- Opowiadanie: mcmurphy - Początek cz.I

Początek cz.I

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Początek cz.I

Jestem taksówkarzem. Od dwudziestu lat. I tego dnia, po raz pierwszy w życiu, zobaczyłem taką kobietę. Jezusie Nazareński!!!! Jakie nogi! Co za oczy! Za jej biust oddałbym matkę do zakładu geriatrycznego, w którym za toaletę robi plastikowa torba. A za możliwość całowania jej wilgotnych i pełnych ust zgodziłbym się, by reszta mojej rodziny zapieprzała przez resztę życia w najgłębszych i najczarniejszych kopalniach Uralu. Nie mogłem od niej oderwać wzroku. Gdy przechodziła obok mojego samochodu, myślałem, że zacznę wyć. Gdy powoli oddalała się, patrzyłem cały czas w lusterko, a jej kołyszące się biodra, jej jędrny tyłek, jej falujące, kręcone, rudobrązowe włosy, przyprawiły mnie o wstrząs. Nie tylko emocjonalny. Normalnie mną zatelepało. Szczęka mi się zacisnęła. Szyję tak wygięło, że aż kręgi strzeliły. Boooożżżżżżeee!!! Jak ja bym ją dorwał!!! Zdechłbym ze zmęczenia, a z wyra bym nie wypuścił. Jak pomyślałem, że zdzieram z niej spódniczkę, a potem zrywam majteczki, to mną telepnęło po raz drugi. I to tak, że wyrżnąłem łbem w szybę. Mało jej nie wybiłem. Kurwaaaaaaaaaaaaa!!! Czemu ona nie jest moja?!!! Jakież grzechy popełniłem, w jakim wcieleniu, że bzyka ją teraz jakiś zafajdany debil w okularach i garniturze??? Albo jakiś jebany troglodyta ze złotym łańcuchem na byczym karku??? Nic, tylko się pociąć. Zamknąłem oczy i walnąłem czołem w kierownicę. „Jesteś pierdolonym nieudacznikiem, facet" – mówił do mnie jakiś typ, siedzący dokładnie w tym samym miejscu, co ja. Podniosłem trochę mój umęczony łeb znad kierownicy i otworzyłem powieki. Po raz ostatni chciałem zobaczyć, jak jej sprężysta dupcia napina jedwab spódniczki. Zerknąłem w prawe lusterko. Myślałem, że się rozpłaczę…Jak we śnie…Przy każdym jej ruchu szwy prawie pękały. Przy każdym stąpnięciu jej naprężone pośladeczki delikatnie drgały, a gdy nagle przystanęła, pod kruchutkim materiałem pojawiały się cudowne dołeczki. Idealne do tego by jak zwierzę żreć z nich winogrona. Patrzyłem i myślałem, że wyjdę z siebie. Chciałem wyskoczyć z wozu i podbiec do niej. Powalić ją i wpić w jej usta. O Jezu… Aż mnie zęby swędziały. Jakbym ją teraz dorwał to chyba bym zagryzł…Serce mi załomotało. Biło jak szalone, ale reszta ciała była jak z kamienia. Jakby mnie ktoś przykleił betonem do tego jebanego siedzenia. Do tego nogi. W kilkanaście sekund zmieniły się w watę. Jakbym wysiadł nie zrobiłbym kroku, by nie pieprznąć jak długi o chodnik. Ożesz ty bezdennie parszywy losie….,ty kałmucka w pizdu karmo frajera…O bogini co za me życie odpowiadasz!!! By cię jasny szlag trafił i w jednej sekundzie w kupę popiołu twe truchło zamienił!!! By cię rozpacz dorwała, czarniejsza niż dziura w dupsku tłustej, niemytej, baby!!! By cię chuj!!! Łeb mi znowu opadł na kierownicę. Chciałem zawyć z bezsilności, ale to, co wyrwało mi się z ust, było jedynie jękiem kopniętego w żebra, bezpańskiego kundla. Zerknąłem jeszcze raz. Tylko sekundkę… Stała plecami do mnie. Patrzyła do przodu. W kierunku dwóch facetów w garniturach i ciemnych okularach, którzy właśnie wyszli zza rogu. Zdawało mi się, że gdy ją zobaczyli przyspieszyli kroku. Nie dziwię się…Wyglądali jakby ją znali. Pewnie zaraz do niej podejdą i zaczną wciskać jej jakieś pierdoły, wymachując przed oczami złotymi rolexami. Bo wyglądali na bogatych.

– Kij im w oko – pomyślałem – Pajac nawet jak jest bogaty i tak będzie pajacem.

Święta prawda. Tego się trzeba trzymać.

– Fiuty!!! – krzyknąłem bardziej do siebie, niż do nich i zapaliłem silnik. Miałem dosyć. Jej mniej, ale tych dwóch bubków na sto procent.

I wtedy zdarzyło się coś, co śmiało można porównać z gromem, uderzającym wprost z jasnego nieba w gryzącego cię psa. Wenus, słysząc klekot mojego Diesla, odwróciła się, jej biust zatańczył, a ona szybkim krokiem doszła do mojego gruchota i złapała za klamkę. Ja pierdolę, niby fart, a przerażenie za gardło chwyta…

Zacząłem poprawiać fryzurę. Z uwagi na wrażenie, jakie mogła u niej wywołać moja wątła klata, zapiąłem dwa ostatnie guziki koszuli. A w momencie, gdy zajęła miejsce na tylnym siedzeniu mojej taksówki, uśmiechnąłem się czarująco i z niebanalnym pytaniem „gdzie jedziemy" odwróciłem się w jej stronę. Gdy odpowiedziała, chciałem dodać „tam? Nie wiedziałem, że w tym miejscu jest dziś zjazd antycznych bogiń piękna i wdzięku" lub coś w ten deseń, ale gdy ona odgarnęła włosy a jej dekolt się rozchylił zrobiłem zupełnie co innego. Wybałuszyłem oczy, rozdziawiłem usta i zacząłem wyglądać jak jakiś wieśniak z końca dziewiętnastego wieku, który zobaczył powóz, co to bez zaprzężonej z przodu krowy jedzie. Do tego wprost na niego. Łypiąc świetlistymi ślepiami i becząc niczym oprawiany na żywca kozioł. Jednym słowem szok, trema, bezwład. Sprawność intelektualna na poziomie „zabij mnie a nie wiem, nie rozumiem, wiedzieć nie chcę". „Nie słyszę, nie widzę". „A wyglądam jak dureń, bo i durniem jestem". Amen…

– Gdyby Pan mógł przestać wyglądać, jakby miał Pan w dupie jeża i odjechał stąd, to byłabym niezmiernie wdzięczna – takim zdaniem przywołało mnie do rzeczywistości bóstwo zesłane mi dziś przez Amora.

– Tak, psze Pani – jak najelokwentniej mogłem wyraziłem jej swe oddanie i już trochę bardziej pewny siebie, dodałem gazu i z piskiem opon (dla delikatnego picu i szpanu) ruszyłem z miejsca. Gdy odjeżdżałem rzuciłem jeszcze okiem we wsteczne lusterko – wiadomo… każdy dobry taksiarz musi wiedzieć, co się dzieje za nim – i gdzieś tak na wysokości jej głowy, dokładnie nad jej cudowną, lewą, delikatnie odsłoniętą piersią, w szybie, zobaczyłem twarz jednego z dwóch garniturowców. A gdy odjechałem parę metrów, ujrzałem też drugiego, który stał i trzymał w ręku klamkę mojego gruchota. Pomyślałem, że albo jebaniec jest bardzo silny, albo, że jednak od jakiegoś czasu mój wóz nadaje się do przeróbki. Najlepiej na żyletki. I to dla tych mniej wymagających klientów, co to się rdzą lubią golić. Zresztą, chuj z tym całym wrakiem, jego klamkami i innymi pierdołami. I tak w tej chwili chciałem być ogrodnikiem. Aaaach… Te bukiety orientu…., aromaty raju…Jedwabne smugi muślinowej woni dobywającej się z osłoniętego różanymi płatkami koszyczka kwiatu…. Czułem je całym sobą. Wypływały wprost zza moich pleców i oplatały mnie od kostek po szyję, od najbardziej wysuniętych tylnych części mego ciała, czyli łopatek, do coraz bardziej wysuwającej się przedniej części…O zgrozo… Musiałem szybko poprawić usadowienie mej skromnej postaci poprzez jak najmocniejsze oddalenie bioder w kierunku oparcia fotela przy jednoczesnym wypchnięciu tułowia, powodującym zbliżenie twarzy do przedniej szyby wozu. Jeszcze tylko szybka kosmetyka połów koszuli, szyba w dół i można jechać. Tylko…

– Gdzie? -

– Co gdzie? Jak gdzie? – błysnąłem refleksem.

– Gdzie Pan mnie wiezie? – spytała

– Nooooo…– i to była ta chwila. Teraz. Szybko. Jeden dobry tekst. Szarmancki. Inteligentny. Błyskotliwy. I gąska jest moja. No, dawaj! Cel pal!

– Prosto…. – …strzeliłem…

– Znaczy się, teraz prosto….– poprawiłem z drugiej rurki… i popatrzyłem w lusterko…

– Aha…– odpowiedziała…

Miałem wrażenie, że jeszcze na coś czekała… No tak! Jeszcze uśmiech. Coś a la Humprey Bogart… Nie, nie… lepiej Clark Gable z „Przeminęło z wiatrem"…No to siup! Jest!…Siódemkę trafiłem na pewno! No, może szóstkę. Błyskając zębem popatrzyłem jeszcze raz na już prawie mą piękność…Hm…piątkę? …czwórkę…?

– Nieważne. Niech mnie pan wysadzi koło tamtego hotelu – rzuciła.

Serce mi stanęło. Czyżby pudło…? W zasadzie trzy niezłe strzały i żaden nie siedzi w tarczy??? Niemożliwe…Z wrażenia zatrzymałem się w miejscu, w którym usłyszałem jej ostatnie zdanie.

– No tak – powiedziała – jak Pan sobie poradzi z odliczeniem, to za resztę może Pan kupić sobie modlitewnik. O łaskę proszę się starać u św. Judy Tadeusza, patrona spraw beznadziejnych – dodała i popatrzyła na mnie jak na obce dziecko, które kupę z lodami pomyliło.

Trzask zamykanych drzwi zlał mi się z jej ostatnim słowem, wobec czego nie zrozumiałem go. Ale miałem wrażenie, że mówiła delfin albo denim… Nie złapałem… Ani w pobliżu żadnej wody, ani perfumerii…??? Dziwne…

Widziałem jeszcze, jak krokiem łani wchodzi w podwoje hotelu. Gdy z wywieszonym jęzorem ruszyłem delikatnie moją limuzyną w kierunku jej niknącej za drzwiami pupci, usłyszałem jakiś huk i ogarnęła mnie ciemność.

 

Koniec

Komentarze

Jak już wrzucasz coś w częściach, to wrzucaj tak, żeby w każdej było coś, co zainteresuje czytelnika. W tej akurat nie ma nic.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Napisane fajnie i z humorem, ale rzeczywiście, zgadzam się z Suzuki, że o niczym. To, że napalonemu taksówkarzowi seksoholikowi spodobała się dziewczyna i z podniecenia nie wie, co robi, można napisać krócej i sprawniej, skupiając się bardziej na akcji, której tutaj nie ma.
No, tak: taksówkarz widzi lalę. Ona, na widok dwóch typów w garniturach, wsiada do taksówki i każe się odwieźć. Ci w garniturach, chcąc ją zatrzymać, wyrywają klamkę samochodu. Ona wysiada po kilku minutach i znika w drzwiach hotelu. Napalony taksówkarz wjeżdza w hotel. I to wsio? A coś, co uzasadniałoby ten opek .

Sory, ucięło mi ostatnie zdanie. Coś, co uzasadniałoby ten opek na NF?
Warsztat sprawny, kierowca (bohater opka) żałosny, opek o niczym.

Już jako duch uratuje piękną łanię, wyrwie ją ze szponów sił najnieczyściejszych z nieczystych.
Wielokropkomania. Czterokropka jeszcze nie zaliczono do oficjalnie stosowanych znaków.

Może ja sam nie jestem żadnym autorytetem, ani tym bardziej nie posiadam zbyt wielkich pisarskich umiejętności, ale...

,,Jezusie Nazareński!!!!"

Pierwsze pytanie, jakie się nasuwa, to po co w ogóle tyle wykrzykników, jednak nie o to mi chodzi.

Jezus Chrystus pochodził z Nazaretu. Jezus Nazarejski.

Dziękuję za uwagę.

THx za komentarze. Zgadzam się z większością :)

Nowa Fantastyka