- Opowiadanie: zvestun - Ciotka Zwiastunka (2/2)

Ciotka Zwiastunka (2/2)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ciotka Zwiastunka (2/2)

VI

 

Od tego czasu Kacperek odwiedzał Zwiastunkę prawie codziennie, o ile nie padało. Rogal biegał gdzieś po okolicy, ale zawsze wracał, gdy kobieta wołała jego imię. Raz nawet przyszedł, gdy zawołał go Kacperek, ale to było tylko jeden raz.

 

Pewnego dnia, gdy Zwiastunka otworzyła drzwi, zobaczyła, że Kacperek jest nieco przybity. Następnego dnia miał wracać do domu, do miasta, i choć miał tam rodziców, kolegów, komputer i nawet wodnego żółwia, to wiedział, że będzie okropnie tęsknił za swoja nową ciocią. Opowiedział o wszystkim Zwiastunce, gdy tylko wszedł do środka.

 

– Nie myśl w ten sposób. Przecież przyjedziesz jeszcze kiedyś do Babci, wtedy się zobaczymy – stwierdziła kobieta spokojnie. – Nie zaśmiecaj sobie serca niepokojem, bo wówczas łatwo mogą się w nim zalęgnąć pająki.

 

Wtedy Kacperek zdał sobie sprawę z pewnej rzeczy, na którą dotąd nigdy nie zwrócił uwagi: ani razu nie zauważył w domu Zwiastunki pająka, a niegdzie w zakamarkach nie było nawet śladu pajęczyny.

 

– Ciociu, u ciebie nie ma pająków?

 

Zwiastunka usiadła na krześle obok i pochyliła się nieco w stronę chłopca.

 

– Jeśli dom jest czysty i gospodarz dba o to, by w kątach nie było kurzu, nawet tam, gdzie nikt nie patrzy, to w takim domu nie zagnieździ się pająk. A nawet jeśli jakiś tam trafi przypadkiem, wkrótce zdechnie, nie mogąc znieść otaczającej go czystości. Jeśli zaś dom jest brudny, prędzej czy później zjawią się w nim pająki i wszystko przeniknie ich pajęcza obecność, dysonans w domowej symfonii. I będzie tak się dziać szczególnie, gdy dom będzie sprzątany jedynie z wierzchu, a w zakamarkach wciąż zalegać będzie brud.

 

– No… ale moja Babcia sprząta co tydzień cały dom, a ja ostatnio takieeego pająka widziałem – rozłożył kciuk i palec wskazujący pod szeroki kątem, aby pokazać, jakiego pająka widział.

 

– Tak, tylko wiesz… ja mówię o trochę innym domu i o innych pająkach. Tym domem jest twoje serce.

 

– Ciociu – rzekł Kacperek po chwili – ja już muszę iść. I szkoda, że muszę już jechać, bo naprawdę jesteś najfajniejszą ciocią, jaka miałem. I już się nie mogę doczekać, jak przyjadę do Babci na wakacje, to się wtedy znowu zobaczymy, ciociu, prawda?

 

– Oczywiście – Zwiastunka uśmiechnęła się najpiękniej jak potrafiła. – Będę czekała.

 

– Ale o mnie nie zapomnisz, co nie?

 

– Nie zapomnę. Nigdy.

 

Kacperek uśmiechnął się także, szarpnął Rogala na smyczy i wrócił do domu.

 

Następnego dnia była niedziela i w południe przed wyjazdem Babcia zabrała Kacperka do kościoła na tę mszę, na której zawsze było najwięcej ludzi. Stali właśnie przed wejściem, czekając, aż wyjdą ludzie po poprzednim nabożeństwie. Babcia pochłonięta była rozmową z kumoszkami z jakiegoś kółka parafialnego, wśród których była też i pani Hela. Obrzuciły zgorszonym spojrzeniem jakiegoś mężczyznę w średnim wieku, który w zeszłą niedzielę ośmielił się wypielić jedną grządkę w przydomowym ogródku, a teraz miał czelność przyjść do kościoła na tę samą godzinę, co one. Kacperek zaś był całkowicie zaabsorbowany wrzucaniem suchych patyków i zdechłych muszek do rowka odprowadzającego wodę, kiedy ujrzał ciocię Zwiastunkę, wychodzącą z kościoła jako jedna z ostatnich osób.

 

– Dzień dobry, ciociu! – zawołał Kacperek i uradowany wytarł zabłocone ręce w odświętne spodnie. Kumoszki przerwały raptownie rozmowę i spojrzały na dziwną kobietę spod lasu z jadowitym zdumieniem.

 

– O, cześć, Kacperku – Zwiastunka zmieszała się nieco i zarumieniła pod spojrzeniami starszych kobiet, ale szybko nad sobą zapanowała.

 

– Kacper! – zawołała lękliwie Babcia, a gdy chłopiec nie wykazywał najmniejszej chęci pójścia do niej, Babcia sama się zbliżyła i osłoniła go spódnicą, jakby dziwna kobieta chciała go porwać i pożreć.

 

– Uroczego ma pani wnuka – powiedziała niepewnie Zwiastunka, drżąc pod stalowym spojrzeniem Babci.

 

– O, tak. I wyrośnie na PORZĄDNEGO człowieka, jak wszyscy w jego rodzinie – wysyczała Babcia jak grzechotnik. Zwiastunka odwróciła wzrok i oddaliła się pospiesznie, nie oglądając się za siebie. Babcia zaś z wściekłością obróciła się w stronę chłopca. – Kto to jest?! Skąd ją znasz?! Co ja ci mówiłam o zadawaniu się z obcymi?!!!

 

– Nic nie mówiłaś, Babciu – rzekł Kacperek z przerażoną szczerością, przekonany, że lepiej mówić prawdę i tylko prawdę, kiedy Babcia jest zła. – To nie jest żadna dziwaczka, tylko moja nowa ciocia!…

 

– CIOCIA?!!! A to ci mało cioci Gosi, Zosi i Beaty?! Myślałam, że mogę ci zaufać! A ty się zadajesz z psychopatami! Ty wiesz, co ona mogła ci zrobić?!!! A pomyślałeś, co by było z Babcią, gdyby tobie się coś stało? Babcia by chyba umarła! Jak ty to mogłeś zrobić, Babcia cię miała za rozsądnego chłopczyka!!!

 

– Pani Krysiu, uspokój no się pani – odezwała się pani Hela, która zawsze zjawiała się tam, gdzie coś się działo i gdzie najmniej jej potrzebowano – to nie jego wina przecież. Zaszedł pewnie do niej chłopok przypadkiem, zgubił się albo co, a ona nie wiadomo co tam zrobiła, może go jakimi narkotykami napasła i mu wmówiła, że jest ciocią. Dzieci głupie, we wszystko wierzo, toto przecież jeszcze rozumu ni mo uksztołtowanego. A tacy, jak ta staro panno, to degeneraty i narkomany, nic dobrego, jużem mówiła raz. Chodźmy, pani Krysiu, do kościółka już, zaraz msza bedzie.

 

Babcia wzięła głęboki oddech i razem z Kacperkiem i panią Helą weszła do środka. Kacperek wolał nic nie mówić i przez całą godzinę siedział zdumiewająco spokojnie, nie ciągnął nawet Babci za płaszcz i nie domagał się, aby wyjść wcześniej, co było z jego strony niemałym poświęceniem. Msza skończyła się, ludzie wyszli, a Kacperek, Babcia i pani Hela na końcu. Starsze kobiety zaczęły rozmawiać o zwykłych rzeczach i nawet nie napomknęły o „dziwaczce" , więc chłopiec uznał, że już zapomniały o całej sprawie. W końcu było to całe półtorej godziny wcześniej. Teraz zaś przyszło mu do głowy pytanie tak intrygujące, że nie mógł powstrzymać się, aby go nie zadać Babci:

 

– Babciu?

 

– Co, Kacperku?

 

– A dlaczego w kościele tak się dużo mówi o aniołkach albo o diable albo o grzechach albo o piekle, a nigdy nic o skowronkach?

 

– Bo, Kacperku – Babcia przybrała wyniosły wyraz twarzy, który wydawał się jej bardzo poważny i mądry – dusza ludzka i sprawy ostateczne: zbawienie lub potępienie to rzeczy dużo ważniejsze od skowronków.

 

– A w Biblii też nie ma o skowronkach nic a nic? – rozczarował się Kacperek.

 

– Nie, bo w Ziemi Świętej nie ma skowronków – cierpliwie tłumaczyła Babcia.

 

– To już wiem, czemu nikt nie mówi, że Pan Jezus się cieszył. Jak się można naprawdę cieszyć, jeśli się nigdy nie spotkało skowronków?

 

Na to stwierdzenie Babcia zrobiła się bladosina, a potem purpurowa.

 

– Kacper, ty mnie dzisiaj wykończyć chcesz… Ty wiesz, jaki masz grzech, że tak myślisz?!!!

 

– Kryśka, daj se spokój – pani Hela ujęła Babcię pod ramię. – To nie widzisz, że to wszystko sprawka tyj wariatki co pod lasem siedzi? Chłopokowi we łbie pomieszała, ale wróci do domu, to zapomni. To za dobry chłopok, żeby go jaka idiotka mogła popsuć. A ja mogę synkom powiedzieć, to wezmą kolegów i z tą wariatką jakoś pogadajo, żeby już więcy dzieci nie denormalizowała. Co?

 

– O, tak, Helciu – westchnęła Babcia. – Ten twój Maciek z Szymkiem to złote chłopaki, ze świecą by takich dziś szukać, naprawdę! A jacy uprzejmi, aż się rzadko zdarza!…

 

– Oj, wiym, pożytek z nich faktycznie jest – powiedziała pani Hela. – Ale twój Kacperek to pewnego dnia będzie porządny człowiek, mądry jaki: doktor albo ksiądz, ja już to wiym. A staro Jałowcówno się nie bojaj, już ta moje chłopoki wszystko załatwio.

 

Kacperek pojechał do domu zaraz po obiedzie. Babcia nie wspomniała rodzicom chłopca ani słowem o kobiecie spod lasu.

 

 

 

VII

 

Zapadł młody wiosenny zmierzch. Zrobiło się chłodno. Gwiazdy lśniły ze wszystkich sił, chcąc wyglądać jak najpiękniej w tę jedną z pierwszych wiosennych nocy. Stary, dumny Orion ponad południowo– zachodnim horyzontem w milczeniu spoglądał na świat u jego stóp.

 

Zwiastunka już miała zgasić światło, gdy ktoś zaczął dobijać się do jej drzwi. Zdziwiła się, bo kto mógłby ją odwiedzać, zwłaszcza o tej porze? Pospiesznie otworzyła drzwi i zamarła przerażona. Na zewnątrz stała trójka młodych mężczyzn, dwóch z ogolonymi głowami, a jeden o bardzo krótkich włosach. Pierwszy miał kij bejsbolowy, a dwóch tulipany z butelek po piwie. Wionął od nich zapach alkoholu zmieszany ze słodkawą wonią marihuany. Zwiastunka szeroko otworzyła oczy i usiłowała zatrzasnąć drzwi, ale jeden z mężczyzn włożył stopę między drzwi a framugę i jednym ruchem otworzył je szeroko, aż pękły zawiasy. Kobieta próbowała się cofnąć, ale drab uderzył ją pięścią w twarz. Zwiastunka zatoczyła się aż pod przeciwległą ścianę pokoju.

 

– No i co się stawiasz, suko – warknął.

 

– Idźcie stąd! Nie mam pieniędzy! – jęknęła drżącym głosem Zwiastunka, ocierając twarz rękawem. Na białym materiale pojawiły się szkarłatne plamy, w ustach poczuła gorzkawy smak krwi.

 

Trzej mężczyźni weszli do środka.

 

– Ty, Grucha, no to czemu my ją mamy… tego, no wiesz? – zapytał największy o najbardziej tępym wyrazie twarzy. – Mielimy jechać na dyskotekę do Miłkorzyc.

 

– No to zaraz pojedziemy, Chuchro, nie? – odparł ten z bejsbolem, który przedtem uderzył kobietę w twarz. – Stara moja mówiła, żebymy się nią zajęli, bo dzieci demoralizuje czy takie tam. Sekundę zajmie, Chuchro. A ty, zdziro, chodź tu, bo cię zabijemy.

 

Zwiastunka krzyknęła i uciekła do kuchni, a stamtąd tylnymi drzwiami na zewnątrz.

 

– No kuźwa, cioty, łapcie ją, bo nam ucieknie! – ryknął Grucha.

 

– Dalibymy se spokój, Maciek – odezwał się trzeci z bandziorów, ten z włosami.

 

– A stul pysk, Szczuru, gówniarzu jeden. Teraz to już ją musimy złapać, bo po wsi rozniesie, że rozboje niby robimy… – warknął Maciek, czyli Grucha. – I będzie jak z tym starym z Cichego. Wściekał się, że my od niego z Chuchrem raz dwie bańki pożyczyli, no bo akurat miał, a to nasza wina, że nam potrzebne były? I my z dziadem potem musieli se tak od serca pogadać.

 

Chuchro zarechotał na to wspomnienie i zwalił na ziemię jedną szafkę z książkami.

 

– Nie rżyj, debilu, goń starą! – rzucił Maciek i w trójkę wybiegli za kobietą przez kuchenne drzwi. Noc była jasna i zaraz ujrzeli Zwiastunkę mknącą ile sił w nogach w stronę lasu.

 

Kobieta biegła i biegła, a upragniony las zbliżał się z każdym krokiem. Dopadła do granicy i zaraz ogarnął ją cichy, spokojny mrok. Tu było jej schronienie; niewyraźnie zarysowane pnie dumnych drzew, przypominające kolumny pradawnej świątyni, chroniły ją przed wzrokiem prześladowców.

 

Grucha, Chuchro i Szczuru dobiegli do lasu w chwile potem. Zagłębili się w mroczny, nieprzenikniony gąszcz. Było cicho, bardzo cicho, tylko od czasu do czasu odezwał się puszczyk. Szczuru co chwilę oglądał się przez ramię.

 

– Ty, Maciek, wracajmy. Tu dziwnie jest w tym lesie.

 

– Głupi jesteś. Nie jest gorzej, niż wtedy, jak my z Chuchrem tego dziadka z Cichego zakopywali, nie, Chuchro?

 

Chuchro roześmiał się bezmyślnie, gardłowo. Drzewa zatrzeszczały złowróżbnie, choć nie było wiatru, który mógłby poruszać starymi gałęziami.

 

– A odkopali go? – spytał Chuchro.

 

– E tam. Kto by chciał szukać dziada, co ma cztery bańki renty na miesiąc.

 

Grucha zaśmiał się z własnego żartu, a Chuchro zawtórował mu, lecz po chwili jego śmiech przerodził się w przeraźliwy krzyk. Chuchro potknął się.

 

– No i co się drzesz – Maciek wybuchł nową salwą śmiechu, ale jego wesoły nastrój zgasł jak zdmuchnięta świeca. Chuchro rzężąc i bulgocząc trzymał się za pierś, a spomiędzy palców wystawał mu stary korzeń, który nie wiadomo jakim sposobem przebił go na wylot. Nagle wykrzywioną twarz Chuchra pokryły pnącza bluszczu i zdawało się, że korzeń zwija się i wciąga go pod ziemię.

 

– O kurwa – zaklął Maciek i razem z Szczurem rzucili się do ucieczki, a strach dodawał im skrzydeł. Krzycząc, co chwila potykali się i obijali o panie drzew, a gałęzie chlastały ich po twarzach i mieli wrażenie, jakby cały las ruszył za nimi w pościg. Z okropnym wrzaskiem wypadli z gęstwiny i zatrzymali się dopiero przy starej lipie obok domu dziwnej kobiety. Maciek, dysząc ciężko, oparł się o drzewo.

 

– Co… co się stało z Chuchrem? – zapytał Szczuru drżącym głosem.

 

– Stul pysk.

 

Coś zachrobotało wewnątrz drzewa. Cisza.

 

– AAAAAAAA!!!!!

 

Skamieniały z przerażenia Szczuru popatrzył na brata. Grucha stał w ziemi po kostki, a wysoka zeszłoroczna trawa oplątywała go powyżej kolan, zaś jego szyję oplatały najcieńsze gałązki lipowe. Wydawało się, że coś zaraz go rozerwie.

 

– Pomóż mi!!! Pomóż mi, gnoju, bo cię, kurwa, zabiiijęęęę!!!!! – zawył Grucha. Szczuru rzucił się w jego stronę, ale jedna z gałęzi drzewa uderzyła go w twarz tak mocno, że upadł do tyłu i przeturlał się kilka kroków. Nagle coś chrupnęło i krzyk Gruchy urwał się nagle. Szczuru zauważył tylko, jak gałęzie zatoczyły okrąg na tle nocnego nieba, trzymając jakiś ciemny kształt. Lepka ciecz ochlapała przerażonego Szczura.

 

– Śpij spokojnie – rozległ się delikatny szept tuż obok chłopaka. Miał wrażenie, że to mówi drzewo, i prawie widział małe, zielone listki wyrastające z rdzenia tego głosu.

 

Z dzikim, nieludzkim rykiem zerwał się na równe nogi i uciekł w stronę wsi, budząc ludzi we wszystkich domach, które mijał. Nic już nie próbowało go zatrzymać. Kiedy dopadł domu, jego króciutkie włosy były siwe i nie był w stanie powiedzieć nic oprócz „Myślałem, że mnie pożre drzewo".

 

 

 

VIII

 

Zwiastunka siedziała po drugiej stronie lasu, na samym skraju. Dyszała ciężko, a serce w jej piersi waliło szybko i nieregularnie, jakby zaraz miało pęknąć. Nierównomierne bicie serca zdarzało się czasami, więc przysunęła kolana do piersi; wtedy zazwyczaj kołatanie ustawało, ale tym razem to nie pomogło. Ale nie była już ani trochę przestraszona. Gwiazdy nad jej głową świeciły ze spokojem milionów lat, i nigdy przedtem nie wydawały się Zwiastunce takie piękne. U jej stóp słała się kraina łagodnych wzgórz, rozświetlona tu i tam oknami domów.

 

Nagle tuż nad nią rozległ się śpiew – śpiew skowronka, i szarobrązowy ptak wylądował tuz obok niej.

 

– Witaj, Zwiastunko – powiedział. Jego głos był ciepły i wielobarwny jak wschód słońca. Kobiety nie zdziwiło to, że ptak mówi, tak samo jak to, że śpiewał w środku nocy. W tej chwili wszystko było możliwe.

 

– Przyleciałeś?… – szepnęła słabo. Na jej bladej twarzy tańczył lekki uśmiech.

 

– Jestem Skowronkiem. Latam zawsze tam, gdzie chcę.

 

– Myślałam, że przybędziesz jako lew…

 

– Wtedy łatwo byłoby ci się mnie bać, ale trudniej kochać – stwierdził Skowronek.

 

– To już… teraz?

 

– Każda pora jest jednakowo dobra.

 

– Tak… ale chciałabym jeszcze zobaczyć chłopca.

 

– Wszystko zostanie uczynione, abyś mogła go znów spotkać – rzekł ptak poważnie.

 

– Przykro mi, że… że nie wszystkich traktowałam tak, jak jego. Tak jakoś się zawsze składało… Nie miałam odwagi.

 

– Stało się najlepsze z możliwych. Nie ma tu nic do dodania – powiedział. I kobieta wiedziała, że Skowronek ma rację.

 

– To dziwne uczucie… odlatywać w samotności…

 

– Nie będziesz sama.

 

– Polecisz ze mną?… – Zwiastunka raz jeszcze ukazała zęby w uśmiechu. Serce waliło jak dziki ptak zamknięty w klatce.

 

– Zawsze latałem przy tobie, Zwiastunko.

 

Kobieta uśmiechnęła się po raz ostatni, a był to najpiękniejszy uśmiech w jej życiu, delikatny, słoneczny i pełen radości. Był w nim pierwszy dzień wiosny.

 

– Lećmy – powiedziała i przymknęła oczy. – Naprawdę zaczęła się wiosna.

 

I polecieli.

 

 

 

IX

 

Kacperek obudził się w środku nocy. Usiadł na chwilę na łóżku, bo miał wrażenie, że ktoś go woła. Po chwili rozpoznał ten głos.

 

– Do zobaczenia, ciociu – powiedział cicho. Owionęło go ciepłe tchnienie, niosące ze sobą zapach ziemi i muzykę przebiśniegów. Usnął.

 

 

* * *

 

 

Nigdy nie odnaleziono ciała Zwiastunki. Nikt go zresztą specjalnie nie szukał, tylko policja przeprowadziła rutynowe śledztwo bez żadnych efektów. Dużo większym echem odbiło się zaginięcie Macka i Chuchra, ale ich ciał także nie znaleziono. Nie wiadomo, co z tamtej nocy zostało w pamięci Szymka – na każdą próbę wydobycia z niego czegokolwiek zamykał się w sobie, mówiąc tylko „Myślałem, że mnie pożre drzewo".

 

Kacperek nie został nigdy doktorem ani księdzem, ani w ogóle „porządnym człowiekiem". Został muzykiem, skrzypkiem, czego babcia nie mogła mu wybaczyć do końca życia (a żyła w zdrowiu i w poważaniu jeszcze przez długie, długie lata). Ale Kacper przede wszystkim był Zwiastunem i pozostał nim do końca życia. A gdziekolwiek się obrócił, tam rozkwitały skowronki.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

przyjemnie się czyta :) pozdrawiam :)

Piękny tekst. Prosty do tego stopnia, że można go nazwać naiwnym, ale to pozór i takie miano byłoby błędem.
---------
Gdzieś tam mignęlo mi coś jakby literówki, jakieś błędnie użyte słowo --- nie będę odszukiwał; to, że mignęło, oznacza zafrapowanie lekturą, co jest ważniejsze od sporadycznych pomyłek.

No a teraz - choć muszę przyznać, że opowiadanie podobało mi się - mam wrażenie, że powyższy tekst zasługuje na kilka tygodni leżakowania w szafce, albo oczekiwania na sprawdzenie gdzieś wśród innych opowiadań na dysku twardym.

Clou: Nie jest źle. Trzeba popracować nad stylem i interpunkcją. Nie jest źle. Ale trzeba popracować nad cierpliwością przy pracy :-)

Życzę miłych chwil przy pisaniu następnych opowiadań.
Pozdrawiam ciepło.

Ostatnie zdanie- "rozkwitały skowronki" Jesteś pewien że rozkwitały? A nie nic innego?
Poza tym- piękna baśń.
Daję 5 za całokształt

Jak dla mnie momentami za blisko Ci do Coelho (i to nie jest komplement). Nie powiem, żebym nie przeżywała tekstu, ale chyba jednak troszeczkę mnie rozczarował. Chociaż w ogólnym rozrachunku i tak jest dobrze :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka