyrazy współczucia w związku z tragedią, która miała niedawno miejsce. Jesteśmy przekonani, że wydarzenia te nie wpłyną na powierzone Wam zadanie, a jedynie umocnią Was w idei wolnego proletariatu i rewolucji.

Jesteśmy z Wami,

podpisano Generalissimus Józef Stalin

-Umocnią mnie w idei rewolucji…– Pavel splunął ze złością. Przebiegł wzrokiem rozkaz, bo inaczej nie umiał tego nazwać, jeszcze raz i schował do koperty. Tę zaś odłożył do notesu. Nauczył się, żeby nie zadawać zbędnych pytań, ani nie zastanawiać się nad treścią rozkazów.

-Przekażą to przekażą. Zrobić coś, to zrobić albo zginąć. – te proste zasady pozwoliły mu osiągnąć obecne stanowisko i utzymać głowę na karku. – Wyrazy współczucia

z powodu tragedii… nawet ciała nie pozwolili obejrzeć…od razu kazali zakopać. – Pavel wzdrygnął się. Było to uczucie obce i napawało go lękiem. Mira została zamordowana. Kilka dni temu Moskwę nawiedziła fala dziwnych, niewyjaśnionych morderstw. Sprawcy nie ujęto. Zamordowano rodziny 5 żołnierzy Armii Radzieckiej,

w tym jego siostrę. Dziwne było to, że były to rodziny soldatów przebywających na froncie fińskim. Jeszcze dziwniejsze, że jak się po krótkim prywatnym dochodzeniu okazało, wszyscy zamordowani byli rodzinami drużyny Jurija. Ta myśl nie dawała kapitanowi spokoju. Było zbyt oczywiste, że to nie przypadek. Gdyby mógł obejrzeć ciała, miejsca zbrodni być może coś by odkrył. Nie pozwolili. Stwierdzili, że ma ważniejsze zadania…Beria stwierdził. Miał ochotę udusić tego tłustego wieprza. Mimo, że był jego protegowanym i zawdzięczał mu wszystko, chciał go zabić. Nikogo nie nienawidził tak mocno jak osobistego doradcy Stalina. Prawdopodobnie było to spowodowane tym, że nie chciał mieć poczucia długu wobec kogokolwiek. Wiedział, że kurs NKWD ukończyłby tak czy inaczej. Jednak stanowisko w wywiadzie

i władzę, która sięgała daleko, zapewnił mu Beria.

-Oddelegowany na front fiński. – tyle powiedział mu opiekun – Nie zajmujcie sobie tym teraz głowy, nasi oficerowie to wyjaśnią, możecie być spokojni. – spokojny był tylko, gdy sprawy załatwiał sam. Nie ufał nikomu…poza Jurijem i Mirą, ale jej już nie było. Jak powie to przyjacielowi? Była wszystkim, co obaj mieli. Teraz zostali sami…

 

Pociąg zatrzymywał się z jazgotem. Pavel stał już w otwartych drzwiach i nie czekając aż pojazd wyhamuje wyskoczył i wpadł w głęboką zaspę. Szybko się z niej wygrzebał, trzepał czapką odzienie i ruszył w stronę wojskowej osady oddalonej

o kilkaset metrów. Buchająca z lokomotywy para żegnała go i oznajmiała, że jest na terytorium wroga.

-Koniec z sentymentami. Czas na pracę. – szepnął sam do siebie ściskając fajkę

w kieszeni. Obóz składał się z kilku dużych namiotów postawionych na wprędce otoczonych śnieżnymi wałami z trzech stron. Wszedł do największego namiotu, zameldował się, wypełnił dokumenty świadczące o jego przyjeździe i został skierowany do ciężarówki, która miała go zawieźć na front. W oddali było już słychać wystrzały ciężkich dział i krótkie acz częste serie karabinowych wystrzałów. Wiatr dmuchał przypominając Syberię. Wsiadając do ciężarówki stwierdził, że czuje się jak u siebie.

Podróż ciężarówką była szybka. Jechali drogą wykopaną w śniegu i utwardzoną drewnianymi balami. Trzęsło niemiłosiernie, jednak kapitan nie zwracał na to uwagi. Po trzech godzinach byli na miejscu. Tutaj wystrzały były wyraźne i bliskie. Zagrożenie było realne. Kierowca zatrzymał się i wysiadł oznajmiając jednocześnie koniec trasy. Pavel wygramolił się ze starego auta i rozejrzał po obozie, do którego dotarli. To miejsce miało przez najbliższy czas stanowić jego lokum. Baza była rozległa. Od strony frontu zabezpieczona wałami śnieżnymi i zasiekami poprzerywanymi co jakiś czas pojedynczymi posterunkami i stanowiskami ogniowymi. Sztab stanowiły cztery duże namioty ustawione w centrum. Skierował się ku nim. Po drodze minął lazaret wypełniony jęczącymi w agonii żołnierzami. Namioty kuchenne tętniły gwarem, widocznie była pora obiadu, choć jak dla niego było jeszcze wcześnie – dochodziła trzynasta. Baraki ustawione na tyłach miały imitować koszary, choć wystarczyłoby kilka granatów aby skutecznie unicestwić ‘potęgę’ tego przyczółka. Po prawej stronie od centrum bazy stacjonował ciężki sprzęt w postaci wozów bojowych i kilku czołgów, obok których znajdowało się stanowisko artylerii przeciwlotniczej wraz ze składem amunicji.

-Jeden granat…kto tu do kurwy nędzy dowodzi?! – pomyślał z przerażeniem. Pocieszeniem była myśl, że obozy takie jak ten rozlokowane są wzdłuż całej linii frontu co cztery do sześciu kilometrów i w razie przerwania linii nie będzie większego problemu aby je odbudować.

Pewnym krokiem wszedł do sztabu. Zobaczył grono oficerów pochylonych nad polowym stołem i dyskutujących o najbliższych działaniach. Zbliżył się i zobaczył mapę przedstawiającą sytuację za linią wroga. Oficerowie spojrzeli na niego ze zdumieniem.

-Co to za sabaka! Kto śmie wchodzić do kwatery sztabu 9 Armii?! Straż! Zabrać

i rozstrzelać! – krzyknął starzec z dystynkcjami komkora na zimowej kurtce.

-Spokojnie Towarzyszu Duchanow. Czego się pieklicie jak pies uwiązany do drzewa? – Rzucił na stół legitymację komisarza NKWD. Generał spojrzał na nią, potem na Pavla. Przerażenie w jego oczach mówiło samo za siebie.

-Wybaczcie Towarzyszu Kapitanie… nie wiedziałem…

-Już, już. Później wyliżecie mi dupę. Nie przyjechałem tu prowadzić Was i Waszych żołnierzy na śmierć. Dostałem rozkaz, który mówi, że mam się u Was zameldować

i odebrać dalsze instrukcje co do mojego zadania na terenie Finlandii. Jestem więc.

Komkor parzył z niedowierzaniem na młodego mężczyznę w futrze z niedźwiedzia. Spodziewał się raczek kogoś starszego wiekiem i niższego stopniem… w mundurze. Poważnego. A tu taki młokos. Podszedł do stojącej pod ścianą namiotu polowej szafki, otworzył ją i wyjął zapieczętowaną teczkę z napisem TAJNE.

-Oto rozkazy. Czy Towarzysz zechce coś zjeść?

-Nie. Nie będę zajmował Waszego cennego czasu. – rzucił z przekąsem. – Chciałbym tylko zamienić kilka słów z Towarzyszem Jurijem Wladimirowiczem Zucevem. Służy pod Waszą komendą.

Generał z jeszcze większym przerażenie spojrzał na Pavla. Rozejrzał się po obecnych, którzy od początku wtargnięcia kapitana nie odezwali się słowem, a teraz wydawałoby się, chcieli uciec choćby do kwatery głównodowodzących wojskami fińskimi.

-Towarzyszu Kapitanie… nic nie wiecie? – zapytał niepewnie generał. – Towarzysz Wladimirowicz popełnił samobójstwo… wczoraj wieczorem, gdy wrócił wraz

z oddziałem ze zwiadu.

Pavel poczuł jak ciemnieje mu przed oczami. Nogi ugięły się, jednak nie zachwiał się. W namiocie panowała grobowa cisza. Jedynie odgłosy wystrzałów i rzucanych na zewnątrz rozkazów świadczyły o tym, że rzeczywistość wciąż ich otacza, a do sztabu nikt nie wrzucił granata, który porozrywałby ich na kawałki.

-To… nie… niemożliwe… – pierwszy raz w życiu nie wiedział co powiedzieć. Spojrzał na trzymaną w ręku teczkę, rzucił nią w twarz Duchanowa i ryknął – Prowadzić! Prowadzić do ciała! Inaczej wyruszycie w pierwszej linii ze zwiadem na tyły wroga! – zebrani spojrzeli po sobie. – Już wy kurwy! – Generał ruszył cały czerwony, a za nim jego oficerowie. Nikt nigdy go tak publicznie nie upokorzył. Miał jednak rozkazy od Berii, że ma przekazać kapitanowi rozkazy i zapewnić wszystko, czego ten zażąda. Inaczej – śmierć. Nie chciał żeby rozstrzelali go Finowie, a tym bardziej własni żołnierze. Przeszli obok śmierdzących latryn i podeszli do małego drewnianego domku.

-Tam. – wskazał palcem na drzwi i odwrócił się.

-Gdzie kurwa?! Przyprowadzić oddział. – rzucił i wszedł do wskazanego pomieszczenia. Było ono małe i panował w nim zaduch. Nie było okien, a świeże powietrze wpadło wraz z nim przez otwarte przed chwilą drzwi. Na podłodze leżało kilka ciał przykrytych brezentowymi płachtami. Odrzucał po kolei sukna póki nie trafił na oblicze przyjaciela. Nie był jednak pewien czy to on. Jurij spoglądał na niego pustymi oczodołami, a wokół szyi zaplątany był drut kolczasty. Było ciemno, więcej nie mógł dostrzec. Wywlekł ciało za zewnątrz, spojrzał jeszcze raz i już z pewnością stwierdził, że to on.

-Zostałem sam… – pomyślał. Z odrętwienia wyrwał go pojedynczy bliski strzał. Odwrócił się i zobaczył, że na ziemi leży człowiek z pistoletem w ręku. Dwóch żołnierzy wymierzyło karabiny w jednego, który patrzył się na zwłoki samobójcy.

-Co tu się kurwa dzieje…? – zapytał sam siebie z niedowierzaniem. – Kim był ten człowiek? – krzyknął do żołnierzy mierzących w swego kompana.

-Towarzyszu Kapitanie! Melduję, że był to członek drużyny Towarzysza Wladimirowicza. Ten, w którego mierzy jest ostatni. – Pavel podszedł do żołnierzy. Spojrzał na trupa, którego krew parowała na lodowatym powietrzu Północy,

a następnie podniósł wzrok na stojącego jeszcze jego kompana. – Imię. – rzucił sucho.

-Sasza. – odpowiedział w tym samym tonie.

-Idziemy. – chwycił go za kark i pociągnął w stronę najbliższego namiotu. Kiedy do niego weszli, młody nkwdzista wyrzucił siedzących tam oficerów, posadził Saszę na krześle i wyjął pistolet.

-Co tu się do kurwy nędzy dzieje? – zapytał beznamiętnym głosem. Młody chłopak spojrzał na niego nerwowo, poprawił się na krześle i zapytał:

-Mogę prosić papierosa? – Kiedy jego wzrok spotkał się ze spojrzeniem Pavla, wiedział, że z prośby nici. – Byliśmy na zwiadzie. Mieliśmy rozpoznać pozycje wroga

i wrócić. Takie dostaliśmy rozkazy. Po drodze spotkaliśmy snajpera, Wańka zginął. Towarzysz Porucznik go chyba postrzelił. Później była wioska…tubylcy stawiali opór. Ja… ja nie chciałem, ale kazali mi…

-Co tam się stało…?

-Był ranek… mieliśmy uzupełnić zapasy i ruszyć do klasztoru… nie wiem po co, Towarzysz nie powiedział… Tubylcy stawili opór, nie było ich wielu, starczy i dzieci. Porucznik… Towarzysz Porucznik powiedział, żebyśmy nauczyli ich, co to rosyjska gościnność, bo przecież to już Związek Radziecki. To chłopaki zaczęli strzelać do finów… a oni mieli tylko kije i grabie… nie mieli jak nas zaatakować… bali się. Była tam taka młoda dziewczyna…ruda. Dowódca kazał ją oszczędzić… Kiedy zabiliśmy wszystkich podszedł do niej i rzucił na ziemię. Zerwał z niej ubrania i… nie, nie mogę…

-Mów… – wycedził Pavel przez zęby.

-Zgwałcił ją… powiedział, że bierze to, co jego, to, co mu się należy, że takie… takie jest prawo zwycięzców… a potem kazał nam wszystkim…po kolei, jeden po drugim. Rżnęliśmy ją jak psa na tym śniegu! – krzyknął młodzieniec i zaczął płakać. – Po wszystkim puściliśmy chaty z dymem, a ciała wrzuciliśmy do studni… dziesięć ciał… Gdy wracaliśmy, znaleźliśmy miejsce gdzie padł Wańka… ale ciała nie było, krwi też nie… Towarzysz Porucznik mówił coś o kobiecie w bieli, ale nie braliśmy tego poważnie, nie spał prawie cztery dni… Mówił coś o Bogach, o karze, o tym, że wojna jest przegrana, że Niemcy ją wygrają… Towarzyszu Kapitanie…nie… – młodzieniec wstał i rzucił się na Pavla. Ten pogrążony w myślach nie zdążył zareagować. Wiedział, że chłopak nie kłamie, ale to co mówił było irracjonalne. Przewrócili się,

a Sasza wyszarpnął pistolet z dłoni nkwdzisty. Wstał i patrząc na Pavla powiedział:

-Ta kobieta… widzieliśmy ją później…tu w obozie… i w koszarach, gdzie spaliśmy… chodziła za nami… Jurij nie wytrzymał i się zabił…ten przed chwilą też. Uciekaj nim przyjdzie po Ciebie… – podniósł pistolet do skroni i nim kapitan zdążył zareagować strzelił.

Do namiotu wbiegł generał Duchanow.

-No to teraz macie kłopot. – rzucił z uśmiechem. Kiedy jednak zobaczył puste spojrzenie Pavla, niewyrażające jakichkolwiek uczuć, uśmiech zszedł mu z twarzy.

-Możesz skończyć jak on stary capie. Wystarczy jeden zbłąkany granat w składzie amunicji. Dawaj tą teczkę psie! – Rzucił wychodząc z namiotu. Duchanow stał chwilę bez ruchu i ruszył za nkwdzistą. Wiedział, że z Berią i jego długimi łapskami nie wygra…

Pavel wziął teczkę, nabił fajkę i mimo możliwości trafienie zbłąkaną kulą usiadł przy jednym z posterunków. Wieść o komisarzu z NKWD i wydarzeniach ostatnich godzin szybko obiegła obóz, nikt więc mu nie przeszkadzał. Zaczął przeglądać dokumenty, zdjęcia i meldunki, które były TAJNE. W trakcie lektury kilkakrotnie nabijał fajkę.

-To jakieś brednie… Stalin… Beria… Himmler… czary?! – nie wierzył w to, co czytał. Dokumenty mówiły o pradawnych mocach, które Hitler chce wykorzystać do wygrania wojny i zapanowania nad światem. Tajemny Zakon Thule z Himmlerem jako Mistrzem szukający pradawnych artefaktów i uśpionych mocy. Bogowie Północy, który mają powrócić z Królestwa Asgardu. Przecież to kłóciło się z Ideą…

z całym jego życiem, jak więc miał wykonać to zadanie i uprzedzić hitlerowców? Jacyś paranormalni agenci, którymi ma dowodzić… Zresztą kapitanem NKWD jest już tylko dla przykrywki, teraz został dowódcą Biura do spraw paranormalnych Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Potrzebował czasu… żeby pogodzić się ze stratą najbliższych, żeby oswoić się z wiedzą wynikającą z teczki… żeby oswoić się z nową rzeczywistością, która pluła mu w twarz, a z którą musiał się uporać. Wstał i ruszył w stronę baraku, w którym miał mieszkać. Żołnierze sami zwolnili miejsce i miał całą chatę dla siebie. Kiedy wszedł do środka zobaczył, że

w izbie są trzy osoby. Sala była obszerna. Sienniki były ułożone jeden na drugim przy przeciwnej do wejścia ścianie. Po prawej stała koza ogrzewająca pomieszczenie,

a na środku stał drewniany stół zbity naprędce. Na stole stała lampa naftowa rozświetlająca pomieszczenie bez okien.

-Słucham. – powiedział Pavel mierząc wzrokiem postaci siedzące przy stole.

-Dowódco. – rzekł wysoki, przystojny blondyn. – Jestem Misza, ci Towarzysze to Natasza i Piotr. – wskazał na małą zakapturzoną postać i drugiego mężczyznę, który nie był już tak postawny i przystojny. Wyglądał jakby był wyniszczony jakąś chorobą. Cherlawy, łysiejący, z okularami w drucianych oprawkach na garbatym nosie. Dziewczyna zsunęła kaptur. Była blada, wręcz trupio-blada. Czarne, krótkie, zmierzwione włosy sprawiały, że wyglądała jak chłopiec. Było w niej jednak coś intrygującego, co budziło zainteresowanie Pavla.

-Jesteśmy członkami Biura do spraw paranormalnych. – dodał uśmiechając się.

-Ustalmy jedno. Jeśli chcecie ze mną pracować to musicie mi wytłumaczyć tę farsę. – rzekł chłodno.

-Co tu tłumaczyć? – dziewczyna odezwała się ciepłym acz stanowczym głosem. – Są na świecie zapomniane moce, o których ludzie sobie przypominają. Jedni, jak Ty uważają to za brednie, inni poświęcają życie na ich odnalezienie i badanie. Chcesz czy nie, stałeś się częścią tej machiny i prędzej czy później przekonasz się na własnej skórze, że nie pojmujesz swoim umysłem jak wiele przed nami ukryto. – mówiła z delikatnym, ledwie wyczuwalnym akcentem.

-To może wytłumaczysz mi śmierć mojego przyjaciela i jego oddziału? – zapytał płynnie po niemiecku.

-Zadarli z czymś, czego nie byli w stanie pojąć, zresztą było to zapisane

w gwiazdach. – odpowiedziała swobodnie.

-Zaraz, zaraz – rzucił Misza. – Proszę mówić po rosyjsku! Nie wszyscy są poliglotami! – powiedział z udawanym obruszeniem. Szpakowaty siedział cicho i przysłuchiwał się rozmówcom.

-To miejsce jest naładowane wielką mocą. Właściwie przez to, że Twój przyjaciel wraz z kompanami przywlókł tu część energii. – mówiła po rosyjsku żeby wszyscy zrozumieli. – Jestem wrażliwa na zmiany i zakłócenia pól aury i to, co zaczyna się budzić z letargu nie jest niczym przyjemnym i wpłynie na losy świata jaki znamy.

Pavel wyjął fajkę i nabił ją tytoniem. Kiedy podniósł ją do ust Misza pstryknął, a tytoń sam zapłonął.

-To taka moja sztuczka. – puścił oko z uśmiechem.

-Wiem, że ciężko ci uwierzyć, ale przyszykuj się na jeszcze dziwniejsze rzeczy niż te, które opowiedział Ci Sasza. Ta ruda dziewczyna była kimś wyjątkowym. – dziewczyna patrzyła prosto w oczy kapitana. Pavel nie wiedział co powiedzieć, więcej, nie wiedział co myśleć.

-Muszę się otrząsnąć… to tylko sen, zaraz się obudzę i wysiądę z pociągu. – pomyślał.

-To nie sen, a z pociągu wysiadłeś dobre kilka godzin temu. – dziewczyna uśmiechnęła się pierwszy raz. Uśmiech ten budził jednak niepokój w i tak już zdumionym nkwdziście.

-Kurwa… – to jedyne co był w stanie powiedzieć. – A Ty, jakie znasz magiczne sztuczki? – zapytał milczącego do tej pory Piotra.

-Nie znam żadnych. Posiadam jedynie wiedzę, która jak mówią jest najpotężniejszą bronią. Wiedzę na temat tajemnych mocy, przedmiotów, rytuałów… Nic nadzwyczajnego.

Dziewczyna spojrzała na niego z wyrzutem. – Ta wiedza ma ogromne znaczenie…

-Pavle – Misza wyciągnął papierosa i odpalił pstryknięciem. – Musimy odnaleźć klasztor, który jest oddalony o kilka dni drogi od naszego obozu. To tam znajduje się źródło mocy, o którym mówiła Taszka. – puścił oko do dziewczyny. Wiedział, że nie lubi, gdy tak do niej mówi.

-Po drodze jest wioska, którą spalił Twój przyjaciel. – rzuciła dziewczyna pozornie beznamiętnie.

-Czary, nie czary… wioskę warto odwiedzić. – pomyślał skołowany młodzieniec. Zrzucił futro, zdjął czapkę i koszulę. Usiadł na drewnianym zydlu przy stole. – Napiłbym się wódki. – powiedział.

– Mamy zbyt mało czasu dowódco. – rzucił Piotr. -. Natasza wyczuwa wzrost aktywności aury w okolicach klasztoru i każda godzina jest na wagę złota.

-Czary… – pomyślał Pavel. – Rano wyruszamy. Misza przygotuj wszystko. I jeszcze jedno… po prostu Pavel. – Uśmiechnął się smutno i rzucił na siennik by zasnąć błogim snem po wyczerpującym dniu.

 

Byli gotowi do drogi jeszcze na długo przed świtem. Nie zabierali dużo sprzętu, gdyż musieli pozostać mobilni na wypadek spotkania wrogich oddziałów fińskich. Poza tym, część drogi będą pokonywali za dnia, co zwiększało ryzyko konfrontacji. Zadanie nie mogło jednak czekać. Pavel spojrzał po swoim oddziale. Nie znał tych ludzi. Budziło to w nim niepokój, jednak wydawało mu się, że swoje przeszli i poradzą sobie w boju. Poza tym obecność Nataszy działała na niego uspokajająco.

-Może faktycznie istnieje jakaś zapomniana wiedza? – pomyślał. Kiedy wyruszali Finowie rozpoczęli ostrzał, a Rosjanie odpowiedzieli. Zaczynał się kolejny dzień walki na froncie o każdy metr ziemi, o każde drzewo, dół. Trwała walka o budowanie nowego państwa i poszerzenie dzieła Rewolucji. Chociaż może już nie ona miała znaczenie… Podążali szybko. Nie podejrzewał, że tak wprawnie będą umieli jeździć na nartach. Sprzęt nie był najwyższej jakości, jednak wystarczył. Bał się też, że nie będzie konieczny w drodze powrotnej, gdyż takiej po prostu nie będzie. Chociaż Beria nie posłałby go na samobójczą misję. Winą za złe myśli obarczył wczorajszy dzień i to, co się wydarzyło. Mroźne powietrze szybko obdarło ich z resztek snu,

a ustępująca ciemność nocy powodowała, że stawali się coraz bardziej czujni.

-Skoro ta dziewczyna wyczuwa jakieś aury to nie powinno nam nic grozić. – skonstatował rozważnie były nkwdzista. Kilometry mijały szybko, a monotonny obraz północnych lasów i ciągłe dźwięki wystrzałów stały się tak zwyczajne, że przestawali zwracać na nie uwagę. Liczyło się to, co było wokół nich. Po dwóch dniach nieustannej, wyczerpującej jazdy zatrzymali się na dłuższy postój aby odpocząć

i zregenerować siły. Natasza była niespokojna, co zwróciło uwagę pozostałych.

-Zbliżamy się do źródła prastarej mocy. Moja aura wariuje. – oznajmiła, gdy tylko się zatrzymali. Pavel rozejrzał się i stwierdził, że znajdują się na niedużej polanie. Rozłożył mapę i stwierdził, że do wioski zostało kilka kilometrów. Strzały ucichły jakiś czas temu. Widocznie znajdowali się tak daleko za linią frontu, gdzie nie toczono żadnych walk. Usiedli pod starą sosną, napili się i zjedli racje żywnościowe. Pavel pozwolił im na odrobinę snu, sam obejmując wartę i czuwając. Dzień się kończył,

a polarne słońce chowało się powoli za linią horyzontu połyskując nieśmiało pomiędzy drzewami. W pewnej chwili usłyszał trzask łamanej gałęzi. Nie był to spadający śnieg, ani żadne zwierzę. Znał ten odgłos doskonale. Ktoś ich podchodził. delikatnym ruchem obudził siedzącego najbliżej Miszę. Ten zaspanym wzrokiem spojrzał na dowódcę i z jego spojrzenia wyczytał, że skończył się czas odpoczynku. Obudził pozostałych w ten sam sposób. Tasza nerwowo kręciła głową to w jedną, to w drugą stronę.

-Jestem bezużyteczna. – szepnęła. – Jesteśmy za blisko klasztoru.

w tym momencie cisza wieczora została przerwana kilkoma wystrzałami. Byli

w pułapce. Polana, z której nie dało się niepostrzeżenie uciec – musieli walczyć

i liczyć na cud. Pavel szybko wydał rozkazy i każdy rzucił się w zaspę między drzewami. Nasłuchiwali skąd dobiegają strzały i próbowali wypatrywać wroga.

-Musieli nas śledzić od dłuższego czasu. Wybrali idealny moment na atak. – zaklął

w myślach Pavel. Strzelił na oślep przed siebie i schował się za pniem najbliższego drzewa. Jego ‘żołnierze’ strzelali na oślep, każdy w inną stronę. On jednak wsłuchał się w głos lasu. Chwilę trwał w bezruchu, po czym krzyknął:

-Jest ich pięciu! Trzech na wprost, dwóch na skrzydłach, chcą nas obejść! – Ta krótka informacja wystarczyła jego grupie. Piotr skoczył ku lewej, a Misza ku prawej stronie

i zaczęli omiatać ogniem skrzydła. Taszka i Pavel strzelali na wprost. Wtem zza najbliższego drzewa wyskoczyła ku nim postać. Ubrana w biały strój maskujący była ledwie widoczna. Pavel szybko podskoczył i podciął nogi napastnika, a ten runął na ziemię. Szybkim ruchem obrócił go na plecy i jednym ciosem pozbawił przytomności.

-Czterech. – pomyślał. Usłyszał trafienie po swojej prawej stronie. To Misza trafił wroga.

-Trzech. – podskoczył do Nataszy gdyż widział, że kompletnie nie radzi sobie

z lokalizowaniem wroga. Misza był już przy Piotrze i strzelali do okrążającego ich Fina. Ściągnięcie języka spustu, odryglowanie zamka, pociągnięcie do tyłu – łuska wypada, ruch powrotny, nowy nabój wchodzi do komory nabojowej, zaryglowanie zamka, ściągnięcie języka spustu, trafienie. To były odruchy wyćwiczone tak, że nie myślał o tym co i jak musi zrobić by zabić.

-Dwóch. – Kula świsnęła mu nad prawym uchem. Nie zrobiło to na nim jednak wrażenia. Na Syberii strzelali do siebie ostrą amunicją, był więc oswojony z taką sytuacją.

-Jeden. – usłyszał, że Misza i Piotr czołgają się w ich kierunku, musieli więc ubić plugawca. – Ostatni ucieknie. – i tak jak przewidział strzały umilkły.

Cała wymiana ognia trwała kilka minut. Po chwili, kiedy upewnił się, że ostatni

z napastników uciekł, wstał i podszedł do leżącego nieopodal Fina. Poklepał go po twarzy. Wróg otworzył oczy i rozejrzał się. Wiedział, że nie ma dokąd uciec i jego życie i tak dobiegło końca.

-Powiesz nam coś ciekawego ptaszyno? – zapytał z przekąsem Misza. Ten jednak patrzył się tępo na niego i nic nie mówił.

-Nie gada po naszemu. – rzucił do Pavla.

-Pozbądź się go. – rzucił w odpowiedzi. Misza uśmiechną się, odsunął od Fina

i klasnął cicho w dłonie. Ubrany na biało człowiek zaczął wić się po śniegu i jęczeć.

Z każdą sekundą jęk bólu zamieniał się w coraz głośniejszy krzyk. Fin skręcał się

w konwulsjach by po chwili zapłonąć żywym ogniem. Nieludzkie krzyki rozdzierały ciszę lasu.

-I tak znali naszą pozycję po strzelaninie. – rzucił jakby na usprawiedliwienie widząc zdumiony wzrok Pavla, który nie mógł uwierzyć w to, co właśnie się stało.

-Mówiłam, że doświadczysz niewyobrażalnych rzeczy. – uśmiechnęła się Natasza. – lepiej ruszajmy. Zostawili dopalające się szczątki wroga i ruszyli w stronę osady. Osady, która zmieniła jego życie.

Dojeżdżając na skraj lasu zatrzymali się. Pavel rozejrzał się, jednak było zbyt ciemno żeby cokolwiek ujrzeli. Nie mieli wyjścia, jeśli czeka ich tu kolejna zasadzka nic nie będą w stanie zrobić.

-Zakopcie narty pod tym drzewem. – po chwili weszli ostrożnie do wioski. A raczej do tego, co po niej zostało. Wypalone domostwa pozostawiły ślad w postaci czarnego popiołu na śniegu, który raził ich w oczy w blasku księżyca. Ich oczom ukazał się studnia.

-O tej studni mówił Sasza. – powiedział cicho Pavel. Obok studni coś jednak leżało. Podeszli bliżej. Natasza złapała się za głowę.

-Zakłócenia są bardzo silne. Ktoś odczuł tu ból porównywalny do Twojego Pavle…

i ukierunkował go w nieodpowiednią stronę…

Kiedy podeszli wystarczająco blisko, rozróżnili kształty.

-Ciała. – powiedział Piotr. – Dziewięć… wszystkie palone.

-Brakuje ciała dziewczyny. – powiedział Pavel. – Szukajcie, przecież nie wstała i nie poszła…

Po kilku minutach bezowocnych poszukiwań zwłok młodej dziewczyny stwierdzili, że ktoś ją zabrał. Natasza wpatrywała się w ścianę lasy przed nimi.

-To tam… – szepnęła. – Spójrzcie, tam między drzewami, u podnóży gór. – Spojrzeli

w miejsce, które wskazywała palcem. Gdzieś w ciemności majaczył jasny migoczący punkt.

-Ognisko? – zapytał Misza.

-Zbyt jasny płomień. – stwierdził dowódca. – To jakiś budynek.

-Klasztor. – szepnęła dziewczyna.

Ruszyli szybko w drogę, aby nie tracić czasu. Dziewczyna była coraz słabsza i Pavel wątpił w jej przydatność. Mimo bólu szła jednak dotrzymując im kroku. Po przejściu wioski wkroczyli na górską ścieżkę wijącą się ku górze w stronę klasztoru. Mrok zapadł na dobre i mieli wrażenie, że przenika ich dusze. Szczególnie Tasza odczuwała dyskomfort i wielki ciężar. Czuła emanującą z klasztoru energię.

Powietrze wokół nich gęstniało. Mimo niesamowitego zimna, delikatnie nad ziemią unosiła się ciężka, nieprzenikniona i wręcz nienaturalna mgła. Pavel szedł z bronią gotową do wystrzału. Zmęczenie dawało mu się we znaki i przez chwilę zdawało mu się, że idzie wolniej. Spojrzał w gęstwinę zaśnieżonego, zamglonego lasu. Tam też przez krótką chwilę dostrzegł sylwetkę przechadzającą się pomiędzy drzewami. Zwolnił kroku przerażony. Widmo półprzezroczystej kobiety, o długich nienaturalnie falujących czarnych włosach przechadzało się od jednego drzewa do drugiego znikając na chwilę, by pojawić się w całkowicie w innym miejscu. Wraz z widmem pojawiły się szepty, które dochodziły zewsząd jakby był otoczony niewidzialnymi obserwatorami, którzy mówili do niego w dawno nieużywanym języku. Zamknął oczy pragnąc by głosy ucichły, by widmo zniknęło. Chociaż wiedział, że widmo podąża

w jego stronę.

Otworzył oczy.

Zjawa stała blisko niego i wpatrywała się w niego dzikimi, drapieżnymi oczyma

i z uśmiechem godnym najstraszniejszego z diabłów. Czuć było od niej zapach trupiej zgnilizny, i nawet teraz po jej półprzezroczystej twarzy pełzało robactwo.

Nagle zjawa cofnęła się nienaturalnie szybko do tyłu i stanęła w miejscu. Na polanie wokół nich nie było nikogo, nawet jego towarzyszy z oddziału specjalnego, był tylko śnieg i mgła.

Z lasu zaczęły dobiegać odgłosy walki. Pavel mrugnął ponownie i znalazł się

w środku bratobójczej bitwy pomiędzy wojownikami z dawnych czasów, wikingami, którzy zarzynali nie tylko siebie nawzajem, ale też swoje kobiety, dzieci … brat przeciwko bratu, ojciec przeciwko synowi, pomiędzy nimi zaś widział sylwetkę zjawy wpatrującej się w niego. Zamknął oczy jeszcze na chwilę, po czym kiedy je otworzył, widział już tylko trupy, wnętrzności i krew zajmujące całą polanę.

Zamknął znów oczy. Pragnąłby wizje odeszły, pragnął powrotu do Jurija i Miry… ich martwe ciała spojrzały się na niego pustymi oczodołami z wyrzutem.

– Pavel! – usłyszał z ciemności. Otworzył oczy.

Tasza patrzyła się na niego zdenerwowana i zszokowana, Misza był przerażony, Piotr czujnie wpatrywał się w głąb lasu. Pavel delikatnie odsunął Nataszę od siebie. Czuł się psychicznie osłabiony, przez chwilę ledwo stawiał kroki przed siebie. Obejrzał się dookoła – mgła zniknęła, a być może była ona tylko wytworem jego wyobraźni? Poczuł, że coś spływa mu pod nosem. Zdjął skórzaną rękawiczkę

i przyłożył dłoń do ust, po czym spojrzał na swoje palce. Krew.

Podniósł wzrok i jego oczom ukazały się klasztorne mury. Mury skąpane były

w ciemności nocy. Nie widział nigdzie wcześniej palącego się światła. Budowla raziła swym majestatem na tle księżyca. Zaczynało prószyć. Dowódca spojrzał na swoich ludzi. Prawdopodobnie odczuwali to samo. Zdecydowanym krokiem ruszył ku klasztornej bramie, która jak się okazało była uchylona. Weszli cicho na mały, nieodśnieżony dziedziniec. Z murów spoglądały na nich małe okienka cel.

Teraz wszyscy czuli dziwne wirowanie powietrza. Natasza słaniała się na nogach.

-Mrok… nadchodzi… – dziewczyna straciła przytomność i opadła na posadzkę. Pavel spojrzał na Miszę i Piotra, którzy również się osunęli, a po chwili i on poczuł nużące go zmęczenie i opadające powieki przysłoniły świat.

Stał w korytarzu, który znał lepiej niż własną kieszeń. Było to mieszkanie Miry i Jurija. Drzwi do pokoju dziennego były uchylone, a w tle słychać było sączącą się leniwie muzykę.

-Mira?! – krzyknął nagle. Ruszył niemal biegiem w stronę pomieszczenia prawie wpadając na drzwi. Pokój był pusty. Na środku stała jego siostra. Nuciła jakąś melodię, która nie współgrała z wypełniającą pomieszczenie muzyką.

-Mira, siostrzyczko… – kobieta nie reagowała. Stała ze wzrokiem wbitym w podłogę

i rękoma opuszczonymi wzdłuż ciała. W ręku trzymała nóż. Chciał do niej podejść, jednak jakaś siła mu na to nie pozwalała. Mógł jedynie stać w miejscu, być widzem

w tym teatrze. Dziewczyna podniosła wzrok i spojrzała w jego kierunku tak, jakby go nie widziała. Jej puste spojrzenie przeszywało go na wskroś. Spojrzała na dłoń trzymająca nóż i podniosła ją delikatnie.

-Jurij! Jurij, kurwa gdzie jesteś?! – krzyczał z rozpaczą. – Mira, dziecko, jestem tu, podejdź do mnie!. – Mira spojrzała na ścianę przed sobą. Chwyciła nóż obiema dłońmi i wbiła go sobie delikatnie w brzuch. Nie wydała z siebie żadnego dźwięku prócz ciągle nuconej melodii. Pavel chciał rzucić się ku niej, jednak ciało odmówiło posłuszeństwa. Głos zamarł mu w gardle. Dziewczyna przeciągnęła nożem szybko

i sprawnie jak rzeźnik. Rana rozeszła się, jednak zamiast wnętrzności na podłogę wypadł płód połączony z ciałem matki czarną pępowiną. Dziecko wyglądało jak potwór. Zrogowaciała skóra, czarne, wyłupiaste oczy pokryte błoną, kończyny powyginane nienaturalnie. To ono nuciło nieznośną melodię. Pavel poczuł jak po udzie spływa ciepła strużka moczu.

-Co tu się dzieje? – pytał sam siebie w myślach, gdyż nie mógł już nawet nic powiedzieć. Jego siostra postąpiła naprzód w kierunku ściany. Płód trzymany pępowiną ciągnął się za nią zostawiając na podłodze strugę czarnej i gęstej jak smoła krwi. Mira podniosła zakrwawioną dłoń do ściany i oparła ją na niej. Zaczęła kreślić jakieś znaki. Układały się one w jakieś niezrozumiałe słowa. Nkwdzista nie znał tego języka. Po nakreśleniu kilku wyrazów dziewczyna spojrzała na płód. Ten umilkł. Pomieszczenie wypełniła cisza i powietrze stało się rzadkie. Z trudem mógł oddychać. Siostra podniosła rękę z nożem do gardła i powolnym ruchem poderżnęła je sobie. Nóż upadł głucho na podłogę. Dziewczyna osunęła się, a posadzkę zalała powiększająca się plama krwi. Płód rozwarł do tej pory zamknięte oczy i spojrzał na Pavla. Pomieszczenie wypełnił wysoki chichot, którego kapitan nie mógł wytrzymać. Zamknął oczy. Kiedy je otworzył zobaczył pochylonych nad sobą Miszę i Piotra. Padał śnieg. Był w klasztorze.

-To tylko sen… – wymruczał. Słyszał jednak ciągle melodię nuconą przez płód. Zerwał się i poczuł jak jego ciało przyszywa ból.

-Słyszycie? – spojrzał na kompanów. – Gdzie Taszka? – nigdzie jej nie widział. Piotr odwrócił wzrok w stronę jednej ze ścian. Pavel podążył za jego spojrzeniem. Pod ścianą leżało ciało dziewczyny… bezgłowe ciało dziewczyny.

-Co… jak… kurwa… – nic więcej nie był w stanie wydusić.

-Obudziliśmy się chwilę przed Tobą, a ona już tak leżała. – rzekł cicho Misza. – I ta melodia…

-Musimy znaleźć miejsce, z którego dobiega. – rzucił sucho dowódca. Podszedł do dziewczyny. Ciało było pozbawione głowy jednym precyzyjnym cięciem. Nigdzie nie było śladów walki… ani śladów krwi. Spojrzał na kompanów. Piotr stał już przy drzwiach przy przylegającej ścianie.

-Krypty…

-Przygotujcie broń.

Podążali niskim, wąskim korytarzem. Musieli iść gęsiego. Nie stanowili żadnej wartości bojowej – ktoś na końcu korytarza wystrzela ich jak kaczki. Nieważne. Liczy się tylko to, aby dorwać oprawce Taszki. Bez niej i tak mają marne szanse na wykonanie zadania. Nucenie potęgowane przez grube mury nie pozwalało swobodnie myśleć, było irytujące. Z każdym schodkiem w dół stawało się coraz wyraźniejsze – zbliżali się. Korytarz zakręcał chyba już ostatni raz, gdyż Pavel dostrzegł blady blask świec lub jakiejś pochodni. Zwolnił kroku. Ich ciała były napięte, a zmysły wyostrzone do granic możliwości. Mimo zimy i chłodu ich ciała oblewał lepki pot. Melodia była wyraźna jednak żaden nie był w stanie zrozumieć nuconych słów. Wpadli do pomieszczenia. Ujrzeli małą kaplicę skąpaną w blasku czarnych świeć rozstawionych dookoła pod ścianami. Na środku stał mahoniowy ołtarz, za którym stała zakapturzona postać i mamrotała inkantację z księgi. Na ołtarzu leżało nagie ciało 14-letniej dziewczyny. Pavel chciał wystrzelić w kierunku mężczyzny jednak jego ręce stały się bezwładne.

-Rytuał przywołania umarłych… – powiedział blady jak ściana Piotr. – On przywołuje pradawne moce… moce Północy.

Mężczyzna spostrzegł intruzów, jednak nie przerywał zaklęcia. Zsunął kaptur i ciągle się modląc podszedł do skrzyni pod ścianą. Zaczął wyjmować z niej głowy mnichów

i rozstawiać je w okrąg okalający ołtarz z ciałem dziewczyny. Jako ostatnią, dwunastą głowę wyjął głowę Nataszy. Jej oczy były otwarte tak samo, jak oczy pozostałych. Było w nich widać przerażenie. Kiedy skończył, podszedł do ołtarza

i kończąc śpiewnie pocałował namiętnie dziewczynę. Świece zgasły,

a pomieszczenie spowił mrok. Po chwili jednak, czarne ogryzki zapłonęły mocniejszym niebieskim płomieniem. Z głów unosił się duszący, gęsty dym. Oczy były zamknięte…

-Davidzie. – wysoki, piękny głos przerwał ciszę w katakumbach. – Udało Ci się.

-Tak moja miła…

Dziewczyna zsunęła się lekko z ołtarza i spojrzała na trzech mężczyzn stojących przy wyjściu w grobowca. Uśmiechnęła się. W tym momencie Piotr podniósł broń

i wymierzył ją w Pavla. Ten zaś wycelował swoją w Miszę. Patrzyli na siebie

z przerażeniem. Żaden nie był w stanie wydać z siebie nawet pojedynczego dźwięku. Misza klasnął, i w tym momencie padły strzały, a Piotr stanął w ogniu. Pavel poczuł przeszywający go ból. Upadając na posadzkę kątem oka zauważył jeszcze dziewczynę i księdza opuszczających podziemia. Po chwili ciemność objęła go

w swe ramiona, a on z ulgą zatopił się w nich.

 

##########

 

-Herr Gruppenfuhrer! Jeden jeszcze żyje! – usłyszał niewyraźny głos dobiegający jakby zza zamkniętych drzwi…

 

Koniec

Komentarze

Całkiem luźno, nie spinając się, uprzejmie pytam – jakich zdań o tekście oczekuje Autor? Bowiem Autor, z góry dziękując za pewien kategoryczny osąd, nie był jednak tak miły by dokładnie zaznaczyć, jakie opinie będą dla Niego satysfakcjonujące. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałem z umiarkowanym zainteresowaniem. Tekst nie najgorszy, pomijając drobne potknięcia, literówki i powtórzenia. Intryga dość pospolita,  – religia, miłość, seks i śmierć. Tekst zaliczyłbbym do średnich. Pozdrawiam.

Zachęcam do luźnego podejścia do opowiadania, […] Prosze się nie spinać – mogą wystąpić drobne błędy korektorskie.  ---> interesująca kategoria błędów. Autorzy mają na pieńku z korektorami i dlatego sugerują, że nie twórcy tekstu, ale ci, którzy z założenia tekst "czyszczą", wprowadzają do opowiadania babole?   Uwagi mile widzane, za opinie "beznadziejne, won do pracy, etc." dziękujemy :)   ---> 1. cudzysłów zamykający domniemany cytat z niechcianych przez Autorów opinii powinien znaleźć się po słowie "pracy". Korektor przesunął? 2. Autorzy najwyraźniej jeszcze nie wiedzą, że czytelnikom nie da się narzucić wyłącznie pozytywnych zdań o dowolnym utworze, bo takie z czytających wredoty, że zawsze mają własne zdanie.   […] które miało być początkiem czegoś dłuższego, jednakże z powodu rożnicy zdań między autorami projekt został zawieszony na nieokreślony bliżej okres czasu.   ---> ponownie korekta się wyzłośliwiła, wstawiając tautologię…   ---------------------------------    Nie wiem, o co poróżnili się Autorzy, ale im bliżej końca tekstu, tym wyraźniej widać, że było ich dwóch. Widać także, iż jeden z Nich uparł się, by stosować niby to angielską transkrypcję imion, otczestw i nazwisk – na przykład: Pavle Andriejovicu Wolodyczu ---  zamiast pozostać przy transkrypcji stosowanej od dziesięcioleci i nadal "legalnej". Żeby chociaż konsekwentnie i bezbłędnie owa "angielska" transliteracja była stosowana… Miszy już się nie dało "przerobić"?    Porucznik… Towarzysz Porucznik powiedział, //  Towarzyszu Kapitanie…  //  nkwdzisty. ---> nowatorski zapis szarż i skrótu   { :-)  }  Tradycyjnie – interpunkcja. Tudzież spacje po dywizach, zastępujących myślniki przed partiami dialogowymi…    Jak widać, nie spełniłem oczekiwania tego z Autorów, który opowiadanie wstawił na portal i poprzedził uwagą, by się nie spinać. Nie spełniłem, ponieważ spostrzeżenie takich (innych też) usterek tekstu żadnego spinania się ode mnie nie wymaga.   ------------------------------     Co do samej treści opowiadania, pomysłu na nie – podpisuję się pod zdaniem ryszarda.  

Nowa Fantastyka