
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
W całym porcie unosił się mocny zapach piwa dochodzący z piwnego oceanu. Panował duży ruch. Statki wypływały z portu i wpływały do niego pod rozwiniętymi szeroko białymi żaglami. Mewy latały w powietrzu. Widok był wspaniały, jednak nawet najbardziej wspaniałe widoki nudzą się z czasem. Pewnie i tym razem mieszkańcy zajmowaliby się swoimi obowiązkami i nie traciliby czasu na patrzenie na zatokę, gdyby nie przybycie nowego wędrowca.
Podróżował w sposób bardzo oryginalny. Mianowicie stał sobie w beczce i wiosłował nogą od krzesła albo od stołu. Miał wielkie szczęście, że wiatr był po jego stronie. Dobił do brzegu i wysiadł na drewniany podest. Od razu przeciągnął się z wielką radością. Miał wygląd obdartusa. Wiązało się to raczej ze zwykłym niedbalstwem niż z trudnymi warunkami podróży. Nie mógł długo płynąć w tej beczce, to za słaby środek transportu jak na ogromny i niebezpieczny piwny ocean. Wszyscy domyślili się, że ktoś niedawno musiał nakazać mu opuszczenie swojego okrętu. Na jego głowie sterczała bujna, czarna czupryna. Oczywiście miał też wąsy i gęstą brodę. Nosił na sobie łachy i strasznie śmierdział. Nie tylko piwem, ale i potem.
Tłumek gapiów ciągle wpatrywał się w niego. Rzekł do nich:
– No co się gapicie? Nigdy nie widzieliście biednego marynarza?
Wyjął z beczki plecak i jakby nigdy nic przeszedł pomiędzy nimi rozpychając się łokciami. Nie tracił czasu na zwiedzanie miasta, od razu udał się, a czego innego można by się spodziewać po kimś tak wyglądającym, do karczmy. Usiadł tam przy jednym ze stolików. Tam mniej się wyróżniał. Większość gości wyglądała i pachniała niewiele lepiej. Pstryknął palcem na kelnerkę, dając popis chamstwa.
– Co panu podać? Piwo?
– Nie! – odmówił kategorycznie. – Miałem go pod dostatkiem przez ostatnich parę dni. Daj coś do jedzenia. Najlepiej jakieś mięso.
Jadł szybko i niekulturalnie, palcami.Kiedy już napchał się do syta podszedł do barmana.
– Potrzebuję pewnych informacji.
– Dobrze trafiłeś, barmani zawsze wiedzą najwięcej, ale za wiedzę trzeba płacić. Kwota będzie zależna od tego, co chcesz usłyszeć.
– Nie mam pieniędzy.
– Co? – barman bardzo się zdenerwował. – To jak zapłacisz za to, co zjadłeś?!
– Spokojnie, w moim plecaku jest coś znacznie cenniejszego niż parę monet – wyjął dość duży słoik, w środku którego było poupychane mnóstwo karteczek. Odkręcił pokrywkę, wyjął jedną i podał barmanowi. Ten ją rozwinął i przeczytał. Po chwili wybuchnął potężnym śmiechem.
– To dobre! – powiedział, kiedy już się uspokoił. – Posłuchajcie -zwrócił się do pozostałych gości. – Po czym poznać, że liść jest zielony? – tępe twarze podpitych ludzi z zaciekawieniem skierowały swoją uwagę na barmana. – Po kolorze!
W całej karczmie rozległy się śmiechy. Barman od razu wyciągnął kolejną karteczkę.
– Posłuchajcie tego! Potrafi zabić, choć się nie rusza i nie żyje – odczekał chwilkę i dokończył. – Znoszona skarpeta!
Śmiech po raz kolejny zapanował na sali. Goście żądali więcej. Chcąc spełnić ich życzenia barman sięgnął po następną karteczkę, jednak tajemniczy przybysz zakrył otwór słoika swoją dłonią.
– Najpierw informacje. Potem dostaniesz cały słój tych najlepszych dowcipów z zachodnich krain.
– Zgoda – odrzekł bez wahania. – Co chcesz wiedzieć?
– Słyszałem, że gdzieś na tej wyspie mieszka niejaki Robert Milt. Chętnie złożę mu miłą wizytę w nocy. Gdzie dokładnie mieszka?
– To bogaty gość i arystokrata. Chcesz go okraść?
– Nie twoja sprawa. Chcesz ten słoik czy nie?
– Oczywiście, że chcę.
Brama posiadłości hrabiego Roberta znajdowała się daleko od portu, na odludziu. Sowy hukały pod czarnym, rozgwieżdżonym niebem, kiedy przybysz dotarł na miejsce. Dzięki wspięciu się na drzewo i skoku z gałęzi pokonał ścianę. Zadowolony z siebie rozpoczął wędrówkę po ogrodzie właściciela. Do willi prowadziła dróżka otoczona kwiatami, ale wiła się ona po terenie całej posesji, więc postanowił iść na skróty przez zagajnik.
Było w nim wiele potężnych drzew. Miały grube pnie i wiele szeroko rozłożonych gałęzi. Pod nimi panowała jeszcze większa ciemność, gdyż nie pozwalały przebić się światłu księżyca i gwiazd. Jednak wędrowca nie bał się mrokui. Szedł szybko i pewnie. I to był błąd. Hałas jego kroków obudził strażnika – małą, niepozorną małpkę do tej pory śpiącą na drzewie. Błyskawicznie skacząc po gałęziach wyprzedziła intruza, zlazła na dół i zagrodziła mu drogę, szeroko rozstawiając swoje drobne owłosione ramiona. Mężczyzna minął ją ze śmiechem. Zwierzak bardzo się zdenerwował. Wziął głęboki oddech, nadymał policzki i puścił z gęby strumień ognia w jego kierunku. Dostał prosto w tyłek. Spodnie mu się zapaliły. Krzyknął z bólu i kompletnie zaskoczony pognał przed siebie najszybciej jak umiał w rozpaczliwej próbie znalezienia jakiegokolwiek ratunku.
Miał ogromne szczęście. Po pierwsze podczas szaleńczego biegu nie potknął się o żaden wystający korzeń. Po drugie szybko dotarł do małego piwnego jeziorka. Bez zastanowienia wskoczył do środka. Ogień został ugaszony, a wędrowiec odczuł przyjemną ulgę. Jednak to nie był koniec jego problemów. Nagle poczuł jak jakaś oślizgła macka zaciska mu się wokół nogi i ciągnie go w dół. Nie utrzymał się długo na powierzchni. Małpka obserwowała całą sytuację siedząc w krzakach. Już cieszyła się ze śmierci intruza, gdy ten wypłynął. Dobił do brzegu. W ręku trzymał nóż, którym odciął mackę bestii z jeziora.
Niezadowolony zwierzak popędził do rezydencji właściciela. Przeszedł przez małą klapę zrobioną w drzwiach specjalnie dla niego i pobiegł do sypialni. Wlazł na łóżko, na którym spał młody hrabia Robert i energicznie skacząc oraz głośno wrzeszcząc próbował go obudzić. Nic to nie dało.
– Jeszcze pięć minut. Zaraz pójdę do szkoły – powiedział tylko chłopak i odwrócił się na bok.
Tymczasem nieproszony gość dotarł do drzwi. Wyciągnął wytrychy z plecaka i zaczął majstrować przy zamku. Był to drogi zamek pierwszej klasy. Pocił się przy nim i męczył i nie mógł go otworzyć. W tym czasie małpka wymyśliła sprytny plan. Podskakując szarpnęła za klamkę szafy, otwierając ją. Z jej półki zrzuciła stare pudła. Spomiędzy różnych szpargałów wybrała pistolet na kuli, który jej właściciel dostał dawno temu na urodziny. Śmiejąc się po małpiemu podbiegła pod drzwi. Wysuneła broń za klapę i wycelowała w krocze mężczyzny.
Puf!
Porażony nagłym bólem zwalił się na ziemię. Usłyszał małpi śmiech i zaczął strasznie przeklinać. W końcu wstał. Był już zbyt wściekły, aby dalej bawić się wytrychami. Postanowił wyważyć drzwi. Wziął rozbieg i uderzył w nie swoim ciałem. Cel nie został osiągnięty. Po raz kolejny upadł i tym razem bolało go nie tylko krocze, ale całe ciało. Drzwi ani drgnęły. Małpka po raz kolejny wybuchnęła śmiechem.
Mimo wszystkich swoich ośmieszających niepowodzeń nie rezygnował. Zaczął obchodzić budynek. Trud w pewnym momencie zaowocował. Znalazł małe uchylone okno nisko przy ziemi. Z nową nadzieją zaczął się przeciskać. Nie wiedział, że to małpka przed chwilą uchyliła je od wewnątrz. To inteligentne zwierzątko przewidziało jego zamiar, kiedy odszedł spod drzwi. Mężczyzna w końcu jakoś wgramolił się do środka. Ciemność była tam absolutna. Przez to nie widział stojącej obok niego piramidy drewna czekającego na zimę. Klocki były źle poukładane. Wystarczyło wyjąć jeden z dołu, aby zawaliła się cała konstrukcja. Małpiszon wiedział o tym. I zrobił to. Intruz nie widział lecącego na niego stosu, ale zdołał usłyszeć niepokojący dźwięk. Zdążył tylko pomyśleć, że pewnie za chwilę znowu czeka go coś nieprzyjemnego.
Hrabia Robert obudził się i spojrzał na wiszący na ścianie zegarek. Wskazówki wskazywały dziewiątą. Już myślał, że przegapił pierwsze dwie lekcje w Piwnej Akademii i pośpiesznie zarzucił na siebie ubranie oraz zaczął gorączkowe poszukiwania plecaka. Dopiero później przypomniał sobie, iż tego dnia był dzień wolny od zajęć. Odetchnął z ulgą i zamierzał pójść do kuchni na śniadanie. Wtedy do pokoju wbiegła podekscytowana małpka. Złapała właściciela za rękę i zaczęła ciągnąć go za sobą.
– O co chodzi, panie Sponky? Co chcesz mi pokazać?
Odpowiadając po małpiemu prowadziła dalej. Zeszli do piwnicy. Robert zobaczył tam leżącego pod kawałkami drewna poobijanego mężczyznę. Jego twarz pokrywała skrzepnięta krew.
– O rany! – nie spodziewał się takiego widoku. Od razu pobiegł po pomoc.
Służący szybko odgrzebali wędrowca. Zbadał go lekarz i stwierdził, że nie dolega mu nic poważnego i jest tylko trochę poobijany. Rzeczywiście już po kilku godzinach odpoczynku i porządnym najedzeniu się doszedł do siebie. To był twardy mężczyzna. Nawet wziął kąpiel dzięki usilnym naleganiom hrabiego i służby. Pozostało tylko wyjaśnić powód jego obecności w piwnicy. Robert zapytał go o to w pokoju gościnnym.
– Już wyjaśniam, mój drogi wybawco. Zamierzałem cię okraść.
Roberta tak zszokowała szczerość i bezpośredniość mężczyzny, że nie wiedział co odpowiedzieć.
– Ale zanim wydasz mnie straży wysłuchaj mojej opowieści. Zgoda?
Chłopak skinął głową.
– Ciesze się, że dajesz mi szansę na usprawiedliwienie. Zacznę od początku. Jestem Dag Vers. Byłem najlepszym przyjacielem twojego ojca. Razem żeglowaliśmy przez wiele lat – na dowód wyciągnął z plecaka mały obraz, na którym razem zostali namalowani przy sterze jakiegoś statku. Uśmiechali się i patrzyli w dal.
Wizerunek wywołał falę wspomnień u chłopaka. Ojciec miał naturę wilka morskiego. Uwielbiał pływać po piwnym oceanie. Miał swój statek i załogę. Czasem opuszczał rodzinną wyspę nawet na wiele miesięcy. Ale ostatni raz zawitał w domu dopiero jakieś dwa lata temu, przywożąc ze sobą jak zwykle masę szpargałów z innych lądów. Niepokój u młodego hrabiego odżył. Miał zapytać gościa czy wie, gdzie jest teraz jego przyjaciel, ale wędrowiec pierwszy powiedział:
– Przykro mi, mam złe wieści. Twój ojciec nie żyje. Podczas pewnego rejsu zaatakowali nas piraci. Chcieli przejąć nasz statek. Dokonali abordażu. Mój przyjaciel zginął z ręki ich przywódcy – potężnego pirata z gadającą brodą.
Słowa wpędziły chłopca w ogromny smutek, choć już wcześniej przewidywał, że mogła stać się coś takiego.
– Przepraszam. Dokończymy rozmowę jutro. Do tego czasu czuj się jak u siebie w domu. Jesteś moim gościem – oznajmił wychodząc.
Miał paskudny humor przez resztę dnia. Został już zupełnie sam. Matka umarła wiele lat temu.
Dag w pełni wykorzystał gościnność młodego hrabiego. Wyżarł najlepsze zapasy ze spiżarni, dyrygował służbą dla zabawy, a nawet znalazł wejście do skarbca i wypił trzymane tam obok pieniędzy i klejnotów dwie butelki drogocennej wody.
Woda była najcenniejszym i jednocześnie najrzadszym surowcem w piwnym świecie.
Kiedy już poznał wszystkie zakamarki domu kazał służącemu oprowadzić się po ogrodzie. Podczas małej wycieczki dowiedział się, że hrabia Robert jest miłośnikiem rzadkich gatunków zwierząt i trzyma je na terenie swojej posiadłości. Ojciec zawsze przywoził mu jakiegoś pupilka, gdy wracał z podróży. Daga szczególnie zaciekawiło co za bestia mieszka w piwnym jeziorku w zagajniku.
– To dalekowschodnia odmiana mackacza oślizgłego – wyjaśnił przewodnik. – Lepiej nie wskakiwać do tego jeziorka. Jest bardzo niebezpieczny.
– Naprawdę? Teraz mi to mówisz?
Następnego dnia Dag i hrabia Robert spotkali się przy śniadaniu w jadalni. Dag kontynuował swoją opowieść.
– Ja i twój ojciec razem żeglowaliśmy po piwnym oceanie. Szukaliśmy przygód, skarbów, wody. Pewnego dnia zdobyliśmy pewną starą mapę. Czy słyszałeś może o kamieniu wodologicznym?
– Tak. Od czasu do czasu lubię poczytać trochę bajek i legend.
– Nie, nie, nie! Kamień wodologiczny istnieje naprawdę! To potężny i bardzo stary artefakt, który zaginął przed wiekami. Ma moc zmieniać piwo w wodę. Pomyśl tylko! Najrzadszy surowiec na świecie stałby się najpowszechniejszym! Odmienilibyśmy świat! Nie wspominając o tym, że sami stalibyśmy się najbogatszymi ludźmi na świecie. Nic dziwnego, że obaj i wszyscy członkowie załogi postanowiliśmy go odszukać.
Wyprawa zapowiadała się na bardzo długą, więc postanowiliśmy najpierw wrócić na wyspę i uzupełnić zapasy. Ty było dwa lata temu.
Wtedy widziałem ojca ostatni raz, przypomniał sobie Robert. Tylko dlaczego nie wspomniał mi nic o tej wyprawie? – zastanawiał się. Odpowiedź szybko przyszła mu do głowy. Bo wtedy na pewno chciałby płynąć wraz z nim, a podróż z pewnością była bardzo niebezpieczna.
– Niestety – kontynuował Dag – po kilku miesiącach podróży zdaliśmy sobie sprawę, że płyniemy w złym kierunku. Źle odczytaliśmy mapę. Musieliśmy zawrócić. Podczas drogi powrotnej zaatakowali nas piraci i resztę już wiesz. Większość załogi zginęła. Ja zostałem pojmany i sprzedany jako niewolnik w jakichś dzikich krainach. Na szczęście po długim czasie udało mi się uciec i dotrzeć na cywilizowaną wyspę. Stamtąd wsiadłem na pokład statku, który miałem dotrzeć na ten skrawek lądu.
Niestety, podczas podróży wdałem się w romans z bardzo piękną panią kapitan. Potem zauważyłem, że jej pierwszy oficer również jest bardzo piękną kobietą. Próbowałem przyjaźnić się z obiema naraz, ale, coż… Wiesz jakie jest życie. Wszystko się wydało i resztę drogi musiałem pokonać w beczce. Na szczęście dałem radę i oto jestem.
– Piękna historia – podsumował Robert. – A co chciałeś mi ukraść?
– Ah, zapomniałem wspomnieć o tym. Widzisz, twój ojciec zawsze był roztropnym człowiekiem. Chciałem dotrzeć na tę wyspę, bo pomyślałem, że sporządził kopie mapy podczas ostatniej wizyty i zostawił ją tutaj, tak na wszelki wypadek, gdyby oryginał zaginął.
– To ciekawe. A nie mogłeś po prostu normalnie przyjść i poprosić?
– Obawiałem się, że nie uwierzysz w moja historię i nie dasz mi mapy. Kamień wodologiczny jest zbyt cenny, aby mógł leżeć w zapomnieniu. Poszukajmy tej mapy.
– No, nie wiem. Nigdy nie zauważyłem niczego takiego.
– Przecież nie położył jej w jakimś widocznym miejscu, na przykład na stole w jadalni. Nalegam, abyśmy rozpoczęli szczegółowe przeszukiwanie domu. Znalezienie tej mapy to jedyna szansa na odnalezienie legendarnego kamienia wodologicznego.
Robert odczuł wagę sprawy, toteż zgodził się od razu i bez wahania.
Ostatnimi czasy chodziła za mną ochota, żeby przeczytać coś o piratach, to też jak tylko zobaczyłem ten tekst skusiłem się nań bez większego zastanowienia. Niestety, kulejący styl, ogromne braki interpunkcyjne i niewiarygodne nagromadzenie absurdu ( choć to w najmniejszym stopniu ) nie pozwoliły mi na dobrnięcie do samego końca. Dziwię się nawet, że dotrwałem troszkę dalej, niż za połowę, ale tekst rozśmieszył mnie w kilku miejscach i jeśli takie miał zadanie, to w jakims stopniu je wypełnił :)
Radzę zaprzyjaźnić się z zasadami interpunkcji i wciąż pracować nad stylem. Co mogę pochwalić, to pomysł z piwnym oceanem, bardzo poprawił mi humor - szkoda, że taki akwen nie istnieje ;)
Pozdrawiam
Już sam tytuł i pierwsze zdanie wyraźnie pokazują, czego się mozna spodziewać. Masz fantazję chłopaku, ale sądząc po jakości tekstu, niewiele lat i tak samo mało doświadczenia w pisaniu.
Nie wiem, jak jeszcze można to skomentować. To po prostu nadaje się do gruntownej analizy przez panią od polskiego i napisanie od nowa.
W czwartej klasie podstawówki, dostałbyś prawdopodobnie za to piatkę. Tutaj... cóż... pozostawię bez oceny.
Pomysł fajny i z potencjałem, niestety kładzie go wykonanie typu "na odwal". No i ta zaimkoza...
www.portal.herbatkauheleny.pl
Dzięki za komentarze.