
To najdłuższe opowiadanie jakie kiedykolwiek napisałem i w bardzo wielu kwestiach brakowało mi wyczucia. W związku z tym nie wahajcie się dawać rad, które wydają wam się oczywiste!
To najdłuższe opowiadanie jakie kiedykolwiek napisałem i w bardzo wielu kwestiach brakowało mi wyczucia. W związku z tym nie wahajcie się dawać rad, które wydają wam się oczywiste!
Brajt siedział przy biurku i pisał na klawiaturze z prędkością nieosiągalną dla przeciętnego użytkownika komputera. Na monitorze w zawrotnym tempie pojawiały się kolejne linijki kodu. Co jakiś czas, kiedy programista trafił w zły przycisk, po pokoju niosło się niezadowolone sapnięcie, a gniewny stukot stawał się na chwilę głośniejszy. Pośpiech był konieczny, bo termin zamknięcia projektu zbliżał się niebezpiecznie szybko. Oprócz niego wypadało też w końcu skończyć stronę dla przyjaciół z Nowej Fantastyki. Trochę zaczynali się ostatnio niecierpliwić.
Za oknem już dawno zrobiło się ciemno. Spojrzał na zegarek. Dochodziła dwudziesta, co znaczyło, że odsiedział znacznie więcej niż etatowe osiem godzin. Na dziś wystarczy – pomyślał.
Odsunął krzesło i pomasował zesztywniałe, od stresu i długiego siedzenia, mięśnie karku.
Ostatnio praca nie sprawiała Brajtowi tyle przyjemności, ile kiedyś. Męczyło go ciągłe napięcie i życie pod presją czasu. W pewnym momencie rozważał nawet, dosyć poważnie, chwilową zmianę profesji. Nic z tego nie wyszło, bo nie wiedział czym tak naprawdę chciałby się zajmować. Miał kilka pomysłów, ale zawsze brakowało odwagi, żeby zaczynać od nowa.
Całe szczęście, ktoś doradził mu spróbowanie technik relaksacyjnych i medytacji. Bardzo pomogły. Dawny entuzjazm do pracy, co prawda, nie powrócił, ale nie było już tak trudno każdego dnia zwlec się z łóżka. Brajt szczerze polubił ten moment, kiedy po stresującym dniu w końcu rozluźniał wszystkie mięśnie. Czuł wtedy, że dostaje drugi ładunek energii. W dodatku, nie mógł się oprzeć kuszącej wizji eksterioryzacji. Na pewno byłaby wspaniałą inspiracją dla jego pisarskiej twórczości. Wiedział, że z każdą próbą jest coraz bliżej opuszczenia ciała.
Zaczął od zmycia z siebie, gorącą wodą, stresu całego dnia. Odświeżony przebrał się w wygodny strój do ćwiczeń i położył na łóżku. Opuścił powieki i wziął kilka głębokich oddechów. Wyobraził sobie obłok, w swoim ulubionym, zielonym kolorze. Chmurka płynęła od strony drzwi. Kiedy objęła brajtowe nogi, poczuł jak rozluźniają się stopy i łydki. Były leciutkie, takie lekkie, że tylko reszta ciała powstrzymywała je przed odleceniem niczym napełnione helem baloniki. Zielona puszystość obejmowała kolejne mięśnie – spięte uda i brzuch także poddały się przyjemnemu odprężeniu. Wreszcie lekkość objęła całego Brajta. Dobrze, że zamknąłem okno – powolnie przepłynęła mu przez głowę irracjonalna myśl.
Kiedy dojdę do jednego, będę już w stanie głębokiego transu.
Dziesięć…
Dziewięć…
Osiem…
Jestem bardzo zrelaksowany…
Siedem…
Sześć…
Zrelaksowane są moje nogi i ręce…
Pięć…
Cztery…
I brzuch…
I plecy…
I kark…
Trzy…
Dwa…
Jeden…
Wyobraził sobie grubą linę zwisającą z sufitu. Była dokładnie taka, jak ta po której wspinał się w młodości na treningach. Przyszedł czas na najtrudniejszą część – programista musiał poczuć autentyczny wysiłek, ale nawet nie drgnąć fizyczną powłoką. Tylko tak mógł rozdzielić dwie złączone sfery. Wyciągnął mentalne dłonie – sznur okazał się bardzo szorstki. Ostrożnie, żeby nie napiąć żadnego mięśnia, informatyk chwycił się i podciągnął do pozycji siedzącej. Stęknął w myślach, po raz pierwszy unosząc cały swój ciężar na rękach. Oparł się nogami o węzeł u dołu liny i powoli zaczął wspinać się coraz wyżej. W końcu mógł spod sufitu spojrzeć na swoje ciało. Po brzuchu rozeszły się radosne wibracje. Udało się! Wszystko tak jak w podręczniku. Nawet nić łącząca go z leżącym na łóżku Brajtem, była dokładnie taka jak sobie wyobrażał. Srebrna i pulsująca od płynącej przez nią energii. Puścił linę i unosił się swobodnie pod sufitem.
Przyjrzał się krytycznie swojej sylwetce. Więcej sportu by mi nie zaszkodziło – odnotował. I chyba trzeba będzie ograniczyć te pyszne maślane ciasteczka. Albo chociaż rozpytać się w sklepie o wersję light.
Właśnie kończył oględziny, kiedy zauważył dziwną istotę, skradającą się w stronę łóżka. Przybysz był niewielki, może metrowego wzrostu. Wyglądał trochę jak kupka zielonych podzespołów, z wystającymi krótkimi rączkami, nóżkami i okrągłą główką. Poruszał się niezgrabnie, lekko przechylony na prawy bok. Korpus gościa ściskał gruby, skórzany pas, mocno zaciśnięty wielką, nachalnie błyszczącą klamrą.
– Kim jesteś? – Brajt, spod sufitu, zapytał zielonego niziołka.
Ten wzdrygnął się przestraszony i spojrzał w górę.
– Ale… Nie powinieneś mnie widzieć.
– To kim jesteś?
– Co w procesorze piszczy.
– Pytanie za pytanie? To niegrzeczne. Zresztą, na twoje odpowiedziałem w moim ostatnim szorcie. Nawet tytuł był dokładnie taki. Mogę ci dać do przeczytania.
– To ja.
– Co, ty?
– Opowiadanie Co w procesorze piszczy.
– Ty jesteś tym tekstem? A, po co się skradasz do mojego łóżka?
– On mi kazał. Powiedział, że to niepotrzebne. – Stwór wskazał na pas. – Kazał poprawić.
– Klamra niepotrzebna? Też mi coś. Przecież to taki świetny pomysł na kompozycję. I w ogóle co za on?
– Pisarz.
– Srysarz. Nie potrzebuję rad jak mają wyglądać moje teksty, sam jestem pisarzem. Rozepnij sobie, skoro ci tak przeszkadza! – wypalił. Szybko pożałował, bo zdał sobie sprawę z jakim trudem oddycha gość, ściśnięty grubym pasem.
– Ty mnie stworzyłeś, ty możesz zmienić. Napisać inaczej.
– I co się stanie? Znikniesz i pojawi się nowy, inny stwór?
– Przerodzę się. Przycupnę sobie i poczekam aż dokonają się we mnie wszystkie przemiany. Kiedy pisałeś, najczęściej leżałem na parapecie. Wygodne miejsce.
– Tak po prostu sobie siądziesz i będziesz się poddawał zmianom? A ja ci mogę choćby trzecią nogę na prawym pośladku wyhodować?
– To nie zawsze przyjemne, ale pas jeszcze gorszy. Uciska.
– Teraz nie mogę. – Brajt wskazał na leżące na łóżku ciało. – Zrobię to, kiedy tylko wrócę do cielesnej powłoki. To, co to za pisarz?
– Zaprowadzę, jeśli obiecasz mi później pomóc.
– Za grosz szacunku dla własnego stwórcy… Pomogę, pomogę. Tylko prowadź już. Nie wiem jak długo dam radę się utrzymywać poza skorupą.
Szort skinął ręką i przeszedł przez ścianę. Widząc to, zaskoczony Brajt uświadomił sobie, że nie do końca wie, jakim ograniczeniom podlega jego astralne ciało. Z żalem wspomniał książkę, którą kupił, żeby lepiej się przygotować. Nie doczytał jej, bo pracował nad stroną Nowej Fantastyki. W tym samym momencie poczuł szarpnięcie i błyskawicznie wylądował przy regale. A, więc tak to działa. Dobrze, że nie zamarzyła mi się wizyta na księżyyyy… Wyleciał jak wystrzelony z procy. Przemknął przez mur kamienicy i wzleciał w nocne niebo. Z rozczarowaniem stwierdził, że mimo dużej prędkości nie czuje na twarzy chłodnych podmuchów wiatru. Szkoda, byłoby fajnie skosztować prawdziwego lotu. Spojrzał w dół na miasto. Arteriami płynęły, świecące na biało i czerwono, potoki samochodów, a na najwyższych budynkach mrugały figlarnie lampy ostrzegawcze. W ciągu dnia Kraków nie wygląda tak dobrze – pomyślał. Po chwili jego uwagę, od malejącego miasta, odciągnął duży, pasażerski samolot. Programista przeleciał wzdłuż bardzo długiego szeregu okrągłych okienek. O jedno z nich opierał się drzemiący mężczyzna. Ze śpiocha powoli wysuwało się jego ciało astralne. Brajt zastukał w okienko i pomachał. Przez krótką chwilę szczerzyli do siebie zęby, ale pasażera łokciem trącił syn i go przebudził. Wyrwany ze snu ziewnął i obrócił się szukając wzrokiem czegoś za oknem. Nie znalazłszy, uśmiechnął się pod nosem i wrócił do drzemki.
Programista zastukał jeszcze raz i zaniechał dalszych prób zwrócenia na siebie uwagi.
Trochę zgłodniałem. Może czas na hamburgera? Natychmiast poczuł szarpnięcie. Nie, wystarczy sałatka, którą przygotowałem na kolację. Kolejne szarpnięcie. Uh, dostanę od tego choroby lokomocyjnej. I jeszcze jedno. Dokąd tym razem? Do apteki po aviomarin?
Oczyścił umysł. Muszę wrócić do domu.
Kiedy wylądował, zielonego już nie było. Gdzie on jest? Podświadomie liczył, że znajoma siła pociągnie go w dobrym kierunku, ale nic się nie stało. Przecież nie odszedłby beze mnie, zależało mu na poprawkach. Musi gdzieś tu być – pomyślał.
Nie na podwórku, ani na klatce schodowej. Tekst nie wrócił też do pracowni programisty.
Może zmienię go w jakiś sposób, który mu się nie spodoba? Wtedy na pewno się pojawi.
Niestety, chociaż Brajt z całych sił wyobrażał sobie, że jego ręka jest prawdziwa i czuje nią dotyk klawiatury, nie był w stanie nic napisać. Zgrzytnął zębami ze złością. Taka szansa na przygodę mi przepadła. Byłoby o czym później pisać… Może chociaż pozwiedzam, korzystając z okazji. Dokąd by tu… Na biegun północny, proszę!
Mijał właśnie Nordkapp, kiedy poczuł szarpnięcie srebrnej nici. Coś ciągnęło go z powrotem. Złapał linkę i próbował siłować się z tajemniczą mocą, ale nie był w stanie się jej przeciwstawić. Błyskawicznie pokonał drogę do domu i, z dużym pędem, zderzył się z własnym ciałem.
Potarł oczy. Dotknął łóżka. Realne, bardzo realne. Co do cholery się stało? Usiadł i rozejrzał się. Jego wzrok padł na świecący się ekran telefonu. Trzy nieodebrane połączenia. Podniósł aparat.
– Jajkooo! – warknął sekundę później. – Jak mogłeś! – Punkt krytyczny Brajta został przekroczony. – Pieprzcie się wszyscy. Zasuwam od rana do nocy i kiedy chcę mieć dla siebie krótką chwilę, nawet to musicie zepsuć. Koniec. Koniec.
Połamany telefon wylądował w koszu.
Brajt ułożył się z powrotem i zamknął oczy. Gniewne myśli krążyły mu po głowie i nie pozwalały się zrelaksować. Nie pomagała nawet kojąca obecność zielonej chmury. Zmęczony kolejnymi próbami w końcu zasnął.
Wstał pełen energii i determinacji. Dzień zaczął od wyprawy po bułki na śniadanie. Przy okazji zrobił duże zapasy jedzenia, głównie suchego prowiantu. panie w sklepie poinformował, żeby nie odkładały dla niego gazety, bo planuje rzucić tę zakichaną rzeczywistość w cholerę i wyjechać w szaloną podróż. Tę samą informację przekazał jeszcze spotkanej na schodach sąsiadce. Śniadanie pałaszował w wyśmienitym nastroju – plan był genialny w swej prostocie. W skrzynce poczty elektronicznej ustawił automatyczną odpowiedź – wyjechałem na przygodę życia, będę jak wrócę. Te plotkary w sklepie na pewno wszystkim rozpowiedzą o jego ucieczce. Nikomu nie przyjdzie do głowy go nachodzić i przeszkadzać. Dla pewności, po wyłączeniu Internetu, odłączył też od prądu telewizor i telefon stacjonarny. Nie należy dwa razy popełniać tych samych błędów – pomyślał
Ułożył się wygodnie na łóżku i znowu zaczął powolny proces wchodzenia w trans. Szło opornie, ale w końcu się udało. Kiedy wreszcie z ciałem łączyła go tylko srebrna nić, z nadzieją rozejrzał się po pokoju. Na parapecie, ze znudzoną miną, siedział zielony ludek.
– Gdzie się podziewałeś?
– Wróciłem do pisarza. Co, miałem ganiać za tobą po orbicie?
– Nie bądź taki do przodu, bo cię tak pozmieniam, że z tyłu ci zabraknie. Prowadź. Dzisiaj nikt nie będzie nam przeszkadzał.
W milczeniu lecieli przez chmury. Zielony nie był zbyt rozmowny, a Brajt, chociaż intensywnie myślał nad tym jak zagaić, jakoś nie mógł wpaść na żadną sensowną zaczepkę. W końcu, po kilkunastu minutach, nie wytrzymał.
– Daleko jeszcze? Czego mam wypatrywać?
– Nie bardzo. Niczego
– Jak to, niczego? To jak poznam, że jesteśmy na miejscu?
– Poznasz.
Poznasz, dobre sobie – pomyślał Brajt i kiedy właśnie otworzył usta do ciętej riposty, zarył w puszystego cumulusa. Mokry śnieg dostał się do nosa i podrażnił gardło. Informatyk pluł i parskał przez dłuższą chwilę.
– Jak to możliwe, że ta chmura mnie zaatakowała? Przecież przez inne przelatywałem, jakby ich nie było
– Ta należy do innego świata niż pozostałe. Do tego, do którego ty i ja. Chodź już.
Kiedy podlecieli wyżej, Brajt stwierdził, że chmura ma kształt pierścienia. Od dołu nie było widać żadnych prześwitów – zdziwił się. Niebo po drugiej stronie miało trochę inny kolor. Cieplejszy. Letni. Szort szybko przeskoczył przez puszystą obręcz, więc informatyk nie mógł się już dłużej zastanawiać nad osobliwym zjawiskiem. Sam też zanurkował w błękit.
– Juhuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu – wyrwał mu się radosny okrzyk. Kiedy pikował, w końcu czuł na skórze chłodny powiew wiatru.
Opadali w kierunku niewielkiej wysepki. Z żadnej ze stron Brajt nie mógł dostrzec innego lądu, ograniczającego lazurowy ocean. Wylądowali na szerokiej plaży. Ciepły piasek przyjemnie grzał stopy. Było zupełnie jak na plakacie reklamującym wakacje w tropikach.
– Dokąd teraz?
– Za mną.
Szli wąską ścieżką przez gesty, pełen dźwięków las. Astralny podróżnik rozglądał się zachwycony. Dookoła działo się tyle ekscytujących rzeczy, że nie wiedział czemu powinien poświęcić uwagę. Pożerał wzrokiem wielkie, kolorowe motyle. Wsłuchiwał się w piękne melodie ptaków, których nigdy wcześniej nie spotkał – nawet w zoo. Odkrycie każdego nowego stworzenia kwitował radosnym okrzykiem. Przewodnik przewracał na to oczami i przedrzeźniał mimikę swojego autora.
W końcu las zaczął się przerzedzać i wyszli na obszerną polanę. Była bardzo zatłoczona przez dziesiątki niezwykłych istot. Część z nich siedziała lub leżała pod drzewami, ale większość ustawiła się w długiej, wijącej się kolejce.
– To wszystko teksty?
– Tak.
– Fantastyczne – odpowiedział Brajt z rozmarzeniem. Kiedy patrzył na tę grupę, aż trudno było mu uwierzyć, że jeszcze chwilę temu za fascynujące uważał owady.
Były istoty składające się z chaotycznych plątanin relacji i kontekstów. Wyglądały trochę jak gąbki. Cienkie paski materii tworzyły sieci powiązań
Tuż koło Brajta stało stworzenie, które roboczo określił jako połączenie sękacza, ośmiornicy i dziwnej bakterii – miało setki długich, ruchliwych macek i krótszych wypustek. Sięgały w różne strony, niektóre bardzo daleko. Programista skupił się na tekście. Zobaczył przed oczami słowa. Wystarczyło pierwsze zdanie, żeby zakręciło mu się w głowie od intertekstualności.
– Trochę to przeintelektualizowany bełkot – powiedział do zielonego towarzysza.
– Ciiiii. Nie mów tak, będzie mu przykro.
Dalej w kolejce stało kilka istot, które przywodziły na myśl elfy. Wysokie, smukłe, poruszały się z niezwykłą gracją. Przy tym wszystkie wyglądały bardzo podobnie. Czyżby jeden z tych płodnych autorów, którzy przez całą karierę bazują na tym samym, chwytliwym motywie? – pomyślał złośliwie i rozglądał się dalej.
Natrafił wzrokiem na unoszącą się po drugiej stronie polany wielką bańkę mydlaną. Cieniutka błona mieniła się kolorami. Każdy ruch kuli, o przeszło dwumetrowej średnicy, zmieniał układ barw. Wrażenie było niesamowite. Ciekawe, czy to tylko piękna forma, czy w środku też kryje się coś wartego uwagi – pomyślał
– Będziemy musieli stać w tej kolejce, żeby zobaczyć się z pisarzem?
– Chyba nie. Ruszaj.
Szli w stronę ściany lasu, po przeciwległej stronie polany. Większość stojących w kolejce ich ignorowała. Za to Brajt – nie mógł się powstrzymać, żeby nie obserwować mijanych dzieł. Wgapiał się ile mógł. Jego uwagę przykuła postać w zielonym stroju. Tekst wyglądał jak mężczyzna o wyjątkowo drapieżnej urodzie – miał długi, haczykowaty nos i wystające kości policzkowe. Programista zwolnił, żeby się lepiej przyjrzeć. Utwór okazał się być pisany ostrym, bezkompromisowym językiem. Świeży i mocny – pomyślał informatyk. Z niechęcią ruszył dalej, ponaglany przez swojego przewodnika. Szkoda, historia zapowiadała się tak ciekawie. Szamanizm pokazany z interesującej perspektywy. W sferze technicznej – nieprzesadzony naturalizm, który może wręcz należałoby nazwać po prostu autentycznością. Dobra rzecz.
Zatrzymali się przed dwoma dużymi drzewami. Lekko pochylone ku sobie, wyglądały jak brama zwieńczona zielonym, liściastym ornamentem.
– Wchodź – nakazał przewodnik.
Minutkę szli wąską ścieżką, żeby w końcu wejść na kolejną polanę. Ta była mniejsza i mniej tłoczna. Na środku, na wielkim, płaskim kamieniu, siedział ze skrzyżowanymi nogami starzec. Prawie łysy mężczyzna miał kartoflany nos, ściśnięty oprawkami dużych szkieł. Ubrany był w spodnie na szelkach i wygniecioną, lekko poplamioną koszulę. Za okularami kryły się bardzo bystre oczy.
– My już się znamy – zwrócił się do szorta. – A twój przyjaciel to kto?
– Autor.
Mężczyzna wzdrygnął się, słysząc tę słowa.
– Człowiek? – zapytał cicho.
Ściągnął okulary i przetarł je nerwowym ruchem. Spojrzał na Brajta.
– Niezmiernie mi miło – powiedział drżącym głosem. – Dawno nie miałem okazji porozmawiać z człowiekiem. Jak pan tu trafił?
– Przez chmurę.
– Chmurę?
Informatyk wskazał na ciągnącą się za nim srebrną, błyszczącą nić.
– Eksterioryzacja. Ćwiczyłem wychodzenie poza ciało i spotkałem swój własny tekst. Dziwne uczucie, muszę przyznać. To on mnie tu przyprowadził.
– Wychodzenie poza ciało – starzec powtórzył jak echo. – Coś podobnego. Proszę usiąść. – Wskazał na wyplecioną z liści palmowych matę. – Jak się do pana zwracać? Ja, jestem Stanisław.
Programista poczuł na policzkach delikatny rumieniec.
– Tak mi się właśnie zdawało. To zaszczyt – wyjąkał. – Na mnie wszyscy mówią Brajt.
Na polanę wtoczył się jeden z gąbkowatych stworów, które informatyk widział w kolejce. Stanisław uprzejmie przywitał przybyłego i zaczął się w niego wpatrywać.
– Historia jest interesująca, ale opowiedziana bardzo chaotycznie. Wróć do swojego autora i zobacz, czy nie stać go na coś więcej. Dobrze?
Kiedy gąbkowaty już się oddalił, starzec zwrócił się do Brajta.
– Brak wyraźnej kompozycji. Niewystarczająco przemyślane. Ktoś pozwolił sobie na strumień świadomości. Jak się nie jest Joycem, to tak właśnie kończą się podobne eksperymenty.
– Mój tekst też wrócił po poprawki, ale jednocześnie był zdziwiony, że go widzę.
– Nie zdawałby sobie pan sprawy ze spotkania, ale podświadomie wróciłby pan do utworu myślami i zaczął poprawiać. To trochę jak torowanie. Przejdziemy się? – zaproponował gospodarz wyspy. – Przy okazji coś panu pokażę.
– Proszę opowiadać. Co na Ziemi? Który jest teraz rok? Interesuje mnie absolutnie wszystko. Proszę nie szczędzić wszelkich mniej istotnych informacji. Może popularne stały się jakieś zupełnie nowe łakocie? Na początku najmocniej tęskni się za bliskimi, ale z czasem bardziej dotkliwy staje się brak drobnych, ludzkich przyjemności. Ile dałbym za odrobinę marcepana. Uwielbiałem słodycze – westchnął.
– Ostatnio furorę robią francuskie makaroniki, ale jak dla mnie są przereklamowane. Wyglądają o wiele lepiej niż smakują. No i kosztują słono.
Rozmówca parsknął radośnie. Wyglądał o kilka lat młodziej.
– Szkoda, że nie trafiło mi się tu nigdy kulinarne opowiadanie twardej science fiction. Może coś o kuchni molekularnej. Jeszcze trochę i zapomnę co się je na ziemi. I tak grozi mi wdrukowanie absurdalnego wspomnienie życia, jako pasma pojedynków i scysji w karczmach.
– Zbyt wiele Magii i Miecza?
– Zbyt wiele. – Pisarz pokiwał głową. – Co się stało z literatami, którzy zupełnie jak życie, umieją proste, banalne historie napisać tak ciekawie, żeby nie miało się dosyć? Wszędzie tylko trup na trupie i chędożenie na sianie – dopowiedział ze skargą w głosie.
Doszli nad małe jeziorko rozlewające się wśród drzew. Brajt pochylił się i ze zdziwieniem stwierdził, że chociaż woda jest zupełnie przeźroczysta, nie widać dna. Podniósł kawałek skały i wrzucił do zbiornika. Kamień opadał i opadał bardzo długo. Robił się coraz mniejszy, aż w końcu zupełnie zniknął.
– Jaką rolę w zasadzie pan tu pełni? To sąd ostateczny literatury? Słabe w otchłań zapomnienia, średnie do poprawki, dobre do raju?
Pisarz wybuchnął radosnym śmiechem.
– Nie. Nie śmiałbym skazywać jakiegokolwiek tekstu na wieczne zapomnienie. Nie ma obiektywnie złych. Odbiór zależy od czytelnika, a jedna osoba nie może występować w imieniu ich wszystkich. – Zamilkł na chwilę. – Należałoby raczej powiedzieć, że biorę udział w badaniu nad literaturą. Proces twórczy okazał się być jeszcze bardziej fascynujący, niż w najśmielszych snach przypuszczałem. Najwyraźniej umiemy nawet zaszczepić swoim dziełom autoschemat, poczucie tożsamości. Na tej wyspie spotykają się od niepamiętnych czasów teksty należące do fantastyki. Wśród nich przybywa wiele, które po użyciu brzytwy okazują się w rzeczywistości nie należeć do żadnego z podgatunków. Jednak znalazły się tu, bo czuły, że tu przynależą.
– Dlaczego ta wyspa?
– Nie umiem powiedzieć. Kiedy na nią trafiłem, na kamieniu siedział Philip K. Dick. Od niego pochodzi cała moja, niezbyt obszerna, wiedza o tym miejscu i o badaniu. Wyjątkowo ekscentryczny człowiek, ale okazał się świetnym rozmówcą. – Stanisław spojrzał na jezioro. – Tu przyprowadzam dobre utwory. Przechodzą na drugą stronę. Tam, na najlepszych dziełach wszystkich gatunków, jest prowadzone właściwe badanie. Do próby nie może się prześlizgnąć żaden tekst, który nie zasługuje niezbicie na określenie go dobrą literaturą.
– Czyli inne gatunki także mają swoje wyspy. Są inni badacze? Więc dlaczego jest pan taki samotny? – informatyk na jednym oddechu wyrzucił z siebie całą serię pytań.
– Philip powiedział, że nie ma sposobu, żeby się tam dostać. Ze stawu nie da się już wrócić. Będę mógł wskoczyć do wody, dopiero kiedy pojawi się ktoś, kto mnie zastąpi. Mój poprzednik towarzyszył mi tylko dwa tygodnie. Z czasem przychodzi wypalenie i ma się ochotę czytać więcej tekstów innych gatunków. Swoją drogą, ciekawe, jak wyglądają moje dzieła. – Mężczyzna rozmarzył się. – Szczególnie chciałbym zobaczyć się z Cyberiadą.
– Skąd w takim razie pewność, że faktycznie są jacyś inni?
– Philip był o tym przekonany. Może wiedział od kogoś takiego ja pan, Brajcie? Kogoś, kto mógł podążyć za tekstami. Trudno powiedzieć.
Brajt zbierał się do zadania kolejnego pytania, kiedy poczuł napięcie nici. Siła pociągnięcia powaliła go na ziemię. Sunął po trawie, rękami chroniąc głowę przed uderzeniami o drzewa. Nogami starał się zaprzeć, ale nie był w stanie. Krzaki boleśnie drapały twarz. Wyjechał na polanę między czekające teksty.
– Ratunku. Pomóżcie mi – krzyknął.
Dalej szorował na plecach w stronę oceanu.
– Ruszcie się!
Pierwszy rzucił się w jego stronę znajomy, zielony szort. Wtedy z pomocą pospieszyli też pozostali. Dziesiątki rąk złapały go, ale i tak posuwał się dalej, ciągnąc za sobą resztę. Dopiero na plaży cała grupa zakopała się w sypkim piasku. Nicią jeszcze przez chwilę targały szarpnięcia, aż w końcu zupełnie się uspokoiły i programista odetchnął z ulgą.
– Dziękuję, jesteście kochani. – Ukłonił się wybawcom i ruszył w stronę nadchodzącego pisarza. Ten przywitał go nieśmiałym uśmiechem i zapytał:
– Drogi Brajcie, skoro już pan tu trafił, może zgodzi się pan zrobić przyjemność samotnemu człowiekowi? Od dawna narastała we mnie ochota na wiele rozrywek, do których potrzeba partnera. Czy moglibyśmy…?
– Z przyjemnością. Sam nie miałem ostatnio głowy do zabaw.
Zaczęli od kalamburów. Jakie to były kalambury! Przez samotnie spędzone lata zbiera się wiele dowcipnych skojarzeń, którymi nie ma się komu pochwalić. Pomysły pisarza bawiły Brajta do łez. Sam też robił co mógł, żeby zaskakiwać towarzysza. Dawno nie miał sposobności do takiej gimnastyki intelektualnej.
Nie zabrakło odrobiny wysiłku fizycznego i sportowej rywalizacji – z łokciami opartymi na płaskim kamieniu, rozegrali kilka pojedynków siłowania się.
Później Stanisław wyciągnął zestaw kart wykonanych z grubych, tropikalnych liści – przyszedł czas na tysiąca, makao i durnia piątkowego. Trudno sobie wyobrazić, żeby w innej sytuacji tak proste gry sprawiły tyle przyjemności.
Wreszcie, rozmawiali wiele godzin, zapominając zupełnie o różnicy wieku. Mówili o jeździe na nartach i maszynach parowych, filozofii i samochodach. Kobietach, muzyce, polityce, komputerach i genetycznie modyfikowanej żywności. Brajt dodatkową przyjemność czerpał z tego, że nie musiał liczyć się z upływem czasu. Nie pamiętał, kiedy ostatnio mógł tak bezkarnie trwonić minuty.
W końcu znowu zeszli na temat gromadzących się na wyspie stworzeń.
– Już chyba wspominałem, że trafiają tu utwory, które tak naprawdę nie mają nic wspólnego z fantastyką. Dotąd sam musiałem chwytać za brzytwę. Może zgodziłby się pan zostać ze mną jakiś czas i się tym zająć? Bardzo by to usprawniło moją pracę.
– Chętnie! Za podobne wakacje w biurze podróży skasowaliby mnie jak za zboże – zażartował informatyk.
– Dziękuję. – Stanisław uścisnął ręką Brajta. – Teksty, jak może już pan zauważył, nie są zbyt gadatliwe, a dobrze jest czasem móc z kimś porozmawiać. Tymczasem bierzmy się do czytania.
Programista otarł pot z czoła
– Bardziej by się tu przydała kosiarka – sarknął.
Zajmował się włochatym, czworonożnym stworem. Chociaż kudły były miękkie, to rosły wyjątkowo gęsto, więc strzyżenie szło powoli. Kiedy skończył, erotyk wyglądał smętnie jak świeżo ogolona owca.
– Po przeniesieniu akcji ze średniowiecza i zamienieniu elfów w ludzi, jasno widać, że przyszedłeś w niewłaściwe miejsce. Zajmowanie się tobą to kompetencje kogoś o odmiennym guście. Może Henry’ego Millera lub innego eksperta od odważnych wątków miłosnych? – zwrócił się do tekstu pisarz.
– Jednego nie rozumiem – zaczął nieśmiało Brajt, odkładając na chwilę brzytwę. – Siedzi pan tu i rozmawia z tekstami, nie wiedząc dokładnie czemu to służy, ani co to za miejsce. Ja bym na pewno odleciał.
– Trafiłem tu inną drogą i nie mogę latać. Zresztą, na ziemi też więcej było niewiadomych niż wiadomych. Tam nie płakałem, tylko żyłem, i tu robię tak samo.
– Ten cały złożony system światów i życie po śmierci. Bóg musi istnieć! – programista wyrzucił z siebie myśl, która go męczyła go odkąd zobaczył wyspę.
– Może to życie wieczne, które zawdzięczam bogu, a może po każdej śmierci są kolejne Nangijale i Nangilimy. Wszystkie równie ważne i wszystkie równie prawdziwe. Nie wiem. Dobrze jest stawiać pytania, ale nie należy się upierać przy dawaniu odpowiedzi, jeśli nie umie się ich ustalić.
Podstępne szarpnięcie zaskoczyło Brajta. Tym razem przemieszczał się szybciej niż kiedykolwiek. Zanim zetknął się z ciałem, zdążył jeszcze pomyśleć – ciekawe, kto tym razem. Zamorduję.
Kiedy przebudził się z transu, stwierdził ze zdziwieniem, że jest sam, a w pokoju panuje prawie zupełna cisza. Prawie, bo trochę burczało mu w brzuchu.
Epilog
W Bieszczadach wstał dzień. Wrzosowisko falowało od lekkich podmuchów wiatru. Mieszkaniec pobliskiej chatki przebudził się z płytkiego snu i otworzył oczy. Na suficie wesoło tańczyły promienie słońca, przenikające przez drewnianą roletę. Odliczył do trzech i podniósł się szybkim ruchem. Nalał sobie wody z dużego dzbanka stojącego koło rozłożonego na podłodze posłania i odsłonił okno. Rozkoszując się widokiem, żuł niespiesznie kromkę ciemnego chleba. Kiedy skończył, położył się z powrotem i zamknął oczy. Na twarz wypłynął mu radosny uśmiech. Czas ruszać do pracy – pomyślał.
Ciekawy pomysł z opowiadaniami. Zaraz będziesz miał kolejkę pytających, jak postrzegasz ich teksty i które właściwie obsmarowałeś. ;-) Niezłe wyjaśnienie zniknięcia. Cumulus nie zawiera śniegu, ale to szczegół.
Babska logika rządzi!
Zabawne, że o tym mówisz, bo miałem opisane spotkanie z pewnym dyptykiem, ale ostatecznie wypadło ;). Stwierdziłem, że kiedy go opublikowałyście, Brajt już zniknął. Pojawiłaby się nieścisłość czasowa.
Co do cumulusa – znalazłem gdzieś informację, że zimą składają się z mokrego śniegu. Specjalnie zmieniłem wodę, żeby nikt się nie przyczepił, że nie trzymam się konsekwentnie pory roku ;). Jeszcze poszukam, żeby się upewnić.
I chyba za mało wnikliwie szukałem. Zaraz to poprawię na wodną wersję.
Chyba, że umiesz mi doradzić jaka chmura składałaby się ze śniegu?
Za Wikipedią: Nimbostratus (Ns – chmura warstwowa deszczowa) – chmura w postaci ciemnoszarej jednolitej warstwy, zazwyczaj całkowicie zasłaniającej niebo. Złożona jest z kropel wody oraz kryształków lodu. Jej występowaniu towarzyszą ciągłe opady deszczu lub śniegu.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Przepraszam, zwracam honor i się kajam – masz rację, Cumulusy mogą zawierać także lód, a nawet przelotnie sypnąć śniegiem. Jeśli chodzi o chmury zbudowane z lodu, to wszystkie chmury wysokie: Cirrusy, Cirrocumulusy i Cirrostratusy. Opisałeś spotkanie z dyptykiem? Oj, podeślij chociaż na maila. Wcale nie musiałeś usuwać: kiedy Brajt znikał, dyptyk już (przynajmniej częściowo istniał).
Babska logika rządzi!
@ Finkla – z tymi chmurmi to już nie wiem co zrobić. Chyba tak zostawię po staremu i będę liczył na wyrozumiałość czytelników. Zakładając, że ktoś tu jeszcze zajrzy.
Co do dyptyku – intuicja podpowiada mi, że dopóki autor nie pomyśli pierwsz raz to jest gotowe, tekst się nie oddala ;)
" Nieopodal zobaczył zrośnięte od bioder do mostka bliźnięta syjamskie. Pierwsze przypominało najzwyczajniejsze ludzkie dziecko. Za to drugie… Drugie wyglądało bardziej niepokojąco.
Postać o proporcjach dorosłego człowieka była zbudowana ze szklanych, półprzeźroczystych płyt. Kolejne warstwy liliowych tafli rozpraszały światło, dając złudzenie niezwykłej głębi w korpusie istoty. Z trójkątnej, pozbawionej ust i nosa twarzy, patrzyło tylko jedno, wielkie oko.
Szklany był pobudzony. Z rozdrażnieniem machał rękami, jakby chciał coś przekazać, stojącej obok, mikropowieści science fiction. Człowiek cierpliwie tłumaczył te gniewne gesty.
Brajt, z rozbawieniem, przyglądał się całej sytuacji. Po chwili dotarło do niego: Przecież ja już czytałem ten dyptyk. Pomachał wesoło bliźniakom i ruszył dalej." @Regulatorzy – tekst okazał się zbyt nudny i nie dałaś rady przebrnąć, czy na razie zaglądałąś tu tylko do komentrzy?
Ah, no i oczywiście dziękuję za podpowiedź z Nimbostratusem. Coraz bardziej skłaniam się do wymyślenia rozwiązania, które nie wymaga podawania nazwy chmury ;)
Nie chę Cię straszyć, ale przyjdę tu, przyjdę niebawem. Najpierw obowiązki, potem przyjemności. ;-) Wczoraj, na chwilę, przywiała mnie chmura śniegową.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dzięki. Przyjemne podsumowanie. :-) Chyba zostaw po staremu albo opisz chmurę bez nazw; że wygląda przyjemnie jak bita śmietana, a tu jak nie sypnie śniegiem po oczach…
Babska logika rządzi!
Szalenie pogodne i sympatyczne opowiadanie. Ładnie napisane, czytało się znakomicie. Nie miałam wrażenia przegadania. A i powód zniknięcia Brajta taki, że tylko pozazdrościć – Brajtowi podróży, Tobie umiejętności fajnego opisania tejże. ;-) Cieszę się, że zapowiadasz kontynuację opowieści.
W pewnym momencie rozważał nawet, dosyć poważnie, chwilową zmianę profesji. – Na chwilę chciał się przekwalifikować? ;-)
Może: W pewnym momencie rozważał nawet, dosyć poważnie, zmianę profesji.
Były leciutkie, takie lekkie, że tylko reszta ciała powstrzymywała je przed odleceniem niczym napełniony helem balonik. – Wolałabym: Były leciutkie, takie lekkie, że tylko reszta ciała powstrzymywała je by nie odleciały niczym napełnione helem baloniki.
Kim jesteś? – zapytał, spod sufitu, Brajt zielonego niziołka. – Kim jest Brajt zielonego niziołka? ;-) Wolałabym: Kim jesteś? – Brajt, spod sufitu, zapytał zielonego niziołka.
Po arteriach płynęły, świecące na biało i czerwono, potoki samochodów… – Wolałabym: Arteriami płynęły, świecące na biało i czerwono, potoki samochodów…
Programista przeleciał wzdłuż bardzo długiego szeregu okrągłych okienek. – Programista przeleciał obok bardzo długiego szeregu okrągłych okienek.
Gdzie tym razem? Do apteki po aviomarin? – Dokąd tym razem? Do apteki po aviomarin?
Gdzieby tu… Na biegun północny, proszę! – Gdzie by tu… Na biegun północny, proszę! Choć wolałabym: Dokąd by tu… Na biegun północny, proszę!
Dla pewności, po wyłączeniu internetu… – Dla pewności, po wyłączeniu Internetu…
Czyżby jeden z tych płodnych autorów, którzy całą karierę bazują na tym samym, chwytnym motywie? – Czyżby jeden z tych płodnych autorów, którzy przez całą karierę bazują na tym samym, chwytliwym motywie?
Zatrzymali się przed dwoma dużymi drzewami. Lekko pochylone w swoją stronę, wyglądały jak brama… – Wolałabym: Zatrzymali się przed dwoma dużymi drzewami. Lekko pochylone ku sobie, wyglądały jak brama…
Ta była mniejsza i mniej tłoczna. – Może: Ta była mniejsza i nie tak zatłoczona.
Wskazał na plecioną z liści palmowych matę. – Czy ktoś tę matę właśnie wyplatał? ;-) Wolałabym: Wskazał na matę, wyplecioną z liści palmowych.
Jak się do Pana zwracać? – Jak się do pana zwracać?
Co na ziemi? – Co na Ziemi?
Wyglądają wiele lepiej niż smakują. – Wyglądają o wiele lepiej niż smakują.
Do próby nie może się prześlizgnąć żaden tekst, który nie zasługuje niezbicie na określenie dobrą literaturą. – Do próby nie może się prześlizgnąć żaden tekst, który nie zasługuje niezbicie na określenie go dobrą literaturą.
Więc dlaczego jest Pan taki samotny? – Więc dlaczego jest pan taki samotny?
Drogi Brajcie, skoro już Pan tu trafił, może zgodzi się Pan zrobić przyjemność samotnemu człowiekowi? – Drogi Brajcie, skoro już pan tu trafił, może zgodzi się pan zrobić przyjemność samotnemu człowiekowi?
Może zgodziłby się Pan zostać ze mną jakiś czas i się tym zająć? – Może zgodziłby się pan zostać ze mną jakiś czas i się tym zająć?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Cóż mi pozostało – tylko się rumienić. Najpierw z powodu pochwał, a później z powodu liczby niedociągnięć ;).
Strasznie dobrze było usłyszeć, że historia nie okazuje się nudna. Kiedy Beryl wróci, spróbuję wykorzystać jego dobre serce i poprosić o podmianę wersji na poprawioną.
Waranie, zrozumiałam że pisałeś opowiadanie w niejakim pośpiechu. Pewnie brakło Ci czasu na jeszcze jedno czytanie i właściwe doszlifowanie tekstu. Jeśli pomogłam, bardzo się cieszę. ;-)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Bardzo podoba mi się pomysł, żeby teksty literackie były stworzonkami. Są przeurocze.
Dziękuję :)
Fajne :)
Przynoszę radość :)
Cieszę się. Zwłaszcza że wygrzebałaś, mimo że przygoda Brajta już nisko spadła pod naporem tekstów weekendowych.
Bo ja lubię takie upadłe teksty ;)
Przynoszę radość :)
Ostatnio oglądałam film o podobnej puencie (czy poincie)… Jest to czołówka w konkursie – jeśli moge sobie pozwolić. Bardzo ciekawa personifikacja(?) tekstów – aż popadłam w refleksję na temat tego jak wyglądałaby moja Baśń… Zielona taka… trochę… Hmm… Jak puszcza w sensie… nie, że niby – nie ważne. I podobało mi się strzyżenie tekstów – tu już lepiej nie myśleć, co zostałoby z moich… Co jeszcze? Momenty przydługie się trafiały, ale może po prostu nie w moim guście. Zgrzytnęło mi też: – "zapytał, spod sufitu, Brajt niziołka" – czemu nie: brajt zapytał spod sufitu zielonego niziołka – czy jakoś tak, żeby no… nie zgrzytało; – "– Srysarz. Nie potrzebuję rad jak mają wyglądać moje teksty, sam jestem pisarzem. Rozepnij sobie, skoro ci tak przeszkadza! – wypalił. Szybko pożałował" (tam nie wiadomo kto wypalił, to znaczy wiadomo, ale nie jest… dobrze, bo powinno paść kto); – "Panie w sklepie poinformował" – dałabym: poinformował panie w sklepie; – w zapisie dialogu "pomyślał" chyba powinno być z dużej? Dobrze było! Pozdrawiam agata
Dziękuję za wskazanie zgrzytów i cieszę się, że przypadł Ci do gustu pomysł ożywienia tekstów. Co do wielkiej litery, staram się w takich przypadkach redukować w głowie myślnik i sprawdzać, czy zastąpiłby go przecinek, czy kropka. Nie wiem czy to słuszna metoda, ale mam wrażenie, że dosyć logiczna.
Napisałbym raczej
Blablablablabla, pomyślał.
niż
Blablablablabla. Pomyślał.
Stąd mała litera.
Pozdrawiam
Wiem… Powiem Ci na ucho, że całe życie pisałam w takich wypadkach z małej litery, dopóki nie trafiłam tutaj…;-) Również pozdrawiam!
z małej litery
Małą literą, zrysyfikowana Ty! :)
Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)
*zrusyfikowana.
Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)
Hej, przecież ja to powiedziałam na ucho! Ach ta Loża…;-)
A mnie się bardzo podobało, zwłaszcza pocinanie w durnia piątkowego :D
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
O! Kiedy dodawałem to na nową stronę, nie sądziłem, że ktoś się jeszcze dokopie. A tu nie dość, że się trafił czytelnik, to jeszcze usatysfakcjonowany. Cieszę się, że się spodobało!
Całkiem całkiem, chociaż osobiście lubię "mocniejsze" rzeczy. Ale to kwestia "biustu". Tzn. gustu ;-)
Nie odkładaj nigdy do jutra tego, co możesz wypić dzisiaj (JT)
Niezwykle sympatyczne i ciekawe opowiadanie. No i masz u mnie osobisty, zalatujący prywatą, plus za zieloną chmurę i offtop o dyptyku;)
”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)
Ha! Bardzo mi miło. Zwłaszcza, że obawiałem się, że zgłoszenie tego tekstu do biblioteki może być przesadną śmiałością;).
Robicie w zaledwie kilka osób ogromną robotę, z przygotowaniem tego działu!
Naprawdę miło przypomnieć sobie lub poznać stare, dobre teksty. No i jakoś mobilizuje mnie to do komentowania, bo często z lenistwa, nie potrafiąc wysilić się na coś bardziej wnoszącego niż : "podobało mi się", tego nie robiłam (choć, jak to prawdziwa hipokrytka, pod własnymi tekstami wyczekuję głaskania niczym emeryt sanatorium;))
”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)