- Opowiadanie: Gina - Bez duszy

Bez duszy

Au­to­rze! To opo­wia­da­nie ma sta­tus ar­chi­wal­ne­go tek­stu ze sta­rej stro­ny. Aby przy­wró­cić go do głów­ne­go spisu, wy­star­czy do­ko­nać edy­cji. Do tego czasu moż­li­wość ko­men­to­wa­nia bę­dzie wy­łą­czo­na.

Oceny

Bez duszy

Bie­gła. Chcia­ła jak naj­szyb­ciej zna­leźć się w domu i za­po­mnieć. Nie czuła bólu gdy w bose stopy raz po raz wbi­ja­ły się ostre ka­mie­nie. Szyb­ciej, szyb­ciej, uciec jak naj­da­lej, to jedno ko­ła­ta­ło w my­ślach. Z po­ka­le­czo­nych rąk i nóg krew roz­pry­ski­wa­ła się na wszyst­kie stro­ny. I nagłe olśnie­nie. Ślad, zo­sta­wiam ślad. Zaraz mnie wy­tro­pią. Co robić, co robić. Oni mnie za­bi­ja, za­bi­ja, za­bi­ją! Bez za­sta­no­wie­nia wsko­czy­ła do lo­do­wa­te­go stru­my­ku. Prze­mar­z­ła cała, ale nie wy­szła, cze­ka­ła, aż czer­wo­ne struż­ki prze­sta­ną pły­nąć.

 

 

– Nie mo­że­my po­zwo­lić by ucie­kła! – krzyk­nął Max – Jeśli do­trze do ludzi , to ko­niec z nami.

– Prze­stań! Prze­stań wrzesz­czeć – John też był zde­ner­wo­wa­ny – za­miast mleć ozo­rem, bie­gnij szyb­ciej. To przez twój brak ostroż­no­ści do­szło do tego.

– Nie zwa­laj winy na mnie, to nie tylko ja spie­przy­łem spra­wę.

– Za­mknij się! Sły­szysz? Za­mknij! – John miał już tego wszyst­kie­go dość.

Za­czę­li uważ­nie wy­pa­try­wać kro­pli krwi. Nagle ślad urwał się. Prze­szu­ka­li całą oko­li­ce i nic.

– Co się stało? John co się mogło z nią stać?

– Znowu za­czy­nasz, jak masz ta­kie­go pie­tra, to nie trze­ba było się za to brać.

– John nie mów tak, prze­cież wiesz, że robię to wszyst­ko dla cie­bie.

– Wiec się uspo­kój i za­cznij my­śleć lo­gicz­nie.

 

 

A za­czę­ło się tak nie­win­nie. Mar­ga­ret cof­nę­ła się my­śla­mi wstecz…za­le­d­wie ty­dzień temu przy­le­cia­ła na Ala­skę na swój upra­gnio­ny wy­po­czy­nek. To miały być praw­dzi­we wa­ka­cje, z dala od cy­wi­li­za­cji, na łonie na­tu­ry. W An­chor­ge prze­sia­dła się na sa­mo­lot lo­kal­nej linii lot­ni­czej i w końcu wy­lą­do­wa­ła w Ga­le­nie. Za­re­zer­wo­wa­ła wcze­śniej pokój w miej­sco­wym ho­te­li­ku. Nie za­bra­ła ze sobą lap­to­pa i ko­mór­ki by nie mieć kon­tak­tu z pracą i zna­jo­my­mi, by móc w pełni cie­szyć się wol­no­ścią i ciszą. Tak, trzy ty­go­dnie wol­no­ści…bez kon­tro­li.

 

 

– Stój, mówię ci stój – John za­trzy­mał się nagle – cicho, chyba coś sły­sza­łem.

– Gdzie? – Max za­czął uważ­nie roz­glą­dać się.

John przy­kuc­nął i przy­ło­żył palec do ust. Wska­zał pal­cem w stro­nę nie­da­le­kich krza­ków. Za­czę­li po­wo­li skra­dać się. Jed­nak za­miast tro­pio­nej przez nich ko­bie­ty, z za­ro­śli wy­sko­czył zając.

 

 

I tak za­czę­ły się jej wę­drów­ki po oko­li­cy. Z rana śnia­da­nie, pro­wiant do ple­ca­ka, tra­pe­ry na nogi i we­drów­ka, ca­ły­mi dnia­mi. Wczo­raj jed­nak za­szła chyba za da­le­ko. Po dwu­go­dzin­nym mar­szu od­kry­ła w lesie drew­nia­ny domek. Ni­ko­go jed­nak nie było w środ­ku, więc po­szła dalej. Po­sta­no­wi­ła jed­nak po­wró­cić tam na­za­jutrz. Miała na­dzie­ję że spo­tka go­spo­da­rzy. Gdy do­cho­dzi­ła do Ga­le­ny mi­nę­ła dwóch męż­czyzn ja­dą­cych dżi­pem. Jeden wydał jej się bar­dzo przy­stoj­ny. Po­my­śla­ła, że za­czy­na robić się in­te­re­su­ją­co.

 

 

Max de­ner­wo­wał się coraz bar­dziej. To wszyst­ko miało prze­cież wy­glą­dać ina­czej. Wszyst­ko jest nie tak, nie tak. Cią­gle jed­nak ufał przy­ja­cie­lo­wi i miał na­dzie­je, że ten znaj­dzie roz­wią­za­nie. W naj­gor­szym razie zo­sta­wią cały ten maj­dan w cho­le­rę i znik­ną. Jed­nak John choć cią­gle zgry­wał twar­dzie­la, sam był pełen złych prze­czuć. Co bę­dzie jak jej nie znaj­dą? Wszyst­ko trafi szlag. A in­te­res do­pie­ro za­czął się roz­krę­cać i przy­no­sić mi­lio­no­we zyski. Panu McKi­ne­ro­wi to się nie spodo­ba. Naj­bar­dziej za­le­ża­ło mu na za­cho­wa­niu wszyst­kie­go w ta­jem­ni­cy, a oni to wszyst­ko spie­przy­li. Tajne la­bo­ra­to­rium miało po­zo­stać tajne. Jak jej nie znaj­dą, trze­ba bę­dzie szyb­ko znik­nąć. Nie bę­dzie jed­nak łatwo, po­nie­waż szef wszę­dzie miał swo­ich ludzi i nie to­le­ro­wałł nie­sub­or­dy­na­cji.

 

 

Mar­ga­ret bie­gła coraz szyb­ciej. Za­czę­ła po­zna­wać drogę i chcia­ła jak naj­szyb­ciej do­stać się do mia­stecz­ka. Tam za­wia­do­mi po­li­cję o prze­stęp­stwie, spa­ku­je wa­liz­ki i jak naj­szyb­ciej opu­ści to miej­sce. Strasz­ne miej­sce. Ale czy uciecz­ka po­zwo­li jej na wy­ma­za­nie z pa­mię­ci rze­czy , które uj­rza­ła? Te wszyst­kie czę­ści i szcząt­ki ludz­kie po­nie­wie­ra­ją­ce się wszę­dzie. Czy aby na pewno ludz­kie? Całe szczę­ście ,że ucie­kła, bo nie­wia­do­mo co by z nią zro­bi­li. Nie­ste­ty, to jest na­ucz­ka za wścib­stwo. Gdy­byy nie wty­ka­ła nosa gdzie nie trze­ba, teraz są­czy­ła­by drin­ka w miej­sco­wej ka­wia­ren­ce.

 

 

John przy­sta­nął.

– Ok, mu­si­my my­śleć ra­cjo­nal­nie. Wra­ca­my do la­bo­ra­to­rium, oczy­ści­my teren, bie­rze­my dżipa i je­dzie­my do Ga­le­ny. Przy­szła stam­tąd to i tam na pewno wró­ci­ła. Od­naj­dzie­my ją i po­sta­ra­my się prze­ku­pić. Jak jej za­ma­cha­my zie­lo­ny­mi to na pewno za­mknie usta. Zresz­tą może nam się jesz­cze przy­dać, trze­ba to do­brze ro­ze­grać. – po­wo­li za­czął się uspo­ka­jać.

– Jak uwa­żasz. To chodź­my, mu­si­my się po­spie­szyć, zanim za­cznie robić ja­kieś głup­stwa – Max nie do końca prze­ko­na­ny ru­szył z po­wro­tem w głąb lasu.

– Tylko pa­mię­taj – John zła­pał go za ramię – Jak za­ła­twi­my to po cichu, bez roz­gło­su, to panu McKi­ne­ro­wi ani słowa o tym całym zaj­ściu. Go­to­wy ode­słać nas z po­wro­tem za krat­ki, a wiesz , że tego bym nie chciał. – jego oczy zwę­zi­ły się, a przez twarz prze­biegł brzyd­ki gry­mas. Max bez słowa ski­nął głową.

– To ru­szaj­my wresz­cie.

 

 

Gdy prze­kro­czy­ła gra­ni­ce mia­stecz­ka uspo­ko­iła się. Musi prze­my­śleć spra­wę by nie po­peł­nić ja­kie­goś głup­stwa. Naj­pierw pój­dzie na ko­mi­sa­riat zgło­sić prze­stęp­stwo, a na­stęp­nie spa­ku­je się i leci do domu. Co jed­nak powie na po­li­cji? Jak okre­ślić to czego była świad­kiem? Prze­szedł ją dreszcz na samo wspo­mnie­nie. Powie o prze­trzy­my­wa­niu jej bez zgody i pró­bie za­bój­stwa, dalej niech sami robią co będą uwa­ża­li za sto­sow­ne. Chcia­ła po pro­stu o wszyst­kim za­po­mnieć i wziąć ką­piel we wła­snym domu. Zna­jo­mi pew­nie nie będą chcie­li uwie­rzyć w jej „ przy­go­dę". Trud­no i tak nie ma się czym chwa­lić, chodź z dru­giej stro­ny na­gło­śnie­nie tej spra­wy jest jej oby­wa­tel­skim obo­wiąz­kiem. Po to jest prawo by go prze­strze­gać, a ja­kieś po­dej­rza­ne eks­pe­ry­men­ty na lu­dziach były prze­cież za­bro­nio­ne. Pew­nie i tak wi­dzia­ła tylko wierz­cho­łek góry lo­do­wej. Sama była prze­cież zwią­za­na ze świa­tem me­dycz­nym, jed­nak cały sprzęt i apa­ra­tu­ra zro­bi­ły na niej im­po­nu­ją­ce wra­że­nie. I to w do­dat­ku na cał­ko­wi­tym pust­ko­wiu. Ten kto za­rzą­dzał tym przed­się­wzię­ciem miał duże do­fi­nan­so­wa­nie.

 

 

Scho­dząc w dół po scho­dach John roz­glą­dał się uważ­nie…ta tu­ryst­ka była nie­obli­czal­na, mogła tutaj wró­cić i na­mie­szać, wolał się za­bez­pie­czyć. Na­ła­do­wa­na broń mogła w każ­dej chwi­li zo­stać użyta. Część przy­go­to­wa­nych do wy­sył­ki na­rzą­dów, le­ża­ła po­roz­rzu­ca­na na pod­ło­dze. Będą mu­sie­li nad­ło­żyć sta­rań, by wy­ro­bić się z zmó­wie­niem. Klient płaci i wy­ma­ga, a szef nie do­pusz­cza do wia­do­mo­ści żad­nych opóź­nień. Wiele razy John miał wszyst­kie­go dosyć, a naj­bar­dziej bra­ko­wa­ło mu wol­no­ści, oku­pio­nej tak nie­wdzięcz­nym za­ję­ciem, któ­re­go sam w pew­nym sen­sie był twór­cą.

Jesz­cze przed dwoma laty był do­brze za­po­wia­da­ją­cym się, sza­no­wa­nym na­ukow­cem w dzie­dzi­nie ge­ne­ty­ki. Jego prace o klo­no­wa­niu wy­so­ko ce­nio­no. W gro­nie ko­le­gów po fachu był uwa­ża­ny za ob­ja­wia­nie nowej epoki. Wielu wią­za­ło z nim na­dzie­ję, na roz­wią­za­nie pro­ble­mu z de­fi­cy­tem na­rzą­dów do prze­szcze­pu. Jemu jed­nak ma­rzy­ło się klo­no­wa­nie ludzi i sze­ro­ko za­kro­jo­ne prace nad stwo­rze­niem bio-ro­bo­ta. Chcąc po­zy­skać fun­du­sze na to przed­się­wzię­cie do­ko­nał kilku mal­wer­sa­cji i oszustw, co przy­czy­ni­ło się do po­zba­wie­nia go wol­no­ści na pięć lat. Ech… gdyby mógł cof­nąć czas. Teraz jed­nak tkwi tutaj w głu­szy, do­słow­nie wy­ku­pio­ny przez Mac­Ki­ne­ra. O iro­nio, w za­mian ma two­rzyć tylko na­rzą­dy do prze­szcze­pów. Jed­nak nie jako sza­no­wa­ny na­uko­wiec, tylko jako kry­mi­na­li­sta ro­bią­cy grube pie­nią­dze na ludz­kim nie­szczę­ściu. Zresz­tą grube pie­nią­dze to prze­sa­da, więk­szość przy­pa­da­ła sze­fo­wi. Je­dy­ną po­cie­chą było to, że w wol­nej chwi­li mógł nadal pra­co­wać nad wła­snym pro­jek­tem. Nie mu­siał się już mar­twic o sprzęt i ma­te­ria­ły, wszyst­kie­go do­star­czał Mac­Ki­ner. Czy wszyst­ko ma stra­cić przez to nie­for­tun­ne zaj­ście?

 

 

W ho­te­lo­wym holu trwa­ła ni­czym nie zmą­co­na cisza. O tej porze roku było mało tu­ry­stów. Re­cep­cjo­ni­sta le­ni­wie od­wra­cał stro­ny ko­lo­ro­we­go cza­so­pi­sma. Mar­ga­ret po­de­szła do niego z za­mia­rem za­py­ta­nia o te­le­fon na po­ste­ru­nek. Jed­nak w ostat­niej chwi­li, sama nie wie­dząc dla­cze­go, po­wstrzy­ma­ła się.

– Prze­pra­szam, która go­dzi­na? – Spy­ta­ła bez­sen­sow­nie, gdyż ze­ga­rek na jej ręce był aż nadto wi­docz­ny.

– Ta… – star­szy męż­czy­zna spoj­rzał na nią ba­daw­czo.

– A więc która? – Lekko się znie­cier­pli­wi­ła, prze­kli­na­jąc sie­bie w duch, gdyż wy­glą­da­ła fa­tal­nie. Nie za­mie­rza­ła z nim jed­nak dys­ku­to­wać. In­tu­icja pod­po­wia­da­ła jej, że nie może tutaj czuć się bez­piecz­na, zwłasz­cza po tym, jak była świad­kiem nie­le­gal­ne­go pro­ce­de­ru. – Ze­ga­rek mi sta­nął.

– Do­cho­dzi trzy­na­sta, nie­dłu­go po­da­dzą obiad w barze. – Tro­chę zbity z tropu re­cep­cjo­ni­sta, pró­bo­wał nad­ra­biać miną.

– Dzię­ku­ję, zjem ra­czej w po­ko­ju, jeśli to nie kło­pot, aha i chcia­ła­bym uzy­skać in­for­ma­cje o od­lo­tach. Chyba skró­cę urlop, wzy­wa­ją mnie do pracy w waż­nej spra­wie.

 

 

cdn.

Koniec

Komentarze

(...) cze­ka­ła, aż czer­wo­ne stróżki prze­sta­ną pły­nąć.
Kla­sy­ka tej stro­ny. Zna­czy, ob­ser­wo­wa­ła za­wo­dy ja­kieś lub za­ba­wę w za­wo­dy pły­wac­kie do­zor­czyń?
Po dwu­go­dzin­nym mar­szu od­kry­ła w lesie drew­nia­ny domek. Ni­ko­go jed­nak nie było w środ­ku, więc po­szła dalej. Po­sta­no­wi­ła jed­nak po­wró­cić tam na­za­jutrz. Miała na­dzie­ję że spo­tka go­spo­da­rzy.
Dziw­ne. Dla­cze­go nagle za­tę­sk­ni­ła za kon­tak­tem z lu­dxmi, w do­dat­ku cał­ko­wi­cie nie­zna­ny­mi? Prze­cież "ucie­kła" na Ala­skę, by mieć spo­kój od ludzi i pracy... Druga dziw­ność po­le­ga na tym, że ani słowa, by coś in­try­gu­ją­ce­go zo­ba­czy­ła w domku na ustro­niu, a potem, w dal­szej par­tii tek­stu, czy­tam o szcząt­kach, apa­ra­tu­rze... Krań­co­wa nie­kon­se­kwen­cja. Je­że­li tajna ho­dow­la or­ga­nów do prze­szcze­pów i nie­jaw­ne eks­pe­ry­men­ty z klo­no­wa­niem, to chyba, u licha, nie tak na oczach, nie w ja­kimś byle jakim domku... Ten domek mógł - i po­wi­nien --- kryć do­brze za­ma­sko­wa­ne i strze­żo­ne wej­ście do pod­ziem­ne­go kom­plek­su. Strze­żo­ne dniem i nocą wej­ście...
Tak roz­kła­da się na ło­pat­ki naj­lep­sze po­my­sły.

Cał­kiem do­brze na­pi­sa­ne, ale - po­mi­ja­jąc wy­mie­nio­ne przez Adama nie­do­cią­gnię­cia - fa­bu­lar­nie nie za­chwy­ca. Nie zna­la­złam w tym frag­men­cie nic, co za­chę­ci­ło­by mnie do prze­czy­ta­nia ko­lej­nych czę­ści. Bo­ha­ter­ka jest ni­ja­ka, a bul­wer­su­ją­ce eks­pe­ry­men­ty, któ­rych była świad­kiem w ogóle nie wy­da­ją się strasz­ne/ma­ka­brycz­ne/in­te­re­su­ją­ce. Co gor­sza, ury­wasz fa­bu­łę w to­tal­nie przy­pad­ko­wym mo­men­cie. Cie­ka­wy clif­fhan­ger pew­nie nieco po­pra­wił­by sy­tu­ację.

(...) cze­ka­ła, aż czer­wo­ne stróż­ki prze­sta­ną pły­nąć.
Kla­sy­ka tej stro­ny. Zna­czy, ob­ser­wo­wa­ła za­wo­dy ja­kieś lub za­ba­wę w za­wo­dy pły­wac­kie do­zor­czyń?

hehehehehe...sorry ale po twoim ko­men­ta­rzu fak­tycz­nie ten tekst może wy­da­wać się bez­na­dziej­ny i śmiesz­ny,

ale sama nie wiem...

 

daję tylko tyle by wła­śnie zo­rien­to­wać się w od­bio­rze

jakby co nie jest to dzie­ło stu­le­cia:)

dzie­ku­ję za ko­men­ta­rze

 

@Gina, stróż - stró­żo­wać - stróż­ka, stru­ga - struż­ka. O to cho­dzi­ło Ada­mo­wi ;)

@Gina, stróż - stró­żo­wać - stróż­ka, stru­ga - struż­ka. O to cho­dzi­ło Ada­mo­wi ;)


hehehehe...no tak...kiedyś ze sto razy prze­gla­da­łam swoją pracę mgi­ster­ską przed od­da­niem do wy­dru­ku...i co idę na obro­nę...otwieran na chy­bił tra­fił by coś jesz­cze do­czy­tać;)
a tam kar­dy­nal­ny błąd or­to­gra­ficz­ny spo­zie­ra na mnie jak "byk"...i co...nikt się nie po­ka­po­wał...dzięki lu­dzie:)

oso­bi­ście uwa­żam, że tekst jest fajny. nie jest ar­cy­dzie­łem, ale mimo to czyta się go cał­kiem do­brze. jeśli miał­bym się do cze­goś przy­cze­pić, to naj­bar­dziej nie leżą mi dwie kwe­stie:
"Jak jej nie znaj­da to trze­ba bę­dzie szyb­ko znik­nąć, choć nie bę­dzie to łatwe, gdyż szef wszę­dzie ma ludzi." - to zda­nie strasz­nie psuje dra­ma­tyzm sy­tu­acji. choć i gdyż to wiel­cy wro­go­wie dra­ma­ty­zmu
"Jak by nie wty­ka­ła nosa gdzie nie trze­ba, teraz są­czy­ła­by drin­ka w miej­sco­wej ka­wia­ren­ce." - brzmi jakoś dziw­nie (przy­naj­mniej dla mnie). może do­brze by­ło­by spró­bo­wać z "gdyby"?

nie jest źle, ale długa droga jesz­cze przed tobą. pra­cuj cięż­ko i do zo­ba­cze­nia w na­stęp­nym tek­ście

dzię­ki za uwagi...droga długa i kręta, łatwo nie jest, chasz­cze ota­cza­ją z każ­dej stro­ny, ciem­no, chodź oko wykol:) a do domu da­le­ko;)


po­zdra­wiam

Przy­chy­lam się do zda­nia Ada­maKB i Ran­fe­rier- nie głupi (choć może tro­chę wy­tar­ty) po­mysł, roz­ło­żo­ny na ło­pat­ki. Prze­myśl jesz­cze całą akcję, jak ją uroz­ma­icić i ure­al­nić.

Nowa Fantastyka