- Opowiadanie: jahrek - Nieśmiertelny

Nieśmiertelny

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nieśmiertelny

Słabe światło świec rozjaśniało ciemne, pachnące stęchlizną pomieszczenie. Znajdował się w nim zbiór zniszczonych przez czas antycznych mebli oraz dzieł sztuki. Na jednej ze ścian wyeksponowano „Sąd Ostateczny", pędzla Hieronima Boscha, przy drzwiach wejściowych umiejscowiono popiersie Nefretete z dokończonym okiem królowej.

Przy brązowym, dębowym biurku siedziała brodata postać, zaczytana w leżących na blacie dokumentach. W pewnej chwili brodacz podniósł głowę znad papierów i powiedział:

– Nie wierzę, to trwa stanowczo za długo. Trzeba będzie porozmawiać ze Żniwiarzem.

Często mówił do siebie. Od kiedy rozwiódł się z małżonką, dokuczała mu samotność, więc cały swój czas poświęcał pracy. Westchnął ciężko, powstał ze starego, zakurzonego krzesła i poszedł w kierunku wyjścia. Stanął w progu, szukając czegoś wzrokiem na zewnątrz.

– Cerber, do nogi! – krzyknął, by po krótkiej chwili dodać pieszczotliwie: – No chodź piesku, czas na jedzonko.

Przez uchylone drzwi wbiegł rudy, trzygłowy jamnik, machając przy tym wesoło ogonem. Zbliżył się do dwóch blaszanych mis i szczeknął donośnie. Wszystkie głowy patrzyły w stronę nadchodzącego brodacza, sapiąc przy tym oraz śliniąc się obficie.

– Już ci nakładam. Proszę, twoja ulubiona wołowinka w sosie, z dodatkiem chili. – Starzec pochylił się i napełnił naczynie. – Smacznego mój mały przyjacielu. Jeszcze doleję ci wody. Na pewno będziesz chciał ugasić pragnienie.

Po uzupełnieniu płynu w drugiej miseczce, brodata postać przyglądała się, jak trzy głowy w zawrotnym tempie pochłaniają mięso. Potem staruszek odwrócił się, podszedł do sosnowej komody i otworzył jedną z szuflad. Po wyjęciu niewielkiego, parcianego woreczka ruszył w stronę umieszczonego na niewysokiej szafce sporego akwarium. Zatrzymał się i zaczął karmić rybki, cmokając przy tym czule oraz robiąc usta w „trąbkę".

– Malutkie wy moje – zwrócił się do mieszkańców domowego zbiornika wodnego. – Papciu nakarmi was, a jakże! Nie będą przecież moje skarby pływać głodne. Dziubutek, przestań podkradać pożywienie Sylii, to nieładnie. Maestro wypłyń z muszli i korzystaj z karmy. Nie chcę, abyś padł z głodu.

Po krótkiej rozmowie z wodnymi podopiecznymi i dostarczeniu niezbędnej do przeżycia karmy, Władca Krainy Umarłych rzekł do psa:

– Cerberku, widzę, że zjadłeś swoją porcję. Mam dla ciebie zadanie. Sprowadź tutaj Ponurego, muszę z nim pomówić.

Jedna z głów jamnika warknęła groźnie, druga szczeknęła, a trzecia niespodziewanie zwróciła na podłogę część pokarmu. Dwie pozostałe spojrzały na nią groźnie, szczerząc duże, białe kły.

– Nic się nie stało – powiedział z uśmiechem starzec. – Zaraz posprzątam, a ty odszukaj tego niedojdę.

Cerber wybiegł na zewnątrz, węsząc wszystkimi nozdrzami i rozglądając się na boki trzema parami czarnych oczu. Przebierając żwawo krótkimi łapami, oddalał się w szybkim tempie od stojącego w progu właściciela.

 

***

 

Starca wyrwało z zamyślenia głośne, coraz lepiej słyszalne ujadanie psa. „Zbliżają się" – wykoncypował. Stanął przy stole naprzeciw drzwi wejściowych, oczekując na gościa. Pod eskortą Cerbera, do środka weszła postać ubrana w czarny, sięgający podłogi płaszcz. Czaszkę ukrywała pod kapturem, a w ręku dzierżyła długą kosę. Śmierć spojrzał błagalnymi, pustymi oczodołami w stronę Hadesa i rzekł niskim głosem, klekocząc przy tym zębami:

– Zabierz, proszę ode mnie tę bezlitosną bestię. Podgryza moje biedne, stare gnaty i czuję, że za chwilę stracę jedną ze stóp.

– Co cię tak dziwi, Ponury Żniwiarzu? Każdy pies lubi kości. – Hades uśmiechnął się ironicznie, po czym krzyknął do trzygłowego jamnika:

– Cerber! Siad!

Pies posłusznie przybrał oczekiwaną postawę, nie spuszczając jednak przybysza z oczu.

– Poza tym, uważam, że zasłużyłeś na karę. Czyż nie? – Brodata postać kontynuowała rozmowę.

– Nie rozumiem, co takiego uczyniłem? – zapytał Śmierć, jednocześnie otwierając szeroko szczękę dla podkreślenia poziomu swojego zdziwienia.

– Raczej, czego nie zrobiłeś!? – wrzasnął oburzony Władca Krainy Umarłych, a po chwili zapytał łagodniejszym tonem głosu:

– Czy mówi ci coś imię i nazwisko: Jeremy Monk?

Zakłopotany Kostuch podrapał się lewą, pozbawioną skóry dłonią po kości czołowej.

– Aaa, to o niego chodzi – odpowiedział, modulując głos w taki sposób, aby wyrazić błahość problemu. – Sprawa jest w toku. Sądzę, że w końcu znajdzie swój finał.

– Co?! Wspomniany człowiek od jedenastu lat powinien być denatem. O dziwo, wciąż żyje i ma się dobrze. Czekam na wyjaśnienia.

Zapadła chwila ciszy, słychać było tylko brzęczenie much oraz sapanie Cerbera, siedzącego na podłodze i zerkającego podejrzliwie na postać w czarnym płaszczu.

– Nie mogę zakończyć jego żywota, bo mnie… nie widzi – oznajmił w końcu nieśmiało Żniwiarz.

Hades zmarszczył siwe brwi. Był zaskoczony tym, co usłyszał.

– Przecież, to niemożliwe – powiedział cicho, bardziej do siebie.

– Jednak to prawda, niestety – wtrącił szybko Śmierć.

– Nawet, gdyby był niewidomy – kontynuował Hades, puszczając mimo uszu dygresję rozmówcy. – Ujrzałby cię za pomocą podświadomości.

– To prawda, lecz on mnie nie zauważa. Choć wzrok ma sprawny.

– Czy możesz to zrobić, nie będąc widocznym dla Wyznaczonego? Tak jakoś… bo ja wiem? Zajść od tyłu i kropnąć kosą? – zapytał Król Podziemia.

– Nic z tego. Przepisy mówią wyraźnie. że Wyznaczony musi przed zgonem zobaczyć moją postać i ze strachu…

– … schudnąć o dwadzieścia jeden gramów – dokończył brodacz. – Tak. Znam doskonale ten punkt regulaminu, ale sądziłem, że można go ominąć. Cóż, trzeba coś wymyślić.

Pan Krainy Umarłych zamilkł, oddając się głębokiej kontemplacji. W międzyczasie Kostuch podziwiał obraz Boscha, wspominając sierpień tysiąc pięćset szesnastego roku, kiedy to sprowadził duszę artysty do Krainy Umarłych. „Nawet człowiek zajmujący się przenoszeniem na płótno tak pesymistycznego przesłania, na mój widok padł martwy z przerażeniem na obliczu. A tu niekończące się problemy z tym Monkiem" – pomyślał Ponury Żniwiarz.

– Wiem! – zakrzyknął uradowany starzec. – Może powinieneś zmienić swój image, a wtedy Wyznaczony cię zauważy.

– Co konkretnie masz na myśli? – Śmierć był poważnie zaniepokojony pomysłem przełożonego. – Uprzedzam, że w regulaminie jest zapis o bezwzględnym posiadaniu kosy, bez niej nie mogę wypełniać swych obowiązków.

– A czy występuje również opinia na temat koloru twojego ubioru?

Kostuch zdawał sobie sprawę, że Hades zna wszystkie prawa i regulaminy Podziemia. Próba kłamstwa nie miała zbyt dużej szansy powodzenia, a spotkanie z ostrym jak brzytwa, uzębieniem Cerbera, było dodatkowym argumentem zmuszającym do prawdomówności.

– Nie… nie sądzę – wydukał Ponury.

– To może czas zmienić ten czarny, zakurzony płaszcz i założyć na siebie coś w bardziej wyzywającym kolorze? – zaproponował brodacz.

– Tylko, że ja… nic takiego nie mam. – Śmierć starał się oddalić niebezpieczeństwo realizacji projektu autorstwa Pana Krainy Umarłych.

– Nic nie szkodzi. Persefona nie zabrała jeszcze wszystkich swoich rzeczy, więc powinniśmy coś znaleźć. Pójdźmy wobec tego do garderoby. Pomogę ci w wyborze stroju.

Udali się ku drewnianym, pozłacanym drzwiom. Brodacz szedł przodem radośnie pogwizdując, natomiast Kostuch wlókł się z tyłu z opuszczoną głową i oczodołami wpatrzonymi w podłogę.

Po jakimś czasie wyszli z garderoby. Przywitał ich chichot Cerbera, który tarzał się ze śmiechu po podłodze, tłukąc głośno trzema głowami o marmurowe płytki.

– Przestań piesku – upomniał go Hades. – Robimy to dla dobra nas wszystkich. A cel uświęca środki. Jeśli wszyscy przestaną umierać, to nasza egzystencja nie będzie miała sensu. Rozumiesz?

Zwierzę podniosło się z pozycji horyzontalnej. Usiadło i zasygnalizowało pełne poparcie dla planu, szczekając wszystkimi mordami jednocześnie.

 

***

 

Jeremy Monk był siedemdziesięcioletnim, samotnym mężczyzną, mieszkającym w północnej części Brooklynu. Jego twarz pokrywała pomarszczona, ciemna skóra, a na głowie znajdowała się niewielka kępka siwych włosów, pośrodku której świeciła łysina. Monk siedział przy stole w kuchni i spoglądał przez okno, obserwując bawiącą się przed kamienicą grupę dzieci. Rzadko wychodził na zewnątrz. Robił to wówczas, gdy potrzebował zaopatrzyć się w pobliskim, niewielkim sklepie „JohnShop" lub wcześnie rano, kiedy miał ochotę na spacer po znajdującym się o dziesięć minut pieszo drogi stąd „Highland Park". W tej chwili wolno opróżniał filiżankę kawy, delektując się smakiem i aromatem napoju dawno zakazanego mu przez lekarzy. Jeremy od kilkunastu lat był chory na białaczkę. Wcześniej regularnie odwiedzał kliniki oraz konsultował się z wieloma specjalistami. Potem przestał to robić. Ciemnoskóry mężczyzna, zupełnie przypadkowo, znalazł sposób jak unikać śmierci.

 

Jedenaście lat temu siedział na tym samym, co obecnie, starym krześle. Wtedy po raz pierwszy zauważył zakapturzony, ubrany w długi płaszcz i trzymający kosę w kościstej dłoni szkielet. Pamiętał przerażający chłód, który asystował tego dnia i każdej następnej wizycie przybysza. Monk nie przestraszył się. Po tylu latach obcowania w szpitalach z ludźmi, którzy na jego oczach odchodzili często w niewyobrażalnych cierpieniach, demoniczna postać nie zrobiła na nim większego wrażenia. Potraktował ją zupełnie obojętnie. Wstał, przeszedł obok niej, po czym założył buty i udał się na spacer do parku. Potem, w różnych odstępach czasu oraz w wielu miejscach, widział Śmierć kilkakrotnie.

 

Zdarzyło się nawet, że Kostuch usiadł koło niego w autobusie i towarzyszył do celu podróży. Kłapał przy tym szczękami, wymachiwał groźnie kosą oraz wydawał bardzo niskie, przypominające efekty z podrzędnych horrorów dźwięki. Wtedy Monk zrozumiał, że celem przybysza z zaświatów jest przerażenie osoby, którą odwiedza. Mężczyzna postanowił nigdy do tego nie dopuścić.

 

Sygnał dźwiękowy wyrwał Jeremy'ego z zamyślenia, jednocześnie informując, że mikrofalówka zakończyła podgrzewanie posiłku. Podszedł do urządzenia, otworzył drzwiczki i wyciągnął talerz, na którym znajdowały się kawałki kurczaka. Powrócił na wcześniej zajmowane miejsce, po czym zajął się konsumpcją. Wtem kątem oka zauważył jakiś ruch. Spojrzał w tę stronę i na chwilę, z kawałkiem nieogryzionej wystającej z ust kości, zastygł w bezruchu.

 

Zbliżała się do niego, ubrana w różową, krótką sukienkę postać. Na szyi wisiały, bujając się w nierównym rytmie kroków przybysza, duże, czerwone korale. Kościste nogi zdobiły srebrne pantofle. Osadzone na imponująco wysokich obcasach, utrudniały poruszanie się barwnego chuderlaka. W ręce, przyozdobionej we wszelkiej maści pierścionki, sygnety oraz bransoletki trzymał kosę. Trzon przedmiotu był zielony, dodatkowo pokryty kolorowymi kółkami, a do ostrza przywiązano kilka balonów z podobiznami bohaterów filmu animowanego „Kubuś Puchatek". Jednak najbardziej uwagę Monka przykuła czaszka przybysza, na której czerwoną szminką, nierównie i niezdarnie, namalowano usta. Poza tym, naniesiono czarnym węglem zakrzywione linie, mające na celu naśladować brwi oraz przyklejono sztuczne rzęsy. Jedna z nich dyndała, zakrywając częściowo oczodół, i było tylko kwestią czasu, kiedy oderwie się i upadnie na podłogę. Dzieło domorosłego charakteryzatora wieńczyła czarna afro-peruka, kojarząca się z najlepszym okresem działalności scenicznej „The Jackson Five".

 

Jeremy Monk nie wytrzymał. Wybuchł głośnym, gromkim śmiechem, a jego stare ciało zaczęło spazmatycznie podskakiwać na krześle. W pewnym momencie zabrakło mu tchu, więc wziął głęboki wdech. Miejsce rozbawienia zajął uporczywy kaszel, przerywany od czasu do czasu próbą zaczerpnięcia powietrza. Twarz mu poczerwieniała, wybałuszył oczy i wstał powoli, ruszając w kierunku Trans Ponurego Żniwiarza. Padł na podłogę, niemalże dotykając głową eleganckich pantofli Kostucha. Wyciągnął ręce ku górze, jakby w błagalnym geście, jednocześnie dusił się, wydając przy tym nieartykułowane dźwięki. W końcu ciało Monka zastygło w bezruchu; umarł ze śmiechu. Chwilę później, nad trupem, pojawił się niewielki, świecący żółtym blaskiem obłok. Łączyła go z denatem cienka, wychodzącą z otworu gębowego linia.

 

Śmierć przyglądał się ze spokojem zaistniałej sytuacji, potem wziął niewielki zamach kosą i mruknął:

– Teraz czas udać się do Podziemia, drogi panie Monk.

Kostuch odciął świecący obłok, który przeniknął jedną ze ścian i zniknął. „Sprawa załatwiona" – pomyślał Żniwiarz.

Zauważył w hallu duże lustro, podszedł do niego, po czym spojrzał w odbicie.

– Załamka – powiedział szeptem i ukrył twarz w kościstych dłoniach.

 

***

 

Po usunięciu makijażu, Ponury założył swój tradycyjny strój, spakował rzeczy należące do Persefony i udał się do siedziby Hadesa. Poruszając się ścieżką, znajdującą się przy brzegu Styksu, zauważył Charona. Przewoźnik siedział z wędką w dłoniach w swojej łodzi. Nie widział przechodzącego obok Żniwiarza.

– Witaj – zagaił Śmierć. – Widzę, że mało roboty masz dzisiaj? Nawet czas na łowienie rybek znalazłeś? No, no.

– Medycyna poszła do przodu, to pasażerów jakby mniej – odpowiedział szorstko Charon, nawet na chwilę nie odrywając wzroku od czerwonego spławika.

– Biorą chociaż?

– Tak, biorą – westchnął głośno Przewoźnik, co mogło oznaczać tylko jedno: „nie mam ochoty na rozmowę".

– No dobrze, to ja już pójdę. Co będę tak sam stał – rzekł cicho urażony Kostuch. – Do zobaczenia.

Charon nic nie odpowiedział.

„Nadęty i wiecznie niezadowolony bufon – pomyślał Śmierć – I to na mnie mówią Ponury, co za faux pas".

 

***

 

Żniwiarz zakołatał do drzwi. Kiedy usłyszał ciche „wejść", przekroczył próg siedziby Hadesa.

W środku było ciemniej niż zazwyczaj. Na krześle, przy biurku siedział Pan Krainy Umarłych. Spojrzał smutnym wzrokiem na Kostucha i przywołując go do siebie gestem ręki powiedział:

– Usiądź przyjacielu.

Śmierć usadowił się na krześle obok starca i rozejrzał dookoła. Dopiero teraz zauważył brak kilku dzieł sztuki, w tym jego ulubionego „Sądu Ostatecznego". Zniknęło również akwarium, wraz z półką, na której było umiejscowione.

– Co się stało? – zapytał szczerze przejęty Ponury.

– Moja była małżonka – wyjaśnił Hades. – Zabrała wszystko, nawet moje kochane maleństwa: Dziubutka, Sylię i Maestro. Chciała zabrać również Cerbera, ale biedny piesio uciekł gdzieś ze strachu. Mam nadzieję, że wróci.

„To żaden powód do zmartwień. Nie przepadam za tym szczekającym dupowłazem. Żal mi tylko starego Hadesa. Znamy się przecież tak długo, prawie od Początku Wszystkiego" – pomyślał Żniwiarz.

– Mam nadzieję, że nie zabrała ci berła i kluczy?

– Klucze mam, ale w zamian musiałem oddać akwarium. Ech, moje rybeńki – odrzekł załamany Hades. Po krótkiej pauzie dodał: – Berło zabrała, ale odda mi, kiedy zwrócę jej rzeczy. Wiesz, te, które były nam potrzebne przy twojej charakteryzacji.

– Mam wszystko ze sobą. – Śmierć wskazał pakunek pozostawiony przy drzwiach.

– To dobrze – rzekł starzec. Widać, że towarzystwo Kostucha poprawiło mu nastrój. Wstał, podszedł do komody i otworzył skrzypiące, drewniane drzwiczki. Powrócił do gościa z butelką oraz dwoma kieliszkami. Ustawił szkło na stole i wskazał ręką na flaszkę.

– Wiesz – powiedział. – Mam ochotę zalać się w trupa. Chyba nie odmówisz i napijesz się ze mną?

– Ależ oczywiście – odpowiedział Śmierć. – Wszystko co „w trupa", to moja specjalność.

Obaj wybuchnęli głośnym, niosącym się echem po całym Podziemiu śmiechem.

 

Dźwięk niskich, rozbawionych głosów dotarł również do uszu przebywających na łodzi pewnego wędkarza i jego gościa.

– Domyślam się, że mieszkańcy Krainy Umarłych nie przepadają za mną. Ale co tam! Nie jestem zapraszany na imprezy? Jakoś to przeżyję. Ważne, że swoją robotę wykonuję dobrze. Nawet Hades nigdy nie miał żadnych zastrzeżeń. Przecież zdajesz sobie sprawę, jaki potrafi być upierdliwy?

– Lubię samotność i nie znoszę gaduł. Nie dzierżę stworzeń, które ciągle plotą nie wiadomo o czym – dodał Charon i spojrzał w stronę rozmówcy. – Możesz zostać na mojej łodzi, jak długo zechcesz. Nie mam nic przeciwko, bo podoba mi się twoja małomówność… to znaczy cenię to, że w ogóle nie mówisz.

Cerber zwrócił jedną, wyraźnie zadowoloną głowę w kierunku Przewoźnika. Drugą podziwiał skalisty krajobraz brzegów Styksu, a trzecią konsumował sporego szczupaka, mlaszcząc przy tym i warcząc cicho.

 

Koniec

Komentarze

Poprawnie, ale nieporadnie -- tak bym scharakteryzował twój tekst. Masz jakieś pojęcie na temat używania języka polskiego, niemniej widać wyraźne braki w praktyce. Chodzi przede wszystkim o wykorzystanie środków stylistycznych.
Dla przykładu: pierwsze akapity sa strasznie nijakie. Rekwizytów jest nieco/trochę/kilka, a czasowniki są długie, statyczne i -- co gorsza -- bezosobowe. I do tego jeszcze paskudztwo: studiująca. Nagromadzenie takich słów i brak jakiegoś wyraźnego środka wyrazu powodują, że wstęp jest strasznie mdły, a przecież jego rolą jest wciągnąć czytelnika.
Później może jeszcze coś dorzucę, ale teraz goni mnie edukacja. W każdym razie pewien potencjał masz i jak porządnie poćwiczysz, to powinieneś coś fajnego napisać.
pozdrawiam

I po co to było?

A mnie się bardzo podobało. Lekkie i zabawne. Tylko tej końcówki z pogodą nie rozumiem.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Według mitologii greckiej, kiedy Persefona opuszczała podziemie, na Ziemi nastawała wiosna. Stąd ocieplenie klimatu po rozwodzie z Hadesem. Cieszę się, że Ci się podobało.

Mi też się podobało, mi też!
Byłoby, moim zdaniem, ciekawiej, gdyby Monk umarł ze śmiechu, a nie z powodu zadławienia. Kontrast, jahrku.
(...) i dostarczeniu niezbędnej do przeżycia mieszanki paszowej, (...) -> co u licha, referat na olimpiadę biologów piszesz? Domyślam się, że to dla "uśmiesznienia", ale niestety, frazy pasujące do protokołów policyjnych i okolicznościowych ględzeń zjazdowych rzadko wywołują ten efekt.

Dziękuję bardzo. Wprowadziłem poprawki syf, zaraz Twoje propozycje też postaram sie jakoś ogarnąć.
-> co u licha, referat na olimpiadę biologów piszesz?  - nie, z biologią słabo:).
Dziękuję za uwagi i cieszę się, że się podobało. Aha i syf dziękuję za uwagi, bo miał/a rację.

Moją opinię całościowo opisał Fasoletti. Także to o pogodzie.
Z potknięć: ten końcowy fragment o Charonie, można by było odznaczyć. Dać akapit, albo co.
Ocena 5

Dzięki wielkie. 5? O kurczę! Akapit już dodałem, dziękuję za radę. Co do pogody, to już wyżej wyjaśniłem, o co chodzi.  Zastanawiam się, czy nie usunąć tego fragmentu, bo sieje zamieszanie. A nic, zostawię. Jak ktoś nie będzie wiedział, o co chodzi, to skojarzy po przeczytaniu komentarzy:).

Mastiff

Bardzo śmieszne.

całkiem miły tekst. lekki i zabawny, ciekawie obracający utarte mitologiczne schematy. pomysł jak widać masz, fabułę również potrafisz prowadzić do przodu szybko i sprawnie. możnaby jeszcze popracować nad małymi językowymi niedociągnięciami i wszystko będzie grało i śpiewało.

osobiście nie podoba mi się też te fragment o pogodzie. przeczytałem twoje wyjaśnienie, ale mimo wszystko logikę zawartą w tej puencie uważam za pokrętną. bez tego wydaję mi się tekst byłby troszkę chyba lepszy i zostawiał troszkę lepszy posmak w ustach. ale to wszystko tylko moja opinia

podsumowując: tekst niedoskonały, lecz solidny. pracuj nad niedoskonałościami, a zanim się obejrzysz będziesz zwalać z nóg wszystkich czytelników.

Dziękuję TomaszMaj za ocenę i przeczytanie opowiadania i vyzart też dziękuję za opinię i rady. Postanowiłem usunąć wzmiankę o pogodzie. Ktoś mi kiedyś powiedział: "Jeśli dwie lub więcej osób mówi, że masz ogon, to się obejrzyj". Trzy osoby wskazały w komentarzach, że puenta jest niejasna, więc czas się jej pozbyć.

Mastiff

Spadaj, Bohdan:). Zgodnie z uwagami Fasolettiego, TomaszaMaja i vyzarta usunąłem część dotyczącą pogody. Chyba rzeczywiście była pokrętna i zbyt niejasna. Dziękuję za uwagi.

jahrek- Bohdan- czy ty przypadkiem nie jesteś jeden pod dwoma nickami?
Nie podoba mi się to...

Znamy się. Zresztą za jego namową zamieściłem ten tekst. Przepraszam za nieporozumienie.

Oby nie skończyło się na jednym tekście :)

Nie skończy się:)

Sympatyczne, ale bez rewelacji. W ostatnim akapicie masz źle oznaczoną wypowiedź Charona: dwa myślniki sugerują, że jest to dialog z pasażerem, a nie monolog przewoźnika.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Witaj!

Suzuki M. dobrze mówi. Całkiem sympatyczne, ale autorowi brakuje wprawy. Napisane poprawnie, czyta się całkiem szybko i bez większych zgrzytów, lecz tu i ówdzie przydałby się lifting. Niemniej podobało mi się i chciałbym zobaczyć coś jeszcze Twojego autorstwa.

Pozdrawiam
Naviedzony

Nowa Fantastyka