
Morel wracał do wioski. To była udana wyprawa. Nie było go w domu prawie miesiąc, ale opłaciło się. Dotarł w rejony, w które nie zapuszczali się wcześniej wioskowi Poszukiwacze. Odkrył nie znany w osadzie krzew. Jego owoce pachniały słodko, wyglądały apetycznie i smakowały wybornie. Kosze wyładowane były nimi po brzegi. To będzie prawdziwa uczta. A zebrane skrzętnie drobne pestki wysieje się w przywioskowych ogrodach. Za jakieś dwa, trzy lata wyrosłe z nich krzewy powinny zacząć owocować. Jeśli Wyjątkowo Płodna Bogini pozwoli.
Zawsze pozwalała. Plemię od pokoleń oddawało jej cześć, a ona obdarzała okalające wioskę pola niewiarygodnym wręcz urodzajem. To dzięki hojności Bogini Ogrodnicy już dawno zaprzestali polowań i hodowli jakichkolwiek zwierząt. W ogóle zrezygnowali z jedzenia mięsa. Po co bowiem zatruwać swoje ciała, z których każde jest przecież świątynią Bogini, nieczystą żywnością, skoro w pobliskim ogrodzie pełno jest smacznych warzyw i owoców? Jak można pozbawiać życia inne stworzenia pod pretekstem zaspokojenia własnego głodu, skoro głód ten zaspokoić można na tyle innych sposobów? Czyż owoce i warzywa nie są najzdrowszą żywnością na świecie? Tak, tak, filozofia wyznawana przez plemię Ogrodników z pewnością była rozsądna. Najrozsądniejsza z możliwych.
Gęsty do tej pory las zaczął się przerzedzać. Morel przyspieszył kroku. Za chwilę będzie w domu. Wynurzył się spomiędzy drzew i spojrzał w kierunku leżącej w niewielkiej dolinie wioski. Ale wioski nie było. Tylko sterty popiołu znaczyły miejsca, gdzie wcześniej stały drewniane chaty Ogrodników. Chłopak zrzucił z ramion ciężkie kosze i pobiegł w stronę pogorzeliska. Chwycił leżące opodal grabie i jął gorączkowo rozgarniać kupy zimnego już szarego pyłu.
– Bogini – modlił się przy tym żarliwie. – Spraw proszę, o Wyjątkowo Płodna Bogini, bym z tych ruinach znalazł ciała moich krewnych i znajomych. Lub chociaż ich zwęglone szczątki. Błagam cię, Bogini, bądź dla nich litościwa.
Nie znalazł niczego. Najmniejszej nawet kosteczki. Zrozpaczony Morel opadł na kolana, wzniósł ręce ku niebu i łamiącym się z bólu głosem zawołał:
– Biada, po trzykroć biada im wszystkim! Czym zasłużyli sobie na tak okrutny los?
Stało się bowiem oczywistym, że wioska, wszyscy jej mieszkańcy, padli ofiarami Mięsożerców.
Całą noc przesiedział załamany Morel na gruzach rodzinnej osady. A rankiem, posiliwszy się nieco wzgardzonymi przez najeźdźców owocami, ruszył na północ. Tropem porywaczy swoich najbliższych.
A trop był wyraźny. Przerażająco wyraźny. Napastnicy nie widzieli powodu by ukrywać przed kimkolwiek ślady swojego pochodu. Morel bez trudu podążał wydeptaną licznymi stopami ścieżką. Napotykał też resztki ognisk, które znaczyły miejsca nocnych postojów. Omijał te resztki szerokim łukiem, brzydząc się i bojąc zarazem tego co mógłby w nich dojrzeć.
Wreszcie, po wielu dniach wędrówki, dotarł w pobliże osady Mięsożerców. Rojna była i gwarna. Kamienne domy ustawione były w cztery wielki okręgi o wspólnych środku. Środek ten wyznaczały zaś metalowe klatki, w których kulili się obecnie przelęknieni Ogrodnicy. Nie było ich wielu. Z licznego tak jeszcze niedawno plemienia, pozostało kilka zaledwie osób. Morel przez cały dzień krążył wokół osady, próbując znaleźć jakiś sposób ratunku uwięzionych współplemieńców. A wieczorem natknął się na patrolujący okolicę oddział wroga. Uległ po krótkiej walce.
Ocknął się w klatce. Dokoła gromadzili się właśnie Mięsożercy. Cowieczorne wspólne uczty stanowiły ich, uświęconą przez lata, tradycję. Gromadzili właśnie chrust, ustawiali ciężkie metalowe rusztowania i ostrzyli olbrzymie noże. Makabrycznym przygotowaniom towarzyszyły wesołe rozmowy i przekomarzania. Do uszu Morela dotarł piskliwy, dziecięcy głosik:
– Tatusiu, a dlaczego oni właściwie jedzą tylko owoce i warzywa?
– Widzisz synku, to dar Wiecznie Wkurzonego Boga dla nas, jego wiernych wyznawców. Dzięki temu ich mięso jest wyjątkowo soczyste i kruche zarazem. I wyjątkowo smaczne. To z pewnością, najzdrowsza żywność na świecie.
Nic, tylko salami wpierdzielać! Fajne opowiadanie, choć chyba nie dla wegetarian.
"Morel przez cały dzień krążył wokół osady, próbując znaleźć jakiś sposób ratunku uwięzionych współplemieńców. A wieczorem natknął się na patrolujący okolicę oddział wroga. Uległ po krótkiej walce." - w porównaniu do wcześniejszych wydarzeń dzieje się tu niezwykle dużo, kombinowanie, walka - w teorii parujący mózg i wirujące ciała, pełna dynamika, a to wszystko podsumowane trzema zdawkowymi zdaniami. Moim zdaniem ten fragment zdecydowanie zasługuje na rozwinięcie.
Tekst jest zwarty, logiczny i ma fajną puentę. Czyta się to naprawdę nieźle. Ode mnie więc: 4/6 (ponieważ przyjąłem strategię rozbijania oceny na sześć składowych wypunktuję tu, za co ile: ORTOGRAMINT - 1/1, język i styl - 1/1, logika - 1/1, spójność przedstawionego świata - 1/1, treść - 0,5/1, X-factor - 0/1, co - po zsumowaniu - zaokrąglam w dół z powodu przesadnej zdawkowości opisów).
Dobre :) Fajnie napisane, a i puenta kapitalna.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
bardzo ciekawa miniatura. krótka, acz treściwa. porządnie skonstruowane zdania, sensowna akcja i ciekawy styl. puenta też bardzo ciekawa. (chciałem przez chwilę napisać, że "zachęcająca", ale po głębszym namyśle uznałem, że byłoby tu to trochę nie na miejscu)
podsumowując: jest dobrze, oby tak dalej. życzę więcej tak udanych opowiadań
Baranek ujawnia naturę złośliwego okrutnika? Coś okropnego...
Nie wypada, wiem, ale cóż --- parsknąłem śmiechem.
No nie, nawet na NF się z nas śmieją :P Fajny tekst.
Na pewno umiejętność kondensowania formy opanowałeś do perfekcji. Podobnie jak umiejętność puentowania. Ciekawy, fajny tekst, styl jak zawsze bez zarzutu, chociaż w porównaniu do Twoich wcześniejszych opowiadań nie powala na ziemię. Nie, nie jestem wegetarianką ;)
Mam podobne zdanie do Dreammy. Fajny tekst, bardzo dobry styl, ale jakoś mnie nie porwało. Do poczytania. Poza tym, mam kolegę wegetarianina, który uprawia brazyliskie sztuki walki. Nie znam nikogo, kto chciałby mieć z nim na pieńku. Nawet wśród tych, dla których obiad bez schabowego, to nie obiad.
Mastiff
Rzeczywiście, baranek- przyzwyczaiłaś mnie do wysokiego poziomu swoich prac. Ten jest słabszy. Chociaż też dobry. Chciałbym umieć napisać coś, przynajmniej tak dobrego, jak to :-).
Zgadzam się z zarzutem Bohdana- "wegetarianin" nie oznacza "pacyfista", tym bardziej, jeżeli wiedzą, że tuż obok żyją kanibale. Z tym, to akurat spalony pomysł.
Daję 4
Jak dla mnie krótkie, przyjemne, do szybkiego przeczytania :) Bardzo podoba mi się zdanie "jedzą tyle warzyw, to muszą być zdrowi" w ustach mięsożercy :P
Zacna makabreska z bardzo porządnym finałem. ;-)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
A do mnie nie przemówiło. No, jak ktoś je owoce i warzywa, to jest zdrowy. I co z tego?
Byłoza. Podobny motyw wykorzystała chyba Wójtowicz w “Podatku”. I tam wyszło to zabawniej.
Ale może marudzę, bo sama praktycznie nie jem mięsa?
Babska logika rządzi!