- Opowiadanie: arya - Łowca (szort)

Łowca (szort)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Łowca (szort)

W tawernie zapadła nagle niczym nie zmącona cisza. Podniosłam głowę znad przepełnionego bursztynowym trunkiem kufla. To był on. Z początku trudno mi było w to uwierzyć, wyglądał przecież tak zwyczajnie. Jasne włosy, blada cera, brudna zbroja. Lecz wtedy padło na mnie spojrzenie jego szaroniebieskich oczu. Pełne były znudzenia, mądrości i dziwnego smutku. Poczułam, jak coś we mnie drgnęło. Naraz jasne włosy nabrały złotego niczym smocza łuska blasku. Pokryta grubą warstwą kurzu, błota i krwi zbroja zalśniła barwą szlachetnego metalu. Przewieszony przez plecy miecz urósł w moich oczach, a spoczywająca na ramieniu torba skrywała przed nimi tajemniczą, niezwykłą zawartość.

Rozejrzał się po wnętrzu. Przy moim stoliku było jedyne wolne miejsce. Serce zabiło mi mocniej, kiedy ruszył w tę stronę, przyciągając za sobą wzrok wszystkich zebranych. Bez słowa zrzucił z pleców długi, smukły, szarosrebrny miecz i ciężką dębową kuszę. Moje zdradliwe usta wykrzywiły się w namiastkę nieśmiałego uśmiechu. Nie odpowiedział równie miłym znakiem. Usiadł na krześle, gestem nakazując przynieść sobie piwo. Wtedy właśnie dostrzegłam srebrzystą bliznę, biegnącą od czoła przez skroń i kończącą się spiralnym zakrzywieniem aż na policzku. Zupełnie, jakby coś wyjątkowo dużego zdołało dosięgnąć go swym mocarnym pazurem. Oczywiście wiedziałam, że musiał to być prawdziwy smok. Z kim innym bowiem mógł się mierzyć ktoś taki jak on.

Chciałam by się do mnie odezwał. Mimo ogarniętych lękiem spojrzeń mieszczan ja się nie bałam. Wręcz przeciwnie, wojownik dawał mi poczucie pewnego rodzaju bezpieczeństwa. Przesunęłam w jego stronę talerz nietkniętego jeszcze jedzenia. Pragnęłam, by te szaroniebieskie oczy nigdy się ode mnie nie oderwały.

– Dziękuję – odpowiedział. Głos miał głęboki i przyjemny, zupełnie nie pasujący do tej groźnej twarzy, muskularnych ramion i poznaczonych szramami dłoni. Czekałam, aż powie coś jeszcze, lecz niestety nie powiedział już nic. Przyjrzałam się dokładniej jego twarzy.

Krótkie, nierówne włosy – widać, że obcięte w pośpiechu sztyletem – ledwie sięgały okrągło zakończonych uszu. Nie należał więc do elfów, ani żadnej innej potwornej rasy, jak zwykły opowiadać dzieciom niańki, kiedy nadchodził czas snu. Jasna skóra wskazywała raczej na północne pochodzenie. Był więc Nordianem. Jednym z tych wyśmienitych żeglarzy, wojowników odpornych na zimno północy. Jednym z tych, co śmiało rzucali wyzwanie śmierci, nie obawiając się konsekwencji.

Miałam właśnie nakłonić go do rozmowy, gdy wtem drzwi tawerny otwarły się gwałtownie i do środka wtargnęła odziana na czarno od stóp do głów zgraja uzbrojonych opryszków. Zerknęli przelotnie na mieszczan siedzących przy stołach, po czym, jak gdyby nigdy nic podeszli do barmana. Jeden z bandytów wbił długi nóż w blat, milimetry od dłoni właściciela gospody. Dla wszystkich jasne było, co ich tu sprowadziło.

Czyżby nie wyczuli dziwnej aury, unoszącej się w powietrzu? Nie zwrócili uwagi na nieprzeniknioną ciszę, tłumiącą w gardłach śpiewy, śmiechy i rozmowy? Głupcy.

Mężczyzna powoli podniósł się z miejsca, wyciągając miecz z ledwo słyszalnym, groźnym świstem/zgrzytem. Nie spiesząc się, podszedł do bandytów. Byli oni tak zafrasowani zgarnianiem do worka rzucanych przez barmana na ladę złotych monet, że nie zauważyli bezszelestnie zbliżającego się obcego. Jeden z napastników wzdrygnął się, czując na gardle nieprzenikniony chłód ostrza.

– Wynoście się – rzekł Nordian nie znoszącym sprzeciwu głosem.

Drugi bandyta zmierzył go pogardliwym spojrzeniem.

– Wpierw weźmiemy co nam się podoba – odpowiedział lekceważąco.

Nordian dobitnie rzucił ostatnie słowo:

– Teraz.

Bandyta dobył zawieszonej u boku, zakrzywionej katany.

– Dajmy nauczkę temu ścierwu.

Jeden, bardziej przytomny umysłowo rzezimieszek umknął, nie bacząc na rzucane za nim liczne przekleństwa i obelgi. Pozostała trójka w ślad za swym przywódcą wyciągnęła broń,.

Nordian bez mrugnięcia okiem przejechał ostrzem po gardle trzymanego napastnika. Pozostali jednocześnie rzucili się na niego z krzykiem. Walczyli naprawdę dobrze, jak na złodziei i recydywistów. Lecz Nordian był lepszy. Ciosy nadlatywały ze wszystkich stron, a on odbijał je bez najmniejszego trudu. Poruszał się nienaturalnie szybko, każdy ruch pełen był niezwykłej gracji i dokładności. Bezbłędnie wyprowadzał godne pieśni riposty, brocząc lśniącą klingę rubinową posoką. Cała walka trwała nie dłużej niż pół minuty. Dwóch leżało martwych na podłodze, trzeci właśnie dogorywał. Życie wypływało z niego przez otwarte tętnice.

Spojrzałam na tę bezlitosną twarz północy, lecz w jego szaroniebieskich oczach nie było radości, ani triumfu. Był jedynie smutek. I znużenie. Potoczył wzrokiem po mieszczanach. Ich strach był niemal namacalny. Wyparł z serc cały podziw i wdzięczność, jaką winni byli czuć. Miast gorących słów podzięki z gardeł wydobywały się jedynie przerażone pojękiwania.

Bez słowa położył na blacie dwie monety i wyszedł, po drodze zabierając rzeczy. Był venator, powinien budzić szacunek. I strach. Przede wszystkim strach. Był przecież ostatnim Łowcą Smoków.

 

***

Noc była wyjątkowo zimna. Czułem to, mimo że już dawno przywykłem do mrozów. Gwiazdy świeciły jasno, rzucając blade światło na zaśnieżoną ulicę. Nie przeszkadzała mi perspektywa spędzenia kolejnej nocy na dworze. Może to i lepiej, przynajmniej nie musiałem znosić przerażonych spojrzeń mieszczan. Nie byłem zadowolony z tego incydentu w tawernie. Zabijanie innych ludzi nigdy nie budziło u mnie ciepłych uczuć. Ostatnimi czasy zresztą coraz mniej rzeczy je budziło. Radość. Szczęście. Duma. Wszystkie one powoli odchodziły w zapomnienie, pozostawiając pustkę. Pustkę, w której zagnieżdżał się smutek. I znużenie. W całym moim życiu odkryłem nieustającą rutynę. Zjawiałem się, kiedy byłem potrzebny. Zabijałem smoki, choć niekiedy zatrudniano mnie też by wytępić orki i inne plugastwa. Po każdym pojedynku wracałem mądrzejszy, bardziej doświadczony. Wychwalano me czyny pisząc wiersze i śpiewając peany. Z uśmiechem na wargach odbierałem nagrody, zostawałem na ucztach. Potem porzucałem rozradowane towarzystwo, by udać się w dłuższą lub krótszą wędrówkę w poszukiwaniu nowego zadania. Innego miejsca i czasu, do innych ras, które potrzebowały mojej pomocy. Pomocy Łowcy. Jego miecza i umiejętności. Z biegiem lat zwycięstwo traciło jednak słodki smak, a pojedynki stawały się coraz bardziej do siebie podobne. Jakbym nagle cofnął się w czasie.

Jestem zmęczony. Mam swoje lata, nawet jeśli nie widać tego na pierwszy rzut oka. Jestem ostatnim Łowcą, jedynym w historii Testrien, którego los obarczył brzemieniem długowieczności.

Minąłem kolejną gospodę. Wychodzący mieszczanie obrzucili mnie tymi swoimi spojrzeniami. Jakbym to ja był myśliwym, a oni zwierzyną. Czyżby nie wiedzieli, że moją zwierzyną są smoki? Że nie dbam

o ich żałośnie krótkie żywota? Mówię żałośnie, a wiele bym dał, by przeżyć jedno, nawet tak śmiesznie krótkie, szczęśliwe i spokojne życie.

Skręciłem w ciemniejszą uliczką, chcąc umknąć przed tą zgrają przerażonych istot. Przed zazdrością, boleśnie trafiającą w czuły punkt. Wiedziałem, że tą drogą wyjdę poza obręb miasta. Wystarczyło, bym szedł cały czas prosto. Ale nie mogłem. Musiałem najpierw coś sprawdzić. Obowiązek zwyciężył.

Wykorzystując znajome skróty szybko dotarłem do bramy miejskiej. Zerknąłem obojętnie na jeden

z filarów, potem na drugi. A więc jednak. Nie pozwoliłem sobie na westchnienie. Niechętnie odwróciłem się na pięcie. Najwyraźniej przyjdzie mi nieco dłużej pobyć w tej kamiennej mieścinie. Bo znów byłem potrzebny.

Koniec

Komentarze

Witaj!

Jak na razie "Ogień Ilith" pozostaje najlepszym Twoim tekstem. Tutaj jest... trochę zbyt patetycznie jak dla mnie i cukierkowo. Poza tym czasem kuleje Ci logika wydarzeń. Łowca grozi bandycie, przykładając mu do szyi ostrze miecza, a reszta odpowiada, że "najpierw wezmą, co im się spodoba"? Bez sensu!

Poza tym wprowadzasz bohaterkę, która wyraźnie rajcuje się obecnością Łowcy, ale jest zupełnie niemrawa. Nic o niej nie wiemy. Co tam robi? Kim jest? Skąd go zna? Dlaczego piła sama piwo i dlaczego oddała mu swój posiłek? :D Potem zresztą porzucasz ją bez słowa wyjaśnienia i przenosisz narrację na Łowcę. Tutaj trochę zbyt "wiedźmińsko" się zrobiło.

No nie mogę powiedzieć, żeby mi się treść spodobała, a i z warsztatem bywało już u Ciebie lepiej. Tak czy inaczej pisz dalej i oby było coraz lepiej! :)

Pozdrawiam
Naviedzony

Zerknęli przelotnie na mieszczan siedzących przy stołach, po czym, jak gdyby nigdy nic podeszli do barmana. – Nie fajnie w takim tekście wyglądają tego typu współczesne określenia. Karczmarz, szynkarz.

 

Bezbłędnie wyprowadzał godne pieśni riposty, brocząc lśniącą klingę rubinową posoką. – Posoka to krew zwierzęcia, bestii. Trochę mi się to kłuci z rubinową barwą.

 

Opowiadanie przypomina mi mieszankę Gothica II z przygodami Kane'a pióra Karla Wagnera.

Co oczywiście nie jest wadą. Czytało się fajnie, choć całość wygląda raczej na jakiś prolog.


Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Bardzo mocno średnie.
 Coś się dzieje, coś się  będzie pewnie nadal działo. I to właściwie wszystko. Opryszkowie hulają po ulicach, gospodarz oberży to dziecko we mgle, bo nie ma pachołków, ktorzy go broniliby w razie potrzeby ( mimo tego, że ma złoto).  Nordanowi zbroi się nie chce wyczyścić, za to miał czas na przycięcie wlosów, oczywiście sztyletem, a opryszek nosi japońską  katanę ... Szlachetny szeryf, czyli Nordan, robi z opryszków krwawą sieczkę, po czym wychodzi dumnym krokiem ... Ale wlaściwie dlaczego? Piwo mu nie smakowało? Miał jeszcze posiłek do spozycia. I tak dalej ... Aha, oczywiście mamy tez dębową kuszę.  chyba wszystko wymieniłem.
2/6

Taki tekst pisany na szybko, następny bardziej dopracuję i będzie lepiej ;)

Dziękuję za komentarze i-skoro opinia jak widzę zgodna-słuszne baty ;)

 "Szlachetny szeryf, czyli Nordan, robi z opryszków krwawą sieczkę, po czym wychodzi dumnym krokiem ... Ale wlaściwie dlaczego?"

Strażnik Texasu :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Przyda się edycja jeszcze. Brak przecinków, wytknięte nielogiczności, wreszcie miejscami gubi się odmiana wyrażeń ("Skręciłem w ciemniejszą uliczką"). Podoba mi się zarys pomysłu przedstawienia tej samej niemal sytuacji w pierwszej osobie. Szkoda, że panienka taka jest napalona, a nic z tego dalej nie wychodzi. Bo wychodzi tylko Łowca, z karczmy. Dalej mamy jego fragment opowieści, ale szkoda, że nie do końca zazębia się ze spostrzeżeniami panienki. Było by ciekawiej poczytać, co też on sobie myślał w sytuacji w której ona go obserwowała. Taki pomysł. Może tak spróbuj. Historia sztampowa, ale mimo wszystko napisana w miarę lekko.

myślę, że gdyby istniała lista " typowych stereotypów typowego opowiadania fantasy", większośc z jej punktów możnaby odhaczyć po przeczytaniu tego tekstu. tajemniczy, niezwyciężony bohater o problemach emocjonalnych? jest. niepozorna niewiasta, która najpewniej zakocha się w tajemniczym bohaterze? jest. karczma? jest. typowi rabusie napadający karczmę w godzinach szczytu? są (swoją drogą nadziwić się nie mogę dlaczego tak właściwie ci panowie uparli się, żeby napadać na karczmę, kiedy pełno było w niej gości, a nie na przykład kiedy nie było nikogo poza łatwym do zastraszenia karczmarzem?)

innymi słowy: jest typowo. bardzo typowo. co nie oznacza, że źle. stylistycznie jest parę uchybień, ale czyta się całkiem przyjemnie (a nawiasem mówiąc to byłoby ciekawie, gdyby szara bohaterka zakochała się w niezwyciężonym bohaterze i cały świat nagle próbowałby ich rozdzielić, a on przeżywałby potworne dylematy emocjonalne, związane z narażaniem na niebezpieczeństwo swojej szarej, niepozornej ukochanej. zrobiłoby to furorę wśród tłumów nastolatek). poza tym odnoszę wrażenie, że narracja pierwszoosobowa wychodzi ci lepiej niż ta  trzeciej osobie.

cóż, tak czy inaczej nie jest źle. pisz i pracuj nad błędami, a oczom naszym ukaże się w niedalekiej przyszłości napewno świetny tekst

Podpisuję się pod pierwszym akapitem wypowiedzi vyzart i zgadzam się z Fasoletti, że to tylko prolog, więc nie ma co oceniać.
Warsztat sprawny.
Moja mała uwaga; piszesz, że znał skróty i ciemne uliczki tego miasteczka- "Wykorzystując znajome skróty szybko dotarłem do bramy miejskiej." Więc nie był nowy. Ludzie powinni go znać. Ta lalunia i oprychy w knajpie też; a przynajmniej o nim słyszeć.

Niestety nic ponad fantazje nastolatki. Ale przynajmniej dosyć ładnie napisane.

www.portal.herbatkauheleny.pl

trochę za późno na edycję, ale wprowadzę poprawki w oryginał ;) dziękuję za szczere opinie- zbytnie słodzenie nikomu w rozwoju nie pomoże

Przejawiasz postawę, którą bardzo lubię. Kibicuję Ci od czasu "Ognia Ilith", więc dawaj więcej dobrych tekstów! :)

Czyta się przyjemnie, nawet bardzo przyjemnie, ale raczej nie jest to short. Short (przynajmniej tak mi się wydaje) powinien mieć formę zamknięta, tymczasem tutaj wszystko dopiero się zaczyna, mamy w zasadzie tylko przedstawienie bohaterów - i już. Ponieważ już za późno na edycję, to nie będę wytykać błędów, ale zwróć uwagęi na zdanie:
Byli oni tak zafrasowani zgarnianiem do worka rzucanych przez barmana na ladę złotych monet - zafrasowany=smutny, mogli być najwyżej zafrapowani :)
Całosc jak zauważył vyzart jest bardzo stereotypowa, począwszy od tytułu (kiedyś wpisałam w wyszukiwarkę, chcąc sprawdzić ile opowiadań na tej stronie ma taki tytuł, jest ich sporo, nawet odliczając wszystkich "Łowców demonów", "Łowcę snów" i "Łowcę smoków" :)) - no ale w końcu wszyscy "lubimy piosenki, które już znamy", więc trudno to uważać za jakas straszną wadę na stronie Fantastyka.pl ;) Zaraz rzucę okiem na inne Twoje teksty.

Nowa Fantastyka