- Opowiadanie: Saamii - Jaskinia Wygnańców

Jaskinia Wygnańców

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Jaskinia Wygnańców

 

Chłodny wiatr smagał twarze dwojga podróżnych obozujących nieopodal wejścia do jaskini, w gęsto porośniętym jarze. W porannej mgle widać było połyskujące, bogato zdobione szaty, noszone przez wędrowca trzymającego w dłoniach niewielką, skórzaną książkę. Jego młodszy towarzysz odziany był w starą, pordzewiała kolczugę definitywnie za dużą i zbyt ciężko, by mogła mu dobrze służyć. Nerwowo rozglądał się na boki, czujny na każdy dźwięk z oddali.

 

– Mistrzu Enearze, możesz mi zdradzić, dlaczego tu właściwie przyszliśmy?

 

– To część twojego szkolenia, Darenie. Chciałbym dzisiaj sprawdzić twoje umiejętności w praktyce. Przez co będę w stanie dostrzec, czy umiesz już w pełni wykorzystać wiedzę, którą posiadłeś. Albowiem jaki jest pożytek z ogromnej ilości przewertowanych stron i wyuczonych zwojów, gdy w odpowienim momencie nie będziesz potrafił użyć umiejętności, których niewątpliwie poprzez ciężką pracę, udało ci się zdobyć? Potrzebujemy jedynie trudnych warunków, niebezpiecznego miejsca, takiego jak to, by poddać cię egzaminowi. Potraktuj dzisiejszą wycieczke jak kolejny sprawdzian, tym razem o wyższym poziomie trudności.

 

– Rozumiem. Ale chyba nie fatygowalibyśmy się taki szmat drogi, aby tu dotrzeć? Chyba to nie jest jedyny powód, dla którego znaleźliśmy się akurat tutaj.

 

– Nie mam pojęcia, skąd bierzesz te informacje. Zadajesz zbyt dużo pytań, uważaj, to nie jest to mile widziane u innych magów – odrzekł Enear podnosząc wzrok znad książki.

 

– Mistrzu, ale ludzie mówią, że w tej jaskini straszy. Tamtej wiosny jeden z farmerów widział chodzące szkielety w pobliżu.

 

– W każdej opowieści jest, choć ziarno prawdy, nie sądzisz?

 

– Uważam, Mistrzu, że człowiek ten nażarł się wilczych jagód. Ot, co. – Odparł z oburzeniem uczeń.

 

– Dobrze, może, zatem wejdziesz tam pierwszy? – Rzekł z sarkazmem Mistrz. – Chodź pora ruszać. – Przesunął ręką nad ogniskiem i ogień zgasł.

 

– To żadne problem. – Rzekł Daren z głęboko skrywanym w głosie lękiem.

 

.– Mistrzu…, dlaczego właściwie wyruszamy tak wcześnie?

 

– Zaufaj mi. Nie chciałbyś spędzić tutaj nocy – odparł Enear szybko i pewnie. Wyciągnął z pochwy miecz, wszedł do wnętrza jaskini, schylając się przy wejściu.

 

– Chodź za mną! – krzyknął Enear, do trzęsącego się, choć bardziej z zimna, aniżeli strachu ucznia.

 

Daren wszedł za mistrzem do jaskini, nad głową dostrzegł kulę światła, którą Enear musiał wcześniej wyczarować. Sam mógł przyzwać jedną, lecz kształtem i blaskiem nijak by się miała do tworu mistrza. Zresztą i tak musiał oszczędzać nieznaczne źródła swojej energii. Ku zdziwieniu Darena wnętrze było aż nadto obszerne, nienaturalne, rozmiarami dorównywało sali baletowej w jego rodzinnym dworze. Na środku utworzyła się spora kałuża, natomiast ściany pokryte były dziwnymi kreskami splatającymi się w jakiś niezrozumiały dla niego szyfr. Zastanawiał się czy Enear potrafi go odczytać i co właściwie on znaczy, a ponad wszystko, kto jest jego twórcą? Z pewnością nie było to dzieło naturalnego, wieloletniego rzeźbienia sił wiatru i wody w kamieniu. Światło kuli odkryło przed nimi przeróżnych kształtów stalagmity i stalaktyty, z których każdy swym ponurym wyglądem przerażał Darena, do tego stopnia, że gdyby któryś z nich naglę się poruszył, serce Darena mogłoby się zatrzymać. Na wprost nich znajdował się prostokątny otwór przypominający wrota, z obu stron zawieszone były n ścianie dwie pochodnie, które zapaliły się, gdy podeszli bliżej. Nad wrotami widać było cyfry, układające się w jakąś zamazaną datę. Blask pochodni oświetlił leżący na ziemi szkielet człowieka. Na jego piersi była zawieszona tabliczka z wypisanym kolejnym numerem, pod którym widniał napis. Na Enearze nie zrobiło to większego wrażenia, wprost przeciwnie wyglądał na zadowolonego. Po jego minie widać było, że przywykł do podobnych widoków. Daren natomiast odwrócił się i zmierzał po cichu w stronę wyjścia, dopóki Enear nie złapał go za ramię i przyciągnął do siebie.

 

– Spokojnie, mój uczniu, jeszcze za wcześnie, żeby wychodzić – rzekł Mistrz – Spójrz, czego będziemy świadkami – mówił dalej, po czym wziął do ręki kamień i rzucił w leżące kości. Gdy uderzył w nie pojawiła się iskra, która przeszła od stóp do czaszki. Usłyszeli zgrzytające odgłosy, które rozniosły się echem po jaskini, po czym szkielet jakby drgnął, potem podniósł rękę, a następnie i drugą, a żeby skomplikować i tak trudną sytuację, nawet wstał. Daren był jak sparaliżowany, a kolor jego cery przypominał biel skroni kościotrupa. Jego serce biło mocno i dźwięcznie jak dzwon. Szkielet podskoczył i ruszył na ucznia, zostawiając odłamki swego korpusu na ziemi, jednak jego drogę przeciął Enear, który uderzył mieczem chodzące kości, rozsypując je na mniejsze kawałki. Po czym nogą rozgniótł drgającą jeszcze spróchniałą kończynę. Schował miecz do pochwy i kopnął czaszką w ścianę, która rozbiła się o kamienny mur.

 

– Co, co to było? – Spytał z niedowierzaniem Daren, wciąż stojąc w bezruchu.

 

– Haha, chyba się wilczych jagód najadłeś i toksyny dotarły już do twego mózgu. Zresztą i tak ci nie uwierzą – odparł z uśmiechem Enear.

 

– Mistrzu, jak mam z tym walczyć?

 

– Jak nie potrafisz użyć magii, to cóż. Masz jeszcze to, może ci się przydać – rzekł Mistrz, po czym wyjął zza płaszcza niewielki młot i rzucił go Darenowi. Ten nie złapał go, lecz podniósł z ziemi przedmiot trzymając niezgrabnie.

 

– Nie załamuj mnie, proszę. Pochodzisz z Archenbergu i nie potrafisz władać orężem – zganił go mag.

 

– Nigdy nie musiałem po niego sięgać, czyż sama magia nie wystarczy przeciwko tym stworzeniom?

 

– Gdybyś tylko umiał z niej w porę skorzystać – odparł Enear. Przeszedł po szczątkach szkieletu w stronę wąskiego przejścia.

 

– Chodź, drzwi stoją otworem. – Krzyknął Mistrz, a młody uczeń podążył za nim.

 

– Czy będzie tego więcej? – Zapytał, pokazując ręką do tyłu.

 

– Kilka dziesiątek, może setki, źródła nie są jednoznaczne. Jednego osobnika możesz już odjąć. – Rzekł Enear pocieszając ucznia.

 

Szli w półmroku przez długi i ciasny korytarz, co pewien czas zatrzymując się. Wówczas Enear badał ściany jaskini i przysłuchiwał się otoczeniu. Było nienaturalnie cicho, za cicho wręcz. W oddali widać było niewielkie pasmo światła mieniące się różnymi kolorami. Obaj skierowali się w tę stronę i zatrzymali zaledwie kilka kroków przed. Enear wyciągnął rękę, lecz napotkał opór, chwilę przytrzymał dłoń.

 

– To bariera, która uniemożliwia przejście. Magiczna. – Rzekł Enear uprzedzając pytanie. – Można ją zdjąć odpowiednim zaklęciem, czego będziesz się jeszcze uczył na przedostatnim roku.

 

Po czym cofnął się do tyłu, odsuwając także Darena. Wysunął prawą rękę do przodu, tuż przy jego dłoni pojawiła się jasno – niebieska kula, stopniowo rosnąca. Jego twarz była skupiona, a oczy nieco przymrużone – jakby kalkulował i przewidywał to, co nastąpi. Po czym wypuścił kulę, która błyskawicznie uderzyła w barierę. Pasmo niebieskiego światła rozlało się po powierzchni magicznej błony, która zadrżała po uderzeniu, po czym zaczęła zanikać. Początkowo od środka, przechodząc na boki, aż do krańców znajdujących się przy obu ścianach.

 

– Mistrzu, dlaczego nie użyłeś przeciwzaklęcia?

 

– Ta metoda jest mniej subtelna, ale równie skuteczna. Opuściłem niestety kilka zajęć, ale to w niczym nie przeszkadza.

 

– Dlaczego komuś zależało na tym, żeby nikt tu nie wszedł? – Spytał Daren.

 

– Chodziło raczej o to, żeby nic stąd nie wyszło.

 

 

 

 

 

Korytarz stopniowo się rozszerzał, jego ściany rozchodziły się na boki. A droga kierowała się stromo w dół. Zarówno mag i uczeń zwolnili kroku. Przed nimi widniała zalegająca na podłożu woda. Z pozoru wyglądała na zwykłą, brudną jaskiniową ciecz. Jednak po głębszym rozpoznaniu uwagę zwracały niewidoczne na pierwszy rzut oka migające, drobne jak ziarna piasku iskry. Tak delikatne i subtelne, że detal ten podróżni dostrzegli dzięki wzmocnieniu kuli światła.

 

– To może być pułapka, albo swojego rodzaju czujnik ruchu. Lepiej nie ryzykować. – Rzekł Enear. Po czym wyszeptał zaklęcie, które podniosło i przeniosło ucznia na suchy brzeg zanim ten zdążył pojąć, co się dzieje. Wylądował niezręcznie na nogach, chwiejąc się zrobił kilka kroków naprzód i podparł się o ścianę. Następnie Enear, tworząc pod swoimi stopami magiczny dysk, za pomocą lewitacji przeprawił się suchą stopą przez niewielki zbiornik wodny. Kula światła uniosła się wyżej odsłaniając pokaźne rozmiary pomieszczenia, w którym się znaleźli. Było stosunkowo ogromne, zbliżone kształtem na wzór nieregularnej półkuli. Ściany wzmocnione drewnianymi belkami, z dodatkowo zabezpieczonym sklepieniem. Wyglądała jak duża, stara beczka, ale dobrze zachowana. Zawierała kilka odnóg, które musiały być korytarzami. W środku całego pomieszczenia znajdowała się dziura otoczona barierkami od przodu, ale z obu stron widać było ślimakowate zejście w dół, widocznie prowadzące dalej w głąb ziemi. Powierzchnia, po której się poruszali była prawie idealna gładka, czysta. Pokrywały ją tory. Całość prezentowała się, jako stara, lecz zachowana w dobrym stanie…

 

– Kopalnia? – Spytał ze zdziwieniem Daren.

 

– Dokładnie. Według źródeł powstała około roku 988, została założona przez Petreneddara. Jak podaje Marks Weriusz istniało ich kilka, mamy okazję na własne oczy ujrzeć jedną z nich, podobno najbogatszą. Sądzę, że po tylu latach jej funkcjonowania jej złoża uległy wyczerpaniu, ale może ostały się zgromadzone gdzieś zapasy złota. – rzekł Enear.

 

– Tego Petreneddara? Szalonego maga? Po co mu były odkrywki, skoro uczynił z ludzi niewolników?

 

– Petreneddar był potężnym magiem, posiadł wiedzę, której większa część jest teraz zakazana lub stanowi temat tabu – odparł Mistrz – jednak pewne żądze, których nie mógł opanować zawładnęły nim. Ludy same oddały się pod jego panowanie, był niegdyś człowiekiem prawym i sprawiedliwym. Sprzeciwiał się postępującemu upadkowi zasad, podziałowi klasowemu, nierówności społecznej. Chciał zyskać władzę i poprawić byt ludzi z najniższych klas. Zyskał ją bez problemu, mając duże poparcie i szacunek możnowładców. Jednak władza silnie go zmieniła. Chciał być na równi z samym Bogiem. Obdarzony władzą, mocą i majątkiem. Ludzie poczęli się buntować, uczynił z nich niewolników, jego moc zaczęła słabnąć, począł praktykować czarną magię. Gdy zapasy złota kończyły się wykorzystał swoich poddanych, których przemienił w nieumarłe sługi, aby zapewniali mu stały dochód uzupełniający pustki w skarbcu.

 

Daren, który przysiadł na pobliskim zardzewiałym wagonie przysłuchiwał się z uwagą i żakowskim skupieniem. Sytuacja, w której mógł posłuchać interesujących opowieści zdarzała się niezwykle rzadko. Częściej musiał słuchać naukowych wywodów, długich teorii, reguł, zasad i praw magii. Był to odskok od szarej rzeczywistości – nauki i treningów, długich i męczących. Lubił takie chwile, dlatego nawet w nieznanej i tajemniczej jaskini poczuł się nieco bezpieczniej.

 

Daren, zaciekawiony, oparł się mocniej o wózek, blokady zgrzytnęły. W jednej sekundzie Daren upadł na ziemię, wózek zaś potoczył się torami zjeżdżając ślimakowatą trasą w dolne obszary kopalni. Enear podbiegł szybko ku krawędzi, wysłał pocisk magiczny, lecz wózek znikł już z pola widzenia. Po chwili rozległ się przykry dla uszu dźwięk, a ziemia delikatnie zadrżała. Enear przykucnął, przyłożył dłoń do dna jaskini i wpatrywał się w Darena. Ten zaś nie mógł odczytać niczego z jego wzroku. Oczy jego były skupione i zimne, zdeterminowane i rzekł:

 

– Szybko, za tamten kamień, za chwilę będzie tu gorąco.

 

Daren ruszył biegiem skryć się za wielkim głazem, Enear szedł powoli obrócony ku tyłowi kreślił ręką linie w powietrzu. Dotarli za kamień. Było słychać jedynie ciszę. Daren gorączkowo trzymał młot, mistrz natomiast wszedł na kamień i trzymał uniesioną ku górze rękę. Rozległy się odgłosy szurania i człapania.

 

– Petreneddar posiadł wiedzę z zakresu nekromancji. I znacznie ją rozszerzył. – Rzekł Enear. – Efekty zaraz zobaczysz. – I gdy to jeszcze mówił zza zakrętów prowadzących w dół kopani zaczęły wyłaniać się ciemne kształty. Enear uniósł kule światła ku górze zwiększając jej moc. W ich stronę biegła i pełzła armia szkieletów. Mistrz wykonał szybki ruch dłonią i w połowie drogi do krawędzi jaskini pojawiła się ściana ognia. Szeroka na dwie stopy, wysoka na stóp dziesięć. Biło od niej ogromne ciepło, a wokół płomieni tańczyły drobne, zielone iskry. Rozciągnięta była od ściany do ściany jaskini, blokując przejście do obu magów.

 

– A niech to. Musisz mi pomóc, atakuj te pomioty. Zaklęcia siłowe i rozbijające! – Krzyknął Enear. Przeszkoda nie spełniła swej roli, szkielety, chodź nie wszystkie, przechodziły przez nią bez większych problemów. W swych pozbawionych miękkich tkanek kończynach dzierżyli łopaty i kilofy. Niektórzy także zardzewiałe miecze. W ich stronę poleciały pierwsze pociski – zielone i czerwone. Poprzez bardzo szybką i wzmożoną gestykulację rąk Enear wyrzucał dziesiątki pocisków. Skupiony Daren wzorując się na swym nauczycielu również atakował czerwonymi pociskami, jednak jego magiczne twory były mniejsze i bledsze.

 

– Od 1000 roku Petreneddar masowo wybijał poddaną mu ludność. Twierdził, że to kara za nieposłuszeństwo i brak czci. – Krzyczał Enear wysyłając po trzy pociski przy każdym zamachu ręką.

 

– Skąd, zatem te stwory? – Spytał Daren, dzielnie wysyłający kolejne pociski. Szkielety były coraz bliżej, okrążały ich, a ich szeregi starały się nie mieć końca. Enear napiął wszystkie mięśnie, wysunął klatkę do przodu a spod jego stóp rozeszła się niebieska nova, pierścień, który stopniowo się powiększał, a przy kontakcie z pomiotami powalał je na ziemię i gruchotał. Na pewien czas polepszyło to ich sytuację, jednak szeregi poległych zapełniały kolejne szkielety.

 

– Petreneddar z zabitych ludzi tworzył nieumarłych, za pomocą nekromancji i innych działów magii, o których dziś się nie mówi. Powstała w ten sposób rzesza nieumarłych posiadających sztuczną magiczną inteligencję, lecz niemającą wolnej woli. – Mówił Enear wciąż atakując wrogów. Ale przeoczył jednego, zagubionego przeciwnika trzymającego w dłoni kilof. Przemieszczał się on tuż przy ścianie jaskini, zakradł się od tyłu uzyskując dogodną sytuację do ataku. Wtem wykonał szybki zamach kilofem i zahaczył nim o nogę Eneara zrzucając go ze skały. Broń zmierzała już ku piersi leżącego maga, który na wpół przytomny mruczał zaklęcie, które miało ochronić go przed ciosem. Miał zaledwie ułamek sekundy na reakcję, jednak nie zdążył. Potężne uderzenie dosięgło czaszki kościotrupa. Źródłem jego okazał się trzymany w ręku Darena młot, którego łukowa trajektoria ruchu skończyła się na skroni pomiota. Szkielet upadł na ziemię, a zmiażdżona czaszka potoczyła się po podłodze. Potężne uderzenie młota w mostek nieumarłego stwora unieruchomiło go na dobre. Enear wstał szybko, otrzepał ubranie, skinął głową w stronę ucznia i przeszedł do ataku, wzmacniając magiczną tarczę na sobie i uczniu. Tym razem oprócz czerwonych pocisków wplatał do ataku także stożki lodowe. Przyniosły one niespodziewanie dobry efekt, unieszkodliwiały po kilka szkieletów na raz, a także spowalniało ich ruchy. Podłoga wcześniej czysta i nieskazitelna, teraz pokryta była stertą kości, prochem i gruzem. Widać było ślady osmolonych czaszek i drobinki lodu. Sytuacja była stabilna, ciężka i groźna, ale niezmienna. Pomioty zaś odczuwając swoją namiastką inteligencji, że ponoszą duże straty, rozproszyły się. Rozstawiły się w równych odstępach, zbiegając do boków. Tym razem atak był zorganizowany i rozplanowany.

 

– Jak widzisz szalony mag stworzył sobie nieumarłe sługi wierne ponad wszystko i kochające bez granic swego stwórcę, nawet po jego śmierci. Umieścił ich w kopalniach takich jak ta, aby wydobywali dla niego cenne kruszce. O tym właśnie marzył, aby stać się niczym Bóg. Miał wszystko, czego pragnął: wiedzę, władzę, bogactwa. Jednak osiągnął to pozbawiając siebie człowieczeństwa i godności. Splamił swą duszę i zaprzedał wartości, którymi żył. Za swe marzenia zapłacił ogromną cenę, a w dodatku to, co osiągnął nie dało mu szczęścia. – Mówił dalej Enear.

 

Hordy szkieletów rzuciły całe swoje siły, napierały one z wielkim zapałem i uporczywością. Ataki obu magów nie wystarczały już do odparcia napastników. Wręcz przeciwnie byli oni coraz bliżej. Ataki lodowe także zawodziły, kładły na posadzkę jedynie pojedyncze osobniki.

 

– Darenie słuchaj, skup się i wykorzystaj całą swoją moc. Wypuszczaj pociski tak długo, aż zabraknie ci sił. Już za późno żeby się wycofać. – Krzyknął Enear.

 

Mistrz zaprzestał ataków i wypowiadał szeptem skomplikowane zaklęcie. Powietrze zaczęło wibrować, a pod jego stopami pojawiły się małe błyskawice, które odchodziły do przodu zyskując na sile i jak rosnący okrąg oddalały się od maga. Odpychały one lekko zbliżające się potwory, jednak młody uczeń niewytrenowany w boju nie radził sobie z nadchodzącymi szkieletami. Było ich zbyt dużo, nadchodziły z każdej strony, a zaklęcie nie zaczęło jeszcze działać.

 

– Nie jest dobrze. – Myślał Enear, po czym wzmocnił tarczę swoją i ucznia. – Tornado zacznie działać za jakieś dwadzieścia uderzeń serca, tarcza wystarczy może na dziesięć, piętnaście, gdybyśmy zdołali się jeszcze bronić.

 

– Darenie na bogów, atakuj. – Krzyknął Enear. Jego zaklęcie zaczynało działać, leżąca na ziemi sterta kości zaczęła wirować, stopniowo zwiększając swą szybkość i wielkość.

 

– Staram się. Tak wiem, lodowe pociski. – Odrzekł Daren. Po czym wystawił obie ręce do przodu i wyrzucił ognistą kulę przed siebie.

 

– Och nie, nie to! Stop! – krzyknął Daren, po czym kula ognia zmieniła się w kulę lodu. Uczeń wydał kolejny okrzyk a kulista forma rozdzieliła się na setki identycznych kawałków w kształcie solidnych sopli lodu, które z ogromną prędkością rozeszły się po wnętrzu jaskini.

 

– Padnij krzyknął Enear i powalił Darena na ziemię, upadając obok niego. Rozchodzące się w powietrzu kryształy lodu ćwiartowały zbliżające się szkielety, wbijały się w przestrzenie międzykostne, kładąc je na ziemi i unieszkodliwiając. Szeregi napastników zmniejszyły się znacząco, co dało czas leżącemu teraz Enearowi na dokończenie zaklęcia. Podniósł się z ziemi szybkich ruchem, wyciągnął rękę przed siebie i przesunął nią w powietrzu po łuku. Wirująca wcześniej sterta kości przerodziła w prawdziwe tornado, którym mag sterował poruszając dłonią. Wiry powietrza wciągały do środka szkielety, które wzajemnie się obijając rozpadały się na mniejsze części i nieruchomiały. W ten sposób trąba powietrzna krążyła po jaskini zbierając żniwo, a także zabierając ze sobą leżący gruz i kości. Enear uniósł obie dłonie ku górze, a wszelkie wirujące przedmioty uniosły się w tym kierunku. Następnie cisnął masą pogruchotanych kości w przepaść wykonując gwałtowny wymach ramionami w dół połączony z ruchem tułowia ku ziemi. Po czym oparł się o głaz, łapiąc oddech. Z dołu dobiegł ich tępy huk.

 

– Jak widzisz Petreneddar zostawił po sobie kilka pamiątek – rzekł Enear oddychając głęboko – Dobrze się spisałeś. – Powiedział, poklepując ucznia po ramieniu.

 

– Doskonały pomysł. Sam bym na to nie wpadł. Pomysł nieco niekonwencjonalny, ale skuteczny.

 

– Tak jakoś wyszło, przypadkowo… – odparł Daren. – Dobrze mistrzu gdzie, zatem znajdziemy skarb?

 

Enear wyprostował się i zaczął się śmiać. Po czym uśmiechnął się serdecznie.

 

– Mam nadzieję, że niedaleko. Bystry jesteś, jak na to wpadłeś?

 

– Sam powiedziałeś mistrzu, że Petreneddar zostawił coś po sobie. – Odparł Daren z nutą ironii. – Na pewno znajdzie się wśród nich coś na tyle cennego, że było warte wycieczki do tego przeklętego miejsca. Zabierajmy to, po co przyszliśmy, chce jak najszybciej się stąd wydostać.

 

– Wyślę zaklęcia wypatrujące, chodź zejdźmy niżej.

 

Enear zatrzymał się na chwilę i rozmyślał:

 

– Chłopak jest bystry, a do tego bardzo zdolny, zamiana ognia w lód, to przecież trzeci stopień, a on nawet dobrze nie poznał pierwszego. Gdyby tylko miał więcej mocy… Mógłby czynić wielkie rzeczy.

 

Ruszyli drogą prowadzącą po okręgu w dół, aż doszli do miejsca, w którym pojawiło się rozwidlenie. Ścieżka prowadziła do niższych pięter kopalni, ale jej boczna odnoga kierowała w głąb niskiego korytarza, do którego wejście umieszczone było dokładnie po środku ściany. Portal ten ozdobiony był obwodowo runami układającymi się wzdłuż krawędzi otworu, lecz były już wytarte i niewyraźne by móc je odczytać. Daren przystanął i przed jego sylwetką pojawiły się 3 białe ogniki, które delikatnie pulsowały. Następnie jeden ruszył korytarzem prosto, wzdłuż szyn, a dwa pozostałe skierowały się ku dołowi. Chwilę trwało, gdy obaj magowie stali bez ruchu, po czym starszy rzekł:

 

– W niższych piętrach są wyczerpane już odkrywki i działający jeszcze piec do wytopu rudy. Musimy iść korytarzem prosto. Nie widzę dokładnie tego, co przed nami, ale być może to właściwy trop.

 

 

 

Enear puścił kulę światła przodem i sam ruszył za jej światłem, a za nim Daren. Jednak nie zaszli daleko, gdyż korytarz bez żadnych rozwidleń kończył się ślepą uliczką, twardą, litą skałą. Mag oklepał ją kilka razy i rzucił na nią zaklęcie wyglądające jak niebieska pajęczyna oplatająca ścianę.

 

– Skała jest dosyć gruba, ale to nie problem. Pytanie, jakie przeszkody czekają nas dalej. Tego typu zabezpieczenia świadczą o tym, że jest, co chronić. Petreneddar, mimo, iż miał swoich kopalń wiele, na pewno nie pozostawił ich bezbronnych. Chodź, co prawda mógł poskąpić swojej mocy, jednak na pewno wykorzystał w pełni swoje możliwości.

 

Mistrz wyciągnął ręce do przodu, dłonie złożył w trójkąt. Przed nimi pojawiała się żółta kula, która stopniowo rosła. Przycisnął obie ręce do swego boku, wraz z nimi poruszała się magiczna kula. A następnie dynamicznym ruchem wypchnął ręce do przodu, wydał z siebie okrzyk, a z jego rąk zaczął płynąć nieprzerwanym strumieniem żółty promień. Przy kontakcie ze skałą początkowo rozpraszał się na jej ścianach, lecz po chwili lita bariera zaczęła ustępować. Skała poczęła się topić pod wpływem magii, ujawniając przejście mające kształt i wielkość promienia. Enear uwolnił czar rozłączając dłonie. Po czym wskazał dłonią uczniowi przejście gestem, który mógł oznaczać jedynie „zapraszam”. Daren schylił nieco głowę i przeszedł przez nowo powstały otwór. Znalazł się w dużej, okrągłej komnacie, bogato zdobionej. Na ścianach widniały liczne freski. Malowidło na wprost przedstawiało czarnego smoka o okrutnym obliczu, osłaniającego prawym skrzydłem górę złota. Lewa łapa natomiast wysunięta była do przodu i gotowa do ataku. Pod freskiem znajdowały się runy układające się w napis:

 

ZAWRÓCCIE, KTÓRZY TU WCHODZICIE.

 

Na ścianach umieszczone były pochodnie, które oświetlały umieszczoną pośrodku komnaty wielką skrzynie. Ale nie tylko… Z podłogi zaczęły podnosić się niezauważone wcześniej ogromnych rozmiarów szkielety. Były znacznie większe od tych, z którymi walczyli wcześniej. Była ich trójka, podparłszy się ramionami stanęli przed Darenem w pełni ukazując swoją wielkość. Ich biodra leżały na wysokości głowy Darena. Kości były grube i mocne bez jakichkolwiek znaków upływu czasu. W potężnych kościstych ramionach drzemała ogromna siła, dzięki której dzierżyli w dłoniach wielkie halabardy. Przypominały szkielety ogrów lub olbrzymów. Uczeń zaczął stopniowo wycofywać się, oddalając od groźnie wyglądających przeciwników, którzy wyglądali na wściekłych pojawieniem się gości w komnacie. Machali halabardami na boki, tupali nogami, po czym skupili się na osobniku, który wyrwał ich ze spoczynku. Cofający się Daren odbił się od jakieś przeszkody, z ulgą jednak stwierdził, że to Enear. Dwaj szkielety – wartownicy ruszyli na nich, trzeci zaś stał bez ruchu. Dopiero po chwili ruszył za pozostałymi.

 

– Biegnij na drugi koniec. – krzyknął Enear, szepcząc wcześniej krótkie zaklęcie. Mistrz wyminął bokiem nachodzące wolnymi krokami pomioty, Daren zrobił to samo tyle, że ze strony przeciwnej. Obaj znaleźli się pod wizerunkiem smoka, podczas gdy szkielety dopiero odwracały się w ich stronę. Jednak zachowanie jednego z nich znacząco odbiegało od pozostałych. Nieoczekiwanie podniósł halabardę nad głowę i uderzył nią w drugiego pomiota. Ten zaś w ostatniej chwili zablokował cios, odpychając napastnika ku ścianie. Trzeci ruszył na dwójkę bohaterów atakowany salwami czerwonych pocisków. Nie wywołały one pożądanych, większych efektów. Bez przeszkód dalej zbliżał się do magów przytwierdzonych do ściany. W oddali dwójka szkieletów wzajemnie ze sobą walczyła. Szkielet – sprzymierzeniec trzymał w ręku pozostałość po złamanej broni, natomiast drugi atakował zaciekle, mając ukruszony bark. Trzeci ze szkieletów był zaledwie dziesięć stóp od magów. Przed jego nogami pojawiła się cienka czerwona linia. Kościotrup przesuwając nogą do przodu natknął się na magiczną przeszkodę, zachwiał się i upadł na ziemię. Wówczas Daren ruszył do przodu trzymając w dłoniach młot. Wskoczył na grzbiet potwora i uderzał młotem w potylicę wroga, biorąc przy każdym ciosie zamach znad głowy. Szkielet zaczął wstawać, a jego czaszka pękać, lecz bardzo nieznacznie. Uczeń zdążył złapać się za obojczyk pomiota, huśtał się na boki, podczas, gdy potwór się podnosił. Wsadzając nogi między żebra zdołać wspiąć się wyżej. Szkielet rzucił swoją bronią w Eneara, który zręcznym unikiem uszedł cało z ataku, po czym krzyknął:

 

– Darenie, uważaj!

 

Ogromna dłoń szkieletu uderzyła w miejsce, w którym jeszcze sekundę temu znajdował się uczeń, zdążył jednak w porę umknąć na drugą stronę i rozpocząć atak młotem kurczowo trzymając się drugą ręką kości. Potwór wykonał kolejny zamach, lecz i tym razem Daren uniknął ciosu przeskakując na drugą stronę kościotrupa. Strażnik samo okaleczał się próbując zniszczyć Darena. Pięć żeber miał już złamanych. Enear wyciągnął miecz i ruszył na pomiota, atakując ostrzem golenie szkieletu. Atak ten przypominał taniec, balansowanie pomiędzy nogami potwora, który próbował nogą zmiażdżyć małego napastnika. Cała uwaga szkieletu skupiona teraz była na mistrzu, który swą ostrą bronią zadawał dotkliwe rany widoczne, jako wcięcia w piszczelach. Enear powtarzał wciąż ten sam schemat: atak, odskok, wycofanie się i kolejny cios, przejście pod nogami potwora lub obok, piruet i kolejny atak. Zmieniając, co pewien czas atakowaną nogę stał się dzięki swej dynamice nieuchwytny dla powolnego kościotrupa. Kolejny atak złamał prawą kość strzałkową, lecz potwór wciąż trzymał się pewnie na jednej kończynie.

 

– Daren, zejdź na dół, natychmiast! – Krzyknął Enear, widząc jak uczeń zwisa bezwładnie po otrzymanym ciosie. Daren wykonał polecenie, puścił się lądując plackiem na ziemi i wycofał się pod ścianę, aby odzyskać siły. Tam skulił się trzymając się za brzuch, z trudem chwytał powietrze. Enear wykonał kolejny odskok, następnie obrót i uderzył mieczem otoczonym czerwoną aurą w kończynę potwora rozcinając ją na pół. Szkielet tym razem również nie upadł, stał pewnie na jednej nodze. Sytuacja miała się inaczej u dwóch walczących kościotrupach, tam obrażenia były porównywalne. Jeden z nich nie miał prawej ręki, połamane żebra, drugi natomiast poza ukruszonym barkiem, miał uszkodzoną czaszkę, której brakowało połowy sklepienia. Szkielet – sprzymierzeniec, leżał teraz na drugim pomiocie i okładał go pięściami. Potężne ataki z czasem gruchotały kości twarzy. Ale walka wyglądała na wyrównaną. Enear odskoczył w bok, ku prawej stronie, z lewej strony natomiast podbiegł Daren trzymając w ręku swą broń. Obaj na zmianę atakowali dolną kończynę szkieletu, która mu jeszcze pozostała. Daren zadał cios, w porę odskoczył przed spadającą potężną łapą. Jego miejsce zajął, Enear, który ciął w środek piszczeli. A za nim Daren wykonując piruet uderzył szkielet dokładnie w to samo miejsce. Kość pękła, a potwór próbował złapać równowagę machając ramionami. Upadł na ziemię. Enear szybko doskoczył do niego celując mu w kark. Miecz oddzielił głowę od kręgosłupa, a szkielet pozostał bez ruchu, zasilająca go magia ulotniła się. Mistrz wyprostował się, odetchnął z ulgą, która szybko przeminęła, gdy spojrzał na drugą stroną sali, gdzie jeden szkielet miażdżył skałą leżącego drugiego potwora. Zadał jeszcze dwa ciosy, po czym czaszka atakowanego pomiota została zgnieciona niczym skorupka jaja. Zwycięski szkielet powstał znad pokonanego przeciwnika, uniósł głaz ku górze, na znak zwycięstwa i zwrócił się w kierunku magów. W jego stronę natychmiast poleciał głaz pchnięty zaklęciem Eneara trafiając dokładnie w klatkę piersiową. Duża siła ciosu nie uszkodziła kościotrupa, jednakże skała przytwierdziła go do ściany. Szkielet wydawał się niewzruszony tym atakiem, chwycił spoczywający na nim głaz, zepchnął go na bok, a następnie szybkim, skoordynowanym ruchem wstał, chwycił ów fragment skały i cisnął nim w Darena. Głaz leciał tak szybko, że niczego nie świadom uczeń nie zdołał odskoczyć w porę. Na szczęście głaz zatrzymał się o kilka stóp przed nim, a znaczący udział w tym zdarzeniu miał Enear. Mistrz upewniwszy się, że Daren jest bezpieczny przeszedł do ataku. Wysyłał w kierunku szkieletu niebieskie pociski, które jednak nie trafiały w niego, ale przechodziły pomiędzy żebrami zatrzymując się w obrębie klatki piersiowej. Kolejne magiczne kule nawarstwiały się tworząc świetlisty, niebieski obłok ograniczony dookoła kośćmi potwora. Gdy magiczna struktura była na tyle duża, że wypełniła całą powierzchnię jamy piersiowej szkieletu, Enear wstrzymał atak. Pomiot zaś także stał w miejscu próbując dotknąć niebieskiej kuli zgromadzonej wewnątrz siebie, uwolnić się od niej. Jednak bezskutecznie. Mistrz wyciągnął prawą dłoń w stronę potwora i zacisnął nią w pięść. Efekt był natychmiastowy. Magiczna kula wybuchła niebieskim, oślepiającym światłem, rozsadzając od środka szkielet i wysyłając w przestrzeń jego pojedyncze kości. Gdy opadły, w pomieszczeniu nastała głucha i błoga cisza.

 

– Mistrzu ten szkielet… Dlaczego walczył po naszej stronie?

 

– Nie wspominaj nikomu o tym. Niech to zostanie tajemnicą.– Rzekł Enear. Jego oblicze było bardzo poważne i przygnębione. Podszedł do ucznia, położył mu dłoń na ramieniu, aby zaznaczyć, że to już koniec.

 

Ruszyli wolnym krokiem dokładnie po to, czego tu szukali. Dotarli do starej, zbutwiałej skrzyni zapieczętowanej potężną kłódką. Wystarczyło jedno zaklęcie Eneara, aby kłódka zamykająca skrzynię pękła z trzaskiem, opadając na ziemię. Wieko uniosło się do góry wypadając z zawiasów, pod wpływem magii Eneara. Z jej wnętrza wydobył się złoty blask. Magom ukazała sterta regularnie ułożonych, misternie wykonanych sztabek złota. Daren dobiegł do skrzyni podziwiając jej wnętrze. Wydobył jedną ze sztabek i zważył w dłoniach. Enear zaś nieco rozczarowany, rozglądał się na boki.

 

– Mistrzu zobacz, każda z nich wykonana ze szczerego złota, a ciężka jak diabli! Udało nam się znaleźliśmy skarb Szalonego Maga! Za to można by postawić dwór!

 

– Albo i cały zamek. – rzekł Enear. – Gdyby było tego więcej.

 

– Nie wydało ci się podejrzane, że skrzynia pełna złota stoi pośrodku Sali, pięknie oświetlona. Myślisz, że Szalony Mag nie zadałby sobie trudu, żeby bardziej ją ukryć? Kłódka rozpadła się po jednym uderzeniu, czyż to nie dziwne?

 

– Jest tutaj więcej złota? – poczynał rozumieć Daren.

 

– Z pewnością. Gdy przyjdzie złodziej, jego żądza będzie tyczyła się rzeczy, które widzi, to je będzie chciał w pierwszej kolejności posiąść. Gdy już je dostanie i nasyci się łupem, zostawi dom gospodarza w spokoju.

 

– Gdzie, zatem jest dalsza część złota? – spytał ze zdumieniem Uczeń?

 

– Spójrz na sklepienie, co widzisz?

 

– Zwykłą ścianę, nic więcej.

 

– Zatem spójrz jeszcze raz – odparł Enear, po czym przesunął ręką wzdłuż sklepienia sali. Pojawił się duży, okrągły otwór. Daren osłupiał ze zdumienia, zamilkł z zaskoczenia.

 

– To iluzja, ostatnia sztuczka, najprostsza, a jednocześnie najbardziej skuteczna w chronieniu dobytku. W dawnych czasach potężny Mistrz Griks słynął z wielkich walk, które wygrywał dzięki iluzji. Zbliż się, zobaczymy, co czeka nas na górze. – Rzekł mistrz, po czym za pomocą zaklęcia lewitacji uniósł ich obu w górę i postawił na litej skale. Pomieszczenie było niewielkie, lecz jego wnętrze w pełni zagospodarowane. W przedniej części piętrzyła się góra sztab złota i błyszczących monet. Po bokach spoczywały worki z kolorowymi klejnotami.

 

 

 

 

 

Na twarzach obu bohaterów zawitał głęboki uśmiech. Dzień zakończył się dla nich pomyślnie, nie licząc kilku zadrapań i sińców. Obaj przeżyli dziś wiele i otarli się o śmierć. Jednak, gdy zaczęli podziwiać piękne diamenty przesypując je między palcami, jedynym ich zmartwieniem było to, jak wynieść stąd taką moc złota. Daren nie spodziewał się, że jedna lekcja może przynieść tak wiele korzyści.

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Przepraszam, ale nie dam rady przeczytać tego opowiadania :/ Zbyt dużo literówek i denerwujących błędów interpunkcyjnych już na początku. Autorze, proponuję jeszcze raz przeczytac tekst i poprawić co się da, bo liczne literówki w opublikowanym opowiadaniu skutecznie zniechęcają czytelnika, by wgłębił się w samą treść. Co więcej, świadczą one o nieodpowiednim podejściu autora do publikacji swoich dzieł. Pozdrawiam

"Poległem" na początku opisu walki ze szkieletami. Wdałeś się, Autorze, w szczegóły, i wyszedł Tobie protokół, nie opis. Oczywiście to moje wrażenie, innemu czytelnikowi może spodobać się taka dokładność…    Dialogi zapisujesz raz poprawnie, raz błędnie. Z interpunkcją jesteś trochę na bakier.   […]  co prawda mógł poskąpić swojej mocy, jednak na pewno wykorzystał w pełni swoje możliwości.  ---> nie widzisz sprzeczności w tym zdaniu?   Kopalnia odkrywkowa we wnętrzu góry?    ---------------------------   Tekstowi przydałby się tak zwany remont. Mentor niejako praktycznie egzaminuje adepta – OK, ale niechby to było bardziej dopasowane do potencjału tegoż adepta i mniej sztampowe od szkieletów w roli strażników skarbu.

Przypomniała mi się powieść, którą czytałem kilka lat temu. W tamtym trillerze dla hitlerowskich Niemców pracowały bezgłowe trupy żołnierzy niemieckich. I taką głupotę wydano drukiem. Tak więc papier, a tym bardziej cyberprzestrzeń wszystko zniesie. W tym opowiadaniu znalazło się tyle czarów różnego kalibru, że nie dałem rady doczytać do końca. Ale niektórzy amatorzy takich opowiadań mogą poczuć się usatyfakcjonowani. Reasumując, ten tekst skierowany jest do specyficznego targetu czyli grona wielbicieli magii. Pozdrawiam pomijając sprawy warsztatowe.

Cóż, ja niestety również jestem zdania, że nawet jeśli jest w tym opowiadaniu jakiś sensowny pomysł (bo w gruncie rzeczy jest), to oprawa tego pomysłu jest na poziomie uniemożliwiającym jego komfortowe przyswojenie. No ale nikt nie rodzi się geniuszem, osobiście polecałbym popracować nad warsztatem przed następną publikacją.

Nowa Fantastyka