- Opowiadanie: k.stelmarczyk - Wilk, Fuks i Nalewajek. Odrobina Szczęścia. Akt II: Głowa księcia

Wilk, Fuks i Nalewajek. Odrobina Szczęścia. Akt II: Głowa księcia

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wilk, Fuks i Nalewajek. Odrobina Szczęścia. Akt II: Głowa księcia

*

Książę zbudził się z krzykiem. Złapał za ucho, ale ból minął, razem z resztkami snu. Uchyliły się drzwi i głowę wsunął Kacper.

– Żyjesz?

Hamlet spojrzał na niego krzywo.

– Żyję.

– To wstawaj. Masz gości.

Łysa głowa zniknęła. Od powrotu do Elsinor pozostawał pod nieustającą opieką Kacpra. Jednak, podający się za przywiezionego ze szkoły uniżonego sługę i powiernika Horacego, Nalewajek nie zachowywał się, jak przystało pokornemu słudze młodego księcia, następcy tronu. Większość czasu spędzał w okolicach kuchni i pomieszczeń służby. O to, co dokładnie tam robił, Hamlet wolał nie pytać. Kacper nic mu nie mówił, a służba dochowywała tajemnicy. Książę podejrzewał, że majordomus z pewnością kazał go śledzić, ale raporty składał tylko królowi. Tylko, czy stryj będzie chciał się podzielić informacjami, jeśli spyta go wprost co robi Horacy?

Stryj i król. Przez tych kilka tygodni od pogrzebu i niespodziewanego ślubu matki ze stryjem zdążył się przyzwyczaić nieco do myślenia o królu, jako o stryju, a nie ojcu, ale nie było łatwo. Kiedy zwierzył się z tego Kacprowi/Horacemu, ten zaproponował mu wspólne upicie się. Książę przystał na ten pomysł.

 

*

– Dlaczego ona to robi?

Książę był po kilku głębszych, ale Hamlet nie był już w stanie policzyć, ile tych głębszych wypił.

– Jeśli chcesz znać moje zdanie, to z oszczędności. Szkoda, żeby się te wszystkie mięsiwa ze stypy zmarnowały.

Hamlet nie słuchał.

– To jest ohydne. Jak ona może za niego wychodzić? Przecież on… nawet w połowie nie przypomina ojca. W takiej chwili? Nie kochała mojego starego?!

W głowie chłopaka kłębiło się tysiące myśli, ale jakoś nie mógł żadnej pochwycić na dłużej. Miał też problemy z językiem. Wiedział, co chce powiedzieć, ale język nie chciał się układać właściwie. Czy już bełkoczę? Hamlet znał ten stan, ponieważ kilkakrotnie w szkole do takiego się doprowadził. Skoncentruj się, wydał sobie polecenie.

– Twojego starego kogo? – zainteresował się Kacper, wysączając ostatnie krople z cynowego kieliszka.

Twierdził, że przez inny trunek przeżarłby się jak jakiś kwas.

– No starego. Ojca – wyjaśnił książę.

– Aha.

– My młodzi tak mówimy na rodziców.

Był bardzo zadowolony ze swojej wymowy. Zastosował wszystkie znane mu zasady fonetyki i aklamacji. Aklamacji? Czy to było to słowo? Książę nie był pewien.

– To słowo z języka młodych ludzi. Nazywamy go gwarą?

– Gaworzycie? Jak dzieci?

– Nie, nie… Gwarzymy. Od gwary – tłumaczył Hamlet. – No wiesz… mówimy innym językiem… nikt nas nie rozumie.

– Rozumiem. I co z tym twoim starym ojcem?

– To wielki człowiek był! Wielki!

Nalewajek uniósł glinianą butelkę i nalał następną kolejkę. Wypili.

– W sensie wysoki i dobrze zbudowany?

Hamlet spojrzał na lekko rozmazaną postać fałszywego sługi.

– Ty sobie jaja robisz? Był wielki w swojej wspaniałości… po samej jego postawie poznałbyś króla.

– A więc jednak wysoki.

– Możesz być tego pewien. Był jak… Hyperion – z ust księcia wydobyło się głośne westchnięcie.

– Złoty chłopiec.

– No właśnie… pamiętam z dzieciństwa, że wieszała mu się na szyi, ich usta się spotykały, przyciskali się do siebie, a potem ojciec brał matkę na ręce i wychodzili.

– Często tak robili?

– Często.

– No z twojej matki to w sumie niezła kobitka. Choć jak na moje gusta nieco za chuda.

– Mówisz o mojej matce!

– A co nie jest kobietą?

– Mówisz o królowej!

– A co? Królowa to nie kobieta? Może się podobać albo nie.

Hamlet uderzył pięścią w stół. Nieco za mocno.

– Królowa nie ma się podobać! Królowa jest matką ludu. Matkę trzeba szanować.

– A czy ja jej uchybiłem? Powiedziałem tylko, że to ładna kobieta, ale nie w moim guście.

– Nieważne – książę zaczynał tracić cierpliwość. Skupił się i obraz nabrał ostrości. – Musisz wszystko do jednego sprowadzać.

– A może ty jesteś o nią zazdrosny?

– Nie!

– Jesteś, jesteś. O stryja też jesteś zazdrosny.

– Jak śmiesz insynuować…

– … że kochasz swoją matkę?

– Właśnie! To znaczy nie! Ja cię uduszę Kacper.

– Horacy, jaśnie panie.

 

*

Mimo wszystko wieczór był udany. Nawet, jeśli nie udało się udusić Kacpra. Książę uśmiechnął się na to wspomnienie.

Wciąż w koszuli nocnej wyszedł z alkowy. Niech nauczą się przychodzić później.

– Patrz, kto przyszedł. Marcel i Berni – Nalewajek miał zwyczaj zdrabniać imiona, czym niemal zawsze wszystkich zawstydzał, zwłaszcza w obecności następcy tronu.

Marcellus i Bernardo z zakłopotaniem przestępowali z nogi na nogę. Byli tylko trochę starsi od Hamleta, ale w za dużych mundurach straży zamkowej wyglądali jak dwójka dzieciaków, którzy muszą nosić ubrania po starszym bracie. Kto wie, czy tak właśnie nie było. Kariera w straży, była często rodzinnym interesem.

– Czego chcecie? – książę rozwalił się na stolcu i napił wody prosto z dzbana. Zaczynam nabierać zwyczajów Kacpra, pomyślał. Popatrzył na młodych strażników. Z tego, co pamiętał Hamlet, Marcellus nie był głupi i potrafił pisać i czytać. Nawet, jeśli do czytania potrzebny był mu palec, to i tak był to imponujący wynik. Bernarda nazwałby poczciwiną, ale tylko, dlatego że w innym przypadku musiałby go obrazić. Nie chciał tego robić. Ale czasami Bernard mógłby zamykać usta. Zwłaszcza, kiedy nic nie mówił.

Obaj strażnicy popatrzyli na Kacpra i zaczęli bardziej drobić nogami.

– Co tak drobicie? Pęcherz daje się we znaki? Podobno do pracy strażnika trzeba mieć go z brązu? – zakpił książę.

– Wystarczy długo trzymać… – niespodziewanie zaczął Bernardo. Marcellus popatrzył na niego z przerażeniem, ale sytuację uratował Nalewajek.

– Dziś w nocy widziałem twojego ojca panie? – przerwał chłopakowi

– Kogo? Mego ojca? Chciałeś powiedzieć ojczyma – książę nie wiedział do czego zmierza grubas.

– Zawieś na chwilę swe zdumienie i bacznym uchem wysłuchaj mojego nadzwyczajnego doniesienia, na którego dowód mam dwóch świadków, w osobach tych zacnych strażników.

Całkiem nieźle mu idzie, stwierdził książę. W nieco przydługiej jak na Kacpra wypowiedzi książę wyłapał trzy sekretne komunikaty. Od przybycia Nalewajek uczył go ich tajnego języka. Dla niewtajemniczonego brzmiało to jak nic nieznacząca wypowiedź. Miało to wiele zalet. Komunikaty można było przekazać ustami nieświadomego kuriera. Baczne ucho, doniesienie, świadkowie. Słuchaj uważnie, bo ci dwaj mówią prawdę.

– Mów!

– Od dwóch nocy, zawsze w północ, ci dwaj odbywają straż w zamku. Otóż miewają oni takie oto widzenie: twój ojciec, panie, uzbrojony po zęby staje przed nimi, przechodzi obok i każdego po brzuchu uderza złotą buławą. Na wieść o tym w sekrecie udałem się z nimi następnej nocy. I rzeczywiście. Zjawił się duch twego ojca. I mnie w brzuch zdzielił.

 

*

Książę siedział w sali audiencyjnej. Dzisiejszego ranka matka zamieniła czarną suknię na białą. Stryj żegnał oficjalnie kilku dworzan. Hamlet nie miał zamiaru uczestniczyć w tej nudnej ceremonii, ale Kacper wpuścił Klaudiusza do jego sypialni, a ten siłą skłonił go do jej opuszczenia. Wykręcił mu rękę w łokciu.

Nalewajek tłumaczył się potem, że nie mógł zatrzymać króla, by nie wzbudzić podejrzeń. Książę podejrzewał, że zrobił to specjalnie.

– Było mi ciężko na sercu. Jednak ślub nasz pozwolił uniknąć chaosu, który z pewnością wybuchłby przy przedłużającym się bezkrólewiu.

Dwaj arystokraci pokiwali w zrozumieniu głowami, z uznaniem i szacunkiem dla rozsądku jego królewskiej mości. Hamlet stłumił ziewnięcie. Od jakiegoś czasu miał wrażenie, jakby ktoś szeptał mu do ucha, ale tak cicho, że książę nie słyszał słów. Tylko szept.

– Młody Fortynbras już domaga się ziem, które po zwycięstwie nad jego ojcem przeszły na własność naszej królewskiej osoby. Liczy, że po niespodziewanej śmierci mego drogiego brata w królestwie panuje nieład i na tym buduje swoją nadzieję.

Arystokraci pokiwali głowami. Nie można było utracić północnych prowincji. Korneliusz i Woltymand, przypomniał sobie imiona arystokratów. Byli ministrami polityki zagranicznej mianowanymi przez nowego króla.

– Pojedziecie do stryja tego gnojka. Podobno jest chory, ale niech lepiej trzyma krótko tego swego chłopaczka. Fortynbras ma skończyć z zaciągiem. Wybadajcie go, ale nie dawajcie żadnej odpowiedzi w moim imieniu. No ruszajcie.

Korneliusz i Woltymand wycofali się w pokornym ukłonie, po czym w dopuszczonej przez etykietę odległości odwrócili się i wyszli.

Stojący za tronem majordomus Poloniusz, skinął ręką i młody panek zbliżył się do tronu.

Był może trzy lata starszy od Hamleta. Panek ów, syn Poloniusza, wyjeżdżał i przybył po oficjalne pozwolenie króla. Król wdał się w uprzejmą wymianę zdań o cel wyjazdu.

Z okazji skorzystała Gertruda i pochyliła się ku Hamletowi.

– Synku mój kochany. Uśmiechnij się w końcu, proszę cię. Co żyje, musi umrzeć. To pospolita rzecz. Czeka nas wszystkich.

– To tak jakbym przestał go kochać.

Matka odsunęła się od niego, jakby dostała w twarz.

– Twoje zachowanie mnie martwi. Zostaniesz z nami. Nie musisz już wracać do szkoły – powiedziała, ale w jej głosie pobrzmiewała uraza.

– Będę posłuszny pani matko.

Słyszał szept, ale wciąż nie rozumiał słów. Odwrócił się, ale nie było nikogo. Pomyślał o duchu ojca.

 

*

– Macie dziś wartę Marcel?

– Mamy, mości książę!

– Mówicie, że był uzbrojony?

– Tak, mości książę!

– Od stóp do głowy?

– Od czaszki do kostek!

– Oczywiście nie dosłownie. Nie był to z pewnością duch królewskiego szkieletu.

– Horacy powstrzymaj swoje uwagi. Widzieliście jego oblicze?

– Tak, mości książę. Przyłbicę miał uniesioną.

– Jak się zachowywał?

– …

– Był wściekły? Smutny? Gniewny?

– Raczej wesoły.

– Horacy! Jak to wesoły?

– Jakby cieszył się, że nas widzi.

– Duch mego ojca, do tego uzbrojony. Coś tu śmierdzi. Dziś idę z wami. Może znów się ukaże?

– Przyjdzie niezawodnie.

– Skąd ta pewność?

– Oni zawsze wracają.

– Kto?

– Umarli Berni.

– Po co?

– Przeważnie z nudów.

– Przestańcie go straszyć panie Horacy.

– Wybacz Marcel.

 

*

– Ostro wieje i zimno przejmujące – mruknął książę, ale chyba bardziej do siebie, niż do kogoś innego.

Stali na tarasie. Wiał zimny wiatr z północy. Hamlet liczył się z chłodami o tej porze roku, ale na południu zapomniał, co potrafi wiatr od morza. Spojrzał w kierunku, gdzie leżało morze. W sumie nie było tak daleko. Mógłby wymknąć się niezauważony i pożeglować na północ, przepłynąć morze i próbować zacząć życie od nowa na ziemiach Nordów. Przy odrobinie szczęścia mogło się udać.

– Jak to się skończy, możesz jechać z nami na północ – szepnął mu do ucha Kacper. Stał tuż za nim. Za ich plecami w stosownej odległości kulili się Marcelllus i Bernardo.

– Wakacje ci się przydadzą. Zabawisz się, zapomnisz o smutkach.

Książę wciąż patrzył w horyzont.

– Od kiedy to Horacy, masz do mnie tak czuły stosunek?

– Od rana. Też jakoś nieswojo się z nim czuję.

Książę nie widział, ale był pewien, że Nalewajek uśmiechnął się w typowy dla siebie sposób. Uśmiechem bez radości, grymasem, który parodiował śmiech.

– Co oni tak z tych armat walą?

– To tutejszy zwyczaj.

– Interesujący. Ludzie lubią tu nocą hałasować.

– Kiedy król kończy kielich, strzelają na znak, że zaczyna następny.

– Sprytne.

– Szyderca.

– Nie, mówię serio. Ludzie mogą się przynajmniej sprawdzić w piciu z królem. Jak nie wystrzelą, znaczy, że władca spasował.

Książę nie wytrzymał i zaśmiał się cicho.

– Jest!

Książę spojrzał w kierunku wskazywanym przez drżącą rękę Bernarda. W głębszej części tarasu, prawie w ciemnościach stał jego ojciec. Z pewnością był jego ojcem, choć jego kontur nieco rozmywał się przy brzegach i lekko falował. Hamlet cofnął się kilka kroków. Czuł na plecach pijacki oddech Nalewajka i zapach potu Marcela i Bernardo, strażnicy śmierdzieli strachem na kilometr.

Duch uniósł rękę i machnął nią na Hamleta.

– Czego on chce?

– Kiwa na ciebie – słowom Kacpra towarzyszyły dwa jęki przerażenia. – Chyba chce mówić z tobą sam.

– Nie idź panie!

– Chce ze mną mówić, to pójdę.

– Panie!

– Czego tu się bać? O znowu na mnie kiwa.

– A może chce cię zaprowadzić nad przepaść i tam przedzierzgnie się w inne postaci, które ci rozum odejmą i w obłąkanie wprawią?

– Obłąkaną to masz imaginację Horacy! Idę.

– Nie idź panie! – Marcel chwycił go za szatę.

– Puszczaj chamie! Wychłostać każę, jak mnie któryś zatrzymać spróbuje.

Marcel i Bernardo odstąpili posłusznie, ale wciąż patrzyli z lękiem na księcia. Spojrzał na nich i mina mu zmiękła nieco.

– Zostańcie tutaj. Zaraz wrócę.

 

*

– Gdzie mnie prowadzisz? Mów. Dalej nie idę.

– Posłuchaj uważnie, bo zbliża się godzina, o której znów wrócę na tamten świat.

– Biedny ojcze.

– Nie mazgaj się, tylko słuchaj, co mam ci do powiedzenia. Muszę tułać się po tym zamku, a za dnia cierpię takie katusze, że nawet nie chce mi się o tym mówić. Dlatego słuchaj, bo nie mamy czasu na rodzinne spotkania. Pomścij moją śmierć, dzieło ohydnego mordu.

– Mordu?

– Tak mordu. Niesłychanego mordu. Słyszałeś plotkę, że podczas snu ukąsił mnie wąż?

– Plotkę?

– Zdaje mi się, czy słyszę echo?

– Wybacz ojcze. Co z tym wężem?

– Ów wąż, to twój stryj.

– Stryj?!

– Dość tego! Muszę kończyć, a w ten sposób nie dojdziemy do niczego. Słuchaj uważnie. Kiedy jak zwykle po południu zasnąłem, wkradł się stryj twój z flaszką trucizny i wlał mi w ucho ten zabójczy płyn. Śpiąc, zostałem pozbawiony życia, małżonki i berła. Dokładnie w tej kolejności. Jeśli choć iskierka mnie tli się w tobie, nie pozwól, aby łoże władców było ohydnym gniazdem wszeteczeństwa. Oho, muszę już kończyć, ranek bliski. Bądź zdrów i żegnaj.

 

*

Duch starego króla, bardzo z siebie zadowolony, zatarł widmowe ręce. Siedział na kamiennej ławie w ogrodzie. Właściwie to nie tyle siedział, co unosił się tuż nad nią. Króla to denerwowało, ale nie miał zamiaru rezygnować z nawyków życia. Powtarzał sobie w duchu, że bycie martwym nie musi oznaczać rezygnacji z życia.

Była to ta sama ława, na której brat wlał mu truciznę do ucha. Lubił tu wracać, ale nie wiedział dlaczego. Siadał i godzinami głowił się nad sposobem ujawnienia prawdy o swojej śmierci.

Wszystko poszło dobrze. Hamlet powinien to załatwić. Prawo do zemsty na mordercy ojca wciąż respektowano w królestwie. Ale do tego potrzebna mu była królowa. Chłopak musi tylko zabić Klaudiusza. Gerti na pewno poprze swego jedynaka. I wszystko wróci do normy.

– Widzę, że dobrze się bawisz.

Król odwrócił się zdziwiony.

– To ty? Możesz mnie widzieć?

– Co mu powiedziałeś?

– Prawdę.

– Jesteś głupcem.

 

*

Ofelia, ulubiona dwórka królowej, miała ochotę rzucić drewnianym kubkiem za wychodzącym właśnie z komnaty majordomusem Poloniuszem, jej ojcem.

Ale nie zrobiła tego. Była za dobrze wychowana. To tylko wzmogło jej złość. Tym razem była zła na siebie.

Poloniusz przyszedł wypytać ją o księcia i poszedł. A tymczasem z winy ojca serce Ofelii krwawiło. Na jego wyraźne polecenie odrzucała zaloty księcia, choć wszystko w niej wyrywało się do tego smutnego i dziwnego chłopaka. Teraz książę oszalał. Wyrzucała sobie, że to przez nią i czuła się podle.

Kiedy przypomniała sobie, jak książę z odkrytą głową, rozpięty, w obwisłych i brudnych pończochach, blady jak koszula, chwiejący się na nogach z wyrazem twarzy tak okropnym, jakby wydostał się z piekła, stanął przed nią kilka dni temu, to łzy cisnęły jej się do oczu. Ujął ją wtedy za rękę i wbił w nią wzrok badawczo. Stał tak długo, aż wreszcie potrząsnął głową i wydał z siebie żałosne westchnienie. Potem wciąż w nią wpatrzony wycofał się do drzwi i wyszedł. Ofelia chciała biec za nim, przytulić do piersi i ukoić ten ból pocałunkami, ale pomna na polecenie ojca została w komnacie. Nie była jednak w stanie wrócić do tkaniny rozpiętej na krośnie. Ręce drżały jej zbyt mocno. Nawet teraz na to wspomnienie coś ściskało ją w żołądku.

Z zamyślenia wyrwało ją ciche pukanie.

– Wejść.

Przez w szparę w drzwiach wsunęła się łysa głowa.

– Jesteście sama panienko?

– Ojciec nie pozwala mi przebywać samej w towarzystwie mężczyzn.

– Nie martwcie się panienko. W tej chwili rozmawia z królem.

Ofelia unikała takich spotkań. Wieści rozchodziły się po zamku szybko, a złe słowo mogło skończyć plany dobrego zamążpójścia. Był to jednak sługa Hamleta, którego książę przywiózł ze sobą ze szkoły. Miała też ochotę nieco dokuczyć ojcu.

– Zatem wejdźcie i zamknijcie za sobą drzwi.

– Dziękuję panienko.

– Co was sprowadza?

– Książę Hamlet panienko.

Serce Ofelii zabiło mocniej. Sługa księcia uśmiechnął się lekko, jakby był w stanie usłyszeć, że jej krew zaczęła płynąć szybciej.

– Co z nim? Coś złego? Targnął się na swe życie?

– Niech się panienka nie zamartwia. Nic z tych rzeczy. Chciałem po prostu powiedzieć panience, że książę, choć zachowuje się ostatnio nieco dziwnie, wciąż kocha panienkę z całego serca. Gdyby tu był teraz i jego stan mu na to pozwalał, z pewnością by panience powiedział, że to nie wyście przyprowadzili go do szaleństwa.

– Skąd możecie to wiedzieć? Rozumiecie słowa szaleńca? Zatem sami nim jesteście.

– Książę miewa chwile, kiedy myśli i mówi jak dawniej. Nie raz i nie dwa byłem ich świadkiem. W chwilach tych często was wspomina i żadnej złości do was nie czuje. Wie, że to z polecenia ojca byliście zmuszona traktować go ozięble.

Ofelia poczuła, jakby z czarna zasłona, która kryła jej serce do tej pory, opadła. To nie z mojej winy, myślała. To nie z mojej winy.

– Jeśli to nie zawód miłosny, to cóż zatem księcia o utratę zmysłów przyprawia?

– Śmierć ojca panienko.

– Biedak.

– Miejcie w niego wiarę.

 

*

Książę nie mógł usiedzieć z emocji. Minęło kilka tygodni od spotkania z duchem i dziś na scenę powinni wkroczyć Wilk i Fuks, a wtedy zemsta na mordercy będzie w zasięgu ręki. Musi ich tylko namówić do pomocy. Trochę się bał, że Marcellus i Bernardo wygadają o spotkaniu z duchem, ale jak na razie dotrzymywali przysięgi milczenia, jaką wymusił na nich owej nocy. Czasami, kiedy ich mijał, przyglądali mu się uważnie, jakby czekali na jakiś znak. Udawał, że ich nie widzi i przechodził dalej.

Wszystko szło zgodnie z planem, który ułożyli z Kacprem, żeby bez wzbudzania podejrzeń wezwać negra i rudzielca. Zaniepokojeni jego stanem stryj z matką zwrócili się do Horacego z pytaniem, jak mu pomóc, a ten doradził, by posłano po dwóch dobrych przyjaciół księcia, którzy od niedawna przebywają w Elsinorze.

I oto Rosen Kreuz i Guild Star przybywali na królewski dwór, by wyciągnąć księcia z dołka.

Hamlet nie widział ich od przyjazdu. Nie mógł jednak pobiec na ich przywitanie, bo oficjalnie nic o nim nie wiedział. Musiał też pilnować swojej przykrywki.

Siedział w bibliotece i od czasu do czasu śmiał się do siebie. Wiedział, że obserwują go szpiedzy Poloniusza i dla nich wyrywał każdą przeczytaną stronę. Już niedługo, myślał, już niedługo stryju. Poczujesz smak mojej zemsty.

 

*

– Witajcie panowie. Wybaczcie pośpiech, z jakim was tu wezwaliśmy. Bynajmniej nie chodziło o chęć ujrzenia was, lecz o pomoc.

– Często o panach wspominał.

– Dziękuję Gerti. Wracając do tematu. Wiecie już panowie o zmianie, jaka zaszła w książęcej osobie, ukochanym naszym synowcu Hamlecie. Podejrzewamy, że to z powodu śmierci ojca. Prosiłbym, abyście zostali i trochę go rozweselili, a przy okazji odkryli, czy jest jakiś temu środek zaradczy.

– Bylibyśmy wdzięczni.

– Dziękuję Gerti. Co wy na to panowie…

– Guild Star, wasza królewska mość.

– Rosen Kreuz. Macie prawo królewskie mości wyrażać swą wolę raczej jako rozkaz niż prośbę – na te słowa Wilka król syknął niezadowolony.

– Wybaczcie mu, nie jest wprawny w języku tego kraju. Będziemy posłuszni i na rozkazy waszych mości u stóp składamy nasze usługi – dodał Fuks i z pokorą skłonił się nisko.

– Dzięki wam za to. Idźcie natychmiast do mego syna – król odprawił ich machnięciem ręki.

– Oby bogowie uczynili nasze starania owocnymi.

Wilk i Fuks tyłem wyszli z sali audiencyjnej.

 

*

– Panowie pozwolą ze mną na chwileczkę.

Poloniusz zaszedł Wilka i Fuksa od tyłu i chwycił za łokcie. Skierował ich w głąb korytarza oświetlonego pochodniami.

– Panowie przodem.

– Pan jesteś Poloniusz, majordomus na królewskim dworze.

– Widzę, że o mnie słyszeliście, bo przyjemności widzenia pana jeszcze nie miałem, mości Star.

– Hamlet dużo o waszych zaletach wspominał.

– Komplement z ust księcia to zaszczyt. To tutaj.

Stanęli przed prostymi dębowymi drzwiami. Majordomus ponownie otworzył przed nimi drzwi.

– Wybaczcie bałagan, ale tonę w papierach.

Komnata była zapełniona księgami, tekami i luźno leżącymi pergaminami. Panował tu niemal idealny porządek. Wszystko było poukładane w równe kolumny. Poloniusz usiadł za wielkim stołem i spojrzał na dwóch przyjaciół księcia.

– Przed wyjazdem do szkoły książę Hamlet nie wspominał o przyjaźni z panami. Z tego powodu nim ujrzycie jego osobę, prosiłbym o krótką i szczerą rozmowę.

Wilk rozejrzał się za czymś do siedzenia.

– Przyjaźń nasza zakwitła podczas szkolnych lat księcia.

– Ciekawa to rzecz panie Star, że nigdy w listach do ojca swego książę o was nie wspominał nawet słowem.

– Czytacie królewską pocztę panie?

– A o panu, mości Kreuz, nie donosiły żadne raporty naszych szpiegów, którzy sprawowali dyskretną opiekę nad księciem. A nie wątpię, że tak wyjątkowa postać, rzuciłaby im się w oczy.

– Jesteście panie świetnie poinformowani – uprzejmy głos Fuksa nie zdradzał żadnych emocji.

– Przestańcie kadzić i gadajcie jak na spowiedzi, ktoście wy – stracił panowanie nad sobą Poloniusz. Fuks postanowił przejąć inicjatywę.

– Nie da się ukryć panie, że macie nas jak na widelcu. Żadni z nas książęcy przyjaciele. Przybyliśmy do króla i mamy dla niego wiadomość.

– Ciekawe rzeczy opowiadacie panie Star. Co to za wiadomość?

– Jest przeznaczona tylko dla uszu króla.

– I tylko tam trafi.

– Widzę panie, żeście wprowadzeni we wszystko, zatem i niech tak będzie. Oto ona: Przynosimy wyjaśnienie, co poszło źle.

– Przynosicie wyjaśnienie, co poszło źle?

– Zaprawdę tak brzmi.

– A co poszło źle?

Fuks podniósł palec do nosa, popukał się i znacząco uśmiechnął.

– Nie wiem, o czym mówicie panie – puścił oko do szambelana.

Poloniusz uśmiechnął się również, ale mniej pewnie.

– No dobrze. Zostawię was panowie na chwilę i przekażę waszą wiadomość jego królewskiej mości. A wy zechciejcie poczekać tu chwilę. Niczego nie ruszajcie.

Szambelan wyszedł, ale po chwili otworzyły się drzwi. Wszedł młody strażnik. Popatrzył groźnie na Fuksa, ale kiedy skierował wzrok na Wilka otworzył usta ze zdziwienia. Wilk uśmiechnął się szeroko i przyjaźnie.

– Słyszałeś o cudach dokonanych przez pana naszego Jeszu, żywego boga umarłego i zmartwychwstałego?

 

*

– Co powiedział?

– Że przynoszą wyjaśnienie, co poszło źle, wasza królewska mość.

– Chcę się z nimi natychmiast widzieć sam na sam. Skończysz za mnie. Gdzie są?

– U mnie mój królu.

– Dobrze.

– Co tam szepczecie kochanie?

– Strasznie nudne sprawy królestwa najdroższa. Muszę opuścić cię na chwilę słodka królowo. Poloniusz dotrzyma ci towarzystwa. A ty mości majordomusie dowiedzcie się, czego możecie o tych dwóch. Jakoś nie wierzę w tą ich przyjaźń.

 

*

– Zwariowałeś!

– Ciszej. Chłopak przy drzwiach się niepokoi.

– Zwariowałeś.

– Trzeba iść na całość. Mówiłem ci, że gambit z przyjaciółmi nie wyjdzie. Dlatego zabezpieczyłem się i przygotowałem plan zapasowy.

– Plan zapasowy?! Zabijesz nasz wszystkich!

– Czyżby słynny Rosen Kreuz bał się jakiegoś królika. Nie martw się, przy odrobinie szczęścia wszystko pójdzie dobrze.

Na widok wchodzącego króla, strażnik natychmiast pochylił głowę w głębokim ukłonie.

– Już cię tu nie ma – rzucił do niego król i strażnik umknął z wyraźną ulgą.

Spojrzał na dziwnych gości.

– Wy dwaj. Coście za jedni?

– Strudzeni wędrowcy panie – Star siedział na stole i machał nogami.

– Nie igraj z ogniem synku. Jestem tu królem. I nie wciskajcie mi kitu z przyjaźnią z księciem.

Fuks zeskoczył ze stołu i przyklęknął na kolanie.

– Królu mój przynoszę wyjaśnienie, co poszło źle.

– O czym ty mówisz?

– O waszym synowcu Hamlecie. Panowie Buch i Bach spaprali robotę i to dzięki nam książę bezpiecznie dotarł na zamek. Niestety po drodze zwariował, gdy ten oto wielki negr zabawił się z nim pewnego wieczoru. Jest z nim tak źle, że nawet tego nie pamięta.

– Nie znam żadnego z wymienionych panów.

– Kto zna jednego, to jakby obu poznał. Kto poznał jednego, obu rozpozna. Kto jednego obrazi, podwójnej satysfakcji zazna.

– Daruj sobie, wciąż nie wiem o czym mówisz. To niebezpieczne oskarżać króla o konszachty ze zwykłymi mordercami. Daruję ci jednak, boś uratował mego synowca życie.

– Mówię o tym, że książę nam ufa i tylko z nami czuje się bezpieczny. Nawet szalony.

– A wy skąd o tym wiecie?

– Horacy…

– Jego sługa?

– To nasz człowiek. I nie oskarżam cię o nic panie, a z pewnością nie o synobójstwo, do którego właśnie się przyznałeś królu, jako że tylko my wiemy, co wydarzyło się na pewnej polanie, o którą koniecznie spytaj bliźniaka Bucha panie. Albo Bacha.

– Czego chcecie?

– Pieniędzy panie.

– Za milczenie.

– Też, ale przede wszystkim, zrobimy dobrze to, co bliźniacy spaprali. Rozwiążemy twój problem z księciem raz na zawsze.

– Mój problem z księciem? – król grał zaskoczonego.

– Z księciem. – potwierdził Fuks.

– Nie mam problemu z księciem.

– Ty nie panie, ale twój następca może go już mieć.

– Moim następcą jest syn mojego brata – król zasiadł za biurkiem.

– Tylko jeśli żyje. Do tego to szaleństwo. To niezbyt dobra sprawa. Co jeśli jego dzieci też powariują? Trzeba myśleć o przyszłości królestwa mój panie.

– I władco.

– Wybacz moją śmiałość panie, ale mym władcą jest król Gustaff Junior.

– Jesteś jednym z tych piratów z Morza Północnego?

– Jestem Nordem panie, ale nie piratem.

– Nie wiem dlaczego toleruję twoją bezczelność. Dlaczego ten czarny nic nie mówi?

– Zna tylko kilka słów w języku Dunów. Mówi narzeczem z dalekiego południa, którego nikt nie rozumie. Poza mną oczywiście.

– Sprytne.

– Wiele ułatwia – zgodził się z władcą Fuks.

– A więc oferujesz mi zabicie mojego synowca. Po tym jak uratowaliście mu życie.

– To był czysty biznes mój panie. Na początku chcieliśmy zgarnąć za niego nagrodę, ale on sam zaoferował, że ją dostarczy, a ja, człowiek o szczerym sercu, uwierzyłem mu. Czekałem i czekałem, ale wyglądało, na to, że książę o mnie zapomniał. Wtedy pomyślałem, że jednak pierwsza myśl najlepsza.

– Jaka myśl?

– Żeby samemu go stuknąć, przywieźć ci panie głowę księcia i zgarnąć tą kasę, co ją mieli bliźniacy dostać.

– Co cię powstrzymało?

– Królobójstwo to śliska sprawa. Następcy tronu lubią zabijać posłańców z pomyślnymi wieściami.

– Mimo to jesteś gotów rozwiązać mój nieistniejący problem.

Fuks wzruszył ramionami.

– Pieniądze nie śmierdzą, jak powiedział król Gustaff Senior, kiedy wprowadził opłaty w miejskich kiblach. A łaska króla pragnącego rozwiązać swój nieistniejący problem, pozwoliłaby mi na spokojną emeryturę na głębokiej północy.

– Idźcie teraz do niego, a ja pomyślę nad waszą propozycją.

 

*

Poloniusz przemknął obok Kreuza i Stara, którzy najwyraźniej skończyli spotkanie z królem i ruszył do swojej komnaty. Ci przyjaciele księcia zastanawiali Poloniusza. Jakie król ma z nimi układy? O czym rozmawiali? Do tego książę wrócił do zamku tylko z jednym sługą przywiezionym ze szkoły. Poloniusz nic o nim nie wiedział. Orszak, z którym Hamlet wyruszył w drogę powrotną do Elsinor zniknął. Jego agenci nie znaleźli nikogo. To jasne, że ktoś próbował go zabić i wygląda na to, że książę długo nie pożyje. Do tego szczeniak zbzikował do reszty. Kiedy widział się z nim przed chwilą w bibliotece, chłopak nie poznał go od razu, cały czas mówił o jego córce. Oj daleko już z nim zaszło. Daleko. Zdarzały mu się trafne odpowiedzi, ale wariaci mieli dar mówienia z sensem. A była to taka miła rodzina.

Poloniusz nie mógł przestać myśleć, ile może na tym zyskać.

Książę powiedział coś jeszcze, co dało szambelanowi do myślenia. „Gdyby poczęła, to nie pobłogosławiłbyś?” Czy książę wiedział o jego córce coś, o czym on nie miałby pojęcia? To niemożliwe. Jego siatka szpiegowska była dobrze poinformowana. Czy udało się tej dwójce umknąć czujnemu oku i zrobić coś głupiego? Czy książę chciał mu coś w szalony sposób powiedzieć? Musi jak najszybciej doprowadzić do ich spotkania. Po nim pozna, co zaszło między tymi dwoje. Kochankowie zdradzają się, zwłaszcza szaleni. Wtedy Poloniusz doznał olśnienia. Uspokoił się i na twarz przywołał pokorny uśmiech. Po czym otworzył drzwi do swego gabinetu, w którym za biurkiem wciąż siedział Klaudiusz i wpatrywał się zamyślony w okno. Nawet nie spojrzał na majordomusa. Poloniusz odchrząknął najuprzejmiej, jak tylko potrafił.

– Och, to ty Poloniuszu. Mam do ciebie prośbę.

 

*

– Przyjaciele! Jak się macie, moi chłopcy?

– Zwyczajnie, jak nic nieznaczący ludzie – Wilk chwycił wyciągnięta dłoń Hamleta, przyciągnął go do siebie i zamknął w niedźwiedzim uścisku. – Przykro mi mały – szepnął do ucha.

– Bywało gorzej.

Książę wyplątał się spomiędzy ramion Wilka i wyciągnął dłoń do Fuksa.

– Jak się bawisz Guild Star?

Rudzielec energicznie potrząsnął jego ręką i potargał mu włosy.

– Szczęśliwie, przez to, że niezbyt szczęśliwie. Nie chcę zarobić w czapkę od Fortuny.

– Pewnie wolałbyś raczej być w centrum jej łask – książę wymownie zaakcentował słowo centrum.

Fuks podrapał się po brodzie.

– Masz na myśli jej prywatne apartamenty?

– Nie bez kozery mówią, że Fortuna to nie lada dziwka. Co nowego?

– Może się przejdziemy po ogrodzie.

– Chodźmy drogi Rosen Kreuz. Tutaj jest jak w więzieniu. Wciąż cię pilnują.

Ogród zalany był południowym blaskiem. Książę wystawił twarz do słońca i słuchał cichego głosu Wilka.

– Fuks się nie mylił. To były bliźniaki. Najemni mordercy, gwałciciele, podpalacze i zwyrdonialce, jakich świat nie widział. Dorwaliśmy ich i przetrzepaliśmy skórę. Świat stał się trochę lepszy. Przynajmniej na chwilę. Zanim znów będą zanieczyszczać go swoją aktywną obecnością, minie kilka miesięcy.

Na drzewie, w cieniu którego leżeli Wilk i Fuks, przysiadł ptak i zaczął wydawać tęskne trele. Książę leżał na granicy skromnego cienia.

– Ja też dowiedziałem się co nieco. Mój ojciec został zamordowany. Zgadnijcie, przez kogo.

– Twojego stryja.

Książę podniósł głowę i spojrzał zdziwiony na Wilka.

– Odbyliśmy krótką, acz ciekawą pogawędkę.

Książę wrócił do poprzedniej pozycji.

– Chce skończyć, co zaczął.

Książę milczał.

– Sami mu to zaproponowaliśmy. Właściwie to zrobił to mości Star, ze swoim genialnym planem.

Książę milczał. Leżeli więc i grzali się w słońcu.

– Dlaczego? – spytał w końcu Hamlet.

– Musiałem ratować nasze dupska – odpowiedział Fuks. – Nie martw się. Na razie wszystko idzie po naszej myśli, a my zyskaliśmy nieco czasu, żeby ułożyć naszą dalszą strategię. Dostosować się do istniejącej sytuacji. Mam pewien pomysł i…

– Przy odrobinie szczęścia powinno się udać?

– Dokładnie.

– Mam nadzieję, że nie zakłada on mojej śmierci.

Fuks nie odpowiedział i leżeli w ciszy.

– A ty jak się czujesz? – milczenie przerwał Wilk.

– Szalony jestem tylko przy wietrze północno-zachodnim, kiedy z południa wieje, umiem odróżnić jastrzębie od czapli, ale brakuje mi wiele do was.

– Daj spokój. Pytam poważnie.

– Do dłuższego czasu ze szczętem humor straciłem i zarzuciłem dawne zajęcia i zainteresowania.

– A co z tą dziewczyną?

– Ofelią? Nie mam na to czasu.

– Szkoda.

Zamilkli na dłużej. W ciszy głośno zadźwięczało chrapanie Fuksa. Spłoszony ptak zerwał się i odleciał.

– Mam dla ciebie niespodziankę.

– Jaką?

– Spotkaliśmy w mieście aktorów. Powinni już być na zamku.

– Będą godnie przyjęci. Co to za trupa?

– Tragicy ze Stolicy.

– O ci dobrzy są. Co ich na ten koniec świata zagnało?

Chrapanie Fuks umilkło.

– Konkurencja.

Koniec

Komentarze

Akcja zaczyna się rozkręcać. Podoba mi się to coraz bardziej. Nie zauważyłem jakiś większych błędów, choć mogłem coś przegapić. Fabuła mnie wciągnęła.Jak dla mnie zasłużone 6, ale mogę się mylić. I jak w komentarzu do poprzedniej części zabieram się za kolejny akt.

"- A ty jak się czujesz? – milczenie przerwał Wilk.
- Szalony jestem tylko przy wietrze północno-zachodnim, kiedy z południa wieje, umiem odróżnić jastrzębie od czapli, ale brakuje mi wiele do was." - Lubię taki dowcip. Mogłoby być go więcej w całym tekście, ale i tak jest w porządku. Pozdrawiam. 

niestety nie zdążyłem ze wszystkimi poprawkiami i akt II, III, IV i V wciąż są w surowej wersji.
przykro mi ale będziecie musieli walczyć z błędami i powtórzeniami :)
next time będzie lepiej :)
pozdrowienia i po raz kolejny dzięki za uwagi

Nowa Fantastyka