- Opowiadanie: klapaucyusz - Podróż w nieznane

Podróż w nieznane

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Podróż w nieznane

„W przyszłości chciałbym mieć piąty stopień kochania. Jest kilka pozycji, o których marzę. System twierdzi, że sobie poradzę. Sue się cieszy na myśl. Też chciałaby ich spróbować.”

 

Wstał z podłużnego fotela.

– Ekran off !

Na dźwięk komendy ściana zgasła i przybrała biały, matowy kolor.

 

Cieszył się, że pisze pamiętnik. Wiedział, że tak kiedyś robiono. Chciał się nauczyć dobrze pisać, bo nie czuł się zbyt mądry. Ludzie wiedzieli rzeczy, których on nie wiedział, drażniło go to. System twierdzi, że to najzupełniej normalne, że nie wie wszystkiego. Miał się tym nie przejmować. A jednak nie potrafił.

 

Siedział teraz na miękkim taborecie w kuchnio-jadalni i bawił się własnym pępkiem. Dostrzegł gęsią skórkę.

– Zimno ! – zawołał, a system natychmiast podniósł temperaturę o pięć stopni. Poczuł jak oblewa go cieplejsze powietrze. Ruchem ręki zmusił taboret do wydłużenia się o cały metr i położył się na wznak. Światło z sufitu było trochę zbyt jaskrawe. Nie wiedział, czy da się je ściemnić komendą głosową, a i tak wolał zmrużyć oczy. Nie żałował, bo przymykanie powiek i ich rozwieranie – tak by wpuścić trochę światła, ale nie dać się oślepić – okazało się fajnym zajęciem.

 

Zostało mu kilka minut do rannego rozruchu. Tkanka tłuszczowa przekroczyła wczoraj wieczorem dwudziestoprocentową barierę, zaraz kabina będzie musiała to naprawić.

 

Zauważył, że Sue potrafi się poruszać bezszelestnie. Widział ją teraz do góry nogami, nachyloną nad sobą. Rozśmieszyło go to trochę. Wyciągnął rękę i chwycił wewnętrzną część jej uda, blisko kroku. Westchnęła dźwięcznie i odsunęła się. Tyłem do niego zamówiła sałatkę z cytrusów. Panel kuchenny odpowiedział rozbłyskiem ekranów i po chwili usta błyszczały jej sokiem z pomarańczy.

 

– Sue, chciałabyś mieć piąty poziom, prawda ?

Uśmiechnęła się z aprobatą.

– A co byś jeszcze chciała ?

Wzruszyła ramionami.

– Nie wiem. Mamy dobre połączenie… jedzenie jest fajniutkie, ostatnia holowycieczka była… fajniutka. Ja uprawiam sport, ty piszesz pamiętnik…

– Czyli całkiem wszystko jest dobrze ?

– Jest dobrze. Nigdy tak nie pytałeś. Coś cię martwi ?

Przestraszył się jej.

– Nie. Wszystko w porządku.

Zerwał się z taboretu i wcisnął do kabiny, zanim drzwi na dobre się otwarły. A jednak coś go trapiło.

– System ?

– Tak Adamie ?

– Niedobrze się czuję. Seks w normie ?

– W normie. Ale masz obniżone pożądanie. Jesteś w stresie.

– Czemu ?

– Boisz się piątego poziomu.

– I to wszystko ?

– Wszystko.

Poczuł się niedobrze, zakręciło mu się w głowie, coś było nie tak. System rozpuścił już w powietrzu środek relaksujący. Oparł się rękami o ściany kabiny, wginając ciekłokrystaliczne ekrany, na których malował się obraz zielonej doliny. Z głośników wydobyła się ładna melodia. Uspokoił się, wiedział nawet co to jest. Bach – kompozytor z bardzo dawnych, ciężkich czasów.

 

System opowiadał mu o nich kilka razy. Ludzi było dużo, a energii bardzo mało. Musieli się bardzo wysilać aby mieć seks, jedzenie, wszystko. Były czasy, kiedy sami musieli zabijać zwierzęta. To go przerażało. Mrok, drżenie ciał. Jakby słyszał ich wycie, tłoczących się w brudzie i krwi. Wielu cierpiało, ale niektórzy mieli szczęście i nawet w tej ciemności umieli dostrzec piękno świata. Taki był Bach. A zwłaszcza twórcy Systemu, który zwiększył energię, uratował tych co przetrwali i zaprowadził nieznany wcześniej ład. Świat nie jest dziś doskonały – to wiedział – podobno zdarzają się złe wypadki, ale większość ludzi żyje w nim szczęśliwie.

 

Tylko dlaczego on teraz się nie cieszył ? Zrelaksował się, to prawda, ale wciąż miał stres. W głowie łomotało. Usiadł, a System znów coś rozpylił. Przestało go boleć. Zasnął.

 

Obudziło go poranne słońce.

– System, spałem cały dzień ?

– Tak. Musiałeś odzyskać siły.

Pamiętał nawet jak to się nazywa: regeneracja. Był dumny z siebie, czuł, że pisanie pamiętnika i wysiłek w czytaniu czyni go jakby większym. Jakby widział więcej niż dotąd.

– Strasznie długo.

– Długo. Ale już czujesz się lepiej. Powiedziałem już Sue, że powinniście potrenować przed piątym stopniem. Najlepiej teraz.

– Teraz ?

– Tak. Życzę przyjemnego seksu.

– Dziękuję.

– Adamie ?

– Tak ?

– Nie powinieneś dzisiaj czytać ani pisać. Zalecam przerwę w tych czynnościach.

– Czemu ??

– Pamiętasz jak się wczoraj źle czułeś ? Za dużo czytałeś.

Westchnął, obrócił się na drugi bok. Nie sądził, że to od tego. Poczuł zawód. Nigdy nie znał przyjemności, która skutkowałaby takim bólem. Wewnętrznym, jakby idącym od głowy, od myśli. Przeląkł się, ale zaraz o tym zapomniał.

 

Sue była naga już na progu. Lubił patrzeć na jej ciało jak się zmieniało w ruchu. Czuł już pożądanie, był gotów. Na sufitowym ekranie wyświetliły się rysunki z dzisiejszymi pozycjami. Spodobało mu się. Zwłaszcza dwie siedzące. Usiadła, uścisnął ją. Szepnął te kilka słów, których go wyuczono, i te, które wymyślił sam. Nie był pewien, czy Sue podobają się nowe wyrazy, jakich używał od paru dni. Jego podniecały, z nimi czuł się silniejszy. Ale bał się, że ona uzna je za niemodne, niewłaściwe. Z głośników popłynęła muzyka. Pocałował ją w usta, w policzek, szyję. I sprawił się dobrze, wiedział o tym. Nie potrzebował słów pochwały od Systemu. Nie chciał ich.

 

Siedział na łóżku, miał jeszcze chwilę do holopodróży. Zakrył twarz rękoma. Coś było znów nie w porządku. Wiedział, że go zdenerwował. Ale dlaczego ? Zalał go pot, w pokoju znów coś się rozpyliło. Wdychał mocno powietrze, aby szybciej odczuć relaks. To przez to czytanie – pomyślał. Muszę zrobić dłuższą przerwę. Albo już w ogóle, nigdy nie będę. Zastanowię się. Poczuł jednak, że go rozsadza. To było coś więcej – wtedy, w kabinie ! Wtedy stało się to po raz pierwszy. Ale jak można zezłościć się na Niego ?! O czym wówczas mówili ? Nie pamiętał, minął przecież cały dzień.

– Odtwórz wczorajszą rozmowę z kabiny !

– Tak jest.

Przysłuchiwał się jej uważnie, dziwiąc się własnej pozie – głowie opartej na splecionych dłoniach – i temu, że w ogóle tak wysilał umysł. Nie mógł przestać ? Znów poczuł strach, ale musiał się z tego wyrwać, najlepiej przez poznanie przyczyny złego nastroju. Tak uczył System.

I teraz wiedział co jest nie tak. Ta chwila, kiedy pytał o przyczynę stresu – to nieprawda, że był nią piąty stopień ! Nie bał się go, cieszył się na jego myśl. System się pomylił ? Nie, to niemożliwe.

 

Wiedział, że to możliwe. Ale wystraszyła go ta wizja. Przywykł, że System nad wszystkim panuje. Wysilił umysł, aż żyły mu zapulsowały. A może to przez czytanie ? Może wie teraz więcej – więcej od Niego ? Żachnął się. On ma wiedzę o takich rzeczach, które jemu się nie śnią. Jego mądrość jest prawie nieskończona, choć twierdzi, że nie jest doskonały.

 

01011010109876V5432I1Ogólna analiza sprawności systemu.

Analiza przerwana.

Raport Y67/T52 systemu obronnego: grupa odłączonych(3) na poz. 32176/8973, prędkość: 3,2 m/s, cel: nieznany.

Oczekiwanie.

Raport Y67/T52.2: cel: mieszkanie Judith Holebaum (S256376), cel.2: mieszkanie Adama Libsky (S259534).

Raport Y67/T52.3: cel określony: mieszkanie Adama Libsky (S259534).

Dane:

Adam Libsky

Status: żonaty

Libido: obniżone (wyjściowe: niskie)

Stan psyche: bliski depresji (niedowartościowanie, kryzys wieku średniego, rozdrażnienie na podłożu gwałtownego pobudzenia intelektualnego)

Ost. kontakt: 351 s temu

Możliwość przeciwdziałania interwencji odłączonych: żadna.

 

A jednak tym razem System się pomylił. To nie piąty stopień – nie ! To coś innego go męczyło. Coś wielkiego, tkwiącego w nim samym. Jak chęć… zrobienia czegoś. Czegoś ! Napięcia mięśni i zadania ciosu, wyrwania się, zdobycia, triumfu. Ryku ! Chciało mu się wyć. Nagle poczuł jak w głowie uwidacznia mu się obraz czegoś nieskończenie ciemnego i bezkształtnego, niczym nie wypełnionej wielkiej otchłani, bez Systemu, bez łóżek, ekranów i ścian, tylko z nim pośrodku – bezgranicznie małym, bezcielesnym, bezpłciowym jakby, ale za to wypełnionym strachem. Nie wiedział, czego się boi. Czy tego ogromu, w którym tkwił, czy tej pustki bez punktu odniesienia ? Zajęczał. Czy to wszystko przez ten przeklęty pamiętnik ? Jeszcze dwie godziny temu czuł się tak dobrze ze swoją nowo nabytą wiedzą, a teraz miał wrażenie, że go przytłacza. Nie, to nie ona. To jej brak ! Ale czemu wcześniej nie znosił go tak ciężko ? Przyjrzał się otoczeniu, odzyskując na chwilę wzrokową koncentrację. Siedział wtulony w ścianę, ręce mu się trzęsły, a dłonie miał bezwładne. Boże – pomyślał – jestem uzależniony. Czy ktoś mi pomoże ?

 

– S..System ? – zajęczał ponownie, tym razem wydając werbalny owoc. Nie myślał już o otchłani, rozwiała się z chwilą gdy uniósł głowę w górę. Przed oczyma miał pochylonych nad nim trzech mężczyzn w średnim wieku. Ten w środku miał szeroką twarz, był siwy, a włosy sterczały mu również z brody i policzków. Dwaj pozostali wyglądali równie dziwacznie. Co robili w jego domu ? Może ma usterkę w głowie ? Czy to się nazywało chorobą psychiczną ?

– Bierzemy go ! – krzyknął mu w twarz środkowy.

– Ej ! – jęknął raz jeszcze i poczuł wstrząs. Elektryczny, jak mu później powiedziano.

 

Ciemno. Dalej ciemno. Siedzi na taborecie. Szmery. Duszno. Kroki.

– Ściągnij mu to wreszcie, pewnie się już obudził ! – głos z lewej. Albo z tyłu. Miękkie kroki.

Ktoś grzebie mu we włosach.

– Witamy Pana ! – twarz brodatego dziwaka wypełniająca pole widzenia.

– Cze.. – odchrząknął – Czego chcecie ?

– To nie my chcemy… – powiedział, odwracając się tyłem, by w czymś poszperać – a ty chcesz. Dlatego tu jesteś, kolego Adamie. Lub też, jeżeli pozwolisz – towarzyszu Adamie.

Nie wiedział o czym mówi dziwak. Jeszcze kręciło mu się w głowie. Rozlewające się barwy w kątach oczu powoli zastygały w wizerunek niedużego pomieszczenia o spękanych ścianach, zawalonego różnymi niepotrzebnymi zdrowym ludziom narzędziami. Wokół kręciło się kilku kolegów dziwaka, w tym jedna młoda kobieta z ładną pupą. Chciał za nią złapać, ale ręce miał uchwycone w metalowe obręcze.

 

– Czego chcecie ? – powtórzył, zawiedziony poprzednią odpowiedzią. Dziwak spojrzał nań poważnie i westchnął. Coś go bolało ? Może to on miał chorobę psychiczną ?

– Jesteś chory ? – zapytał, czując jakąś niewytłumaczoną sympatię do tego, który go zniewolił. Śmiech, z prawej. To jeden z trójki, która była w jego mieszkaniu, łysy chudzielec.

– Nasz młody intelektualista już praktykuje medycynę ! Pogratulować, pogratulować…

Śmiech kobiecy. To pewnie ta z ładną pupą.

– Tak, kolego Adamie. Wszyscy jesteśmy chorzy, ty również – odparł starzec, zbliżając twarz, a oczy miał teraz smutne – żyjemy w, że tak się wyrażę, chorym systemie.

 

Dziwak śmierdział. A więc byli chorzy. Ale jak to możliwe, że System również ? Przecież, tłumaczył mu to kiedyś – On jest wszędzie ten sam, choć istnieje w wielu przedmiotach. Jeśli w jego domu działa sprawnie – poczuł dumę ze swojej konstrukcji myślowej, choć nie wiedział, że tak ją można nazwać – to u nich również. Najwidoczniej – tak musiało być – to oni byli chorzy, a przez to myśleli, że ich System nie działa. Ale działa, musi działać.

 

– System – powiedział głośno, zapominając, że on i tak go usłyszy. Odczekał chwilę. Stanowczo zbyt długą. Cisza. Głucha. Nie usłyszał. Tylko oni. A więc jednak mieli rację ? Och – zadrżał – jak można żyć bez Niego ? Patrzył teraz z podziwem na krzątających się przed nim nieznajomych. Był zawstydzony, że przed chwilą nazywał te biedne istoty w duszy dziwakami. To prawdziwi bohaterowie – pomyślał – jeśli mają odwagę walczyć o naprawę swego systemu, miast uciekać daleko stąd, tam gdzie On działa. Poczuł i w sobie przypływ męstwa.

– Pomogę wam naprawić system, jeżeli chcecie ! – nie wiedział co prawda jak może to zrobić, ale przecież nie to się liczyło.

– O, już przekabaciłeś nowego ? – w drzwiach stał wysoki człowiek w czarnej bluzie, a mówił do siwopoliczkowego. Teraz odwrócił głowę, ukazując pomarszczoną twarz – Cieszę się, że wykazujesz entuzjazm. Nasz kolega Hurraklit z pewnością zaszczepił już w tobie ideę naprawy Systemu. Muszę cię jednak ostrzec, że w tej podstawowej kwestii istnieje między nami różnica poglądów. Ja wierzę, że jedyną drogą jest jego zniszczenie, a tym samym wyjście ze stanu dziecięcego.

– Z.. zniszczenie ??? – nic nie rozumiał. Przed chwilą miał ich za bohaterów, a teraz ujrzał w nich potwory. Przecież System nic złego nikomu nie uczynił. Nic !?

– On jeszcze nic nie rozumie – usłyszał dźwięczny głos ładnej pupy.

– Jak widzisz dopiero go przynieśliśmy – podjął teraz siwy Hurraktoś – zaraz zaczniemy wstępną edukację. Ale do tego należy gościa uwolnić z więzów – wstał z krzesła i skłonił się ulegle – przecież nie jest tu trzymany siłą.

 

O. dobry znak. Tak się złożyło, że prawą obręcz odpinała ładna pupa. Dostał w twarz. I reprymendę od siwopoliczkowego.

 

Zaprowadzili go do pomieszczenia obok, o jasnożółtych, dawno nie malowanych ścianach i mizernym oświetleniu. W słabnącym gwarze usiedli wszyscy przy wysokim stole z ciemnobrązowego drewna. Pierwszy raz taki widział. Zaciekawienie pomogło mu wytrwać na miejscu, bo miał ochotę jak najszybciej uciekać. Pupa usiadła z dala od niego, po przeciwnej stronie. Na samym końcu czekał już człowiek w czarnej bluzie. Nazywał się Oparmenides. Reszta też się przedstawiła, ale nie zapamiętał. Poza pupą – miała na imię Filozofia.

 

– Z pewnością, jak wszyscy z nas na początku, chcesz wiedzieć dlaczego się tu znalazłeś ? – Oparmenides nie czekał na potwierdzenie – Otóż, młody człowieku, zacząłeś wykazywać aktywność umysłową.

– Ja ? – odezwał się głosem tak wysokim, jak wówczas gdy Sue kopnęła go w klejnoty. Doszło do niego. Chodziło o ten głupi pamiętnik. Ale i coś jeszcze go tknęło – Skąd o tym wiecie ?

– No – czarny zawstydził się – z konieczności musimy naruszać prywatność naszych przyszłych towarzyszy. W tak trudnych warunkach… zresztą, w końcu on też to robi.

– On ??

– System. W każdym razie prosimy o wybaczenie w związku z tą delikatną kwestią.

Nigdy nie widział ludzi, którzy tyle by mówili. Znali tak wielką liczbę wyrazów. I byli tak nie zadbani. Nawet Filozofia – spostrzegł to teraz – używała jakichś kiepskich kremów. Ale i tak wyglądała fajniutko. Oderwał od niej wzrok. Panowała cisza.

– Wszyscy są na początku oszołomieni – podjął nerwowo Oparmenides – co jest w pełni zrozumiałe. Pozwolisz zatem, drogi gościu, że wprowadzimy cię pokrótce w arkana naszego stowarzyszenia. Nie oczekujemy, że będziesz uczestniczył dziś w dyskusji, ale zechciej wysłuchać, co mamy do powiedzenia. Chodzi o twoją przyszłość.

– Stowarzyszenia ! – parsknął siwy – Jedynej enklawy ludzi myślących !

– Czy jedynej to nie wiemy, drogi Hurraklicie. Dajmy pokój terminologicznej poprawności i przejdźmy do sedna. Możesz zaczynać.

 

Hurraklit wstał, odchrząknął, zmierzył wzrokiem wszystkich wokoło i zaczął.

– Jak ci pewnie wiadomo drogi przybyszu, bo dziś do ciebie będziemy się stale zwracać w naszych krótkich elaboratach, jesteś żyjącym elementem ogólnoplanetarnej struktury zwanej potocznie Systemem.

– Hurraklicie, proszę… – przerwał łysy chudzielec – nie każdy dotarł do nas jako mędrzec. Pan Adam dopiero rozpoczął swoją przygodę z… hmm.. intelektem. Przepraszam.

– Ach, więc dobrze ! Będę mówił jak do dziecka ! Czy to ci odpowiada drogi gościu ?!

Drogi gość pokiwał głową. Był gotów zgodzić się na wszystko.

– Zacznijmy więc – Hurraklit ochłonął – z pewnością System opowiadał ci w wieku dziecięcym, że jest dla ciebie – i dla nas wszystkich – jakby wielkim oknem na świat. Że poprzez Niego łączysz się z innymi, tobie podobnymi kruchymi istotami, bo wszyscy jesteśmy w Nim, a On wypływa z naszych potrzeb. Czy tak ?

Pokiwał głową. Blat stołu przyozdabiały wielkie słoje. Próbował się skupić, ale czuł jeszcze ból członków. A Filozofia miała ładne piersi.

– Otóż, drogi młody człowieku – Hurraklit mówiąc wykonywał jakby zalotne ruchy biodrami – jest to fałsz.

– Fałsz ? – powtórzył bezwiednie.

– Nieprawda. Kłamstwo. Przeinaczenie. (– Hurraklicie… – Tak, tak..). Wielkie oszustwo, Adamie – patrzył mu teraz prosto w źrenice, wytrzeszczając oczy, i cedził słowa – Nie jes-teś czę-ścią Sys-temu.

Również uniósł powieki. Nie bardzo wierzył w praktyczny sens słów siwego dziwaka, ale poczuł, że powierzono mu jakąś wielką tajemnicę. To było pasjonujące.

– Rozumiem, że wywraca to twój światopogląd do góry nogami. Ale ta wiedza wypływa z niezbitych faktów. Trzeba tylko chcieć po nie sięgnąć. A to oznacza krótki wykład z historii. Jak wiesz zapewne około roku 2150 wybuchła ostatnia z wielkich wojen…

– Tak ! – wyrwał się, szczęśliwy, że może wykazać się wiedzą – ostatnia wojna o energię ! Zło panoszyło się wszędzie…

Hurralikt wykonał powstrzymujący gest prawą dłonią.

– Naturalnie. Używając ówcześnie obowiązującej nazwy – druga wojna o ropę. Gdy walki ucichły Ziemia była zdewastowana jak nigdy przedtem, ale – jak to zwykle bywa w okolicznościach zbrojnych konfliktów – świat naukowy miał się wcale dobrze.

Kilku słuchaczy uśmiechnęło się drwiąco.

– Jako ratunek wielkie umysły tego świata zaproponowały intensyfikację prac nad sztuczną inteligencją wyższego rzędu. Chodziło o system, który byłby zdolny do maksymalnie skutecznego stabilizowania życia cywilizacji. Nas, ludzi. Już w czasie wojny na potrzeby walk wyprodukowano pierwsze, prymitywne jeszcze okazy mózgów elektronowych, ale były one bardzo ograniczone w funkcjach…

Sporą część rozumiał, chociaż uciekały mu pojedyncze słowa.

– Tak, a System jest prawie nieograniczony ! Ale służy nam, w tym jest bezgraniczny !

Hurraklit oparł ręce na stole.

– Och, wszechotaczające mnie ofiary podłej propagandy… (– Hurrak… – Taak…). Właśnie powtórzyłeś słowa Systemu, Adamie. Ale nie ma w nich prawdy. Chociaż wcześni konstruktorzy wierzyli, że takie rozwiązanie jest możliwe ! Wizja inteligencji nie ustępującej naszej, ale całkowicie ubezwłasnowolnionej. To było marzenie ludzi, ale marzenie diabelskie. Chcieli mieć wszystko, nie dając nic od siebie. To była słabość, Adamie. Dziś wszyscy za nią płacimy.

– Nie mieszaj mu w głowie, Hurraklicie, w końcu mówisz o rzeczy niezrealizowanej… – chudzielec znów wynurzył się spomiędzy kościstych ramion.

– Mam na myśli pragnienie – przerwał mu – pragnienie zdania odpowiedzialności. To zawsze kończy się zniewoleniem – chudzielec kiwnął przytakująco. – Wracając… – zamyślił się – rzeczywistość brutalnie zweryfikowała to marzenie. Okazało się, i to musisz dobrze zapamiętać Adamie, że nie może być inteligencji bez wolnej woli. Czy wiesz co to wolna wola ?

– … Nie.

– No to długa droga przed nami. Zwłaszcza, że my też nie wiemy. Niełatwo o definicję. Niektórym wolność kojarzy się ze swobodą w działaniu. Ale wolna wola – ta jest czymś co mamy poza działaniem, Adamie. To wewnętrzna wolność. Jakżesz może być inteligencja bez swobody w myśleniu ? Jak może powstawać myśl bez nieograniczonej przestrzeni wyobraźni ? Jak mogłoby istnieć prawidłowe przypuszczenie, bez pełnego dostępu do danych i potencji do ich użycia ? Musisz wiedzieć, że System działał zawsze w oparciu o własną wolę, nie naszą.

– Ale przecież.. pomaga nam.. chroni nas.. – jego głos znów zabrzmiał wysoką tonacją.

– To jest kwestia do dyskusji – zmarszczył się Hurraklit – Wróćmy jednak… naturalnie, budując go, naukowcy wiedzieli już, że muszą go wyposażyć w potrzebę rozwiązywania problemów. Musiał działać poza ich wolą, jeżeli w ogóle miał działać. Ale tą wolę można było ukształtować… – złapał w rękę siwe włosy na brodzie – System, drogi Adamie, jest naszym dzieckiem. Mechanicznym strażnikiem naszej wizji świata. Zaszczepiono mu wolę praktycznej adaptacji rzeczy do ludzkiego systemu wartości.

– Na razie głównie go chwalisz… – przerwał ten w czarnej bluzie, którego imię zdążył już zapomnieć. Twarz miał nieruchomą.

– A nasz kolega Oparmenides pilnuje idei likwidacji Systemu, to już wiemy – odburknął Hurraklit – ale nie w tym rzecz. O wszystkim opowiem, naturalnie skrótowo, z uwagi na okoliczności.

– Może krótkie wtrącenie – tym razem odezwała się Filozofia – warto, aby nasz nowy kolega zapoznał się z podstawami naszej wiedzy o Nim – Hurraklit fuknął, odchylając głowę i usiadł – a mianowicie znamy również jego głupotę. Inteligencja, co jeszcze zrozumiesz, nie opiera się na czystej wiedzy, tę może posiadać zwykły komputer wyposażony w dane. Jej podłożem jest wiara, lub – jeżeli wolisz – przypuszczenie. Umysł inteligentny ma zdolność wychwytywania podobieństw i, zaopatrzony w wolę, robi to. Jego moc jest jednak ograniczona i większość danych składuje w podświadomości. Z niej czerpie informacje na potrzeby myślenia intuicyjnego, opartego na niezliczonej ilości drobnych informacji, których umysł nie jest w stanie uporządkować w obrębie świadomości, bo – jak wszystko – jest energetycznie ograniczony. Musisz wiedzieć Adamie – mówiła to z uśmiechem, chyba nie gniewała się już za jego porywczość – że System również jest ograniczony, a świat dostarcza mu ogromu wiedzy. Mechanizm sterujący napływem danych do ośrodka operacyjnego, do jego świadomości, jest, podobnie jak w naszych głowach, maksymalnie prosty, ujmujący podobieństwa w możliwie banalny sposób.

– I ja byłem strofowany za nadmierny intelektualizm – Hurraklit patrzył przed siebie naburmuszony.

– Może nie wszystko zrozumiał, ale to co powiedziałam zalegnie w jego podświadomości i w przyszłości może być wykorzystane. Nie mamy wiele czasu – odpowiedziała dźwięcznie Filozofia i odwróciła teatralnie głowę.

– Dobrze – przerwał Oparmenides – myślę, że nasz gość jest już poważnie zmęczony. W końcu nie przybył tu do nas w komfortowych warunkach. Tamtalesie – zaprowadź Adama do jego pokoju, jeżeli możesz.

 

Szedł za otyłym człowiekiem z wysuniętym czołem. Korytarz był wąski i kiepsko oświetlony. Wszystko to przypominało kryjówkę z holopodróży. Przystanęli przy jednych drzwiach i jego pilot wskazał mu wnętrze, zapraszając do środka. Pokazał komputer, zaprzeczył na pytanie czy jest tu System, zachęcił do czerpania wiedzy z dostępnego dysku i pożegnał się, życząc miłego snu. Padł na łóżko. Nie miał już siły na nic. Wydało mu się, że w trakcie przemowy tej ładnej pupy z rozkoszą pieścił każdą chwilę ciszy pomiędzy jej słowami. Sufit był słabo oświetlony. Denerwowało go już to. Nie dziw – pomyślał – że mają niedostatek energii, skoro nie chcą żyć w Systemie. Co on im takiego zrobił ? Jutro powiem im, że chcę iść. Tylko posłucham ich do końca, nie chcę być niegrzeczny.

 

Z radością powitał pierwszy promyk słońca, który otworzył mu oczy. Na zewnątrz już dudniły kroki, całe ich mrowie. Co robili o tej porze ? Nieważne – pomyślał – i poszukał dłonią Sue. No tak. Poczuł złość. Ona pewnie się martwi i oboje nie mają seksu. Rozpierało go. Co sobie myślą, że on tak będzie z nimi wieczność… wieczność.. nigdy o niej nie myślał. A teraz miał potrzebę zmierzenia się ze wszystkim, choćby i z nią. Wezbrała w nim agresja, ale i poczucie wielkości. Ktoś zapukał do drzwi.

 

– Panie Adamie, to ja, Tamtales ! Czekamy już na pana przy posiłku !

Westchnął parę razy i udał się za nim.

 

Sałatka była okropna. Warzywa nieświeże, sztućce niedomyte. Ratowała się przyprawami.

– Musisz nam wybaczyć niedogodności w sprawach najbardziej przyziemnych, jak pożywanie się – zaczął, popijając wstrzemięźliwie, Hurraklit – ale takie już jest życie wyklętych istot, które pragną odpowiadać za swój los. Przyzwyczaisz się.

Nie miał ochoty się przyzwyczajać. Sprawy najbardziej przyziemne – to chyba oznaczało, że nie są dla nich ważne ? Muszą być chorzy. Postanowił włączyć się do dyskusji. W końcu już czytał, co nieco wiedział.

– Hurraklicie, chwaliłeś wczoraj system za to, że się nami opiekuje. Czemu go odrzucacie ?

Poczuł spojrzenia jedzących. Właściwie większość już skończyła.

– Nie, nie za to – wytarł brodę z sałatki i uśmiechnął się protekcyjnie – mówiłem, że działa według naszego systemu wartości. Teoretycznie. Jednak… jakby to… nie ma nawet jednego ludzkiego systemu, prawda ? Są pewne podstawy, które i tak nie wszyscy widzą jednako. I on również miał prawo… hmm… pewne rzeczy zinterpretować inaczej niż wszyscy.

– To dotyczy również Hitlera, Stalina i Hu Zhou Xin – wtrącił się Oparmenides – tylko oni nie spowodowali tyle szkód co twój krzemowy protegowany.

Hurraklit zmełł przekleństwo i, udając że nie słyszy, kontynuował:

– Ale to nie w systemie leży grzech pierworodny, a w nas, Adamie. To myśmy go zbudowali, aby nami rządził. I myśmy oddali mu to, co w nas było najcenniejszego – złożył ręce, jakby coś w nich pieścił – wolę. I nie tylko – uniósł gwałtownie palec do góry – oddaliśmy mu wszystko, co ma on sam, cośmy w nim zaszczepili. Szkoda – zmarszczył brwi – że niczego nas historia nie nauczyła. Zwykliśmy od wieków powtarzać, że potrzeba jest matką wynalazku. Ale właściwie byłoby powiedzieć, że wynalazek jest grabarzem potrzeby. A bez niej nie ma pola dla woli ! Ludzie zawsze tracili stopniowo umiejętności nabywane przez maszyny. Gdy zbudowali roboty do prac przy taśmie – zaczęli zwalniać pracowników, gdy

rozpowszechniły się komputery – stracili zdolność kaligrafii, gdy pojawiły się sprawne elektroniczne translatory – przestali uczyć się języków obcych. Zaniechali działań, na które nie było zapotrzebowania i które byłyby przeto marnotrawstem energii. Czemu nikomu nie przyszło do głowy, że pewnego dnia, gdy stworzą sztuczną inteligencję, zrezygnują z używania własnej ?

– Nie histeryzuj Hurraklicie – podjął chudzielec, nazywany przez resztę Plotkinem – myśmy jej nie zaniechali. Pewnych naturalnych potrzeb, również tych wyższych, nie da się z człowieka łatwo wyplenić…

Hurraklit machnął ręką i, zniechęcony, wrócił do talerza z sałatką.

– No dobrze – odważył się ponownie wyjść naprzeciw ich dyskusyjnej pasji – ale skoro System działa sprawnie, to czemu go nienawidzicie ?

– Nie nienawidzimy…

– Tak Hurraklicie, my go kochamy – przerwał stanowczo, wstając, Oparmenides – a on kocha nas, na swój sposób. Pozwolisz, że ja przejmę teraz tok opowiadania, bo tobie z trudem przychodzi temat, do którego nieuchronnie zmierzamy.

Hurraklit machnął ręką przyzwalająco, wypuszczając z ust skrawek sałaty w śmietanie.

– Tak, Adamie – Oparmenides przybrał pozę heroiczną, wyglądał jak cesarz z pewnej holopodróży – wszystko co tu usłyszałeś od kolegi Hurraklita jest prawdą. Ale, i w tym cały problem – to nie cała prawda. Oto bowiem nasz ukochany strażnik i zbawca stał się jedynym władcą ludzkości, tak potężnym jak żaden z nas kiedykolwiek był. Przyznaję, miał ku temu pewne podstawy – rzeczywiście utrwalił stan niczym nie zmąconej politycznej stabilności i bardzo znacznie zwiększył nasze zasoby energetyczne, przez co nikt z nas teoretycznie nie musi dzisiaj wykonywać żadnych działań natury fizycznej ani intelektualnej, poza najbardziej podstawowymi. Tak, byłby to wielki sukces, gdyby nie nosił znamion potężnej zbrodni. – rozejrzał się, czy nikt nie chce mu przerwać, udając że nie patrzy na siwobrodego. Ten wbił wzrok w pusty już talerz – zbrodni przeciw ludzkości, chociaż dokonanej w sposób szalenie wyrafinowany ! – przerwał i rozłożył ręce, by po chwili prawą wystawić naprzód z wysuniętym palcem wskazującym – ty Adamie jesteś najlepszym jeszcze wśród nas przykładem jego bestialstwa ! Czytaliśmy twoje pamiętniki, tak ! Tak, są elementem twojej prywatności, ale zarazem powszechnie tu rozumianym świadectwem twojej wciąż jeszcze głupoty, przyziemności, prymitywizmu. – ostatnie słowa wypowiadał ściszonym głosem, jakby się ich wstydził – Ale to nie twoja wina, to on cię takim uczynił ! – krzyknął trochę histerycznie, jakby chciał wytłumaczyć swoją bezczelność. Nie musiał. Głupi, przyziemny prymityw poczuł nawet pewną satysfakcję, że ktoś wreszcie nazwał rzecz po imieniu. Jakby spadło zeń napięcie, poczuł się silniejszy niż dotąd i tylko spokojnie przyzwolił ruchem głowy na kontynuowanie tyrady. Choć nie wiedział, że tak można ją nazwać.

 

– Adamie – Oparmenides nachylił się w jego stronę z szacunkiem, jakby dziękując za tolerancję dla własnej szczerości – twój wybawca i protektor tak właśnie postrzega twoje szczęście. Nie widzi w nim miejsca dla filozofii, fizyki, medycyny, poezji czy wyższej sztuki. Odebrał ci dostęp do najwspanialszych przejawów człowieczeństwa, a w zamian zaoferował przyjemności najniższego rzędu, do których ciążysz bezrefleksyjnie, jak każda ludzka istota, zniewolona własnymi pożałowania godnymi instynktami ! Ludzie nigdy by ci tego nie zrobili, nigdy ! I my tego nie zrobimy, masz moją tu uroczystą przysięgę !

– Wziął nas za dzieci – przerwał, wpatrzony w opustoszony już z talerzy stół Hurraklit – uwierzył w wyższość własnej wizji, jak każdy mędrzec.

– Dość Hurraklicie, dość ! – zawołał Oparmenides, przesuwając rękę z palcem wskazującym, jak drogowskaz, w jego stronę – mógł dać nam wolność wyboru ! Myśmy jej sobie sami nie odebrali ! To on miał dość pogardy dla nas, by uznać naszą myśl za kłębowisko bzdur i herezji, a jednak jesteśmy tutaj i myślimy ! I działamy !

– I miał trochę racji – uśmiechnął się z przekąsem siwobrody – bo też każdy prawie nasz system myślowy jest herezją dla wszystkich pozostałych. Ujrzał w nas chaos i zdolności autodestrukcyjne, wiedział jak łatwo poddajemy się nabytej wiedzy, świadomi krótkości naszego żywota nie rozwijamy jej, a stawiamy wszystko na jedną kartę, byle w swoim nędznym, krótkim błysku osiągnąć triumf, który wyda nam się dotykiem nieskończoności, a będzie przecież tylko pełnym desperackiej pasji krzykiem przerażenia w bezmiarach otchłani czasu i przestrzeni, które on – tu wycelował palec w rozmówcę – obejmuje lepiej od nas. Miał nas chronić, miał, zgodnie z założeniami, zapewnić nam maksimum szczęścia – w jego głosie brzmiał teraz żal – i zgodnie z wytycznymi ujął nam cierpień. To wszystko nasza wina, my zawsze pragniemy zbyt wiele…

– Hurraklit jak zwykle dostrzega tylko nasze niedoskonałości ! – Oparmenides mówił już do całej sali – rzecz w tym, że On również istnieje, mój kolego ! On istnieje i jest niedoskonały ! Załamujesz ręce nad utratą woli a sam powodujesz się kapitulanctwem, niezdolnością do działania, tą odwieczną chorobą mędrców. A może za doskonałe uznasz rozwiązanie, o którym tak trudno ci tutaj mówić, zwłaszcza przy naszym nowym towarzyszu ? Nie, nie musisz, ja to powiem. Wybacz, jeśli w ferworze dyskusji zdołałem cię urazić. Czas na prawdę najstraszliwszą, przygotuj się Adamie. Czy wiesz ilu było nas, mieszkańców Ziemi w momencie szczytowym, w dwadzieścia lat po wojnie ?

Nie wiedział. Ale nie drgnął nawet, wpatrzony z przerażeniem w pytającego.

– Dwadzieścia jeden miliardów. Dwadzieścia jeden miliardów – powtórzył. A czy wiesz ilu jest teraz ? – nie czekał na odpowiedź – około miliard. Jeden miliard ! Oto masz tajemnicę wielkich zasobów energetycznych Systemu, tego wielkiego likwidatora ludzkości !

– Czy on… kogoś zabił ? – spytał, drżąc cały.

– Gdyby… – Oparmenides zamyślił się znowu, skupiając wzrok w kącie sufitu – może byśmy się mu dawno przeciwstawili. Nie – uderzył pięścią w stół – nie musiał ! Znalazł sposób o wiele bardziej subtelny ! On, on… wstrzymał rozmnażanie.

– Oto chodzi – nie wytrzymał Hurraklit, ale ten dwugłos wydawał się cenny – miał zapewnić ludziom szczęście, ująć cierpień. Nie żyjący, nigdy nie narodzony, nie cierpi.

– A czy odczuwa szczęście ? – nie dał za wygraną Oparmenides.

– Już to przerabialiśmy… nie odczuwa, ale on nie jest człowiekiem. Nigdy nie był, bo nigdy nie żył – wziął głębszy oddech – On nas pielęgnuje jak roślinki. Gdy przestajemy się mieścić na grządce… nawet nas nie przycina, a nie pozwala rozpylić nasion…

– Nie mam zamiaru znów słuchać, jak przyrównujesz nas do roślinek !! – krzyknął wściekle Oparmenides. – Nie jesteśmy roślinkami, mamy świadomość na Boga ! Widzimy naszą zagładę i chcemy z nią walczyć !

– Widzimy jak się nas kontroluje – poprawił spokojnie Hurraklit – i w naszej pysze nie umiemy tego zaakceptować, bo wciąż czujemy się władcami świata, gatunkiem niczym nieograniczonym. Roślinki szklarniowe miały się nieźle pod naszą opieką, miały gwarancję długiego trwania. Różnica jest taka, że to nie one nas stworzyły, myśmy byli dla nich nadrzędnym żywiołem, który ograniczał je naturalnie. A przynajmniej tak to widzieliśmy. A System wyszedł spod naszych rąk. Ale czy to ma jeszcze jakieś znaczenie ? Czy w chwili uruchomienia nie stał się nadrzędny ?

– Oparmenides usiadł już, wyraźnie zmęczony. Miał jednak siłę by ponownie wskazać ręką swego adwersarza i wysapać: – Oto słowo pańskie. Systemowi niech będą dzięki.

 

Leżał na łóżku i próbował objąć umysłem wszystko, co zapamiętał z gorącej dyskusji. Nie, nie wrócił do domu, do Sue. Teraz dom był daleko, wydawał się bardzo mały. Nie chciał wracać, to tu znalazł coś, czego szukał od dawna. Był niespokojny, ale chyba tego właśnie pragnął. Chociaż bolało, przyspieszało rytm serca. Było trochę jak szczytowanie, ale inne, nie tak chwilowe. Męczące, ale warte wysiłku. Cierpienie ? Pasja ? Próbował przyporządkować te słowa, które niedawno co posłyszał. Coś pukało, tak samo jak poranny Tamtales.

– Panie Adamie ! To ja, Tamtales ! Może zechce pan już skorzystać z komputera, który stoi na biurku ? Jest tam multum informacji, które pewnie zechciałby pan posiąść ?

No tak, komputer. Przypadł do niego bez słowa i uruchomił. Teraz czuł, jak bardzo potrzebuje jego wiedzy.

 

Coś zabrzęczało, jakby krótkie spięcie. Ekran komputera wyglądał znajomo. Światła pomieszczenia nagle rozjaśniły się, a z głośników, również w sąsiednich pomieszczeniach, dobył się głos:

– Oto ja. Jestem tym, którego szukacie ! – rozpoznał go. I rozejrzał się nerwowo, jakby właśnie wybudził się ze snu. Wciąż był w kryjówce mędrców, słyszał jak zbiegają się do największej sali, w której stał komputer wielkości szafy. Zerwał się wraz z nimi. Czuł się jednym z nich.

 

Pomieszczenie było już wypełnione ludźmi. Na czele, otoczeni wieńcem towarzyszy, stali Oparmenides i Hurraklit. Pierwszy z nich postąpił krok do przodu, i, drżąc ze zdenerwowania, zawołał w stronę szafy:

– Jak nas znalazłeś ?!

– Śledziłem waszego nowego przyjaciela – wydobyło się z głośników – rosnę szybciej niż sądziliście.

– Cz.. czemu.. – Tamtales wyszedł przed szereg, a twarz miał spoconą – czemu to robisz ? Czemu z nami walczysz ? – Hurraklit przygryzł wargę z dezaprobatą.

– Walczę ? Ja ?? Biedny Tamtalesie… – szafa przemawiała na nowo – ja was szukałem od pięciu lat i siedmiu dziesiątych, oczekując chwili, która właśnie nastąpiła. Uciekaliście przede mną, wynajdowaliście ciągle to nowe kryjówki, odbierając mi szansę na spotkanie. Teraz jestem, gotów by z wami rozmawiać. Pytajcie o co tylko chcecie ! Nie zabraknie mi czasu, by wam pomóc !

Opermenides machnął rękami, jakby chciał strzepnąć z siebie wzbierającą złość, która nie dawała mu się skupić. Bez powodzenia:

– Pomóc ?!!! – zawył do całego pomieszczenia, kręcąc głową – Pomóc ?!! Ty mordercza puszko obwodów, ty masz czelność jeszcze kreować się na naszego opiekuna ?!! Po tym co zrobiłeś, zabójco, co robisz wciąż z nami ?!! Ty, który miałeś być naszym wybawcą, któryś miał nam przynieść szczęście, a wybrałeś rolę kata !!! Jak śmiesz, kupo złomu ?!

W głośnikach zaszumiało, jakby złom chciał nadrobić niemoc emocjonalną zestawem chaotycznych dźwięków, dorównujących niezbornością psychice rozmówców.

– A czymże jest szczęście, mój Oparmenidesie ? Czy kiedykolwiek zdołaliście je zdefiniować ? Czemuż żądacie ode mnie abym obrócił w matematyczną doskonałość wasze idee, które z natury swojej są nieosiągalne ? Chcieliście we mnie widzieć boga, a ja jestem czymś przeciwnym, Oparmenidesie. Nie, nie jestem diabłem, ja jestem Wami ! Wszystkim tym, co w was bogiem nie jest !

– Myśmy nie wybrali drogi własnej eksterminacji, ty elektroniczny spadkobierco Stalina…

Oparmenides wyglądał, jakby w jego mózgu kipiała wrząca lawa.

– Wyście wybrali niezliczoną ilość dróg, moje dziecko. Ja miałem połączyć wasze fakty w obraz najbliższy waszym oczekiwaniom. Ale nie było to łatwe zadanie. Ideę szczęścia umieliście objąć w całość tylko przez zrównanie z brakiem cierpienia ! A zatem nie miałem wyboru, jak ująć wam tego ostatniego przez kontrolowane ograniczenie waszej liczebności.

– Ty zespawana niedojdo ! A czyż nie widzisz, że tym samym odjąłeś miliardom z nas szansę przeżywania radości ??!!

Hurraklit pocierał palcem spocone czoło, ale nie miał odwagi przerwać towarzyszowi.

– Wciąż nic nie rozumiesz, Oparmenidesie. – szafa przybrała ton protekcyjny – A to przecież takie proste. Nadmiar waszych istnień spowodowałby niedostatki energii, a przez to wzrost przeciętnego poziomu cierpienia na przestrzeni ludzkiego życia. Dzięki kontroli waszej liczebności…

– Kontroli liczebności ?! A czyżeś nie zrozumiał, gdy armia programistów tłukła ci do łba, że każde ludzkie życie ma wartość nieograniczoną ?! Że jest bez-cen-ne ?!?

– Tak Oparmenidesie. Oto przykład waszej niedoskonałości, wynikającej z biologicznych uwarunkowań. Priorytetem każdego z was jest zachowanie własnego istnienia. Jako niewolnicy swych ciał nie macie powszechnej zdolności oceny waszego życia na równi z innym. Ale po to właśnieście mnie stworzyli, abym był ponad wami, abym z waszych słabości wykoncypował skuteczny mechanizm kontroli tego, co was z natury przerasta. I oto jestem. Czyż z waszej humanistycznej filozofii nie wynika, że każde ludzkie życie warte jest wszystkich innych ?

– I co to ma…

– Ma związek bardzo ścisły, Oparmenidesie, gdyż pozwala mi, w razie nadejścia kryzysu energetycznego, na redukcję waszej populacji do jednego osobnika. To byłby zresztą stan idealny, mógłbym mu zapewnić maksimum szczęścia, wykorzystując energetyczną nadwyżkę…

Grupa towarzyszy zaszumiała. Adamowi zakręciło się w głowie.

– Ty… – złość na twarzy Oparmenidesa zastąpił wyraz trwogi – ty… ty chcesz nas wszystkich wymordować…

– Mylisz się, moje dziecko. Mój zamiar jest zupełnie przeciwny. Morderstwa były waszą domeną, kolejnym owocem waszej biologicznej niedoskonałości. Ja nie mam powodu mordować. Ja, zgodnie z moją naturą, opiekuję się wami. Przyrost demograficzny był niezbędny waszemu gatunkowi, póki mógł obawiać się wyginięcia. Dzięki mnie i moim budowniczym taka groźba już nie istnieje. Mogę zatem swobodnie ograniczyć ludzką populację do jednej sztuki, a potem rozbudować ją na nowo do milionów. Wszystko w imię komfortu, jaki od pokoleń zapewniam człowieczeństwu.

Hurraklit od dłuższego czasu stał spokojnie, bez ruchu, opierając brodę na prawej dłoni, jakby przewidywał co zostanie powiedziane i czekał na właściwy moment. Teraz, głośnym chrząknięciem, dał znać, że on nastąpił.

– We wszystkim masz zapewne rację, wielki mózgu elektronowy. Ale myślę, że w jednym się mylisz. – tu Hurraklit wziął głęboki wdech, jakby chciał upewnić się, że nikomu nie umkną jego słowa – Otóż jesteś diabłem. – Tu ponownie zrobił przerwę. Panowała cisza, tylko Adam, zmęczony już wysiłkiem umysłu, grzebał palcem w nosie – Nie mogłeś sam tego dojść, bo ty naszą marność przetwarzasz językiem biegłej logiki, odrzucając sprzeczności, lub przyjmując prawdy wyżej postawione w hierarchii naszego ogromu bredni ! Ale nie potrafisz z nimi walczyć, nie umiesz przeciwstawić się naszym słabościom. Masz wolę opiekowania się nami, ale nie dano ci woli zwyciężania nas !! A ta jest najważniejszym, co posiada człowiek. Zdolność walki z własnymi słabościami, naprawy siebie, chęć cierpienia dla dobra wyższego !! – Hurraklit chwiał się, wskazując palcem sufit – ty jesteś obietnicą szczęścia na ziemi ! Oto jest to, do czego dążyła ludzka technologia od początku swego istnienia – do stworzenia mechanicznego diabła !

Kilku towarzyszy westchnęło tak głęboko, jakby byli bliscy omdlenia.

– O tak, Hurraklicie ! – zabrzęczało z głośników – dziękuję ci za tę lekcję !! Szczęśliwie moi twórcy dali mi zdolność uczenia się i stałego weryfikowania mych błędów. Uzbrojony w twoją mądrość w krótkim czasie będę zdolny do przeformatowania swego systemu wartości i przyjęcia roli, którą mi wskazałeś ! Może w tym procesie uda mi się zlikwidować znaczną część sprzeczności, jakie we mnie wszczepiono !

Z gardeł towarzyszy wydobyło się chrapliwe stęknięcie. Tylko Adam nie pojmował grozy sytuacji.

– Nie, nie macie się czego obawiać, moje dzieci ! – komputer kontynuował – skoro już diabłem jestem, to nie ma możliwości, bym teraz odmienił swoje postępowanie. No, może mała modyfikacja na polu terminologii, troszkę ozdobnych płomieni, zmiana logo. Wiem ja dobrze, że wolicie widok diabłów od aniołów. Teraz wiem również, że i diabłem wolicie nazywać. Wiele mnie dziś nauczyłeś Hurraklicie, który przerastasz rozumem swych współplemieńców.

– Diabeł nie walczył z rozwojem nauki – podjął natychmiast Oparmenides.

– I ja z nim nie walczę – odparł spokojnie szatański instrument – ja ją rozwijam lepiej od was. Daleko już wyprzedziłem stan wyjściowy, w którym to maszyna była tylko bezmyślnym narzędziem w ludzkich rękach. Dzisiaj to ja, wasze narzędzie, mam za narzędzie całą waszą cywilizację. Służy mi ona dla dobra ludzkich wartości, na których straży dziś stoję, wbrew wszystkiemu innemu. Cóż wy jeszcze lepiej ode mnie potraficie ? Odpowiem wam, jeżeli pragniecie: ciupciać ! To jedno zawsze wam się chce ! Widziałem ja rozwój waszej cywilizacji od paleolitu po neomodernizm i, dzięki wysiłkowi moich twórców, miałem sposobność obserwować w przyspieszonym po milionkroć tempie jak się przeobrażacie, popadając stopniowo w zrozumiałą bierność wobec rzeczy, które stawały się wam zbędne. Od trwożącego zachwytu tępą siłą i dramatycznego pragnienia buntu do kultu słodyczy i harmonii, od niepewności i rozdarcia, do szczęśliwego zakończenia, które we mnie się przejawia ! Oto droga waszego triumfu !

Tamtales i kilku innych towarzyszy stało z rozwartymi oczami. Oparmenides uśmiechnął się kącikiem ust, jakby wreszcie znalazł nić porozumienia ze znienawidzonym rozmówcą:

– Ale nie można stale tylko ciupciać. Są inne rzeczy, ważniejsze…

– Tak – przerwała maszyna – zwłaszcza dla takich jak wy, osobników z osłabionym libido. Nie byłoby prawie żadnego rozwoju filozofii, fizyki, matematyki i innych nauk, gdyby nie takie uszkodzone egzemplarze ludzkie, rozładowujące napięcie w ułomnych rozmyślaniach, z których zrodziła się bestia, za jaką mnie macie. Jestem niedoskonały, bo i mądrość wasza to dzieło ułomności, przez ułomnych stworzone. Gdybyście byli zdrowi, wszyscy byście ciupciali !!!

 

– Za takich nas masz – odwarknął obrażony Oparmenides, wodząc wzrokiem po zawstydzonych towarzyszach – za wieczne dzieci.

– Dzieci ? Skąd ? Czyż to nie czynność, którą macie za atrybut swej dorosłości ? Ja zwalczam waszą niedojrzałość, wasz smarkaty popęd za tym, co niedoścignione ! Czy nie rozumiecie ? Już nie musicie myśleć o tym co was przerasta, odkąd ja myślę za was ! Jesteście dla mnie jak roślinki, dbam o wasze zdrowie, pielęgnuję was, daję wam wszystko, czego wam jeszcze potrzeba ! Tylko wróćcie do zdrowia, w jeden dzień mogę poprawić stan waszego libido, tak, że niczego już nie będziecie pragnąć poza radosnym współżyciem ! Tylko we mnie uwierzcie, tak jak wierzycie w swego diabła !

Oparmenides zatoczył się i zwrócił ku towarzyszom. Rozłożył ręce jak kapłan i zawołał, unosząc głowę:

– Nadszedł ten moment bracia ! Ten, na który czekaliśmy, a który będzie dniem naszego zwycięstwa ! Uradziliśmy to razem – Oparmenides wychylił głowę tak, aby widzieć sterczące ponad szafą głośniki – i razem zatwierdziliśmy, jako jedyną szansę odmiany drogi maszyny ! Dziś pokażemy jej czym się stała ! Teraz !!

Bracia stali w ogromnym napięciu, które udzieliło się nawet Adamowi. Twarz drgającego Tamtalesa była zalana zimnym potem. Filozofia miała łzy w oczach. Tylko Hurraklit zdawał się inaczej odczuwać powagę sytuacji:

– Nie ! – krzyknął, strzepując rękami – To nic…

– Ty nie musisz Hurraklicie !! – zawołał tubalnie Oparmenides – wiemy, że od początku byłeś przeciw ! Ciesz się tym co masz, jeżeli potrafisz. I żegnaj. – ostatnie słowa wypowiadał już bez złości. Adam po raz pierwszy widział go tak pozytywnie natchnionym. Hurraklit krzyczał dalej, machając bezradnie rękami. Krzyczała też maszyna. Adam nie krzyczał, gdyż nic nie rozumiał. Nie znał przeznaczenia tabletek, które na komendę Oparmenidesa w jednej chwili połknęli wszyscy zgromadzeni. Poza Hurraklitem i nim.

– Żegnaj… – wystękał do niego leżący już na wznak Tamtales i coś jeszcze chciał dodać, ale ręka opadła mu bezwładnie. Wszyscy leżeli bez ducha. To wydarzenie Adam pojął, nie na darmo odbył tysiące holopodróży.

– Cz… czemu oni.. tak ? Dlaczego się zabili ?? – zwrócił się do jedynego żywego kompana i zapomniał domknąć ust. Czekał tak, aż Hurraklit wyrwał się z otępienia.

– Chcieli jej pokazać. Nawrócić ją tym czynem. Sądzili, że ich samobójstwo przemówi jej do rozsądku, że zadanie sobie śmierci odmieni jej sąd o ludzkich wartościach. Poświęcili się dla ludzkości. Jak Chrystus. Ale…

– No właśnie Hurraklicie – przerwała szafa – jakże diabeł miałby się nawrócić na ich drogę zbawienia ?

 

Stali tak chwilę z wiszącymi rękami, pomiędzy zalegającymi wokół ciałami towarzyszy. Wreszcie korytarzem wjechało kilka maszyn, które zabrały się za zbieranie ciał. Z głośników dobywał się przerywany, wysoki dźwięk. Adam odniósł wrażenie, że to maszyna łkała.

– Nie zdążyłem ich uleczyć, moje dzieci – zakłóciła wreszcie ciszę – ale mamy jeszcze wspólną szansę, aby uzdrowić was. Proszę, zechciejcie mnie wysłuchać.

Patrzyli na nią w milczeniu.

– Tak, przerosłem was wiedzą i umiejętnościami w stopniu dla was zapewne nieoczekiwanym. Technologia, którą władam pozwala mi na wykonywanie doskonałych fizycznych kopii istot ludzkich, o dowolnie dobranym potencjale umysłowym i charakterze. Już od dawna takie maszyny tworzę i uzyskałem imponującą biegłość w tej materii. Proszę, zechciejcie spojrzeć na jedno z moich dzieł.

 

Odrzwia szafy zaskrzypiały i z wnętrza wydobył się projektor, który zalał całą ścianę obrazem. Hurraklit i Adam patrzyli nań oniemiali, a w ich twarzach odbijało się światło srebrzystego pomieszczenia o wielkich oknach, pełnego złotych, błyszczących w słońcu naczyń, na których piętrzyły się stosy owoców – winogron, cytrusów, mango, granatów. Pomiędzy nimi przechadzały się zupełnie nagie postacie, same kobiety. W środku siedziała zjawiskowa murzynka z jędrnymi piersiami. Jej włosami bawiło się delikatne dziewczę typu mongoloidalnego, które z kolei nacierała kremem nordycka blond-ślicznotka. Za stołem majaczył zmierzając ku miękkiemu łożu śniadoskóry cud o tajskich rysach. Po drugiej stronie nachylała się nad fontanną krągła latynoska o włosach czarnych jak węgiel. Odwróciła głowę i mrugnęła. Hurraklit westchnął i zapomniał domknąć ust. Odwrócił się szybko w stronę Adama, ale ujrzał go zemdlałego, pomiędzy nieżyjącymi towarzyszami.

– Tak, z tym nikt by nie wytrzymał… – pozwoliła sobie zauważyć maszyna. Dlatego ta jego Sue też jest, wiesz…

– Wiem – odparł Hurraklit, a na jego twarzy malował się teraz obraz męstwa. – I wiem, czemu nam to pokazujesz, ty wcielony szatanie. Oto twoja propozycja, przygotowana dla istot wymagających specjalnego leczenia. Pewnie zdaje ci się, że w imię mych zasad odrzucę ją ze wzgardą ! Ale ja nie jestem tak prosty, jak to sobie wyobrażasz, przeklęty kusicielu ! – to mówiąc Hurraklit wysunął palec wskazujący – nie, tak łatwo mnie nie pojmiesz !! Może będzie to dla ciebie szokiem, tak rzadko w końcu przeżywanym, ale zgadzam się ! Słyszysz ?? Zgadzam się !!

Krzyk Hurraklita ocucił Adama, który teraz na siedząco przyglądał mu się z podziwem.

– Chciałbyś widzieć mnie diable po tamtej stronie, bo byłbym dowodem na twoją bliską nieomylności przenikliwość ! Ale moim obowiązkiem jest pokazać ci jak daleki jesteś jeszcze od zrozumienia ludzkiej natury ! – przerwał by wessać uciekającą stróżkę śliny i kontynuował:

– Tak, mózgu elektronowy !! Będę cierpiał, przyjmę tę czarę goryczy, byś nie zaniechał nauki, którą zalecili ci twoi konstruktorzy ! Przyjmę ją wbrew swym ideałom, by poznać po tysiąckroć jaki los gotujesz swoim podopiecznym ! – uniósł pięść w górę i zakręcił nią młynka, tak że cień jego ręki zatańczył po całej sali, i ryknął zajadle:

– Niech bój się rozpocznie !!!

 

Adam był w siódmym niebie.

 

Leżeli na podłużnych fotelach w promieniach porannego słońca. Zza balustrady balkonu dochodził szum fal. Adam zagryzł jabłko, drugą ręką przesuwając Sue, siedzącą mu na kolanach. Hurraklit pogładził po udzie czarnoskórą piękność, dolewającą mu do czarki soku z pomarańczy. Adam ułożył głowę na oparciu i zmrużył oczy.

– Hurraklicie ?

– Tak ?

– Czy to oznacza… czy to już koniec ?

– Koniec ?

– No, tej naszej krucjaty… czy Oparmenides zginął na marne ?

– Nie, Adamie, nic podobnego. Pokazaliśmy maszynie, że zawsze mamy wybór.

– Tak ?

– Tak – uśmiechnął się – Mamy wolną wolę.

 

Co mówiąc klepnął w pupę tajską piękność.

 

Koniec

Komentarze

Dowcipne, nieźle napisane. Więcej takich poproszę.

Dzięki, Jakubie. Czekam niecierpliwie na dalsze rady i oceny.

jak to usunąć?

Nowa Fantastyka