- Opowiadanie: bemik - Wieczór na wsi

Wieczór na wsi

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wieczór na wsi

 

Kiedy miała sześć lat, ukąsił ją pająk. Po kilku minutach ręka wyglądała jak balonik, dziewczynka straciła przytomność i, gdyby nie ojciec, straciłaby pewnie i życie. Później zrobiono jej testy i okazało się, że jest uczulona na jad pajęczy. Od tamtego czasu nienawidziła i bała się tych stawonogów. Przeczytała o nich wszystkie istniejące publikacje, obejrzała po kilka razy filmy emitowane na Animal Planet. Dlatego w jej domu nie było żądnych zakamarków, gdzie mógłby się ukryć ten krwiopijca. Nigdzie nie ruszała się bez owadobójczego preparatu. Kiedy u innych kobiet w torebkach przewalały się dezodoranty i perfumy, u niej można było znaleźć Raid. Każdego wieczora przeglądała zakamarki, pryskała sprayem i dopiero wtedy kładła się spać. W oknach miała moskitiery i w ten sam sposób zabezpieczone łóżko. Każdy paproch, nim go podniosła, traktowała najpierw Raidem. Nigdy nie założyła butów, zanim ich wcześniej nie wytrząsnęła z niepożądanej zawartości. Z piwnicy zrezygnowała na rzecz sąsiadów, bo na samą myśl, że miałaby zejść do siedliska tych diabelskich pomiotów, dostawała gęsiej skórki. Dlatego nie znosiła wsi i rzadko kiedy pojawiała się nawet w parku. Ale do tego wyjazdu zmusiła ją ciocia Ania. Uznała, że zanim podejmie jakiekolwiek działanie, powinna odpocząć na łonie natury. Irena ciągu roku straciła oboje rodziców – ojciec odszedł na zawał, matka na udar, krótko po nim. Nie chodziła do nich na cmentarz. Bała się, że wśród tych starych pomników, krzaków i omszałych ławek będą się czaić jej wrogowie.

Była wdzięczna za troskę. Ale teraz żałowała, że podzieliła się z ciotką pomysłem, że sprzeda dom rodziców i swoje mieszkanie, a potem przeprowadzi się do Skarsvag, najdalej na północ wysuniętej wioski rybackiej świata. Mieszka tam kilkunastu rybaków, tyle samo kobiet i ośmioro dzieci. I jest nawet szkoła, do której właśnie poszukują nauczycielki. I tam na pewno nie ma pająków. Starsza kobieta aż się za głowę schwyciła z przerażenia, że straci swoją ukochaną dziewczynkę. Dlatego wymyśliła ten wyjazd. A Irena nie była w stanie jej odmówić.

Wieś była mała, tylko kilka chałup. Prawie przy każdej stodoła, obora lub chlew. Dookoła pola, las i łąki. I pająki. Kiedy weszła do przeznaczonej dla niej izby, wzdrygnęła się z obrzydzenia.

– Panienka się rozgości, a ja zara podam obiad – powiedziała kobieta i zniknęła w kuchni.

Irena zamknęła dokładnie drzwi, postawiła walizkę na łóżku i sięgnęła do torebki. Po chwili odsuwała wszystkie sprzęty i pryskała wokoło preparatem owadobójczym. Usta i nos przesłoniła chustką. Kiedy wyczerpała jeden spray, wyciągnęła kolejny. Na szczęście „zara” gospodyni trwało około godziny. W tym czasie dziewczyna zdążyła wypryskać wszystko – od podłogi po sufit. Aż rozbolała ją głowa i zaczęła się dusić. Przed wyjściem z pokoju sprawdziła jeszcze, czy okna są szczelnie zamknięte.

– O, dobrze że panienka już je – ucieszyła się pani Michalina. – Zara przyjdzie mój stary i Wojtuś, to siądniemy do obiadu.

Tym razem rzeczywiście nie trwało to zbyt długo. Ojciec rodziny bezceremonialnie wycałował Irenę po rękach, mimo że dziewczyna usiłowała je schować za siebie.

– Matka, a co tak śmierdzi w sieni? – Dobiegło do kuchni wołanie, zapewne Wojtusia.

– Pewno żeś butów, smarku, z gnoju nie otrzepał, to i śmierdzi – powiedział pan Jędrzej i zaśmiał się rubasznie z własnego dowcipu.

– Ej tam, ojciec, to nie gnój. Przeca wiem, jak gnój śmierdzi, a to jakosik inaczy. – W drzwiach pojawiła się pociecha.

– O, widzę, że nasza letniczka już się zjawiła! – Wojtek cmoknął matkę w policzek, a potem zręcznie ją wyminął i wyciągnął na powitanie rękę do Ireny. Na szczęście na stół wjechały ziemniaki, kotlety i mizeria, więc grzeczności odłożono na bok i wszyscy rzucili się do jedzenia.

– A panienka czego nie je? Nie smakuje? – zatroskała się nagle gospodyni.

– Ależ nie, skądże, bardzo smaczne, ale nie mogę aż tyle. – Irena poczuła, że na twarz wypływa jej rumieniec.

– Matka, dajcie spokój, to miastowa panienka. Ona ino skubnie jak wróbelek, bo się boi, że jej kartofle boki wypchną! – zaśmiał się Wojtek i wsadził do ust prawie połową kotleta.

– Oj synuś, co ty za głupoty gadasz? Toż panienka zabiedzona taka, może chora, co?

– Nie, nie, ale ja już dziękuję. Było pyszne. Teraz przejdę się trochę, żeby świeżego powietrza przed snem złapać.

Dziewczyna z ulgą opuściła gwarną kuchnię. Jeszcze długo w jej uszach brzęczał tubalny głos pana Jędrzeja i śmiech Wojtusia.

* * *

Irena nie mogła doczekać się końca pobytu. Obiecała cioci Ani, że spędzi w Kisielewie tydzień. Zaplanowała sobie spacery, ale tylko drogą, bez zbaczania w las czy na pole, żeby nie zostać zaatakowaną prze pająki. Ale jej plany spełzły na niczym. Drugiego dnia niebo zaniosło się chmurami, a potem lunął deszcz. Gospodarze mimo to musieli pracować, a ona zamykała się w pokoju z książką. Ale nie mogła się skoncentrować. Co chwila wydawało jej się, że widzi jakiś cień na firankach albo paproch na półkach. Z każdego zakamarka wypełzały na nią pająki. Zrywała się wtedy z krzesła i w pozycji bojowej, ze sprayem w wyciągniętej ręce, wypatrywała zagrożenia. Najgorzej było wieczorami. Brzydziła się wchodzić do łóżka, przeglądała pościel, strzepywała kołdrę i prześcieradło, a w poduszkę waliła jak w worek bokserski. Kiedy wreszcie zasypiała i tak przychodziły. Wdzierały się do niej, najpierw łaskotały owłosionymi odnóżami, a potem żądliły. Budziła się z krzykiem, zlana potem i zwykle już do rana siedziała w fotelu, z podkulonymi nogami, wypatrując, skąd mogłyby się pojawić. I bez przerwy bolała ją głowa – wiedziała, że nie powinna tyle psikać trucizną, ale nie mogła się opanować.

Do tego najadła się wstydu. Pani Michalina podała podwieczorek na ganku. Deszcz jakby trochę zelżał i Irena z wdzięcznością przyjęła tę propozycję. Świeże powietrze łagodziło łupanie w skroniach. Właśnie sięgała po drożdżówkę, gdy przed jej twarzą zamajaczyła przezroczysta nitka, a na jej końcu zmaterializował się nienawistny kształt. Upuściła ciasto i wydała z siebie tak przeraźliwy krzyk, że aż pan Jędrzej i Wojtek wybiegli z chlewa. Irena wrzeszcząc i oganiając się ręką, cofała się, aż wreszcie o coś zaczepiła nogą i runęła jak długa. Miała trochę szczęścia w nieszczęściu – parę centymetrów dalej i rozłupałaby sobie głowę o szpadel ustawiony niedbale w kącie.

Pani Michalina zamarła z przerażenia. Nie bardzo wiedziała, co się dzieje i jak powinna zareagować. Uklękła przy leżącej dziewczynie, ale dopiero po chwili zrozumiała, co ona bełkocze.

– Dziecko, uspokój się! Toż to tylko maleńki pajączek, milion razy mniejszy od ciebie. Nic ci nie zrobi. A do tego pożyteczny – muchy zżera, komary i inne takie…

Na Irenę nie działały uspokajające słowa gospodyni, dopiero rechot Wojtusia sprawił, że poderwała się na nogi i uciekła do pokoju.

– Dobrze, że jeszcze tylko jedna noc. Tylko jedna! – powtarzała sobie, wyjąc w poduszkę.

* * *

Gospodarze bardzo przejęli się tą historią. W ramach rekompensaty do pożegnalnej kolacji pojawiła się księżycówka. Irena tylko maczała usta, ale zauważyła, że zarówno Jędrzej, jak i Wojtuś, a nawet pani Michalina nie markują picia. Po godzinie uznała, że grzeczności stało się zadość. Podziękowała za poczęstunek i miała zamiar wstać od stołu. Ale Wojtuś, dobrze już podchmielony, nie miał ochoty kończyć tak szybko wieczoru.

– Jak się Polacy rozchodzili… – Podniósł butelkę i wymownym gestem pokazał ojcu, że jest pusta.

– Tak, tak, Wojtek ma rację. Po rozchodniaczku, panienko.

Mimo że nie miała najmniejszej ochoty, została zmuszona do wypicia duszkiem całego kieliszka. Aż zakręciło jej się w głowie – chyba nigdy w życiu nie miała w ustach takiego mocnego trunku. Zaszumiał jej w głowie, ale podniosła się i zdecydowanie podziękowała za dalszą biesiadę.

– Odprowadzę panienkę – powiedział z rechotem Wojtek – żeby sobie znowu czego nie zrobiła.

– Panienko – krzyknęła za nią jeszcze pani Michalina – zanim zapalicie światło, pozamykajcie sobie okna. Otworzyłam, żeby się wywietrzyło.

Irenie zrobiło się słabo. Ile tych paskudztw mogło się w tym czasie wpakować do pokoju.

– Nie bój się, ja cię obronię! – Usłyszała szept Wojtka i poczuła jego ręce obłapiające ją w talii.

– Won! – syknęła cicho.

Wojtek albo nie usłyszał, albo nie chciał słyszeć. Odwrócił ją do siebie i usiłował pocałować. Wstrętne, mokre usta przyssały się do jej szyi, a w nozdrza wionął odór alkoholu. Obrzydzenie dodało jej sił – odepchnęła chłopaka i jednym susem znalazła się w pokoju. Oparła się o drzwi, a po sekundzie przekręciła klucz w zamku. Przerażenie mieszało jej zmysły – nie mogła sobie przypomnieć, gdzie odstawiła Raid. Wpatrywała się w ciemność ziejącą za oknem i oczami wyobraźni widziała tysiące owłosionych łapek, pękate odwłoki i… wtedy go zobaczyła. Był już na parapecie. Widziała jego głowotułów i odnóża, macające niezdarnie drogę przed sobą. Znieruchomiała. Dziki, pierwotny strach zdławił krzyk w gardle. Rzuciła się w stronę stołu, po omacku przewracała kosmetyki, książki, ale nie mogła znaleźć preparatu. Zacisnęła ręce na krześle i podjęła desperacką decyzję. Schwyciła mebel za drewniane nogi, uniosła i ruszyła do ataku, mierząc w stylik, najwęższe i najdelikatniejsze miejsce pająka. Miała nadzieję, że rozerwie bydlaka na pół.

Nie wiedziała, czy jej się to udało, ale przynajmniej zepchnęła go na ziemię. Adrenalina dodała Irenie sił i odwagi. Wyrzuciła krzesło i sama wyskoczyła za nim. Podniosła je i zaczęła walić oparciem w przewężenie jego ciała. Żył jeszcze, ale coraz słabiej machał odnóżami. Wreszcie wyczerpana, musiała chwilę odpocząć.

„Zaatakował mnie gigantyczny pająk. Jakieś zmutowane monstrum. Naukowcy byliby szczęśliwi, gdyby im coś takiego dostarczyć do badań”. A potem pomyślała, że mogliby stworzyć setki, tysiące podobnych osobników i poczuła, że mimo gorąca, oblewa ja zimny pot przerażenia.

– Nigdy, przenigdy nie dostaniecie tego w swoje łapska – wyszeptała i pobiegła na ganek. Miała nadzieję, że gospodarze nie zdążyli sprzątnąć szpadla. Był.

Wróciła i ostrym narzędziem zaczęła rozczłonkowywać gigantycznego owada. A potem, mimo obrzydzenia, zbierała wszystkie kawałki i wynosiła je do chlewu. Świnie rozprawiały się z mutantem, kwicząc z radości.

Znowu zaczął padać deszcz, a ona stała, pozwalając, by woda zmywała z niej śluz i krew, by wypłukiwała strach, gniew i wszystkie frustracje. I podjęła decyzję, że jednak wyjedzie do Skarsvag.

 

 

* * *

W nocy 29 na 30 sierpnia 2013 roku wyszedł z domu i nie powrócił Wojciech Zawada. Ma 29 lat, 188 cm wzrostu, ciemne włosy. Ubrany był w czarny sweter i dżinsy. Prosimy o pomoc w odnalezieniu syna – zrozpaczeni rodzice.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Pewnie nie wyszło tak strasznie, jak chciałam, ale miałam ochotę spróbować sił w czymś nieco odmiennym od mooich zwykłych tekstów. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Pająki nie są owadami. :) Wrócę później.

Zmieniłam na robale.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Jeszcze gorzej! Z Wikipedii to wzięłaś, czy co? Stawonogi… Skoro Irena pochłonęła tyle książek, obejrzała tyle filmów, ni ekompromituj jej robalami.   Nie przejąłem się, niestety. Po jednym kieliszku księżycówki, nawet takiej "trzy ćwierci", nikt nie pomyli człowieka z pająkiem. Nawet taka histeryczka…

Dobra, zmieniam na stwonogi. A z księżycówką nie chodziło mi o to, ze to wóda tak wpłynęła na Irene, że zobaczyła pająka. Raczej tylko miało być, że fobia, pielęgnowana przez całe życie tak wreszcie zawładnęła dziewczyną, że skończyło się, jak się skończyło. Próba, jak widać, nieudana, ale dzięki za poświęcony czas.  

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Schwyciła mebel za drewniane nogi, uniosła w górę... ehm.   Oj, Bemik, Bemik, żeby aż tak beztrosko naciągać kreowaną rzeczywistość, byle by pasowała do finałowego pomysłu? Nieładnie! :)

Sorry, taki mamy klimat.

Poprawione, Sethraelu. Probe frei, robota darmo! – szkoda tylko, że marnuję Wasz czas. Chciałam się spróbować w makabrze i wyszła… tyle że makabra dla czytelnika:-)

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Całkiem przyjemne… choć to może niewłaściwe słowo :). Podobał mi się klimat. Jeśli chodzi o końcową akcję, to bardziej bym winił za nią problemy psychiczne bohaterki niż wypity alkohol, ale może się mylę.

O, bemik coś opublikowała – trzeba przeczytać! Ale pózniej, za kółkiem czyta się niewygodne ;)

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Czasu nie poświęciłem ani nie straciłem, Twoje teksty zawsze zawierają to "coś", co przyciąga.   Jeśli można zasugerować – w związku z zawładnięciem przez fobię – rozbuduj odnośną scenę o grę wyobraźni, wybujałej, eksplodującej po kumulowaniu się przez lata wyobraźni, co, wydaje mi się, przywróci opowiadaniu pewnego rodzaju równowagę i prawdopodobieństwo.

Trochę trudno mi się utożsamić z bohaterką, która ma takie supermoce. Nie dość, że unosi meble w górę, to jeszcze umie sięgać ręką(!) do torebki.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Czytanie Twoich tekstów nigdy nie jest marnowaniem czasu, Bemik; nie chrzanić mi tu zatem proszę! ;)  A że tu akurat widzę rzeczy, które mi nie pasują – to informuję o tym,  jak zawsze zresztą. I jeszcze jedno – skoro lęk był tak silny, że po śmierci obojga rodziców bała się pójść (choćby na chwilę) na cmentarz, to jakim cudem jakaś tam ciotka dała rade nakłonić ją do TYGODNIA w piekle? I w sumie, co to miało niby dać, jak zadziałać?

Sorry, taki mamy klimat.

Ano właśnie, kilka błędów i od razu, że niby marnowanie czasu czytelnika. Całkiem niezły szorciak. Mnie bardziej rozbawił niż przestraszył, ale to pewnie dlatego, że nie cierpię na arachnofobię ;-)   Poza tym IMO, wbrew temu co sygnalizujesz pierwszym komentem, to jest typowo bemikowe. Były już u Ciebie ślimaki, wielki małż, były nawet wielkie pająki. Nie wspominając o napastowaniu seksualnym.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Dzięki wszystkim za przeczytanie i słowa pocieszenia. Ale miało być strrrrrasznie, a nie bemikowo. Widać jednak, że moja z natury łagodna natura brzydzi się i wzbrania przed okropnościami świata tak bardzo, że nawet, jak się staram, to wychodzi krem pieczarkowy zamiast tabasco. Asdamie i Sethraelu – dzięki za rady – tego już nie będę poprawiać, ale skorzystam z Waszych uwag w przyszłości. I ostrzegam – mam zamiar poćwiczyć horror i masakrę, ale niestety – testować będę na Was.Więc już się bójcie buhaha…  

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

:-)  Zadygotałem ze zgrozy już w połowie drugiej połowy Twojej odpowiedzi… Brrr…  :-)   Testuj, testuj. Jakoś to przeżyjemy…  :-) 

Droga Bemik Przecież świnie kości nie zeżarły. Gospodarze powinni je znaleźć. Opowiadanie mogło być straszne, ale nie było. Pozdrawiam.

Na początku czułem się tak, jakbym czytał jakąś listę zamiast opowiadania – i tak lepiej Ci to wychodzi niż mi. Możesz spróbować następnym razem sprawić, żebyśmy czuli jakiś ładunek emocjonalny do jednej z postaci, jeśli chcesz, żeby ostatnia scena wywarła na nas mocniejsze wrażenie.

Strasznie, a nie bemikowo? To znaczy inaczej niż w tym opowiadaniu, w którym diabeł spółkuje z kobietą i zadaje jej ból, żeby skłonić ją do wywołania epidemii? Niż w tym, w którym mąż regularnie gwałci żonę, aż ta postanawia zemścić się przy pomocy magii? Niż w tym, w którym pająki polują na dzieci? A weźmy nawet ten szort o ogrodniczce, która kończy w domu otoczonym przez hordy krwiożerczych ślimaków. Albo ten o dziewczynie, marny jej los, napalonej na chłopaka, który okazuje się… (nie będę spoilował).   Oj, chyba sama nie pamiętasz, czym już raczyłaś portalowiczów. Zgroza i masakra, droga Bemik :P

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Gdybyś nie powiedziała, że opowiadanie napisałaś teraz, miałabym wrażenie, że wygrzebałaś coś z archiwaliów.

Zupełnie nie wierzę, że Irena uległa ciotce i dobrowolnie pojechała na wieś.

Bardziej wiarygodna byłaby sytuacja, gdyby Irenie, np. w drodze do Skarsvag, zepsuł się samochód i musiałaby zanocować w przypadkowym miejscu — w wiejskiej chałupie, jakimś motelu na odludziu…

 

„Dlatego w jej domu nie było żądnych zakamarków…” — Chyba literówka, choć ja tam jestem zdania, że w każdym domu powinny być żądne zakamarki… ;-)

 

„Każdego wieczora przeglądała zakamarki…” — Przed chwilą napisałaś, że w jej domu nie było zakamarków.

Proponuję: Każdego wieczora przeglądała kąty

 

„Nigdy nie założyła butów, zanim ich wcześniej nie wytrząsnęła z niepożądanej zawartości”.Nigdy nie założyła butów, zanim wcześniej nie wytrząsnęła z nich niepożądanej zawartości.

 

„Irena ciągu roku straciła oboje rodziców…”Irena, w ciągu roku straciła oboje rodziców

 

„Drugiego dnia niebo zaniosło się chmurami, a potem lunął deszcz”. — Wolałabym: Drugiego dnia niebo zasnuło się chmurami, a potem lunął deszcz. Lub: Drugiego dnia niebo zaciągnęło się chmurami, a potem lunął deszcz. Albo: Drugiego dnia zachmurzyło się, a potem lunął deszcz.

 

„Irena wrzeszcząc i oganiając się ręką, cofała się…” — Może: Irena, wrzeszcząc i machając ręką, cofała się

 

„Aż zakręciło jej się w głowie – chyba nigdy w życiu nie miała w ustach takiego mocnego trunku. Zaszumiał jej w głowie…” — Proponuję w drugim zdaniu: Poczuła szum w skroniach… Lub: Poczuła szum w uszach

 

„Otworzyłam, żeby się wywietrzyło. Irenie zrobiło się słabo. Ile tych paskudztw mogło się w tym czasie wpakować do pokoju. - Nie bój się, ja cię obronię!” — Proponuję: Otworzyłam, żeby wywietrzyć. Irena poczuła słabość. Ile tych paskudztw mogło w tym czasie wleźć do pokoju. — Nie bój się, ja cię obronię!

 

„Wyrzuciła krzesło i sama wyskoczyła za nim. Podniosła je i zaczęła walić oparciem w przewężenie jego ciała”. — Zrozumiałam, że Irena waliła oparciem w przewężenie ciała krzesła,  ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

"Irena ciągu roku straciła" straciło się "w". Gdzieś na początku zrymowało się łąki i pająki, niby nie błąd, ale wydaje mi się, że lepiej by brzmiało jakby te łaki czymś zastąpić. Czytało się dobrze, ale końcówka niezbyt do mnie trafiła. Może to przez to, że na początku jakoś nic nie wskazywało na to, że ten pająk był jakiś wielki. Myślałam, że normalny pajączek sobie wszedł do pokoju, a ona z racji na swoją fobię gwałtownie zareagawała. Potem miałam lekki dysonans jak się okazało, że się zmaga z jakimś wielkim monstrum.

Wszystko zostało już powiedziane, więc mogę się tylko podpisać. Czytało się dobrze, ale trochę za mało w tym tekście szaleństwa bohaterki, trochę za dużo bemikowego (wybacz;)) humoru, żeby końcówka wydała się wiarygodna. I – jak Ryszard – nie wierzę, że nie znaleziono żadnych śladów wskazujących na los Wojciecha.  Chciałaś napisać coś odmiennego od Twoich "zwykłych tekstów"? Bemik, ale Ty dałaś się już poznać tutaj z tak różnych stron, że sama już nie wiem, co to te Twoje "zwykłe teksty". :)

Dzięki wyszystkim. Dobra, to nie mój "zwykły" tekst, ale koszmarna szmira. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że od tygodnia wieczorami mam ponad 39stopni gorączki i żaden, k…wa, specjalista nie potrafi mnie wyleczyć. Ba, nawet mi nie zapisują żadnych lekarstw. Sama sobie je wybieram – jestem sterem, żeglarzem, okrętem. Tylko dlaczego, ja się zapytowywuję?  

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

A Ryszardzie, widziałam jak świnia pożerała węgiel kamienny, pięknie go chrupiąc, więc myślę, że z kościami nie miałaby problemu.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemik. Ten horror , a właściwie triller da się poprawić. Ale tekst musi być znacznie dłuższy. Należy stopniować napięcie, od drobnych dewiacji, stopniowo do poważniejszych odchyleń od psychicznej równowagi, aż do końcowej tragedii. Polecam Ci powieść pt"Słodka choroba", gdzie dewiacja rozwija się od pierwszej strony, a kończy na ostatniej katastrofą. Odłóż tekst na parę miesięcy i wróć do niego. Świnia być może schrupie pojedyńczą kość, ale nawet kilka nie pożre całego szkieletu. To się nie broni. Ale bohaterka mając szpadel, mogła zakopać resztki. Pozdrawiam i radzę temperaturę mierzyć rano, bo to najbardziej miarodajne.

Nie przekonało mnie. Sama boję się pająków, ale mam wrażenie, że bohaterka przesadza. Te ośmionogie bydlaki w końcu tak często ludzi nie gryzą. Ale skoro już tak ostro reagowała, to nie dałaby się zaciągnąć na wieś czwórką koni. Przeczytała wszystkie publikacje? Te w afrykańskich narzeczach też? Młody facet, 188 wzrostu i dał się zatłuc krzesłem? Nawet nie wrzeszczał? Gospodarze nic nie usłyszeli? Bez przesady, że wszyscy byli pijani. Flaszka na troje to chyba za mało, żeby wszystkich doprowadzić do utraty przytomności. Naprawdę w najbardziej na północ wysuniętej wiosce nie ma pająków?

Babska logika rządzi!

Pająki zamieszkują wszystkie środowiska lądowe. Ale nie bądźmy za dokładni, w okolicach Nordkapu jest ich zapewne bardzo mało…  :-)

Ależ dlaczego tylko lądowe? A topiki? ;-)

Babska logika rządzi!

Topiki pod Murmańskiem???   :-)

Na ośmiu nogach wszędzie dojdą/ dowiosłują. ;-)

Babska logika rządzi!

Ooo, zapomniałam o topikach, skurczybykach małych niecnych. Faktycznie dowiosłują pewnie daleko, ale tylo tam gdzie jedzionko mają, a jak jedzonko nie wiosłuje razem z nimi przez morza i oceany to… no właśnie :]    Bemik, fajnego uśmiechacza napisałaś. Ciężko to było niestety wziąć na poważnie, troszkę zbyt niewiarygodnie wyszło, o czym pisane już było, nie będę się powtarzać :) Powiem tylko, że najbardziej zaskoczyła mnie zmiana małego pajączka wchodzącego przez okno w gigantycznego włochatego mutanta! Jak i kiedy to się stało? No taka wpadka… :) I ja bym nie była taka pewna, czy świnia nie zeżre całego koścca, jak się jej da odpowiednio dużo czasu na rozgryzanie. Może mieć problem z udową, z miednicą i czaszką, ale po pewnym czasie raczej by zeszło. Co nie zmienia faktu, że raczej by Wojtka do tego czasu rodzinka znalazła :)   Pozdrowienia Bemik, wracaj do zdrowia! :)    

Przyłączam się do życzeń. Przeczytałem, nie żałuję, ale też nie zachwyciłem się. Oprócz wymienionych już przez innych czytelników spraw, niezbyt mi się spodobał nadmiar bardzo krótkich zdań. Nie znam reszty Twojej twórczości, nie potrafię porównać tego opka do innych, ale przecież "obiektywnie" aż takie złe nie było, rozchmurz się:)

Wiecie, szlag mi podwyższa temperature. Lekarka zleciła mi rezonans miednicy, w moim szpitalu tego nie mają, w innym mam czekać do czerwca. Prywatnie koszt 750 zł. Niech sobie w dupę wsadzą takie leczenie.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Całkiem przyzwoity tekst, choć z niedociągnięciami, które już zostały wymienione. Za pomylenie człowieka z pająkiem wcale nie musi być odpowiedzialny alkohol, ani sama fobia. Bohaterka od tygodnia wdychała jakąś śmierdzącą truciznę, co też mogło wywoływać zwidy. Zlikwidowane jakiś czas temu sklepy z dopalaczami były najlepszym dowodem, że wystarczy byle świństwo, aby ludzki umysł wprowadzić w odmienny stan świadomości. Bohaterce natomiast, zamiast noszenia w torebce sześciopaka muchozoli, poleciłbym zakup autostrzykawek z epinefryną jako zestaw ratunkowy, a na dłuższą metę terapię odczulającą.

stawonogi… Wy sobie jaja robicie z biednej bemik? stawonóg to nie jest za cholerę określenie literackie! robale byłoby ok, ewntualnie można kombinować z "małym potworem" "pająkowatym potworem"… tylko nich nikt mi nie mówi, że pająk to jest stawonóg, a nie potwór  :P

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Rżąd: stawonogi; gromada: pajęczaki. Ale pajęczaki to chyba kiepski synonim. Skoro bohaterka dużo o pająkach poczytała, to spokojnie może używać stawonogów. No i mnóstwo opisowych określeń: ośmionogi potwór, wielookie monstrum, niedokarmiony kuzynek tarantuli, modliszkopodobna bestia pożerająca partnerów seksualnych, producent obrzydliwie lepkich sieci, włochaty koszmar… Można jeszcze lecieć po poszczególnych podgrupach: krzyżaki, kątniki, skakuny… Jest w czym wybierać. :-)

Babska logika rządzi!

Ja bym napisała "paskudztwa". Ok, bohaterka oczytana w temacie i w ogóle, ale "stawonogi" brzmią w bardzo zdystansowany sposób. A ona dystansu nie miała  żadnego, jej niechęć była mocno szalona i irracjonalna. Jak to fobia zresztą. Oj, Bemik, ale mieszamy… :)

Właśnie. Trzeba było na biologii bardziej uważać, to by Wam stawonóg nie przeszkadzał, o.  :-)

Oj tam, oj tam. :) Mogę sobie wiedzieć o stawonogach, a i tak będą dla mnie "robactwem". Tak samo jak krakowskie gołębie – roznoszącymi zarazki, obrzydliwymi śmierdzielami. I jak widzę to paskudztwo na rynku, to mam generalnie w nosie ich rodziny, rzędy czy co tam jeszcze. Pojawia się u mnie raczej zupełnie nieracjonalny odruch wymiotny, a słowo "gołąb" jakoś mi przez gardło przejść nie chce. :) 

Ocho, a lubisz gołąbki? To pyszne mięsko w liście kapusty zapakowane?  ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Owszem. Byle bez cebuli. Błeeee!!! :)

Gołąbki bez cebulki? Ja rozumiem, że mogą być bez kminku, nawet bez goździków i cukru waniliowego, ale bez cebulki… Ech…

Bemik – no i co ja mam ci napisać? Mam być szczery, czy miły?  Więc po trochu z każdego: strasznie nie wyszło – to źle, bo taki był zamysł. Było za to lekko i zabawnie – bemikowe zdecydowanie ;) .  Ale – nie poddasz się po pierwszej próbie masakry, prawda? Prawda! I kolejna będzie bardziej krwista – medium, a może nawet blue. :) Znalazłem kilka błędów, których nie wychwycili inni, ale były to jakieś zagubione przecinki i literówki… nieszczegolnie istotne sprawy. Zdrowia!

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Adamie, korzystając z nieobecności Bemik, zanim nam powie "idźcie precz!", napiszę jeszcze, że cebula to moja fobia najstraszniejsza. Zgrzyta między zębami, staje w gardle, zabija smak wszystkiego, czemu towarzyszy. I – zupełnie serio – kiedy wyjeżdżam za granicę, to zanim się nauczę, jak w danym języku będzie "dzień dobry" czy "dziękuję", sprawdzam, jak się mówi – "bez cebuli". :)

Ocho – a próbowałaś kiedyś skarmelizowanej czerwonej cebuli? Takiego jakby cebulowego dżemu? 

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Gołąbki z cukrem waniliowym (czy tam wanilinowym)…? Poważnie…? E, to chyba żart tylko jakiś, mam nadzieję, ale wolę się upewnić ;) Ocha, ja sprawdzam jak jest 'bez pomidora'. W jakiej by nie był postaci ;) 

Skoro już doszlo do zwierzeń… Dla mnie najpaskudniejszym warzywem jest czosnek. I żeby było jeszcze dziwniej, nie jadam żadnych serów. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Oj, panie moje, panienki i dziewczyny, pytać, czy to żart… Goździki i wanilia w gołąbkach, naszych, polskich, tradycyjnych?   Ale do rosołu – dwa na litr – goździki "się dawa". I jeszcze suszonego borowika. Aromat. kolorek…  

Xnam ludzi, którzy jedzą kalafior z cukrem i jajka z cytrynami, a pochodzenie gołąbka nie zostało doprecyzowane ;]

*nie dotyczy kobiet w ciąży.   ale może nie spamujmy pod tekstem bemik ;)

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Poradnia językowa wyjaśnia: Jak pisze F. Sławski w Słowniku etymologicznym języka polskiego, nazwy zwierząt i ptaków są w językach słowiańskich nierzadko wykorzystywane do nazywania pieczywa i potraw, zwłaszcza obrzędowych (por. byczek ‘kukiełka wypiekana na wesela’, gąska ‘rodzaj ciasta’ i in.). Nazwa gołąbki (zdrobnienie od gołąb) oznaczająca ‘potrawę z kaszy i siekanego mięsa zawijaną w liście kapusty’ jest prawdopodobnie zapożyczona z ukraińskiego hołubci (stanowi kalkę językową) i znana jest w polszczyźnie od XIX wieku. Nazwa tej potrawy występuje również w podobnej formie w innych językach, por. ruskie hołubci (A. Brückner Słownik etymologiczny języka polskiego) i rosyjskie gołubcý; podobne formy nazywają także inne potrawy, np. serbskie i chorwackie dialektalne golubići ‘rodzaj klusek’ i bułgarskie gъlъbnik ‘rodzaj obrzędowego chleba’.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

… Pan Sławski zapomniał o cukrze i goździkach. I jak tu dzisiaj wierzyć auterytetom… ;)

Kuchnia tajska jest dopiero nieźle pojechana, jeśli chodzi o mieszanie smaków: czosnek, trawa cytrynowa, mleczko kokosowe i ostra papryka w jednym garnku. Ale wychodzi zaskakująco dobre…

Babska logika rządzi!

Aha, jeszcze imbir…

Babska logika rządzi!

Och, uwielbiam kuchnię tajską! Mogłabym się nią żywić, aż mi się wątroba przepali! TyraelX – wystarczyło mi, że sobie wyobraziłam, jak to będzie zgrzytać między zębami i – nie, dziękuję bardzo! :)

HA! I tu cię mam, ocho! Ona (w przedstawionej wyżej postaci) rozpływa się w ustach i nie ma prawa zgrzytnąć! Jesteś po prostu uprzedzona – a stereotypy tego typu warto burzyć. To co – dżemorku? ;)   Finklo – czosnek, mleczko i papryka to Wielka Trójca kuchni azjatyckiej. Uwielbiam! A do tego ichnie świeżuteńkie ryby, i inne owoce morza… oraz caaałą resztę kuchni wschodu (szczególnie kantońską i tajską).   Z kolei najgorszą rzeczą, jaką miałem "przyjemność" w życiu jeść, to szwedzkie "kiszone śledzie"…

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Bardzo mi się podoba Wasza dyskusja na temat żywienia i upodobań. Przeczytałam sobie całość od Rinosa i zachwyciła mnie droga, jaką od robali doszliście do kuchni tajskiej i kiszonych sledzi. I nic nie mam przeciwko takim offtopom, tym bardziej że nad opowiadaniem nie ma co deliberować – bo jest koszmarne. 

A ja nienawidzę oregano od czasów studenckich: koleżanka robiła pizzę i sypnęło jej się "trochę za dużo" tej przyprawy. Mimo że umierałam z głodu, nie byłam w stanie przełknąć tego świństwa.

A i jeszcze kminek – wyczuję jedno ziarenko w chlebie albo całym garze bigosu.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Tyraelu – no to na pewno mi stanie w gardle takim oślizłym glutem. :) Ale prawdą jest, że ta niechęć do cebuli ma u mnie dziwne objawy. Na przykład por czy szczypiorek lubię. A cebuli mam za złe to, że jest taka dominująca, no i ta jej struktura! Surowa zgrzyta jak styropian, ugotowana zamienia się w obrzydliwego gluta.   I jeszcze pamiętam, jak zostałam zaproszona do rodziny mojego przyszłego męża na obiad, po raz pierwszy, chcieli sobie obejrzeć co to to się przyplątało. I oczywiście chciałam dobrze wypaść blablabla. I co wjechało na stół? Zupa cebulowa! I pływały w niej takie małe cebulki!!! A fuj!

A próbowałaś kiedys sałatkli z cebuli? Kroi się ją w piórka, pozypuje solą i zostawia na godzinkę, potem dodaje się krojone ogórki kiszoe i odrobine oliwy. Pycha, nie jest ani jak sytropian, ani jak glut.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

regulatorzy, a jest jeszcze "sroczka" – jajecznica z wdrobionym do niej chlebem. Pyszota:)

A, Bemik, nieeeeeee! Zgluciały styropian! Litości, już sobie wyobraziłam! :)

Ocha, nie wiesz, co tracisz:-)

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Tintinie, dziękuję! Właśnie się ocknęłam, a tu podano jajecznicę-sroczkę. Danie, w sam raz na śniadanie. Choć chyba wolę niepodrobioną kromkę z masłem i szczypiorem. ;-) Czy chleb wdrobiony, to, innymi słowy, chleb wkurzony? A gdyby pieczywo było podrobione, mogłabym pomyśleć, że to chleb falsyfikat. ;-) Ot, takie poranne przemyślenia… ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy, chleb w sroczce jest zdecydowanie wdrobiony. Wdrobiony przez zjadacza do jajecznicy z jaj pochodzenia drobiowego;)

O, przypomniał mi się stary dowcip z pewnego komiksu. Strawestuję go: czym się różni chleb od drobiu? Tym, że chleb można wdrobić, a drobiu nie da się wchlebić:)  (w oryginale chodziło o słonia i fortepian…)

Słaba ta różnica: chleb można podrobić, a drobiowi pochlebić…

Babska logika rządzi!

Motyla noga. Faktycznie:D

Twoje teksty zawsze dobrze się czyta, piszesz lekko i sensownie. Bardzo naturalnie. A teraz okazuje się, że potrafisz również zaskoczyć czytelnika zakończeniem, które sprawia, że po plecach przechodzą ciarki. Kto by pomyślał? Osobiście nie obraziłbym się na więcej takich eksperymentów literackich z twojej strony.

"Chleb można podrobić, a drobiowi – pochlebić" Och, Leonardo, Twoje riposty są nie z tej ziemi, chyba, że to skądś usłyszałaś. Pozdrawiam uśmiechnięty.

Nie, nie słyszałam – wymyśliłam na potrzeby chwili. Dziękuję. :-)

Babska logika rządzi!

To tera szybko pisać eseje: "Stawonogi i problemy ze stawami w literaturze. Czy jeżeli masz więcej nóg, zgianych w wielu miejscach, to przed deszczem napierdziela bardziej? A może właśnie mniej, bo bóle reumatyczne rozkładają się miedzy stawami?" Skoro już jednak stawonogiem jesteś, to wolałbyś/wolałabyś zostać podana smażona, pieczona, czy – uwaga – z sosem?

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

eeeeee nie. :) nie przekonało mnie zakończenie, chociaż jestem miłośnikiem abstrakcji :) czytałem i czytałem, zastanawiając się co Autorka wymyśli na końcu, żeby to to ładnie zamknąć. Ale nie. To już lepiej by było, gdyby owa ofiara okazała się być Peterem Parkerem. Jakiś sens w bezsensie by był. A tak, to wybacz mocne słowa, ale wyszedł nonsens. Idę tera czytać FUQUB :) pzdr. m.

I tak dziękuję za poświęcony czas.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Myślałem, że pająki to zwykłe zwierzęta domowe, nawet pożyteczne – muchy zjedzą karalucha przepędzą, i miło się przytulić do ich futerka… a nie to koty. Ale pająki też są spoko.

A ja bardzo lubię homary ;)

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Nowa Fantastyka