
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
PROLOG
Oh, gdybym tylko mógł zniknąć na chwilę. Odciąć się od tego świata. Od materii. Zrobiłbym to od razu. Gdybym tylko mógł tworzyć rzeczywistość. Stwarzać miejsca i przedmioty, przenikać czasy, przenikać przestrzenie. Gdybym mógł być wszędzie, kimkolwiek zechcę, kiedykolwiek, jakkolwiek i posiadać wszystko co zapragnę. Całe lata dążyłem do tego. Do panowania nad myślą. Taki był plan, materia panuje nad czasem, myśl panuje nad materią a nad myślą panuję ja. I uwierz mi, udało się. Poświęciłem na to całe życie. Właściwie poświęciłem znacznie więcej. Pewnie zastanawiasz się ile mam lat. W niektórych krainach jeszcze się nie narodziłem, w innych już dawno umarłem. To nie znaczy, że nie mogę tam podróżować. Mogę być kim chcę, wyglądać jakkolwiek chcę. Byłem już władcą niejednego świata. Zwierzęciem o jakim nie masz pojęcia, że istnieje. Nawet umierałem już parę razy. To nie znaczy, że jestem nieśmiertelny. Można mnie zabić jak każdą istotę. I tak oto teraz ginę. W tej księdze zapisałem, jak posiąść moją umiejętność. Może zająć Ci to lata, dekady, może nie starczyć życia niestety. Gdy Twój czas nadejdzie, znajdź we wszechświecie osobę, której przekażesz moje dzieło. Niech zawsze będzie jakiś Wielki Podróżnik. Niech legenda trwa.
ROZDZIAŁ I
– Dobra! Odsuńcie się! – Rozległ się w powietrzu ochrypły głos.
Należał on do postawnego mężczyzny w pełnej zbroi i z potężnym toporem w jednej, a błyszczącą dużą tarczą w drugiej ręce. Ruszył najpierw powoli i uważnie, by w odpowiednim momencie zacząć przyśpieszać kroku. Cały czas patrzył w czerwone ślepia swojego wroga. Ten był od niego ze trzy razy większy i nieporównywalnie cięższy. Ponadto poruszał się na wszystkich czterech odnóżach, oczywiście jeśli akurat nie latał. I jak to często ze smokami bywa – ział ogniem. Potężny Dobromir za nic miał jego gorący oddech. Raz po raz wprawiał gapiów, a w tym wysłanników lokalnego władcy, w osłupienie tym, że jeszcze nie stopił się od kolejnych podmuchów. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że zbroja, która ów osobnik posiada, nie jest zwykłą zbroją. Nikt oprócz młodzieńca w grubej skórzanej zbroi z kapturem, która błyszczała tajemniczo i w przepięknych lekkich butach, których każdy mu zazdrościł. Młodzieniec domyślił się, że jest to zbroja łowców smoków. Bardzo znana w innych krainach, gdzie smoki nie są takim całkiem niecodziennym zjawiskiem. Zbroja oczywiście była ognioodporna – w zależności od jakości w większym lub mniejszym stopniu. Możliwe też, że była lżejsza niż na ile wyglądała.
Mieszkańcy oczywiście zebrali się, żeby oglądać to niezwykłe dla nich widowisko. Stanęli w odległości jaką uważali za bezpieczną i przy każdej okazji wydawali głośne „ochy" i „achy", gdy zdawało się, że wojownik właśnie zostanie spopielony, albo gdy smok został zraniony. Walka była prosta. Smok zieje ogniem, zbroja chroni przed ogniem – wystarczy więc tylko podejść i odrąbać bestii głowę. Dobromir wykorzystał chwilę, gdy smok zrobił przerwę na zebranie sił przed kolejnymi atakami. Zaatakował z boku, chwycił mocno za skrzydło.
– Ha! To bułka z masłem! – Krzyknął zadowolony i pomyślał sobie, że to będzie łatwy pieniądz.
Smok zorientował się o co chodzi i zaczął gwałtownie machać skrzydłami, chcąc zrzucić małego wroga. Dobromir latał bezwładnie, lecz utrzymał swoją pozycję. Było trudno, ponieważ małe szpony, którymi zakończone są palce jego rękawic, nie chciały wbić się w smoczą skórę. Gdy smok trochę ustał w swych zmaganiach, wojownik wspiął się na grzbiet stwora. Chwycił topór oburącz i uderzył w szyję bestii. I to był już koniec walki. Ostrze nie dość, że nie zraniło jego czarnej jak smoła skóry, to jeszcze pękło. Dobromir nie miał zbytnio czasu, by nadziwić się tej sytuacji. Oczy smoka zaświeciły piekielną czerwienią, jego skóra zrobiła się gorąca nawet dla zbroi, pod skórą pojawiły się czerwone żyły i tętnice pulsujące z wściekłością. Smok podniósł się na tylne łapy i zatrzepotał skrzydłami, prawie zrzucając mężczyznę ze swojego karku. Następnie wybił się w powietrze i zaczął nurkować kręcąc się wokół własnej osi i przy samej ziemi ostro hamując. Na wskutek tych manewrów Dobromir zgubił i tak uszkodzony topór to jeszcze stracił swą tarczę, która wbiła się kilkaset kroków dalej, prawie zabijając przy tym dwie osoby. Ponadto stracił swą pozycję i z impetem uderzył w grunt. Wśród tłumu zaczęła budzić się panika. Ludzie zaczęli uciekać. Nie było też owego młodzieńca.
– Patrzcie jaki wariat! – Krzyknął ktoś z tłumu. – Chce go uratować!
– Co on sobie myśli? Przecież nawet nie ma porządnej zbroi. Ułom jakiś. – Powiedział drugi.
– Ale jakoś szybko biegnie. Dziarsko, chyżo. Jak kot jakiś. – Zauważyła zauroczona dziewucha.
Młodzieniec śpieszył ile sił w nogach. Dodatkowo pomagał mu inwentarz zdobyty na wcześniejszych wyprawach. Kocie Buty – jak lubił je zwać – sprawiały, że jego ruchy było o wiele szybsze i zwinniejsze niż normalnie. Miał uczucie, że biega jak czarny kot nocą. Szybko, cicho i niepostrzeżenie. Jednak to nie wystarczyło by być na czas. Widział jak smok unosi się i opada. Jak wojownik uderza o ziemię i zaraz zostanie przebity ogonem. A i to w najlepszym wypadku, bo smoki bardzo lubią się mścić. Szczególnie smoki, takie jak ten. Młodzieniec zamknął oczy.
– Patrzcie! Zniknął i się pojawił!
– Zmienił się w błyskawicę!
– Jak on to zrobił?
– Uratował go! Ma wojaka na rękach. Musi być ciężki, bo już nie biegnie tak szybko.
– Oj, chyba będzie musiał biec szybciej. Smok ich zauważył i wygląda na strasznie wściekłego. Patrzcie jak pulsuje.
Młodzieniec, przerzucił mężczyznę przez ramię i miał nadzieję, że smok się nimi nie zainteresuje. No dobra, małą nadzieję, ale zawsze. Smok ponownie zaczął ziać ogniem.
– Psia krew. Nie chcę być spopielony z powodu jakiegoś grubasa. Ale przecież go tak nie zostawię na pewną śmierć. Mam nadzieję, że się uda. W końcu nadzieja umiera ostatnia.
Nagle poczuł podmuch wiatru i łopot wielkich skrzydeł nad głową. Wiedział, że musi gdzieś schować swojego nieprzytomnego nowego towarzysza i zabić smoka. Albo smok zabije ich obu. Nagle smok ciężko spadł przed nimi.
– No i gówno. Koniec. – Pomyślał.
Smok wziął oddech i z furią zionął całym ogniem. Młodzieniec zamknął oczy i skulił się. Gapie zbladli z przerażenia. Kobiety mdlały i płakały a mężczyźni wypowiadali więcej przekleństw niż zna ludzkość. Jednak prawdziwe emocje nastąpiły dopiero jak ogień ustał. Zobaczyli nie dwie, ale trzy postacie.
Dobromir otwarł oczy w momencie gdy smok zaczął wyrzucać z siebie strugę ognia.
– O żesz… -Pomyślał i ponownie zaczął tracić przytomność.
Młodzieniec, gdy zorientował się, że nie czuje gorąca i że chyba wciąż żyje, otworzył oczy. Otaczała ich półprzeźroczysta jasnozielona aura, chroniąca przed całym tym ogniem. A między nimi a bestią stała kobieta w żółtych spodniach i zielonej tunice. Wydawała się bardzo skupiona, gdy stałą tak z wyciągniętymi rękoma.
– Mmm… Kształtne pośladki. – Pomyślał, po czym zdał sobie sprawę, że to nie jest najlepszy moment na gapienie się w czyjś tyłek.
Wstał powoli, wyciągnął ostrze, które pod jego dotykiem, zaczęło pulsować ciemnością. Skulił się jak kot gotowy do skoku i czekał i miał nadzieję, że smok ma mniej energii niż zgrabna nieznajoma. I w chwili, gdy płomienie ustały, czarodziejka poczuła tylko, jak wiatr rozwiał jej brunatne włosy. Młody wojownik już był przy smoku i skacząc, jak kocia błyskawica raz po raz ranił smocze łapy. Bestia, gdy zorientowała się co się dzieje, zaczęła unosić się pośpiesznie. Jednak młodzieniec nie dawał za wygraną.
– O nie. Nie wywiniesz się tak łatwo. Chciałeś mnie zabić suczy synu to teraz zginiesz.
Wyskoczył na parę metrów w górę wbijając ostrze wysoko w skrzydło. Zawis na rękojeści dwoma rękami i pod jego ciężarem ostrze przejechało na sam dół rozcinając skrzydło smoka, jak papierowy latawiec. Gad zawył tak okropnie, aż wielu silnych mężczyzn przeraziło się. Upadł na bok. Podniósł się na obolałe nogi i zaczął machać wściekle ogonem, równocześnie wypatrując swojej małej śmierci. Lecz ta właśnie wskakiwała mu na łeb i potężnym uderzeniem wbił ostrze w czaszkę smoka. Gad zaczął wić się w konwulsjach a wszędzie tryskała krew. Jeszcze zanim smok umarł, zeskoczył z niego miękko lądując. Otarł swoje ostrze o szmatę i wsadził w pochwę. Powoli wracał do nieznajomych wojowników, gdy za jego plecami smok wydał ostatni ryk i padł bezwładnie.
– Kim jesteś? – zapytał.
– Tak to teraz dziękuje się damie za uratowanie życia? – rzekła hardo.
– Przepraszam. Kim jesteś moja pani, bo chciałbym wiedzieć komu mam się odwdzięczyć.
– O. Tak lepiej. Chociaż nie idealnie. Mówią na mnie Nadzieja. Nazwali mnie tak, ponieważ nadzieja zawsze umiera ostatnia. A jak pana zwą?
– Hmm… Tam skąd pochodzę nazywają mnie Tiurkl Sadz, na wasze to będzie Mesajasz? Mesjasz. Ponadto mam wiele innych imion.
– Jakich? Mesjasz to nie jest raczej dobre imię.
– To więc przetłumaczone na twój język będą brzmiały mniej więcej jak: Kocigrzmot, Błyskawica, Nadciągający z gór, Gepard, Władca śmierci, Czarna noc, Koszmar, Zaklinacz czasu, Alfa, Władca błyskawic. Niektórzy myślą, że jestem Bogiem. Synem Boga.
– A jesteś?
– Nie. Przynajmniej nie w takim znaczeniu, jakim sądzisz. Jestem po prostu młodzieńcem z wieloma przygodami w wielu… miejscach. Możesz mnie nazywać Wędrowcem
– Tak więc Złote dziecię powiedz mi czemu ratowałeś tego oto osobnika i kim on jest.
– Nie wiem kim jest. Nie znam go. Zdaje się, że miejscowy władca zapłacił mu za zabicie smoka. Jednak się przeliczył. Sądząc po zbroi nie był to jego pierwszy raz, ale na pewno było to pierwszy raz z piekielnym smokiem.
– Co to jest piekielny smok?
– To co widzisz. Czarny smok pulsujący czystą nienawiścią. Całe szczęście, że ten jest jeszcze bardzo młody.
– To jak wygląda dorosły?
Wędrowiec popatrzył na kobietę. Z wewnętrznej kieszeni wyciągnął bardzo dziwną księgę i zaczął coś dopisywać w losowo otwartym miejscu.
-Co piszesz?
-To co się wydarzyło. By następcy nie musieli wymyślać tego samego jeszcze raz. I byli przygotowani na takie sytuacje. To jest bardzo ważne.
-Kim ty właściwie jesteś i co tu robisz? Czym się zajmujesz?
Podróżnik podniósł głowę, a jego odpowiedź zagłuszyły okrzyki i wiwaty połączone z łoskotem pędzących mieszkańców. Pospiesznie schował notatnik do wewnętrznej kieszeni i zaraz został porwany przez falę rąk. Czarodziejkę spotkał identyczny los.
Ręce zaniosły ich do do największego domostwa, znajdującego się w samym środku osady. Ułożono go na słomianych fotelach, które pewnie uważane były za maksimum wygody. A przed nimi stał gruby, kolorowo ubrany mężczyzna. Władca swego małego królestwa. Na jego ogolonej na łyso głowie widać było drobinki potu.
-Co to była za walka! Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem! – zaczął – Chwała!
-CHWAŁA! – zawtórował tłum tak głośno, aż przypadkowi bohaterowie skrzywili się z bólu.
-Całe szczęście, żeście się zjawili! W ostatniej chwili! Chwała!
-CHWAŁA!
-Cholera to staje się nieznośne. – pomyślał Wędrowiec.
-Wojownik, którego wynajęliśmy do tej roboty bardzo się przeliczył. Mówił, że to będzie jak wypicie mleczka nad ranem. Dziecinnie proste. Gdyby nie WY to pewnie by zginął! Jak i całe Szczęśliwisko! Chwała bohaterom!
-CHWAŁA! – krzyknęli po raz kolejny, a chłopak pomyślał, że następnego już nie wytrzyma.
-Trzeba was nagrodzić! Obsypiemy was naszym złotem i wszystkim co mamy! Chw…
-Panie! – przerwał Wędrowiec prędko – Nie chcemy waszego złota. Jedynie co nam potrzeba, to coś na ząb, coś do picia i jakiegoś miejsca do wypoczynku!
-Niech tak będzie! Zatem świętujemy!
Tłum zaczął szaleć ze szczęścia i powstałą wszechogarniająca krzątanina. Zaczęły się szybkie przygotowania do uczty, tańców, rozpusty i pijaństwa. Nie do końca o to chodziło młodzieńcowi. Szczególnie, gdy miał na myśli wypoczynek. Poczuł na sobie mocny uścisk i mordercze spojrzenie Nadziei.
-Jak to… nie chcemy… złota… – wycedziła przez zęby. – Nie narażałam się dla jakiegoś gównianego jedzenia! Jak będę chciała jedzenia to sobie sama znajdę. Ani nie narażałam się dla waszego dobra. Między magią a ciszą to mam was głęboko w dupie! Jak nie dostanę…
-To idź żądaj. – powiedział spokojnie.
-Eee co? Jak to? – czarodziejka była wyraźnie zbita z tropu.
-No normalnie. Pójdź i powiedz, że chcesz ichniego złota. Chyba nie boisz się tego zrobić.
-Nie. Jasne, że nie. Ale mam tak po prostu pójść? I powiedzieć?
-Oczywiście. Skoro uważasz, że ci się należy. I nie powiedzieć a zażądać.
-Ale, ale. Nie. Ty idź. ty to schrzaniałeś i ty masz to odkręcić.
-Spokojnie. Będzie jeszcze na to czas dzisiaj. Pójdziesz do niego, gdy będziecie razem pijani. To się zawsze udaje.
W tym momencie podeszły do nich młode kobiety, chwyciły delikatnie pod ramiona i zaprowadziły do łaźni. Jak na taką małą wioskę, władca umiał się dobrze ustawić. Łaźnie były stosunkowo duże i z przepychem. Zaprowadziły do osobnych pomieszczeń i powoli rozebrały. Nawet Nadzieja musiała przyznać, że w ich ruchach było coś nienaturalnie kobiecego i zmysłowego. Stała jak zaczarowana gdy ściągały z niej tunikę, buty, skórzane spodnie i całą resztę ubrania. W chwili, gdy pomocnice zabrały jej garderobę, zaczęła oponować lecz najbliżej stojąca dziewczyna uciszyła ją delikatnie kładąc palec na jej usta. Otworzyły się drzwi i zobaczyła dwie wanny pełne parującej wody. Nie zdążyła się nadziwić po co jej samej aż dwie wanny, gdy naprzeciwko wszedł całkiem goły Wędrowiec.
-O! Przepraszam! – krzyknął zaskoczony i zawstydzony– Nie wiedziałem, że też tu będziesz. Nic mi nie mówiły.
Miał się odwrócić, ale para jędrnych, młodych piersi zdecydowania kazała mu utrzymywać kontakt wzrokowy. Nadzieja, jak każda czarodziejka, była w takich momentach bardzo pewna siebie. Wypięła pierś do przodu i z dumą, przesadnie kręcąc biodrami, podeszła do wanny i powoli zanurzyła się w przyjemnej wodzie.
-Dobra, chłopcze. Widzę, że spodobał ci się pokaz, ale dla swojego dobra, może schowasz się już w wannie? To, że ty chcesz oglądać mnie, to nie znaczy, że ja chcę oglądać ciebie. – powiedziała stanowczo i dodała w myślach – chociaż wyglądasz całkiem miło.
Jeszcze bardziej speszony, prędko pospieszył na swoje miejsce, nieudolnie zakrywając to i owo.
-Ale musisz przyznać, że woda jest wspaniała. – powiedziała nadzieja, gdy ten zanurzył się już po szyję.
-Tak, i ma wspaniały zapach. Z czymś mi się przypomina.
-Dobra, cicho. Chcę się trochę odprężyć po walce. – chwyciła dwa kawałki gazy, zanurzyła w mleku i położyła sobie na oczach. – Radzę ci zrobić to samo.
Wędrowiec z pewną męską niechęcią powtórzył za czarodziejką.
-Muszę ci przyznać, że jest to całkiem przyjemne. – rzekł po chwili – Choć trochę babskie.
Zasnął
prolog jest niesamowity. wręcz epicki. wprowadza dobrą atmosferę i na kilometr czuć od niego dobrym pomysłem.
natomiast z początkiem rozdziału pierwszego wszystko zaczyna się powoli i elegancko sypać.
musisz popracować nad ilością powtórzeń. słownik synonimów to przyjaciel pisarza. są jeszcze te fantastyczne perełki językowe, z gatunku "smoka ziejącego całym ogniem" (nawiasem mówiąc chciałbym kiedyś zobaczyć smoka ziejącego ogniem w kawałkach). poza tym masz pewne problemy stylistyczne i nie do końca chyba rozumiesz jak działa ten zwierz zwany narracją. jeśli mógłbym coś zasugerować, to radziłbym udać się do biblioteki - ba, chodzić tam codziennie - i czytać. dużo i gęsto. w ten sposób zobaczysz jak swój język stylizują zawodowcy i jak prowadzą narrację ludzie, którzy z tego żyją. czytaj, czytaj i jeszcze raz czytaj. no i pisz, kiedy tylko będziesz miał wolną chwilę. trening naprawdę czyni mistrza i jeśli włożysz w to wystarczającą ilośc pracy to zobaczysz, że za jakiś czas twój styl będzie zachwycał, a narracja kopała przysłowiowy tyłek.
narazie nie jest najlepiej, ale wierzę w twój potencjał.
to tyle ode mnie
pozdrawiam
Dzięki :)
Bo to jest pierwsze dzieło z historią :) znaczy z narracją.
Wcześniej pisałem tylko coś na wzór przemyśleń. Trochę podobnych do prologu.
I będę pisał :) Dzięki za motywację!
Pozdrawiam
Nie ma edycji komentarza?
Bo chciałem jeszcze dodać, że muszę chyba następnym razem przeczytać całość po napisaniu. Bo aż dziw, że tego nie zrobiłem.
Bardzo pospolity błąd, sobiepanie. Może, gdybyś go nie popełnił i przeczytał, co napisałeś, wykasowałbyś takie śmiesznostki jak głos, rozlegający się w powietrzu. Komu i do czego potrzebne wspomniane powietrze? Łaźnie z przepychem. Niby wiem, co mogłeś mieć na myśli, pisząc o przepychu łaźni, ale radziłbym zastanowić się, czy jest sens pisać o przepychu w urządzeniu łaźni w małej wiosce. Marmury karraryjskie, złocone wanny? To w pałacach cesarskich raczej, nie we wsi, gdzie gładko heblowane dechy wystarczą...
Para jędrnych piersi kazała mu utrzymywać kontakt wzrokowy. No przecież można się zwinąć ze śmiechu, drogi Autorze. Kontakt wzrokowy --- jak z referatu, doktoratu albo raportu policyjnego. Nie mogłeś napisać po ludzku, że przyciągały wzrok, nie mógł oderwać wzroku od jędrnych piersi Nadzieji? Kto kazał mu patrzeć? Piersi mu kazały? Zastanów się, zanim palniesz coś takiego ponownie, czy to pasuje, czy tak zwanej kupy się trzyma...
Niestety, słabo. Przykro mi, ale oszukiwać Cię byłoby jeszcze gorzej...
Dzięki za pomocne uwagi :)
Jako, że stawiam dopiero pierwsze kroki potrzebna mi jest konkstruktywna krytyka.
Mam nadzieję, że praktyki czyni mistrza. :)
Pozdrawiam.
Wstęp jest naprawdę na dobrym poziomie. Reszta- chociaż pomysł na akcję jest fajny- to literacka kaszana. Jakby pisały to dwie rózne osoby.
Prosisz o konstruktywną krytykę. Więc dam ci kilka przykładów twoich błędów:
1. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że zbroja, która ów osobnik posiada, nie jest zwykłą zbroją. Nikt oprócz młodzieńca w grubej skórzanej zbroi z kapturem, która błyszczała tajemniczo i w przepięknych lekkich butach, których każdy mu zazdrościł- 3x zbroja obok siebie. Tak się nie pisze, używaj synonimów. Poza tym drugie zdanie wyglada jak przetrącone. Proponowałbym cos w rodzaju: "Nikt, oprócz młodzieńca ubranego w grubą, błyszczącą tajemniczo, skórzaną bluzę z kapturem, i w przepiękne, lekkie buty, których zazdrościli mu wszyscy zebrani tutaj ludzie."
2. Zbroja oczywiście była ognioodporna - w zależności od jakości w większym lub mniejszym stopniu. Możliwe też, że była lżejsza niż na ile wyglądała. - " w zależności od ..." jest całkowite zbędne. Możesz w innym miejscu, opisując rynsztunek rycerza napisać, że są różne rodzaje zbroi na smoka. Zamiast "ile" powinno być "to"- niż na to wyglądała.
3. Gdy smok trochę ustał w swych zmaganiach, wojownik wspiął się na grzbiet stwora. - wiem co chcesz przekazać, ale te słowa nie pasują. Według mnie, oczywiście.
4. Dobromir nie miał zbytnio czasu, by nadziwić się tej sytuacji.- wszystko do kitu. "Dobromir nawet nie zdążył się zdziwić", lub "nie miał nawet czasu, żeby się zdziwić". Nie udziwniaj, jeżeli nie ma takiej potrzeby.
5. Kobiety mdlały i płakały a mężczyźni wypowiadali więcej przekleństw niż zna ludzkość- bezsens logiczny. Jak mogli wypowiadać przekleństwa, których nie znali. Za bardzo udziwniasz! "mężczyźni klęli jak (tu se coś wstaw).
6. Cały dialog po zabiciu smoka jest sztuczny
To tylko przykłady potknięć. Bez oceny. Ćwicz pisanie, a jeszcze więcej czytaj. Powodzenia.
Jak dla mnie wstęp strasznie wieje grafomanią... Reszta tekstu niestety nieporadna, do tego powtórki i zaimki na kilogramy...
www.portal.herbatkauheleny.pl