- Opowiadanie: Galzag - Granica poznania (Białowieża 2011)

Granica poznania (Białowieża 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Granica poznania (Białowieża 2011)

Sztucer wypalił z głośnym hukiem, płosząc zgromadzone na drzewa ptactwo.

– Psiakrew! – warknął mężczyzna w brązowej kamizelce, zrzucając z głowy kapelusz w kolorze moro.

Adam Stadler sobie samemu zawsze mówił prawdę – wiedział, że jest kłusownikiem i robiąc swoje łamie polskie prawo. To nie skłaniało go jednak do zaniechania wieczornych wypadów do Białowieskiej Puszczy po kolejne zdobycze. Sam uznawał siebie za dobrego myśliwego, choć poprzedniej nocy wypił stanowczo zbyt dużo alkoholu, co odbijało się na jego zdrowiu dopiero teraz. Ręka mu drżała, a głowa niemiłosiernie bolała. W takich warunkach nawet doskonały myśliwy miałby problem z upolowaniem czegokolwiek. Ale Adam i tak się nie poddawał. Z tego właśnie słynął pośród swoich kumpli… choć żaden z nich nie wiedział o jego nielegalnych zamiłowaniach. Lecz Stadler doskonale rozumiał, że pewność siebie strzelca nie objawiała się jedynie w naciskaniu spustu.

Odetchnął głęboko, biorąc kilka solidnych łyków z manierki i ocierając usta rękawem. Czasu było jeszcze dość, ale Adamowi zawsze go brakowało. Wolał upolować coś jak najszybciej, by wcześnie wrócić do domu, a nie włóczyć się po nocy pośród drzew. Powoli wygramolił się z kryjówki i ruszył w dalszą drogą. Jeleń, którego ścigał, musiał już uciec daleko, lecz przecież sam nie zamieszkiwał całej puszczy. Kłusownik powoli ruszył przed siebie, starając się robić jak najmniej hałasu. Nie wychodziło mu to zbyt dobrze, więc zaklął tylko głośno i wspierając się plecami o zwaloną kłodę, usiadł na ziemi.

– Niech was piekło pochłonie – warknął w stronę otaczających go splątanych gałęzi. – O ile łatwiej byłoby się tu poruszać, gdyby nie było wszędzie tych parszywych zarośli.

Adam splunął i począł rozglądać się po okolicy. Nigdy nie potrafił poruszać się po lesie, a jeszcze gorzej było z odnajdywaniem dróg. Gdyby nie kompas i niezwykle szczegółowa mapa kłusownik nigdy nie odnalazłby się wśród omszonych pni. Chociaż i tak nie zapuszczał się głęboko w las zawsze musiał dwa razy się zastanowić, zanim obierze jakikolwiek kierunek. Korzystając z chwili odpoczynku wyciągnął mapę i począł uważnie jej się przyglądać. Zaznaczył na planie niektóre charakterystyczne punkty fragmentu puszczy, po którym się poruszał, co znacznie ułatwiło mu zadanie.

– Gdzie ja u diabła… a, tutaj! – Adam położył palec w punkcie, który oznaczał miejsce jego pobytu. – Cholera, za daleko się zapuściłem. Trzeba będzie…

Nie dokończył zdania, bo do jego uszu dobiegł cichy szmer. Powoli odłożył na bok mapę i zacisnął dłoń na niedawno kupionej broni marki Verney-Carron, za którą zapłacił grubo ponad siedem tysięcy złotych i – póki co – nie był zawiedziony. Sprawdził, czy sztucer jest nabity i gotowy do strzału. Teraz można było jedynie czekać. Szmer z każdą chwilą był wyraźniejszy, na co Adam uśmiechnął się szyderczo.

– Chodź, chodź, dziecinko – szepnął, gładząc palcem spust. – Wystaw tylko łeb…

Jakby na życzenie w zaroślach naprzeciwko kłusownika pojawił się jasny łeb jelenia.

– Mam cię… – syknął Stadler, unosząc broń i opierając kolbę na ramieniu. – Już mi nie uciekniesz…

– Do kogo celujesz?

Sztucer wystrzelił, lecz strzał był zupełnie chybiony. Jeleń czmychnął z powrotem w zarośla, jednak człowiek, który do niego celował już zupełnie nie zwracał na niego uwagi.

– Odbiło ci, u diabła?! – krzyknął, spoglądając w stronę przybysza, który przed chwilą tak śmiertelnie go wystraszył i jednocześnie zaprzepaścił wspaniałą okazję. Przyglądając się jasnowłosemu młodzieńcowi Adam nieco złagodniał. Wiedział, że ktoś taki nie stanowił dlań zagrożenia, a przecież mógł obawiać się najgorszego. – Po coś tu przylazł, chłopcze? Samemu włóczyć się po puszczy? Zgubisz się i tyle będzie.

– Nieee. – Młodzieniec wesoło pokręcił głową, przeskakując zwinnie kłodę, która dzieliła go od kłusownika. – Trochę się znam na chodzeniu po lesie… na tyle, że raczej się nie gubię. Jak ci na imię?

– Adam – bąknął kłusownik, zaskoczony taką bezpośredniością.

– Ja jestem Hubert – odparł młodzieniec, siadając na ziemi i chwytając plan, który przed chwilą zostawił tam Stadler. – To twoja mapa? Widzę, że nie idzie ci odnajdywania się w okolicy, prawda?

– A co ty możesz wiedzieć, do cholery? – warknął Adam, wyrywając plan z ręki niespodziewanego gościa. – Ja tu jestem myśliwym i to ja znam się na rzeczy. Nie ty.

– Może i tak. – Młodzieniec przyjrzał się zaroślom. – Ale chybiłeś, widać jeszcze ci trochę brakuje.

Adam otworzył usta, by udzielić kolejnej ostrej reprymendy, lecz powstrzymał się i tylko westchnął cicho. Przez myśli przemykały mu kolejne pytania, a przede wszystkim jedno: kim był ów człowiek i czego tak na dobrą sprawę szukał? Stadler obawiał się, że skoro został zauważony, wkrótce przyjdzie mu wezwanie na komendę i sprawa o uprawianie kłusownictwa.

– Dlaczego tu polujesz? – zapytał wreszcie Hubert, przerywając ciszę. – Słyszałem, że na terenie Białowieskiego Parku Narodowego jest to zabronione.

– A ja nie! – warknął Adam, rzucając młodzieńcowi ostre spojrzenie. – Spadaj stąd mały, bo jakoś nie widzi mi się siedzieć tu w twojej obecności.

– Spokojnie, niech się pan tak nie denerwuje. – Hubert rozłożył ręce w geście uległości. – Chciałem tylko powiedzieć, że ja sam byłem kiedyś kłusownikiem.

– Ty? – Adam przewrócił oczyma. – A mnie się wydaje, że masz po prostu bujną wyobraźnie. Lepiej wracaj do domu i zostań pisarzem. Kto wie, może coś by z ciebie było.

– W sumie… – Chłopak zamyślił się. – Pozwolisz, że wypróbuję ten pomysł?

– Jak najbardziej – zawołał zadowolony Stadler, wreszcie oddychając z ulgą. – Nawet jeśli ci się nie uda, to przynajmniej zostawisz mnie w spokoju.

– Ale ja myślałem, by panu opowiedzieć moją historię… tą z kłusownictwem.

Adam jęknął załamany. Sam nie wiedział dlaczego godził się na obecność tego dzieciaka. Na razie jednak nie zamierzał protestować. Dwie nieudane próby upolowania jelenia wystarczyły, by skutecznie zniechęcić kłusownika od dalszych prób… przynajmniej tego wieczoru.

– A wal – odrzekł wreszcie Adam, machając z rezygnacją ręką.

Hubert uśmiechnął się zadowolony i przysiadłszy na zwalonej kłodzie, począł opowiadać. Mówił najpierw powoli, z niezwykłym spokojem. Adam sam musiał sobie przyznać, że historia początkowo była okropnie nudna, lecz i tak słuchał jej z zainteresowaniem. Wyobrażał sobie, jak to młody blondyn skrada się pomiędzy drzewami ze sztucerem, czyhając na zwierzynę.

– Wszystko zmieniło się w Górach Ardeńskich – kontynuował Hubert, a jego słuchacz nawet nie zwrócił uwagi na to, iż padła nazwa miejsca znajdującego się poza polskimi granicami, chociaż młodzieniec nigdy nie wspominał, by opuszczał kraj. – Wyruszyłem na kolejne polowanie… w Wielki Piątek.

– W święto? – Adam roześmiał się. – Mnie żona wałkiem by zatłukła.

Cicho chichocząc spojrzał na Huberta, lecz zamilkł zaraz widząc jego śmiertelnie poważną minę.

– Wydarzenie, jakie miało tam miejsce, zmieniło całe moje życie – szepnął młodzieniec. – Trafiłem bowiem w lesie na jelenia, który między porożem miał lśniący krzyż z figurką Chrystusa Jezusa.

Słysząc ostatnie zdanie Adam wybuchnął gromkim śmiechem. Wił się na twardej ziemi nie starając się przynajmniej powstrzymać płynących z oczu łez rozbawienia.

– Co ty brałeś, gnojku? – sapnął, otwierając zaciśnięte powieki. Momentalnie umilkł. Rozbawienie zniknęło w przeciągu chwili. Nagle zdał sobie sprawę, że po młodzieńcu, który przedstawił się jako Hubert, nie pozostał nawet najmniejszy ślad. – A niech mnie… – szepnął Adam, podnosząc z ziemi sztucer i wstając, począł rozglądać się wokoło. – Mówię ci, koleś. Historia była nudna i głupia, ale to jest numer pierwsza klasa.

Stadler pokręcił głową.

– Co nie zmienia faktu, że popsułeś mi humor do polowania – powiedział i zbierając wszystkie swoje szpargały, ruszył do domu.

– Kochanie, jestem okropnie zmęczony – jęknął Adam, opadając na miękki fotel i po omacku szukając pilota na stojącej nieopodal ławie. – Przeszedłem pół puszczy i niczego ciekawego nie znalazłem. A ty mnie jeszcze katujesz najnowszymi plotkami, jakie usłyszałaś od koleżanek?

– Przepraszam – rzuciła z kuchni Klaudia Stadler. – Myślałam, że interesuje cię to, co dzieje się w domu naszych sąsiadów. Bo mnie bardzo. Słyszałam ostatnio…

I opowieść ciągnęła się dalej. Adam już jej nie słuchał. Zerknął na wyświetlacz stojącego nieopodal zegarka. 22:12. Domyślał się, że o tej porze znowu nie znajdzie niczego ciekawego do oglądania. Mimo wszystko wdusił duży, czerwony przycisk i patrzył, jak kineskop powoli się rozświetla.

– Tu znowu Titanic – warknął, widząc po raz wtóry, jak potężny okręt łamie się na pół ostateczne tonąc w lodowatym oceanie. Pokręcił z rezygnacją głową i począł kolejno zmieniać kanały. W końcu zdenerwowany wyłączył telewizor i rzucił pilot na ławę. – Cholerna telewizja! – zawołał do żony, która właśnie skończyła swój wywód o sąsiadach. – Ponad pięćdziesiąt kanałów, a nie ma co oglądać. Cholera już bierze.

– Spokojnie, mój drogi – odparła Klaudia. – Zaraz podam kolację i wszystko będzie dobrze. Jeśli chcesz poczytaj ulotki, które przyniosły mi dzisiaj dwie starsze panie.

– Co? Brałaś coś od jechowców?

– Daj spokój, to nie byli oni. Jakieś kobiety z naszej parafii. Nie pamiętam już, co mówiły, ale w ulotkach jest coś o świętym Hubercie, patronie myśliwych. Może cię zaciekawić.

Adam wzruszył ramionami, jednak z braku zajęcia sięgnął po jedną z ulotek. Na pierwszej stronie dostrzegł obraz przedstawiający młodzieńca o jasnych włosach, klęczącego przed…

– A niech mnie! – sapnął Stadler, otwierając szeroko oczy ze zdumienia. – Krzyż między rogami… Hubert?

Kłusownikowi jak żywy stanął przed oczyma obraz młodzieńca, którego poznał w puszczy. Nawet wyglądem pasował do tego świętego przedstawionego na pierwszej stronie ulotki. I jeszcze ów jeleń… i ten krzyż. Adam powoli, drżącymi rękoma, przewrócił pierwszą stronę, wczytując się w życiową historię świętego Huberta. Z każdym słowem włosy jeżyły mu się na karku, a w uszach pobrzmiewały słowa owego blondyna z puszczy. Historie były identyczne. Góry Ardeńskie, Wielki Piątek… wtedy to patron myśliwych nawrócił się na wiarę chrześcijańską. Ale jakim prawem chłopak, którego kłusownik spotkał w puszczy, był tak podobny do tego na zdjęciu? Opowieść o świętym mógł znać, ale wygląd… i to nagłe zniknięcie?

– Jezu – wyszeptał Adam, kiedy tylko wszystko zaczęło układać mu się w całość. Teraz był praktycznie pewien, że w puszczy, podczas polowania, objawił mu się… święty Hubert.

Adam Stadler spojrzał w stronę kufra, w którym znajdował się jego myśliwski sztucer. Nagle zdał sobie sprawę, że nie wyciągnie go stamtąd przez długi czas.

 

Koniec

Komentarze

Bardzo symptyczne opowiadanie:) sprawnie napisane, pomysł może niezbyt oryginalny, ale za to ładnie opowiedziany. W taki sposób, że człowiek uśmiechnie się, jak przeczyta to opowiadanie.

kilka uwag technicznych:
1. przydałoby się oddzielić graficznie, np. pustą linijką, dwie sceny. w jednym momencie jesteśmy w puszczy, a potem od nowego akapitu już w domku i w sumie nie wiadomo, kiedy się tam znaleźliśmy:) oddzielenie dwóch części jest moim zdaniem w tym miejscu neizbedne.
2. literówka w pierwszym zdaniu, chociaż drobna, zniechęca do czytania:) popraw!
3.  Sztucer wystrzelił, lecz strzał był zupełnie chybiony. Jeleń czmychnął z powrotem w zarośla, jednak człowiek, który do niego celował już zupełnie nie zwracał na niego uwagi. myślę, że tu lepiej zrezygnować z dezorientującej pogrubionej części zdania i napisać po prostu Adam, albo Sadler. 
4.zacisnął dłoń na niedawno kupionej broni marki Verney-Carron, za którą zapłacił grubo ponad siedem tysięcy złotych i - póki co - nie był zawiedziony.   przeciętnego czytelnika naprawdę nie interesuje, ile kosztował ten sztucer:) jest to zupełnie zbędna informacja i co ważne, nie posiada ona żadnego odniesienia. No cchyba, że ktoś się zna na broni. Ale przecietny człowiek pomyśli sobie? Siedem tysiecy? To dużo? Chyba tak! Ale cholera aż tyle? A może to normalna cena? I będzie w kropce. Nie lepiej napisać, że zapłacił za niego więcej niż powinien?
5. Niepotrzebne jest nazwisko Stadler, przy Klaudii. Skoro wiadomo, że Adam żonę ma, to kto ma się kręcić po domu i plotki rozsiewać?:) a raczej bardzo prawdopodobne jest to, że żona ma tak samo na nazwisko. 
6. 22.12. a to jakaś szczególnie ważna godzina? Bo liczby w tekście rażą- można prościej napisać, że było już po dwudziestej drugiej.
7. z błędów logicznych jedno- kłusownik ma problemy w poruszaniu się po lesie? to chyba niezbyt jest wprawnym myśliwym:) chyba, że tylko mu się tak wydaje, że jest dobry. Ale z innej strony, skoro wytropił jelenia, to aż tak benzdziejny chyba nie jest i coś tam o poruszaniu się w puszczy, wśród roślin wie. To samo dotyczy niezdolności w poruszaniu się cichutko w gąszczu.  
 8.Lecz Stadler doskonale rozumiał, że pewność siebie strzelca nie objawiała się jedynie w naciskaniu spustu. zgrzyta mi tutaj, zgrzyta!

ogólnie jednak cieszę się, że przeczytała twój tekst. Nie zapiętam go na zawsze, ale nie był to czas stracony. Wręcz przeciwnie- przyjemnie było i z uśmiechem.  

och, i jeszcze jedno. to będzie brutalne:) uwaga: czemu taki z d*py tytuł?;/ 

Tak, pierwsza sprawa... nie mam pojęcia dlaczego nie jest oddzielony ten fragment z lasu od tego domowego. Coś musiało się pochrzanić (przepraszam za wyrażenie), jak wstawiałem na stronkę, bo w oryginale jest ok. Ale mniejsza, to szcsegół kosmetyczny.

Za wszelkie uwagi dziękuję i poprawę obiecuję ;D Odniosę się do nich na pewno przy następnym sprawdzaniu.

Co do tytułu... tekst szedł na konkurs, więc musiałem jakoś zainteresować, a brzmi przecież mądrze ;D I w zasadzie niejako się odnosi, bo mamy do czyniania z (nie)poznaniem tego całego św. Huberta przez naszego głównego bohatera. Stąd Granica Poznania. A jednak trochę racji masz, tytuł... no, sama to nazwałaś ;D

Jeszcze raz dzięki i pozdrawiam.

Historię św. Huberta zna wielu ludzi. Ten chłopak w lesie, równie dobrze mógłby być dowcipnisiem z okolicy, który udaje świętego.
Przewidywalne aż do bólu. Nie ruszyło mnie, ani trochę. Daję 2

Kurczę, a ja jej nie znałam:) ani żywotami świętych ani myślistwem się nie interesuje. pewnie dlatego mi się podobało opowiadanie, bo naprawdę nie miałam zielonego pojęcia o co chodzi. tak więc może konfrontując pogląd mój i TomaszaMaja- pomyśl Galzaqu o czymś bardziej oryginalnym:) 

Myśle, myślę nieustannie i tworzę. Ale jak pewnie dobrze wiecie, konkursy literackie rządzą się nieco innymi prawami niż wolny rynek polski i tam nie chodzi o niesamowitość pomysłu, czy odbieganie od konwencji. Oj, trochę chrzanie. Chodzi również i o to, jak najbardziej, jednakże jest wielka przepaść między wspomnianym wyżej rynkiem, a właśnie owymi konkursami.
Przynajmniej w mojej opinii, dość niedoświadczonego człowieka.

Ale się rozpisałem, zapomniałem o najważniejszym. Dzięki wielkie za ocenę i komentarz ;D

Coś wiem o konkursach pisanych pod konkretną tematykę albo pomysł. Z jednej strony wymuszają kreatywność: musisz wymyśleć coś na zawołanie; coś, co nie zginie wśród innych pomysłów. Z drugiej dyscyplinują: musisz zmusić swój umysł i warsztat do skupienia się na jak najlepszym przedstawieniu czegoś, co być może nie do końca cię satysfakcjonuje. Ale z jeszcze innej strony wkurzają, bo nie możesz popuścić do końca wódz fantazji, a opowiadanie nie może pogalopować w kierunku, w którym pragnie, jeśli to pragnienie jest niezgodne z tematyką:) pocieszjace jest to, że w wypadku tego ostatniego zawsze możesz napisać inną wersję:) 

Właśnie mniej więcej tak to wygląda. Poza tym, jakby nie patrzeć, nie ocenią pozytywnie - jak wnioskuję - pracy, w której będzie się działo dużo i jednocześnie ciekawie. Nie ocenią pozytywnie, jak będzie coś odbiegającego nieco od standardowego ludziego podejścia do danej tematyki. Trzeba iść niejako pod ich sposób myślenia. Czyli po prostu masz rację, April. Nie da się nie zgodzić.

Aż tak ostro bym konkursów literackich nie oceniała:) są takie, w których nie dość, że musisz mieć niesamowity pomysł, to do tego jeszcze niezłe zaplecze psychologiczne, warsztat i zdolność prowadzenia ciekawie narracji. w moim poprzednim komentarzu przede wszystkich chodziło mi o konkursy okolicznościowe albo takie, gdzie masz narzucony temat. z innej jednak strony nawet jeśli czasem walnąć trzeba opowiadanie na jakiś temat od czapy, to więcej ma się z tego plusów niż minusów:)

Nie no, jasna sprawa. Określony temat na pewno jakoś ukierunkowuje nasze myślenie i w pewnym sensie sprawę ułatwia. Ja miałem na myśli jakieś szkolne konkursy, w których naprawdę trzeba niejako ,,celować w klucz". Przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie.

Jedna uwaga: skoro rzecz dzieje się współcześnie, to skąd to uparte "począł" w narracji? Tak się u Ciebie mówi?

Ogólnie nie jest źle, ale mi ten tekst skojarzył się właśnie z takimi umieszczanymi na religijnych ulotkach... 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Skąd to począł? A pewnie stąd, że nie przywykłem do pisania we współczesnych realiach. Ale oczywiście racja, zupełnie na to uwagi nie zwróciłem.

Dzięki za przeczytanie.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka