- Opowiadanie: Marcus Guard - Goście

Goście

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Goście

Goście

 

 

 

Każdy z nas miewa złe dni. Ciąg wydarzeń, który sprawia, że wieczorem trafiamy do najgorszej speluny w mieście, z rozbita głową i krwawiącymi ustami. A każdy złamas w okolicy pragnie przekazać swe wyrazy współczucia i przyjaźni, zazwyczaj w postaci kosy albo przyjaznego klepnięcia pięść-nos.

Po wszystkim rzadko zastanawiamy się kiedy nastąpiła ta wyjątkowa chwila, ten ulotny moment w całym ciągu zdarzeń gdy klniemy i mówimy sami do siebie „To będzie zły dzień”. Ja nie musiałem się zastanawiać. Zaczęło się w banku. A dokładnie w momencie, w którym opatrzność przystawiła mi pistolet do głowy, z doczepionym do niego szajbusem.

 

Najpierw rozległy się strzały. Głęboki, męski głos z brytyjskim akcentem spokojnie poinformował nas.– Panie i panowie! To jest tak zwany napad. Rabunek jeśli wolicie. Zapewne znana jest wam procedura. Więc proszę się nie ruszać!- Rozejrzał się dookoła. Był to wysoki, wysportowany mężczyzna. Z takich, którzy jak nie napadają na banki, to nie mogą się opędzić od kobiet. Krótko przystrzyżone ciemne włosy, mocno zarysowana szczęka. I na tym nie koniec. Czujne spojrzenie, wyprostowane plecy – wszystko to, czego można spodziewać się po profesjonaliście. Znielubiłem go od pierwszego wejrzenia.

Znajdowałem się akurat w drodze do wyjścia. Radio, z którym strażnik męczył się od kiedy znalazłem się w budynku, grało Nine Inch Nailsów. Tak już działam na sprzęt. Razem z moim tymczasowym partnerem zatrzymaliśmy się.

I pick things up. I'm a collector

Usłyszałem z okolicy nogi ciche „kurwa”. Rozejrzałem się ukradkowo po całym banku. Poza mężczyzną, który nas tak czule powitał było ich jeszcze siedmiu. Ten który strzelał w sufit uśmiechał się szeroko, rozglądając w poszukiwaniu czegoś, co dałoby mu pretekst do dalszego strzelania. Z miejsca nazwałem go szajbus. Reszta zaprzyjaźniała się właśnie ze strażnikami i obsługą banku. Ochrzciłem ich kolejno zbir1, zbir2 i tak dalej. Jeśli bandyta nie wykazuje się okrucieństwem to nikt go nie zapamiętuje. Rzuciłem okiem w stronę drzwi oceniając odległość.

There are times, plenty of times I wish I could let it go

Zepsuć sobie dzień? Czy puścić się sprintem i cieszyć wolnością zabarwioną poczuciem winy? Zrobiłem swoje, i miałem dziwne wrażenie, że wizyta drużyny małych skautów jest w jakiś sposób związana z moim zleceniem. Oczywiście zostawał jeszcze szajbus, który, co prawda, nie wyglądał na snajpera potrafiącego obrzezać komara z 50 kroków, ale nigdy nie wiadomo. Widywałem dziwniejsze rzeczy.

– Dobrze.– Stwierdziła następna rozkładówka Menshealth.– Teraz państwo przemieścicie się pod ściany. Szybko!- Wszyscy przymusowi goście skrzętnie wykonali jego polecenie. Poczułem lekki szarpnięcie smyczy.

– Zostań.– Warknąłem cicho ciągnąc za smycz. Odpowiedziało mi tylko szeptane „kurwa, kurwa!”

I akurat wtedy poczułem lufę karabinu na swoich plecach.

There are so goddamn many of them it gets hard to breathe

– To twój karabin czy po prostu cieszysz się, że mnie widzisz?– Nigdy nie marnuj okazji do dobrego żartu. Przynajmniej umrzesz z uśmiechem.

– Jesteś zabawny, gościu. Słyszałeś szefa. Pod ścianę.– Szturchnął mnie mocno w plecy. Zacząłem powoli się obracać, mając nadzieje, że moje przebranie będzie wystarczającą ochroną.

– Nie strzelisz chyba do ślepca i jego psa?– Stałem twarzą w twarz z szajbusem. Jego głos, lekko piskliwy, idealnie pasował do jego roli. Długie przetłuszczone blond włosy oraz pociągła twarz w towarzystwie przyklejonego uśmiechu, który psychoterapeutę doprowadziłby do płaczu. I oczywiście zapach– skwaśniały pot. Od teraz jest Szajbusem, przez duże S i mentalnymi wykrzyknikami.

Przyglądał mi się przez dłuższą chwilę. Jestem dość wysokiego wzrostu. Przy dobrym świetle nawet przystojny, ale nie pamiętam kiedy ostatni raz stałem w dobrym świetle. Miałem na sobie niebieską koszulę i jeansy, a wszystko to okryte skórzanym płaszczem czarniejszym od nocy, z dużą ilością różnych uprzęży, pasów i klamer. Dzięki niemu wyglądałem groźnie albo jak szaleniec, w każdym razie zazwyczaj kłopoty mnie omijały. Obrazu dopełniały ciemne okulary zasłaniające oczy i drepczący przy nodze pies. Przynajmniej to widział Szajbus. Jestem w stanie napisać książki o tym, czego nie widział Szajbus. I zostałoby trochę na adaptacje filmowe.

-Eee?– Mój kumpel zbir, mistrz elokwencji.

– Jestem ślepy.– Wskazałem na swoje okulary a następnie na psa. Musiałem go przeprowadzić przez cały wywód myślowy.– A to mój pies przewodnik.– Mimowolnie mój nowy kumpel zerknął w dół. Raczej nie powaliło go to, co zobaczył. Kundel, który swoje lepsze dni już miał za sobą i teraz wyglądał jakby wylazł z jakiegoś śmietniska. Ale i tak pachniał lepiej niż Szajbus. A to już coś.

– Ostatnio go nie kąpałem.– powiedziałem w obronie partnera i się uśmiechnąłem. Zauważyłem, że mój przewodnik szczeknął, zamerdał ogonem i zaczął służyć. Był mądrzejszy ode mnie.

– Nie wygląda na przewodnika. – Teraz celował mi w głowę.

I'm trying not to choke inside

I am a good boy

Collector, Nine Inch Nails

Muzyka umarła, ktoś wyłączył radio. Nie wiem jakiej reakcji się spodziewał ale postanowiłem go nie zawieść. To będzie zły dzień.

– Jest. Inaczej by nas nie wpuścili do banku.

– Panie Blond. Czy mamy problem?– Oto mój wybawca. Rycerz z rozkładówki. Kroczył jakby bank należał do niego, co nie było dalekie od prawdy.

– Żaden problem. Ten facet mówi, że jest ślepy.– On się go bał. A to mówiło mi o angliku więcej niż cała jego wzorowa dykcja. Pan Blond? Boże, widziałem ten film.

– Ale nogi z tego co widzę ma.– To dlatego on był szefem.– Więc niech podejdzie pod ścianę inaczej ślepota będzie jego najmniejszym zmartwieniem. Musimy się trzymać grafiku Panie Blond.– I to by było na tyle. Wydał rozkaz i krnąbrne dzieci miały go wykonać. Może był byłym wojskowym. Obserwowałem jak odchodzi (bez ruszania głową, przebranie to przebranie). Robił obchód swoich ludzi zaganiających zakładników, do jednych coś mówił, innym tylko kiwał aprobująco. Zdecydowanie wojskowy, na dodatek nie szeregowy Kowalski. W tym czasie kuzyn Coś kazał mi się ruszać. Smycz ciągnęła mnie w prawo ale to nie tam chciałem iść.

– Już idę!- I szarpnąłem zdecydowanie smyczą by pies szedł przede mną. Chciałem iść mniej więcej w tą samą stronę co szef. I lepiej by fafik to załapał. Na szczęście zostawiliśmy zakłopotanego Szajbusa za sobą. Jakby ktoś się przyglądał to zauważyłby, że pies nie tylko mnie nie prowadził, ale wręcz musiał uciekać przed moimi butami. Ale nikt się nie przyglądał. Wszyscy mieli większe zmartwienia.

– Jesteś beznadziejnym psem przewodnikiem. Merdałeś do niego jakby miał scooby chrupka – mówiłem dostatecznie cicho, by nikt poza psem mnie nie usłyszał. Mimo wszystko, głównie był psem. Razem ze wyczulonym słuchem, węchem i lizaniem po jajkach. Wredny charakter był tylko dodatkiem.

– A ty jako ślepiec jesteś do dupy. – Odszczekał się.– Poza tym to był twój plan więc za każdym razem gdy coś się nie udaje To-Twoja-Wina. Nie wiń mnie za posiadanie instynktu przetrwania.

Zignorowałem to.– Idziemy do przodu Nilbog, do tej grupy z Everestem na dwóch nogach.

– Nigdy nie zabierasz mnie w ładne miejsca.– Odpowiedział, ale przyśpieszył. W tym czasie jeden ze zbirów zaczął chodzić pomiędzy zakładnikami, żądając, by włożyli swoje komórki, laptopy i wszelką elektronikę do worka. Naturalna charyzma i gwintowana lufa zapewniły mu pełną współpracę zakładników.

Dotarliśmy do ściany. Bank mieścił się w starym dużym budynku, przed wejściem nawet widziałem tabliczkę „Jesteśmy z wami od 1910”, dzięki. Był to standardowy bank, w którym klient miał, w zależności od pojemności portfela, poczuć się niewiarygodnie ważny lub niewiarygodnie mały. Na środku olbrzymia otwarta przestrzeń z fontanną, greckimi kolumnami i ławkami z fikuśnymi wykończeniami. Za kasami mieściły się biura i część dla VIP-ów, oraz winda do dwukomorowego skarbca. Jak miałeś duże pieniądze to miałeś też lepszą obsługę. Tak to się kręci. Na górze kamień i marmur, pod ziemią beton i stal. Żadnych ludzkich słabości, nigdzie. Bank idealny.

Pod tą ścianą znajdowali się inni zakładnicy. Maluczcy, którzy tak samo jak ja, nie mieli szczęścia. Wśród dwunastu osób ściśniętych razem moją uwaga była skierowana na trzyosobową grupę, którą zauważyłem wcześniej. Siedziała lekko na uboczu, skupiając się dookoła jednej osoby – senatora Mcclayna.

Bandyci na pewno wiedzieli, że senator znajduje się w banku. Przy takiej organizacji raczej nie liczy się na łut szczęścia. Czyli musiałem się pośpieszyć zanim przyjdzie kolej na odhaczenie go w grafiku. Towarzyszyli mu kobieta i mężczyzna. Ona musiała być sekretarką, z takimi nogami była to jej naturalna droga kariery. A gdy siedziała na podłodze jej krótki kostium odsłaniał 3 potencjalne pozwy o molestowanie seksualne i pół zawału . Nie miałem czasu na gapienie się, ale żal było odwrócić wzrok. Mężczyzną był olbrzymi ochroniarz w opiętym garniaku. Miałem ochotę wdrapać mu się na plecy i wbić flagę w czubek głowy w imieniu wszystkich małych ludzi. Ale nie poświęciłem mu nawet dłuższego spojrzenia. Ej, nie miał zgrabnych nóg.

Maszerowaliśmy prosto na senatora, zauważyli nas i po krótkiej chwili wahania zrobili nam miejsce. Odegraliśmy swoją role ślepca i przewodnika. Nilbog szczeknął, ja dodałem odrobinę dramatyzmu wyciągając rękę tuż przed ścianą. Lekko o nią oparty osunąłem się na posadzkę, kundel w tym momencie zaczął się przymilać do kobiety. Sam bym do niej zaszczekał, ale najpierw praca.

– Witam panie senatorze. Mam dla pana propozycję.– Polityk obdarzył mnie badawczym spojrzeniem. Też bym nie uwierzył pierwszemu lepszemu ślepcowi z ulicy. Senator Christopher Mcclayne był wysokim, szczupłym mężczyzną z twarzą jakby rzeźbioną dłutem. Jeszcze 200 lat temu zostałby szeryfem na jakimś zapomnianym przez boga miasteczku na dzikim zachodzie i prowadził jednoosobową walkę z bezprawiem. Ale dziś został jednym z najpotężniejszych polityków w kraju. Uczciwy i niezłomny. Media ochrzciły go Peacemaker, rozjemcą. Patrząc mu w oczy doszedłem do wniosku, że chyba nie nazwali go tak za jego miłość do pokoju i sprawiedliwości ale dlatego, że był prosty i nieugięty, jak lufa colta. Nie ma osoby w całym mieście która by go nie znała, dziennikarze uwielbiali o nim pisać. Właśnie dzięki temu zauważyłem, że jest w banku. W każdych wiadomościach można było zobaczyć fragmenty z jego płomiennych przemówień. A teraz siedział obok mnie, czysta charyzma zakuta w garnitur za parę tysięcy, jak pieść otulona w aksamitną rękawiczkę, i taksował mnie oczami koloru nieba. Na żywo robił jeszcze większe wrażenie niż w telewizji.

– Synu, jeśli nie jest to oddział szybkiego reagowania to nie jestem zainteresowany.– Tak jest. A teraz spadaj chłopczyku bo dorośli mają problem.

– To nie są normalni bandyci.– Wskazałem w stronę skautów brodą.– Wyszkolenie wojskowe, dokładny plan działania i ścisła dyscyplina. Ten jeden goryl magila pana nie obroni. – Ochroniarz się naprężył i popatrzył na mnie groźnie. Zdobyłem nowego przyjaciela. Senator kiwnął mu by się uspokoił.

– Nie jesteś ślepy.

– A pan nie jest karłem, jak już bawimy się w mówienie rzeczy oczywistych.

– Słucham. Co takiego możesz mi zaproponować co poradzi sobie z ośmioma wyszkolonymi żołnierzami i ochroni wszystkich tych niewinnych ludzi? Trzymasz może oddział SWAT w tym swoim cudacznym płaszczu?

– Mam coś lepszego. Mnie.– Uśmiechnął się. Nie dość, że udaje ślepego to jeszcze wariat. Ale ciągnąłem dalej. Zainteresowałem go, teraz musiałem nim wstrząsnąć.– Jednym z ich celów jest na pewno pan.– Z satysfakcją zauważyłem, że przestał się uśmiechać.– Chyba, że to wszystko to jeden wielki zbieg okoliczności. Jeśli tak, to proszę trzasnąć pantofelkami i wracamy do Kanzas.– Popatrzyłem na niego twardo znad fałszywych okularów, a on napotkał mój wzrok. Uniósł brwi w zaskoczeniu i wstrzymał oddech. Moje oczy mają kolor zielony, ale to za mało powiedziane. Ktoś mi kiedyś mówił, że są koloru najczystszych szafirów, najzieleńszej trawy a kto inny, że najplugawszej zgnilizny. Dla każdego wyglądają inaczej i każdy widzi w nich co innego. Mam moc, a one są tylko drobnym jej przejawem. Poprawiłem okulary i pozwoliłem mu odetchnąć, cofnął się lekko. Teraz chyba zaczął brać mnie na poważnie.

– Nie mamy czasu. A raczej pan nie ma czasu. Mogę pomóc panu przeżyć i wydostać się stąd. Za odpowiednią cenę.– Uśmiechnąłem się.– To bardzo możliwe, że drugi cel jest związany z moją obecnością w tym banku. Więc proszę sobie nie schlebiać.– Już prawie się otrząsnął z mojego spojrzenia ale i tak unikał mojego wzroku. Spojrzał w dół i cicho zapytał.

– Kim jesteś?

Pokręciłem głową.– Kolejne niepotrzebne pytanie.– Sięgnąłem do kieszeni. Uchwyciłem, że magila czujniej zaczął mnie obserwować, ale ponownie go zignorowałem. Podałem senatorowi małą kartkę papieru.– Moja wizytówka. Proszę jej nie zgubić.– Dodałem z naciskiem. Z wahaniem ją przyjął, nie wiedział co o tym myśleć. Pewnie ten prosty gest teraz wyglądał dla niego teraz surrealistycznie. Spojrzał na nią.

– Wasz sprzęt. Pośpieszcie się! Chyba, że chcecie skończyć jak nasz bohater.– Wszyscy poza Mcclaynem unieśliśmy głowy. Zbir z workiem w końcu do nas doszedł. Za nim jego kumpel spuszczał łomot jednemu z zakładników. Tak właśnie umiera bohaterstwo. Reszta obywateli tuliła się do ścian. Zbir przed nami wyglądał na wysoce ukontentowanego. Samozadowolenie sadysty. Zauważyłem, nad jego ramieniem, iż szef wraz z obstawą złożoną z jednego oprycha i szajbusa zbliżają się do nas. Udając, że szukam komórki szturchnąłem lekko senatora, popatrzył na mnie i chyba zmiękczyłem go na tyle by się w końcu zgodził. Najważniejsze to umieć rozmawiać z klientami.

– Już oddajemy! Już oddajemy! Tylko nic nam nie rób!.– Powiedziałem lekko piskliwie i wstałem udając, że przeszukuję kieszenie. Robiłem to dostatecznie długo by reszta znalazła swoje telefony i inne przedmioty. Zanim zdążyli wrzucić je do worka wyjąłem swój telefon i z udawanym roztargnienie zebrałem też ich i oddałem zbirowi. Raczej nie znam ślepca, może oprócz jednego, który dałby radę zrobić to samo, ale nie przejmowałem się tym. I tak przebranie miało mi tylko pomóc wprowadzić Nilboga do banku, a w tych wyjątkowych okolicznościach raczej nie utrzyma się zbyt długo. Drab popatrzył na mnie dziwnie i już chciał coś powiedzieć, gdy usłyszał za sobą szefa.

– Proszę też przeszukać tego rosłego dżentelmena, panie Niebieski, i zabrać mu wszelką broń oraz inne przedmioty, które my powinniśmy mieć a nie on.– Szajbus nawet bez zachęty wycelował swój karabin w magilę. Jak on lubił tą pracę. A pan Niebieski zerknął tylko na szefa i podszedł do ochroniarza, który wstał i zerkał na nich złowrogo. Ten kolos tylko to chyba potrafił, co nie znaczy, że nie opanował tego do perfekcji.

– Eran, rób co mówią. Proszę.– Powiedziała błagalnie kobieta. Głos miała równie ładny jak nogi. I nie mogłem się powstrzymać od zazdroszczenia mojemu kundlowi ponieważ po całym tym łaszeniu się i wygłupach udało mu się osiągnąć to, co by mi zabrało parę kolacji i wycieczek do jubilera. Teraz tuliła go do siebie szukając oparcia. A przyznam, że miała w czym go ukryć. Mężczyzna przez długą chwilę stał i tylko obserwował, ale w końcu westchnął i wyciągnął broń z kabury pod pachą i wrzucił ją do worka. Pan Ładny tylko na niego popatrzył.

– Rozczarowujesz mnie. Przeszukajcie go.– Rozkazał. Znaleźli na nim jeszcze dwie sztuki broni, kastet, nóż i dziwnie wyglądająca komórkę. Że go wpuścili do banku, z całym tym żelastwem sam mógł go obrabować. Ale z drugiej strony, kim jestem by mu to wypominać. Szef popatrzył na dziwną komórkę.

– Użyłeś tego?– Nie uzyskał odpowiedzi, Eran tylko stał i patrzył przed siebie.– To bez znaczenia. I tak nie dałoby się tego uniknąć.– Wzruszył ramionami i krótko chrząknął. Szajbus uderzył goryla w bok głowy kolbą karabinu. Zachwiał się ale nie upadł, krew zaczęła ciec mu po boku twarzy. Chyba zaczynałem go lubić, miał jaja. Byłem pewny, że, jeśli wszyscy wyjdziemy z tego cało, to szajbusek właśnie zarobił sobie na niezłe lanie.

– Siadaj.– Dowódca obrócił się w stronę senatora. Szajbus musiał ponownie zdzielić ochroniarza zanim ten się ugiął.– Witam senatorze Mcclayne. Przykro mi, że spotykamy się w tak niefortunnych okolicznościach. Jest mi pan potrzebny.– To wszystko, żadnego wywyższania się, maniakalnego śmiechu czy opowiadania swojego diabolicznego planu. Prawdziwy psychol. Mówił jakby byli starymi kolegami, którzy spotkali się przez przypadek w barze.

– A jeśli się nie zgodzę?

– Będę musiał nalegać. Umiem być przekonujący.– Wyciągnął magnum spod marynarki i powolnym ruchem zastrzelił zakładniczkę siedzącą pod przeciwległą ścianą. Kobieta wygięła się i nawet nie zdążyła krzyknąć. Wystrzał był ogłuszający. Ludzie zaczęli płakać, modlić się albo jęczeć słowa niedowierzania. Patrzyłem jak na białej bluzce rozkwita niczym kwiat czerwona plama krwi. Mężczyzna, może kochanek, trzymał jej bezwładne ciało i mówił cicho coś do niej. Może jej imię, może obietnicę zemsty albo słowa miłości do których nie miał wcześniej odwagi. Nie wiem.

– Pozostały mi cztery pociski, jeśli zechciałby pan jeszcze podyskutować.– Trzymał pistolet niedbale w jednej ręce. Ale nie dałem się zwieść, dowiódł, że nie żartuje. Polityk popatrzył na mnie i zmrużył oczy. Schował moją wizytówkę do kieszeni i wstał. Dobrze. Stanął wyprostowany, dumny. Popatrzył szefowi w oczy ale wiedziałem, że słowa są przeznaczone dla mnie.

– Zgadzam się. Ale pod jednym warunkiem. Żaden zakładnik już więcej nie ucierpi.– Jego głos był twardy i opanowany.

– To nie zależy ode mnie. Tylko od pana.– Odsunął się rozkładając ręce. Wskazał pistoletem na biura z tyłu banku.– Zapraszam do mojego gabinetu.– Senator obrócił trochę głowę w stronę sekretarki.

– Zajmij się tym Rosa. Dopilnuj by… wywiązał się z umowy.– I ruszył we wskazanym kierunku.

– To co pan zrobił. To potworne

– To biznes.– odpowiedział krótko bandyta a następnie zwrócił się do Szajbusa.

– Panie Blond, przystępujemy do następnego punktu naszego planu. Proszę przygotować gości.– Zastanowił się chwilę.– I zaciągnijcie trupa na środek, chcę by wszyscy widzieli-Uśmiechnął się, pozbawionym radości grymasem, bardziej pasującym do jakiegoś gada niż człowieka.– na czym stoją.– Poprowadził zakładnika dalej, na tyły banku.

Kobieta, Rosa, patrzyła jak jej pracodawca się oddala, potem skupiła się na oszołomionym ochroniarzu.

– Co z nim?– Wyglądał raczej na niezniszczalnego, ale wolałem się upewnić na czym stoję. Przysunąłem się i pochyliłem nad nim. Pies przydreptał do nas. Kobieta pokiwała głową.

– Nic mu nie będzie, chyba. Dostawał gorzej.– Trzymała go za rękę i wycierała mu krew z twarzy chusteczką. Czuły gest.

– Przeżyję, a jak pokój przestanie się kręcić to wypruje temu blondaskowi flaki i nakarmię nimi psy.– Przyjemniaczek. Kundel merdał ogonem. Miał chyba rację, ruszał się już coraz pewniej.

-Dobra. Zanim zrobią z nami to co ich święty plan przewiduje, schowajcie to.– I podałem im cały sprzęt który miałem włożyć do worka.– Jeśli będziecie mieli okazję zrobić z nich jakiś użytek to go zróbcie. Tylko nie dajcie przy tym się zabić.– Gdy chowali swoje rzeczy, domyślałem się, że mieli pełno pytań ale wiedzieli, ze nie mamy na nie czasu. Albo, że ich nie lubię.

– Masz jakąś broń?– Może dostał po głowie, ale widać, że go to nie wytrąciło z równowagi. Rozejrzałem się po to, by zobaczyć co robią bandyci lecz również po to, by się zastanowić czy rozsądnie będzie dawać mu cokolwiek. Już parę razy do mnie strzelano z mojej broni, ale on nie wyglądał jakby łatwo wpadał w panikę. Skauci zakuwali kajdankami zakładników po trzy osoby. Na środkowego zakładali jakaś kamizelkę. Rozległ się pojedynczy wystrzał. Szajbus stał na środku pomieszczenia z dymiącym karabinem i nogą na martwej kobiecie. Wielki myśliwy. Na sobie miał podobną kamizelkę do tych, którymi obdarowywali zakładników.

– Skoro już mam waszą uwagę– przeciągał słowa jakby występował na scenie, albo w cyrku. Jego głos wznosił się i opadał. Uśmiechał się szeroko.– Dostaniecie od nas w prezencie, tą oto szałową kamizelkę.– obrócił się jak modelka na wybiegu. Przypatrzyłem się mu dokładnie. On się do nas wdzięczył. Był szalony i nakręcała go śmierć, nasze przerażenie. Był na haju i bawił się świetnie.– Znajdują się w niej materiały wybuchowe detonowane zdalnie. I przykro mi– wyglądał na autentycznie zasmuconego– ale ilość kamizelek jest ograniczona, więc całkowicie gratis, bez opłat dostaniecie kajdanki, byście wszyscy mogli rozkoszować się naszą hojnością. Proszę się nie pchać.– Rozchichotał się jak mała dziewczynka. Gwiazdka była wcześniej w tym roku a on pławił się w całej jej chwale. Obiecałem sobie, że on nie dożyje jutrzejszego dnia.

Kobieta wyglądała na przerażoną a ochroniarz zaciskał i rozluźniał powoli pięści patrząc na szajbusa. Musiałem ich uspokoić bo jeszcze wpadną w histerię, albo gorzej, w szał.

– Trzymaj– powiedziałem do dryblasa podając mu mały pistolet, taki jaki kobiety noszą w torebkach a biznesmeni w kieszeniach.– Może nie powalisz ich grozą ale może zdążysz ich zastrzelić jak będą chichotać.

– Uspokójcie się. Mam plan.– Zdałem sobie sprawę jak źle to zabrzmiało.– Zaufajcie mi.– Cholera.– Wiem co robię…– są takie dni– ale by się udało nie możecie stracić panowanie nad sobą.

– Jak Pan się nazywa?– Kobieta miała szeroko otwarte oczy. Można było w nich utonąć.

– Nazywają mnie po prostu Muzykiem. I wyciągnę stąd wszystkich . Ale na razie musimy robić co nam każą.

– Ale..– magila zaczął protestować, nie dziwię mu się. Zostać przykutym do szaleńca i ubrać się we wdzianko z trotylu? On chyba też miał ciężki dzień. Kobieta mu przerwała.

– Eran, zaufajmy mu. Chris mu zaufał więc my też powinniśmy.– Mój anioł przemówił. Patrzyła na mnie tymi oczami pełnymi nadziei i ufności. Kundel podszedł do niej i zaczął się znowu przymilać do jej piersi. Czasami pieskie życie jest lepsze. O dziwo to wystarczało by Conan barbarzyńca się zamknął. I dobrze, powoli mój plan zaczął się krystalizować, ale by mieć pewność musieliśmy trochę poczekać. Więc czekaliśmy. Magila patrzył ponuro przed siebie a kobieta czasem ukradkowo rzucała mi spojrzenie. Ja siedziałem spokojnie, jakby nic na świecie nie mogło mnie ruszyć. Po części była to prawda.

W końcu zbiry doszli do nas. Co zabawne, specjalnie dla naszej uciechy dołączył do nich Szajbus. Czyżby on też poczuł, że coś zaiskrzyło między nami i już zatęsknił?

– Chodź złotko, czas przebrać się w coś wygodniejszego.– Prawdziwie obleśny uśmiech. Zrzucił psa z kobiety. Nie chciałem mu pozwolić na to, co zamierzał.

– Ale nie znamy się aż tak dobrze. A to z pistoletem to tylko jeden raz.– Stanął bez ruchu. Musiał pewnie przetrawić to co powiedziałem i byłem pewny, że go to nie zachwyciło. Jego kumple prawie się nie posikali ze śmiechu. Żadnego szacunku dla ślepców.– Nie chciałbym byś sobie pomyślał, ze jestem łat…– I wtedy dostałem w głowę. Tak podejrzewam bo chyba mi ją oderwał i nie mogłem jej znaleźć. Warknął do swoich kumpli żeby nas podnieśli.

– Komediant.– parsknął mi w twarz. Połamane okulary zsuwały mi się z nosa. I tak ich nie lubiłem.– Jemu załóżcie kamizelkę.– I pchnął mnie mocno na ścianę. Znalazłem swoją głowę, bolała jak cholera. Odchodząc klepnął jeszcze kobietę mocno w tyłek, a mojego psa próbował kopnąć. Żadnego szacunku dla ślepca i jego psa.

Poczułem na sobie silne ręce wyginające mnie pod dziwnym kątem i wmuszające na mnie stylowe wdzianko z materiałów wybuchowych. Każda z kamizelek miała wymalowany numer, pewnie by nie odpalić nas jak światełek na choince. Stwierdziłem, że moja kamizelka miała numer 00, nie ma to jak banda szaleńców z wyposażeniem wojskowym by poczuć się docenionym. Czekałem dalej. Jeszcze nie. Gdy w końcu pozwolili nam usiąść byłem już ładnie zapakowany i przykuty do Erana i Rosy. Kobieta trzymała mnie za rękę i z troską mi się przyglądała. Jej klatka piersiowa falowała od tłumionych emocji. Był to ładny widok, dość kojący więc spuściłem głowę, z bólu oczywiście, i koiłem się. Nilbog podbiegł i zaczął udawać, że mnie liże po twarzy. Przytuliłem go lekko i kazałem mu się streszczać, bo strasznie capiło mu z pyska. Mocniej ścisnąłem rękę Rosy. Ciekawe.

Szajbus właśnie wyszedł z tyłu biura z trzaskiem drzwi. Chyba nadal był poruszony. Podszedł do grupy pracowników banku.

– Kto jest odpowiedzialny za skrytki depozytowe?– Bingo. Wszyscy odsuwali się by być jak najdalej od niego.– Dalej! Kto?– I wyjął detonator z czerwonym zabezpieczeniem na górze.– Jak będę musiał jeszcze raz pytać to będzie można was włożyć w małe pudełka!- Chyba go wytrąciłem z równowagi. Ojej. Szczupła Murzynka w średnim wieku podniosła drżąco wolną rękę.

-Ja.– Wiele ją to kosztowało. Widziałem łzy cieknące jej po policzkach.

– Chodź ze mną.– Rozkuł ją i postawił na nogi ciągnąc brutalnie za przód kamizelki. Gdy już wstała, Szajbus uderzył ją otwartą ręką w twarz.– To za to, że kazałaś mi czekać. Rusz się!- I zaprowadził ją na tył banku. Teraz kolej na mnie.

– Eran, zajmij się wszystkimi jak mnie nie będzie.– powoli się podniosłem.

-Przecież jesteś skuty!- Pokazałem mu swoje wolne ręce. Popatrzyli na kajdanki na swoich przegubach, a raczej na to co z nich zostało – stopiony łańcuch i trochę osmolonego metalu.

– Już nie. Kamizelka to też żaden problem.– Popatrzyli na mnie szeroko otwartymi oczami i szczękami opuszczonymi do podłogi. Byłem wolny i bez wybuchowy. Kamizelka zniknęła jak zły sen o świcie. Oto najnowszy krzyk mody: płaszcz opętany przez demona. Nie trzeba czyścić. Brud jest konsumowany.

– Nilbog, jak zrobi się zamieszanie rozkuj ludzi i rozbrój kamizelki. Dasz radę?

– Czy psy liżą się po jajkach? Spierdalaj i daj mi pracować.– Moi towarzysze patrzyli to na mnie to na psa.

– W wolnym czasie jestem też brzuchomówcą.– Uśmiechnąłem się pokazując zęby. I skradłem kobiecie pocałunek. Był długi, namiętny i całkowicie gorący. Jej się chyba też podobał. Wreszcie wstałem. Z radia zaczęły dobiegać dźwięki gitary. Ożywione jak potwór Frankensteina podłączony do gigantycznego wzmacniacza. Z worka z komórkami dosłyszałem tą sama muzyka. Jeden z zakładników zaczął łapać się za spodnie gdy też zaczęły mu grać. Bohaterstwo jednak nie umarło. Wyszczerzyłem się szeroko.

– Showtime!

Whoa, black betty (bam-ba-lam)

Whoa, black betty (bam-ba-lam)

Black betty had a child (bam-ba-lam)

The damn thing gone wild (bam-ba-lam)

Jak należy sobie poradzić z grupą terrorystów którzy opanowali bank? Szybko. Zacząłem biec w stronę najbliższego bandyty. Nawet gdybym był medalistą świata w sprincie nie zdążyłbym zanim nie starłby mnie z powierzchni ziemi serią kul. Musiałem być szybszy. Byłem magiem, przynajmniej kiedyś.

– Charnel! Buty!- Krzyknąłem. Zbir1 już mnie zauważył, obracał się jak w zwolnionym tempie. Mój płaszcz rozwinął się dookoła mnie i załopotał. Owinął się wokół moich nóg jak żywe stworzenie. Widziałem lufę karabinu przesuwającą się w moją stronę. Płaszcz nie krępował moich ruchów, w mgnieniu oka rozwinął się pozostawiając za sobą buty ze złota. Wyglądały jakby się składały z kilku warstw świecących skrzydeł wielkości dłoni. Lufa pistoletu już była zwrócona w moim kierunku. Spoglądałem w jej ciemny tunel na końcu którego czekał błysk i śmierć. Zrobiłem jeden krok i już byłem obok bandyty. Uderzyłem go mocno łokciem w klatkę piersiową a on odleciał parę metrów w tył. Dziękuję panie Newton. Odbiłem się od niego i ruszyłem w stronę zbira2 pozostawiając za sobą tylko złoty blask. I stopione płytki.

Whoa, black betty (bam-ba-lam)

She really gets me high (bam-ba-lam)

Zrobiłem dwa kroki i skoczyłem obydwiema nogami na zbira. Powietrze wyło mi w uszach i wyciskało łzy z oczu. Ciało krzyczało od nadmiernego przeciążenia. Czułem pod stopami jak łamią się żebra bandyty i widziałem jak po jego twarzy rozchodzi się szok hydrostatyczny. Wszystkie zmysły wyły od nadmiaru informacji. Ale musiałem biec dalej. Inaczej nie zdążę. Inaczej otworzą ogień i zginę ja, albo któryś z zakładników. Odbiłem się od trupa zbira2, już nie żył tylko jego mózg o tym jeszcze nie wiedział. Nie chciałem widzieć co z jego ciałem zrobiła powtórna taka dawka energii kinetycznej. Pozostała trójka znajdowała się po drugiej stronie sali. Na środku stała fontanna której ominięcie zabrało by mi milisekundy, których nie miałem. Czas na coś szalonego. Bardziej.

You know that's no lie

Wyciągnąłem rękę przed siebie. Jeden krok. Z rękawa płaszczu wysunął się dwumetrowy kostur. Demoniczny płaszcz z kieszonkowym wymiarem, trzeba go kochać. Złapałem kij obydwiema rękami i wbiłem go w ziemię odbijając się podczas drugiego kroku. Znalazłem się w powietrzu nad fontanną. Wyglądała surrealistycznie przy tej prędkości, jak modernistyczna rzeźba. Krople zawisłe w powietrzu jak kryształy.

bam-

Zbir3 i 4 stali blisko siebie parę metrów od fontanny. Leciałem do nich jak anioł zagłady. Patrzyli z niedowierzaniem w miejsce, w którym niedawno stałem. Nie zdążyli nawet zarejestrować kiedy zniknąłem. Dla nich rozpłynąłem się. Przeleciałem nisko pomiędzy nimi ciągnąc za sobą kij obrócony w poprzek. Poczułem jak płaszcz owijał mi się wokół mięśni i ścięgien wzmacniając je gdy uderzyłem w obydwu mężczyzn, łamiąc się przy tym kostur z trzaskiem. Przy tej sile pękł jak gałązka, gdyby nie demoniczne wsparcie ramiona wyskoczyłyby mi ze stawów. Albo gorzej. Wylądowałem na plecach i ślizgałem się na nich parę metrów. Odbiłem się rękoma od posadzki i stanąłem na nogach. Zrobiłem to wszystko szybciej niż zaczerpnięcie tchu. Ruszyłem w stronę ostatniego przeciwnika.

ba-

Zbir5 już celował w moją stronę. Był za daleko. Gdybym naraz zrobił 3 kroki moje nogi spaliłyby się od energii. Zabezpieczenia miały siłę tylko na 2 kroki. Pomiędzy mną i oprychem była zbyt wielka odległość, zakładnicy i zbyt mało czasu. Nawet on był przeciwko mnie. Swoimi wyostrzonymi zmysłami widziałem każdy skurcz reki bandyty. Obrys każdego ścięgna gdy naciskał spust. Widziałem twarz każdego zakładnika pomiędzy nami. Wykrzywione w przerażeniu. Beznadziei. Rezygnacji. Cholera. Gdy nawet czas nie gra fair, należy zmienić zasady. Skupiłem wolę. I w mojej ręce pojawił się zaśniedziały zegarek z brązu. Otworzyłem go.

lam

I czas stanął w miejscu, wykradziony i zamknięty w małym zegarku kieszonkowym. Pulsował w mej ręce i parzył zaciśnięte palce. Pulsowanie przyśpieszało z każda sekundą. Nie wiem czy z powodu ogromnej energii, którą manipulował przedmiot czy tego, że stary właściciel szukał go i zbliżał się by odzyskać swoją wykradzioną własność. Nie wiedziałem tego. I nie chciałem wiedzieć. Zegarek był mało skomplikowana kopią oryginalnego zegara, który odmierzał czas świata. Ale to „nieskomplikowanie” i tak potrafiłoby doprowadzić każdego do szaleństwa. Istniałem teraz poza rzeczywistością jaką znamy i kochamy. Miałem dla siebie cały czas świata, albo nawet mniej. Kazałem Charnel zdjąć buty i zostałem w swoich zwykłych, skórzanych. Podszedłem szybko do ostatniego zbira, zastygniętego w wyrazie determinacji i groźby. Moje ciało krzyczało o chwilę wytchnienia ale nawet tyle nie mogłem mu dać. Ironia, istniałem poza 'chwilą' ale nie miałem sekundy do stracenia. Nie mogłem dotknąć strzelca inaczej znalazł by się tu tak samo jak ja. Już nacisnął spust i musiałem wymyślić sposób by jakoś zneutralizować pociski i potencjalne rykoszety.

Strzelał z biodra. Popatrzyłem na żałosny kawałek kostura który mi został w ręce. Zegarek parzył niemiłosiernie a pulsowanie przypominało już prawie silnik na wysokich obrotach. Kostur, karabin, zbir. To się może udać. I wziąłem zamach resztką kija i uderzyłem od spodu w karabin ostatnim momencie zamykając zegarek. I czas powrócił z rykiem rozkwitając krwią i kawałkami kości gdy zbir odstrzelił sobie głowę.

Well, she's shakin' that thing (bam-ba-lam)

Boy, she makes me sing (bam-ba-lam)

Black Betty, Spiderbait

Zauważyłem, że muzyka towarzyszyła mi nawet poza czasem, dochodząc z jakiegoś ukrytego miejsca. Może z mojej duszy. Może z mojego talizmanu. Rozmyślenia na inny czas. Odwróciłem się w stronę tyłu banku. Teraz czekało mnie spotkanie z rozkładówką Menshealth.

 

Przeszedłem przez drzwi do części biurowej. Nie martwiłem się o zakładników. Większość z nich nawet nie zauważyła mojego występu, a ci którzy coś widzieli…cóż, sami siebie będą przekonywali, że to tylko wytwór ich wyobraźni, wybuch gazu, plamy na słońcu czy wyciek chemikaliów. Ludzi potrafią być bardzo twórczy gdy chodzi o rzeczy niemożliwe. Teraz jedynie muszą się wydostać, Eran goryl magila raczej sobie poradzi. Chyba, że ktoś mu przeszkodzi. Nawet wtedy był jeszcze Nilbog. Tak naprawdę nie był psem. Ciekawe co go zdradziło? Był goblinem, a przynajmniej kiedyś. Tłumaczyłoby to jego maniery, a raczej ich brak. Gobliny są postaciami z mitów i legend, ale w rzeczywistości trochę odbiegają od swoich literackich odpowiedników. Głównie przez swoją kompulsywną miłość do hazardu i zamiłowanie do majsterkowania i eksperymentów. Wyniki tego połączenia są wręcz eksplozyjne. Ale to nie zmienia faktu, że są jednymi z najlepszych mechaników, dwa razy tańsi niż gnomy, ale też dwa razy bardziej niebezpieczni. A to już coś znaczy. Historia Nilboga, a przynajmniej to co udało mi się z niego wyciągnąć i to czego udało mi się samemu domyśleć była raczej zwyczajna, przynajmniej wśród goblinów. Mój partner grał kiedyś w karty z jakimiś potężnymi bytami, stawka ciągle wzrastała. Dusze ludzi i mitycznych, utracona magia i grimory, nowe ciała i artefakty. W pewnym momencie gra była tak zajadła, że gracza dorzucili do puli swoje własne kształty i egzystencje. I tak oto grali, trzy bezpostaciowe byty nad stołem zastawionym niepojętymi skarbami z lewitującymi przed nimi kartami przeznaczenia. Gdy doszło do sprawdzania kart okazało się, że Nilbog grał w nieswojej lidze. Trudno pewnie jest wygrać, gdy twoi przeciwnicy mają po pięć asów, każdy. Więc zrobił to co każdy inny rozsądny goblin zrobiłby w tej sytuacji. Zwinął ze stołu to co się dało i uciekł. Teraz ukrywa się w formie psa i buszuje po śmietnikach czekając na dzień gdy pozostali gracze o nim zapomną, albo ktoś ich zabije. Zabawne, naprawdę.

Roztarłem sobie oczy, musiałem być naprawdę zmęczony, jeśli pozawalałem umysłowi błądzić. Skoncentrowałem się na bieżących sprawach. Szaleńcy, bank, senator. Rozejrzałem się po części VIPowej banku. Nikogo, ani śladu Szajbusa i zakładniczki. Wyjąłem z kieszeni wizytówkę, siostrę tej którą dałem politykowi. Przydatny gadżet, nie tylko pozwalał omijać nudę przedstawienia się ale też dzięki niej mogłem zlokalizować każdego swojego klienta. Było to przydatne bo czasem po rozwiązaniu sprawy zleceniodawcy unikali spotkania ze mną. Skupiłem się na wizytówce, potrwało to chwilę ale uzyskałem wyraźni sygnał. Z dołu. Ze skarbca. Byłem tam już dzisiaj więc bez problemów znalazłem drogę do windy. Rozsuwane drzwi były zamknięte co oznaczało, iż winda była na dole. Można było ją przywołać tylko przez obrócenie specjalnego klucza w terminalu na ścianie. Na szczęście szajbus chyba nie uważał by mu był potrzebny na dole. Dziękuję ci Szajbusku, już do ciebie biegnę. Przekręciłem go i czekałem na windę. Dotarła do mnie bez żadnego dźwięku, bez żadnego przyjaznego „ping” czy wyraźnego szurnięcia otwieranych drzwi. Winda widmo. Rozbawił mnie ten pomysł.

– No to idziemy.

Wszedłem do windy i trochę żałowałem, że drzwi nie zamknęły się za mną ze złowieszczym sykiem. W całej konstrukcji były tylko dwa przyciski. Pomachałem do kamery i do kogokolwiek kto mógł się znajdować po drugiej jej stronie. Nacisnąłem guzik. Moja potrzeba dramatyzmu została zaspokojona. Spojrzałem na głośnik.

My very soul I had to sell

to get on the lift to Hell,

all who go down the iron rope,

abandon faith, abandon hope

and as we stop at every sin

black souls try to drag me in

and down there on the 7th floor,

old pal Lou's behind the door.

Nienawidzę swojej podświadomości. Ma lepsze teksty ode mnie. Wiersz akurat skończył się z wraz z ponownym otwarciem drzwi. W dłoniach od razu pojawiły mi się dwa pistolety. Najnowsze modele Berrety, z powiększonymi magazynkami, które swoją linia mogły zawstydzić najnowocześniejsze samochody albo najdroższe golarki. Rozpościerał się przede mną korytarz na końcu skręcający w prawo. Nikogo. Wizytówka była przede mną, mam nadzieję, że nadal z żywym senatorem. Przesuwałem się wzdłuż ściany. Wychyliłem się lekko i zauważyłem tylko otwarte drzwi skarbca. Z tego co pamiętałem po obydwu stronach drzwi znajdowała się para mniejszych zabezpieczonych elektronicznie, po lewej do skrytek, po prawej do skarbca głównego. Wizytówka była po prawej stronie. Podszedłem bliżej i usłyszałem podniesione głosy a potem odgłos uderzenia, wszystko z lewej strony. Ciekawość zabiła kota. Ale satysfakcja go wskrzesiła. Podszedłem.

– Spytam się ostatni raz. Wymagam, prostej, składniej odpowiedzi. Jeśli takiej nie uzyskam pan Blond zacznie powoli wykrajać części z twojego starego ciała. Czy się rozumiemy?– Głos był napięty przez tłumiony gniew. Ale rozpoznałem szefa bandytów, przy tych emocjach zaczął tracić swój brytyjski akcent. Wyraźnie można było usłyszeć przebłyski jakiegoś innego akcentu. Teraz odezwał się Szajbus.

-Z przyjemnością panie Grey.– Wręcz ociekał ochotą. Kobieta też tam była, słyszałem jej ciche szlochy. Nie słyszałem tylko senatora. Grey, mogłem się domyślić.

– Dobrze, co się stało z zawartością skrytki 157666?

– Z-zo-została pod-d-djęta.

– I teraz proszę uważać. Przez kogo została podjęta zawartość skrytki 157666?– Jego głos był zimny. Niosący obietnice bólu. Kobieta mi zaimponowała.

– N-nie pam-miętam.– Ledwo dało się zrozumieć ją przez szlochy. Wspaniała kobieta, ale cierpiała niepotrzebnie.

– Panie Blo…

– To był ślepiec z psem!- Już się martwiłem, że się nie złamie. Poczekam jeszcze chwilkę zanim ruszę z finałem, musiałem upewnić się, że wszyscy główni aktorzy będą na miejscach.

Usłyszałem jak mój przyjaciel psychopata wciąga ze świstem powietrze. Pamiętał o mnie, słodko. Doleciały do mnie jego przekleństwa i obietnice spotkania z różnymi narzędziami stolarskimi.

– Idę po tego sukinsyna! Od początku robił nas w…– reszta wypowiedzi utonęła w przekleństwach. Ruszył do wyjścia. Czas na moje 5 minut. Wszedłem do pomieszczenia. W każdej ręce broń, serce z lodu i jaja ze stali. Uwielbiam tę chwilę gdy ta druga strona dowiaduje się, że ich plan się spieprzył.

– To nie było trudne.– Światła na mnie, uśmiech do kamery. Ze wszystkich twarzy na których malował się wyraz zdziwienia najbardziej podobała mi się twarz szajbusa. Wyglądała wręcz przekomicznie z moja berettą prosto w oku i z ograniczoną ekspresją próbująca nadążyć za cała tą furią, strachem i zdziwieniem.

– Nie traćmy czasu. Nie, nie jestem ślepy. Tak, załatwiłem wszystkich waszych ludzi na górze. Tak, mam w kieszeni zawartość skrytki. Nie, nie pójdziemy na ugodę.– Nie mogłem się powstrzymać od uśmiechu, ta sprawa mnie za bardzo bawiła… To nie zdrowe.– I tak, jestem aż taki dobry.– Odczekałem chwilę, ale gdy nikt mi nie przerwał ciągnąłem dalej.– Gdzie senator?

Szajbus jeszcze dochodził do siebie, zezował jednym okiem raz na mnie raz na swoją nowa soczewkę kontaktową, kobieta kompletnie się poddała i osunęła się na podłogę szlochając, mam nadzieję, że z ulgi. Grey patrzył na mnie. Odzyskał już swoje opanowanie, można było nawet sobie pomyśleć, że cieszył się na mój widok. Nawet głos powrócił mu do zwyczajnego brytyjskiego zadufania.

– Zanim się poddamy i oddasz nas w ręce sprawiedliwości o bohaterze, mam jedno pytanie. Jak się dostałeś do skrytki? Nie mogłeś mieć klucza, bo ma go osoba, która jest poza moim– obejrzał mnie od góry do dołu– a to znaczy, iż również poza twoim zasięgiem.– Ała. Przekrzywiłem głowę.– I z tego co wiem klucz jest zabezpieczony elektronicznie, a ty raczej nie wyglądasz na…ech– szukał słów– specjalistę.– Podwójne ała.

– Mój partner ma pewne umiejętności związane z dostawaniem się do trudno dostępnych miejsc.– Nilbog cudowny pies. Do tego był mi potrzebny i po to przebrałem się za ślepca. Inaczej by go nie wpuścili do banku. Do otwarcia skrytki depozytowej są potrzebne dwa klucze zabezpieczone elektronicznie. Jeden jest w posiadaniu banku a drugi w posiadaniu klienta, klient i pracownik banku muszą razem otworzyć skrytkę. Po podaniu wszelkich potrzebnych haseł i złożeniu podpisów na stercie papierów znaleźliśmy się w końcu przed skrytkami. Użyłem iluzorycznego klucza a Nilbog użył swojego mojo i sezamie otwórz się. I wychodzimy z banku, zgarniamy wypłatę i wszyscy żyli długo i szczęśliwie… Tia. Gentlemen czekał jeszcze czy nie dopowiem czegoś więcej, nie uczyniłem mu tej przyjemności. Czy już mówiłem, że go nie lubiłem?

– Czy wiesz chociaż do czego służą przedmioty które zabrałeś z tej skrytki?– Wzruszyłem ramionami. Zawsze udawaj, że jesteś głupszy niż w rzeczywistości.

– Fikuśny nożyk do otwierania listów i książeczka do podusi?– I wtedy Grey się roześmiał serdecznym śmiechem. Chyba udawałem aż za dobrze. Łzy ciekły mu po policzkach. Szajbus poruszył się lekko a ja wepchnąłem mu lufę trochę głębiej, by nie myślał, że o nim zapomniałem.

– Wybornie! Po prostu wybornie!- Popatrzył na mnie w jego oczach czaił się płomień szaleńczej satysfakcji.– Pani Scarlett, czy mogłaby się pani zająć naszym bohaterem?– Usłyszałem za sobą wystrzały i moje plecy przeszył ból. Z wyrazem całkowitego zaskoczenia obróciłem się ostatkiem sił w stronę mojego oprawcy i ujrzałem sekretarkę senatora, Rosę a raczej panią Scarlett trzymającą w swych zgrabnych dłoniach dymiący pistolet który dałem ochroniarzowi. Kolana się pode mną ugięły, upuściłem moje pistolety. Podróż do samej podłogi wydawała mi się wiecznością. Upadłem. Ała. Żegnał mnie tylko okrzyk przerażenia kobiety, którą usiłowałem ratować. Rycerstwo umarło, księżniczka zarznęła księciu rumaka.

– Madam Scarlett, czy mogę uzyskać odpowiedz co panią zatrzymało przed wykończeniem tego półgłówka wcześniej?– Żadnego szacunku dla zmarłych.

– Musiałam złapać tego pieprzonego psa!- Wypluła z siebie. Mój anioł okazał się przeklinającym marynarzem, wspaniale.– I gdy już miałam małego parszywca…– zawahała się– uciekł mi.

– Uciekł. Ci. Jeden mały pies przechytrzył wyszkolonego żołnierza?– Zamilkła na chwilę.

– Przemienił się w kruka! Nigdy czegoś takiego nie widziałam.– Nilbog cudowny pieso-stwór. Mówiła cicho.– A ten– przyjazne szturchnięcie nogą. Ał.– załatwił wszystkich na górze. Wszystkich!. Nic nawet nie zauważyłam! Część z nich nie żyje, reszta nie nadaje się do niczego. Po wszystkim co zrobił zostały tylko roztopione płytki i smród palonego mięsa! On nie jest normalny!

– Ale zginął jak każdy inny człowiek.– Kurcze! Zapomniałem trochę pokrwawić! Kazałem Charnelowi wypuścić trochę krwi na podłogę. Szczegóły, szczegóły. Ku wielkiej satysfakcji wszyscy zauważyli wypływające ze mnie życiodajne płyny. Starsza kobieta nadal szlochała. Pan Grey znalazł się przy mnie. Odwieczne pytanie, zamknięte czy otwarte oczy? Poczułem jak mnie przeszukuje. Brutalnie obraca i szpera po kieszeniach. Sztylet i książkę znalazł w przedniej wewnętrznej kieszeni. Sztylet miał czarne ostrze i pozłacaną rękojeść bez gardy, wręcz krzyczał 'zła mroczna magia'. Książka była niewielka, wyglądała bardziej jak kieszonkowy notatnik.

Szajbus podszedł do niby sekretarki i uderzył ją w twarz. Zatoczyła się lekko, popatrzyła na niego i oddała mu z pięści w nos. O mało nie upadł. A potem rzucili się na siebie jak para masochistycznych napalonych nastolatków. Gryzienie, drapanie, szarpanie. Anioł nie tylko to stary marynarz, ale uwielbia ubierać się w obcisłą skórę i jeździ tyłkiem po papierze ściernym. I chodzi z kuzynem coś. Nie mam szczęścia do kobiet. Szajbus nadal miał na sobie kamizelkę z materiałami wybuchowymi. Chyba jej to nie przeszkadzało a wręcz odwrotnie. To dlatego chciał by ona z naszej trójki nosiła trotylowe wdzianko, też miała kuku!

Lord ciemności Grey przeglądał w tym czasie notatnik. Znalazł chyba to czego szukał bo zamknął go z trzaskiem i kazał parze kochanków się rozejść. Moje własne porno a on ich oblewa zimną wodą. Kobieta odsunęła się od Szajbusa stając dokładnie nad moją głową. Całkowicie skupiony na udawaniu martwego starałem się nie zwracać uwagi na fakt, że miałem teraz pierwszorzędny widok na to, co zakrywała spódnica.

– Mamy już wszystko co jest nam potrzebne do rytuału. Musimy się pośpieszyć. Ta drobna zwłoka kosztowała nas zbyt wiele czasu. Nie możemy liczyć, że nasza mała dywersja zajmie siły policji przez wieczność.– Ruszył do drugiego skarbca ignorując szlochającą zakładniczkę. Psychopaci tuż za nim. Kobieta opowiadała kochankowi, chichocząc od czasu do czasu, jak łatwo było owinąć wszystkich ludzi senatora dookoła palca. Z samym senatorem nie poszło tak łatwo, ale koniec końców nikt nie mógł jej się oprzeć. Ten głupek ochroniarz nawet się w niej zakochał! Znowu zachichotała. A ten nadęty bohater od początku jadł jej z ręki. I tak mu opowiadała aż nie zniknęli w drugim skarbu.

Odczekałem jeszcze chwilę i wstałem. Nie pierwszy raz strzelano do mnie z broni, którą dałem klientowi do obrony. Doświadczenie nauczyło mnie by dawać broń o na tyle małym kalibrze by nie dała rady przebić się przez Charnela. Zebrałem swoją broń. Kobieta przestała szlochać i patrzyła na mnie z przerażeniem. Miałem straszną ochotę powiedzieć do niej „Boo”, ale powstrzymałem się. Pełen profesjonalizm. Pomachałem do niej tylko ręką.

– Ślepaki. Sam dałem jej ten pistolet.– Moja drobna kłamliwa codzienność. Starsza kobieta wstała i przytuliła się do mnie mocno. Trzęsła się cała ale chyba zabrakło jej łez. Przytuliłem ją niezgrabnie. Nie radziłem sobie z ludźmi. Byłem raczej sarkastycznym najemnikiem z życzeniem śmierci niż rycerzem uciśnionych. Szeptałem jakieś słowa ukojenia w które sam nie wierzyłem. Odsunąłem ją delikatnie, nie miałem czasu na pocieszanie każdego złamanego zakładnika. Ona chyba to też zrozumiała.

– S-skąd pan wiedział, że ona jest z nimi?– Skrzywiłem się.

– Pewien śmierdzący anioł mi powiedział.– Wyjąłem swoją komórkę i podałem jej.– Nie może pani zostać tu na dole.– Spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczami.– Musi pani wezwać policję, odzyskałem część komórek wcześniej ale ona pewnie je znowu zabrała.– Zaczęła kręcić głową. Chwyciłem ja delikatnie za ramiona– Proszę się nie martwić. Bandyci na górze nie stanowią już zagrożenia. Większość z nich pewnie nie żyje albo nie może się nawet ruszyć. Jak Pani ma na imię?

– Karrin.

– Ja jestem Jack, Karrin. Nie możesz tu zostać.– Powtórzyłem. Ścisnąłem ją trochę mocniej.– Tutaj za chwilę rozpęta się piekło-dosłownie– i będziesz bezpieczniejsza na górze. Uwierz mi.

Pokiwała głową. Nie powiedziała nic ze strachu, że ją głos zawiedzie. Poprowadziłem ją do windy ciągle mówiąc uspokajająco. Wytłumaczyłem jej co powinna powiedzieć policji. Że powinna ukryć się gdy już będzie na górze. Gdy drzwi windy się zamykały powiedziałem do niej.

– Kruk ci pomoże. Żegnaj Karrin.– Odwróciłem się, jeśli coś odpowiedziała to tego nie usłyszałem. To ona była prawdziwa bohaterką. Nawet jeśli nie zdawała sobie jeszcze z tego sprawy.

Czułem narastające napięcie z tyłu głowy. Zaczęli rytuał. Jeśli chciałem otrzymać jakąkolwiek zapłatę musiałem się pośpieszyć. Inaczej zamiast senatora będziemy mieli coś więcej.

Słyszałem muzykę, jeszcze cichą ale wiedziałem, że będzie narastać. Mój własny pajęczy zmysł. Zacząłem się ruszać. Rozluźniać zastałe mięśnie, jak atleta przed wielkim wyścigiem. O to chodziło. To planowałem, od pierwszego strzału przez rozmowę z senatorem aż do potwierdzenia numeru skrytki. Wszyscy są na swoich miejscach. Scena jest ustawione, jupitery świecą prosto na mnie. Czas na główne wydarzenie wieczoru.

Mają zamiar przeprowadzić rytuał przywołania. Będę miał gościa z samego dołu. A senator miał być przekaźnikiem, albo ofiara jak kto woli. Tylko to nie miał być byle jaki rytuał. Nic z demologicznego ABC. To miała być wyższa szkoła, studia wieczorowe albo wyżej. Nawet najniżsi Lordowie Otchłani potrafili wykrywać magię i inne demony. Dlatego wcześniej starałem się nie używać pełni mocy. Muzyka stawała coraz głośniejsza, już czas na mnie. Inaczej zabiją mi klienta, w najlepszym wypadku.

Silent in my sanity

I live safe inside my cell

In the darkness that surrounds me

I see my own special hell

Nie miałem już ochoty na takie subtelności jak skradanie się czy zerkanie przez winkiel. Wkroczyłem do głównego skarbca jakby do mnie należał. Pomieszczenie wydawało się większe niż powinno i wypełniał je upiorny blask. Ktoś z nich był magiem, a przynajmniej uczniem. Na pokój rzucono prosty czar ekspansji. Prosty czar który handlarzy nieruchomości doprowadziłby do histerii, jeśli oczywiście trwałby na tyle długo. Gdy czar się kończył pomieszczenie wracało do swoich normalnych rozmiarów, przedmioty wewnątrz się nie zmniejszały. Paskudna śmierć – zmiażdżenie meblami i sprzętem AGD. Ostatni bandyci siedzieli w równych odstępach na obrzeżach rytualnego okręgu i kołysali się do słów zaklęcia. Grey, Scarlet, Szajbus i pan Niebieski. Senator leżał na środku kręgu, nieprzytomny, otumaniony albo martwy. Krew nadal ciekła z nacięć na jego nadgarstkach co zawężało wybór do dwóch możliwości.

Comfort in my suffering

Feeling warm inside this pain

Before I was coming down on me

I come on down again

Popatrzyłem szybko na krąg przywoływania, domyśliłem się, że był namalowany krwią senatora z rany wyciętej rytualnym sztyletem. Takie gesty mają moc. Pod ścianami stały paczki z pieniędzmi, tysiące jeśli nie miliony.

Zaraz po wejściu strzeliłem w Szajbusa. Tylko po to by wiedzieli, że nie żartuję. Nie zabiłem go, wyłącznie dlatego, że to byłoby za mało dla niego.

– Zamknijcie się. Przyszedłem po mojego klienta.– Byli oszołomieni i zaskoczeni. Wszedłem do kręgu przerywając go i jednocześnie uwalniając zaklęcie. Wszyscy jęknęli w przerażeniu. Na oko zdołali tylko zapleść zaklęcie wezwania, nie zdołali jeszcze dojść do zaklęcia spętania. Co znaczyło, że za chwilę miał się tu zjawić jeden z Piekielnych Lordów, czyste zło we własnej postaci z darmowym karnetem na destrukcję i chaos. Idealnie. Pan Grey rzucił się na mnie z przerażeniem i szaleństwem w oczach. Gdyby krąg istniał to mieliby jeszcze szansę. Kopnąłem go w splot słoneczny następnie przyłożyłem rękojeścią pistoletu w skroń. Padł zamroczony, szlochając i pojękując do siebie.

I let you win, you come on to me

And you're so fucking brave

Mcclayne zaczął się trząść. Musiałem go szybko stąd zabrać. Scarlett patrzyła przed siebie szeroko otwartymi oczami, trzymała się za klatkę piersiową, też zaczynała się trząść.

– Boże boli. Boli!- Mamrotała.– Co on zrobił! Co on mi zrobił!- Zabrałem się za podnoszenie senatora. Nigdzie nie widziałem szajbusa a niebieski kulił się oszalały ze strachu w kącie. Muzyka była teraz ogłuszająca a poczucie obcej, plugawej obecności narastało wszędzie.

– To ten rytuał! To nie jest rytuał w którym poświęcasz człowieka. Tylko symbol! -Starałem się przekrzyczeć to całe szaleństwo.

Cradle falls, unholy walls

– Chcieliście poświęcić symbol! Senatora, osobę publiczną! Nie wyciągacie energii tylko z niego! Tylko z każdej osoby która go znała, która z nim pracuje i która w niego wierzy!- już mnie nie słyszała. Wiła się na podłodze z bólu a z nią tysiące innych ludzi. Została zdradzona. Wziąłem senatora na ręce i wyniosłem do drugiego skarbca. Położyłem go szybko na podłodze.

– Taśma!- Płaszcz zgęstniał wokół moich rąk i pozostawił za sobą zwykła taśmę klejąca. Obwiązałem nią szybko przeguby polityka. Muzyka stawała się nie do wytrzymania a wrażenie czyjejś obecności przyprawiało o wymioty. Zamknąłem skarbiec z senatorem zapewniając mu minimalne bezpieczeństwo. I wkroczyłem z powrotem do skarbca. Już mnie nic nie ograniczało. Grey znowu klęczał przed kręgiem rysując przed sobą świetliste wzory bezowocnie próbując naprawić szkody. Zaskakujące, to on był magiem.

Cradle falls, unholy walls

Scarlett krzyczała ile miała sił w płucach a zbir kiwał się w kącie modląc się. Szajbusa nie zauważyłem. Piękniś krzyczał już słowa co rusz dźgając się sztyletem w rękę i rozpryskując krew dookoła. Muzyka zamilkła.

You woke me out of my secret grave

You let your pretty world in

My Little Box, Gabriel Mann

 

Ziemia się zatrzęsła, pliki banknotów spadały z półek. Demon wkraczał do naszego świata z rykiem triumfu. Sama materia rzeczywistości była rozdzierana jego szponami. Wypełzał z czeluści jak larwa z padliny. Piskliwy głos Greya, pozbawiony wszelkiej wyższości czy władzy, zmienił się w zwierzęcy szloch przerażenia. Stwór jeszcze nie do końca się zmaterializował, jego obłe ciało nadal pozostawało po drugiej stronie. Długa koścista kończyna wysunęła się błyskawicznie w stronę tego kto go przywołał – jak każdy przybysz instynktownie próbował się go pozbyć. Niedoszły mag został przebity przez ostre szpony i następnie rozszarpany na strzępy gdy stwór zacisnął olbrzymią pięść. Jego krzyk nie cichł nawet wtedy gdy bestia wciągnęła go do swojej domeny. Ale to nie był koniec. Właśnie otwarto darmowy bufet a taka okazja nie trafia się nawet raz na milenium. Czułem jak zaklęcie pruje się w mentalnych szwach gdy potwór rozpychał jego granice usiłując zmieścić się w zbyt małej przestrzeni. Każdy jego ruch wywoływał jęk rzeczywistości. W końcu demon stanął przede mną, sam w swojej plugawej egzystencji. Wyglądał jakby wielka, nabrzmiała larwa do połowy pochłonęła coś, co kiedyś mogło być człowiekiem, i w dodatku większość swojej egzystencji spędziło obrzmiewając i rozkładając się na dnie jeziora. Wychudły tors topielca kończył się parą niewiarygodnie długich, sinych ramion zakończonych szponami. W miejscu, w którym można było domyślać się istnienia ust gromadziła się masa splątanych fioletowych czułek, a z oczodołów, które wydawały się puste biła złota poświata. I z niemal każdego kawałka jego ciała wystawały pod nienaturalnymi kątami owadzie odnóża.

Zauważył mnie. Byłem pewny, że gdybym widział wyraźnie jego oczy, byłyby wielkie ze zdumienia.

-Pride!

Stałem przed nim, mały człowiek przed żywiołem zniszczenia. Starałem się wyglądać na nieporuszonego.

– Zawędrowałeś trochę daleko od domu, co?

– Pride!- Od jego wrzasku jeszcze więcej banknotowych cegiełek spadło ze ścian.– Zostanę nagrodzony ponad najśmielsze wyobrażenia gdy przywlokę cię z powrotem do bram piekła!- Jego głos przypominał owadzi świergot, jeśli można to było nazwać głosem. Roześmiałem mu się w twarz.

– Zapomnij, parchaty. Myślisz, że kto tutaj jest w pułapce?– Sięgnąłem ręką za plecy i wyciągnąłem z pochwy najbardziej gadżeciarski miecz świata. Pochwa była stara i zużyta, cała w magicznych symbolach i runach, ukrywających przedmiot w niej schowany od ludzkiego wzroku i uniemożliwiająca wykrycie za pomocą magii. Teraz gdy miecz został wyjęty była doskonale widoczna, doczepiona do mojego płaszcza zwisała w poprzek pleców. Broń była mojego projektu, przygotowany specjalnie do walki z mitycznymi. Ostrze wykute w najlepszych warsztatach Iglicy, zahartowane w najczystszych źródłach planu wody a za rękojeść służył największy na świecie seryjnie produkowany rewolwer magnum. Najbardziej zabójcze symbole obu światów zabrane razem. Mokry sen każdego nerda. W ciszy która zapanowała nadal można było słyszeć echo syku wyciąganego oręża.

– A teraz, mała myszko, zamknij się i tańcz.

Muzyka uderzyła z cała siłą, jakby tama runęła uwalniając żywioł. Płaszcz tańczył dookoła mnie niczym żywa istota z płomienia i nocy. Stwór zaświergotał ogłuszająco ze strachu i furii i ruszył na mnie. Podbiegłem do niego z boku, wyciągnąłem wolna rękę a z rękawa wysunęła mi się spiłowana dwururka. Jak walczyć z demonami, to tylko tak. Wypaliłem z obydwu luf w ludzki tors. Zatrząsł się, ale w następnej chwili z rykiem powietrza chlasnął łapą w moją stronę. Uchyliłem się i poczułem pęd powietrza na twarzy. Kątem oka zauważyłem druga rękę spadająca na mnie z góry. Przypadłem do ziemi i od razu musiałem się odturlać w bok, gdy owadzie odnóża zaczęły się unosić by mnie przyszpilić do ziemi. Za każdym razem mijałem zaostrzone nogi o centymetry. Czułem jak odpryski betonu uderzają o moją demoniczną zbroję. Jeden z nich uderzył mnie w twarz. Śmierć spadała wręcz w hipnotycznym rytmie a moja osobista muzyka zgrała się z nią dodając przejmujące gitarowe riffy. Jakby czekając na ten sygnał w połowie obrotu złamałem winchestera, w mgnieniu oka mrok zgęstniał dookoła zużytych pocisków zastępując je nowymi. Jednym ruchem zamknąłem go i wypaliłem w górę odstrzeliwując rękę demona, która pędziła w moim kierunku.

Podkurczyłem nogi. Przysiadłem tuż przed bestią. Puściłem winchestera, wiedząc, że Charnel go złapie i odepchnąłem się nogami od podłogi chwytając w obydwie ręce miecz. Wepchnąłem go prosto w bladą, larwalną część poczwary równocześnie naciskając spust.

– Kulą z najczystszym ogniem Celestii pętam cię!- Miecz rozbłysnął białym płomieniem, który utonął w podbrzuszu potwora. Nie czekając aż miecz wejdzie głębiej obróciłem się wyszarpując go i powiększając ranę. Rzuciłem się do przodu unikając zmiażdżenia przez nadludzkie ramię. Mój płaszcz używając pełni swej mocy mógł mnie obronić przed każda ludzka bronią i większością nieludzkich, ale nie mógł nic zrobić przeciwko zmiażdżeniu przez kilkutonowa bestyjkę która zaprzeczała prawom fizyki.

W czasie skoku dwa owadzie odnóża zaczepiły mnie. Stanęły w płomieniach po zetknięciu z płaszczem i nie udało im się go przebić. Ale i tak poczułem siłę uderzenia, jakbym został zdzielony dwoma 10 kilowymi młotami. Trzasnąłem mocno o ziemię aż mi zadzwoniło w uszach. Całe powietrze uleciało mi z płuc. Zacząłem znów się turlać, ale wiedziałem, że spóźniłem się o ułamek sekundy. Kolejne odnóże już na mnie spadało. Przynajmniej płaszcz będzie cały. Gorzej ze zmiażdżonym właścicielem. Rozległy się odgłosy wystrzałów i noga zmierzająca w kierunku mojej piersi przestała istnieć w wybuchu mięsa. Udało mi się odsunąć i zobaczyłem pana Niebieskiego celującego w demona.

Albo znalazł swojego wewnętrznego bohatera albo kompletnie oszalał. Bestia splunęła w niego piekielnym ogniem. Nie miał żadnych szans. Ściana za nim zaczęła się topić od temperatury. Skarbiec wypełnił niewyobrażalny żar. Pieniądze zaczęły płonąć. Zginął jak idiota, ale dzięki niemu żyłem i zyskałem odrobinę czasu. Może będzie wystarczyć. Przymierzyłem się do skoku. Mięśnie wzmocnione przez demona zaniosły mnie prosto na plecy potwora.

Wylądowałem na nim na obydwu nogach, zauważyłem, że Charnel wbija się w plecy bestii tworząc ze swych licznych sprzączek i pasów piekielne haki. Wyciągnąłem rękę w stronę najbliższej z szaleńczo rozplanowanych nóg. Demony muszą być szalone: nogi na plecach? W okolicy dłoni płaszcz zgęstniał odsłaniając przeładowaną dwururkę. Wystrzeliłem z jednej lufy pozostawiając tylko dyndający ochłap mięsa . I jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze. Mój płaszcz tańczył dookoła mnie stale przeładowując moją strzelbę i broniąc mnie przed uderzeniami. A ja strzelałem i ciąłem swym mieczem. Wzniosłem ostrze nad głowę i nacisnąłem spust. Ryknął wicher. Zmieniłem chwyt i pchnąłem go prostu w dół.

– Kulą z wiatrem Ziemskich zmian, osłabiam cię.– Stwór ryknął w furii. Wyszarpnąłem oręż i ponownie naciskając spust wepchnąłem go w ranę. Miecz stał się ciężki jak kamień.

– Kulą z ziemią z serca Iglicy łamię cię!- Do dźwięków gitary dołączyły chóry, niemal ogłuszając mnie swoją mocą. Zeskoczyłem z bestii w ostatniej chwili, inaczej przygniotła by mnie obracając się na grzbiet. Był to desperacki krok, gdyby się udał to już bym nie żył. Ale bestia zagrała ostatnia kartę i przegrała. Była na mojej łasce. Podbiegłem do jej głowy. Zaczęła krzyczeć swym nieludzkim gł

Koniec

Komentarze

Sporo się tu dzieje. Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka