- Opowiadanie: Seth - Wolturiusz - Rozdział II - Nieznajomy, Czas: -5 lat

Wolturiusz - Rozdział II - Nieznajomy, Czas: -5 lat

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wolturiusz - Rozdział II - Nieznajomy, Czas: -5 lat

Przez całkowicie pustą i cichą ulicę przebiegł pośpiesznie czarny kot. Tak czarny, jak niebo dzisiejszego wieczoru. Księżyc oraz gwiazdy były całkowicie zasłonięte przez gęste chmury. Brak wiatru i spokój nie zapowiadały jednak opadów deszczu. Ulicę, przecinającą osiedle luksusowych domków jednorodzinnych, rozświetlały ustawione po obydwu jej stronach dwa rzędy latarni, niezwykle stylowych, wzorowanych na latarniach gazowych z początku dwudziestego wieku. W okolicy mieszkali sami prominenci oraz ludzie z wyższych sfer, raczej z bardziej niż mniej zasobnymi portfelami, toteż ciężko było nie zwracać uwagi na domy tu zbudowane, prawdziwe dzieła sztuki architektury.

 

Bezruch ulicy zakłócił wysoki szczupły chłopak. Powoli, prawie na palcach, kroczył chodnikiem, jakby chciał pozostać niezauważonym. Trzeba przyznać, że udawało mu się to świetnie, gdyż żaden z psów przebywających na posesjach swoich właścicieli i pilnujących ich domostw nie zwrócił najmniejszej uwagi na przechodnia i ani razu nie dało się usłyszeć choćby jednego szczeknięcia. Można było pomyśleć, że oto ulicę przemierzał duch.

 

Tymczasem chłopak dotarł do domu oznaczonego numerem dwadzieścia dziewięć i przystanął obok ogrodzenia. Co dziwne, nie podszedł do furtki, żeby zadzwonić i poczekać, aż ktoś mu otworzy. Rozejrzał się parę razy na przemian w lewo i w prawo. Nagle w ułamku sekundy wspiął się na ogrodzenie i przeskoczył na drugą stronę, gdzie szybko skrył się w rosnących przy ogrodzeniu krzewach. Nie wiedział, jakiej roślinie zawdzięczał swoją kryjówkę, bo po pierwsze nie było dostatecznie widno, żeby ją rozpoznać, a po drugie nie był zbyt dobry z biologii i nie interesował się wcale botaniką. Jego wiedza o roślinach ograniczała się do czerwonych, bądź różowych róż, które często kupował swojej dziewczynie. Właśnie do niej tak uważnie się teraz skradał.

 

Chłopak przeczekał około pięciu minut w swojej kryjówce nim zdecydował się ruszyć dalej. Wpierw rzucił kilka szybkich spojrzeń, oceniając sytuację. W domu zapalone było światło tylko w jednym oknie na poddaszu, czyli w pokoju Kariny. „Świetnie. Starzy śpią" – pomyślał, choć trochę zdziwiła go wczesna pora. Była 22.15. Na ugiętych nogach, czujnie kierował się w stronę rosnącego na środku ogrodu drzewa, wysokiego, rozłożystego dębu. Ponoć drzewo miało już ponad dwieście lat, ale nie był do końca przekonany do jego wieku, ponieważ z dystansem podchodził do wszelkich wyliczeń specjalistów z różnych dziedzin. Nie uznawał lub nie brał w stu procentach poważnie informacji, których nie można było sprawdzić doświadczalnie lub których nie można było samemu przeżyć.

 

Kiedy dotarł do drzewa, kucnął i schował się za nim. Grube korzenie żłobiły trawnik i znacznie utrudniały koszenie trawy, ale nie to było w tej chwili jego zmartwieniem. Musiał bezszelestnie dostać się na potężny konar, opierający się o dach domu i przechodzący tuż obok okna na poddaszu. Wbrew obawom, poszło mu to bardzo sprawnie. W kilka sekund był już u celu. Gęsto rosnące liście miały dwie zasadnicze zalety: dawały dużo cienia, chroniąc przed żarem lejącym się z nieba latem oraz doskonale maskowały znajdującego się wśród gałęzi nastolatka. Zresztą, nocą było to jeszcze łatwiejsze, zwłaszcza, że chłopak ubrany był cały na czarno. Zarówno jeansy, jak i bluza, a nawet adidasy i skarpetki miał czarne. Przygotował się niczym profesjonalny zawodowiec.

 

Teraz przyszła pora na kolejny etap jego misji. Bardzo uważnie i tym razem już bez zbędnego pośpiechu, przytulony do grubego konara przesuwał się po nim w kierunku okna. Zatrzymał się jakieś dwa metry od niego. Gałąź w tym miejscu była już nieco chudsza i nie chciał ryzykować jej złamania oraz upadku na głowę. Wtedy na pewno zbudziłby Pana domu, choć jego akurat w tym momencie nie musiałby się obawiać. Znacznie ważniejszym aspektem byłoby jego zdrowie, które mógłby mocno nadszarpnąć w takiej sytuacji. Z gałązki obok jego prawej ręki zerwał kilka żołędzi. Nie były jeszcze w pełni rozwinięte, ale na pewno nadawały się do tego, co zamierzał zrobić. Wziął jeden i rzucił nim w okno. Chwila ciszy. Rzucił kolejny. Znów cisza. Zrobił kolejny zamach i już wyprowadzał rzut, gdy w oknie pojawił się ktoś. To była jego dziewczyna, Karina.

 

Po chwili okno na poddaszu otworzyło się i oczom chłopaka ukazała się twarz ukochanej.

 

– Dobry wieczór, mój Romeo – Karina powiedziała ledwo słyszalnym szeptem.

 

– Dobry wieczór, moja Julio – odparł z szerokim uśmiechem na ustach.

 

– Co ty najlepszego wyprawiasz? Chcesz, żeby mój ojciec wyszedł i cię złapał? Wiesz, że wtedy możemy zapomnieć o spotykaniu się..

 

– Nie martw się kochanie, jestem wystarczająco sprytny, by uporać się z twoim strasznym tatusiem, pogromcą swoich potencjalnych zięciów.

 

Karina zachichotała cichutko. Nagle odwróciła głowę, jakby coś usłyszała i wróciła w pośpiechu do pokoju. Chłopak pozostawiony sam sobie próbował dojrzeć co się dzieje w środku. Za dużo nie widział, bo zasłonki w oknie maskowały wnętrze pomieszczenia, ale usłyszał rozmowę. Po chwili nastąpiła znów całkowita cisza i w oknie ponownie ukazała się Karina.

 

– Patrysjuszu będzie lepiej, jeśli już pójdziesz. Mój tata był tu przed chwilą. Wydawało mu się, że słyszał rozmowę, więc postanowił sprawdzić, czy kogoś nie ma u mnie w pokoju. Kiedy powiedziałam, że jestem sama, ustąpił, choć zażartował, że pewnie ktoś siedzi na drzewie za oknem..

 

– Czujnego masz tatusia, nie ma co. Ale ja nic na to nie poradzę, że jestem od Ciebie uzależniony, więc jeszcze tu trochę posiedzę sobie.

 

– To wcale nie jest śmieszne! Złaź natychmiast z drzewa!

 

– Rany, rany, jaka stanowczość. Kotku uwielbiam, kiedy się złościsz. Wyglądasz wtedy jeszcze piękniej.

 

Karina na chwilę umilkła. Co prawda było ciemno, ale chłopak mógłby przysiąc, że zauważył obfity rumieniec rozlany na policzkach dziewczyny. W oczach zauważył promyczki, dzięki czemu wyglądały, jakby się uśmiechały.

 

– Jesteś słodki! Ale teraz naprawdę zejdź już na ziemię i wracaj do domu. Zobaczymy się jutro w szkole.

 

– To jest niesprawiedliwe! Wiesz ile czasu pozostało do rozpoczęcia jutrzejszych lekcji? Zdecydowanie za dużo!

 

– Musisz wytrzymać – powiedziała, a następnie przesłała buziaka chłopakowi.

 

– Ooo! Teraz to już na pewno nie zejdę!

 

– Bo pójdę po piłę i utnę tę gałąź!

 

– Chciałbym to zobaczyć – Patrysjusz zaśmiał się cicho. – No dobra, pójdę, jak mnie pocałujesz na dobranoc.

 

– Zwariowałeś? A jak niby mam to zrobić skoro jesteś na gałęzi, a ja stoję w oknie?

 

– Podejdę bliżej i sam wezmę sobie całusa.

 

– Przecież gałąź jest za cienka i złamie się. Spadniesz i skręcisz sobie kark! A ojciec zamknie mnie w pokoju jak księżniczkę w wieży, którą będzie mógł ocalić tylko rycerz na białym rumaku.

 

– Miło mi, że się o mnie tak troszczysz, doprawdy. Ja padnę martwy, a ty się boisz, kto cię uwolni z wieży. Pięknie!

 

– Wróć teraz do domu, to nikt nie będzie musiał mnie ratować – dziewczyna zaśmiała się i puściła oko do swojego chłopaka, co najwyraźniej tylko zachęciło go do przeprowadzenia próby. Powoli, niczym wąż boa na drzewie, zaczął się przesuwać centymetr po centymetrze w stronę okna, aż osiągnął swój cel.

 

– Widzisz? Nic się nie stało. A teraz, jeśli pozwolisz, chciałbym odebrać swoją nagrodę.

 

– Dam ci ją z przyjemnością – po tych słowach wychyliła się bardziej przez okno, objęła dłońmi twarz chłopaka i namiętnie pocałowała go w usta.

 

– Wybornie smakujesz – jego ciało wypełniała radość połączona z burzą hormonów, która właśnie rozszalała się na dobre.– Chcę jeszcze!

 

Chłopak poczuł się zbyt pewnie, a może działał już tylko pod dowództwem testosteronu, bo wychylił się jeszcze mocniej i to był błąd. Gałąź cicho trzasnęła i lekko pochyliła się w dół. To wystarczyło, żeby stracił równowagę. Próbował jeszcze rozpaczliwie złapać się czegokolwiek, ale było już za późno. „Żeby tam na dole było miękko.." – Pomyślał, kiedy spadał z drzewa. Lot trwał nie więcej niż dwie sekundy i zakończył się lądowaniem na plecach.

 

– Patrysjuszu! Nic ci nie jest? – Karina wołała z okna swojego pokoju.

 

Chłopak leżał oszołomiony, przekonany o tym, że połamał sobie kręgosłup, a przynajmniej ręce i nogi. Spróbował poruszyć rękoma i skrzywił się świadom bólu, który zaraz miał wbić w niego swoje igły. Nic. Zdziwiony otworzył szeroko oczy. Poruszał swobodnie obydwoma górnymi kończynami. Zdecydował się na próbę nóg. Również wszystko było w porządku. Usiadł na trawniku i w dalszym ciągu nie umiał uwierzyć, jakie szczęście go spotkało.

 

– Patrysjuszu, słyszysz mnie? – dziewczyna wołała coraz głośniej i z coraz bardziej wyraźną nutą strachu w głosie.

 

– Tak, wszystko ze mną w porządku. Nawet nic mnie nie boli – w tym momencie zapaliło się na parterze światło.

 

– Uciekaj! Szybko! Mój tata zaraz tam przyjdzie!

 

Karina nie musiała dwa razy powtarzać tych słów. Chłopak w ułamku sekundy podniósł się i pobiegł w kierunku ogrodzenia. Skoczył na nie prawie jak puma i równie sprawnie przedostał się na drugą stronę. Zaczął biec, lecz po kilku metrach zatrzymał się w obawie, żeby nikt nie zwrócił na niego uwagi. Jeszcze raz obmacał całe swoje ciało.

 

– No, Patrysjuszu, masz więcej szczęścia niż rozumu – powiedział i ruszył teraz normalnym krokiem.

 

Po drugiej stronie ulicy, skryty w mroku rzucanym przez drzewo, stał tajemniczy mężczyzna w płaszczu do samej ziemi. Przyglądał się odchodzącemu chłopakowi z uśmiechem na ustach.

 

– To nie było szczęście Patrysjuszu – powiedział i ruszył powolnym krokiem w przeciwną stronę. – Jestem całkowicie usatysfakcjonowany tym, co tu zobaczyłem. Patrysjusz jest w pełni gotowy.

 

Nieznajomy stawał się coraz bardziej przezroczysty, aż całkiem znikł. Przez ulicę przebiegł ponownie czarny kot. Tym razem w drugą stronę. Łowy zakończyły się tego wieczoru.

 

***

 

 

Punktualnie o godzinie 6:30 błogą ciszę w pokoju Patrysjusza rozdarł brutalny dźwięk budzika. Chłopak ospale wyciągnął rękę w jego kierunku i uderzał na chybił trafił, aż w końcu wyłączył swojego prześladowcę. Słońce zdążyło już zapewnić zapas światła w całym pokoju. Gdyby nie uchylone okno, zapewne zapewniłoby również bardzo duszny klimat.

 

Patrysjusz położył się na plecy. Szeroko rozpostarł ramiona i głośno przeciągnął się ziewając donośnie. Przypomniał sobie wczorajszą randkę na drzewie. Od razu uśmiech rozciągnął się na jego twarzy, ukazując równe białe zęby, których wielu mogło mu pozazdrościć. Poczuł napływ potężnej energii, która w mgnieniu oka postawiła go na nogi. Świadomość, że za półtorej godziny zobaczy znów Karinę, wypełniła go słodką radością. Truchtem udał się do łazienki celem odbycia porannej toalety. Umył twarz, wyszorował uszy i wyczyścił zęby. Kiedy wycierał się ręcznikiem, spojrzał na maszynkę do golenia swojego ojca. „Jeszcze trochę i też będę się golił jak prawdziwy facet", pomyślał dotykając i oglądając swoją gładką twarz w lustrze.

 

Zbiegł schodami na parter i poszedł bezpośrednio do kuchni na śniadanie. Rodzice byli już co prawda w drodze do pracy, ale powietrze nadal było przesycone ich poranną obecnością. Perfumy matki, jej ulubione o zapachu frezji i mandarynek, unosiły się słodką wonią wokół. Dla kontrastu czuć było aromat zaparzonej mocnej kawy, którą ojciec rozpoczynał każdy dzień. Promienie słoneczne przebijały się przez firankę i jasnym blaskiem padały idealnie na środek dużego okrągłego stołu, przy którym zwykle cała rodzina jadała obiady i kolacje. Śniadanie przygotowane przez matkę było więc doskonale wyeksponowane. Patrysjusz chwycił łapczywie za kanapkę i już wbił w nią zęby, kiedy ujrzał kartkę postawioną obok talerza z wypisanym jego imieniem. Zacisnął szczęki i oderwał pierwszy kęs. Otworzył list i zaczął czytać:

 

„Drogi Casanovo,

kiedy następnym razem wrócisz po randce do domu po północy, upewnij się, że zamknąłeś za sobą drzwi. Twoja przyszła żona może nie tolerować takiego zachowania. Zresztą, my też nie będziemy go tolerować, więc wyciągnij wnioski przed kolejnymi miłosnymi przygodami.

 

 

Miłego dnia Patrysjuszu,

 

 

Tata

 

 

PS. Zamknąłem drzwi za Tobą i nie wspomniałem o tym mamie, więc jesteś mi winien przysługę."

 

 

Patrysjusz zamknął list i sięgnął po następną kanapkę. „Dziękuję tato".

***

 

Po śniadaniu ubrał się w swoje ulubione granatowe jeansy, czarną koszulkę z nadrukiem przedstawiającym maskę Spider-mana oraz czarne trampki z białymi podeszwami i sznurowadłami. Otworzył plecak i obrzucił jego wnętrze szybkim spojrzeniem, oceniając zawartość. „Chyba wszystko na dzisiaj jest", pomyślał zarzucając plecak na prawe ramię. Stanął na progu drzwi do swojego pokoju i wyprostowany oparł się o framugę. Na czubku głowy położył dłoń, a następnie przesunął ją, odmierzając swój wzrost. „Kurdę, nawet milimetra od przedwczoraj…". Patrysjusz był wysokim piętnastolatkiem i jednym z najwyższych w całej szkole, lecz jego marzenie o grze w koszykówkę nieraz i tak wprowadzało go w kompleksy. Wzrost metr osiemdziesiąt w tak młodym wieku odbijał się na jego sylwetce – był szczupły, aczkolwiek treningi na siłowni, mimo że nieregularne, pozwoliły mu wykształcić zauważalne nawet pod koszulką mięśnie. Rozłożył szeroko palce i kilkakrotnie zmierzwił nimi swoje falujące delikatnie włosy, sięgające prawie do ramion.

 

 

Przekręcił klucz w zamku, a następnie pociągnął klamkę, aby się upewnić, czy drzwi są faktycznie dobrze zamknięte. Nareszcie ruszył. Do szkoły miał niedaleko, jakieś dziesięć minut idąc niezbyt szybkim krokiem. Był pełen podziwu i wdzięczności dla swoich rodziców. Dzięki ich ambicji oraz poświęceniu mógł uczęszczać do szkoły dla młodzieży pochodzącej z zamożniejszych rodzin. Ojciec Patrysjusza pracował od wielu lat w zakładzie energetycznym jako specjalista ds. zakupów, a matka była nauczycielką w szkole podstawowej. W domu nie przelewało się, ale wszyscy dawali sobie radę. Na dom, w którym mieszkali, nie byłoby ich stać, gdyby nie spadek po dziadkach. Rodzice wierzyli, że nauka w lepszej szkole pomoże ich synowi osiągnąć w życiu zdecydowanie więcej. Jednak Patrysjusz dziękował rodzicom w duchu najbardziej nie za atrakcyjne perspektywy zawodowe na przyszłość, lecz za to, że w tej szkole poznał Karinę.

 

 

Ich początkowa znajomość nie była porywająca i na pewno nie można było nazwać jej miłością od pierwszego wejrzenia. Karina nie zwracała większej uwagi na Patrysjusza, poza skomentowaniem jego dziwnego imienia i raczej niechętnym odpowiadaniem na powitalne „cześć". Wszystko zmieniło się miesiąc temu, w połowie drugiego semestru nauki w pierwszej klasie. Po lekcjach, kiedy Patrysjusz opuszczał właśnie szkolne mury, usłyszał sprzeczkę dziewczyny z chłopakiem. Zainteresowany poszedł w ich kierunku. Za ogrodzeniem szkoły zobaczył Karinę i jej dotychczasowego chłopaka, Pawła, który wbrew pozorom i nawiązaniom do podobnych historii, nie był typowym osiłkiem i kapitanem szkolnej drużyny piłki nożnej. Paweł był niższy od Patrysjusza o pół głowy, lecz był zdecydowanie lepiej zbudowany. Jego ojciec był dyrektorem największego banku w mieście. Patrysjusz postanowił nie wtrącać się, ale coś zatrzymało go w miejscu i kazało zaczekać na rozwój wydarzeń.

 

 

– Jak mogłeś powiedzieć, że zależało ci tylko na tym, żeby się ze mną przespać?! – Karina krzyczała piskliwie, wymachując rękoma.

 

 

– A czego ty oczekiwałaś? Że będę rozmawiał z tobą o białym domku i gromadce dzieci? A na seks poczekamy do ślubu? Dziewczyno, na jakim ty świecie żyjesz? Jesteś śmieszna i żałosna, głupio kurwo! Nie ty to inna!

Serce Patrysjusza zabiło mocniej. Przygryzł wargę, jednak nie wytrzymał dłużej i postanowił zainterweniować.

 

 

– Jak ty się zwracasz do dziewczyny? – zapytał stając między kłócącą się parą.

 

 

– Nie twój zasrany interes, śmieciu! Spierdalaj stąd! – Nie kryjąc irytacji, Paweł pchnął rozjemcę, który zrobił dwa kroki do tyłu. Po chwili jednak znów zbliżył się do awanturnika na odległość pół metra.

 

 

– Głuchy jesteś? – Rozgniewany chłopak uderzył się otwartą dłonią w czoło. – No tak, głupi jestem. Pewnie chcesz ją przelecieć! To źle trafiłeś, bo ta cipa jest zamknięta do ślubu!

 

 

– Jak możesz tak mówić? Czemu nie szanujesz tak ślicznej dziewczyny, jaką jest Karina? Powinieneś o nią dbać i codziennie obsypywać ją kwiatami! – Kątem oka zauważył, że Karina zarumieniła się. – Nie zasługujesz na nią.

 

 

– Popierdoliło cię? A może ty na nią zasługujesz, frajerze? Sam tego chciałeś. Zaraz nauczę cię trzymać się swoich spraw – Paweł zamachnął się i wyprowadził zaciśniętą pięścią cios. Patrysjusz spokojnie zablokował uderzenie.

 

 

– Wystarczy. Odejdź – oczy Patrysjusza rozbłysły na czerwono – stąd!

 

 

Paweł otworzył szeroko usta i rzucił się do ucieczki. Kiedy znikł z pola widzenia, Patrysjusz zwrócił się do dziewczyny.

 

 

– Wszystko w porządku?

 

 

– Ta-ak, chyba tak – odpowiedziała zaskoczona.

 

 

Chłopak skinął głową, odwrócił się i wolnym krokiem ruszył przed siebie. Przeszedł jakieś sto metrów, gdy usłyszał wołanie.

 

 

– Patrysjuszu! – odwrócił się. – Dziękuję.

 

 

Po tych wydarzeniach kontakty Patrysjusza i Kariny nabrały przyspieszenia. Karina czekała na swojego nowego chłopaka codziennie przed klasą, do której wchodzili już razem. Po lekcjach Patrysjusz regularnie odprowadzał dziewczynę do domu, rozmawiając po drodze na wszystkie możliwe tematy oraz otrzymując namiętnego buziaka na pożegnanie. Dodatkowo byli ze sobą w nieustannym kontakcie poprzez telefon oraz Internet. Patrysjusz był szczęśliwy jak mało kto na świecie.

 

 

Na dzisiejsze popołudnie obydwoje mieli jednak inne plany. Karina umówiła się z rodzicami na zakupy do najnowszego centrum handlowego, wybudowanego dwa miesiące temu w sąsiednim mieście. Galeria była dwupiętrowa, a poza mniej więcej setką sklepów, wśród których można było znaleźć przedstawicieli chyba każdej branży, znajdowały się w niej dwie dyskoteki, dziesięć sal kinowych, klub fitness i siłownia, a nawet basen. Nic dziwnego, że nowopowstałe centrum handlowe stało się główną atrakcją oraz miejscem spędzania czasu przez młodzież szkolną. Zakupy były koniecznością, ponieważ Karinę wraz z rodzicami czekała w najbliższy weekend impreza rodzinna – chrzciny dziecka kuzynki, którego zresztą miała być matką chrzestną.

 

 

Patrysjusz z kolei, mając wolne popołudnie, postanowił wybrać się z kolegami do opuszczonej fabryki mebli, która była zamknięta od dziesięciu lat, a jej budynki, kompletna ruina, trwały w miejscu chyba tylko siłą własnej woli. Opuszczone miejsce było idealne do gry w paintball. Oczywiście, idealne z punktu widzenia młodzieży. Rodzice zawsze przestrzegali, żeby tam nie chodzić, bo to niebezpieczne, ale jak to zwykle bywało, nie zawsze byli słuchani. Patrysjusz w tajemnicy przed rodzicami nieraz już biegał po terenie fabryki, przeskakując przez otwory po wybitych oknach, bądź wspinając się na mury budynków. Miał bardzo dobre oko i z reguły pokonywał całą konkurencję. Dzisiaj mieli wybrać się w czterech i walczyć ze sobą podzieleni na dwa zespoły po dwóch zawodników. Sprzęt do gry dostarczał Tomek, krępy blondyn, króciutko obcięty z piegowatą twarzą. Jego ojciec prowadził hurtownię zajmującą się handlem bronią dla myśliwych i akcesoriami do paintballa. Poza tym, zgodnie ze wszystkimi banałami, cała rodzina Tomka była zapalonymi graczami. Przeważnie co weekend wyjeżdżali w góry, gdzie biegali po lasach i ostrzeliwali się zapamiętale nawzajem.

 

 

Zanim jednak Patrysjusz miał pociągnąć dzisiaj pierwszy raz za cyngiel, a jego koledzy posmakować farby rozpryskującej się na czole lub goglach, czekała na nich lekcja geografii z „rzeźnikiem". Pseudonim ten wbrew oczekiwaniom nie należał do psychicznego wielokrotnego zabójcy, lecz do niskiego staruszka, lekko przygarbionego, z wysokim czołem i resztką siwych włosów, obrastających kępkami pomarszczoną skórę na czaszce. Na pierwszy rzut oka każdy widział w nauczycielu sympatycznego dziadka. Jednak to były tylko pozory, pod którymi ukrywał się wręcz demonicznie żądny poprawnych odpowiedzi nawet na najbardziej wyszukane pytania belfer. A pech chciał, że akurat na dzisiejszą lekcję pan Zajączkowski przewidział odpytywanie ze stolic państw. Patrysjusz, będący myślami cały wczorajszy dzień na randce z Kariną, a w końcu obecny duchem i ciałem na randce na drzewie, ani przez moment nie zajrzał do materiałów. Sytuacja jego ocen z geografii nie była najlepsza i nie mógł sobie pozwolić na kolejną wpadkę, ale wszystko wskazywało, że dzisiaj taką zaliczy.

 

 

Kiedy skręcił w lewo w następną uliczkę, jego oczom ukazała się szkoła. Budynek został niedawno odnowiony i pomalowany na kolor beżowy. Szkoła miała dwa piętra, ale największą uwagę przykuwała duża sala gimnastyczna, obok niej basen o wymiarach olimpijskich oraz kompleks boisk, z których największe przeznaczone było do gry w piłkę nożną.

 

 

Już z oddali zauważył śliczną dziewczynę, czekającą na niego przed wejściem. Ubrana była w granatową spódniczkę mini, żółtą koszulkę wyszywaną w kwiatki i buty na wysokim obcasie.

 

 

– Cześć piękna – przywitał się, podchodząc do Kariny.

 

 

– Cześć przystojniaku – odpowiedziała lekko rumieniąc się. – Wszystko w porządku?

 

 

– Żyję, więc chyba wszystko w porządku – Patrysjusz rozłożył szeroko ramiona i zacisnął pięści, a następnie naprężył się, czym chciał zademonstrować, że był w świetnej formie.

 

 

– Bałam się, że sobie coś złamałeś. Nie zrozum mnie źle, ale właściwie to powinieneś być teraz połamany. Ty jesteś ze stali czy z jakiejś innej planety?

 

 

– Tak, z Kryptonu. Bardzo dziękuję kochanie. Zamiast się cieszyć, że nic mi nie jest, to jesteś zawiedziona, że jestem cały. Pięknie.

 

 

– Oj, daj już spokój – Karina pogładziła swojego chłopaka po policzku, po czym pocałowała go namiętnie w usta. – Teraz lepiej?

 

 

– Mmm. Zdecydowanie. Ja chcę jeszcze! – Złapał dziewczynę w pasie i przyciągnął do siebie.

 

 

W tym momencie ktoś klepnął Patrysjusza mocno w plecy. Kiedy odwrócił się, żeby zobaczyć, kto przerywa mu miłosne chwile, ujrzał Tomka. Jego twarz rozrywał wręcz naprawdę szeroki uśmiech. Patrząc na niego łatwo można było zrozumieć, co młodzież nazywa bananem. Tomek miał ten denerwujący nawyk odsłaniania górnego dziąsła podczas uśmiechania się.

 

 

– Gotowy na wojnę? Dzisiaj rozstrzelam cię – choć wydawało się to nieprawdopodobne, jego uśmiech zrobił się jeszcze szerszy.

 

 

– Gotowy, gotowy. Ale to raczej ty będziesz lizał farbę – odpowiedź Patrysjusza nie była pozbawiona irytacji, spowodowanej przerwaniem intymnej chwili.

 

 

– Zaraz, zaraz. Jaka wojna? Co wy dzisiaj będziecie robić? – Karina zainteresowała się wymianą zdań kolegów.

 

 

– Kotku idziemy na paintball show do fabryki mebli.

 

 

– Oszaleliście? Przecież to niebezpieczne!

 

 

– Mówisz jak moja matka – Tomek przerwał dyskusję. – Ej, mała! Chcesz poznać prawdziwe zagrożenie? To zapraszam do środka. Rzeźnik już na nas czeka.

 

 

Jak na komendę wszyscy spuścili głowy i powoli weszli do szkoły. Lekcja geografii odbywała się na pierwszym piętrze w sali numer 42. Kiedy cała trójka weszła do klasy, pozostali uczniowie siedzieli już na swoich miejscach, a leżące przed nimi podręczniki i zeszyty, świadczyły o przygotowaniu do rozpoczęcia zajęć. Karina usiadła w drugiej ławce w środkowym rzędzie, Tomek w pierwszej pod oknem, a Patrysjusz w ostatniej pod ścianą. Magister Zajączkowski nie tolerował ściągania, ani podpowiadania, dlatego też zarządził, iż na jego lekcjach każdy uczeń będzie siedział sam w swojej ławce. Oczywiście wcześniej sam ustalił, na których miejscach mieli siedzieć uczniowie. Nauczyciel uważał zdobywanie wiedzy za najpiękniejszą rzecz na świecie i nie mógł zrozumieć, dlaczego młodzież nie przykładała się do nauki. Jego metody były ostre, ponieważ sądził, że tylko w ten sposób nauczy czegoś te „zakute pały", jak zwykł mówić nieraz na lekcjach.

 

 

W ostatnim rzędzie siedział tylko Patrysjusz. Nie było tak zawsze, ale dzisiaj nie przyszli dwaj uczniowie z końca sali. Za sobą miał szafy, w których rzeźnik trzymał atlasy geograficzne, globusy, podręczniki oraz inne pomoce naukowe. Po prawej stronie na ścianie wisiała olbrzymia mapa kraju, a obok całego świata. Z przodu sali pod godłem była przymocowana niezwykle szeroka tablica w kratkę, mająca za zadanie ułatwić wykonywanie obliczeń oraz wyznaczanie zadawanych szerokości i długości geograficznych. Obszar tuż obok tablicy nazywany był przez uczniów „miejscem kaźni", gdyż bardzo często ich wizyty w tym miejscu kończyły się otrzymaniem niezbyt satysfakcjonującej oceny.

 

 

Po sprawdzeniu obecności, nauczyciel odsunął dziennik, a następnie otworzył swój terminarz w miejscu zaznaczonym zakładką. Pieszczotliwie pogładził kartki kilka razy dłonią, poprawił swoje okulary i spojrzał na klasę. Uczniowie wstrzymali oddech.

 

 

– Tak.. Największych obiboków jak zwykle nie ma – przemówił wreszcie. – I bardzo dobrze. Damy szansę orłom zarobić kolejne piękne oceny – skończył mówić ze skąpym uśmiechem na twarzy.

 

 

Po chwili podszedł powoli do drzwi, które otworzył na oścież, jak miał w zwyczaju, gdy zabierał się do przepytywania uczniów. Każdy doskonale znał często upokarzające metody „rzeźnika", który lubował się wręcz w zadawaniu czasem naprawdę ciężkich pytań. Kiedy wrócił do biurka, wygodnie usiadł na krześle i zaczął studiować oceny uczniów.

 

 

– Rączek! – Zwrócił się do krótko obciętego bruneta, siedzącego mniej więcej w połowie sali. Chłopak wstał i bardzo ociężałym krokiem podszedł do tablicy.

 

 

– Na początek coś naprawdę łatwego. Powiedz mi, co jest stolicą.. – W tym momencie złożył ręce, stykając ze sobą opuszki rozsuniętych palców i spojrzał w sufit – Somalii!

 

 

Dawid Rączek zbladł, o ile było to jeszcze możliwe, gdyż praktycznie cała krew odpłynęła mu z twarzy już wtedy, gdy usłyszał swoje nazwisko wywołane do odpowiedzi.

 

 

– Somalii.. Hmm.. – Uczeń wyraźnie grał na czas i zezował w stronę reszty klasy, szukając odpowiedzi. – Mam na końcu języka.. Somalii..

 

 

– Pała! – Nauczyciel przerwał dukanie Rączka. Wykaligrafował ocenę w dzienniku i znów zaczął przeglądać sytuację uczniów. – Kosińska!

 

 

Niska chuda dziewczyna, siedząca przed Patrysjuszem, wyglądała teraz, jakby zobaczyła ducha. „Uff, było blisko" – pomyślał chłopak. Anna Kosińska, będąca ciągle w szoku, nadal siedziała na swoim miejscu, niepewna co zrobić.

 

 

– No zapraszam jaśnie panią! A może mam wysłać posłańca albo rikszę? – Kpił Zajączkowski.

 

 

Uczennica nie miała wyboru i ruszyła w stronę nauczyciela.

 

 

– Powiedz mi, moja droga, co jest stolicą Uzbekistanu?

 

 

Dziewczyna spuściła głowę. Stała, nie próbując nic powiedzieć. „Rzeźnik" odczekał kolejnych kilka sekund, po czym podziękował i umieścił kolejną „pałę" w dzienniku.

 

 

Sytuacja powtórzyła się następne dwa razy i pozostali uczniowie byli coraz bardziej zestresowani. Wyglądało na to, że nauczyciel chciał przepytać wszystkich. Patrysjusz wiedział, że nie może sobie pozwolić na jeszcze jedną ocenę niedostateczną, gdyż wówczas jego sytuacja z geografii byłaby zupełnie niewesoła. „Chciałbym być daleko stąd… Albo przynajmniej zniknąć!" – Pomyślał. „Zniknięcie uratowałoby mnie teraz" – dodał w duchu, wyobrażając sobie, że siedzi teraz niewidzialny.

 

 

– Wowro! – Marzenia Patrysjusza przerwało ostre jak sztylet wezwanie „rzeźnika" do odpowiedzi. Wstał bezszelestnie.

 

– Wowro! A gdzie ten się podział? – Odezwał się znów nauczyciel, zerkając w tył sali. Pozostali uczniowie, jakby połączeni niewidoczną więzią, jednocześnie odwrócili się w stronę ławki wzywanego do odpowiedzi. Karina otworzyła szeroko usta i zerknęła w stronę Tomka, który zrobił dokładnie to samo. Obydwoje nie mogli uwierzyć w to, co widzieli, a właściwie, kogo nie widzieli.

 

 

– Jeśli go nie ma, to kto odpowiedział za tego gówniarza, kiedy sprawdzałem obecność? – Chwilę ciszy przerwał nauczyciel.

 

 

– Przecież jestem – Patrysjusz odzyskał najwyraźniej mowę. Zajączkowski zdjął okulary, przetarł oczy, pomasował się po czole i ponownie je założył.

 

 

– Chłopcze czy ty oszalałeś? Chowasz się przede mną i przed odpowiedzią? – „Rzeźnik" wstał i ruszył w kierunku ostatniego rzędu ławek.

 

 

„On mnie nie widzi!" – pomyślał Patrysjusz. „Ale jak to jest możliwe?". Nauczyciel szedł prosto na niego, więc zrobił dwa kroki w stronę środkowego rzędu.

 

 

– Jaja sobie robisz, synku? – Zajączkowski wskazał palcem rzeczy pozostawione przez Patrysjusza. – Tak bardzo boisz się pały, że schowałeś się przede mną w.. – Złapał za uchwyt w drzwiach i pociągnął go energicznym ruchem – Szafie?

 

– Zdziwienie nauczyciela było ogromne. W szafie znalazł tylko pomoce naukowe. Zdenerwowany otworzył pozostałe drzwi, ale wewnątrz nie znalazł ucznia. Patrysjusz patrzył na to wszystko oszołomiony i nie bardzo wiedząc, co ma zrobić, stał w miejscu jak słup.

 

 

– Jak uczę czterdzieści lat, jeszcze nikt nie zachował się tak skandalicznie! Dostaniesz naganę! – Krzycząc wrócił do swojego biurka.

 

 

Patrysjusz postanowił przeczekać do końca lekcji nie odzywając się już więcej. Wściekłość „rzeźnika" odbiła się na pozostałych w klasie, z których tylko Karinie udało się otrzymać z odpowiedzi ocenę dostateczną, a reszta pogorszyła niestety swoją średnią. Kiedy zabrzmiał dzwonek na przerwę, wszyscy pozbierali swoje rzeczy i z ulgą opuścili salę. Patrysjusz uznał, że nastąpiła odpowiednia pora, by wyjść na korytarz. W klasie pozostał tylko „rzeźnik", wpatrzony tępo w pozostawione rzeczy chłopaka, jakby czekając na jego powrót.

 

 

„I co teraz?" – pomyślał przestraszony Patrysjusz. Poszedł do łazienki i zamknął się w kabinie. „Muszę coś wymyślić. Super, że jestem niewidzialny, ale chyba nie tak to sobie wyobrażałem. Jak mam wrócić do normalności?". W przypływie gniewu, wywołanego własną bezsilnością, kopnął z całej siły w drzwi, które otworzyły się z hukiem. Jego oczom ukazał się chłopak przypatrujący mu się uważnie.

 

 

– Ty mnie widzisz? – Zapytał, lecz w tym samym momencie zorientował się, że zagadnął własne odbicie w lustrze.

 

 

„Udało się!". Szczęśliwy podskoczył kilka razy. Po chwili jego radość prysła. „Muszę wrócić po moje rzeczy. To znacznie trudniejsze zadanie". Ze spuszczoną głową szedł powoli z powrotem do sali, w której odbyła się lekcja geografii. Drzwi nadal były otwarte, a nauczyciel ciągle siedział na swoim miejscu z wzrokiem wlepionym w ławkę Patrysjusza. Chłopak zrobił głęboki wdech i wszedł do środka.

 

 

– Wiedziałem, że wrócisz gnojku! – Syknął nauczyciel.

 

 

– Proszę pana, przepraszam, ale źle się poczułem i musiałem pójść do toalety. Chyba coś mi zaszkodziło – tłumaczył się.

 

 

– Dopiero ci zaszkodzi! Stolica Aruby!

 

 

– Nie wiem – Patrysjusz znów spuścił głowę.

 

 

– Pała! – „Rzeźnik" z satysfakcją wpisał ocenę. Można było odnieść wrażenie, że na jego twarzy wymalowała się duma z zakończonej sukcesem misji. – Myślałeś, że się wywiniesz od odpowiedzi? Nie za mną te numery! Zapamiętaj to sobie dobrze na przyszłość.

 

 

– Tak jest, proszę pana – Patrysjusz podszedł do swojej ławki i schował rzeczy do plecaka. – Do widzenia – nauczyciel nie odpowiedział.

 

 

Przed salą, w której miała odbyć się matematyka, czekała już Karina, żądna wyjaśnień od swojego chłopaka.

 

 

– Co się stało?

 

 

– Nie mam pojęcia, kotku. Naprawdę – Patrysjusz nie wiedział, co odpowiedzieć. Z pomocą przyszedł mu dzwonek na lekcję. – Wejdźmy lepiej do środka.

 

 

Do końca dnia Patrysjusz czuł się nieswojo. Oszołomiony wydarzeniem na lekcji geografii, zastanawiał się, co się właściwie stało i jak to było możliwe, że zniknął. Mimo szoku był również mocno zafascynowany swoim dokonaniem i ciekawy, czy może to powtórzyć, a jeżeli tak, to w jaki sposób. Karina przyglądała mu się dziwnie, a on odwzajemniał jej spojrzenia wymuszonymi uśmiechami, mówiącymi, że wszystko było w porządku.

 

 

Dzwonek kończący lekcje zabrzmiał radośnie. Uczniowie opuszczali hałaśliwie budynek szkolny. Patrysjusz wyszedł trzymając Karinę za rękę. Obydwoje milczeli, nie bardzo wiedząc, jak zacząć rozmowę. Sytuację rozwiązał Tomek, który podszedł do pary.

 

 

– Nie wiem stary jak to zrobiłeś, ale nie próbuj takich sztuczek w fabryce!

 

 

– Co niby zrobiłem? Siedziałem w kiblu – tłumaczył się Patrysjusz.

 

 

– Jasne. Nieważne. A ty Karina może też przyjdziesz postrzelać?

 

 

– Eee.. Jadę z rodzicami na zakupy, ale dzięki za zaproszenie – odparła zaskoczona pytaniem kolegi.

 

 

– To może innym razem. Patrysjusz, o 16 przed ogrodzeniem, ok.?

 

 

– Pewnie. Na razie!

 

 

Patrysjusz odprowadził Karinę pod jej dom. Przez całą drogę nie wymówili nawet jednego słowa. Przed furtką pocałował dziewczynę w usta.

 

 

– To życzę udanych zakupów i do jutra – powiedział niepewnie.

 

 

– To udanego strzelania, mistrzu.

 

 

Po słowach dziewczyny Patrysjusz uśmiechnął się, a następnie odwrócił i zaczął wracać.

 

 

– Patrysjuszu! – Chłopak odwrócił się ponownie. – Nie wiem, co się stało, ale pamiętaj, że cię kocham i możesz na mnie zawsze polegać.

 

 

Patrysjusz podbiegł do dziewczyny, objął ją mocno i gorąco pocałował.

 

 

– Ja też cię kocham. Dziękuję, że jesteś – kończąc znów zaczął całować Karinę i robił to przez kilka następnych minut.

 

 

***

 

Punktualnie o 16 dotarł na miejsce spotkania, gdzie czekali już na niego pozostali koledzy. Tomek przyniósł duży plecak, do którego załadował cały sprzęt do paintballa. Reszta wzięła ze sobą tylko ubrania do zabawy. Po uściśnięciu rąk chłopcy przeskoczyli przez zamkniętą furtkę i ruszyli w stronę fabryki. Na środku placu stał największy budynek, w którym odbywała się niegdyś produkcja mebli. Poza nim znajdowały się jeszcze trzy inne, z których jeden służył za magazyn materiałów, drugi za magazyn gotowych towarów, a trzeci stanowił pomieszczenia socjalne dla pracowników takie jak szatnia, stołówka czy łazienki.

 

 

Koledzy weszli do środka największego budynku, gdzie zrzucili z ramion plecaki oraz przebrali się w przyniesione ubrania. Dzięki maskującej odzieży wyglądali teraz prawie jak zawodowi żołnierze. Tomek wyjął cztery słomki i ścisnął je w dłoni. Rozpoczęło się losowanie. Kiedy każdy wyciągnął swoją słomkę, okazało się, że Patrysjusz znalazł się w jednej drużynie z Tomkiem. Ich przeciwnikami byli zatem Mariusz i Krzysiek. Pozostało już tylko ustalić, kto jako pierwszy może wyjść z budynku i wybrać sobie własną bazę. Patrysjusz pokazał leżącą w dłoni monetę, której rzut miał zadecydować. Mariusz z Krzyśkiem wybrali reszkę. Po chwili moneta zakręciła się w powietrzu i upadła wskazując orła na wierzchu.

 

 

– Powodzenia – powiedział Tomek. – Będzie wam potrzebne, bo nie macie z nami żadnych szans – roześmiał się i razem z Patrysjuszem wyszli na zewnątrz.

 

 

Gęste chmury zakryły świecące dotąd słońce. Zerwał się także dość mocny wiatr, który porywał w górę leżące na placu śmieci i piach.

 

 

– Szykują nam się ekstremalne warunki. To dobrze. Będzie ciekawiej – mówiąc to, Tomek spojrzał w niebo.

 

 

– Z całą pewnością – przytaknął Patrysjusz.

 

 

– Ok., to zaczynamy. Proponuję schować naszą flagę w łaźni. Te pacany na pewno zamelinują się w magazynach, a tam będziemy ich mogli bez problemu wystrzelać.

 

 

Otworzyli drzwi do budynku z pomieszczeniami socjalnymi, a następnie weszli do łazienki. Tomek wybrał drugą od końca kabinę, w której umieścił flagę za spłuczką.

 

 

– Mogą jej szukać choćby i miesiąc – wyszczerzył zęby.

 

 

– Naładujmy pistolety i ruszajmy. Pora kogoś ustrzelić – zawtórował Patrysjusz.

 

 

Na zewnątrz zrobiło się niezwykle ciemno. Ewidentnie nadchodziła burza. Tomek przekonany o słuszności swojej dedukcji, ruszył w stronę magazynu na materiały. Chłopcy biegli ugięci, chowając się za stertami gruzu, leżącymi gdzieniegdzie. Zaskoczeni łatwością przedostania się przez plac, weszli do magazynu. Nie zauważyli, że po przeciwnej stronie, tuż przy ogrodzeniu, między ścianą budynku i rozłożystym drzewem, był ktoś jeszcze. Ktoś, kto przyglądał im się uważnie.

 

 

Wewnątrz magazynu Tomek dał sygnał ręką, który oznaczał całkowitą ciszę i zakaz rozmów. Chłopcy przylgnęli do ścian naprzeciw siebie. Po chwili zaczęli powoli na palcach poruszać się w stronę kolejnego pomieszczenia, bacznie obserwując i nasłuchując wszystko dookoła. Patrysjuszowi wydawało się, że coś usłyszał za sobą i błyskawicznie odwrócił się, lecz nic nie dostrzegł w ciemności.

 

 

– Psst! – Tomek poirytowany wskazywał palcem kierunek podchodów.

 

 

Patrysjusz przytaknął głową i zrobił krok do przodu. Niestety, nie zauważył kawałków rozbitej butelki, które rozgniatane zachrzęściły po jego butem.

 

 

– Nici z zaskoczenia! – Krzyknął Tomek. – Przeprowadzimy atak frontalny, którego się nie spodziewają!

 

 

Chłopcy wyskoczyli natychmiast z korytarza i z krzykiem strzelali na oślep. Patrysjusz zauważył Krzyśka, w którego stronę posłał pół magazynka. Kolega nawet nie drgnął, gdy kule rozbijały się po jego ciele.

 

 

– Mamy ich! – Tomek podskoczył z wyciągniętą w górę pięścią. – No i co, frajerzy? Kto jest najlepszy?

 

 

– Możecie wstawać. Mamy czas, więc dostaniecie szansę rewanżu. Zagramy jeszcze raz – Patrysjusz ruszył w stronę leżącego na stercie cegieł Krzyśka. – Nie za wygodnie ci na ty.. – Urwał w pół słowa i spojrzał na Tomka z przerażeniem. – On jest cały we krwi!

 

 

Chłopak podbiegł, a kiedy zobaczył z bliska zwłoki kolegi z klasy, zbladł.

 

 

– O kurwa… Ojciec chyba pomylił broń..

 

 

Tymczasem Patrysjusz podszedł do Marcina, który leżał na wznak z otwartymi szeroko oczami i wielką dziurą w głowie, broczącą gęstą brunatną krwią.

 

 

– Co my zrobiliśmy? – Krzyknął wystraszony.

 

 

– Nie wiem stary. Tzn. ja.. My.. Chyba ich zabiliśmy – Tomek usiadł i zakrył twarz we własnych dłoniach. – Chyba będziemy musie.. – Nie zdążył dokończyć, gdy przeraźliwy huk wystrzału rozdarł pomieszczenie, a pędzący pocisk roztrzaskał jego czaszkę.

 

 

Patrysjusz zatkał sobie intuicyjnie usta dłonią, kiedy patrzył jak jego przyjaciel upada na twarz, a właściwie na to, co z niej zostało. Szybko otrząsnął się i uklęknął obok ciała Tomka. Przyłożył palce do szyi, żeby sprawdzić puls, choć doskonale wiedział, że przed chwilą widział śmierć swojego przyjaciela.

 

 

Od strony korytarza dobiegł trzask miażdżonego szkła. Patrysjusz odwrócił się przerażony. Po chwili ujrzał postać – wysokiego mężczyznę w długim szarym płaszczu. Nieznajomy szedł w jego kierunku.

 

 

– Witaj Patrysjuszu! Dawno się nie widzieliśmy – powiedział zachrypniętym głosem.

 

 

Patrysjusz znieruchomiał.

 

 

– Kim jesteś? Skąd znasz moje imię?

 

 

– Jestem Merion – odpowiedział tajemniczy mężczyzna i szeroko uśmiechnął się, ukazując zęby.

Koniec

Komentarze

Na razie pierwsze wrażenie - tyle szczegółow.... botanika, biologia, kwiat to z początku. Móżnaby podzielić na mniejsze kawałki. czytam dalej napiszę więcej.

Młodzieżówka, nie mój klimat. Stanowczo przegadane.
W miarę interesujące rozpoczęcie, chociaż można by trochę skrócić opisy sceny na drzewie.
Potem kaszana. Nie wiem, do czego ci potrzebne rozpisywanie się o paintballu i scenie w klasie z "rzeźnikiem". Za dużo miejsca zajmuje i zniechęca do czytania. Jeżeli zawarte tu informacje są potrzebne do ciągu dalszego, to zachowując i eksponując je, skróć całą resztę. Zdecyduj się, czy piszesz scenkę rodzajową o nastolatku, czy opowiadanie akcji.
Warsztat prawie w porządku.

Ogólnie rzecz ujmując, poszczególne rozdziały mają stworzyć całość w postaci powieści. Nie miałem na celu umieszczania tutaj krótkich opowiadań lub rozdzialików, aczkolwiek poprzedni rozdział oraz prolog są dużo krótsze. Wkrótce umieszczę rozdział 3, który także nie będzie za długi. Rozumiem więc, iż tutaj najlepiej umieszczać krótkie wersje, a nie duże fragmenty jeszcze większej całości :)
Dziękuję za komentarze oraz zapraszam do zapoznania się z poprzednimi częściami "Wolturiusza".

"Rozumiem więc, iż tutaj najlepiej umieszczać krótkie wersje, a nie duże fragmenty jeszcze większej całości :)"- po nieopatrznym wstawieniu tutaj dziewięciu (!) odcinków "Dzieci Elfów", zaręczam ci, że tak właśnie jest.
Nie mogę oczekiwać od innych, żeby męczyli oczy przy komputerze, przedzierając się przez moją 'powieść', jeżeli sam w czytaniu na kompie preferuję krótkie, zwarte i wciągajace teksty.

Ok, dziękuję za radę :) Każdy komentarz jest dla mnie bardzo cenny. A mogę spytać o opinie na temat poprzednich części, które wstawiłem?

Nowa Fantastyka