- Opowiadanie: Marcus Guard - Goście cz.2

Goście cz.2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Goście cz.2

Kulą z wiatrem Ziemskich zmian, osłabiam cię.– Stwór ryknął w furii. Wyszarpnąłem oręż i ponownie naciskając spust wepchnąłem go w ranę. Miecz stał się ciężki jak kamień.

– Kulą z ziemią z serca Iglicy łamię cię!- Do dźwięków gitary dołączyły chóry, niemal ogłuszając mnie swoją mocą. Zeskoczyłem z bestii w ostatniej chwili, inaczej przygniotła by mnie obracając się na grzbiet. Był to desperacki krok, gdyby się udał to już bym nie żył. Ale bestia zagrała ostatnia kartę i przegrała. Była na mojej łasce. Podbiegłem do jej głowy. Zaczęła krzyczeć swym nieludzkim głosem próbując wygramolić się na nogi. Nie miała nawet czasu na to.

Nie! Nie! Błagam! Zaklinam! Obiecuje! Przeklinam!- I tak świergotała, obiecując i klnąc na zmianę.

– Kulą z wodą z samych źródeł Piekła, oczyszczam cię!- Wszystko pokryło się rosą. W tym przeraźliwym upale, wilgoci i wietrze nie dało się oddychać. Spuściłem miecz całą swą siłą, ślepy od żywiołów. Napotkałem opór i ciąłem dalej. Głowa poczwary spadła na ziemię a ciało zaczęło drżeć w konwulsjach. To jeszcze nie koniec. Zacząłem szeptać.

– Mocą ludzkiej myśli i czynu wiążę cię.– Przyszpiliłem głowę demona do podłogi i nacisnąłem spust. Istota wydała z siebie ostatni jęk. Gitarowe riffy i chóralny śpiew zlały się w jedno sprzężenie zwrotne. Trwało wieczność lub mgnienie oka.

Podniosłem się, nawet nie zauważyłem gdy ukląkłem. Otwarłem bębenek miecza i pozwoliłem wysypać się łuskom na podłogę. Schyliłem się z trudem jak starzec i podniosłem jedyną nie wystrzeloną. Była czarna i pulsowała nienawiścią. Słyszałem złorzeczenia demona. Nic wielkiego. Spojrzałem na truchło stwora, ale już go tam nie było. Wszystko czym był demon tkwiło uwięzione w pocisku. Jednym ruchem zamknąłem magazynek i schowałem miecz do pochwy. Znowu był niewidoczny dla wszystkich prócz mnie. Opadłem na kolana z wyczerpania. Muzyka kojąco cichła.

Nie wiem jak długo tak siedziałem. Wyrwał mnie z odrętwienia szaleńczy śmiech. Spojrzałem w stronę wejścia. Szajbus wrócił.

– Ha! Ha! Ha! Teraz to wszystko moje! A jak cię zabije będę miał jeszcze więcej! Słyszałem demona!- Nadal miał na sobie wybuchową kamizelkę i trzymał mnie na muszce swoim karabinem. Wyglądał jakby już dawno przekroczył granice szaleństwa i machał do mnie z mroku który był już poza ludzkim zasięgiem. Nie miałem siły poruszyć się a co dopiero z nim walczyć. Miałem przesrane.

Popatrzyłem za niego. Spróbowałem się zaśmiać ale wyszedł z tego tylko charkot.

– Co ciebie tak śmieszy! Ja mam broń.– Zapiszczał. Skupiłem na nim swoje nienaturalne oczy.

– Pa pa szajbusku. Powiedz boom.

– Boom?– I wybuchł rozpryskując się wszędzie. Umarł z żartem na ustach. Zacharczałem z radości trochę więcej.

– Ruszysz w końcu dupę czy muszę ci oko wydłubać?– Czarny kruk wylądował przede mną.

– Nie mogłeś go wysadzić wcześniej?– Nilbog, jaka księżniczka w potrzebie taki rycerz.

– Ty miałeś swoje wejście a ja chciałem mieć swoje.– Przekrzywił swoją ptasią głowę.– Jesteś mi coś winien.

– Dopisz to do rachunku. Albo lepiej. Ureguluj go z tego co tutaj zostało.– Machnąłem ręką na skarbiec. Dopiero teraz zauważyłem, że był pełen dymu a wszędzie walały się płonące banknoty.

– Tia, do dupy z takim układem. Jesteś mi winien przysługę. A teraz ruszaj się, spadamy stąd.– Podleciał do mnie i usiadł mi na ramieniu. Wstałem z trudem i rozejrzałem się. Zanosiło się na ładne ognisko. Już było trudno oddychać, a od wilgotnych banknotów dym był ciemny i gęsty. Ale zauważyłem to czego szukałem. Trzymając się tak nisko jak tylko mogłem podszedłem do ciała Scarlett. Sprawdziłem jej puls. Była nieprzytomna, ale żyła. Ech, robota bohatera nigdy się nie kończy. Wyniosłem ją ze skarbca. Po chwili zastanowienia wróciłem jeszcze do niego z ciężkim sercem po sztylet i notatnik, przynajmniej to co z nich zostało. Wziąłem też parę cegiełek. Praca złodzieja tez nigdy się nie kończy. Zamknąłem za sobą drzwi do skarbca. Dym wypełniał cały korytarz , ale szybko się przerzedzał. Pewnie istniały jakieś zabezpieczenia na podobne okazje. Pożar spowodowany piekielnymi demonami i inne takie.

– Nilbog, otwórz drzwi do skrytek.– Kruk wzbił się z mojego ramienia i wylądował przed wejściem. Poobracał swoją ptasią głowę i usłyszałem cichy ciąg kliknięć. Potem wrócił na moje ramię.

– Naprawdę jesteś mi za dziś coś winien.– Zignorowałem go. Wniosłem sekretarkę, złodziejkę, potencjalną kochankę do pomieszczenia, dużo dźwigałem jak na tak małą kobietę. Położyłem ją pod ścianą. Sprawdziłem, co z senatorem. Wyglądał w porządku, lekko blady ale żył. Nie chciałem sobie pozwolić na chwile odpoczynku, jakbym usiadł to zapewne od razu bym zasnął. A nie chciałbym być tutaj gdy zjawi się policja. Nilbog latał po całym pomieszczeniu otwierając skrytki na chybił trafił i przeglądając ich zawartość.

– Nie można ciebie nigdzie zabrać.

– Ty mi to mówisz?

Zastanowiłem się przez chwilę i podjąłem decyzję. Szepnąłem „sole trzeźwiące” i natychmiast zmaterializowały mi się w ręce. Najpierw ocuciłem senatora. Trochę to trwało, ale gdy przestał kaszleć i wymiotować wyglądał prawie normalnie.

– Jest pan bezpieczny ale musimy porozmawiać.– Chciał coś powiedzieć ale z ust wydobył się tylko skrzek. Westchnąłem. Wyciągnąłem rękę.

– Woda.– Pociągnąłem dużego łyka z butelki. To było boskie uczucie, nawet nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo chciało mi się pić. Podałem ją senatorowi.

– Co… co się stało?

– Nic wielkiego. To co zwykle. Jest pan bezpieczny.– Zrobiłem dramatyczną pauzę.– Teraz musi pan czekać aż niebiescy chłopcy pana znajdą. Chcę porozmawiać o pana podopiecznej.– Nie interesowała mnie jego strona historii. Albo już ją znałem, albo nie była taka interesująca. Patrzył na mnie nic nie rozumiejąc.

– Ona jest, a raczej była z nimi. Współpracowała z bandytami.– Widziałem niedowierzanie w jego oczach.– To ona pewnie zaproponowała by wybrał się pan dzisiaj do banku pod jakimś pretekstem. Pewnie owinęła sobie pana dookoła palca.– Niedowierzanie przechodziło teraz w gniew i poczucie zdrady.– Nie ma w tym nic złego, jest piękną kobietą. Nikt by się temu nie oparł. Chodzi mi o coś innego. Proszę jej nie wydawać.

-Co?!

– Cicho.– Nie pozwoliłem mu dojść do słowa. Jak zawsze nie wiedziałem ile mam czasu. Nilbog dalej otwierał skrytki, czasem wyrzucając ich zawartość na ziemię.– Dzięki tej sprawie wygra pan każde wybory, w których pan wystartuje. Z miejsca. A na nowym stanowisku przyda się panu osoba przebiegła, na którą ma pan haka. Proszę o tym pomyśleć.– Zrobił nadąsana minę ale widziałem, że już zaczął to rozważać. Prawy człowiek ale nadal polityk.– Po dzisiejszych wydarzeniach będzie tyle sprzecznych historii, że na pewno coś pan wymyśli by ją z tego wyciągnąć. A co do mojego honorarium…– Uśmiechnąłem się. Powiedziałem mu ile wyniosą go moje usługi. Zrobił wielkie oczy i zaczął protestować.

– Sza. Żyje pan, to po pierwsze. Z tego co pamiętam żaden zakładnik nie zginął, to po drugie. Po dzisiejszych wydarzeniach sponsorzy będą do pana walić drzwiami i oknami, to po trzecie. A po czwarte.– Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej. Euforyczna radość z przeżycia, to było to.– Co by się stało z pana wizerunkiem gdyby wyszło na jaw, że sypiał pan z sekretarką, która potem okazała się terrorystką?!- Wygrałem i on to wiedział.– Teraz proszę poudawać nieprzytomnego czy coś. Muszę porozmawiać z pana urzędującą sekretarką.

Podszedłem do niej i przeszukałem ją. Zabrałem jej wszystko co mogło świadczyć o jej powiązaniu z terrorystami. Zabrałem jej też mój mały pistolet i posunąłem go po podłodze w stronę senatora. Wziął go bez słowa i oparł się o ścianę zamykając oczy. Ocuciłem ją. Sytuacja się powtórzyła, kaszel, wymioty, woda.

– Przegraliście, Roso czy Scarlett czy jakkolwiek ciebie nazywać. Reszta nie żyje albo jest właśnie zakuwana w kajdanki. Ale ty masz okazję wyjść z tego obronna ręką. Zainteresowana?– Pokiwała głową nie ufając swojemu głosowi. Czekałem dalej. W końcu powiedziała łamiącym się głosem.

– Tak.

– Świetnie! Układ jest prosty. Dalej będziesz pracowała dla senatora, ale bez swoich gierek. Od dzisiaj żyjesz w celibacie. Rozumiemy się?

– Tak.

– Nie słyszę.

– TAK.

– Już lepiej. Dostarczysz mi też wszelkich możliwych informacji o waszej organizacji i tym, kto powiedział wam o tej skrytce. Chce tez wiedzieć skąd wytrzasnęliście świętej pamięci Greya.– Poczekałem na odpowiedź. Gdy nie nadeszła mówiłem dalej.– Maleńka. W więzieniu będziesz miała jeszcze mniejsze szanse na przeżycie niż u boku jednego z najpotężniejszych ludzi w kraju w drodze na sam szczyt. A po dzisiejszym on nie będzie mógł nawet skoczyć do kibla bez żołnierza marines do podcierania tyłka. Więc czy mnie rozumiesz?

– Tak.

– I ostatnia rzecz.– Musiałem być naprawdę zmęczony, robiłem się miękki.– Znajdź sobie jakiegoś porządnego faceta.. Bo ten szajbus…– machnąłem ręka przed sobą w niezrozumiałym geście. Znów spojrzała na mnie tymi swoimi pięknymi oczami. Rude kręcone włosy, teraz potargane i brudne, okalały jej twarz. Patrzyła na mnie z mieszaniną strachu, podziwu, nienawiści i czegoś jeszcze. Zadrżałem w duchu. Niebezpieczna kobieta.

– I oczekuje przelewu do piątku. Ciao.

Ruszyłem do wyjścia, po drodze gwizdnąłem na Nilboga. Ledwo do mnie podleciał, tak był obładowany różnego rodzaju biżuterią.

– A dla mnie też masz coś?– Jego odpowiedz była nie zrozumiała przez wielki rubin w jego dziobie. Chyba nie. Zamknąłem za sobą drzwi do skrytek zostawiając w banku senatora i byłą panią szajbusową. Pewnie mieli sobie dużo do powiedzenia. Przeszedłem przez już prawie wolny od dymu korytarz. Teraz musieliśmy się tylko wydostać z banku niezauważeni przez szwadrony policji, służb specjalnych i oddziałów SWAT-u. Żaden problem.

To ja – Jack Pride. Czynię świat lepszym po jednym demonie naraz.

Koniec

 

Marcus Guard

 

Jest to moje pierwsze opowiadanie i byłbym wdzięczny za komentarze. Do tej historii jest jeszcze epilog ale doszedłem do wniosku, że byłoby to już za dużo.

Koniec
Nowa Fantastyka