- Opowiadanie: Morgon - Siewca (cz.II)

Siewca (cz.II)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Siewca (cz.II)

Gwistia podeszła do łóżka, na którym owinięta wokół poduszki leżała Sefina. Służąca usiadła na obok i już chciała coś powiedzieć, ale księżniczka ją ubiegła.

– Idź sobie – dobiegł głos, stłumiony przez poduszkę. Słóżąca położyła się za Sefiną i przytuliła do siebie, siłą wyrywając uprzednio z rąk poduszkę i odrzucając jak najdalej od łóżka.

– To już czwarty dzień jak leżysz na łóżku. Zjedz coś chociaż – zaproponowała.

– Nie jestem głodna – wyjęczała księżniczka. – Nic nie chce.

– Widzę. Już nawet nie odwiedzasz swojego lubego. – Sefina odwróciła się twarzą do przyjaciółki.

– Dziś pójdę. Niezależnie od wszystkiego, chcę być przy nim – powiedziała i w jej oczach zalśnił pomysł. – Pójdę teraz. Po co czekać do wieczora. Przecież jest w więzieniu.

– To zły pomysł Sefi – nie zgodziła się Gwistia, kręcąc przecząco głową.

– Dlaczego niby? – zapytała księżniczka energicznie wstając z łóżka. Służąca wiedziała, że ta już podjęła decyzję. Mimo to spróbowała przemówić księżniczce do rozsądku.

– A co jak was złapie twój ojciec?

– Nie złapie. Po co miałby fatygować się na starość do lochów?

– A jednak był tam i osobiście rozmawiał z Mygrofem i to dwa razy.

– Niemożliwe – powiedziała szczerze zdziwiona Sefina. – Nie zabawię długo. Chcę go tylko zobaczyć…

– I poczuć w sobie? – zapytała przyjaciółka i westchnęła, ale księżniczka ją zignorowała.

– Pomóż mi się ubrać – nakazała. Założyła długą szarą, zwiewną suknię, z dużym dekoltem i już po chwili, nie zważając na prośby Gwistii, szybkim krokiem schodziła po schodach. Jak dziewczynka bawiąca się w podchody przemknęła koło sal audiencyjnych i jadalni. Zeszła na najniższy poziom zamku. Podziemia ociekały wilgocią i chłodem. Szybkim krokiem podeszła do strażnika siedzącego przy głównej kracie. Jadł właśnie zupę i niechętnie podniósł głowę z nad miski, a widząc księżniczkę bezgłośnie zaklął pod nosem. Skłonił się wycierając usta.

– Muszę się natychmiast widzieć z Ravanem Mygrofem – powiedziała. Strażnik, który już nie raz był świadkiem tych pilnych wizyt tylko skinął głową. Widać było, że jakieś słowa cisną mu się na usta, ale tylko posłusznie sięgnął po klucze i otworzył kratę.

– Za fatygę – szepnęła do niego, kładąc monetę na stole, po czym weszli do środka. Strażnik zamknął za nimi kratę. Przeszli przez korytarz do ostatniej celi. Sefina starała się nie zwracać uwagi na wychudzonych i pobitych więźniów jej ojca. Klucz szczęknął w drzwiach i już po chwili księżniczka była w ramionach zaskoczonego Ravana.

– Co ty tu robisz o tej porze? – zapytał.

– Musiałam cię zobaczyć.

– To ryzykowne…

– Ktoś mi już to dzisiaj mówił – przerwała mu.

– Ale jak nas… – zaczął, ale nie zdołał się opędzić od jej pocałunków i w końcu poddał się rozkoszy.

Gdy już leżała z podwiniętą spódnicą na łóżku, a na niej Ravan zabierając się do dzieła, szczęk klucza w zamku wyrwał ich z miłosnego transu. Dwóch strażników wbiegło do celi z potężnymi biczami, którymi bili na oślep nie patrząc kogo z dwójki zakochanych dosięgają. Ravan nie próbował się bronić, bo wiedział, że pogorszy tym jedynie ich sytuację. Starał się brać uderzenia na siebie, by ochronić dziewczynę, ale razy spadały zbyt gęsto i w końcu nie wytrzymał i osunął się na ziemię. Wtedy jeden napastnik nadal okładał jego, a drugi smagał biczem dziewczynę nadal rozłożoną na łóżku w jednoznacznej pozycji. Razy spadały na gołe uda, piersi chronione jedynie zwiewną tkaniną i twarz zasłoniętą dłońmi, z pod których wydobywały się dzikie wrzaski.

– Dość – nakazał po jakimś czasie chrapliwy, gardłowy głos starca. – Dawać mi go tu – dodał po chwili i strażnicy przywlekli Ravana przed oblicze króla. Aldwin zacisnął dłoń w pięść i uderzył więźnia w twarz. Po chwili namysłu poprawił z drugiej strony.

– Śmiesz bałamucić moją córkę pod moim dachem?! – krzyknął mu prosto w twarz, głosem głębokim i donośnym, należącym do Króla Aldwina Przywódcy, Aldwina Zwycięzcy, jakim był w czasach młodości. Ravan nie odpowiedział. Żadne tłumaczenie by nie pomogło. Jedyną szansą było czekać, aż król się wykrzyczy i osobiście wymierzy mu kilka solidnych batów. Ale nie liczył zbytnio na taką pobłażliwość. – Co ci tak nagle mowę odjęło Mygrof?! – Uderzył ponownie.

– My się kochamy! – krzyknęła Sefina wypluwając przy typ trochę krwi z rozciętej wargi.

– Widzę! Wobec tego zamilcz ladacznico, a może pozwolę ci żyć – powiedział do córki.

– Słuchaj no Mygrof – zwrócił się znów do Ravana – lepiej było by dla ciebie, żebyś miał sensowną odpowiedź na moje pytanie. – Więzień nie podniósł nawet wzroku. – Tak też myślałem. Dziesięć batów Chłostem może odświeży ci pamięć – zarządził. Ravan stał niewzruszony przyjmując wyrok dziesięciu ledwie batów z ulgą, ale Sefina doskonale wiedziała, czym jest Chłost. To długi bicz z czterema misternie ćwiekowanymi końcówkami i nawet najmężniejsi mówili królowi, co tylko ten chciał usłyszeć pod uderzeniami Chłosta. Aldwin podszedł do Sesiny.

– Coś tak pobladła? – zapytał. – Nie przejmuj się nim, bo dla ciebie też mam niespodziankę… córko. Tak bardzo cię swędzi między nogami, że musisz się zakradać do mojego więzienia? To bądź pewna, że tam gdzie trafisz, nie jeden cię podrapie – powiedział ze złowrogim uśmiechem. – Zabrać mi ją na niższy poziom i zebrać kilkudziesięciu chłopów, którzy mają chęć sobie popieprzyć! – poinstruował strażników. – Mają całą noc niech się pobawią, a od rana niech zarabia na chleb jako dziwka w burdelu!

– Ojcze – wychlipała Sefina przez łzy.

– Nie jesteś już moją córką! – powiedział i splunął pod nogi. Wyszedł z więzienia, a za nim strażnik poprowadził szamoczącą się księżniczkę. Nim zniknęli na schodach, Sefina usłyszała smagnięcie Chłosta i rozdzierający krzyk Ravana. Zapłakała jeszcze mocniej.

 

Rozległe równiny Raghatanu rozciągające się od doliny rzeki Mętnej, aż po Pierwotną puszczę, będącą wschodnią granicą państwa, przyprawiały o dreszcze. Nie tyle samo miejsce co jego mieszkańcy, którymi były porywiste wiatry, towarzyszące Alii odkąd przeprawiła się promem na drugi brzeg rzeki i ruszyła na północ. Po prawej stronie, daleko na horyzoncie rozciągał się zielony pas dzikiej puszczy, do której nikt o zdrowych zmysłach bez powodu się nie zapuszczał. Było to siedlisko żywiołaków, topielców, rusałek i wszelakich innych nieludzkich stworzeń, które nie były przyjazne człowiekowi.

Dziewczyna skryła się przed szalejącymi wichrami w konarach samotnego, starego drzewa. Zamierzała tu spędzić noc, która nieubłaganie rozciągała swój płaszcz na niebie. Cały dzień za towarzysza miała jedynie wiatr gwiżdżący nieskładne melodie do ucha. Towarzysz ów dał się jej mocno we znaki. Odkąd wyjechali z Kyrtos nie założyła czarnego płaszcza Siewcy. Uświadomiła sobie, że na rubieżach kraju nie spotka zbyt wielu ludzi, tak więc została w swojej nowo uszytej sukience. Wiatr choć porywisty, był ciepły i nie potrzebowała innego okrycia. Na wszelki wypadek jednak wyjęła, do tej pory ukryty wisiorek, będący atrybutem jej profesji i zawiesiła na szyi. Jednak nie zamierzała używać magii, najdłużej jak będzie to możliwe, licząc na zachowanie anonimowości i, że nikt nie będzie jej niepokoił w wędrówce na północ. Miała nikłą nadzieję, że wrogowie nie podejrzewają, iż uda się w tym kierunku.

Cały czas obawiała się, że nie znajdzie w księgach Anahita żadnych wskazówek. Czuła się odpowiedzialna za rozpętanie tego zamieszania i postanowiła zagrać w tą grę, mimo ryzyka, jakie się z tym wiązało. Margit mówiła o sile jaką musi zdobyć, by liczyć się w tej grze, ale Alia nie czuła się wcale silna. Nawet teraz pod ogromnym wiekowym dębem, wyczuwała przytłaczającą ją pustkę pogranicza. Czuła strach, który kazał się wycofać oraz ciekawość, która pchała ją naprzód. Obydwa te uczucia dotyczyły czekającej ją i cały świat przyszłości. Nadchodziły wielkie zmiany, a znany porządek rzeczy zostanie zachwiany i zniszczony. Nastanie nowe. Nie wiedziała tego, zwyczajnie to czuła. Jakby przemawiające do niej przez cały dzień wichry niosły ze sobą tą wiadomość, niczym demoniczne wieszcze znające przyszłość.

Skryła się przed nimi w prastarych konarach dębu. Uprzednio nazbierała chrustu, jakiego pełno było pod drzewem, które wiatr obdzierał z każdej suchej gałęzi. Rozpaliła ognisko. Posiliła się kawałkiem suszonego mięsa, zakupionego w Rydool i popiła wodą. Skromny posiłek musiał wystarczyć do rana. Zapas jedzenia, jaki miała ze sobą, musiał jej wystarczyć praktycznie do samego Dannew. Może, jak szczęście dopisze, to trafi na niewielką górską osadę na granicy z Yrlin, jednak nim tam dotrze pieszo, może minąć nawet tydzień, albo i dłużej. Konno skróciła by swoją podróż dwukrotnie, ale choć była Siewcą, potrzebowała pieniędzy by za niego zapłacić. A tych już nie miała.

Nad ranem obudziły ją krople deszczu przesiąkające przez koronę drzewa. Od boku wiatr ciskał strumienie wody w jej stronę, ale te rozpryskiwały się na powierzchni grubych korzeni w których spała. Westchnęła ciężko i z ociąganiem ściągnęła z siebie czarny płaszcz i założyła go, zakrywając kolorową sukienkę. Nałożyła głęboki kaptur na głowę i ruszyła przed siebie, na przekór nie przychylnej pogodzie.

Szła ciągle przed siebie, przez niezmienny krajobraz podeschniętych traw i rozsypanych po nich kamieniach. Gdzieniegdzie osłonięty większym kamieniem od wiatru, wyrastał karłowaty krzew, lub drzewo, walczące o życie z niesprzyjającymi warunkami pogodowymi i z kamienistym, nieurodzajnym podłożem. Czasami przypominała sobie o puszczy na wschodzie, która wyznaczała jej drogę i korygowała kierunek, gdy za bardzo się do niej zbliżyła, lub oddaliła. Dni zdawały się nie mieć końca. Słońce nie odmierzało czasu, przemierzając drogę od wschodu do zachodu, schowane za grubymi warstwami chmur. Gdy wreszcie zaczynało się ściemniać, zostawało ledwie kilka minut na znalezienie jakiegoś schronienia na noc, nim zapanują całkowite ciemności. Czasami schronieniem było drzewo, choć już nie tak imponujące, jak to pierwszego dnia. Innym razem kolczasty krzew, który osłaniał chociaż od porywistego wiatru, a czasami tylko sterta kamieni. Piątego dnia, gdy się obudziła nadal padało. Straciła wszelką chęć do kontynuowania podróży. Skryta pod płaszczem postanowiła użyć swej mocy, by rozpędzić chmury, ale nie potrafiła skupić myśli, które rozpływały się jedna za drugą. Było to zupełnie inne uczucie, niż blokada jaką nałożył na nią Lekan podczas ataku bandytów. Tym razem sięgała w głąb swojego umysłu, ale nie potrafiła skorzystać z magii. Zupełnie jakby zapomniała jak to się robi. Zrezygnowana wcisnęła się głębiej w szczelinę między głazami, które dodatkowo porastały drobne krzewy i ponownie zapadła w sen.

Rankiem coś ją obudziło. Był to brodaty mężczyzna pochylający się nad nią. Alia zareagowała błyskawicznie wymierzając mu potężnego kopniaka w klatkę piersiową. Wstała błyskawicznie. Wyswobodziwszy się z mokrego płaszcza przytknęła koniec swego miecza do gardła gościa. Ten w uspokajającym geście rozłożył ręce, jednak dziewczyna nie odłożyła broni.

– Kim jesteś?! – zapytała ostro.

– Właściwie to nikim – odpowiedział nieznajomy z uśmiechem. Alia pchnęła miecz w przód, bardziej napierając na gardło ofiary. Ten szybko stracił ochotę na żarty i z trudem przełknął ślinę. – Sprawdzałem czy żyjesz. Przyjaciele powiedzieli mi, że idziesz na północ, więc wyszedłem ci na spotkanie. Nie często miewam gości.

– Jacy przyjaciele? Kim jesteś? – powtórzyła.

– Jestem pustelnikiem. Możesz… – powiedział wskazując na ostrze. Dziewczyna pokręciła przecząco głową, na co zerwał się potężny wiatr i szaleńczy podmuch wyrwał miecz z jej ręki ciskając go o odległe kamienie. Oniemiała Alia patrzyła jak nieznajomy wstaje i rozciera skórę na gardle. Westchnął.

– Zacznijmy jeszcze raz – powiedział podając jej rękę. – Agir.

– Alia – przedstawiła się. – Przepraszam. Przestraszyłeś mnie – dodała po chwili.

– Nie miałem takiego zamiaru. – Na jego twarz powrócił szeroki uśmiech. – Jesteś cała przemoczona – stwierdził. Na co Siewca tylko wzruszyła ramionami. – Może wstąpisz do mnie? Osuszysz się, zjesz coś ciepłego?

– Chyba muszę odmówić. – Potwierdziła słowa przeczącym ruchem głowy.

– Mieszkam dwa dni drogi na północny zachód stąd – powiedział. Alia popatrzyła na niego ze zdumieniem.

– Szedłeś dwa dni w deszczu by wyjść mi na spotkanie?

– Nonsens – zaśmiał się głośno zarzucając kaptur na głowę. – Moim wiatrolotem dotarłem tu w kilka godzin. – Wskazał pojazd kształtem przypominający płaskodenną łódź ze skrzydłami niczym ptak i ogromnym żaglem, którego dziewczyna do tej pory nie zauważyła i patrzyła na Agira jeszcze bardziej zdumiona – Odpoczniesz i może nawet zyskasz trochę na czasie.

– Zaskakujesz mnie Agirze – powiedziała z przekonaniem. – Do tego tyle o mnie wiesz. – Teraz to on wzruszył ramionami. – Jak to działa? Czyżby twoi przyjaciele ci pomagali? – zmieniła temat, wskazując na pojazd. Mężczyzna skinął głową.

– Nie traćmy czasu – ponaglił, ale Alia się zawahała. Przypomniała sobie słowa Mergit i cofnęła o krok.

– Dlaczego niby miałabym ci zaufać? – zapytała, na co Agir jedynie wzruszył ramionami.

– Masz moje słowo – odpowiedział. Nie było to bynajmniej zapewnienie, które by ukoiło jej obawy, jednak brakowało jej pożywienia i naprawdę tęskniła do luksusu, do ciepłego posiłku i możliwości ogrzania się przy ogniu. To przechyliło szalę i Alia weszła na niewielki pokład wiatrolotu zasiadając nisko obok właściciela. Ten nałożył na nich matę z grubego materiału przypinając ją pasami do kadłuba.

– To ochroni nas od wiatru, gdy moi przyjaciele nas poniosą – wyjaśnił. Potem Alia już nic nie słyszała, gdy Agir próbował przekrzyczeć ogromny huk. Poczuła tylko jak się poruszyli jadąc po równinie i co chwila podskakiwali na kamieniach. Gdy skoki maszyny stały się naprawdę długie, Agir pociągnął dźwignię, która jak potem tłumaczył poruszała skrzydłami i wystartowali.

 

Chłód kamiennej ściany celi przyjemnie koił ból rozrywający plecy. Oddech Ravana wreszcie zwolnił, wracając do normy. Mężczyzna przyjął trzy ciosy Chłostem i już po pierwszym jego organizm doznał tak potężnego szoku, że więzień stracił przytomność. Oprawcy szybko go ocucili i gdy powrócił zmysłami, na plecy padł kolejny cios. Sam bat użyty z odpowiednią precyzją potrafił zadać ból, a ćwieki, którymi obdarzono Chłosta wbijały się głęboko w skórę. Dlatego też nie samo uderzenie bata było najgorszym elementem tortury, a raczej jego odjęcie od ciała, które skutkowało wyrwaniem fragmentów ciała razem z wyszarpywanym ćwiekiem. Aldwin nakazał wykonanie dziesięciu powtórzeń i nie wiedzieć czemu kat wykonał tylko trzy ciosy i wrzucił go na pół żywego do celi. Faktem jest, że kolejnych ciosów by już nie przeżył. I choć jeszcze przed chwilą leżał na podłodze zwijając się z bólu, to w duchu cieszył się, że nie padły kolejne ciosy. Jak się później okazało, jego radość była przedwczesna.

Po trzech dniach, gdy jego rany przestawały już piec żywym ogniem przed celą Ravana stanął kat. Poczekał aż strażnik otworzy kratę i wszedł do środka. Więźnia przeszedł dreszcz zamrażając całe ciało w bezruchu i ściskając lodowatą ręką gardło. Kat miał na sobie poplamione skórzane spodnie i ciężkie buty oraz charakterystyczny stożkowy kaptur zasłaniający całą głowę, włącznie z twarzą. Jedyne otwory znajdowały się na wysokości oczu oprawcy, by ten mógł widzieć swe ofiary i z chirurgiczną precyzją wyciągać z nich informację, bądź też torturować je, dla samej tylko tortury, ku uciechy Aldwina.

Złapał Ravana za ramię i przekręcił na brzuch. Ten nie protestował w żaden sposób. Nie widział ściany celi, którą miał teraz przed oczami. Jego umysł skupił się na odbieraniu bodźców, na dotyku mroźnych rąk zakapturzonego mężczyzny, który badał rany na jego plecach. Przestał myśleć, nie był w stanie zebrać myśli w jedną całość. Strach go sparaliżował do tego stopnia, że gdy kat bąknął pod nosem, że się nadaje, Ravan zwyczajnie zemdlał.

Nie czuł nic, gdy muskularny oprawca wlókł go do swojej sali tortur. Dopiero później ocknął się rozkrzyżowany na szerokim pieńku, leżąc na brzuchu. Pierwszą sensowną myślą było błaganie wszystkich bogów o powrót do nicości, o oddzielenie się od ciała, na które zaraz spłynie niewyobrażalny ból. Lecz bogowie nie posłuchali jego pospiesznych modłów i na Ravana spadł z góry kubeł zimnej wody, sprowadzając jego świadomość jeszcze bardziej na ziemię.

– No i czegoście tacy zdziwieni… Tego, no… Panie Mygrof? – doleciało do więźnia pytanie. – Przecie zostało wam jeszcze siedem razów. – Ravan próbował coś powiedzieć, ale myśli nie chciały się układać w sensowne słowa i tylko zabełkotał coś pod nosem, a potem łzy popłynęły mu po policzkach. Nigdy nie był typem bohatera, a tym bardziej nie chciał nigdy zostać męczennikiem.

– Nasz król jest nieustępliwy. Tego, no… Wiecie, ja nawet go delikatnie napomniałem, że raczej tego nie przetrzymacie, a już na pewno umysł wam odejmie jak świętej pamięci Ubimurze. Po dziesięciu razach siedział aby w kącie celi z wiecznie otwartą gębą i się smarkał. Ale nic biedak nie jadł, to tego, no… to i szybko zszedł. – Zrobił pauzę lustrując Ravana. – Ale wam rokuję szybszą śmierć, boście marnej postury, nie to co tamten. Ubimur to był kawał chłopa. A swoją drogą, to dziwię się naszemu władcy, że sam nie chwycił za bacika i ci garba nie przeszkolił, jak zobaczył cię ze swoją córką tam na górze. – Zaśmiał się, a potem skrzywił widząc minę Ravana.

– No i co tak patrzysz na mnie. Nie szukaj, tego… współczucia u kata. Zresztą ja nie pcham się w te dziury, w które nie powinienem. – wzruszył ramionami. – Ja tu tylko pracuje. Ciesz się, że król nie kazał cię skrócić o tą część, którą tak bardzo polubiła jego córeczka. No, tego dobra, dość gadania. Miejmy to już obydwaj za sobą – powiedział, po czym wziął do ręki Chwosta. W Ravanie coś drgnęło. Coś co nie było częścią niego i szarpnęło nim wewnętrznie. Targało nim konwulsyjnie. Więzień zaczął się wić spiralnie na pieńku, szarpiąc łańcuchami i wywracając oczami.

Kat pomyślał, że już od samego gadania, więźniowi odjęło rozum, ale na wszelki wypadek wziął kubeł lodowatej wody i chlusnął na Mygrofa. Ten szarpnął się jeszcze kilka razy i opadł na pieniek. Otworzył oczy, dając tym samym oprawcy znak do działania, ale nim padł pierwszy cios otchłań rozstąpiła się przed oczami Ravana.

 

W maszynie Agira było ciepło i przede wszystkim sucho, ponieważ materiał jakim byli przykryci skutecznie izolował ich od wiatru i deszczu. Przemęczona ostatnimi dniami Alia, momentalnie zapadła w sen zaraz po starcia.

Lot nie trwał długo i już po jakichś dwóch godzinach maszyna zaczęła wytracać wysokość. Potem ze snu zbudził dziewczynę plusk wody. Czuła jak pojazd sunął po jej tafli wytracając prędkość. W chwilę po tym, jak tarcie o kamienie i ziemię zastąpiło szum wody, maszyna zatrzymała się w miejscu.

– Jesteśmy na miejscu – powiedział uśmiechnięty pustelnik odpinając pasy. Odrzucił matę do tyłu i wyszli na deszcz. Wiatr pokłaniał sosny i świerki rosnące w niewielkim zagajniku nad skromną drewnianą chatą. Budynek stał u podnóża gór, których szare szczyty górowały nad otoczeniem, tworząc zwartą ścianę stanowiącą północną granicą Raghatanu, z Yrlin. Na wschodzie nie było widać Pierwotnej puszczy, wobec czego musieli się przemieszczać na północny zachód jak wspominał Agir. Malowniczą okolicę przecinał strumyk wypływający z gór, a przepływając obok chaty pustelnika tworzyła już niewielką rzekę, nabierającą w tym miejscu szerokości, co spowalniało jej porywisty nurt. To właśnie na tej rzece wylądowali, a potem płynnie wjechali na brzeg, gdzie się zatrzymali.

Agir zdjął żagiel i schował go pod matą, która jeszcze przed chwilą chroniła ich samych przed deszczem. Gestem zaprosił ją do domu i ruszyli przed siebie. Sam budynek nie wyglądał okazale. Przednia część wyglądała na odremontowaną, o czym świadczyły świeże, deski, jeszcze nie porośnięte mchem, kontrastujące z poszarzałą resztą. Komin też niedawno podlepiony gliną wynosił się ponad szczelny dach kryty trzciną. Druga część domu była w znacznie gorszym stanie. Dobudowane do głównej części izby, miały spróchniałe ściany i w licznych miejscach zapadnięty dach, przez który do środka sączyła się woda.

Nim weszli do środka obstąpiła ich cała zgraja zwierząt gospodarskich, wśród których były kury, kaczki, a także psy i koty, a wszystkie one domagały się od swojego pana mocno spóźnionego już śniadania. Ten odpędził ich miotłą i zaprosił gościa do środka. Agir zdjął z siebie mokry płaszcz i wziął czarne okrycie Alii, po czym zaniósł je do opuszczonej części domu, gdzie na rozwieszonym sznurze wisiały inne mokre ubrania. Gdy wrócił dziewczyna weszła już do kuchni, która robiła również za pracownię.

– Kim ty właściwie jesteś? – zapytała widząc pootwierane księgi i porozrzucane po stole szkice i notatki. Na krzesłach piętrzyły się stosy pozamykanych ksiąg, a na szafkach sterty brudnych naczyń.

– Wszystkim po trochu Aliu – odpowiedział.

– Przydała by się tu kobieca ręka – zasugerowała patrząc na brudne naczynia. Na to uśmiech z twarzy Agira natychmiast zniknął, jakby znów przyłożyła mu ostrze do gardła. Widząc, że przywołała jakieś niemiłe wspomnienia, zmieniła temat. – Czego dotyczą twoje badania?

– Jestem po części przyrodnikiem, a po części wynalazcą. Znam się też trochę na zielarstwie – odpowiedział. –Czyli tak wszystko i nic. Rozgość się… gdzieś.

– To co tu niby robisz? – zadała kolejne pytanie siadając na jedynym wolnym krześle.

– Pozwól że odpowiem na twoje pytania przy kolacji, bo teraz muszę się zając moimi żywicielami. – Palcem wskazał zwierzęta brodzące w kałużach w nasilającym się deszczu. – A w zamian posłucham twojej historii, jeśli zechcesz mi ją opowiedzieć.

– Z przyjemnością – odpowiedziała Alia odwzajemniając uśmiech, choć wiedziała, że niektóre elementy musi pominąć.

– Rozgość się, w drugiej izbie znajdziesz trochę więcej miejsca – powiedział i założył suchy płaszcz. Gdy tylko otworzył drzwi, dwa koty, czarny i biały przemknęły między nogami i momentalnie usadowiły się na piecu, miaucząc z niezadowoleniem, gdy ten okazał się zimny.

Alia podeszła i pogłaskała koty. Zaniosła swoje rzeczy do większej izby, która robiła również za sypialnię i rozłożyła swoje rzeczy by wyschły. Odpinając pas przypomniała sobie o mieczu, który pozostał na równinach i głośno zaklęła. Przebrała się w ciemnozieloną sukienkę i zabrała się za porządki, twierdząc, że w taki sposób spróbuje choć trochę odwdzięczyć się za gościnę. Nie ufała Agirowi do końca, ale z drugiej strony jak dotąd nie zyskała powodów, by wątpić w jego uczciwość.

Pozmywała naczynia, pozamiatała i pościerała kurze, a potem w zaniedbanej części znalazła stosik suchego drewna, którym napaliła w piecu. Nastawiła na ogniu zupę, ze znalezionych warzyw i zabrała się za sprzątanie książek. Złożyła kilka kartek na kupkę, ale po chwili zrezygnowała z pomysłu, obawiając się, że Agirowi może się nie spodobać taka zuchwałość z jej strony. Przesunęła jedynie książki, a stosy z krzeseł przeniosła na szafki, gdzie jeszcze przed chwilą piętrzyły się stosy naczyń. Przejrzała pobieżnie kartki z notatkami i obejrzała rysunki. Wszystkie zgromadzone materiały dotyczyły stworzeń i roślin zamieszkujących Pierwotną puszczę. Alia nigdy przedtem nie widziała czegoś podobnego. Rysunki przedstawiały wynaturzone kobiety, które zwabiały mężczyzn nad brzegi jezior i wciągały ich w głębiny. Kolejne przedstawiały rośliny pożerające zwierzęta, a jeszcze inne duchy snujące się pomiędzy drzewami. Szkice były bardzo szczegółowe, a opisy pod nimi dodawały jedynie to czego nie dało się zaznaczyć na rysunku. Dziewczyna z fascynacją przypatrywała się kolejnym dziwom, zapełniającym następne strony, gdy drzwi się otworzyły i do izby wszedł Agir. Dziewczyna błyskawicznie odrzuciła na kupkę przeglądane kartki i wstała speszona, że grzebie w jego rzeczach.

– Przepraszam, nie powinnam, ale nigdy czegoś takiego nie widziałam – usprawiedliwiła się. – To fascynujące.

– Daj spokój – powiedział i machnął ręką. – Jesteś pierwszą osobą, która powiedziała, że interesuje ją to co robie. – Wskazał rysunki wynaturzonych kobiet i karykaturalnych zwierząt, które leżały na wierzchu – Paskudne stworzenia, ale pokochałem ich dzikość i wolność jakiej my ludzie nie mamy.

– To dlatego zamieszkałeś tu na pustkowiu pośród wichrów? Bo nie czułeś się wolny? – zapytała napełniając miski zupą. Agir znów zmartwiał przywołując wspomnienia.

– Nie do końca. Niegdyś mój ojciec mieszkał w mieście Atlinol, stolicy Yrlin. Zdarzyło się, iż gościł pod swoim dachem Siewcę Jaflina. Gościna przedłużała się nieznośnie. Siewcy tak spodobało się życie na północy, że nie zamierzał opuszczać przytulnego mieszkania z widokiem na góry. Jaflin spędził w gościnie jesień, a potem zimę, nie robiąc nic by pomóc w domowych obowiązkach odpłacając tym samym za gościnę, a dodatkowo miewał coraz bardziej wymyślne zachcianki, które Manig, mój ojciec natychmiast spełniał, nie chcąc urazić gościa. Jednak pewnego wieczora Jaflin posunął się za daleko, prosząc by moja matka udała się nocą do jego łoża, by ogrzać jego starcze kości. Manig bardzo się zdenerwował słysząc od żony, o co poprosił ją gość i kazał mu opuścić jego dom, wraz z nastaniem świtu. Siewca skinął głową przyjmując to do wiadomości, jednak Haka bardzo mu się spodobała i jeśli nie po dobroci, tej nocy postanowił wziąć ją siłą.

Znalazł Hakę podczas kąpieli i nie mogąc się oprzeć, zaczął się do niej dobierać. Widząc to Manig złapał pogrzebacz od paleniska z sąsiedniego pomieszczenia i wbił go niczego nie spodziewającemu się Jaflinowi w plecy. Siewca padł trupem. Mój ojciec działał pod wpływem emocji i potem długo żałował tego co zrobił, ale ludzie znający Jaflina, jako pogodnego i uczynnego gościa w swoim mieście, nigdy nie wybaczyli Manigowi morderstwa.

Życie mojej rodziny zmieniło się w koszmar. Ludzie, sąsiedzi nachodzili ich nocami i grozili. Sprawa rychło dotarła do uszu ówczesnego namiestnika Yrlin, ten kazał aresztować mordercę i ściąć go publicznie. Nikt nie stawał w ich obronie. Nie czekając, aż przyjdą straże, rodzina pod osłoną nocy uciekła. Wędrując przez całe Yrlin nie zaznali spokoju. Zmęczony ludźmi Manig zdecydował się wyruszyć na rubieże, mówiąc, że może chociaż wiatry zechcą wysłuchać jego wersji wydarzeń. I tak mniej więcej się stało. Wieczorami często opuszczał dom, by z dala od rodziny wykrzyczeć swój żal i gniew całemu światu. I po jakimś czasie wichry zaczęły wsłuchiwać się w jego opowieści. Opowieści o nikczemności Siewców, którzy uważają się za Panów świata. Wichry pamiętały doskonale tych Siewców, którzy zmuszali je do poddania się ich woli. A te nie lubiły, gdy ktoś im rozkazuje. To one były Panami i to ona chciały rozkazywać. Tak więc, z czasem wiatr stał się sprzymierzeńcem Maniga, a z czasem przyjacielem. Później ojciec nauczył i mnie obcować z wichrami, gdy dorosłem. Rodzice w końcu pomarli, a siostra wyjechała na południe szukać lepszego życia. Zostałem tu sam. Czasem odwiedzi mnie siostra, albo znajomy kupiec skracający sobie rubieżami drogę z Raghatanu do Yrlin, albo odwrotnie. Zdarza się, że daję schronienie takim wędrowcom jak ty – uśmiechnął się kończąc opowieść.

– Smutna historia – powiedziała po chwili Alia. Siedziała zasłuchana, spierając głowę na rękach. Nawet nie tknęła zupy, która już dawno wystygła. – A czy sam spotkałeś kiedyś Siewcę? – zapytała ostrożnie.

– Nie raz zatrzymywali się u mnie, a ja przyjmowałem ich bez ukłonów i pochlebstw, jakimi z tego co wiem obdarzali ich ludzie południa. Byli dla mnie zwykłymi gośćmi i zdarzało się nawet, że oferowali swoją pomoc z czego korzystałem, jak zaszła potrzeba. – Wzruszył ramionami. – Byli mi za to wdzięczni, że potraktowałem ich po ludzku. Chcieli przepędzać dla mnie chmury, albo naganiać deszcz, gdy susza niszczyła moje plony, ale zawsze odmawiałem. Biorę to co mi da przyroda i oddaje jej to co mi zabiera.

– Sam możesz rozpędzać chmury – podpowiedziała dziewczyna przypominając sobie o kolacji.

– Po co? Przecież mówię, że nie chcę ingerować w prawa jakimi rządzi się ten świat. Przez setki lat panowania Siewców prawie cały Glandir pochłonęła pustynia, a ludzie umierają z głodu, bo zasiewano deszcze na północy, zabierając je z południa.

– Cała północ była zagrożona i mogło się okazać, że będzie głodowało dużo więcej ludzi…

– Dlatego poświęcono nic nie znaczący kraj, by uratować resztę. Szlachetne – powiedział uszczypliwie. – Ale dosyć już polityki i moich opowieści. To gość winien jest opowieść gospodarzowi czyż nie? – promienisty uśmiech jak strzała przemknął przez jego usta i na nowo tam zagościł.

– Nie mam nic ciekawego do opowiadania – zaczęła skromnie.

– Piękna, młoda kobieta podróżująca samotnie przez niegościnne tereny wschodniego Raghatanu na pewno niesie ze sobą jakąś historię – nalegał.

– Zmierzam do Dannew, do biblioteki – powiedziała.

– Pieszo? – zapytał zdziwiony Agir. Alia pokręciła głową i opowiedziała jak wyruszyła z Siewcą Lekanem z Kyrtos wschodnim szlakiem i o nieprzyjemnej przygodzie jaka ją spotkała. Opowiedziała jak w Rydool przepłynęła na drugi brzeg rzeki i ruszyła na północ.

– Znacznie prościej i bezpieczniej dotrzeć do Dannew, wyruszając ze stolicy Raghatanu na północ przełęczą, a potem przez Urgel na wschód – odparł.

– Zmierzałam do Lacji, ale w Rydool musiałam zmienić plany. Wybacz, nie chcę o tym mówić – przeprosiła.

– Widzę, że kobieca ręka dotknęła mojego nieporządku – zmienił temat wskazując ręką pomieszczenie.

– Ja nie…

– Dziękuję ci – powiedział. – Gdy weszłam poczułem się, jakbym znów miał dziesięć lat, gdy jeszcze dom tętnił życiem. Jesteś tu dopiero od kilku godzin, a już przywróciłaś tu życie. Zechcesz u mnie gościć przez kilka dni? – zapytał. Propozycja wyraźnie ją zaskoczyła, ale jednocześnie zasmuciła.

– Chciałabym – powiedziała – ale naprawdę bardzo się spieszę.

– Już zyskałaś prawie dwa dni podróżując moim wiatrolotem, a jeśli zostaniesz, to przyrzekam, że osobiście podwiozę cię pod bramy biblioteki w Dannew – zaproponował.

– Dlaczego ci tak na tym zależy Agirze?

– Wichry mi mówią, że niesiesz ze sobą dużo bogatszą opowieść niż mówisz – odpowiedział.

Koniec

Komentarze

Przeciętne literówki i inne niedociągnięcia. Przeciętna treść; ale nie zła, a to już coś. Po prostu masz duuużą konkurencję.
Jakoś ciężko mi się zgodzić, że król kazał dokonać zbiorowego gwałtu na swojej jedynej córce, następczyni tronu, a potem oddał ją do burdelu. Też nie wyobrażam sobie, jak ten złodziej, siedząc od dłuższego czasu w lochach i głodując, miał ochotę na seks. To trochę, jak z kiepskiego filmu wyjęte.
Co do królewny- to prędzej ojciec wydałby ją na siłę za mąż i kazał mężowi wywieźć gdzieś daleko. Nawet jeśli jej nie kochał, to tutaj chodzi o sukcesję tronu.
Daję 3

Delikatnie to ująłeś, Tomaszu.
Nie dość, że córeczka niespełna rozumu --- do więzienia na randeczkę pod okiem tatuśka --- tego to nawet w Harlequinie siedemnastego sortu nie ma --- to i tateńcio jakiś nienormalny...
Tak, wiem, autorzy swoje prawa mają, ale kiedy korzystają z nich wbrew fundamentalnej logice, czytelnikom może zrobić się niedobrze.

AdamKB, jeżeli wyjęte, to raczej nie z harlekinu, tylko z bogatej wyobraźni młodego człowieka, w którym krew buzuje ;-); a pisząc o marnych filmach, to nie romans miałem na myśli ;-)

Dziękuję za komentarze i pozytywne i negatywne zawsze jakoś wpływają na moją twórczość oraz na korekty do już napisanych tekstów. Spieszę ze sprostowaniem, iż nasz "nienormalny" król Aldwin jedynie powiedział jak dotąd o wysłaniu córki do burdelu, wszak był lekko zdenerwowany zastałą sytuacją;) Czy to zrobił, co mogło by przesądzić o jego nienormalności, nie jest we fragmencie dopowiedziane.

Wydał takie polecenie, więc dopowiadać nie ma czego. Polecenie zbiorowego gwałcenia do wykonania natychmiast. Poza tym publicznie oświadczył, że wyrzeka się córki.
Jeżeli z taką samą porywczością rozsądza o sprawach państwowych, trudno uznać go za dobrego (sprawnego) i normalnie myślącego władcę.
Rozumiem, że bronisz i siebie jako kreatora postaci, i samą postać, stworzoną przez siebie, ale wiesz, czytelnicy to takie zarazy, że im kilka zdań wystarczy do wysnucia odmiennych wniosków...

Morqon- ja nie wiem, co masz na myśli, pisząc to, co piszesz. Odpowiadam Ci, jak zrozumiałem i odebrałem twój tekst. Jeżeli tylko ja rozmijam się z twoją intencją- to problem jest we mnie; ale jeżeli większość czytelników rozumie co innego, niż chciałeś przekazać, to problem jest po twojej stronie. Popracuj nad przekazem i nie obrażaj się na czytelników.
No i trochę dystansu do swojej twórczości.

Macie rację. Możliwe, że źle się wyraziłem. Fakt broniłem mojej postaci. Ale nie obrażam się na czytelników i naprawdę jestem wdzięczny, że poświęciliście swój czas na przeczytanie mojego tekstu i uiszczenie komentarza pod nim.

Nowa Fantastyka