- Opowiadanie: k.stelmarczyk - Marika z Czarnej Góry

Marika z Czarnej Góry

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Marika z Czarnej Góry

Staś Borodacz nie miał pojęcia, co go spotka w Czarnej Górze.

To znaczy wiedział, co tam na niego czeka. Spotkanie z rodziną jego dziewczyny. Choć sam nie wiedział, czy wciąż była jego dziewczyną. Jechał tam by z nią zerwać.

Prawie przez całą drogę w pociągu, a potem w kolejnych autobusach wymyślał scenariusze tego, jak może się to spotkanie potoczyć, albo jak powiedzieć Marice, że powinni się rozstać.

Prowadził w myślach rozmowę z Mariką, matką Mariki, choć nic o niej nie wiedział, wymyślał tematy do rozmów z jej czterema siostrami i sześcioma braćmi.

Wymyślanie nieistniejących rozmów zdarzało się Stasiowi często. Lubił być przygotowany na wszystko. W sumie nie miało to żadnego znaczenia. Choćby obmyślał sprawę z każdej strony, nie był wstanie przewidzieć tego, co go spotka w Czarnej Górze.

Mógł się domyślić. Mógł się tego domyślić.

Sama Marika dała mu pierwszą podpowiedź, kiedy żegnała się z nim na peronie w Zielonej Górze. Kilka dni temu skończył się rok na Uniwersytecie. Na wakacje wracała w rodzinne strony, do Czarnej Góry, gdzieś w Bieszczadach.

Żegnali się, jak to żegnają się zakochani, długo tuląc się do siebie. Marika wsiadła do pociągu w ostatniej chwili.

– Jestem prawdziwą wiedźmą – powiedziała, drzwi się zamknęły i pociąg ruszył.

To była pierwsza podpowiedź.

Staś nie zrozumiał, a potem wszystko zwariowało.

Nie odpowiadała na jego smsy, choć wszystkie dochodziły. Kiedy dzwonił, nie odbierała. Potem straciła zasięg. Zasięgu nie miała przez miesiąc. Staś sprawdzał codziennie.

Po kilku dniach poszedł na policję, zgłosić jej zaginięcie, ale nie był wstanie podać jej nazwiska. Była Mariką z Czarnej Góry. Staś nigdy nie spytał o nazwisko. Dla niego nie miało większego znaczenia. Liczyła się tylko Marika.

Przez miesiąc odchodził od zmysłów.

Chciał zatrudnić detektywa, ale kiedy spróbował spisać istotne rzeczy o Marice, dotarło do niego, jak mało o niej wie. Większość czasu razem spędzali w łóżku, albo na koncertach, a nie należała do wylewnych typów.

Działania Stasia ograniczyły się w końcu do wpisania nazwy wsi, czy miejscowości, Staś sam nie wiedział, w Google. Wyskoczyło kilkanaście tysięcy wyników wyszukiwania, ale po pierwszych kilkunastu poddał się. Trafił na Czarną Górę w Sudetach, trafił na Czarną Górę w Bukowinie Tatrzańskiej, ale Czarnej Góry w Bieszczadach nie było.

Nie wiedział, co myśleć. Jedyne co mu do głowy przychodziło, to że padł ofiarą paskudnego żartu. Tylko po co dla żartu przez rok chodziła z nim do łóżka? Do wyszukiwarki dopisał imię Mariki. To niewiele pomogło. Poszedł się upić, a kiedy wytrzeźwiał, kac i niewiedza dobijały go, więc dalej pił.

Po dwóch dniach nie mógł już pić. Zaczął się codziennie upalać, a upijać co trzeci dzień. Pisał i dzwonił, ale bez odzewu.

Po miesiącu Marika dała mu znać w krótkim smsie, że wszystko z nią w porządku.

Odebrał go na morderczym kacu. Widomość ogłuszyła go, a potem wywołała wściekłość. Odpisał, że chyba jednak nie wszystko, skoro nie odzywa się do niego przez miesiąc.

Nie odpisała więcej.

Przez ten czas Staś uznał, że ich związek prawdopodobnie przestał istnieć, ale postanowił zachować się z honorem do samego końca. Rozmówi się z Mariką osobiście w październiku, jak zacznie trzeci rok tego, co studiowała, bo w sumie to nawet tego nie wiedział. Jakaś filologia.

Przestał pić, rzadziej palił.

Zadzwoniła na początku września. Było akurat około południa. Staś grzał się na ławce przed budynkiem Uniwersytetu. Przyglądał studentom zaocznym, a jego uwagę przykuwały szczególnie studentki. Nie był wybredny. Podobała mu się większość.

Marika, jakby czytała w jego myślach, zadzwoniła w momencie, w którym uśmiechnął się do mijającej go dziewczyny.

– Cześć.

– Cześć.

Staś oczekiwał jakiś przeprosin, ale się rozczarował.

– Powiedziałam ci. Jestem wiedźmą – powiedziała krótko, kiedy zapytał, co się z nią działo.

– Gdzie byłaś przez…

– W domu. W Czarnej Górze.

– To w Bieszczadach, tak?

– Tak.

– Szukałem w Internecie.

– To mała wioska.

– Nie odpisywałaś na moje smsy. Nie odbierałaś telefonu…

– Nie było zasięgu.

– To jak teraz dzwonisz?

– Jestem w Sanoku na targu.

– W Sanoku?

– Chcę żebyś poznał moją rodzinę. Masz pięć sekund na odpowiedź. Raz, dwa, trzy, cztery…

– Dobra, dobra! – sam nie wiedział, dlaczego to powiedział.

Chyba dlatego, że go zaskoczyła.

– Jeszcze dziś wyślę ci maila, jak dojechać. Masz czas do końca tygodnia, ale lepiej się pośpiesz. W soboty i niedziele nie kursuje PKS.

A potem rozłączyła się. Po chwili zadzwoniła znowu.

– Oczywiście, jeśli chcesz ją poznać.

– Nic z tego nie rozumiem – odpowiedział zirytowany. – Zachowujesz się jak wariatka.

– Wiem.

Zapadła cisza. Staś nie wiedział, co powiedzieć.

– To co, przyjedziesz? – pierwsza przerwała krępujące Stasia milczenie.

– Nie wiem, czy ze wszystkim się wyrobię.

– Przecież ty nic nie robisz. Nie pracujesz. Nie uczysz się.

– Gram w zespole.

– Sam? Reszta chłopaków pojechała do domu na lato.

Staś zmiął przekleństwo w ustach.

– Słyszałam.

– Dobra, dobra. Przyjadę.

Marika rozłączyła się.

– Czy ty właśnie zapiszczałaś jak nastolatka? – zdziwił się Staś.

To nie było do niej podobne. No cóż, trudno. Żeby z nią zerwać, będzie musiał do niej pojechać. Jak pomyślał, tak zrobił.

Tego samego dnia spakował najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka, w tym zmianę bielizny na pięć dni. Nie planował dłuższego pobytu. Dorzucił jeszcze laptopa, żeby nie nudzić się po drodze. Przez chwilę rozważał zabranie gitary, ale porzucił ten pomysł. Tak długo nie miał zamiaru zostawać.

Złapał wieczorny pociąg do Przemyśla. Rankiem, był na miejscu. Podróż była fatalna. Po czterech godzinach padła mu bateria w komputerze, a nie minął nawet Katowic. Nie mógł czytać, bo współpasażerowie zgasili światło, nie pytając go o zdanie, choć on sam nie oponował, no a poza tym nie wziął ze sobą żadnej książki. Zostało mu wyglądanie przez okno. W końcu zapadł w niespokojny sen, w którym Marika goniła go przez cały pociąg. Oboje byli nadzy, a pociąg był wypchany ludźmi. Zerwał się wczesnym rankiem i natychmiast sięgnął do plecaka. Był na swoim miejscu. Pod plecakiem leżała torba z laptopem.

– To tyle, jeśli chodzi o nocnych złodziei – mruknął do siebie.

– Gdzie jest moja torebka? – usłyszał za sobą kobiecy głos.

Stateczna matka rodziny energicznie ściągała wszystkie bagaże

– Gdzie jest moja torebka? – pytała kobieta.

Staś usiadł i zaczął przyglądać się zamieszaniu. Ktoś wezwał konduktora, ale facet na niewiele się zdał. Torebka była nie do odzyskania, razem z nią dokumenty, pieniądze i bilety. Kobieta rozpłakała się i konduktor wystawił jej bilet za darmo.

Kobieta wysiadła dwie stacje dalej. Staś przez okno widział ją, jak maszeruje dziarsko przez peron, ciągnąć za sobą walizki. Za nią biegły jej dzieci. Na ramieniu miała torebkę, ale Staś nie był pewien, czy to była skradziona torebka, czy kobieta nie miała jakiejś zapasowej w jednej z walizek. Niektóre kobiety bez torebek czują się nagie.

Staś przespał się jeszcze trochę przed Przemyślem. Nic mu się nie śniło.

W Przemyślu złapał autobus do Sanoka. W Sanoku nie mógł znaleźć kursu do Czarnej Góry. Sprawdził maila od Mariki. Wskazówki mówiły wyraźnie. W Sanoku kurs do Czarnej. Podała mu nawet godzinę odjazdu. Ale nazwy wsi nie było na rozkładzie jazdy. Kiedy spytał w informacji miłą panią przed pięćdziesiątką, ta spojrzała na niego dziwnie i pokręciła głową.

Wg wskazówek Mariki miał jeszcze kilkadziesiąt minut do autobusu. Zaczął szukać godziny kursu na tablicy. Po chwili sprawa się wyjaśniła.

Nie było Czarnej Góry, była natomiast Czarna.

Staś uznał, że to nie przypadek. Wahał się, ale wsiadł do autobusu.

Po dwóch godzinach wysiadł na przystanku PKS w Czarnej. Myślał, że Marika będzie na niego czekać, ale źle myślał. Czekał na niego wściekle rudy chłopak, około dwudziestu lat.

W ręku trzymał karton z jego nazwiskiem. Napisanym z błędem. Postanowił go zignorować, ale chłopak wyłowił go z tłumu.

– Pan do Mariki? – spytał wprost, chwytając Stasia za ramię.

Staś westchnął. Bolało go za każdym razem, kiedy ktoś zwracał się do niego per pan. Jego trzydzieści dwa lata zaczynały być widoczne.

– Tak, to ja – odpowiedział zrezygnowany.

– To cały pana bagaż?

– Cały.

– To dobrze. Bo do Czarnej Góry będziemy musieli jeszcze podejść kawałek. Nie będzie musiał pan za dużo dźwigać.

Staś nie wytrzymał.

– Jakiej Czarnej Góry?! Tu jest Czarna!

Rudy tylko uśmiechnął się, odwrócił na pięcie i ruszył przed siebie. Rzucił celnie kartonem do śmietnika na chodniku, wszedł na ulicę i zaczął się oddalać.

– Poczekaj! – Staś pobiegł za nim.

Początkowo szli w milczeniu. Wyszli z miasta i skręcili w drogę między lasami. Przez cały czas milczeli. Potem asfalt skończył się i dalej szli już droga szutrową, która przeszła w końcu w drogę leśną.

Pierwszy milczenie przerwał Staś.

– Słuchaj. Nie twierdzę, że ci nie ufam, ale… widziałem zbyt dużo amerykańskich horrorów.

Rudy roześmiał się, ale nie zatrzymał.

– Zastanawiałem się, jak długo pan wytrzyma, zanim zada pierwsze pytanie. Marika mówiła, że jest pan uparty.

– To nie było pytanie.

– Dla mnie to było pytanie.

Staś westchnął. Nie chciał wychodzić na zgreda, ale młodzieży przydałoby się więcej szacunku dla starszych. Sam jednak nie miał zamiaru uczyć rudzielca podstaw kultury osobistej.

– Więc Marika powiedziała ci, że jestem uparty.

– Między innymi.

I znów zapadła cisza. Staś czuł, że traci kontrolę nad sytuacją, a nie lubił tego. Postanowił milczeć do samego końca. Tyle, że to okazało się bardzo trudne, bo leśna droga zwężała się, a w lesie robiło coraz ciemniej. Było wczesne popołudnie, ale Staś czuł się jakby w lesie powoli zapadał wieczór. Cienie były ciemniejsze, drzewa szeleściły głośniej i jakby przybyło trzasków, skrzeków, bzyczeń. Ptaki śpiewały bez przerwy, odkąd weszli do lasu, ale dopiero teraz Staś zaczął słyszeć ich różnorodność i melodie. Na tym się skupił. Wbił wzrok w przed siebie i słuchał ptaków. Miał nadzieję, że zainspirują go do napisania jakiejś piosenki i przynajmniej tyle dobrego przyjdzie z tego wyjazdu.

Tyle, że droga zaczęła się zwężać i zwężać, i zwężać, aż zwężyła do ścieżki wydeptanej przez zwierzęta.

Staś nie wytrzymał.

– Dlaczego ja tego nie zauważyłem wcześniej? – powiedział i z gniewem rzucił o ziemię torbą. Natychmiast się zreflektował, że przecież był w niej laptop. Westchnął zrezygnowany.

– Czego pan nie zauważył? – spytał rudy, odwracając się w końcu do niego twarzą.

Podobieństwo do Mariki było bardzo widoczne. Musieli być rodzeństwem. Nawet jeśli Marika miała kruczoczarne włosy a on rude.

– Że to jakiś dowcip. Tak? Marika ze mną pogrywa. Najpierw mi mówi, że jest wiedźmą. Potem nie odzywa się do mnie przez dwa miesiące. Teraz ściąga mnie na jakieś zadupie na końcu świata, gdzie nawet kurwa diabeł nie mówi dobranoc, bo nie ma do kogo powiedzieć…

– Do czego pan zmierza?

– To dowcip?

– Nie.

– Jesteście rodziną psychopatycznych morderców?

Rudy spojrzał na niego i uśmiechnął się. Staś zemdlał. Do przytomności wróciło go potężne uderzenie w policzek.

– Panie Staszku! Panie Staszku!

Znów uderzenie. Młody miał ciężką łapę. Zaczęło się, pomyślał Staś.

– Panie Staszku. Panie Staszku!

Spróbował otworzyć jedno oko. Spojrzał na uniesioną rękę. Wisiała w powietrzu gotowa do zadania ciosu, ale cios nie spadał. No i dłoń nie była zaciśnięta w pięść. Rudy lał go po twarzy z liścia. Staś poczuł się poniżony.

– Panie Staszku.

– Rób swoje… chuju.

Spojrzał na swego oprawcę najodważniej jak potrafił. Ten pochylał się nad nim z wyrazem troski na twarzy, który przeszedł w zdziwienie.

– Panie Staszku, co pan? Co mam robić? Zemdlał mi pan na drodze i się prawie w gacie ze strachu po… narobiłem.

– O czym ty mówisz?

– No chciałem pana trochę nastraszyć, bo się pan niesamowicie nadymał po drodze. Dla dowcipu. Nie wiem, skąd panu ci mordercy przyszli do głowy, ale my jesteśmy normalna rodzina. Nawet jeśli dysfunkcyjna.

– Ok. Ok. Marika mi niewiele mówi o sobie.

Rudy westchnął.

– To pan nie wie?

– Czego nie wiem?

– Jeśli pan pyta, to pan nie wie.

Rudy wstał i otrzepał spodnie.

– Gdyby to ode mnie zależało, to sam bym panu powiedział, ale nie mogę. Skoro ona panu nie powiedziała, to będzie pan musiał poczekać.

Rudy wyciągnął do niego rękę.

– Spróbuje pan wstać?

Staś chwycił wyciągniętą dłoń i spróbował. Udało się.

– Co pan taki… delikatny?

– Nerwy, młody. Nerwy. Wystraszyłeś mnie nie na żarty.

Stasiowi kręciło się trochę w głowie. Ale poza tym czuł się dobrze.

– Dobrze, że plecak zamortyzował upadek i nie walnął pan głową w jakiś kamień. Marika by mi tego nie wybaczyła do końca do życia.

Staś stwierdził, że chłopak jest całkiem inteligentny.

– Uczysz się gdzieś? –spytał.

Rudy zaśmiał się głośno.

– Co jest?

– Marika mi mówiła, że jest pan… inny. Niech mnie pan nie zrozumie źle. Nie inny w sensie…

Rudy pokręcił palcem wokół głowy.

– Raczej taki w stylu zdrowo pokręcony… w pozytywny sposób, jak najbardziej komplement… zwłaszcza jak na pana wiek.

– Mój wiek.

– Podobno nie jest pan, jak większość ludzi po trzydziestce.

– Dwudziestoletni gówniarz, który obił mi przed chwilą twarz z liścia i śmiertelnie nastraszył, że jest psychopatą, mówi mi, że jestem ok. Kurwa!

Staś wzniósł teatralnie oczy do nieba. Westchnął.

– W co ja się wplątałem? – spytał.

Dla niego było to pytanie retoryczne. Ale nie dla rudego.

– Marika panu wszystko powie.

– Marika…

– To już niedaleko. Niech się pan nie martwi ścieżką. Nasza wioska leży na uboczu, ale nam to odpowiada. Nic się panu nie stanie – rudy odwrócił się i wskazał ręką niknącą w lesie ścieżkę.

To był ten ostatni moment, w którym Staś mógł się domyślić, co go spotka. Miał wszystkie podpowiedzi. Ale tego nie zrobił.

Uznał, że ma do czynienia z jakimiś ekscentrykami. Niewiele się pomylił, ale się pomylił. Pomyłka nie wynikała w sumie z winy Stasia. Był inteligentnym mężczyzną. Wina leżała w aksjomacie stasiowego światopoglądu.

Ale wszystko po kolei.

Rudy wskazywał ścieżkę za swoimi plecami. Ścieżka wyglądała, jakby uczęszczały nią jedynie zwierzęta. Staś zajrzał w jej głąb. Niknęła w gęstym lesie.

– Po pierwsze nie odpowiedziałeś na moje pytanie, czy studiujesz, a po drugie, nie znam nawet twojego imienia. Więc…

– Mariusz. Studiuję psychologię na Uniwersytecie Warszawskim.

– Psychologię? Tak…

Staś popatrzył na rudego krytycznie.

– Chce mnie pan spytać o Freuda, Junga… i Adlera… Bernfelda, Sterna, Fromma i Sokolika.

– Kogo?

– Sokolika.

– Nie. Wszystko w porządku. Możemy skończyć z tym pan. Staszek. – wyciągnął do rudego rękę.

Chłopak ścisnął mu mocno dłoń.

– Mariusz.

– Masz jakieś nazwisko?

Chłopak uśmiechnął się.

– Najpierw musi pan porozmawiać z Mariką.

– A wy co? Sekta?

– Prawie.

Staś nie wiedział, czy rudy Mariusz mówi poważnie, czy żartuje.

– Nie lej mnie więcej po twarzy. Mariusz.

– Potrząsanie nic nie dało. Stasiu.

– Wolę Staszku.

Staś rozejrzał się.

– Zastanawiam się, czy nie wrócić do domu. I zerwać z nią przez telefon.

– Przyjechałeś tu z nią zerwać?

– Zastanawiałem się nad tym po drodze. Teraz jestem prawie pewien.

– Co ty pieprzysz, Stachu? Jechałeś tu z takim zamiarem, tylko się na odwagę zbierałeś.

– Fundujesz mi psychoanalizę?

– Tylko mówię – rudy Mariusz wzruszył ramionami. – Wierz mi, za to co ci zrobiła, należy jej się to zerwanie. Jest moją siostrą i ją kocham, ale zachowała się jak ostatnia kretynka.

– Kurwa stary, ile ty masz lat? – Staś spojrzał na niego ze zdziwieniem.

Był niezłym obserwatorem ludzi i zazwyczaj potrafił odróżnić prawdę od kłamstwa. Trudno go było oszukać, choć martwił się, że czasami oszukiwanie jemu samemu przychodziło łatwo, zbyt łatwo. Mariusz mówił prawdę, ale jednocześnie nie było w nim żadnej złości, czy gniewu.

– Dwadzieścia dwa. A co?

– Brzmisz jakbyś miał ich ze sto.

Mariusz popatrzył na niego, nie rozumiejąc.

– Nieważne – westchnął Staś. – Prowadź.

– Ty pierwszy – Mariusz wykonał ręką zapraszający gest.

Staś westchnął. Staś bardzo często wzdychał.

– Marika mówiła, że dużo wzdychasz. Mówiła też, żeby się tym nie przejmować.

– Słusznie. To jakby mój tik nerwowy.

– Ja nie mam z tym problemu. Co tylko chcesz, jeśli pozwala ci nie zwariować.

Staś westchnął.

– Wybacz.

Schylił się po torbę, zarzucił ją na ramię i ruszył ścieżką. Mariusz ruszył za nim. Ścieżka faktycznie długo się nie ciągnęła, a znikanie w lesie było złudzeniem. Po prostu ścieżka zakręcała i wychodziła z lasu, który kończył się nagle.

Staś zatrzymał się zdziwiony.

– Czy to jest fizycznie możliwe? – spytał.

Mariusz niemal na niego wpadł.

– Sorki. Zamyśliłem się – przeprosił go, ale Staś nie słuchał.

Wpatrywał się przed siebie. A było w co się wpatrywać. Las kończył się i przechodził w łany pól porastające całkiem spory pagórek. Na jego szczycie rozłożyła się osada otoczona drewnianą palisadą. Była nawet brama z wieżą. Staś dostrzegał słomiane dachy i kominy, z których snuł się dym. Do osady prowadziła piaszczysta droga między polami. Skrzyżowanie Biskupina z Władcą Pierścieni, pomyślał Staś.

– To jest Czarna Góra?

– To jest Czarna Góra.

– Jesteście jakąś osadą turystyczną?

– Nie. Nie lubimy turystów. Lubimy gości. Turyści, to ludzie, którzy przyjadą, naśmiecą, narobią zdjęć, jeszcze więcej naśmiecą, popiją i pojadą. Gość szanuje swego gospodarza. Ale o turystów bym się nie martwił. Rzadko który tu trafia. Za to bywa, że mamy sporo gości.

– Nie wierzę, że takie miejsce istnieje naprawdę.

– Doskonale cię rozumiem – Mariusz klepnął go w plecy. Jak dla Stasia ciut za mocno. – Mieszkam tu od urodzenia, a sam nie mogę uwierzyć, że to miejsce jest prawdziwe.

I ruszył przed siebie drogą pod górę.

Staś patrzył przez chwilę za nim. Ściągnął z ramienia torbę, potem zrzucił plecak i rozsupłał go. Wyciągnął aparat fotograficzny, położył na trawie, usiadł i zaczął zdejmować buty, a potem skarpety. Mariusz odwrócił się i zatrzymał. Staś pomachał mu skarpetką i poczuł się jak idiota. Skarpetka miała dziurę na palcu. Schował ją głęboko do sportowego taniego buta, którego nazwy nikt nie znał. Buty spakował do plecaka, zawiązał go, wstał i zarzucił na plecy. Schylił się po resztę rzeczy i ruszył za Mariuszem.

Stopy zanurzyły się w piaszczystej drodze. Piasek był ciepły i przyklejał się do spoconych stóp Stasia. Odczuwał lekki dyskomfort z powodu drobinek piasku między palcami, ale rozkoszował się uczuciem. I widokiem. Wycelował obiektyw w osadę chwytając Mariusza w kadrze i pstryknął zdjęcie.

Podszedł do Mariusza, zawieszając aparat na szyi.

– Na twoim miejscu bym to schował – powiedział chłopak. – Ludzie tu nie lubią, jak im się zdjęcia robi.

– A co? Boją się, że kradną im dusze.

– Całą nie, ale kawałek, a tu ludzie są do nich bardzo przywiązani.

Mariusz wydawał się być jednocześnie rozbawiony i poważny.

– Ty serio? – spytał Staś.

Mariusz nie odpowiedział, tylko podjął marsz drogą. Staś podbiegł za nim.

– Ty serio? – Staś nie rezygnował.

– Serio ze schowaniem aparatu.

Staś zatrzymał się i przyglądał mu przez chwilę. Mariusz chyba to wyczuł. Zatrzymał się i odwrócił.

– No co?

– Chcesz powiedzieć, że jeśli nie schowam aparatu, to tutejsi spuszczą mi wpierdol za robienie zdjęć, bo wierzą, że w ten sposób skradnę im duszę?

– Kawałek duszy. I tak, to chcę powiedzieć. Będziesz miał szczęście, jeśli to będzie tylko wpierdol.

Mariusz nie żartował, choć uśmiechał się lekko ironicznie. Staś zauważył, że coś jest nie tak z jego zębami, ale przypomniał sobie, że jest oburzony zacofaniem Czarnogórzan.

– Nie ruszam się z tego miejsca, dopóki ktoś mi nie wyjaśni, o co w tym kurwa chodzi!

– Czy ty musisz tak przeklinać?

– Muszę! I żebyś wiedział, że jeśli nie chcę bluzgać, to nie bluzgam! Jestem świadomym bluzgaczem…

– Wszystko zrozumiesz, kiedy porozmawiasz z Mariką.

– Będzie musiała tu do mnie zejść.

– Marika mówiła, że potrafisz dramatyzować.

– Posłuchaj. Mam to w dupie. OK. Serio. Nie idę dalej, dopóki Marika do mnie nie zejdzie pierwsza i wszystkiego nie wyjaśni.

Staś zrzucił torbę na ziemię i znów się zreflektował, że przecież był w niej laptop. Za torbą na ziemi wylądował plecak. Staś usiadł na nim, krzywiąc usta w grymasie niezadowolenia i wyższości. Mariusz przyglądał mu się rozbawiony, czym irytował Stasia jeszcze bardziej.

– Jak sobie chcesz – stwierdził chłopak, wzruszył ramionami i podjął marsz pod górę.

Staś odwrócił głowę i spojrzał na pola. Wyciągnął z kieszeni komórkę, bo chciał sprawdzić godzinę, ale ekran telefonu był ciemny. Poklikał klawiszami. Nic. Musiała mu się rozładować bateria. Próbował włączyć telefon, ale bezskutecznie.

Spojrzał ponownie w stronę Mariusza. Był już w połowie drogi do szczytu. Szedł, nie odwracając się za siebie. Staś śledził go wzrokiem do samego końca, dopóki nie zniknął w bramie. Po chwili niewielki tłumek dzieci, wyległ na drogę.

Podniósł się i tłumek zafalował. Ktoś wskazał go wyciągnięciem ręki.

Staś zdjął aparat z szyi i zaczął robić zdjęcia. Wycelował obiektyw w tłumek przed bramą i dał zoom na maksa. Dzieci były w różnym wieku, ale nie przekraczały dwunastu lat. Większość stanowili chłopcy. Pstryknął zdjęcie, a dzieciaki natychmiast się rozpierzchły i zniknęły za bramą. Staś opuścił aparat i uśmiechnął do siebie.

– Co oni tu mają? Neopogańską komunę?

W bramie znów ktoś się pojawił. Staś zerknął przez obiektyw. Tym razem był to wysoki i potężnie umięśniony mężczyzna. Musiał być naprawdę wielki, bo nawet z tej odległości robił na Stasiu wrażenie.

– Lokalny Pudzian mnie namierzył – Staś uśmiechnął się i uwiecznił na zdjęciu mięśniaka.

Sam przed sobą grał chojraka, bo mężczyzna budził w nim niepokój. A co jeśli facet postanowi zejść i obić mu mordę? Staś schował aparat do plecaka.

Kiedy podniósł wzrok i spojrzał w kierunku bramy, mężczyzna wciąż w niej stał. A w dół schodziła kobieta. Musiała być kobietą, bo na wietrze powiewała lekko granatowa spódnica w złote wzory, od których odbijało się słońce.

Postać zbliżyła się i Staś nabrał pewności, że jest to Marika.

– Wreszcie – westchnął.

Obserwował ją, jak nadchodzi i zastanawiał się, jak zacząć rozmowę. Uznał, że zasługuje na najpierw na wyjaśnienia.

Do granatowo-złotej spódnicy Marika założyła granatową, lecz jaśniejszą, lekko obcisłą bluzeczkę bez rękawów, za to z falbanką wokół niezbyt dużego dekoltu. Czarne włosy miała związane do tyłu, a we włosach wpięty mały kwiat słonecznika.

Zapierała dech w piersiach i Staś poczuł się jak tego dnia, gdy zobaczył ją po raz pierwszy. Zrobiło mu się gorąco, kolana zamieniły w watę, żołądek ścisnął, a ręce spociły. Jestem beznadziejnym, pomyślał o swojej reakcji, ale postanowił nic po sobie nie pokazywać. Strzepnął dłońmi dla rozluźnienia mięśni i poruszał ramionami.

Marika uśmiechnęła się i cały jego wystudiowany spokój poszedł w pizdu. Przecież ona dobrze wiedziała, co oznacza to jego potrząsanie dłońmi. Nie raz miała okazję obserwować, jak próbował zmniejszyć napięcie przed koncertem.

– Kretyn, kretyn, kretyn.

Marika uśmiechała się. Była… piękna. Staś potrafił się wysłowić, a kiedy chciał to był niezwykle elokwentny, ale przy Marice… no cóż, synapsy w mózgu mu się przepalały i nie znajdował słów na opisanie jej urody. Wszystko co mu przychodziło do głowy, to piękna, śliczna, ładna, a kiedy skupiał się mocniej – zjawiskowa.

Nie była klasyczną pięknością, ale jej uroda zatrzymywała autobusy w Zielonej Górze, bo kierowcy przepuszczali ją na pasach, żeby choć przez chwilę na nich spojrzała. A kiedy uśmiechała się skinąwszy głową w podziękowaniu, to twarze brzuchatych panów z wąsem lub chudzielców w swetrze pąsowiały z zawstydzenia, a potem wykwitał na nich błogi uśmiech.

Staś był zazdrosny o wszystkich facetów. Kolegów z jej kierunku, których nie poznał wielu, facetów w knajpach, facetów na ulicy, facetów na koncertach, innych muzyków, kierowców autobusów. Był nawet zazdrosny o inne kobiety, szczególnie te, które ewidentnie były napalone na Marikę.

Zdawał sobie doskonale sprawę, że to z powodu jego własnych kompleksów. Nie uważał się za zbyt pięknego, ot przeciętnego, z lekką nadwagą, w wiecznie rozczochranych włosach i kilkudniowym zaroście. Przy Marice czuł się staro. Zwłaszcza kiedy widział, jak patrzą na nią młodsi, modniej ubrani i ładniej przystrzyżeni, gładko ogoleni (Bo nie mają kurwa czego golić!, skarżył się Staś kolegom z zespołu, jak za dużo wypił) mężczyźni. Jednocześnie starał się pamiętać, że gdyby Marika chciała, to mogłaby mieć każdego, a wybrała jego. Był jej za to wdzięczny, w końcu była dziewczyną z jego snów.

Bo Marika była… doskonała, a on był tylko przewrażliwionym muzykantem z listą kompleksów dłuższą niż lista św. Mikołaja z niegrzecznymi dziećmi. Zastanawiało go, dlaczego z nim była i co z nią było nie tak. Uważał, że nie miałby u niej żadnych szans, gdyby była zwykłą współczesną kobietą. I to akurat nie był kompleks, bo choć Staś miał lekko zwichrowaną psychikę, to mimo wszystko nie był głupi. Widział, jak patrzą na niego kobiety, które wcześniej w życiu by na niego nie spojrzały. Z zainteresowaniem i zaciekawieniem. Wiedział, czyja to zasługa, bo na pewno nie jego. Nie oszukiwał się, młode kobiety w tych czasach, zwracały tak samo uwagę na wygląd, jak mężczyźni.

Z Mariką było inaczej i Staś zachodził w głowę, dlaczego.

Teraz nie miało to większego znaczenia, bo Marika stanęła przed nim olśniewająca jak zwykle. Jak ona to robiła? Nie miała swojego zwyczajowego makijażu na emogotkę i zdaniem Stasia była jeszcze piękniejsza.

– Lepiej ci bez makijażu – zaczął Staś, bo chciał zyskać przewagę w tej rozmowie.

– Mam makijaż, tylko dyskretny – odpowiedziała, uśmiechając się.

Staś uśmiechnął się w odpowiedzi, ale poczuł jak kretyn, kretyn, kretyn.

– Dobrze cię widzieć – Staś nie chciał tracić impetu.

– Ciebie też – Marika zdawała się być spokojna i rozluźniona, ale Staś znał tą pionową zmarszczkę między jej brwiami.

Myślała o czymś intensywnie. O czymś, co ją martwiło lub niepokoiło.

– Czym się martwisz? – spytał.

Marika spojrzała na niego zdziwiona. Zdziwienie szybko zastąpił jej przepiękny uśmiech. Staś chciałby mieć takie białe zęby jak ona, ale musiałby chyba rzucić palenie. Przypomniał sobie, że od wieków nie palił. Usiadł na poboczu drogi i wyciągnął pogniecione pudełko z kieszeni spodni.

Zapalił papierosa. Ręce mu drżały, więc szybko je ukrył.

– Zawsze mnie fascynowało, że potrafisz czytać emocje z twarzy – powiedziała, siadając obok niego.

– Nie tylko z twarzy. Nie słyszałaś o mowie ciała?

– Wiedzieć, co to jest mowa ciała to jedno, a rozumieć ją w tak naturalny sposób jak ty, to drugie.

– Przejdźmy do rzeczy.

– Ale pogawędki ci nie wychodzą.

Staś nie skomentował, choć cisnęło mu się coś złośliwego na język. Milczał. Trwało to chwilę. Milczenie przerwała Marika.

– Jak ci się tu podoba?

– Marika…

Tym razem przyszła kolej na jej milczenie. Staś chciał pytać, ale skupił się na paleniu.

– Jestem wiedźmą – powiedziała w końcu.

Staś zagasił papierosa w piasku.

– To już wiem.

Wcisnął peta głębiej i przysypał piaskiem. Wtedy Marika zrobiła coś nieoczekiwanego. Odkopała niedopałek, zerwała pęk trawy i owinęła nim końcówkę papierosa. Zawiniątko schowała do kieszeni spódnicy.

Staś przyglądał się jej zafascynowany.

– Mariusz coś ci mówił?

– Nie. Sama mi powiedziałaś, jak wyjeżdżałaś. A potem przez telefon.

Marika uśmiechnęła się.

– No tak. Tyle, że ja jestem prawdziwą wiedźmą.

– Nie dziwię się…

– Nie zrozumiałeś mnie. Jestem prawdziwą, autentyczną wiedźmą.

Staś spojrzał na nią, nie rozumiejąc.

– Taką, jak babcia Weatherwax czy Frau Totenkinder?

– Kto?

Staś przypomniał sobie, że przecież nie czytają tych samych książek. I komiksów.

– Baba Jaga?

– No coś takiego. Tyle, że ona nie żyje od tysięcy lat. A ja tak.

Staś nie odrywał od niej wzroku.

– Jaja sobie z mnie robisz.

– Stasiu, nigdy nie robiłam sobie z ciebie żadnych jaj. Zawsze traktowałam cię poważnie i z szacunkiem.

– Czekaj, czekaj. Mówisz mi, że jesteś prawdziwą wiedźmą. Taką z czarami, zaklęciami, wywarami i chatą na kurzej stopce.

– Bez chaty. Byłaby strasznie mała i ciężka do utrzymania w równowadze.

– Należysz do jakiejś neopogańskiej sekty?

– Nie. Dla mnie to wy jesteście pogańską sektą.

– Kto?

– Katolicy.

– Wiesz, że nie jestem katolikiem, ale nazywanie katolicyzmu sektą, jest lekką przesadą.

– Tak jak nazywanie nas neopoganami.

– Wiccanie to neopogańska sekta.

– Kto?

– No wiesz, wiccanie, współczesne czarownictwo…

Marika pokręciła głową.

– A więc jesteś wiedźmą.

– Nie musisz być taki sarkastyczny.

– A czego się spodziewałaś? Ściągasz mnie na koniec świata, żeby mi powiedzieć, że jesteś wiedźmą. Liczysz, że w to uwierzę? I chcesz, żebym poznał twoją rodzinę. Co jest? Szukacie ofiary?

– Miałam taką nadzieję. I nie składamy ofiar z ludzi.

– Udowodnij to.

– Że nie składamy ofiar z ludzi?

– Że jesteś wiedźmą.

– Jak?

– Rzuć jakiś czar. Zamień mnie w żabę.

– To raczej niemożliwe. Wiesz masa i tak dalej…

– Co?

– Masa. Człowiek waży średnio kilkadziesiąt kilo. Żaba co najwyżej dwa. Ta masa musi gdzieś iść, czyż nie.

Staś patrzył na nią z rozszerzonymi ze zdziwienia oczami.

– I ty nigdy nie czytałaś Pratchetta…

– Kogo?

– Nieważne. Możesz rzucić jakiś czar?

– Mogę.

– To zrób to. Udowodnij mi, ze jesteś wiedźmą. Tylko nie, że zaklniesz pogodę i powiesz mi, że to, że nie pada deszcz, to twoja zasługa…

– Wiem. Czy ty musisz mnie drażnić tym swoim przemądrzałym empiryzmem?

– Tylko poprzez doświadczenie możemy….

– Ok, ok. Tylko się zamknij na chwilę.

Marika wstała. Odeszła na kilkanaście kroków.

– Łaaa – Staś był nie tylko sarkastyczny, ale także szyderczy. – To musi być niebezpieczne.

W rzeczywistości bał się. Nie wiedział, co się dzieje. Czy Marika jest zdrowa na umyśle?

– Po prostu chcę, żebyś to dobrze zobaczył – odpowiedziała niezrażona.

Zamknęła oczy i zaczęła szeptać. Na twarzy Stasia pojawił się ironiczny uśmiech. Nagle zapadła cisza. Ptaki przestały śpiewać, owady brzęczeć, pola szumieć.

– Niezły dramatyzm – szepnął do siebie Staś, ale mina zaczęła mu rzednąć, bo powietrze przed Mariką zawirowało, zgęstniało i zabłysnęło tęczą kolorów.

Po chwili masa zaczęła się formować w odbicie Stasia. Marika otworzyła oczy.

– Dalej już powinno…

Przez tworzące się widmo zobaczyła oddalające się plecy Stasia. Jego torba i plecak wciąż leżały na ziemi. Staś kierował się prosto do lasu.

– Stój! – krzyknęła Marika, rozgoniła miraż ręką i pobiegła za Stasiem.

Ten obejrzał się za nią, ale dostrzegł, że wielki facet spod bramy zbiega w dół. Przyśpieszył dopadł lasu i wskoczył w gęstwinę.

– Stój! – ale było za późno, bo Staś zniknął w lesie.

Marika zatrzymała się na granicy drzew. Po chwili obok niej stanął wielki mężczyzna. Był większy, niż Staś podejrzewał. Nawet się nie zdyszał, zbiegając w dół, a prędkość miał… oszałamiającą.

– Kretyn, kretyn, kretyn. Przecież nie zdążyłam zdjąć zaklęcia ochronnego ze ścieżki – Marika nie odwróciła się.

– Już po nim maleńka – wielkolud delikatnie położył jej swoją wielką rękę na ramieniu.

– To nie tak miało być – Marika poczuła, że wilgotnieją jej oczy. – On miał być tym jedynym.

– Nie on pierwszy i nie on ostatni będzie tym jedynym – stwierdził wielkolud.

Odwrócił się i ruszył pod górę. Po drodze zatrzymał się, podniósł plecak i torbę Stasia. Zarzucił je sobie na ramię. Na wielkoludzie torba wyglądała jak torebka, a plecak jak plecaczek. Mężczyzna obejrzał się na Marikę. Wciąż stała przed ścianą lasu. Westchnął i podjął wspinaczkę.

Marika nadal wpatrywała się w las, kiedy docierał do szczytu.

– Kretyn – szepnęła cicho, otarła łzy z policzka, odwróciła się i ruszyła do Czarnej Góry.

Koniec

Komentarze

Końcówka mi się spodobała. Pozdrawiam.

dzięki, do niej zmierzałem od samego początku :)

może jakaś ocena? heh

Naprawdę miło się czyta...

wymiata...:D

Nowa Fantastyka