- Opowiadanie: vyzart - "Jak dobre wino" - część pierwsza

"Jak dobre wino" - część pierwsza

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

"Jak dobre wino" - część pierwsza

w myśl magicznej zasady głoszącej, że "krótkie teksty są częściej czytane" zamieszczam pierwszą część opowiadania. tych, których być może interesuje chronologia i przeczytali "setki czarnych oczu", przestrzegam, że akcja tego tworu dzieje się jakieś piętnaście lat wcześniej, a bohaterem nie jest ta sama osoba.

dziękuję za uwagę i zapraszam do czytania i komentwania

 

 

"Jak dobre wino"

Przemysłowa dzielnica miasta była opuszczona i zaniedbana. Pośród bladego księżycowego światła sterczały na wpół zawalone dachy i zniszczone ściany, pokryte krzywymi podobiznami męskich genitaliów. Niegdyś pełne surowego majestatu huty stali były teraz tylko cieniem swej dawnej świetności. Za powybijanymi oknami hal gnieździły się nietoperze, a po wydeptanych przez pracowników ścieżkach sunęły wątłe potoczki błyszczących szczurzych oczu.

Większość z bezrobotnych teraz bywalców fabrycznych dziedzińców przez dłuższy czas traktowała sytuację jak zły sen. Jak to możliwe, że doskonale prosperujące huty i przetwórnie z dnia na dzień znalazły się na skraju bankructwa? Niektórzy podejrzewali wielki kapitalistyczny spisek i spluwając na bruk zaczynali opowiadać, jak to za starych czasów było lepiej. Inni dostrzegłszy w upadku ślady demonicznej interwencji, zaszyli się w swoich domach prosząc Najświętszą Pannę o pomoc, ochronę i wstawiennictwo.

Rzeczywisty powód bankructwa był dużo bardziej prozaiczny i nie miał nic wspólnego z piekielnymi zastępami. Stara, ludowa mądrość głosi, że jeśli coś się pieprzy, winna jest albo ludzka chciwość, albo złośliwość natury. W tym przypadku zadziałało i jedno, i drugie.

Drzemiące od pod miastem złoża wysokiej klasy rudy – metaliczna krew, pompująca życie w tutejszą gospodarkę – pewnego dnia po prostu się skończyły. Analitycy i inżynierowie załamywali ręce, twierdząc że rudy powinno starczyć jeszcze na przynajmniej pięćdziesiąt lat. Niektórzy niemalże widzieli w myślach szyderczy uśmiech Gai, kiedy piastowane przez nich stołki waliły się pod nogami. Nie pomogły rozkopy, poszukiwania i sondy. Sprowadzeni z zagranicy fachowcy tylko kręcili głowami z niedowierzaniem. Wielkie złoża metalu, rzekomo znajdujące się tuż pod ich stopami, jakby rozpłynęły się w rdzawej mgle.

Żelazna studnia wyschła.

W rozmowach między pracownikami coraz częściej padały słowa „strajk" i „bunt", a kiedy temperatura nastrojów niebezpiecznie zbliżyła się do punktu krytycznego, na mównicę wszedł pan prezes. Pełen charyzmy, młody człowiek o nienagannym uśmiechu i szczerej aparycji jednym emocjonalnym przemówieniem zjednał sobie podwładnych, a kiedy zszedł w końcu z podium, pożegnał go gromki aplauz. Mężczyzna w wielkich słowach opisał rozciągające się przed firmą możliwości i zapewniał, że zawarty został lukratywny kontrakt na dostawy rudy z sąsiedniej kopalni.

Wszystko zaczęło nabierać bardziej pozytywnego wydźwięku, a ochronne okulary pracowników nabrały jakby różowawego połysku. Jedyny problem polegał na tym, że ów lukratywny kontrakt nigdy nie został podpisany, a pan prezes kilka dni później zginął w dość podejrzanym wypadku samochodowym.

Nie dalej jak po miesiącu działające w dzielnicy zakłady, jeden za drugim zaczęły ogłaszać bankructwo. Natomiast członkowie rad nadzorczych w nieskrywanym pośpiechu opuścili teren, siedząc wygodnie w swoich nowych samochodach sportowych.

Potem wszystko posypało się jak domek z kart tarota – tych noszących piętno trzynastej arkany. Ponoć do teraz przy pełni księżyca w opuszczonych halach fabrycznych słychać było trzask ciał rozbijających się o beton i dźwięk czaszek pękających w akompaniamencie huków upiornych rewolwerów.

Przemysłowy dystrykt zaczął stopniowo padać ofiarą mijającego czasu. W końcu jednak pojawiły się plany renowacji. Znalazł się nawet inwestor, który kierując się modą ostatnich lat, planował transformację majestatycznych hal fabrycznych w kompleks ekskluzywnych centrów handlowych. Wszelkie plany trafił jednak szlag, kiedy były pracownik jednego z zakładów, targany jawną niepoczytalnością, podłożył w dzielnicy ogień. Mężczyzna, zanim zupełnie zwariował, znany był ze swojego zamiłowania i talentu do pirotechniki. W efekcie trzy czwarte dzielnicy poszło z dymem, topiąc się w morzu płomieni, którego nie powstydziłby się nawet Neron.

Od tamtej pory porzucono re-deweloperskie zapędy, a pozostałości nadpalonych budynków stały się przytulnym gniazdkiem dla legionów gryzoni i robactwa. Kręcili się tu również ludzie, którzy z różnych względów unikali kontaktów z prawem.

Czasem na rozświetlonych jedynie księżycowym blaskiem ulicach pojawiał się też pewien mężczyzna. Wyglądem zdecydowanie różnił się od przeciętnego bywalca spalonego dystryktu – gruby, szary płaszcz, narzucony na okrywającą szczupłe ramiona marynarkę, zakrywał perfekcyjnie białą koszulę i nienagannie zawiązany krawat. Podeszwy mocnych, skórzanych butów stukały miarowo w popękane betonowe płyty czegoś, co jakiś czas temu można było nazwać chodnikiem. Długie, nisko związane, grafitowe włosy unosiły się w rytm kroków i częściowo zakrywały rzędy czarnych linii, oplatających kark nieznajomego mozaiką skomplikowanych wzorów.

Mężczyzna nie utożsamiał się z żadną grupą przestępczą, ani nie ukrywał się tu przed prawem. Do opuszczonej dzielnicy fabrycznej przychodził tylko w celach czysto rekreacyjnych i sportowych – by dokonać krwawego mordu.

Długowłosy nie postrzegał jednak siebie przez pryzmat zabójcy. To, że uśmiechał się na samą myśl o rozczłonkowaniu pierwszej spotkanej osoby, naturalnie nie było objawem zaburzeń psychicznych ani broń boże psychopatii. Z mordowaniem było trochę jak z dobrym winem – zbyt wiele zatruwa umysł, ale przecież czasem można pozwolić sobie na odrobinę przyjemności.

Gdyby jakiś przechodzień spojrzał teraz na twarz mężczyzny, na pewno odwróciłby głowę i przyśpieszył kroku. Pokraczny uśmiech i błysk szaleństwa w czarnych jak smoła oczach rozeszłyby się zimnym dreszczem po plecach nawet najtwardszych mieszkańców dzielnicy.

Na ulicy nie było jednak nikogo poza nim. Przechadzał się samotnie pośród brudnych ścian, rzucających rzędy poskręcanych cieni na resztki chodnika, wsłuchując się w muzykalne popiskiwania zlęknionych szczurów i rytm własnego serca.

Wtedy właśnie, zupełnie bez ostrzeżenia pieczęć na karku szarpnęła piekącym bólem, a Oczy otworzyły się, wypełniając umysł wizją śmierci. Obraz wlewał się do świadomości mężczyzny czernią cuchnącego zaułka i błyskiem dwóch białych punktów w ciemności. Postać młodej kobiety z każdą chwilą nabierała wyrazistości, aż w końcu niemalże czuł zapach jej krwi. W uszach zadźwięczało mu rozpaczliwe wołanie o pomoc, stłumione uściskiem silnej dłoni. Ułamek sekundy później wszystko ucichło. Wizja dobiegła końca, pozostawiając tylko skrawek przerażonej kobiecej twarzy, gdzieś na granicy pola widzenia. Oczy, pokazawszy to co chciały, ponownie zapadły w sen, chowając się za kliszą czarnych tęczówek. Twarz ich właściciela wykrzywił radosny uśmiech. Nawet nie zauważył, kiedy jego przyśpieszony krok zamienił się w bieg.

 

Rosły mężczyzna wzdrygnął się i dopiął najwyższy guzik kurtki. Nigdy nie przepadał za marcową pogodą, ale tego wieczora było wyjątkowo zimno. Zaciągnął się papierosem i przypatrywał przez chwilę białemu dymowi, niknącemu powoli na tle nocnego nieba. Rzucony na ziemię niedopałek rozdeptał obcasem, po czym zgrabnym ruchem wyjął z kieszeni biało-czerwony kartonik. Po krótkiej inspekcji przeklął w duchu – paczka była pusta.

To był zły dzień.

Z nikłą nadzieją rozejrzał się w poszukiwaniu kogoś na kim mógłby wyładować frustrację, ale w oddali widać było tylko potłuczone lampy uliczne i szklane odłamki na chodniku. Brak jakichkolwiek oznak życia w okolicy wcale go nie dziwił. Rzadko kto był na tyle głupi, żeby chodzić ulicami spalonego dystryktu w środku nocy, a ci którzy nie grzeszyli wystarczającą ilością instynktu samozachowawczego, najczęściej kończyli w kostnicy bez sporej ilości organów. O tej porze wszystkie małe złodziejaszki i dilerzy zaszywali się w swoich kryjówkach i modlili o jak najszybsze nadejście poranka. Noc należała tu do ludzi o wiele bardziej niebezpiecznych.

Mężczyzna westchnął i rozmasował palcami skronie. Wciąż zastanawiał się, dlaczego on – prawa ręka samego Gladiusa – musi niańczyć bękarta szefa i stać na straży, kiedy dzieciak gwałcił w zaułku jakąś bogu ducha winną kobietę? Robota „ochroniarza przyszłej głowy rodziny" z każdą chwilą wydawała mu się coraz bardziej gówniana. Była też właściwie niepotrzebna. Nawet gdyby z każdego kąta nie spoglądało na młodego czujne oko ochroniarza, i tak nikt by go nie ruszył – całe miasto trzęsło portkami na sam dźwięk nazwiska jego ojca. Jeśli ktoś chociaż drasnąłby dziedzica rodu musiałby liczyć się z tym, że śmierć to najprzyjemniejsza z rzeczy jakie go czekają.

Pan Gladius był w gruncie rzeczy znanym i poważanym biznesmenem, który regularnie obciążał datkami kościelną tacę i angażował się w szeroko pojętą działalność charytatywną. Był również szefem miejscowego półświatku i skutecznie kontrolował przepływ wszystkich towarów, z którymi przeciętny człowiek wolałby nie mieć do czynienia. Krążyły o nim różne dziwne plotki – większość zresztą nie bezpodstawnie. Pan Gladius miał bowiem bardzo specyficzne poczucie humoru. Poza tym kochał filmy gangsterskie, dlatego też wszyscy mający zastrzeżenia do charakteru prowadzonej przez niego działalności kończyli na dnie jeziora w betonowych butach i z bardzo szerokim uśmiechem na twarzy.

Mężczyzna jeszcze raz rozejrzał się uważnie dookoła. Wiedział że nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie próbował nawet się do niego zbliżyć, ale mimo wszystko należało mieć się na baczności, na wypadek gdyby pojawił się ktoś kogo zmysły nie były do końca zdrowe. Doświadczenie nauczyło go, że na świecie jest zdecydowanie zbyt dużo ludzi, według których samotna walka z mafią to idealny sposób na piękną śmierć.

Ochroniarz westchnął. Noce takie jak ta przypominały dobre wino na kiepskim bankiecie. Nawet najlepszy trunek smakuje obrzydliwie, jeśli trzeba pić go z gównianymi ludźmi.

Podrapał się po podbródku i ziewnął. Poczuł lekkie szarpnięcie w karku i ze zdumieniem stwierdził, że ziemia zaczyna przybliżać się ze zawrotną prędkością. Chciał zamortyzować upadek rękoma, ale te nie posłuchały rozkazu. Boleśnie trzasnął czołem w chodnik i przyrzekł sobie, że zrobi coś bardzo niemiłego temu kto był za to odpowiedzialny. Kiedy spojrzał w bok, z poziomu gleby, zobaczył ciało człowieka w czarnej kurtce, bezwładnie leżące w kałuży krwi. Minęło trochę czasu zanim zdał sobie sprawę, że to jego ciało.

Tak, to naprawdę był zły dzień.

Ciemna sylwetka wyłoniła się z mroku i obrzuciła zwłoki krytycznym spojrzeniem. Zabójca zatrzymał wzrok na karku ochroniarza – cięcie było gładkie, a ostrze trafiło idealnie między kręgi. Morderca uśmiechnął się lekko. Zdecydowanie musi dodać ten trik do swojego stałego repertuaru.

Czerwona ciecz stopniowo otulała ciało zmarłego. Powoli spływała po krawężniku, barwiąc jaskrawą czerwienią pordzewiałą studzienkę kanalizacyjną. Kilka kropel wpadło do środka przez otwór w kratce, burząc spokój nocnych mieszkańców ścieków i znikło w napierającej masie brudnej wody.

Simon Gladius spoglądał triumfalnie na leżącą przed nim kobietę. Zwijała się z bólu. Nic dziwnego, czubek jego buta wbijał się właśnie w jej podbrzusze. Grymas bolesnego przerażenia, wykrzywiający jej twarz sprawiał mu niesamowitą satysfakcję. Z pełnym zadowolenia uśmiechem przyglądał się, jak kobieta ostatkiem sił próbuje odczołgać się w głąb alejki. Kiedy tylko zdołała unieść na rękach obolały tułów, Simon przygniótł ją do ziemi uderzeniem ciężkiego, wojskowego buta.

Czuł się panem sytuacji. Każdy jego ruch był starannie przemyślany, aby mógł sprawić swojej ofierze jak najwięcej bólu i upokorzenia. Nie zamierzał jednak jej zabijać – przynajmniej nie od razu. Chciał powoli doprowadzić ją na szczyt rozpaczy, żeby w końcu sama błagała o śmierć.

Z jego nocnymi wypadami do spalonej dzielnicy było trochę jak z dobrym winem. Najlepiej smakowały sączone powoli, tak aby móc rozkoszować się każdym łykiem.

Mógł oczywiście wybrać inne miejsce na swoje seanse po zmroku. Kilka razy nawet próbował. Wabił naiwne dziewczyny swoim nienagannym uśmiechem i drogim samochodem. Gładząc po policzku i delikatnie muskając wargi obiecywał im lekarstwo na całe zło tego świata, przyrzekał szczęście i spełnienie. Z jego ust sączył się słodki jad, który stopniowo zniewalał niewinne dusze i oplatał je jedwabistą pajęczyną niczym trujący pająk.

Szofer zamykał wtedy drzwi limuzyny za niczego nie podejrzewającymi kobietami, po czym siadał za kierownicą i wiózł je na spotkanie z ich własnym, prywatnym piekłem. Czasem był to las pełen karykaturalnie powykrzywianych konarów, innym razem obskurny pokój hotelowy – dla Simona Gladiusa ważny był ten specyficzny rodzaj atmosfery kryjący się w przebitym ostrymi gałęziami obrazie księżyca i graffiti pokrywającym obdarte z tynku ściany. Żadne miejsce nie dorównywało jednak pod tym względem spalonemu dystryktowi. Tu aż roiło się od krętych alejek i okien, śmiejących się szyderczo płatami potłuczonego szkła. Wszędzie dookoła czaiły się małe teatrzyki pełne mroku, które aż błagały by przemienić je w stylowe sale tortur. Każda brudna ściana dzielnicy zapraszała Simona, przynosząc na tacy pordzewiałych rusztowań spełnienie jego najbardziej pokrętnych fantazji.

Dzisiejszej nocy miał jeszcze więcej szczęścia niż zazwyczaj. Kręta alejka, wciśnięta niedbale między dwa czarne od sadzy budynki doskonale współgrała z obrazem, błąkającym się w umyśle młodego Gladiusa. Strumyczki brudnej cieczy, wyciekające ze stert śmieci rozrzuconych w niemalże artystycznym nieładzie. Unoszący się w powietrzu zapach rozkładu i księżycowa łuna, przelewająca się przez rozszarpane krawędzie dachów. Idealnie.

Simonowi udało się też znaleźć perfekcyjną aktorkę do swojego spektaklu. Piękna i młoda, zdawała się roztaczać wokół siebie aurę niebiańskiej światłości. Kiedy tylko ich spojrzenia spotkały się w klubie, wiedział że musi ją mieć. Usiadł przy niej, zapytał czy jest sama i postawił drinka. Przywdział najlepszy ze swoich uśmiechów, a tańczące w oczach iskierki pożądliwego szaleństwa zakrył ciemnymi okularami.

Nie pamiętał nawet o czym rozmawiali. Na pytania odpowiadał słodką, wyuczoną mechanicznością. Całą uwagę skupiał na jej doskonale długich nogach, biuście falującym łagodnie w rytm oddechu i burzy jasnych włosach, spływających wzdłuż pleców jak anielskie skrzydła.

Kiedy zgodziła się, żeby odwiózł ją do domu, myślał że serce wyskoczy mu z piersi. Był tak podekscytowany, że ledwo opanował drżenie rąk.

„Mała przejażdżka po mieście", jak to ładnie nazywał, była wymówką dosyć naciąganą, ale kobieta nie wyczuła w słodkich słowach żadnego podstępu. Wsiadła do samochodu nawet nie zwróciła uwagi na postrzępione dachy spalonych domów, zbliżające się z każdym obrotem opon limuzyny. Jej naiwność bardzo go podniecała, a kiedy siłą wciągnął ją do cuchnącej rozkładem alejki, myślał że oszaleje z rozkoszy.

Kopniaki, uderzenia i obelgi spadały na kobietę, niczym stado wygłodniałych kruków. Zasłaniała się rękoma, wierzgała, kilka razy próbowała nawet uciekać. Jednak każda próba oporu nagrodzona byłą tylko kolejną falą bólu. W końcu, zrezygnowana skuliła się i objęła kolana obolałymi dłońmi. Przez zalepiającą oczy wilgoć z przerażeniem obserwowała, jak delikatną twarz poznanego kilka godzin wcześniej mężczyzny wykrzywia coraz bardziej sadystyczny uśmiech.

Kiedy nie miała już siły nawet się odsunąć, pochylił się nad nią i pogładził dłonią po policzku. Delikatny dotyk wyrwał ją na chwilę z bolesnego otępienia. Podniosła głowę. Jej błagalne spojrzenie pełne było strachu, lecz gdzieś w rozszerzonych emocjami źrenicach błysnęła iskierka nadziei.

– Wypuszczę cię, jeśli tylko poprosisz. – Jego słodki głos wypełnił ciszę, a przerażający grymas, wykrzywiający do tej pory twarz, rozpłynął się jak we mgle.

Kobieta wytrwale chwyciła się resztek odpływającej świadomości i wydusiła zza porozcinanych warg najszczerszą prośbę, na jaką tylko była w stanie się zdobyć. W odpowiedzi poczuła tylko jak opatulony stalą czubek buta miażdży jej szczękę w akompaniamencie szyderczego śmiechu. Jej błagalny ton sprawiał mężczyźnie niewypowiedzianą przyjemność. Atmosferę rozkosznej intymności zakłócił jednak odgłos kroków i donośne „zostaw ją w spokoju, złoczyńco" zza pleców.

Uczucie potwornej irytacji rozeszło się po ciele Gladiusa jeżącym włosy dreszczem. Nie znosił, kiedy mu przerywano, zwłaszcza, jeśli robiono to w sposób tak idiotyczny. Jednym płynnym ruchem obrócił się na pięcie i cisnął ukrytym w rękawie nożem wprost w źródło głosu.

Stojący w wejściu do alejki mężczyzna nie zwrócił nawet uwagi na ostrze, które minęło jego szyję o grubość włosa. Powoli wsunął ręce do kieszeni płaszcza i potraktował Simona pełnym rozczarowania spojrzeniem.

– Popsułeś moje dramatyczne wejście. – Powiedział z udawanym wyrzutem.

– Złoczyńco? Dramatyczne wejście? – Kąciki ust młodego Gladiusa wykrzywiły się w pełen szyderstwa uśmiech – Jesteś tak żałosny, że aż mnie śmieszysz. A teraz spieprzaj stąd dopóki mam dobry humor.

– A co jeśli odmówię? – zapytał mężczyzna, przekrzywiając pytająco głowę

– Wtedy umrzesz!

Ruch ręki Gladiusa był szybszy niż mrugnięcie. Z wyuczoną precyzją i oszczędnością ruchów odgarnął poły płaszcza i wyjął z kabury swoją niezawodną czterdziestkę czwórkę. Ręka złożyła się do strzału, ale zanim palce odnalazły spust, oczy zarejestrowały serię krótkich błysków, a nieznajomy mężczyzna stał tuż za nim.

Wtedy właśnie Simon pierwszy raz od wielu dni poczuł strach. Najprawdziwsze przerażenie, paraliżujące wyciągniętą rękę i wypełniające napięte mięśnie drżeniem. Poczuł delikatne dmuchnięcie w ucho i usłyszał szept nieznajomego.

– To może być dosyć trudne. – Simon niemal widział przed oczami triumfalny wyraz twarzy mężczyzny – Bo widzisz, umarli nie potrafią zabijać.

Długowłosy klepnął Gladiusa w ramię i odwrócił się na pięcie. Młody nie zareagował. Jego twarz spłynęła nagle purpurą, oczy uniosły nienaturalnie, a w gardle uwięzła chrapliwa karykatura krzyku. Chłopak upadł na kolana i rozpadł się. Tak po prostu. Ręce, rozcięte przy ramionach, wylądowały w kałuży, barwiąc posoką mętną wodę. Naznaczony dwoma coraz bardziej czerwieniejącymi kreskami tułów upadł z głuchym trzaskiem na płyty chodnika, błyskając groteskową bielą rozciętego kręgosłupa i żeber. Głowa wylądowała kawałek dalej i potoczyła się bezwładnie, umazując błotem zastygłą w przerażeniu twarz.

Mężczyzna nawet nie spojrzał na krwawe zjawisko dziejące się tuż za jego plecami. Lekki szelest krwi szybko opuszczającej zwłoki też jakby omijał jego uszy.

Podszedł do dziewczyny, która klęczała teraz pokracznie na mokrym chodniku i pochylił się. Zdawała się zbyt przerażona i zszokowana, żeby cokolwiek zrobić. Wpatrywała się tylko w niego wzrokiem rannego zwierzęcia. Kiedy dotknął jej policzka, poczuł pod palcami drżenie.

Pełne strachu spojrzenie dziewczyny spotkało się z jego serdecznym uśmiechem.

– Posiadam pewną ciekawą zdolność. – Przerwał chwilę krępującej ciszy i przyklęknął tuż obok nieznajomej – Widzę przyszłość ludzi, głównie tych na których spojrzę. Nie całą oczywiście. Tylko maleńki kawałek, ich śmierć. Ty miałaś umrzeć tej nocy. Mniej więcej w tej chwili ten gość, który tonie właśnie w kałuży własnej krwi, powinien zacząć cię gwałcić, a potem zadźgać jakimś tępym nożem schowanym w tym jego fikuśnym płaszczu. Siedemnaście razy. Żyjesz jeszcze tylko przez zupełny przypadek. Nie zginęłaś, bo pojawiłem się i zniszczyłem przyszłość, w której byłaś tylko zimnym trupem w plastikowym worku. Tak, mogę robić takie rzeczy. Ale świat nie lubi tego typu numerów i będzie próbował sprowadzić wszystko na właściwy tor. Dlatego nie później niż jutro zginiesz w wypadku samochodowym. Jeśli jakimś cudem uda ci się go uniknąć, za trzy dni przygniecie cię belka, spadająca z rusztowania przy wieżowcu w centrum. Wiesz dlaczego ci to mówię?

Dał jej chwilę na przetrawienie ciągu informacji. W połowę i tak nie uwierzy, ale to nie miało w tej chwili żadnego znaczenia. Kiedy w końcu pokręciła delikatnie głową, mężczyzna wciągnął głośno powietrze i kontynuował spokojnie:

– Zupełnie bez powodu. Bo tak naprawdę jestem kompletnym czubkiem, psychopatą i mordercą. Dlatego w tej cuchnącej alejce tak naprawdę znajdują się dwa pocięte trupy. To była masakra, której nikt nie przeżył. Rozumiesz?

Zrozumiała.

Adrenalina wypełniła jej żyły, kiedy podrywała się z ziemi. Dziewczyna skupiła całą siłę woli na wykrzesaniu energii ze zmęczonych, obolałych mięśni. Całą sobą kurczowo trzymała się tej maleńkiej szansy, która tliła się jeszcze w jej duszy.

Na ucieczkę jednak było już o wiele za późno.

Nieznajomy ścisnął pewnie rękojeść noża i ciął. Powietrze przeszył krótki błysk. Najpierw jeden, potem trzy a w końcu siedem kolejnych.

Uciekająca dziewczyna poczuła, że traci równowagę. Odruchowo spojrzała w dół. Przez moment skołowany mózg nie mógł pojąć dlaczego jej nogi wyprzedzają właśnie tułów i suną po nagle poczerwieniałej ziemi. Ręka, którą w pierwszym odruchu dziewczyna wyciągnęła w stronę własnych, rozmazanych karmazynową mgłą kończyn, wystrzeliła nagle do przodu i uderzyła w pordzewiały kontener, wykrzywiając się groteskowo.

Czas jakby stanął w miejscu, a załzawione oczy wypełniły się odbiciem setek zapętlonych myśli. Dziewczyna przyłapała się na tym, że nawet nie czuje już strachu, zupełnie tak jakby tej nocy całe jego pokłady doszczętnie się wypaliły. Nie mogła nawet krzyczeć, bo właśnie w tej chwili krótki błysk rozdzierał jej płuca na dwie części.

Śmierć przyszła niemal litościwie, przebijając ostrzem czaszkę na wysokości oczu, tak żeby dziewczyna nie mogła zobaczyć własnych organów, wysypujących się krwawą kaskadą z przeciętego brzucha.

Mężczyzna przestał ciąć, dopiero kiedy ofiara ostatecznie pożegnała się z życiem. Oddychał głęboko, łapczywie wciągając w nozdrza atmosferę krwawego mordu. Lustrując wijącą się przed nim czerwień poczuł, że makabryczna zbrodnia na bogu ducha winnej kobiecie była właśnie tym czego potrzebował. Nieznajomy nie należał jednak do tych zdziczałych psycholi, miażdżących piękno swoim szkaradnym uśmiechem ani do zboczeńców, których podniecało mordowanie. On, poza pracą, traktował zabijanie jako hobby. Uważał, że jest coś oczyszczającego w cięciu ciepłych, miękkich tkanek na drobne kawałki i przypatrywaniu się tężejącym na chłodnym bruku kończynom. Zupełnie jak w piciu dobrze zaparzonej zielonej herbaty z glinianego kubka czy delektowaniu się drogim winem. Tylko jego oczy zdradzały iskrę czarnego szaleństwa, za każdym razem kiedy ostrze noża spotykało się z ciepłem ludzkiego ciała.

Z zadumania wyrwał go nagły impuls. W wejściu do tej cuchnącej krwią alejki wyczuł czyjąś obecność.

Nie myślał długo. Podniósł się i ze zwinnością drapieżnego kota rzucił na czającą się za nim sylwetkę. Nie miał czasu na zadawanie pytań. Ludzie, którzy nie uciekali przerażeni na widok makabrycznych morderstw byli na ogół bardzo groźni lub bardzo niezrównoważeni i najbezpieczniej było się ich po prostu pozbyć. Szybko i sprawnie.

Odległość dzielącą go od postaci pokonał w ułamku sekundy, tak szybko że dla oczu zwykłego człowieka byłby tylko ledwo widoczną smugą

Ciął. Szybciej i bardziej agresywnie niż zwykle. Jakiś irracjonalny instynkt podpowiadał mu, że jeśli nie skończy wszystkiego jednym uderzeniem, okazji na następne już nie dostanie.

Stalowe ostrze wydało z siebie cichy pomruk, do złudzenia przypominający stłumiony ludzki krzyk i wiedzione precyzyjnym ruchem ręki zamieniło w linię metalicznego błysku. Nóż jednak nie dosięgnął swojej ofiary. Zamiast dźwięku rozcinanych tkanek, w powietrzu uniósł się ciężki skrzek uderzającego o siebie metalu.

 

Dwóch mężczyzn siedziało na krawężniku, tuż obok przegiętego słupa ulicznej latarni, zupełnie niedaleko od ociekającej krwią alejki. Pierwszy z nich popijał czarną herbatę z niewielkiego termosu, ukrytego do tej pory w specjalnie do tego przeznaczonej wewnętrznej kieszeni płaszcza. Wolną ręką poprawił wiążący włosy rzemyk, który najwyraźniej obluzował się podczas krwawej jatki. Drugi delikatnie kiwał się na boki i taksował otoczenie nieobecnym spojrzeniem pustych, jasnoszarych oczu. Obrzydliwie szaleńczy uśmiech, zdawał się być na stałem przyczepiony do jego bladej twarzy.

Morderca zmierzył niechętnym spojrzeniem swojego krawężnikowego kompana: niezdrowo jasna cera, prawie białe włosy, podkrążone oczy, pełne jałowego szaleństwa. No i jeszcze ten ciemny, pasiasty płaszcz obszyty białym futrem wzdłuż zamka i na mankietach, narzucony na nagie ramiona. Nie trzeba było doktoratu z psychiatrii, aby stwierdzić, że ten niewątpliwie przemiły obywatel to kompletny czubek.

O tym białowłosym szaleńcu najwięcej mówiła jednak pieczęć – splatająca się ze sobą mozaika czarnych znaków, wyryta na piersi mężczyzny, dokładnie nad sercem. Coś, co na pierwszy rzut oka mogło wydawać się zwykłym tatuażem, naprawdę było zbiorem linii skleconych z samego mroku, głęboko wrzynającego się w ciało, niczym pokrętny pasożyt. Zabójca wiedział o tym doskonale. Na własnej skórze poznał to przytłaczające poczucie obcego bytu panoszącego się bezczelnie po całej osnowie istnienia i żerującego na każdej słabości żywiciela. Sam w końcu nosił podobną pieczęć ciasno oplecioną wokół karku.

Upił łyk naparu i westchnął. Jeszcze kilka chwil temu napawał się mordem w alejce, z przyjemnym szaleństwem błyszczącym w oczach, a teraz? Siedział na krawężniku z albinoskim żywym trupem, który nie dość że paskudnie się uśmiechał, to jeszcze zwykłym kuchennym tasakiem powstrzymał cięcie jego ostrza. Najgorsze, że to nie była żadna wymagająca lat praktyki garda, ani potężne zaklęcie. Po prostu rzucili się na siebie jak pełne rządzy mordu zwierzęta, a ich ostrza tylko przez przypadek spotkały na drodze do gardła przeciwnika.

Tragedia.

Chyba nic tak nie psuje dobrego nastroju i radości z porządnej masakry jak spotkanie kogoś, kto bezczelnie nie daje się pociąć.

– Nożooki, nie widziałeś gdzieś mojej ręki? – z zamyślenia wyrwał go charczący głos białowłosego. Dopiero teraz zauważył głęboką szramę na gardle albinosa. Ktoś musiał go bardzo nie lubić, zanim pieczęć zrobiła z niego nieumarłego.

– No tak, te ręce lubią się chować, prawda? Też ciągle szukam swoich. – Rzucił mężczyzna w marynarce, nawet nie licząc, że jego rozmówca zrozumie ironię. Nie wspominając o tym, że wszystkie kończyny białowłosego były na swoim miejscu, tylko ten zdawał się tego nie zauważać. Pan Hilary w wersji szalonego truposza. – Ale nie przejmuj się, coś na to poradzimy. Wyciągnij rękę przed siebie, nie tę tasakiem, drugą i podwiń rękaw. Właśnie tak. A teraz weź zamach i tnij z całej siły tym tępym cholerstwem, o właśnie tak, po skosie, tuż przy łokciu. Słyszałeś jak chrupnęło i jak krew trysnęła? To znak, że zaraz znajdziemy twoją rękę. O, patrz, widzisz to co się turla przy studzience? To chyba twoja zguba, prawda? Świeża i jeszcze ciepła.

Albinos podniósł toczącą się jeszcze po ziemi rękę i obejrzał krytycznie ze wszystkich stron, po czym uśmiechnął się i przycisnął kończynę do piersi w niemal ojcowskim uścisku. Kiedy cieknąca po torsie krew zaczęła już zastygać, uniósł uciętą „zgubę" i przyłożył do broczącego kikuta. Kiedy tylko rozcięte tkanki się spotkały, skóra wokół rany wybrzuszyła się, ukazując wyraźniej grające pod nią mięśnie. Wijące się włókna zaczęły splatać się ze sobą i łączyć. Przed całkowitą regeneracją, można było dostrzec pomiędzy nimi znikający uszczerbek spajanej kości. Kiedy mięśnie uformowały zgrabną, twardą powierzchnię, natychmiast pokryły się warstwą skóry zlepionej tak doskonale, że nie można było dostrzec nawet najmniejszego śladu po niedanym cięciu. Cały proces trwał nie dłużej niż dwa przyśpieszone pulsującą adrenaliną uderzenia serca

Albinos wyciągnął przed siebie dłoń i zwinął kilkukrotnie palce w pięść. Kiedy usatysfakcjonowany stwierdził, że wszystko działa jak należy, posłał nożownikowi obłąkańczy uśmiech, mający chyba imitować wdzięczność.

– Tak szczerze to chciałem zabrać ci życie, Nożooki – powiedział szczerząc zęby, spiłowane do postaci ostrych trójkątów – Ale znalazłeś moją rękę, więc w ramach wdzięczności pozwolę ci je zatrzymać. Poza tym mój zmysł garncarza podpowiada mi, że jako kupka popiołu nie wyglądałbyś zbyt atrakcyjnie.

– Pewnie pożałuję, że spytałem, ale dlaczego właściwie „Nożooki"? – Czarnowłosy nie próbował nawet zrozumieć co grzebanie w glinie może mieć wspólnego z popiołem.

Szaleniec przekrzywił głowę lekko na bok, a w jego szarych oczach mignęło zdumienie.

– Jak to dlaczego? Jesteś przecież nożem i masz te zabawne oczy, które uwielbiają życie. Nie rozumiem twojego niezrozumienia.

Nożownik westchnął. Z pewną niechęcią zmuszony był przyznać albinosowi rację. Kiedyś, podczas swojej pierwszej wizyty w Pandemonium miał okazję skorzystać z Lustra. Zobaczył wtedy kształt własnej duszy – emanujący ostrym blaskiem sztylet, szczerzący zakrzywioną, pokrytą ząbkami klingę, który powłóczył osadzonym na skraju rękojeści opalizującym metalicznie okiem. Teraz natomiast uśmiechał się w duchu na myśl o tym, jak bardzo parszywe poczucie humoru musiał mieć Świat, jeśli najpierw obarczał kogoś darem widzenia dusz, a potem wykrzywiał umysł niczym nieskrępowanym szaleństwem.

– A więc co zamierzasz teraz zrobić, Złodzieju Życia – zapytał czarnowłosy, schowawszy wcześniej swój zaufany termos między poły płaszcza.

Albinos wzdrygnął się prawie niezauważalnie na dźwięk dawno niesłyszanego przydomka, po czym znacząco rozłożył ręce.

– Zapoluję jeszcze raz czy dwa a potem zniknę. Nie będę się kręcił po twoim terenie, nawet wokół własnej osi. Ta ziemia nie wyżywi dwóch łowców, a poza tym obecność innych pieczęci doprowadza mój spokój do szału.

Nożownik pokiwał głową ze zrozumieniem. Sam czuł, histeryczny niepokój swoich Oczu, które zalewały umysł wielogłośnym potokiem obelżywych myśli. Gdyby mogły, wyprułyby z jego ciała nitki własnej pieczęci, tylko po to żeby opleść i zmiażdżyć drugą.

Tak, to było bardzo nieprzyjemne uczucie. Gdyby miał być pod jego wpływem jeszcze przez jakiś czas, na pewno w końcu by nie wytrzymał i rzucił się albinosowi do gardła. Właśnie dlatego jedyne co pozostało im obu to zdawkowe pożegnanie i pobożna modlitwa o to, aby Świat nigdy więcej nie skrzyżował ich dróg – modlitwa w którą żaden z nich tak naprawdę nie wierzył, Świat miał w końcu paskudne poczucie humoru.

Koniec

Komentarze

Długi wstęp - i od razu z błędem. Nie ma złoż żelaza. Są tylko zloża "rudy żelaza". Szczegóły, szczegóły ... 

poprawione.
wstęp rzeczywiście może wydawać się długi, ale biorąc pod uwagę założoną długość całego tekstu, aż tak bardzo nie przeszkadza.
tak czy inaczej dziękuję za komentarz, nawet tak krótki

No, może i długi jest ten wstęp, ale ujdzie. Chociaż, RodgerRedeye ma troche racji i moznaby rozbić na oddzielne zdania.
Natomiast obaj jesteście w błędzie. Po pierwsze: nie ma ZŁÓŻ METALI !!! (jeśli już to jakich metali - np. złota, srebra, platyny, a może miedzi? Ale to trzeba napisać, bo metal to pojęcie ogólne)
To samo tyczy się ZŁÓŻ ŻELAZA - niby ok, i każdy nauczyciel geografii uznałby to za poprawną odpowiedź. Lecz w swiecie nauki, jest to niestety błędna odpowiedź. Dlaczego? Bo na Ziemii żelazo nie wystepuje w postaci czystej. Złoża zawierające żelazo (Fe) to np. złoża hematytu, ilmenitu, goethytu, syderytu lub rudy darniowe. Natomiast tzw. czyste żelazo - występuje w meteorytach żelazistych, ale te należą do rzadkości, by wykorzystywać w przemyśle.

Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

A co do rud żelaza - też nie dobrze, bo tak jak wyżej napisałem o minerałach rudnych lub kruszcach, które są źródłem np. żelaza, czyli hematyt, syderyt, magnetyt... Lepiej napisać: "wydobywano hematyt, który jest cennym źródłem żelaza...".

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

... ok. rozumiem. mógłbym jednak prosić o merytoryczne ocenienie i skomentowanie tekstu. jestem pewien, że posłuży mi to bardziej niż szczątkowa lekcja geografii.

pomijając już fakt, że forma "ruda żelaza" znajduje się w słowniku języka polskiego, więc osobiście sądzę że jest wystarczająco poprawny

Prosiłeś o ocenienie tekstu i skomentowanie? Proszę bardzo:

Pośród bladego księżycowego światła(...) - Księżyc raczej nie emituje własnego światła jak Słońce czy żarówka, więc lepiej by inaczej napisać, np. - Pośród bladej księżycowej poświaty...

Żelazna studnia wyschła. - To sformułowanie/metafora pasuje jak pięść do nosa i osobiście nie podoba mi się, i powinno brzmieć tak: „Złoże zostało całkowicie wyeksploatowane", lub „ Kiedy górnicy natrafili na trudności z wydobyciem reszty cennego surowca, zaniechano dalszych prac.". Coś tym stylu.

Potem wszystko posypało się jak domek z kart. (tarota - tych noszących piętno trzynastej arkany). Ponoć (do teraz) przy pełni księżyca w opuszczonych halach fabrycznych...

(tarota - tych noszących piętno trzynastej arkany) - to zdanie jest zbędne.

Posypało się - posypać się mogą np. kamienie lub piasek, bo jest to materiał luźny i sypki. Jeśli chodzi o karty to lepiej „rozsypało się". Chyba wiesz, o co mi chodzi?

Ponoć
:) = podobno

halach fabrycznych - halach fabryki

słychać było trzask ciał rozbijających się o beton i dźwięk czaszek pękających w akompaniamencie huków upiornych rewolwerów". - Przeczytaj to cudaczne zdanie 5 razy, na głos! Czy upadające ciała uderzając o beton wydają trzaskający odgłos. Trzaskać może ogień lub sucha gałąź na ziemi, ale nie - Boże zlituj się - człowiek!

Posypało się - posypać się mogą np. kamienie lub piasek, bo jest to materiał luźny i sypki. Jeśli chodzi o karty to lepiej „rozsypało się".

Wyłapałem tylko tyle różnych potknięć, dalej na podobnej zasadzie co ja, spróbuj sam, zdanie po zdaniu, znaleźć i poprawić niefrasobliwe zdania lub słowa.

Potem przejrzałem tekst. Masz trochę powtórzeń. Nadużywasz zaimków. A co do fabuły - ciekawie zarysowałeś rozwój kopalni, ten na początku. Natomiast teraz trochę pomarudzę: mam pytanie - gdzie w tym opowiadaniu jest fantastyka?

Nie wystawiam ocen jeśli chodzi o fragmenty - ale gdybym miał ocenić to tak mocne 3+ lub 4-

Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Pośród bladego księżycowego światła sterczały na wpół zawalone dachy i zniszczone ściany
Rozumiem, że w Twoim świecie światło występuje w grudkach, palach czy innej policzalnej formie, skoro coś może pośród niego sterczeć?  

wątłe potoczki błyszczących szczurzych oczu
Poetyka poetyką, ale... Potoczki oczu?  

Większość z bezrobotnych teraz bywalców fabrycznych dziedzińców (...)

Czyli byli bezrobotni, a teraz stali się bywalcami fabrycznych dziedzińców?  

doskonale prosperujące huty i przetwórnie

Te przetwórnie ni w cholerę mi tu nie pasują. Kojarzą mi się z przetwarzaniem warzyw i owoców, a to jednak trochę mi się kłóci z surowym industrializmem (jasne, rozumiem przetwórnie rudy albo surówki hutniczej, ale o tym się zwykle nie mówi, one występują w domyśle, razem z hutami i kopalniami rud).  

Inni dostrzegłszy w upadku ślady demonicznej interwencji, zaszyli się w swoich domach prosząc Najświętszą Pannę o pomoc, ochronę i wstawiennictwo.

No tak, przecież to oczywiste, że kiedy upada firma, w grę wchodzą demony (które z pewnością już dawno opętały wszystkich pracowników, tylko się czają w ukryciu). Ludzie bywają zabobonni, ale Ty robisz tu z nich kompletnych idiotów.  

Analitycy i inżynierowie załamywali ręce, twierdząc że rudy powinno starczyć jeszcze na przynajmniej pięćdziesiąt lat
Widać, że nie masz pojęcia o poszukiwaniu i szacowaniu wielkości złóż. Mała lekcja górnictwa i grawimetrii: zakładając wydobycie na poziomie około 7 mln [t/rok] (niskie, ale ekonomicznie uzasadnione) w ciągu pięćdziesięciu lat dostaniemy 350 mln [t] rudy [czyli wspomniani przez Ciebie analitycy i inżynierowie (notabene: geofizycy) musieli przynajmniej tyle zakładać]. Przyjmę, że wydobywano magnetyt (piszesz, że ruda była dobra jakościowo). Magnetyt ma gęstość około 5,2 [g/cm3] czyli 5200 [kg/m3]. Dzielimy sobie odpowiednie wartości i wychodzi, że złoże musiało mieć około 67,3 mln [m3]. Nawet jeśli przyjmiemy, że szacowania dokonywano na podstawie starych, średnio precyzyjnych badań grawimetrycznych (a nie sejsmicznych, dla przykładu - sejsmiczne są bardziej precyzyjne) nie ma możliwości, żeby machnięto się o taką kupę skał. Małpa z grawimetrem zauważyłaby, że coś jest nie tak. Do czego zmierzam: gdyby sobie wyliczyli rok, dwa za dużo - byłoby to prawdopodobne. Ale pięćdziesiąt (szczególnie w przypadku rud) to o wiele za wiele. Geofizycy i tak zwykle odrobinę zaniżają wielkość złóż (tak samo jak inżynierowie górniczy zaniżają prognozowaną długość wydobycia). Lepiej być pozytywnie zaskoczonym, niż rozczarowanym.  

Nie pomogły rozkopy, poszukiwania i sondy.
Znów - widać, że nie masz pojęcia o poszukiwaniach złóż.   W rozmowach między pracownikami coraz częściej padały słowa „strajk" i „bunt"
Robisz z roboli strasznych idiotów, bo niby przeciwko czemu mieli strajkować? Nikt ich przecież nie zwalniał w ramach samej redukcji etatów. Nie można było ratować miejsc pracy przez cięcia... Po prostu skończyła się robota, tyle. Nawet średnio rozgarnięty człowiek jest w stanie to zrozumieć. Tak mi się zawsze wydawało.  

na mównicę wszedł pan prezes

WTF? Jaką mównicę? (moja reakcja) Wcześniej kreślisz bardzo ogólny obraz, a teraz, ni z gruchy ni z pietruchy wyjeżdżasz z jakąś mównicą.  

Mężczyzna w wielkich słowach opisał rozciągające się przed firmą możliwości i zapewniał, że zawarty został lukratywny kontrakt na dostawy rudy z sąsiedniej kopalni.

Pogubiłem się. Myślałem, że mówimy o kopalni, a tu nagle jakieś dostawy rudy? Zbyt skaczesz, nic nie określasz dokładnie - to dezorientuje.  

ciał rozbijających się o beton i dźwięk czaszek pękających w akompaniamencie huków upiornych rewolwerów.
Ciała były z porcelany, a rewolwery były wyjątkowo ciche.  

transformację majestatycznych hal fabrycznych

Jeżeli wcześniej przetwarzano tam rudę, skąd nagle wzięły się hale fabryczne? Może i się czepiam, ale o fabrykach nie było mowy!  

Od tamtej pory porzucono re-deweloperskie zapędy
Deweloperskie zapędy.  

unikali kontaktów z prawem.

Źle mi to brzmi. Jakoś bardziej sensownie wygląda „unikali kontaktów ze stróżami prawa". Nie sądzisz?  

Czasem na rozświetlonych jedynie księżycowym blaskiem

Znów nieporadność językowa: rozświetlonych jedynie, czy: jedynie księżycowym? Swoją drogą, „jedynie" w tym zdaniu jest całkowicie zbędne.  

gruby, szary płaszcz, narzucony na okrywającą szczupłe ramiona marynarkę, zakrywał perfekcyjnie białą koszulę i nienagannie zawiązany krawat. Podeszwy mocnych, skórzanych butów stukały miarowo
Dlaczego seryjni mordercy w amatorskich opowiadaniach zawsze muszą się nosić, jakby właśnie wyszli z ekskluzywnego przyjęcia?  

Ode mnie byłoby na tyle. Nie udało Ci się mnie zaciekawić (o czym świadczy ilość wypisanych błędów i niezręczności). Wciskasz niesamowicie dużo całkowicie zbędnych opisów i informacji, co wymęczyło mnie już na samym starcie, odbierając ochotę do zapoznania się z resztą tekstu.

Najważniejsza uwaga z mojej strony: najpierw dowiedz się, o czym piszesz. Cały wstęp (którego w ogóle mogłoby nie być) jest merytorycznie o kant rzyci rozbić. Jeśli już musisz poruszać się w tematach górniczo-hutniczych -- dowiedz się coś na ten temat, albo znajdź kogoś, kto się w tym rozeznaje. To się tyczy każdego tematu specjalistycznego, który kiedykolwiek będziesz chciał poruszyć.
Druga najważniejsza uwaga: nie stawiaj sobie za cel uśpienia i zniechęcenia czytelnika.

Powodzenia w przyszłości,
exturio 

Wtrące się. Jeśli Autor tego tekstu, będzie chciał pomocy w materii geologiczno - górniczo - hutniczej, to ja, jako geolog z wykształcenia, mogę mu, w każdej wolnej chwili, pomóc. Co prawda zajmuję się petrologią, mineralogią i geochemią, to mam na tyle wiedzy by pomóc. O ile Autor taką chęć wykaże, bo jesli dalej chce - o czym wspomniał kolega exturio - ujmując delikatnie, bzdury w zakresie geologii wypisywać. PZDR

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Tak szczerze mówiąc, w ogóle nie do końca łapię sens całego tego tłumaczenia i wywalania na stół tak morderczego tła na samym początku. Przecież te informacje są całkowicie zbędne. Wystarczyłoby napisać, że przemysł ciężki upadł (zawsze upada, to naturalna kolej rzeczy -- kiedy państwo osiąga dostatecznie wysoki poziom rozwoju glówną gałęzią gospodarki stają się usługi i wysokie technologie. Stal można na bieżąco importować z zagranicy, swoje zasoby naturalne trzymając w formie zabezpieczenia na przyszłość, jak w dużej mierze robią Stany). Czyli zdanie "przemysł upadł, została dzielnica przemysłowa" byłoby całkiem wystarczające (oczywiście, jeśli zapisać je odpowiednio). Tutaj chciałeś, Autorze, przedobrzyć i znalazło się dwóch takich, co się przyczepiło do szczegółów technicznych (hehehe).

wstęp rzeczywiście może wydawać się długi, ale biorąc pod uwagę założoną długość całego tekstu, aż tak bardzo nie przeszkadza.
Jeszcze do tego zdania chciałbym się odnieść. Może Tobie nie przeszkadza, mnie bardzo. Jak już wcześniej pisałem -- uproszczenie wstępu znacznie odciążyłoby tekst i zachęciło potencjalnego czytacza do sięgnięcia głębiej. Te informacje, które uważasz za niezbędne do zrozumienia opowadania lepiej byłoby przemycić gdzieś dalej: w narracji albo dialogach, tylko nie w tak inwazyjnej formie, jak zrobiłeś to teraz.

Komentuje się tekst opublikowany- innego przecież nie ma ... A szczególy w tekście utrzymanym w konwencji realistycznej są istotne.  Jak coś od pierwszych zdań zaczyna zgrzytąć, odstręcza to od czytania. A sam Exturio gęsto wykłada nam szczegóły ekonomiczne ... Trzymając się poetyki Ezturio, można inapisać tak - znalazł się kolejny, he, he ...
Gdyby tekst był inny, pewnie nie napisałbym uwagi o rudzie żelaza. Ale jest taki, jaki jest.

Roger, nie jestem pewien, czy dobrze zrozumiałem Twoją wypowiedź -- moja uwaga o "czepianiu się" dotyczyła mnie i Morgotha. :)
Również uważam, że szczegóły i tło są niesamowicie ważne, choć niekoniecznie trzeba wszystko wykładać we wstępie. Zaczynając czytać, nie chcę znać dokładnie historii i geografii krainy, tylko chcę zostać zainteresowany. Chodzi o to, żeby Autor wiedział, o czym pisze i konsekwentnie się tego trzymał, detale przemycając w treści, a nie wywalając je na samym początku.

ech. przyznaję, że mój research geologiczy nie jest tak dobry, jak być powinien. zwyczajnie się rozleniwiłem. niemniej jednak wiele kwestii, które w tym fragmencie wydają się nielogiczne, wyjaśniają się w dalszej części tekstu. cóż, plusy i minusy publikowania w kawałkach.

a teraz mała lekcja języka polskiego dla panów geologów:

mkmorgoth:
- "Pośród bladego księżycowego światła(...) - Księżyc raczej nie emituje własnego światła jak Słońce czy żarówka, więc lepiej by inaczej napisać, np. - Pośród bladej księżycowej poświaty..."
sięgamy zatem do słownika języka polskiego pwn i sprawdzamy hasło "światło" - «blask promieni świetlnych odbijających się w czymś» ....
- "Żelazna studnia wyschła. - To sformułowanie/metafora pasuje jak pięść do nosa i osobiście nie podoba mi się, i powinno brzmieć tak: „Złoże zostało całkowicie wyeksploatowane", lub „ Kiedy górnicy natrafili na trudności z wydobyciem reszty cennego surowca, zaniechano dalszych prac.". Coś tym stylu."
biorąc pod uwagę, że sformułowanie to miało być metaforą, zaproponowane przez ciebie substytuty raczej się nie nadają. cóż, z metaforami często jest tak, że jedym się podobają, innym nie. niemniej jednak, biorąc pod uwagę, że zarwno wode w studni, jak i ruda w kopalni wydobywane są "z ziemi", osobiście uważam, że metafora jest zasadna.
- "(tarota - tych noszących piętno trzynastej arkany) - to zdanie jest zbędne."
nie jest. trzynasta arkana tarota to "śmierć", która de facto odczytywana jest raczej pozytywnie, ale w popularnym przekonaniu i popkulturze najczęściej kojarzy się z czymś strasznym i niebezpiecznym. sformułowanie użyte zatem zostało do podkreślenia "grozy wypowiedzi". taki przynajmniej był cel i ubolewam nad tym, że nie przypadło ci do gustu.
- "Posypało się - posypać się mogą np. kamienie lub piasek, bo jest to materiał luźny i sypki. Jeśli chodzi o karty to lepiej „rozsypało się". Chyba wiesz, o co mi chodzi?"
o ile zwrot "posypać się" rzeczywiście oznacza:«o czymś drobnym, sypkim: rozsypać się», o tyle oznacza również: «zniszczeć i rozpaść się». naprawdę staram się korzystać ze słownika jezyka polskiego przy pisaniu
- "Ponoć :) = podobno"
tak, takie właśnie było założone znaczenie. dziękuję, za poddanie synonimu
- "halach fabrycznych - halach fabryki"
o ile rzeczywiście bardziej stylistycznie trafnym byłoby określenie "halach fabryk", o tyle podczepienie imiesłowu do rzeczownika w liczbie mnogiej, nie zmienia liczby tegoż rzeczownika.
- "„słychać było trzask ciał rozbijających się o beton i dźwięk czaszek pękających w akompaniamencie huków upiornych rewolwerów". - Przeczytaj to cudaczne zdanie 5 razy, na głos! Czy upadające ciała uderzając o beton wydają trzaskający odgłos. Trzaskać może ogień lub sucha gałąź na ziemi, ale nie - Boże zlituj się - człowiek!"
pomijając oczywiście pewną założoną metaforyczność zdania, ciało ludzkie, spadające z odpowiedniej wysokości wydaje z siebie trzask. względnie "chrupnięcie", choć osobiście wolę wersję z "trzaskiem". trzeba zdać sobie sprawę, że w ciele ludzkim znajdują się kości. całkiem sporo. kości te przy kontakcie z ziemią, zakładając działanie odpowiedniej siły pękają z .... hmm..... z czym pękają twarde, kościste przedmioty... ... z trzaskiem? pomijam oczywiście fakt, że ludzkie ciało nie ma konzystencji gumowej piłki i jako obiekt relatywnie cięzki, w kontakcie z betonem wydaje najzwyklejszy w świecie trzask. a teraz jeśli chodzi o rozbijanie się: «zostać zniszczonym w wyniku uderzenia lub zderzenia». może się nie znam, ale jeśli słownik tak twierdzi, to ja też się do tego przychylam


exturio:
- "wątłe potoczki błyszczących szczurzych oczu
Poetyka poetyką, ale... Potoczki oczu?"
cóż, metafora może niezbyt udana, ale kiedyś widziałem w półmroku stadko kilkunastu szczurów biegnących prawie że gęsiego. stąd to porównanie.
- "Większość z bezrobotnych teraz bywalców fabrycznych dziedzińców (...)
Czyli byli bezrobotni, a teraz stali się bywalcami fabrycznych dziedzińców? "
pozwolę przytoczyć sobie przykład: "większość z bezrobotnych, teraz bywalców fabrycznych dziedzińców" - to rzeczywiście ma takie znaczenie, jak napisałeć. "Większość z bezrobotnych teraz bywalców fabrycznych dziedzińców" - to, nie. czytanie ze zrozumieniem i znajomość interopunkcji są przyjaciółmi człowieka prawie tak dobrymi jak słownik języka polskiego
- doskonale prosperujące huty i przetwórnie
Te przetwórnie ni w cholerę mi tu nie pasują. Kojarzą mi się z przetwarzaniem warzyw i owoców, a to jednak trochę mi się kłóci z surowym industrializmem (jasne, rozumiem przetwórnie rudy albo surówki hutniczej, ale o tym się zwykle nie mówi, one występują w domyśle, razem z hutami i kopalniami rud)"
to, że czegoś zwykle się nie mówi, nie oznacza, że powiedzenie tego czegoś jest błędem. nie rozumiem zatem twoich zastrzeżeń.
 - "Mężczyzna w wielkich słowach opisał rozciągające się przed firmą możliwości i zapewniał, że zawarty został lukratywny kontrakt na dostawy rudy z sąsiedniej kopalni.
Pogubiłem się. Myślałem, że mówimy o kopalni, a tu nagle jakieś dostawy rudy? Zbyt skaczesz, nic nie określasz dokładnie - to dezorientuje."
nie rozumiem twojego niezrozumienia. ruda się skończyła, więc żeby uspokoić pracownikó, prezes złożył czczą obietnicą o dostawie rudy z zewnątrz, ażeby huty miały co przetwarzać. mogę się mylić, aczkolwiek sądzę, że mylisz się ty. z całym szacunkiem.
- "ciał rozbijających się o beton i dźwięk czaszek pękających w akompaniamencie huków upiornych rewolwerów. Ciała były z porcelany, a rewolwery były wyjątkowo ciche."
po raz kolejny pozwolę sobie przytoczyć cytat ze słownika języka polskiego: rozbijać się - «zostać zniszczonym w wyniku uderzenia lub zderzenia». wydaje mi się zatem, że mój tok rozumowania jest porawny. nie rozumiem natomiast co jest nie tak z "hukiem". cichy huk? pierwsze słyszę.
- "transformację majestatycznych hal fabrycznych
Jeżeli wcześniej przetwarzano tam rudę, skąd nagle wzięły się hale fabryczne? Może i się czepiam, ale o fabrykach nie było mowy! "
była. kilka linijek wyżej. kilkukrotnie. poza tym mowa tu o dzielnicy przemysłowej. dzielnice przemysłowe mają to do siebie, że znajdują się w nich fabryki. brzmi to nawet dosyć logicznie prawda? budowanie fabryk przy hutach ogranicza koszty transportu i ma całkiem sporo sensu. no i chyba rozumie się samo przez się. a nawet jeśli nie to nie popadajmy w paranoję. jeśli ktoś piszę o "dzielnicy przemysłowej", to chyba może liczyć na to, że nie będzie musiał wymieniać czytelnikowi profilu wszystkich znajdujących się tam zakłądów.
- "unikali kontaktów z prawem.
Źle mi to brzmi. Jakoś bardziej sensownie wygląda „unikali kontaktów ze stróżami prawa". Nie sądzisz? "
nie. nie sądzę. sądzę za to, że "unikanie kontaktów ze stróżami prawa" brzmi dziwnie. wszakże jeśli ktoś unika kontaktu z prawem (co samo w sobie jest zwrotem poprawnym), to siłą rzeczy unika kontaktów ze stróżami prawa. szukanie błędów na siłę nie zwalnia jeszcze krytyka ze zdrowego rozsądku.
- "gruby, szary płaszcz, narzucony na okrywającą szczupłe ramiona marynarkę, zakrywał perfekcyjnie białą koszulę i nienagannie zawiązany krawat. Podeszwy mocnych, skórzanych butów stukały miarowo
Dlaczego seryjni mordercy w amatorskich opowiadaniach zawsze muszą się nosić, jakby właśnie wyszli z ekskluzywnego przyjęcia? "
bo ten akurat właśnie z takiego wracał. cóż, nie ponoszę odpowiedzialności za niedomówienia związane z tekstem zawartym dopiero w następnej części. liczyłbym natomiast na kredyt zaufania ze strony czytelnika i pozbycie się przekonania, że każdy amatorski autor tylko czega, aby w każdej linijce tekstu zrobić błąd logiczny i rzucić banałem


jeśli miałbym być zupełnie szczery, to współczuję wszystkim tym młodym autorom, którzy napewno otrzymali podbne komentarze przy swoich pracach. współczuję tym bardziej, że szanowni panowie znawcy geologii najwyraźniej nie mają tendencji do sięgania po słownik. może wypadałoby najpierw to naprawić zanim zacznie się doszukiwać wyssanych z palca błędów?

 



@vyzart
Po pierwsze: Panie językoznawco, dobrze, ale nie wiem czy pan czytał uważnie moje komentarze. Starałem się jakoś pomóc, podając tylko przykłady słów, które możnaby zapisać w nieco innej formie, a nie panu dogryzać. Zresztą również exturio starał się jakoś pomóc. Niezmiernie się ciesze, że Autor korzysta ze słowników PWN i podaje przykłady. Należy z tych dobrodziejstw korzystać, ale czasem zanim chemy coś z nich użyć, należałoby się nad tym chwile logicznie zastanowić. Czy to co chcemy opisać, jest w miarę wiarygodne dla odbiorcy, i pasuje do tego co chcemy przekazać. Bo nie zawsze dane słowo w słownikach pasuje do kontekstu!
Po drugie: Niech szanowny Autor znajdzie i wskaże choćby jedno zdanie, gdzie napisałem, że opowiadanie mi się nie podobało i jest do bani/dupy/kosza etc.!
Po trzecie: mały przykład dla pana językoznawcy:
Drzemiące pod miastem złoża wysokiej klasy rudy - NIE MA ZŁÓŻ WYSOKIEJ KLASY!!! Są TYLKO złoża: opłacalne pod wzgędem ekspolatacji lub nie opłacalne. Na bank jest to wyjasnione w słownikach PWN-u i nie trzeba być geologiem aby to znać!

Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

ech. przyznaję, że mój research geologiczy nie jest tak dobry, jak być powinien.
Bądźmy szczerzy -- Twój research geologiczny w ogóle nie zaistniał.

a teraz mała lekcja języka polskiego dla panów geologów
Po pierwsze, ja zwracam się do Ciebie z szacunkiem, tego samego wymagam z Twojej strony. Po drugie, z tonu wypowiedzi i świętego oburzenia wnioskuję, że masz jakieś szesnaście, może siedemnaście lat. Góra. Zanim będziesz mógł kogokolwiek uczyć czegokolwiek minie naprawdę sporo czasu.

wątłe potoczki błyszczących szczurzych oczu
Poetyka poetyką, ale... Potoczki oczu?

cóż, metafora może niezbyt udana, ale kiedyś widziałem w półmroku stadko kilkunastu szczurów biegnących prawie że gęsiego. stąd to porównanie. 

 Potoki mają to do siebie, że płyną. Płynięcie jednoznacznie kojarzy mi się z cieczą, a jeśli dorzucić oczy to dochodzimy do miażdżenia gałek ocznych Bardzo-Dużym-Młotem, rozgrzewania powstałej masy (dla zmniejszenia lepkości) i lania sobie z tego potoczków. Z tym właśnie kojarzą mi się potoczki oczu. Znacznie lepiej wyglądałyby jednak połączenie oczu z określeniem, które nie sugerowałoby ich upłynniania.

Większość z bezrobotnych teraz bywalców fabrycznych dziedzińców (...)
Czyli byli bezrobotni, a teraz stali się bywalcami fabrycznych dziedzińców?

pozwolę przytoczyć sobie przykład: "większość z bezrobotnych, teraz bywalców fabrycznych dziedzińców" - to rzeczywiście ma takie znaczenie, jak napisałeć. "Większość z bezrobotnych teraz bywalców fabrycznych dziedzińców" - to, nie. czytanie ze zrozumieniem i znajomość interopunkcji są przyjaciółmi człowieka prawie tak dobrymi jak słownik języka polskiego
Za to umiejętność jednoznacznego przekazania myśli jest nieocenioną umiejętnością, jeśli chce się zostać pisarzem. Nawet amatorem. „Większość bezrobotnych, którzy dawniej pracowali (wstaw sobie miejsce pracy)". Rozumiem, że chcesz mieć zajebiście natchniony tekst, ale póki nie nauczysz się pisać w miarę precyzyjnie, nie masz szans stworzyć czegoś barwnego, kwieciście opisanego, natchnionego i zrozumiałego w jednym.

doskonale prosperujące huty i przetwórnie
Te przetwórnie ni w cholerę mi tu nie pasują. Kojarzą mi się z przetwarzaniem warzyw i owoców, a to jednak trochę mi się kłóci z surowym industrializmem (jasne, rozumiem przetwórnie rudy albo surówki hutniczej, ale o tym się zwykle nie mówi, one występują w domyśle, razem z hutami i kopalniami rud)
to, że czegoś zwykle się nie mówi, nie oznacza, że powiedzenie tego czegoś jest błędem. nie rozumiem zatem twoich zastrzeżeń.
Stwierdzenia, że mi tu nie pasują i kojarzą mi się powinny w jednoznaczny sposób określić, że jest to moja opinia i zdanie innych ludzi może być odmienne, bo skojarzenia to cecha osobnicza (w dużej mierze). Inna sprawa, że Ty nie rozumiesz praktycznie żadnych zastrzeżeń, co nie wróży dobrze na przyszłość.

 Mężczyzna w wielkich słowach opisał rozciągające się przed firmą możliwości i zapewniał, że zawarty został lukratywny kontrakt na dostawy rudy z sąsiedniej kopalni.
P
ogubiłem się. Myślałem, że mówimy o kopalni, a tu nagle jakieś dostawy rudy? Zbyt skaczesz, nic nie określasz dokładnie - to dezorientuje.
nie rozumiem twojego niezrozumienia. ruda się skończyła, więc żeby uspokoić pracownikó, prezes złożył czczą obietnicą o dostawie rudy z zewnątrz, ażeby huty miały co przetwarzać. mogę się mylić, aczkolwiek sądzę, że mylisz się ty. z całym szacunkiem.
Daruj sobie deklaracje o szacunku, szczególnie kurtuazyjne. Już całe przedostatnie zdanie świetnie charakteryzuje całe Twoje podeście do krytyki. Postaram się ująć to najprościej jak można: najpierw piszesz ogólnikami, a później kompletnie od czapy, bez żadnej logicznej przyczyny przeskakujesz do przemówienia prezesa. I bynajmniej nie chodzi mi tu o przyczynę fabularną, a o uzasadnienie w warstwie narracyjnej. Mówiąc inaczej: skaczesz po narracji, jakbyś nie do końca miał pomysł na przejście do ogółów do konkretów.  

ciał rozbijających się o beton i dźwięk czaszek pękających w akompaniamencie huków upiornych rewolwerów.
Ciała były z porcelany, a rewolwery były wyjątkowo ciche.

po raz kolejny pozwolę sobie przytoczyć cytat ze słownika języka polskiego: rozbijać się - «zostać zniszczonym w wyniku uderzenia lub zderzenia». wydaje mi się zatem, że mój tok rozumowania jest porawny. nie rozumiem natomiast co jest nie tak z "hukiem". cichy huk? pierwsze słyszę.
Pozwól, że ci to wyjaśnię bardzo łopatologicznie: bierzesz rewolwer, przykładasz sobie do czachy, pociągasz spust i w jednym momencie znaczna część Twojego mózgu układa się w malowniczą mozaikę na ścianie za Tobą. Co słyszysz? Huk. Żeby usłyszeć też pękającą czaszkę, huk musiałby być bardzo, bardzo cichutki. Pojął?

transformację majestatycznych hal fabrycznych
Jeżeli wcześniej przetwarzano tam rudę, skąd nagle wzięły się hale fabryczne? Może i się czepiam, ale o fabrykach nie było mowy! 

była. kilka linijek wyżej. kilkukrotnie. poza tym mowa tu o dzielnicy przemysłowej. dzielnice przemysłowe mają to do siebie, że znajdują się w nich fabryki. brzmi to nawet dosyć logicznie prawda? budowanie fabryk przy hutach ogranicza koszty transportu i ma całkiem sporo sensu. no i chyba rozumie się samo przez się. a nawet jeśli nie to nie popadajmy w paranoję. jeśli ktoś piszę o "dzielnicy przemysłowej", to chyba może liczyć na to, że nie będzie musiał wymieniać czytelnikowi profilu wszystkich znajdujących się tam zakłądów. 
Faktycznie, było, mea culpa.

unikali kontaktów z prawem.
Źle mi to brzmi. Jakoś bardziej sensownie wygląda „unikali kontaktów ze stróżami prawa. Nie sądzisz?
nie. nie sądzę. sądzę za to, że "unikanie kontaktów ze stróżami prawa" brzmi dziwnie. wszakże jeśli ktoś unika kontaktu z prawem (co samo w sobie jest zwrotem poprawnym -- Gdzie to przeczytałeś?), to siłą rzeczy unika kontaktów ze stróżami prawa. szukanie błędów na siłę nie zwalnia jeszcze krytyka ze zdrowego rozsądku.
Prawo to taki zapisany zbiór nakazów i zakazów. Nie można unikać kontaktu z nim, to fizycznie nie możliwe. Można za to unikać kontaktów z fizyczną manifestacji prawa, w formie jego stróżów. Ewentualnie można też unikać "każącej ręki sprawiedliwości".
 
gruby, szary płaszcz, narzucony na okrywającą szczupłe ramiona marynarkę, zakrywał perfekcyjnie białą koszulę i nienagannie zawiązany krawat. Podeszwy mocnych, skórzanych butów stukały miarowo
Dlaczego seryjni mordercy w amatorskich opowiadaniach zawsze muszą się nosić, jakby właśnie wyszli z ekskluzywnego przyjęcia?

bo ten akurat właśnie z takiego wracał. cóż, nie ponoszę odpowiedzialności za niedomówienia związane z tekstem zawartym dopiero w następnej części.
Akurat tak się składa, że ponosisz, ponieważ jesteś autorem tego tekstu. Ryzyko publikowania w częściach.  

jeśli miałbym być zupełnie szczery, to współczuję wszystkim tym młodym autorom, którzy napewno otrzymali podbne komentarze przy swoich pracach. współczuję tym bardziej, że szanowni panowie znawcy geologii najwyraźniej nie mają tendencji do sięgania po słownik. może wypadałoby najpierw to naprawić zanim zacznie się doszukiwać wyssanych z palca błędów?
Ja za to współczuję Ci Twojej pewności własnej nieomylności. Trochę pokory, dziecko. :)

Chyba żle zrozumiałem posta Exturio, bo jokazuje się, że jesteśmy zgodni w swoich poglądach. Bardzo dobrze. Miło mi.
Exturio w swoim wykladzie  " geologicznym" poruszył bardzo istotną kwestię tworzenia literackiej opowieści - wiarygodności opisu. 
Człowiek, mało obeznany z hutnictwem rud metali wie jednak dość dobrze ze szkoły średniej, że żelazo to efekt obróbki rudy żelaza  w hucie.  Jeżeli w tekście napotyka zdanie, że żelazo się  wydobywa, budzi to co najmniej lekkie zdziwienie. A ktoś, bardziej obeznany w geologii, jak na przyklad Exturio, po kolejnym passusie " geologicznym" stwierdza z niedowierzaniem, że autor nie ma pojęcia, o czym pisze. I najczęściej odklada tekst, bo dochodzi do wniosku, że dalej na pewno nie warto czytać, jeżeli twórca wali taki " byki". 
I tutaj tkwi istota problemu ...
W opowiadaniu fantastycznym, utrzymanym jednak w konwencji realistycznej, szczególy muszą być dopracowane. Inaczej budzą uśmiech rozbawienia albo nawet szczery, wesoły śmiech. Sam miałem od razu duże wąrpliwości co do opisu niezwykłego i niespodziewanego wyczerpania się złóż  rudy żelaza w tej zapomnianej przez Boga i ludzi miejscowości. Rzuciłem okiem tam gdzie trzeba -  i doszedłem do wniosku, że dalej czytać nie warto, bo historia jest nieprawdopodobna. Bywa ...
Trzeba było tę sytuację inaczej opisać, od samego początku wprowadzając element tajemnicy.
Diabeł tkwi w szczeólach i one niejednokrotnie deczydują o powodzeniu tekstu.
Pozdrowienia.

na wstępie chciałbym zaznaczyć, że nie chcę ażeby ten komentarz był odczytany jako ironia czy sarkazm. nie jest przejawem ani jednego, ani drugiego.
poczucie własnej nieomylności rzeczywiście mam. jestem również chłodny i cyniczny. moje święte oburzenie być może wynika z nieporozumienia i błędnego odczytania intencji obu panów. naprawdę cenię sobie krytykę i biorę rady innych do serca. możecie być pewni, że każda wasza uwaga została przeze mnie solidnie przemyślana, zauważona i poprawiona. rzecz w tym, że kiedy widzę czyjąś wypowiedź, w której (moim zdaniem) treść "ja napisałbym to inaczej" zostaje przedstawiona jako "tak się w ogóle nie pisze", osobiście dostaję ataku białej gorączki. wszelkie moje oburzenie i wykłucanie się wynika właśnie z takiej interpretacji państwa komentarzy. interpretacja być może błędna, ale niestety mam również tendencję do zażartego bronienia własnego zdania.
po raz kolejny zaznaczam, że nie ma tu ironii i sarkazmu, załączając jednocześnie przeprosiny za okazany przeze mnie brak szacunku. cynizm wymyka się czasem z pod kontroli.

a co do poczucia nieomylności, to coś mi się wydaje, że tu każdy trochę takie ma. zwłaszcza ja. ludzie urodzeni w ostatnim roku komunizmu chyba po prostu tak mają

pozdrawiam i mimo zgrzytów żywię nadzieję na dalszą owocną współpracę

I jeszcze wróce do czegoś, bo nie zasnę:

ech. przyznaję, że mój research geologiczy nie jest tak dobry, jak być powinien.

Dokładnie, Twoja znajomość z zakresu geologii jest ZEROWA, masz blade pojęcie o czym piszesz. Zanim cokolwiek się zechce napisać z zakresu jakiejś specjalności, to trzeba udać się do biblioteki, poczytać, zrobić notatki, i potem brać się za pisanie o metodach wydobywania cennych złóż, ich poszukiwaniu, o występowaniu danego złoża, itp. Dziecko, tym mnie polskiego ani tym bardziej geologii uczyć nie będziesz, bo ja już skończyłem i to jest mój zawód, z tego żyję, tym się interesowałem od lat. Posłuże się jednym zdaniem z Twojego tekstu, że nie masz wiedzy geologicznej i logiki:

Nie pomogły rozkopy, poszukiwania i sondy


Przy poszukiwaniach złóż, czym zajmuje się geologia poszukiwawcza, rozkopy to sobie mozna robić do usranej smierci i nic nie znajdziesz. Chłopie, rozkopy są przy drogach. A w geologii do tego celu służą metody wiertnicze. Przy takiej wiertni pracuje sztab specjalistów: hydrogeolodzy, geofizycy, petrolodzy, złożowcy, kartografowie geologiczni i zwykli ludzi od tzw. łopaty. Aby taki otwór wiertniczy wykonać muszą być wykoanane podstwowe prace geologiczne: rozpoznanie georadrem, metodami sejsmicznymi lub metodami elektrooporowymi SGE, grawimetria też, ale nie zawsze - dobra jest tylko wtedy kiedy chcemy znaleźć nagromadzenie ciężkich minerałów jak np. chromitu lub magnetytu by potem uznać to za złoże i rozpocząć jego eksploatację. Nie będę tutaj wypisywał z czego się składa otwór wiertniczy i jaka jest jego budowa i kto się tym zajmuje. A także jaki musi być zastosowany system orurowania, jaka ma być szerokość, na jaką głębokość musimy się dowiercić po cenną kopalinę, np. złoto lub wodę (tak woda to też kopalina, np. wody mineralne lub termalne), a także jakich rodzajów świdrów użyjemy dla skał twardych (np. bazalt, perydotyt, granit, gnejs, gabro) lub dla skał miękkich (piaskowiec, mułowiec, łupki, iły). Czyli napisanie słowa "poszukiwanie" nie wystarczy, bo zobacz ile trzeba zrobić przy poszukiwaniach. To nie to samo co łażenie po lesie i szukanie grzybów.
Dalej piszesz coś o sonadach - no racja, w geolgii poszukiwawczej czy geofizyce uzywa się sond, do kontroli płóczki wiertniczej, a nie do odnajdywania złóż. Od tego mamy rdzenie wiertnicze, które są wyciągane w kawłkach po 2 metry z otworu wiertniczego, a rozpoznaniem tym zajmują się petrolodzy. Wykonuje się preparaty mikroskopowe o grubości max 0,02 mm. A obserwacje tych preparatów wykoanych na płytce szklanej prowadzimy pod mikroskopem polaryzacyjnym.

Myśle, że ta krótka lekcja z podstaw geologii da do myślenia Autorowi. Pzdr


 

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Nie każdy, kto wytyka Ci tu błędy/niezręczności/próbuje coś poprawić, robi to ze złośliwości (czasami, owszem, zdarza się i takie podejście, ale to jednak rzadkość). Chodzi głównie o to, że rzadko zdarza się sytuacja, kiedy odbiorcą własnego tekstu jesteś Ty sam (właściwie pod tę ewentualność podpada tylko pisanie do szuflady). Jeśli coś publikujesz, musisz pisać tak, żeby całość była zrozumiana dla odbiorcy, zaś ludzie nie lubią rzeczy, których nie rozumieją. Stąd niestosowanie skrótów myślowych, jak najbardziej klarowny zapis i inne takie. 
Pewnie o tym wiesz, ale na wszelki wypadek napiszę: dobrze jest mieć beta-testera (lub korektora), który przed publikacją wytknie Ci wszystko, czego sam nie jesteś w stanie wyłapać. Twój tekst zawsze będzie dla Ciebie klarowny -- w końcu odzwierciedla Twój sposób myślenia i postrzegania świata. Problem w tym, że ludzie bardzo się różnią pod tym względem. Coś, co dla Ciebie jest jasne, dla mnie może być całkowicie niezrozumiałe.
Jeśli chodzi o bronienie racji -- rok na tym portalu nauczył mnie, że jeśli tekst sam się nie broni, nie ma sensu się o niego spierać (jako autor). Oczywiście, jeśli komentujący ewidentnie się myli warto to zaznaczyć, ale bronienie całości, jeśli kilku ludzi mówi Ci, że coś jest nie tak, nie ma sensu. Może w swoim mniemaniu wyjdziesz na tym dobrze, ale możesz zrazić do siebie potencjalnych czytelników i, co niemal równie ważne, pomocników w dopracowywaniu tekstu i podnoszeniu poziomu warsztatu. :)
 
Wybacz to "dziecko", poniosło mnie. Choć, prawdę powiedziawszy, troszkę się zdziwiłem, kiedy wyjawiłeś rok urodzenia (wychodzi na to, że jesteśmy w tym samym wieku). 

Oczywiście powyższy komentarz napisałem w chwili kiedy wstawiłeś swój, i go nie widziałem. Przeprosiny i dalsza współpraca jak najbardziej mile widziana.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Nie będę tutaj wypisywał z czego się składa otwór wiertniczy i jaka jest jego budowa i kto się tym zajmuje. A także jaki musi być zastosowany system orurowania, jaka ma być szerokość, na jaką głębokość musimy się dowiercić po cenną kopalinę, np. złoto lub wodę (tak woda to też kopalina, np. wody mineralne lub termalne), a także jakich rodzajów świdrów użyjemy dla skał twardych (np. bazalt, perydotyt, granit, gnejs, gabro) lub dla skał miękkich (piaskowiec, mułowiec, łupki, iły)

A ja mógłbym wypisywać w nieskończoność. To akurat moja dziedzina. :P

Dalej piszesz coś o sonadach - no racja, w geolgii poszukiwawczej czy geofizyce uzywa się sond, do kontroli płuczki wiertniczej, a nie do odnajdywania złóż.


Śmiem się z tym nie zgodzić. :)
Po wykonaniu odwiertu można przecież zechcieć zrobić sobie małe profilowanko sejsmiczne z sondami zapuszczanymi do otworu, dla polepszenia jakości map.

(to już podpada pod trolling, czy jeszcze pod dyskusję nad tematem?) 

mkmorgoth - lekcja geografii rzeczywiście się przyda. od nadmiaru wiedzy jeszcze nikt nie umarł. no i następnym razem zanim pomyślę "i tak nikt nie zwróci uwagi na szczegóły" trzasnę trzy razy głową w biurko.
no nic, dziękuję za lekcje i krytykę. wszystko jest doświadczeniem, a uczenie się na własnych błędach to najleszy sposób na parcie do przodu.

exturio - wszystko o czym piszesz w gruncie rzeczy wiem. trudno jednak samemu stwierdzić czy własny to myślenia jest klarowny, czy nie. za beta testerów niestety przez jakiś czas będą musieli mi służyć użytkownicy tego serwisu. przynajmniej częściowo.
a co do wieku to cóż, samo życie. jeśli człowiek dopiero będąc na studiach stwierdza, że w sumie fajnie by było zacząć pisać to musi się liczyć, że ludzie będą mu dawać szesnaście lat.

tak czy inaczej każdy kij ma dwa końce. teraz przynajmniej ma dużo komentarzy, emocjonującą dyskusję na koncie i trochę rozgłosu. mission accomplished i w ogóle.

@exturio
Po wykonaniu odwiertu można przecież zechcieć zrobić sobie małe profilowanko sejsmiczne z sondami zapuszczanymi do otworu, dla polepszenia jakości map. -  zgadza się, troche sie pospieszyłem w komentarzu. Ale już tego nie zmienie. Jest biało na zielonym tle :)

Autorowi dziękuje za dyskusję, dołączając przeprosiny z mojej strony. P :)

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

@mkmorhoth:
Chciałem troszkę potrollować, wybacz. Fajnie jest przypadkiem spotkać człowieka, który świetnie zna się na geologii i wie co to płuczka. :D
Koniec offtopu. :) 

I ja dorzucę swoje trzy grosze, choć przyznaję, że opowiadania nie czytałem, ale za to wasze obfite komentarze.
Chodzi o ten "trzask ciał rozbijających się o beton". Moim zdaniem "trzask" nie pasuje, to się raczej określa - ciało spadło z głuchym plaśnięciem, ewentualnie łupnięciem. Podobnie piszą w kronikach policyjnych, jak ktoś skacze z 10 piętra.

Jeżeli moi szanowni przedmówcy skończyli już naukowy rozkład opowiadania na elementy proste, to spokojnie podzielę się swoimi wrażeniami.
Wstęp o historii dzielnicy i huty- za długi. Rozumiem, że można być przywiązanym do fragmentów swojego tekstu- ja tak mam- i ciężko zgodzić się na wycięcie czegoś, co według mnie, brzmi genialnie. Ale czasami takie odchudzanie dobrze robi opowiadaniu. Zawsze można wycięte fragmenty schować do schowka i po kilku dniach, czytając tekst ponownie (przed publikacją) jeżeli uznam za słuszne, przywrócić. Więc- wstęp za długi
Brakuje ci przecinków. I to dużo.
Podobają mi się, nieomal poetyckie opisy stanów emocjonalnych bohaterów i otoczenia.
Tekst jest na poziomie.
Nie podoba mi się treść. Nie lubię takiej mrocznej, sadystycznej literatury. Ale to już kwestia upodobań. Warsztat nie jest zły i jeżeli zechcesz napisać coś dla normalnego człowieka, nie gustującego w krwawych mordach, gwałtach itp, to masz dużą szansę na moje skromne uznanie.
Podobał mi się końcowy dialog na temat ręki i związana z tym akcja. Rozmowa dwóch nieśmiertelnych psycholi. Fajne.
Ocena 3, obniżyłem głównie ze względu na treść.

Strasznie dziecinny ten tekst :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka