1. Pani Yamataki
Czasami, zwłaszcza wiosną, spotykam się ze słynnym kucharzem. Kuramoto Arata nie tylko posiada restaurację, ale również oficjalną licencję uprawniającą do przygotowywania oraz sprzedawania ryby fugu.
Dziś też przychodzi. Przynosi trzy przekąski do ryżu. Przyrządzam więc zupę oraz ryż i wspólnie zjadamy posiłek. Podczas jedzenia konwersujemy o metabo. Oczywiście, panu Kuramoto nie grozi nadmierna otyłość; odżywia się tradycyjnie, ale wielu młodych ludzi przyzwyczaja się do tłustego jedzenia z zachodu, a ich brzuchy wkrótce przekraczają normy dopuszczalne dla zdrowego człowieka. To bardzo nieodpowiedzialne zachowanie, jak można obciążać społeczeństwo kosztami własnego łakomstwa? Władze dokładają wszelkich starań, aby zapobiegać nadwadze, niestety plaga wciąż się szerzy.
Po posiłku tańczę dla swojego gościa.
***
Spędzam dzisiejszy wieczór z panem Okamura Katsu. To polityk, przewodniczący jednej z największych partii opozycyjnych. Po następnych wyborach, kto wie, może nawet sformuje własny rząd.
Sączymy ciepłe sake, mój rozmówca rozluźnia się stopniowo.
– Amerykanie muszą wreszcie wyprowadzić swoje wojska. Nie powinniśmy godzić się na tę okupację, ale obecny premier-buddysta nie ma kręgosłupa moralnego – odzywa się nagle.
– Jeżeli bogowie uznają, że nie potrzebujemy obcych żołnierzy na naszej ziemi, będą potrafili pozbyć się ich.
– Co masz na myśli, Yamataki-san?
– Starą opowieść. Masz ochotę jej posłuchać, Okamura-sama?
Zachęca mnie gestem, więc zaczynam.
– Jedyną osobą, która próbowała podbić Kraj Wschodzącego Słońca przed panowaniem cesarza Hirohito, był Kubilaj-Chan. Krwiożerczy Mongoł przysłał ambasadora z propozycją, byśmy zostali jego wasalami. Za odpowiedź musiała mu wystarczyć głowa wysłannika, reszta ciała okazała się zbędna do przekazania wiadomości. – Mój gość uśmiecha się, z pewnością zna to wydarzenie z wielu opisów, ale nic w jego zachowaniu nie sugeruje, że wolałby, abym przerwała. Kontynuuję więc. – Okrutny wnuk Czyngis–Chana zapragnął zemsty. Wydał rozkaz i trzydzieści tysięcy wojowników wypłynęło, aby wymordować naszych przodków. Opanowali kilka wysp, lecz wkrótce zerwał się sztorm, w którym zginęła niemal połowa najeźdźców. Gdy wieść o porażce dotarła do Kubilaj–Chana, jego czarne serce zapłonęło gniewem. Rozszalały z wściekłości, zebrał armię, jakiej świat jeszcze nie widział, armię prawie pięciokrotnie liczniejszą niż poprzednia. Zbrojni wsiedli na tysiące okrętów. Przeogromna flota skierowała się w stronę wysp zaludnionych przez hardych mieszkańców. – Pan Okamura przymknął oczy, wsłuchując się w dźwięk mojego głosu. – Nasi przodkowie nie znali trwogi, lecz nie mogli choćby marzyć o pokonaniu tylu wrogów. Ale nikt nie upadał na duchu. Zewsząd ściągali obrońcy ojczyzny. Nikt nie spał w nocy przed ostatecznym starciem. W każdej świątyni wznoszono modły o ratunek dla kraju. Cesarz przywdział ceremonialną szatę i udał się do saiō. Stanęli z kapłanką ramię w ramię i błagali bogów o pomoc. I bogowie wysłuchali modlitw swojego ludu. Zesłali czarne chmury, które przesłoniły słońce. Zerwał się straszliwy wiatr i rozkołysał morze, aż dzikie fale zaczęły bić w wysokie brzegi. Mongolskie okręty wpadały na siebie, uderzały o skały albo, miotane przez żywioły, spadały na ziemię, aby rozbić się na kawałki. Tak to kamikadze uratował nasz kraj.
***
Odwiedza mnie Gushiken Takumi, asystent głównego ogrodnika w Ogrodach Cesarskich. Zwykle przynosi mi wspaniałe rośliny. Pod oknem wciąż stoi bonsai, które dostałam od niego przed trzema laty. Zauważam, że przy wejściu rzuca okiem na mały klon w stylu „targany wiatrem”. Starannie pielęgnuję drzewko, więc gość z ledwo dostrzegalną satysfakcją kiwa głową.
Także i dzisiaj otrzymuję naręcze słodko pachnących kwiatów i świeżych gałązek. Wspólnie układamy kompozycję. Ikebana stopniowo nabiera harmonii, nagle pan Gushiken rani się cierniem ostrokrzewu w palec, krew skapuje na białe płatki kamelii. Opatruję skaleczenie i proponuję, że sama dokończę konstrukcję. Ogrodnik boi się utraty twarzy, próbuje skryć rozczarowanie, ale nie chce pokalać kwiatów. Aby go pocieszyć, deklamuję świeżo powstałe haiku.
Kropla barwi kwiat
Drzewa sakurowego
Czy uszlachetnia?
***
Pani Mazawa przyprowadza do mnie cudzoziemca. To zięć ambasadora Stanów Zjednoczonych. Przybysz składa niezgrabny ukłon.
– Martin-sama, od dawna jesteś w Kraju Kwitnącej Wiśni?
– Och, dość długo, ponad tydzień.
– Widziałeś już ceremonię parzenia herbaty?
– Nie.
Trudno wyczytać emocje z jego twarzy. Dziwnie okrągłe oczy sprawiają, że bez przerwy wygląda na zdziwionego. Ale, skoro jeszcze nie widział tej pięknej ceremonii, rozpoczynam przygotowania.
Wchodzi w butach na tatami. Gai–jin.
Wydaje mi się, że Amerykanin zaczyna się niecierpliwić. Pytam, czy wszystko w porządku.
– Yamataki-chan, myślałem, że będziemy się kochać.
Szczerzy swoje nienaturalnie białe zęby, jakby wcale nie obraził mnie przed chwilą. Zwrócił się do mnie chan! A poza tym, przyjmuje go geisha, jedna z najlepszych i najdroższych w całej aglomeracji tokijskiej, a on sądzi, że przyszedł do zwykłej prostytutki. Gai–jin.
Oczywiście, potrafię dać mu także to, czego oczekuje. Wyszkolono nas dobrze i wszechstronnie. Uśmiecham się uprzejmie i rozkładam futon. Obcokrajowiec chce jak najszybciej zdjąć ze mnie ubranie. Szarpie się nerwowo z kunsztownie zawiązanym obi, dopiero po chwili pozwala sobie pomóc. Zaskakuje go kontrast między skórą pokrytą makijażem a nagą. Dziwi się, gdy pod zewnętrznym kimonem odkrywa następne. Dzikus niecierpliwie zrywa kolejne warstwy, jakby zdzierał opakowanie z prezentu znalezionego pod swoim bożonarodzeniowym drzewkiem. Mój strój stanowi kolekcję istnych dzieł sztuki. Za każde kimono można byłoby bez problemów utrzymać się co najmniej przez miesiąc, lecz nieokrzesany Amerykanin rzuca ręcznie malowany jedwab na podłogę, jak nic nie warte szmaty. A podobno w jego kulturze ceni się pieniądze…
Spełniam prymitywne pragnienia tego samca. Gai–jin wierzga, aż rozdziera ścianę. Wreszcie zasypia, zmęczony i zaspokojony. Korzystając z sytuacji, odcinam kosmyk włosów mężczyzny.
***
Zjawia się u mnie popularny muzyk. Takashi Hibiki najczęściej gra nagoya kei i z tego właśnie słynie wśród fanów. Ale znam go dobrze i wiem, że prywatnie lubi niekiedy zanurzyć się w klasyczne gagaku. Dziś również ma na to ochotę. Podaję mu więc tradycyjny hichiriki. Po chwili z instrumentu zaczyna płynąć bardzo wolna melodia. We właściwym momencie włączam się i wtóruję klientowi, śpiewając prastarą pieśń.
***
– Mazawa-san, chciałabym wyjechać na kilka dni.
– Zgoda, Yamataki-san. Każdy musi czasem odpocząć. – Przełożona kiwa wyrozumiale głową. – Ty też tego potrzebujesz. Wydaje mi się, że schudłaś ostatnio. Nikomu nie zależy na twojej karoshi. Jedziesz do swoich przodków?
– Tak, Mazawa-san. Dawno nie odwiedzałam rodzinnych stron, muszę odnowić kontakt z nimi.
– Wobec tego jedź, Yamataki-san. Zadbaj o swoich bliskich i o siebie. Powiadom mnie, gdy wrócisz.
2. Yamauba
Idę przez dzielnicę sklepów. Dziś sobota, w dodatku piękna, wiosenna pogoda, więc dookoła widać wielu reiya. Poprzebierani za ulubionych bohaterów mangi, filmów i gier, radośnie pozują tłumom fotografów. Jaskrawe lub pastelowe kolory strojów cieszą oczy, nadają odświętny wygląd ulicom, wprawiają w wesoły nastrój.
Wsiadam do pociągu. Shinkansen zawiezie mnie aż na Hokkaido. To właśnie tam, w podprefekturze Hidaka znajduje się moja prawdziwa siedziba.
***
Wreszcie, po dwóch przesiadkach, wychodzę na peron w miasteczku. Wędruję kawałek ścieżką, aż tracę z oczu zabudowania. Rozglądam się uważnie, ale nie widzę nikogo. Przybieram swoją rzeczywistą postać: Yamauby – Górskiej Staruchy. Już nie wyglądam jak młoda, piękna kobieta. Znikają kruczoczarne włosy. Moją głowę pokrywają długie, siwe kłaki. Nie całą – z tyłu, na środku tkwi wiecznie głodna paszcza. Ale odsłaniam ją wyłącznie podczas posilania. Nie tylko ciało i twarz się zmieniają. Także głos mam teraz inny – chrapliwy i nieprzyjemny dla ludzi. Fizycznie się zestarzałam, ale za to napłynęła demonia moc. W obecnej formie dysponuję niemal niespożytymi siłami.
Wracam na główną ulicę i podejmuję wędrówkę w stronę domu.
Mój okręg liczy sobie około dwóch tysięcy mieszkańców, ale wątpię, że żyje tu chociaż jeden człowiek. W miasteczku gnieździ się mnóstwo skrzydlatych demonów. Niemal każde wysokie drzewo ma swojego właściciela. Mimo to trudno dostrzec tengu – nie dość, że są niewielkie, to jeszcze potrafią zmieniać postać. Nie muszę jednak się nimi przejmować; niekiedy porywają ludzi, ale nie stanowią żadnego zagrożenia dla znacznie silniejszych stworzeń.
Wzdłuż drogi stoją domostwa zamieszkałe przez grupki oni. Zwykle diabły starają się trzymać z sobie podobnymi – zielonoskóre z krowimi rogami w jednym obejściu, czerwone i bezokie w drugim… Gdybym szła tędy w postaci pani Yamataki, widziałabym tylko najzwyklejsze ludzkie rodziny.
Po drodze do chaty spotykam kilku znajomych. Kłaniamy się, wymieniamy pozdrowienia. Dawno tu nie byłam. Oni opowiadają mi, ilu turystów zabłądziło w okolicach przez zimę, ilu narciarzy zjechało z trasy, aby nigdy już nie wrócić do świata żywych. Ja mówię im, co dzieje się w stolicy, jakie plany mają politycy wobec naszej podprefektury i co diabły powinny zrobić, żeby pomóc mi udaremnić te projekty.
Zapada zmierzch, nad uliczkami zaczynają szybować pierwsze upiorne główki. To nic strasznego, ledwie drobna uciążliwość; nieszkodliwe stworki płochliwie umykają przede mną, a trafię do swego domu nawet w absolutnych ciemnościach. Nie mieszkam w miasteczku, tylko daleko poza jego granicami. Wolę, żeby wścibskie oni nie wiedziały, czym dokładnie się zajmuję. Zresztą, zbudowałam swoją siedzibę na długo przed tym, zanim osiadł tu pierwszy diabeł.
Mijam ostatnie zabudowania i zaczynam wspinać się stromą górską ścieżką. Przy strumieniu mieszka moja najbliższa sąsiadka, kappa. Wreszcie docieram do własnej chaty.
Dobrze, że nie natknęłam się na Śnieżną Panią. Wprawdzie wiosna już nadeszła, ale tu, w wysokich górach, lodowata okrutnica wciąż może być w świetnej formie. Powiadają, że morduje każdego, kto stanie na jej drodze. Wystarczy, że owionie człowieka swoim oddechem, nawet ogień potrafi zamrozić. Nie wiem, jak skończyłaby się walka między nami. Może dlatego nigdy do niej nie doszło, chociaż kilka razy widziałam z daleka tę ubraną na biało zjawę.
W chacie nic, poza kurzem, się nie zmieniło. Cisza i spokój. Stare, ulubione sprzęty zachęcają do relaksu. Ale nie przybyłam tu, aby odpoczywać.
Biorę największą z przyniesionych toreb i idę jeszcze wyżej w góry.
3. Poroshiri
Kiedy docieram do jaskini na stoku Poroshiri, panuje już głęboka noc, a ja zaczynam odczuwać zmęczenie.
Odsuwam pokaźny głaz zasłaniający wejście do niewielkiej, bocznej sali. Oto znalazłam się w moim prawdziwym sanktuarium.
Wyjmuję z sakwy pałeczki, którymi jadł pan Kuramoto, czarkę, z której pił pan Okamura, wacik, w który wsiąknęła krew pana Gushikena i cierń, który go skaleczył, kosmyk włosów i malutką fiolkę ze spermą gai–jina, ustnik hichiriki, na którym grał pan Takashi oraz dziesiątki pozostałych, podobnych przedmiotów. Każdy starannie zapakowany, pieczołowicie zabezpieczony przed zanieczyszczeniem i kaligraficznie opisany. Dołączam je do tysięcy czarek, pałeczek, łyżek i rozmaitych innych rzeczy, zawierających maleńkie cząstki mężczyzn, z którymi się spotykałam.
Dłuższą chwilę wpatruję się w swoją kolekcję. Decyduję się na kilka drobiazgów, wyłuskuję je z warstw ochronnych.
Siadam wygodnie na dużym płaskim kamieniu, biorę do rąk pierwszą z wybranych czarek, koncentruję się, próbując nawiązać kontakt z człowiekiem, który kiedyś ją trzymał.
…Ogłuszający hałas, dym papierosowy. Przede mną automat z tacką pełną kulek. Znajduję się w salonie pachinko.
Nie.
…Malutkie pomieszczenie, kapsuła hotelowa. Układam się do snu.
Nie.
Nie potrafię zlokalizować kolejnego celu. Wyczułabym, gdyby mężczyzna już nie żył. Pewnie medytuje albo się modli.
Nie.
…Telewizor. Na ekranie tetris – człowiek stojący na trampolinie przyjmuje dziwaczną pozycję, aby jakoś dopasować się do dziury w nadjeżdżającej styropianowej tafli. Oczywiście, nie udaje mu się to, zostaje zepchnięty do basenu. Zaśmiewam się w głos.
Nie.
…Dojo. Kilku mężczyzn ubranych w keikogi. Niewidoczny sensei spokojnym, monotonnym głosem opowiada o bushidō.
Nie.
…Stolik zastawiony przysmakami, czarki sake. Zwykły pokój w ludzkim domu. Oprócz mnie siedzą w nim trzy osoby. Jedzą, rozmawiają, śmieją się.
Tak!
Miażdżę czarkę w dłoniach. Fragment przebija się przez skórę. Moja krew miesza się ze starą śliną mężczyzny. Teraz już bez przeszkód mogę przejąć kontrolę nad jego zachowaniem.
Natychmiast zaczynam namawiać wszystkich obecnych na krótki wypad w góry na Hokkaido. Aby powitać wiosnę na łonie natury. Jutro, od rana. Mam nadludzki dar przekonywania, znajomi mężczyzny nie mogą mi się oprzeć. Dyskutują tylko na temat szczegółów; środka transportu, jedzenia, prognozowanej pogody, co chcieliby zobaczyć podczas podróży. Jedna z kobiet proponuje, że zadzwoni po przyjaciół, którzy uwielbiają takie wycieczki. Tym lepiej.
Wszystko załatwione. Teraz tylko nie mogę zasnąć ani nawet zdekoncentrować się na chwilę, bo zerwałabym więź z mężczyzną, a wtedy gotów mi się wymknąć.
Czekam.
***
W końcu zjawia się. Blady, zmęczony. Nie ma się czemu dziwić; ponad pół doby utrzymywałam połączenie między naszymi umysłami, głównie kosztem zasobów jego organizmu. Nie szkodzi. Nie będą mu więcej potrzebne.
Wchodzi do jaskini. Zniecierpliwiona długim oczekiwaniem, skręcam mu kark. Odrobinę za wcześnie, teraz muszę przenieść ciało do mojej salki. Ale to nie problem.
Odgarniam włosy z tyłu głowy. Nie widzę tego, ale wiem, że światu ukazuje się nienasycona paszcza pełna kłów ostrych niczym miecz samuraja. Pazurami odrywam kawałki jeszcze ciepłego, parującego mięsa i jeden za drugim wpycham w usta na potylicy. Słychać donośne mlaskanie.
***
Nareszcie czuję się nasycona i pełna sił jak rzadko kiedy. Potrafię przyjmować ludzki pokarm, ale ta nędzna namiastka nie może zaspokoić mojego prawdziwego głodu. Bez regularnych dostaw świeżego człowieczego mięsa nie byłabym w stanie całymi miesiącami udawać młodej kobiety.
Wrzucam kości do pochyłego korytarzyka pełnego gnatów pozostałych po poprzednich ucztach. Przesuwam głaz z powrotem na miejsce. Teraz mogę spokojnie odpocząć i przenocować w mojej chacie.
***
Schodzę do miasteczka pod pretekstem kupienia jakichś drobiazgów. Tak naprawdę, chcę skontrolować sytuację.
Wszędzie unosi się niepowtarzalny, słodkawo–żelazisty zapach. Obżarty tengu siedzi na gałęzi i wyciera zakrwawiony dziób o korę. Wchodzę do sklepu.
– Yamauba-sama, żałuj, że nie zajrzałaś do nas wczoraj. Przybłąkało się tu sześcioro ludzi!
– Coś takiego, Umari-san! To rzeczywiście szkoda, że mnie nie było. Wszystkich pożarliście?
– Niestety, jeden uciekł gdzieś w góry. Proszę sobie wyobrazić, w ogóle nie mogliśmy wyczuć jego zapachu!
– Pewnie zaczął recytować modlitwy. Nie szkodzi, prędzej czy później ktoś go spotka; albo ja, albo Śnieżna Pani, w najgorszym wypadku dzikie zwierzęta. Chyba że zdołał dotrzeć do swojego samochodu i odjechać.
– Och, to mu się nigdy nie uda. – Pani Umari śmieje się, wytwornie zasłaniając dłonią usta pełne tygrysich kłów. – Zadbaliśmy o auta, którymi przyjechało mięso. Nie ma już ich w naszej podprefekturze!
I bardzo dobrze. Liczyłam na to, że oni zatroszczą się o zatarcie śladów. Dlatego staram się nie zapominać o diabłach, kiedy sama się posilam.
Tak, czasami muszę zużyć jakiegoś mężczyznę ze swojej kolekcji. Wybieram tych leniwych, mało popularnych i bezwartościowych. Pożeram ich sama, albo posyłam kilku w prezencie bogom. Na przykład, gdyby nadchodzące trzęsienie ziemi miało pokrzyżować moje plany. Ale większość moich klientów znacznie większą wartość przedstawia za życia.
Jeśli zechcę, aby ktoś zatruł się rybą fugu…
Jeśli będę potrzebowała jakiejś konkretnej ustawy…
Jeśli…
Jeśli…
Jeśli…
Moje kukiełki czekają cierpliwie.
__________________________
Słowniczek:
metabo – człowiek otyły
sama – zwrot grzecznościowy używany w stosunku do osób wyższych rangą; pan, pani
saiō – najwyższa kapłanka
kamikadze – boski wiatr
sakura – drzewa/ kwiaty wiśni
tatami – mata
gai–jin – cudzoziemiec
chan – poufały zwrot używany w stosunku do dzieci i kochanków
futon – materac
obi – pas, szarfa
nagoya kei – nurt jap. muzyki nawiązujący do zachodniego punk rocka
gagaku – jap. styl klasycznej muzyki dworskiej
hichiriki – jap. odmiana oboju cylindrycznego
karoshi – śmierć z przepracowania
reiya – cosplayer, człowiek przebrany za fikcyjną postać
shinkansen – sieć superszybkich pociągów
Yamauba – dosł. Górska Starucha, rodzaj demona
tengu – skrzydlaty demon
oni – diabły
kappa – wodnik
pachinko – gra automatowa
dojo – miejsce treningu w sportach walki
keikogi – ubranie treningowe stosowane w wielu sportach walki
bushidō – dosł. droga wojownika, kodeks etyczny samurajów
bunraku – jap. teatr lalkowy