- Opowiadanie: Wojciech A. Rapier - Komórka (zdaje się: nieco grubsza miniatura)

Komórka (zdaje się: nieco grubsza miniatura)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Komórka (zdaje się: nieco grubsza miniatura)

Leży i obrasta w kurz na dysku, stąd też – chyba lepiej będzie temu tekstowi tutaj :) Życzę miłej lektury i dziękuję za poświęcony czas! W.A.R

 

--

 

KOMÓRKA

 

Piotr zorientował się, że coś jest nie tak, gdy nie mógł usunąć z ekranu komórki ikonki przypominającej o nieodebranych połączeniach. Ot, detal, na który nigdy nie zwracał szczególnej uwagi. Wystarczy wcisnąć odpowiedni guzik, aby pojawiła się krótka lista. Po tym ikonka znika. Tym razem jednak nie zauważył zmiany, więc nacisnął klawisz jeszcze raz i po chwili wpatrywał się ze zmarszczonym czołem w czarny aparat z klapką.

Lista nieodebranych telefonów nie mieściła się na ekranie; była tak długa, że musiał dojechać kursorem do samego jej końca, aby wymazać powiadomienie. Wrócił na sam szczyt listy, gdzie figurowało ostatnie, najświeższe nieodebrane połączenie. Z daty wynikało, że ktoś próbował z nim porozmawiać wczoraj wieczorem, kwadrans po siedemnastej, czyli wtedy, gdy Piotr siedział przy biurku w blasku dwóch jarzeniówek i przeglądał stosy dokumentów, zerkając co chwila na komórkę w zasięgu dłoni. Czekał na pilny telefon od Filipa, lecz nikt wtedy nie zadzwonił. Stwierdzał to w tej chwili raz po raz, patrząc na ekran siemensa, jakby kłócił się z datą widniejącą na podświetlonej pozycji.

Pokręcił głową, próbując ostatecznie przekreślić to wszystko grubymi, czarnymi liniami.

Coś jednak wciąż nie pasowało.

Pochylił się jeszcze bardziej nad telefonem w rękach; zmrużył oczy, jakby widział w nim małą, elektroniczną przepaść z liter i cyferek.

Zaraz… zaraz, moment…

Jedną ręką położył telefon na biurku przed sobą, jednocześnie drugą poprawiając włosy, które były idealnie uczesane. Sprawdził, czy ma brodę, potem usta, aż wreszcie przetarł całą twarz. Rozpiął koszulę pod szyją. Nagle próbował się ogarnąć, jakby stwierdzenie faktu, do jakiego doszedł, było czymś nieprzystojnym, nieprzyzwoitym, deprawującym.

I męczącym, bo nagle zalał go pot, a serce zaczęło bić szybciej i mocniej.

Stwierdził na głos, że „to niemożliwe", lecz te… cyfry. Te przeklęte cyfry. Miał je już przed oczyma nawet bez patrzenia na ekran telefonu – ogromne, czarne, tłuste; prawie czuł, jak ściągają jego głowę w dół niczym zawieszony u czaszki ciężar. Mrużył oczy przez tę abstrakcyjną masę, gdy wywracał wszystko z szuflad, wertował notesy i szukał w kolejnych, i w kolejnych… I nie mógł znaleźć, a jednocześnie już dawno znalazł to, czego teraz potrzebował. Chciał to po prostu potwierdzić.

Nie.

Tego przecież nie można potwierdzić.

Stał, trzymając się za głowę, i lustrował rzeczy, które wyszarpał z biurka. Pomyślał nagle o komodzie w salonie.

Daj sobie spokój, do cholery! Przecież to bzdura.

Postawił kropkę po „bzdurze" akurat w tym momencie, gdy zaczął szperać w drugiej szufladzie od góry. Albumy ze zdjęciami, obrusy ułożone w kostkę, serwetki, zestawy świeczek, pleciona torba na zakupy… pod torbą notes z zapięciem. Niebieski, zmechacony notes z pociemniałymi brzegami zbitych stron.

Ty idioto.

Próbował się w jakiś sposób spoliczkować.

Ty kompletny idioto!

Szedł powoli do kuchni, nadając swoim krokom spokojny rytm, tłumiąc nerwowe ruchy mięśni. Natarczywe, wybuchające jeden po drugim, szarpiące we wszystkie strony ruchy, zupełnie jakby niewidzialny potwór obgryzał go do kości.

Usiadł ostrożnie na krześle, jakby lada moment miało być katapultowane w stronę dna piekła. Położył przed sobą notes. Sztywny i wyprostowany, patrzył z góry na małą, pachnącą sztuczną skórą i potem rzecz; patrzył tak, jakby mógł ją zabić.

Po prostu wyczyść listę i schowaj notes. Bądź dorosły. Poniosła cię wyobraźnia!

Zapięcie ustąpiło bez problemu.

Było słabe, gdyby zaszłaby taka potrzeba, mógłby je rozerwać…

Jak dorosły, normalny człowiek, rozumiesz? Zostaw to!

Przewrócił kilka pierwszych stron, widząc stare, dziś niepotrzebne adresy i numery, informacje na temat firm budowlanych. Na kolejnej samotnej stronie zanotowane rozmiary drzwi, które wymieniał jakieś dwadzieścia lat temu w salonie.

Ty głupcze.

Szukał dalej, zdając sobie sprawę, że na każdą kolejna przestrogę od zdrowego rozsądku odpowiada jednym małym krokiem w stronę wyimaginowanej przepaści, w stronę bezsensu, fantazji, idiotyzmu… I mógłby dalej wymieniać, lecz wciąż uparcie szukał.

Aż w końcu znalazł. Szereg cyferek. Przeczytał go na głos.

5… 2… 9… 7… 8…. 4…. 4… 2… 9…

Tak naprawdę ten notes był niepotrzebny, całe to szaleństwo – zbędne. Przecież mógł wyrecytować je wszystkie z pamięci.

Numeru niedawno zmarłej żony tak łatwo się nie zapomina.

Drżącą dłonią znów chwycił telefon. Otworzył listę i przejrzał wszystkie pozycje, daty mówiące o dniach, czasem następujących jeden po drugim, czasem o godzinach ciągnących się i przeplatających w łańcuchy obłędu. Kręcił głową z uczuciem, jakby nie miał karku. Pomyślał, że tym ruchem wykonywanym, zdaje się, od bardzo dawna, starł w proch swoje kręgi szyjne.

Ty kompletny świrze.

Nagle komórka wyleciała mu z rąk, gdy poczuł, jak wibruje. Patrzył z obłędem w oczach, jak drgała na podłodze niczym wyrwane komuś serce. Patrzył na ekran błyskający raz po raz z wyświetlonym na środku numerem, który nawet jako zapis cyfr wyglądał jakoś obrzydliwe, świętokradzko.

Boże, nie!

Na odpowiedź odezwał się również telefon stacjonarny w przedpokoju. Piotr miał wrażenie, że od tych nieubłaganie głośnych dźwięków drżą szyby w oknach, naczynia poustawiane w zmywaku, wibrują ściany i stękają panele. Jego czaszka rezonowała, mózg prawie eksplodował.

Cholerne telefony, pieprzone telefony… zmienianie ich nie miało sensu. Jakiego nie miałby numeru, ona wciąż dzwoniła. Bez przerwy dzwoniła! Nie mógł tego uznać za prawdę! Nie mógł do tego dopuścić!

Kopnął z całej siły komórkę, ta śmignęła po podłodze i uderzyła w ścianę. Obudowa rozleciała się, bateria koziołkowała na płytkach. Pobiegł do przedpokoju i wyrwał wtyczkę z gniazdka. Już zupełnie bez sensu, podniósł telefon ze słuchawką zwisającą na rozciągniętym kablu, wzniósł go nad głowę jak sztangę i z całej siły cisnął plastikowym pudłem o podłogę.

Westchnął z ulgą.

Przełykał ślinę i łapał oddech.

Już po wszystkim, niech to szlag, ale już po wszystkim…

Nagle z salonu dobiegł go tandetny, orientalny, monofoniczny dzwonek starej komórki, której nigdy nie wyrzucił. Tego telefonu używała jego żona. Jeden z pierwszych modelów bosha, kupił go jej na urodziny.

Przecież bateria była rozładowana. I komórka zepsuła się, chyba ją czymś zalał.

Sygnał wciąż trwał, drwiąc sobie z rzeczywistości.

Piotr poszedł z bezsensownym wyrazem twarzy w stronę źródła dźwięku. Powolnym ruchem wysunął szufladę i podniósł wieko pudełka, w którym trzymał stare ładowarki, obudowy, klawisze i ten przeklęty telefon, rozmiarami przypominający cegłę.

Zielony ekran wyświetlał numer jego żony, sygnał nie urywał się.

Dla niej widocznie nie istniały automatyczne sekretarki.

Przyłożył prawą dłoń do ust, przez chwilę nieświadomie przygryzał zębami bok palca wskazującego. Nie mógł ustać w miejscu. Niewidzialna bestia znów go obgryzała, musiał trzymać się szuflady, aby nie runąć na podłogę.

Łzy skapywały na pęta czarnych kabli i na mały, słabo podświetlony ekran.

Po chwili mężczyzna nie mógł powstrzymać szlochu sięgającego szponiastymi dłońmi aż do jego dawno zapomnianej, utopionej w kłamstwach dziecięcej natury; był w chwilach takich jak ta zagubionym, małym chłopcem. Na ulicy. W pracy. W samochodzie. Podczas robienia zakupów, w momencie, gdy jadł obiad, gdy kładł się spać. Czytał gazetę, odpoczywając po ciężkim dniu, próbował uspokoić umysł, znieczulić się, a wtedy telefon znów dzwonił. Przed tym nie było ucieczki. Telefony są wszędzie. I ból, ten okropny ból i narastające szaleństwo… Bo jednego nie mógł od lat sobie wybaczyć, nienawidził się za to z całej siły.

Po prostu bał się odebrać. Znów dzwoniła, a on tylko bezradnie patrzył na ekran…

Znów!

– Niech to szlag!

To było wręcz automatyczne. Wbrew sobie wcisnął „odbierz" i, jakby nie zadając sobie w pełni sprawy z tego, co robi, przyłożył telefon do ucha.

Po chwili ciszy usłyszał niemożliwy do zapomnienia głos.

 

Koniec

Komentarze

(...) świętokradzko. --- świętokradczo.
I co dalej? Pytam, bo napisałeś pojedynczą scenę, jak dla mnie nie zamkniętą w jednoznaczny sposób. O jedno zdanie za mało --- albo przeciwnie, za dużo...

Niestety, ciągu dalszego nie posiadam :) To zamknięty, niedopowiedziany tekst. Dzięki za przeczytanie i znajdźkę!

Dużo słów, mało treści. Przy następnym tekście postaraj się nieco zmienić proporcje.

Pojedynczy, niezamknięty tekst, ale powalajacy. Opis próby ucieczki, zaprzeczenia, niemal szaleństwa bohatera.
Nie daję oceny, bo nic poza tym się nie dzieje; ale ten prolog daje nadzieję na coś dobrego. Byle nie przegiąć z opisami psychicznego stanu głównego bohatera, bo stanie się nudne.
pozdrawiam

Oczywiście, Mooncalled - masz zupełną słuszność. Doskonale wiem, że to raczej ślepak niż ostra amunicja :)

TomaszMaj, muszę przynać, że ta opinia dosłownie zachęciła mnie do wyciśnięcia z tego czegoś konkretnego, bo tak naprawdę ten krótki fragment to napisana kiedyś "wprawka", czyli coś między opowiadaniami, które stanęły w miejscu. Krótka przejażdżka dla rozgrzania "mięśni". Dziękuję za opinie i również pozdrawiam!

Tekst z typu tych, kóre potrafię podsumować tylko w jeden sposób: no i?

www.portal.herbatkauheleny.pl

Ponieważ zamieściłeś nowy tekst, sięgnęłam do poprzedniego (bo jest krótszy ; P).

Niestety, to nie mój styl. Nie posiadam wrażliwości Tomasza, najwyraźniej, bo sam opis stanu emocjonalnego bohatera do mnie nie trafił. Za dużo niedopowiedzeń (bo czego on właściwie się boi?), za mało tła. Oczywiście, dla każdego co kto lubi.

Ale warsztat obiecujący, więc w wolnej chwili zapewne sięgnę do Twojego nowego tekstu.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nowa Fantastyka