- Opowiadanie: Bellatrix - Pod kwitnącą śliwą

Pod kwitnącą śliwą

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Pod kwitnącą śliwą

 

1. Miecz, zanim wróci do pochwy musi posmakować ludzkiej krwi.

 

Schował łuk i zatrzymał konia. Zielone chorągwie klanu Suzurano, zdobione roślinnymi motywami powiewały majestatycznie nad jego głową i nad całym polem bitwy. Wypatrywał jednak czegoś innego, niż kolejnych potwierdzeń zwycięstwa. Szukał wzrokiem sylwetki, którą starał się mieć na oku od samego początku. Sylwetki młodego samuraja, nie wahającego się iść na pierwszy ogień i sprawiającego wrażenie, jakby sądził, że sam jeden rozprawi się z całym oddziałem wroga. Jego kunszt posługiwania się łukiem i mieczem dawał podstawy by wierzyć, że byłby w stanie tego dokonać, niemniej Suzurano-ouji-sama chciał widzieć go całego i zdrowego.

Wiatr niósł woń śmierci, mieszającą się z delikatnym, wczesnym zapachem wiosny. Ledwie rozbudzona ziemia spijała łapczywie posokę, obiecując przyjąć wkrótce i ciała.

Umete Yosuki ostrożnie oczyścił katanę i schował ją, z głęboką czcią. Nie tylko posmakowała dziś krwi, pławiła się w niej od czubka klingi po rękojeść. Klan Kashima popełnił duży błąd, przygotowując atak na pana Suzurano. Podobno chodziło o sprawę honoru. Cóż, honor ocalili, umierając pod szybkimi i wprawnymi cięciami. Siejąc spustoszenie w szeregach wroga nie myślał, że sam mógłby zginąć pod ciosem przeciwnika. Nie, nie bał się śmierci, samuraj nie boi się umierać. Jedyne, czym się niepokoił, to czy w osiemdziesięciu samurajów plus około dwustu wojowników piechoty, dadzą radę obronić pana Suzurano przed najeźdźcą. Jego własne życie się nie liczyło. I nie tylko dlatego, że takie było prawo.

– Dobrze się spisałeś, Umete-kun.

– Wypełniałem tylko swój obowiązek, Tsuyoi-san. – Ukłonił się przed Tsuyoi Asagao, prawą ręką pana Suzurano. Pochwała z ust Asagao znaczyła bardzo wiele. Oschły i szorstki dla wszystkich, prócz daimyo, nie zwykł szastać uprzejmościami i znany był z mówienia wprost tego, co myśli, ku zgorszeniu większości ludzi, którzy zetknęli się z nim po raz pierwszy.

– Zginął jeden z naszych samurajów – powiedział, ni to do siebie ni do Yosukiego. – Toshi-kun stracił dłoń i nie mógł walczyć.

– Czy Toshi-san nie zhańbił dobrego imienia naszego klanu? Czy nie błagał o litość? – zapytał z niepokojem Yosuki, wspominając nieco roztargnionego Toshiego, który kiedyś, po kilku czarkach sake, zdradził mu w głębokiej tajemnicy, że nie chce umierać ani za pana Suzurano ani za nikogo.

– Nie martw się, umarł godnie i z honorem, twarzą skierowaną do wroga, z imieniem naszego daimyo na ustach. – W głosie Asagao zabrzmiało coś na kształt nuty sarkazmu, ale Yosuki nie zwrócił na to większej uwagi. Odetchnął z ulgą. Dopiero teraz pomyślał, że będzie mu brakować Toshiego. Ale honor i życie pana Suzurano były najważniejsze.

 

***

 

Miał się z nim spotkać, sam na sam, w zamku. Uwielbiał daimyo jak nikogo innego, za mądrość, dobroć i piękno. Wiadomość, że pan pragnie docenić zasługi i nadać mu ziemie w podziękowaniu za odwagę i skuteczność na polu walki, przepełniła szczęściem całą młodą duszę. Na tę chwilę czekał i marzył o niej, gdy po raz pierwszy zobaczył starszego zaledwie o trzy lata pana Suzurano.

Złożył w sieni miecze i służba wskazała mu drogę. Rozsunął drzwi prowadzące do skromnie urządzonego pokoju, wielkości może sześciu mat tatami. Pan Suzurano siedział na stopach za niziutkim, cedrowym stolikiem i ćwiczył kaligrafię. Yosuki patrzył na piękną, gładką, niemal porcelanową twarz daimyo, podziwiał jego szlachetne rysy i gęste, długie, czarne włosy, wygolone nad czołem, związane z tyłu w wysoki kucyk. Pasma rosnące nad skroniami opadały swobodnie i sięgały aż do pasa, podczas gdy włosy Yosukiego nie dalej niż za ramiona. Pan Suzurano odłożył przybory do kaligrafii i Yosuki w tym momencie wrócił do rzeczywistości. Upadł na kolana i oddał głęboki pokłon.

– Umete-san, niezwykle doceniam fakt, iż walczysz w barwach klanu Suzurano – powiedział daimyo. Yosuki już dawno nie miał przyjemności słuchać jego niezwykłego, dość wysokiego jak na mężczyznę głosu. Głosu, który przy tym był stanowczy, melodyjny i miły dla ucha.

– To dla mnie zaszczyt, móc służyć panu. – Pokłonił się jeszcze raz.

– Wiem, jaką odwagą wykazałeś się w wojnie z Kashimą. W dowód wdzięczności przyjmij jako zapłatę ziemie. Połowa wioski Ozu należy od dziś do ciebie.

– Jest pan zbyt dobry, nie zasłużyłem na taką hojność.

– Skromność, wierność i lojalność, to cechy które niezwykle cenię – odrzekł miękko, przypatrując się uważnie młodemu samurajowi. – Yosuki-san, powiedz mi, czy chciałbyś założyć rodzinę?

– Rodzinę? – zawahał się. Nie spodziewał się takiego pytania z ust daimyo – Panie, klan jest całą moją rodziną.

Pan Suzurano uśmiechnął się lekko. Miał słodki, chłopięcy uśmiech.

– Pytam o coś innego. Czy chciałbyś mieć własną żonę i dzieci? Przedłużyć ród Umete? Jesteś dzielny i odważny, na pewno zarobisz na ich utrzymanie.

Yosuki odczekał chwilę, ubierając myśli we właściwe słowa.

– Nie, panie. Kobiecy pierwiastek nie służy dobrze duszy wojownika. Codzienna styczność z żeńskim ying może poważnie osłabić męskie yang. Kobiety nie rozumieją męskiej natury, ani męskich powinności, a na każde dziesięć kobiet, osiem wykazuje niedostatki. Niezadowolenie, obmowę, zazdrość, głupotę. Nie marzyłem nigdy o żonie.

– A o kim marzyłeś, Yosuki-san? – zapytał miękko, obniżając nieco ton głosu. Wstał zza stolika i usiadł przy nim, rozsiewając delikatną woń konwalii z nutą jaśminu. Choć samurajskie szkolenie obejmowało także naukę sztuki panowania nad samym sobą, Yosuki w tej chwili nie wiedział do końca, co zrobić z bijącym coraz szybciej sercem i rumieńcem wypływającym na policzki.

– Marzę, by pan Suzurano był zadowolony z mojej służby – wyrzucił z siebie jednym tchem, w obawie, że za chwilę powie coś niewłaściwego. Obrażenie daimyo pochopnym słowem miałoby tragiczne konsekwencje. Musiałby popełnić seppuku, a nie chciał osłabiać i tak niezbyt licznego klanu Suzurano.

Cisza, jaka zaległa po tych słowach była nieznośna, aż kłuła w uszy.

– Wybacz. – Pan Suzurano wstał i wrócił na poprzednie miejsce. – Nie chciałem wprawić cię w zakłopotanie.

Yosuki ośmielił się podnieść wzrok i zauważył, że daimyo był równie zmieszany i dziwnie smutny.

– Nie zrobiłeś nic niewłaściwego, panie.

– Przepraszam jeszcze raz. – Skłonił głowę. – Chyba źle zinterpretowałem twoje słowa, Yosuki-san. Możesz odejść i obyś miał jak największy pożytek z nowych ziem.

Yosuki pokłonił się głęboko, wstał i rozsunął cienkie, obleczone papierem, bambusowe drzwi shoji, po czym zniknął bezszelestnie w pałacowym korytarzu. Natknął się po drodze na Asagao, któremu oddał pokłon i oddalił się szybkim krokiem. Asagao odprowadził go wzrokiem, po czym wszedł i zasunął za sobą starannie drzwi.

– Coś zaszło między wami? – zapytał, lekko kpiącym tonem. – Ktoś, kto właśnie otrzymał pół wioski, na ogół nie wybiega z twojego pałacu tak szybko.

Daimyo westchnął cicho, zamknął oczy i pogrążył się w medytacji. Asagao usiadł obok i przyglądał się dłuższą chwilę.

– Wiesz, że zawsze chciałem abyś był szczęśliwy – powiedział.

– Wiem, Asagao – odparł, nie otwierając oczu.

– Myślisz, że on może ci dać szczęście?

– Jest odważny. Lojalny. Prawy. Honorowy. Oddany.

– Do tego młody i całkiem ładny – wtrącił z ironią, ale daimyo puścił tę uwagę mimo uszu.

– Yosuki-san podąża drogą bushi i nie zbacza z niej. Obserwowałem go od dawna.

– Zakochałeś się w nim?

Nie odpowiedział, zawiesił wzrok na biblioteczce.

– Cóż, prawdopodobnie młody, silny i oddany ci samuraj będzie niezłym kochankiem. Tylko postaraj się nie zranić jego dumy ani go nie uszkodzić, bo przyda się jeszcze na wojnie – dodał Asagao.

Pan Suzurano milczał. Prawdopodobnie żadnemu innemu człowiekowi w tym kraju nie przeszłyby podobne słowa w stosunku do własnego pana przez myśl. A co dopiero przez usta. Starszy o siedem lat Asagao Tsuyoi był tak inny niż wszyscy. W jego żyłach, oprócz samurajskiej, płynęła krew południowych barbarzyńców. Duże, jasnoszare oczy oraz kasztanowe, ciasno splecione włosy dobitnie podkreślały ten fakt. Podobno włosy jego matki były jasne jak ziarenka ryżu.

– Nigdy nie będę w stanie cię zrozumieć. – Pokręcił głową.

– Myślę, że rozumiemy się całkiem dobrze. Powodzenia z Umete-kun. – Skłonił się i wyszedł.

 

***

 

Yosuki nie mógł przestać myśleć o wydarzeniu z pałacu. Potrząsnął głową, usiłując wyrzucić z niej te obrazy. Pan Suzurano nie miał żony, został głową klanu w bardzo młodym wieku. Chodziły po klanie różne plotki, że nie przepadał za damskim towarzystwem, zdecydowanie preferując mężczyzn. Nie było to szokujące, wśród samurajów zdarzało się dosyć często. W końcu wszechstronnie wykształceni, nie tylko we władaniu mieczem, łukiem czy włócznią, ale również w sztuce parzenia herbaty, kaligrafii, poezji i literaturze, większość czasu spędzający w męskim towarzystwie, nie potrzebowali kobiet do niczego, poza przedłużeniem rodu. Za to potrzebowali siebie nawzajem.

Dwa dni później przybył posłaniec z przesyłką od daimyo. Zwinięty w ciasny rulon, dobrej jakości papier pachniał konwaliami. Niepokój i nadzieja towarzyszyły Yosukiemu, gdy łamał pieczęć i rozwijał list. Wewnątrz ujrzał starannie wykaligrafowane czarnym tuszem wersy haiku.

 

Wiosennym rankiem

odurzony ciosami

skrzydeł motyli

 

Zamknął oczy. Ciekawa gra słów, ciosami powinien zostać „uderzony” zamiast „odurzony”. Wyobraził je sobie i zrozumiał nagle znaczenie bycia odurzonym. Chwycił pędzel, papier – choć nie tak znakomitej jakości – i skreślił szybko kilka znaków, podyktowanych czymś, z czego nie zdawał sobie świadomie sprawy.

 

Tchnienie wiosny

zbudziło spragniony nadziei

kwiat śliwy

 

Przyłożył pieczęć i wręczył rulon oczekującemu posłańcowi. Nie minęła godzina, gdy posłaniec wrócił z kolejnym. Tym razem kaligrafia, choć wciąż doskonała, zdradzała niecierpliwość w krótszych i mocniejszych pociągnięciach pędzla.

 

O, piękny kwiecie

w ogrodzie uczuć moich

nie zbraknie wody

 

Do rulonu dołączona była mała gałązka z kwiatem gardenii. Daimyo poczynił niezwykle bezpośrednie wyznanie, gardenia, według mowy kwiatów, oznaczała skrywaną miłość. Jako pan mógł sobie pozwolić na coś takiego, Yosuki jednak wiedział, że nie może odpisać wprost. Byłoby to przejawem braku szacunku dla daimyo i jego nadrzędnej pozycji. Przelał więc na papier swoje obawy.

 

Zwykły kwiat śliwy

czy ma prawo zakwitnąć

u boku konwalii?

 

Zapieczętował rulon i przekazał posłańcowi. Miał nadzieję, że pan Suzurano nie obrazi się za przyrównanie go do konwalii. Chyba lubił ich zapach.

Oczekiwanie na posłańca z nowym listem było świetnym treningiem cierpliwości. Gdy wreszcie dotarł, Yosuki grzecznie podziękował, odebrał rulon, ponapawał się chwilę delikatnym zapachem i rozerwał ostrożnie pieczęć. Zawartość pochłonął wzrokiem.

 

Nie wybiera

rzucone wiatrem nasiono

ziemi gdzie spadnie

 

I dopisek:

„W pałacowym ogrodzie lada moment zaczną kwitnąć śliwy. Chciałbym, byś był pierwszym Kwiatem Śliwy, którego tam ujrzę. Nie musisz odpisywać. Wystarczy, że przyjdziesz. Będę czekał za trzy godziny, od chwili, gdy przeczytasz ten list.”

 

Zwolnił posłańca i poprosił służbę o przygotowanie kąpieli oraz szarego, jedwabnego kimona i spodni hakama. Starannie wymył całe ciało, wtarł odżywkę we włosy, ogolił się. I mimo że te wszystkie czynności wykonał już rano, po przebudzeniu, chciał wypaść przed panem Suzurano jak najlepiej. Użył delikatnych perfum, ubrał się, przypasał miecze i udał na spotkanie.

Ogród był ogromny, ale miał wskazówki, w której części szukać daimyo. Śliwy znajdowały się tradycyjnie w północno-wschodniej stronie. Dotarł tam i przystanął na moment. Ubrany w granatowe kimono pan Suzurano przechadzał się pod drzewami.

– Jestem, panie. – Pokłonił się, podchodząc do niego.

– Pierwszy kwiat śliwy w moim ogrodzie – powitał go z radością. – Yosuki-san, tak się cieszę, że przyszedłeś.

– Nie mógłbym nie przyjść, panie – odrzekł. Daimyo ujął jego dłoń i przyciągnął ją na wysokość piersi.

– Hiroyo, nie „panie” – szepnął, nachylając się ku niemu. – Wiem, że darzysz mnie wielkim szacunkiem i na początku nie będzie ci łatwo, ale zwracaj się do mnie po imieniu, proszę.

Pogładził kciukiem palce Yosukiego i uśmiechnął się, widząc jak ten stara się ukryć speszenie.

– Dobrze… Hiroyo-sama.

– Przepraszam, wtedy w pałacu byłem zbyt bezpośredni. Zachowałem się niewłaściwie, wystraszyłem cię moim zuchwałym pytaniem.

– Hiroyo-sama, możesz mnie pytać, o co zechcesz – odrzekł, zdecydowanym tonem. – Gdy ujrzałem cię po raz pierwszy, wiedziałem że w przyszłości to dla ciebie będę musiał zrobić wszystko co rozkażesz i pomyślałem, że spotkało mnie wielkie szczęście. Od tego czasu, ćwicząc mieczem wyobrażałem sobie, że bronię twojego honoru i zrobiłem duże postępy.

– Znakomicie władasz bronią, już dawno to dostrzegłem. Twój miecz nie jest dekoracją u boku, jest w nim twoja silna i odważna dusza.

– Mój miecz i moja dusza należą do ciebie, Hiroyo-sama. – Skłonił się.

 

***

 

– Od strony klanu Kashima na razie nic nam nie grozi, po ostatniej bitwie nie zaatakują. Nasz szpieg pokręcił się po ich zamku, ze zdobytych informacji wynika, że trudno będzie podbić tę twierdzę, prawdopodobnie kosztowałoby nas to utratę zbyt wielu wojowników, na co w obecnej sytuacji nie możemy sobie pozwolić. Bardziej opłaca się zawrzeć z nimi sojusz. Przysłali dyplomatów zapewniających, że chcą pokoju i są skłonni zaoferować rękę jednej z córek głowy rodu Kashima, by ślub z naszym panem był gwarancją przyjaźni między klanami – Inamoto-san skłonił się i usiadł z powrotem.

Asagao podparł brodę ręką w dość nonszalanckiej pozie i rzucił:

– Nie ufałbym im. Zaatakowali nas bo ich pan poczuł się urażony, Bóg jeden wie czym, a teraz nagle chce by Suzurano-sama został mężem jego córki. Zadaliśmy im duże straty, na pewno szukają tylko okazji do zemsty. Sojusznik, który w krytycznej chwili wbije ci nóż w plecy, jest gorszy od wroga. Nie zdziwiłbym się, gdyby owa córka, której rękę ofiarowują, okazała się świetnie przeszkoloną kunoichi. A tych dyplomatów chętnie bym ściął.

Zebrani, aczkolwiek niechętnie, przyznali Asagao rację. Klan Kashima miał aż nadto motywów, by pielęgnować w sobie nienawiść. Hiroyo uśmiechnął się lekko, Asagao świetnie ujął w słowa to, o czym sam myślał.

– Suzurano-sama, moglibyśmy ich zaatakować, jeśli kupimy od południowych barbarzyńców więcej nowej broni. – Mihito-san, daleki krewny pana Suzurano, skłonił się, zabierając głos. – Statek z nowym ładunkiem prawdopodobnie wkrótce przybędzie. Tsuyoi-san na pewno przekona ich, by sprzedali broń właśnie nam.

– Przekonam – Asagao szybko wszedł mu w słowo. – Ale muszkiety przydadzą się bardziej do obrony w otwartym polu, niż do zdobywania zamku.

– To prawda.

– Z drugiej strony, trzeba przyjrzeć się północy. – Głos zabrał generał Ritsuko. – Chłopi skarżą się, że zdarzają się napaście. Klan Chimei jest w fazie intensywnych tarć wewnętrznych, po śmierci ich daimyo, wciąż nie mogą dojść do porozumienia, kto ma zostać następcą. Prawdopodobnie będzie nim Hotori-san i nie jest to dla nas dobra wiadomość.

– Wyślijmy tam dodatkowych szpiegów. Może nawet skrytobójcę, który uniemożliwi Hotoriemu objęcie władzy.

– To jest dobry pomysł.

 

***

 

Wiosna wdarła się szturmem i zawładnęła ogrodem. Trawniki pokryła soczysta zieleń, woda w strumykach pojaśniała i nabrała przejrzystości tak, że mogli podziwiać złociste karasie, o czerwonozłotych łuskach, błyszczące w słonecznych promieniach za każdym razem, gdy podpływały do powierzchni. Spacerowali pod całkowicie obsypanymi różowym kwieciem drzewami.

– Wyobraź sobie, że klan Kashima chciałby mnie zeswatać z córką ich przywódcy – powiedział nagle pan Suzurano. – Całe szczęście, że Asagao od razu uargumentował, czemu sojusz z Kashimą jest zły, bo mojego tłumaczenia, dlaczego ich dziedziczka mnie nie interesuje, nasza rada mogłaby nie przyjąć tak łatwo.

– A jakie jest twoje wytłumaczenie, panie? – zapytał Yosuki.

– Córka rodu Kashima nie spełnia moich wymagań. Nie jest honorowym, oddanym, młodym i pięknym samurajem – szepnął mu do ucha.

– Droczysz się ze mną, Hiroyo-sama.

Zaśmiał się cicho w odpowiedzi.

– Jednak przydałby się dobry sojusznik. Hotori Chimei udaremnił zamach i oficjalnie objął już przewodnictwo klanu. Gdy tylko umocni pozycję, zacznie podboje. Jest bardzo ambitny, na nasze szczęście też przepełniony pychą i może nas nie doceniać. Bo w to, że w ciągu roku rozpocznie z nami na wojnę, nie wątpię – westchnął. – Na pewno podejrzewa, że zabójca mógł zostać wysłany przez nas.

– Rozumiem. Chimei jest ponad dwukrotnie liczniejszy niż klan Suzurano, będziemy musieli pokonać ich taktyką.

– Wierzę, że nam się uda. Asagao-san wraz z generałami Ritsuko i Mihito opracowują strategię na wypadek wojny. Na szczęście, mamy duże wsparcie w naszych ashigaru. Odkąd kilka lat temu, za radą Asagao obniżyłem podatki do niezbędnego minimum, uważają mnie za najlepszego daimyo w Japonii.

– Jesteś najlepszym daimyo w Japonii, Hiroyo-sama.

Pan Suzurano przymknął oczy i wciągnął do płuc pachnące powietrze. Zatrzymali się pod rozłożystą śliwą. Położył dłoń na ramieniu Yosukiego a drugą dotknął jego policzka.

– Cieszę się, że tak uważasz – powiedział.

Zerwał się wiatr, płatki posypały się z drzew, tworząc różową burzę, spomiędzy której wyłoniła się wysoka postać Tsuyoi Asagao. Przystanął, widząc Yosukiego w objęciach daimyo.

– Hiroyo-san, wybacz, że muszę ci przerwać chwile uniesień, ale pojawiła się ważna kwestia, wymagająca twojej szybkiej decyzji – powiedział głośno, aby obaj usłyszeli.

– Przepraszam cię, Yosuki-san, za brak taktu mojego doradcy i przyjaciela – odrzekł równie głośno Hiroyo, niechętnie wypuszczając go z objęć.

– Wyłącznie doradcy i przyjaciela, nikim więcej nie jestem – dodał sarkastycznie, obserwując Yosukiego, który skłonił się na powitanie.

– Czy „ważną kwestią wymagającą mojej szybkiej decyzji” jest definiowanie naszych wzajemnych relacji?

– Nie, o tym możemy porozmawiać później. Chodzi o handel z Europejczykami. Ich statek wkrótce przybije do brzegu.

– Rozumiem – spoważniał. – Wróć do pałacu i powiadom wszystkich, że za chwilę będę.

– Tak zrobię. – Ukłonił się i odszedł.

Hiroyo popatrzył na Yosukiego z tęsknotą.

– Będę musiał wyjechać.

– Wiem.

Uścisnął jego dłoń i szepnął do ucha:

– Wrócę najszybciej jak się da. Czekaj na mnie, Yosuki.

 

***

 

Yosuki wychylił czarkę wody. Właśnie zakończył kilkugodzinny trening, uczył młodych chłopców początków sztuki kenjitsu. Oprócz ćwiczeń z techniki, opowiadał im o tym, że muszą w duszy wiedzieć, dlaczego walczą. Myśleć o swoim panu i pamiętać, że odwaga bierze się z lojalności i poświęcenia. Że gdy będą gotowi oddać własne życie, bez żalu, wtedy dopiero będą mogli stać się samurajami.

Wrócił do domu, rozmyślając, jak bardzo brakuje mu spotkań w ogrodzie. Minął już ponad tydzień, odkąd daimyo wyjechał. I niecałe dwa miesiące od bitwy z klanem Kashima. Na pozór nie zmieniło się wiele, ale wewnątrz czuł, że zmieniło się wszystko. Życie nabrało smaku, o którym wcześniej nie miał pojęcia.

Przed wejściem spotkał posłańca, który pokłonił się i wręczył list ze znajomą pieczęcią. Zdjął buty, poprosił, by nikt mu nie przeszkadzał, usiadł w pokoju i rozłożył papier. Tym razem nie był to rulon z haiku, a długi, zapisany drobnymi, starannymi znakami list.

 

„Drogi Yosuki-san,

Tu, na południu, wiosna jest w pełnym rozkwicie. Śliwy utraciły kwiaty, a wiśnie są oszałamiająco piękne tego roku, jednak oglądane bez Ciebie tracą większość magii. Gdy piszę te słowa, jeszcze nie wiem, jak potoczą się interesy. Asagao-san nalegał na jak najszybszy wyjazd, lecz statek z południowych mórz przybędzie dopiero jutro. Dzięki temu mam czas, by wyjaśnić Ci parę kwestii. Jeszcze raz przepraszam za zachowanie Asagao-san wtedy, w ogrodzie, gdy zamiast uszanować naszą chwilę, oddalić się i wrócić później, przerwał ją. Tu i teraz opowiem Ci naszą historię, abyś zrozumiał zachowanie Asagao i wybaczył mu, że jest jaki jest (choć on sam nigdy o wybaczenie Cię nie poprosi).

Asagao urodził się w szanowanym rodzie, jako najmłodszy syn znakomitego samuraja (bliskiego przyjaciela mego ojca, z zaprzyjaźnionego klanu), który w późnych latach życia pojął za drugą żonę kobietę przybyłą na statku ze znajdującej się za dalekimi wodami Europy. Była ona matką Asagao, po niej ma szare oczy, włosy koloru dojrzałych kasztanów i charakter. Od niej też nauczył się języka południowych barbarzyńców, dzięki czemu jest nieoceniony przy handlu z nimi. Sytuacja w klanie i zazdrość starszych braci o Asagao zmusiły jego ojca, by oddał go w miejsce, gdzie będzie bezpieczny. Mój ojciec zgodził się adoptować Asagao, który przybrał nazwisko Tsuyoi, oznaczające: „wytrzymały, odporny, intensywny”. Taki właśnie jest. Gdy Asagao przybył do klanu Suzurano miałem dziesięć lat i nagle starszego brata, wyglądającego i zachowującego się inaczej, niż wszyscy. W tamtych czasach nie kontaktowaliśmy się często, choć Asagao zawsze był dla mnie życzliwy i pomocny. Ja przechodziłem wyczerpujące, codzienne szkolenie, on był już pełnoprawnym samurajem, uczył się od mojego ojca polityki i dowodzenia. Okazało się to błogosławieństwem, gdyż w chwili śmierci ojca i przejęcia obowiązków daimyo, miałem zaledwie piętnaście lat i niemal zupełny brak doświadczenia. On poprowadził mnie za rękę, choć ryzykował własnym życiem. Niektórym nie podobało się, że adoptowany pół-barbarzyńca ma wpływ na zarządzanie prowincją. Nie wywierał na mnie nacisków ani nie uzurpował władzy dla siebie. Dbał, bym uczył się i rozumiał mechanizmy dobrego zarządzania i dowodzenia, abym któregoś dnia sam podejmował dobre decyzje. Radził też jak postępować w sprawach wewnątrzklanowych, byli tacy, którzy chętnie by się mnie pozbyli. Udaremnił dwa zamachy na moje życie. Tylko dzięki niemu podołałem obowiązkom i zawsze będę mu za to głęboko wdzięczny. Lecz o ile w sprawach prowadzenia bitew, polityki czy handlu zawsze się z nim zgadzałem, to kwestie zachowania, wyrażania uczuć, poglądu na życie, hierarchii wartości mamy odmienne. Nieraz mnie zaskakiwał słowami, których nie usłyszałbyś nigdy z ust żadnego innego samuraja. Wybacz więc mu, przez wzgląd na to, jak mi pomógł i to, że bez Asagao-san, klan Suzurano nie byłby tym czym jest, być może nie istniałby w ogóle.

Tradycją stało się, że gdy myślę o Tobie, uczucia, które mnie wypełniają, znajdują ujście w haiku. Proszę, abyś nie poczytał sobie dzisiejszego za impertynencję, pełnia wiosny i wschodzący właśnie księżyc wyzwalają we mnie coraz większą śmiałość

 

Oceanu przypływ

fale jedwabnej rozkoszy

ciasno splecione ciała

 

Proszę, dbaj o siebie,

Twój Hiroyo”

 

Przeczytał list, doceniając zaufanie jakim został obdarzony, choć nie czuł się osobą godną by znać polityczne tajemnice. Wiedza, która nie została przeznaczona dla jego oczu i umysłu nieco go przerażała. Za to myśl, którą daimyo zawarł w kilku słowach haiku, uderzyła go. I uruchomiła obszary wyobraźni, o których istnieniu nie miał pojęcia. Skorzystał kiedyś z usług kurtyzan, ale kobiety, istoty mniej doskonałe, uległe i mające tylko na celu zadowolenie mężczyzny, nie pociągały go. Za to wizja pełnego zespolenia z ciałem i duszą kogoś tak doskonałego jak pan Suzurano…

– Oszaleję przez ciebie, Hiroyo-sama – szepnął, zamykając oczy. Spróbował oczyścić umysł i pogrążyć się w medytacji, ale własne ciało go nie chciało słuchać. Każdy nerw na skórze płonął.

Wyszedł na zewnątrz. Po niebie przetoczył się głuchy pomruk. Zerwał się silny wiatr i po chwili lunęły grube krople deszczu. Słońce chyliło się powoli ku zachodowi i podświetlało burzowe chmury na upiorny, czerwony kolor. Chłodne krople smagały skórę Yosukiego, przynosząc chwilowe ukojenie. Stał, moknąc w deszczu i rozmyślał. Wszystkie myśli same, uparcie, krążyły wokół jednego tematu. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się w taki sposób utracić kontroli nad umysłem. Ale, skoro wszystkie myśli wypełniał jego pan, to chyba nie było w tym nic niezgodnego z etyką samuraja – doszedł do uspokajającego wniosku. Pomiędzy kolejnymi grzmotami usłyszał stukot kopyt. Koń zarżał, zatrzymał się przed domem, a skryty pod płaszczem i trójkątnym kapeluszem jeździec zeskoczył i podszedł szybkim krokiem. Uniósł głowę i Yosuki pomyślał, że jego stęskniony umysł płata mu wyjątkowo złośliwego figla.

– Czyżbyś już zapomniał, jak wyglądam?

– Hiroyo-sama? Niespełna kilka godzin temu otrzymałem twój list, jak się znalazłeś przed moim domem? – powiedział, wciąż nie dowierzając oczom ani uszom.

– Jeśli mnie wpuścisz do środka, to postaram się wyjaśnić tę kwestię.

– Oczywiście – Yosuki zaprosił go, polecił służbie zająć się koniem, przynieść koce, rozpalić ogień i nie przeszkadzać. Przygotowaniem herbaty zajął się sam, podczas gdy pan Suzurano ogrzewał się przy palenisku.

– Parę chwil po tym jak wysłałem posłańca z listem, rozpętała się potężna burza – zaczął, biorąc z rąk Yosukiego parującą czarkę. – Morze ogarnął sztorm. Europejski statek nie miał dużych szans, rzuciło go na poszarpane skały. Poszedł na dno z całym towarem. Ciemno, fala była zbyt wysoka, nie mogliśmy wiele zrobić. Asagao zadecydował, że najlepiej będzie przeczekać burzę, załadować nasze srebro, ryż i tkaniny gdy wszystko się uspokoi, by nie narażać nas na niepotrzebne straty. Poleciłem mu, żeby tak właśnie zrobił i udzieliłem pełnomocnictwa. Sam postanowiłem nie czekać na koniec burzy, wskoczyłem na konia i oto jestem.

– Hiroyo-sama, to bardzo nieroztropne. Głowa klanu samotnie przemierzająca taki dystans, wolę nie myśleć, co by się stało, gdybyś spotkał wrogów na swej drodze.

Pan Suzurano zmrużył oczy i popatrzył na niego zagniewanym wzrokiem.

– Wziąłem miecz i dwóch strażników ze sobą. Jak widzisz, dałem radę.

Mierzyli się obaj spojrzeniami przez dłuższą chwilę. Yosuki w końcu przerwał złowrogą ciszę.

– Przyjechałeś dla mnie? – zapytał wprost. Gniew w oczach daimyo stopniał.

– Tak – odparł krótko, przenosząc wzrok na trzymaną w dłoniach czarkę.

Yosuki wstrzymał na chwilę oddech.

– Dziękuję. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że znów mogę cię widzieć, Hiroyo-sama – szepnął.

– To wszystko, co chciałbyś mi powiedzieć?

Zmieszał się.

– Czytałem uważnie twój list. Doceniam zaufanie, jakim mnie obdarzasz. A jeśli chodzi o haiku…

– Tak? – uniósł pytająco brwi.

– Twoje słowa sprawiły, że musiałem wyjść na zewnątrz i pozwolić by krople deszczu ukoiły moje ciało, gdyż ciebie, Hiroyo-sama, nie śmiałem się spodziewać.

– Ale jestem – szepnął miękko.

– Powinieneś zdjąć mokre ubranie – Yosuki wstał i nachylił się nad nim. – Pozwól mi, proszę.

Pozwolił.

 

 

2. Miecz jest duszą samuraja

 

Asagao zmrużył oczy. Od jakiegoś czasu podejrzewał, że kręci się tu szpieg. Cień, który mignął dla niewprawnego oka niezauważenie, potwierdził jego obawy. Nie dał znać po sobie, przeszedł dalej korytarzem, tylko prawa dłoń powędrowała po krótki miecz. W chwili, gdy mijał drewniane kolumny podtrzymujące strop, jednym ruchem, lekko jakby wyrzucał zbędny papier, wyciągnął wakizashi i rzucił nim. Charakterystyczny, miękki dźwięk powiedział mu, że nie spudłował. Przewidując ruch przeciwnika odskoczył do tyłu, dobywając jednocześnie katany. Przez miejsce, gdzie przed chwilą stał, przeleciała garść shurikenów, wbijając się w przeciwległą ścianę. Czyste cięcie kataną dokończyło dzieła. Zamaskowany, ubrany na czarno szpieg upadł w powiększającą się szybko kałużę krwi. Asagao wyrwał sterczący z jego uda wakizashi i przeszukał ciało.

 

***

 

Pan Suzurano wstał i powiódł wzrokiem po obecnych.

– Nadeszła jesień, cesarski wysłannik ma przybyć wkrótce. Niegrzecznie byłoby, gdybym nie przyjął go osobiście. Jednak sprawa handlu z południowymi barbarzyńcami pozostaje istotną kwestią. Poprzedni statek zatonął, pozbawiając nas szans na ważną transakcję. Bogowie nad nami czuwali i od czasu wojny z Kashimą nikt nie próbował nas atakować, jednak ten stan nie potrwa długo, znowu w zamku pojawiają się szpiedzy. Aby mieć szansę odeprzeć atak licznego klanu Chimei potrzebujemy nowej broni. Towary są przygotowane, statek przypłynie wkrótce, zatem w moim imieniu transakcji dokona Tsuyoi Asagao-san. Znając doskonale język przybyszy oraz sytuację naszego klanu, wierzę, że poradzi sobie z tym zadaniem znakomicie.

Asagao wstał i pokłonił się przed zebranymi.

– Dziękuję za okazane zaufanie, Suzurano-sama. Tak, poradzę sobie z pewnością, jednak czas jest bardziej niebezpieczny niż wiosną, pół roku temu, więc prosiłbym aby pojechali ze mną dobrze wyszkoleni wojownicy.

– Oczywiście, Tsuyoi-san. Otrzymasz najlepszych i najzręczniejszych szermierzy.

– Wspaniale. – Pokłonił się jeszcze raz. – Myślę, że Umete-kun jest jednym z takowych i na pewno świetnie by się spisał, gdyby doszło do walki. Wszyscy tu zebrani chyba mogą zaświadczyć o jego odważnej duszy i sprawnym mieczu.

Pan Suzurano zamilkł na chwilę.

– Wydam odpowiednie polecenia – powiedział krótko. – Dziękuję wszystkim za przybycie i mądre rady. Tsuyoi-san, zostań proszę, aby omówić kilka szczegółów.

Zebrani pokłonili się i udali do wyjścia.

– O jakich szczegółach chcesz mówić, Hiroyo-san? – zapytał, a w jego szarych oczach błyskały ogniki rozbawienia.

– Asagao, znam cię wiele lat – zaczął chłodnym tonem. – Jaki jest twój prawdziwy motyw?

– Taki jak powiedziałem. Potrzebuję ludzi potrafiących się posłużyć mieczem, w razie zasadzki po drodze. Twój Yosuki akurat to potrafi – odparł, uśmiechając się. Hiroyo zmrużył oczy.

– Jeśli zamierzasz wyrządzić mu jakąś krzywdę…

– Nic z tych rzeczy. Myślę, że dobrze zrobi ci rozłąka z nim, lepiej, żeby cesarski wysłannik nie nakrył was w czułych objęciach. Można powiedzieć, że robię to dla ciebie. I dla niego. Od ponad pół roku myślisz tylko o schadzkach z nim, starasz się nie wysyłać go w miejsca, gdzie może czyhać śmierć. Jego miecz w końcu zaśniedzieje.

Westchnął ciężko wiedząc, że w słowach Asagao jest dużo racji. Bał się, że mógłby stracić Yosukiego. Wpuścił lęk do swojego serca, a to uczucie nie miało nigdy prawa tam zagościć.

 

***

 

Konie zwolniły tempo, teren był grząski, miejsce wyglądało na idealne na zasadzkę. Asagao skinął głową. Yosuki zrozumiał, zrównał z nim konia i obaj stępem posuwali się na przedzie, bacznie lustrując okolicę. Yosuki wiedział, że jego obecność tu była życzeniem Asagao, dowódca wyraźnie go obserwował, jakby sprawdzał pod kątem użyteczności. Mimo to przez całą drogę nie zamienili ani słowa. Czuł się nieco niezręcznie. Od czasu gdy zbliżył się do pana Suzurano, Asagao stał się jeszcze bardziej szorstki i oschły. Z ulgą zatem powitał widok majaczącego na horyzoncie celu podróży, portowego miasta Nagasaki.

Cieszył się, że to nie na nim spoczywa ciężar handlowania z południowymi barbarzyńcami. Miasto ze swym gwarem i tłumnie przemieszczającymi się kupcami różnych nacji przytłaczało go. Marzył o chwili, gdy będzie mógł usiąść z panem Suzurano w ciszy, w ogrodzie. Tymczasem wraz z kilkoma towarzyszami pomagali Asagao. Musiał przyznać, że czuł podziw dla swobody, z jaką Tsuyoi-san rozmawiał z kupcami w dziwnym języku i dla jego skuteczności. Wszystkie towary zostały wymienione w dwa dni. Yosuki raczej starał się stronić od hałaśliwych barbarzyńców, którzy na każdym kroku próbowali mu wciskać srebrne krzyżyki, krzycząc „domine jesus christ”. Zauważył, że Asagao nosił na szyi taki krzyżyk i zastanawiał się, co to oznacza.

Wrócili do wynajętych kwater, ciesząc się, że rankiem wyruszą w drogę powrotną z całkiem pokaźnym zapasem nowych muszkietów, chińskiego jedwabiu i porcelany. Jednak Yosuki najbardziej cieszył się z tego, że za parę dni zobaczy swojego pana.

Wartownik powiadomił, że nadszedł posłaniec z listem. Asagao, sądząc że któryś z kupców zgłasza zastrzeżenia do towaru, wyszedł do niego.

– Pokaż to – rzucił szorstko. Posłaniec ukłonił się głęboko

– Szanowny pan wybaczy, ale muszę dostarczyć do rąk własnych pana Umete. To polecenie wydał Suzurano-ouji-sama.

– Przykro mi, ale tutaj polecenia wydaję ja. – Wyszarpał zwój z rąk posłańca. – Nie zamierzam ryzykować, że ktoś zastawił w ten sposób pułapkę. Możesz to przekazać panu Suzurano, o ile list jest naprawdę od niego. Odejdź.

Złamał jednym ruchem pieczęć i rozwinął zwój. Od jednego rzutu okiem poznał charakterystyczną kaligrafię Hiroyo. Przeczytał na głos:

 

Wypełniam czas

układając chryzantemy--

przed oczyma mam kwiat śliwy

 

– Co za bzdury – mruknął, ze złością.

– Czy ten list był adresowany do ciebie, Tsuyoi-san? – Usłyszał pytanie, zadane lodowatym tonem. W progu stał Yosuki i mierzył go osobliwym spojrzeniem.

– Nie. Trzymaj. – Wręczył mu list, nie siląc się specjalnie na grzeczność. Yosuki starannie złożył papier i schował z czcią na piersi. Po czym przeniósł z powrotem zdeterminowany wzrok na twarz Asagao. Powoli sięgnął dłonią do miecza. Asagao widząc to, przewrócił oczami.

– Nie wyciągaj tego. Nie czas i miejsce na zabawy.

– Złamałeś pieczęć, otworzyłeś i przeczytałeś list, którego pan Suzurano nie adresował do ciebie. Ośmieliłeś się jeszcze skrytykować jego treść – powiedział spokojnym, zimnym tonem. – Mimo że jesteś dowódcą, moim podstawowym obowiązkiem jest bronić honoru pana Suzurano.

– Czy ty też postradałeś zmysły, tak jak i twój pan? – parsknął. W odpowiedzi Yosuki jednym ruchem dobył miecza. Ostrze zalśniło niebezpiecznie, tuż przed twarzą Asagao. Wykonał zgrabny unik, dotykając rękojeści własnej broni i zapytał:

– Przemyślałeś konsekwencje swojego czynu, Umete-kun? Chcesz zabić głównego doradcę daimyo, człowieka, który przez kilka lat go prowadził za rączkę i pokazywał, jak zarządzać tym wszystkim? Jego najbliższego przyjaciela? Naprawdę przypuszczasz, że ucieszyłby się z mojej śmierci i pochwalił cię za rzekomą obronę jego honoru? Wierz mi, Hiroyo nie ma przede mną tajemnic. O tym, że się w tobie zakochał wiedziałem wcześniej, niż ty. I setki razy prosił mnie o wyrażanie opinii na temat listów, które napisał czy otrzymał.

– Widziałeś całą naszą korespondencję?

Asagao uśmiechnął się lekko.

– Nie, nie martw się, nie czytywałem waszych wyznań miłosnych. Nie obchodzą mnie one. Ten musiałem sprawdzić ze względu na to, że jesteśmy na obcym terenie i nie należy ślepo ufać posłańcom. Nigdy nie wiesz, czy list naprawdę pochodzi od człowieka o którym mówi posłaniec i czy nie jest nasączony trucizną.

Yosuki mierzył go jeszcze chwilę wzrokiem i schował miecz, nacinając przed tym lekko własny palec.

– Przepraszam, Tsuyoi-san – powiedział, patrząc w duże, szare oczy. – Myślałem, że chciałbyś zająć to miejsce w duszy pana Suzurano, które on przeznaczył dla mnie. Myliłem się.

Po szarych tęczówkach przebiegł dziwny cień. Nic nie odpowiedział.

 

***

 

Droga powrotna wydawała się Yosukiemu jeszcze gorsza. Słyszał, że Tsuyoi-san w swej oryginalności ma własną interpretację niepisanego kodeksu samuraja i zastanawiał się, czy ta interpretacja dopuszcza wbicie miecza w plecy członka własnego klanu, za zbyt zażyłe stosunki z panem. Myśli o potencjalnym niebezpieczeństwie ze strony Asagao zostały jednak zastąpione przez niebezpieczeństwo znacznie bardziej realne. Wstrzymał wierzchowca i dał znak dłonią, by Asagao i jadąca kawałek za nimi karawana się zatrzymali. Trzask gałęzi się powtórzył, tym razem bliżej. Yosuki zeskoczył z konia i wykonał półobrót, chwytając oburącz miecz. Płynnym ruchem zakreślił łuk poprzez najbliższą kępę krzaków i jednym, szybkim cięciem rozpołowił próbującego ruszyć do ataku złodzieja. Nie łudził się, że ów jest w pojedynkę, stojąc nad zwłokami i pozornie przyglądając się im, obserwował tak naprawdę skąd nadejdzie kolejny ruch. Pojawił się równocześnie z wielu stron, spomiędzy drzew wychynęły zamaskowane postacie, Yosuki naprędce zliczył jedenastu. Ich na przedzie było tylko dwóch, on i Asagao, ale teraz już nie było odwrotu. Zresztą, odwrót byłby niehonorowy. Młody wojownik nabrał w płuca powietrza, wydał donośny okrzyk i uderzył mieczem pierwszego, który nadbiegł. Zanim dosięgnął Yosukiego padł, bryzgając krwią z rany sięgającej od ramienia do pasa. Kolejnych dwóch skoczyło na niego, lecz zdążył rzucić się na ziemię, obrócić się i z tej pozycji ciąć po nieosłoniętych łydkach, niszcząc ścięgna. Błyskawicznie wstał, parując cios spadający z góry, był ułamek sekundy szybszy od napastnika i kopnął go z całej siły kantem obutej stopy, łamiąc piszczel. Kątem oka dostrzegł, że trzech rzuciło się na Asagao. Cichy świst z tyłu był ostrzeżeniem, samuraj pochylił się nisko i cios mający odciąć jego głowę ugodził drzewo, opóźniając agresora o cenną chwilę, która kosztowała go utratę żołądka i jelit. Kolejnych dwóch widząc, co się dzieje, porzuciło miecze i ruszyło pędem w las. Yosuki odwrócił się i zobaczył w odległości kilkunastu kroków wymierzoną w swoją pierś lufę arkebuza. Wróg nacisnął spust, zanim samuraj zdołał cokolwiek zrobić. Potężny huk wstrząsnął powietrzem, wszystko rozbłysło naraz i powoli zgasło.

– Wybacz mi, Hiroyo-sama – szepnął. Silny ból w prawym boku sprawił że zachwiał się i osunął na kolana.

„Spudłował z takiej odległości?” – przemknęło mu przez głowę. Dotknął bolącego miejsca. Dłoń miał całą we krwi, ale żył. Za to arkebuz leżał na ziemi a z piersi strzelca sterczał czubek ostrza. Zdumiony napastnik nie pojął do końca co się stało, ale nie dane mu było pojąć, gdyż jego głowa w akompaniamencie cichego świstu, stoczyła się z szyi.

– Wytrzymaj, Yosuki-kun. To chyba tylko draśnięcie. – Usłyszał nad głową. Zrozumiał. Asagao rzucił krótkim mieczem, w ostatniej chwili przebijając napastnika.

– Wspaniała technika, Tsuyoi-san – powiedział z nutą podziwu, próbując się podnieść. Nie dał rady. Asagao pomógł mu, po drodze zabierając niepotrzebną już bezgłowemu złodziejowi broń, i doprowadził ostrożnie do reszty karawany. Tam prowizorycznie opatrzył ranę.

– Pojedziesz wozem, razem z towarami. Nie nadajesz się na jazdę konno – zadecydował.

– Dziękuję – wyszeptał i stracił przytomność.

 

***

 

Miał wrażenie, jakby wracał z bardzo dalekiej podróży. Ciemność powoli rozpraszała się, ustępując miejsca coraz jaśniejszemu światłu. Na jego tle majaczyły dziwne cienie, które wreszcie zlały się w jeden, konkretny kształt.

– Hiroyo-sama…

Kształt się przybliżył, zarysował wyraźniej i pogłaskał ostrożnie po policzku.

– Yosuki-san, wreszcie do mnie wróciłeś.

Ostrość wzroku powoli zogniskowała się na nachylającej się nad nim twarzy. Twarzy bladej i bardzo zatroskanej.

– Gdzie jestem?

– W zamku. Przywieźli cię nieprzytomnego trzy dni temu. Straciłeś dużo krwi.

Rozejrzał się. Białe ściany shoji, oprawione w ciemne drewno, odgradzały ich od reszty pałacu i świata. Futon, na którym leżał, był wygodny, przyjemny w dotyku. Jedwab? Uśmiechnął się słabo.

– Jesteś dla mnie zbyt dobry, Hiroyo-sama.

– Nie, nie jestem. Nigdy nie powinienem się zgodzić na plan Asagao. Podejrzewałem, że może chcieć cię skrzywdzić, ale uśpił moją czujność. Lecz nie obawiaj się, nic złego z jego strony już ci nie grozi. Zwolniłem go ze stanowiska doradcy i służby w klanie Suzurano.

Yosuki poruszył się niespokojnie.

– Asagao-san mnie nie skrzywdził. Uratował moje życie, gdyby nie on, kula przebiłaby mi serce.

Hiroyo zamilkł. Uświadomił sobie, że popełnił błąd.

 

***

 

– Wysłałeś go na śmierć, chociaż mi przysięgałeś, że nie taki był twój plan. Zaufałem ci, a ty mnie zawiodłeś. Nie mogę w tej sytuacji traktować cię jako brata i przyjaciela.

Asagao patrzył na niego, nic nie mówiąc. Idealny wojownik, nie wahający się oddać życia za honor, przestrzegający drogi samuraja, opanowany i uprzejmy Suzurano Hiroyo zniknął. Przed nim stał mężczyzna zdeterminowany i jednocześnie przerażony. Pierwszy raz widział go tak wzburzonym.

– Nie chcę również, byś mi doradzał. Ze względu na twoje zasługi, możesz jeszcze jakiś czas przebywać w pałacu, ale nie wolno ci zbliżyć się do Yosukiego. Nie waham się użyć miecza bez ostrzeżenia, jeśli ujrzę cię w jego pobliżu.

– Będzie jak rozkażesz, Suzurano-ouji-sama – odparł, uśmiechając się gorzko.

 

Patrzył w ślad za kasztanowłosym jeźdźcem na karym koniu. Jego włosy wciąż były związane i ciasno splecione z tyłu głowy, symbolizując podległość panu Suzurano. Hiroyo przepraszał za swój błąd długo, ale Asagao podjął już decyzję. Nie dziwił mu się. Czuł pewnego rodzaju ulgę, że nie poczuł się urażony na tyle, by zostać roninem i obiecał powrócić. Jednak dziwne, złe przeczucie szeptało, że widzi go po raz ostatni.

 

***

 

– Klan Chimei przygotowuje armię, by zaatakować nas od strony północnej. Panie Suzurano, musimy uderzyć, zanim przejdą przez wąskie gardło przełęczy. Mają przewagę liczebną.

– Dziękuję, Inamoto-san. Generale Ritsuko, a jakie jest pańskie zdanie?

Generał pochylił się nad mapą.

– Ashigaru muszą być przygotowani i mieć kogoś, kto ich poprowadzi. Generał Mihito, jako krewny pana Suzurano wzbudza w nich największy, po daimyo, szacunek, wydaje mi się, że będzie najlepszy w tej roli. Mamy trzysta muszkietów, które najlepiej będzie dać ashigaru i wykorzystać u wejścia do doliny. Wrogowie nie spodziewają się, że jesteśmy w ich posiadaniu. Wojska powinny zająć pozycje na zboczu góry, chroniąc łuczników i wspierając muszkieterów. Łucznicy na koniach w razie potrzeby dostaną się na tyły wroga. Jeśli, jak donoszą szpiedzy, siły Chimei faktycznie nadejdą stąd, zablokujemy ich od przodu a nasi łucznicy osłabią flanki.

– To dobry plan.

– Zgadzam się, przedyskutujmy formacje łuczników.

Daimyo wrócił myślami do zakończonej przed paroma chwilami narady. Bez Asagao dużo trudniej było zatwierdzać decyzje, jemu ufał w sprawach strategicznych bez zastrzeżeń. Teraz każde posunięcie musiał dokładnie analizować sam. Miał nadzieję, że mianowany na głównodowodzącego generał Ritsuko poradzi sobie. Ale niepokoiło go również jeszcze coś innego.

– Yosuki-san.

– Wzywałeś mnie, panie. – Pokłonił się. Mimo bliskiej więzi osobistej i częstego dzielenia sypialni, wciąż zwracał się do daimyo z szacunkiem, na poufałość pozwalając sobie tylko w wyjątkowych, intymnych momentach.

– Tak, wzywałem. Pewnie wiesz, że wojna z Chimei wybuchnie lada dzień. Chcę abyś podczas trwania walk ubezpieczał tyły.

Yosuki westchnął głęboko i zrezygnowany pokręcił głową.

– Dlaczego, Hiroyo-sama? Czy zawiodłem cię na polu bitwy? Czy nie ufasz już, że mój miecz jest wystarczająco ostry i sprawny?

– Zostałeś ranny.

– To było trzy miesiące temu. Rana dawno się zagoiła. Moim obowiązkiem jest dać z siebie wszystko, chronić ciebie i twoje ziemie nawet kosztem własnego życia. Nie chcę, jak tchórz, chować się za plecami innych. Pragnę wciąż być wojownikiem, wyróżniającym się na polu bitwy odwagą i sprawnością, przecież… przecież właśnie dlatego zwróciłeś na mnie uwagę, Hiroyo-sama – dodał. Głos nieznacznie mu zadrżał. – Ja nie boję się ryzykować życiem dla ciebie.

Spojrzał w oczy Yosukiego i zobaczył w nich żal i rozczarowanie. Rozumiał, młody samuraj chciał okazać jak ważny jest dla niego i był to jedyny sposób, w jaki potrafił udowodnić swoje uczucia.

– Może ty się nie boisz, ale ja się boję – odparł.

– Hiroyo-sama, wykonam każdy twój rozkaz, jakkolwiek by nie brzmiał. Ale moim obowiązkiem jest powiedzieć ci, że popełniasz błąd. – Pokłonił się.

Uśmiechnął się smutno i zerknął ponad jego ramieniem, sprawdzając czy ścianki shoji są szczelnie zasunięte.

– To samo mówił Asagao, dlatego wtedy nalegał by wziąć cię do Nagasaki. Ten błąd już popełniłem, Yosuki-chan – powiedział cicho zrezygnowanym, choć pełnym czułości tonem. – Drżę na myśl, że mogłoby ci się coś stać. I choć to ty przysięgałeś mi wierność, posłuszeństwo i że będziesz mnie bronił do ostatniego tchu, to nie chciałbym żyć dalej, bez ciebie.

 

***

 

Mgła powoli opadała, nad górami wschodziło słońce. Zajęli wyznaczone pozycje na zboczach góry, po obu stronach przełęczy. Odległy tętent kopyt zakłócił ciszę poranka. Daleko, na horyzoncie, pierwsze promienie odbijały się od mieczy nadciągającej kawalerii wroga. Trwali nieruchomo, w oczekiwaniu na rozkaz generała, jedynie konie niecierpliwie przestępowały z nogi na nogę. Zielone flagi powiewały dumnie ostrzegając Chimei, że klan Suzurano przygotował odpowiedź. Echo niosło zwielokrotnione okrzyki bojowe obu stron.

U wejścia doliny w dwóch szeregach stali ashigaru, uzbrojeni w muszkiety, osłaniani przez piechotę z włóczniami. Na ich czele stał Mihito-san. Chimei nie spodziewali się muszkietów, inaczej nie zdecydowaliby się na atak przez przełęcz, nawet mimo przewagi liczebnej. Ale uformowany klin z niebieskimi proporcami był coraz bliżej. Padła komenda, pierwszy szereg złożył się do strzału. Kwik ranionych koni i dzikie okrzyki rozniosły się nad doliną, drugi szereg wystąpił naprzód i oddał strzał, w tym czasie pierwszy przeładowywał broń. Fala Chimei załamała się i wycofała poza zasięg muszkietów, wtedy generał dał znak łucznikom.

Yosuki, równocześnie z czterdziestoma samurajami z jego oddziału oraz oddziału stojącego po drugiej stronie zbocza, wyciągnął pokryty czarną laką łuk. Płynnym ruchem napiął cięciwę i wypuścił strzałę. A potem kolejną. I kolejną. Niebieskie proporce Chimei zachwiały się, ładnie rozciągnięta formacja ostrzeliwana od frontu z muszkietów a od flank z łuków, zaczęła się zbijać w jedną masę i wycofywać. Oszalałe z bólu konie stawały dęba, ranione upadały miażdżąc i tratując ciała zrzuconych jeźdźców. Pogłębiający się chaos uniemożliwiał zwarty atak. Konnica Suzurano ruszyła, nie przerywając strzelania z łuków. Pędząc skrajem zbocza rozbijali próby odtworzenia formacji ataku. Ci, którym udało się przedrzeć, napotykali włócznie piechoty. Yosuki sięgając po kolejną strzałę, kątem oka zwrócił uwagę na samuraja galopującego na koniu obok. Maska jego hełmu zakrywała twarz, ale pewne i zdecydowane ruchy dłoni napinających cięciwę łuku wydały mu się dziwnie znajome. Wróg, zupełnie zaskoczony sytuacją w jakiej się znalazł, nie był w stanie przedrzeć się przez wąskie gardło przełęczy, z którego pluła fala ognia. Przewaga topniała z każdą chwilą.

Wreszcie salwy ucichły, ashigaru i piechota poszli do przodu z włóczniami. Samurajowie odłożyli łuki, sięgnęli po miecze i z bojowym okrzykiem ruszyli w dół zbocza. Yosuki zadawał cios za ciosem, szczęśliwy, że dostał szansę wykazać się w walce. W tym, co umiał najlepiej. Towarzyszący mu samuraj zadawał równie szybkie i precyzyjne ciosy, osłaniając go i wspomagając. Razem zeskoczyli z koni i przedarli się aż do ranionego strzałą głównego generała Chimei, torując mieczami drogę przez próbujących mu pomóc wrogich wojowników i służących. Yosuki skinął głową w kierunku towarzysza.

– Jest twój – skłonił się lekko.

Wydawało mu się, że zobaczył znajomy uśmiech w jego oczach. Postanowił zapytać go o imię. Efektowne cięcie pozbawiło generała głowy, niebieski proporzec upadł. Klan Chimei rozpierzchł się, niedobitki uciekały, gonione przez wojowników z zielonymi flagami. Samuraj pokłonił się głęboko, z dużą gracją mimo dość ciężkiej zbroi wskoczył na konia i odjechał szybko, pozostawiając Yosukiego z pytaniami bez odpowiedzi.

 

***

 

– Yosuki-san, otrzymałem zaproszenie do pałacu szoguna – oznajmił Hiroyo. – Wieści o tym, jak dokonaliśmy masakry na silniejszym i liczniejszym klanie Chimei szybko się rozeszły.

– To wspaniała nowina, cieszę się, panie.

Uśmiechnął się, słysząc wypowiedziane z szacunkiem „panie”.

– Jesteśmy sami, narada się skończyła. Możesz mi mówić po imieniu.

– Hiroyo-sama, do pałacu szoguna w Kioto, mając dobrego wierzchowca, jedzie się w jedną stronę tydzień. Czy to oznacza, że nie będę cię widział przez długi czas? – zapytał.

– Nie, Yosuki-chan – szepnął ujmując pieszczotliwie jego dłoń. – To znaczy, że jedziesz ze mną, jako moja osobista straż przyboczna i mój doradca. Już się cieszę na myśl o podróży z tobą w obie strony. Chyba bardziej, niż na rozmowę z szogunem.

– To dla mnie wielki zaszczyt, Hiroyo-sama – zdążył powiedzieć, zanim daimyo położył mu palec na ustach.

 

***

 

Pałac szoguna otoczony imponującym ogrodem już z daleka prezentował się wspaniale. Zostali godnie przyjęci, powitani przez samego szoguna Ashikaga i zaproszeni, by odświeżyć się po podróży.

– Oprócz nas przybędą także wodzowie klanów Uemura, Tsukunagi, Kashima i Seido – stwierdził pan Suzurano. Ostatnią nazwę wypowiedział nieco zmienionym tonem. Siedzieli obaj w pałacowej łaźni, zażywając gorącej kąpieli.

– Z Uemurą i Tsukunagi mamy stosunki neutralne. Ich ziemie są dość daleko od naszych. Kashima jest wrogiem, który oferował przyjaźń, po tym jak ich pokonaliśmy. A Seido chyba kiedyś był naszym sprzymierzeńcem – Yosuki zamyślił się.

– Zgadza się – Hiroyo zanurzył się w wodzie po czubek brody. – Ale przyjaźń rozluźniła się dawno temu, odkąd zmarł Fukoi-sama. Mój ojciec darzył go ogromną sympatią i szacunkiem, zresztą z wzajemnością.

– Wydaje mi się, czy obawiasz się spotkania z Seido-san?

– Znasz mnie lepiej, niż sądziłem, skoro tak łatwo to wyczułeś – westchnął ciężko. – Tak, tego spotkania obawiam się najbardziej. Seido Kusano, najstarszy żyjący syn Fukoi-sama, to zarazem brat Asagao. Nie wiem, jakie ma zamiary. Czy będzie chciał nawiązać do dawnej przyjaźni między naszymi rodami, czy raczej pielęgnuje w sobie nienawiść za adoptowanie Asagao. Bracia nienawidzili go do tego stopnia, że chcieli zabić, za to że był „parszywym odmieńcem”. A ja nie okazałem się wiele lepszy – stwierdził ponuro. Yosuki dotknął pod wodą jego ramienia i uścisnął je w geście wsparcia.

– Tsuyoi-san wybaczy ci i wróci. Jestem o tym przekonany.

– Brakuje mi jego mądrych rad. Dopiero teraz widzę i doceniam, jak wiele dla mnie robił.

Pokręcił głową z rezygnacją i wynurzył się z wody. Yosuki mimowolnie wstrzymał oddech i przełknął głośno ślinę, patrząc na zgrabne, muskularne ciało i krople, lśniące na jasnej, zaróżowionej od gorącej kąpieli skórze. Hiroyo uśmiechnął się znacząco, dostrzegając tę reakcję.

– Szkoda, że postanowili mnie uhonorować pokojem w prywatnej części kwater szoguna, bo nie mogę cię tam zabrać.

– Hiroyo-sama, chyba nie myślisz, żeby będąc w gościnie w pałacu szoguna…

– To ty o tym pomyślałeś, Yosuki-chan – stwierdził, z uroczym uśmiechem.

 

Wychodząc z łaźni niemal wpadli na dwóch, wyraźnie starszych samurajów. Po znakach na ubraniu Yosuki rozpoznał przedstawicieli klanów Kashima oraz Seido. Obaj pokłonili się.

– Suzurano-san. – Wyższy z mężczyzn zatrzymał się. – Cieszę się, że cię spotykam.

– Seido-san. – Skłonił się jeszcze raz. – To dla mnie zaszczyt.

Gestem poprosił, by jego towarzysz i Yosuki zostawili ich samych. Wyszli razem na zewnątrz, wymieniając grzecznościowe formuły. Hiroyo zastanawiał się, czy ten mężczyzna, na którego skroniach pojawiła się już lekka siwizna, wie coś o losach Asagao. I czy w ogóle wypada poruszać z nim temat przyrodniego, podobno znienawidzonego niegdyś, brata.

– Seido-san, jestem zaszczycony, że tak doświadczony wojownik i syn przyjaciela mojego ojca ucieszył się ze spotkania ze mną – powiedział, próbując delikatnie wybadać jego intencje. Twarz Seido Kusano była jak maska, nie wyrażała żadnych, nawet najmniejszych emocji.

– Nasi ojcowie byli przyjaciółmi a nasze klany zawsze się wspierały – powiedział, starannie dobierając słowa. – Ashikaga-sama zaprosił nas wszystkich, byśmy ustanowili sojusz w południowo-zachodniej części kraju i poparli go. Szogunat Ashikaga jest zagrożony, są chętni do przejęcia władzy w kraju. Chciałbym porozmawiać z tobą, jak widzisz przyszłość klanu Suzurano, zanim przybędą głowy klanów Uemura i Tsukunagi. Być może korzystniejsze byłoby dla nas odnowienie bliskiego sojuszu między naszymi rodami, niż zawieranie nowego, z dotychczasowymi wrogami. A jeśli dojdzie do zmian, lepiej nie stać po stronie przegranych.

– Panie, myślę, że przed podjęciem decyzji, należałoby wysłuchać propozycji szoguna – odparł.

Nie odezwał się od razu.

– Tak, propozycji szoguna wysłuchać należy. – Ton głosu wciąż był bezbarwny, ale Hiroyo wyczuł, że jego własne słowa zabrzmiały zbyt ostro.

– Może zatem porozmawiajmy wieczorem, w moim pokoju o tym, co łączyło nasze rody i jak widzimy przyszłość – dodał.

– Przyjdę, Suzurano-san. – Skłonił się lekko.

 

***

 

Hiroyo, zgodnie z umową oczekiwał w swoim pokoju na przyjście Kusano. Trochę inaczej wyobrażał sobie wizytę w pałacu. Spodziewał się spotkania wyłącznie z szogunem w celu formalnym, jak potwierdzenie lojalności klanu Suzurano wobec jego władzy. Czuł się trochę nieswojo wiedząc, że będzie musiał podejmować trudne, polityczne decyzje bez wsparcia Asagao: z kim zawiązać sojusz, czy stanąć po stronie szoguna czy przeciw. No i to spotkanie. Asagao mówił, że bracia go nienawidzili ale to było prawie dwadzieścia lat temu a Seido Kusano nie wyglądał na kogoś, kto mógłby nienawidzić. Czy kochać. Był doskonale beznamiętny i obojętny.

Wszedł do pokoju i starannie zasunął za sobą ścianki shoji. Wymienili ceremonialne powitania i usiedli naprzeciw siebie. Rozmowa, jak tradycyjnie na tym szczeblu, najpierw toczyła się wokół rzeczy błahych i mało istotnych. Wymienili uwagi na temat pogody, sztuki, zaczynających właśnie kwitnąć wiśni, lekko zahaczając o politykę.

– Suzurano-san, nasi ojcowie żyli w bliskiej przyjaźni – powiedział naraz Kusano. Wyciągnął pękatą, zdobioną granatowymi wzorami butelkę oraz dwie czarki. – Chciałbym kontynuować ich tradycję. Nawet jeśli zdecydujesz opowiedzieć się po innej stronie, niż klan Seido, patrzę na ciebie jak mój ojciec na twojego ojca.

Hiroyo ujął butelkę, nalał napoju do czarki i podał ją obiema rękami gościowi. Ten w rewanżu napełnił drugą czarkę. Wypili obaj, wznosząc toast za dawną przyjaźń między rodami.

– Wyśmienita sake – pochwalił. – Byłem wtedy bardzo młody, ale pamiętam te czasy. Przyjaźń ich była tak wielka, że jeden z twoich braci, Seido-san, został przyjęty przez mojego ojca do klanu Suzurano.

Dyskretnie zerknął na twarz rozmówcy, ale pozostała nieporuszona.

– Tak, wiem. To przyrodni brat, ze związku ojca z obcą kobietą. Mam nadzieję, że nie sprawił wam kłopotów takich, jak sprawiał nam.

– Nie, wręcz przeciwnie. Asagao-san jest znakomitym wojownikiem i doradcą. Bardzo go cenię.

– To obca krew, Suzurano-san. On ma inne zasady. Jeśli zechcesz posłuchać rady kogoś, kto zna go dużo dłużej niż ty, pozbądź się go z klanu, zanim cię zdradzi. Nie ufaj mu. Będąc w połowie południowym barbarzyńcą, nie wie co to honor.

– Rozważę twoje słowa, Seido-san. Dziękuję za radę. – Skłonił się i nalał sake do czarki. Z zewnątrz rozmowa wyglądała lekko, opanowany Hiroyo nie zdradził ani jednym gestem wściekłości, jaką poczuł wewnątrz. Jak on śmiał mówić w ten sposób o Asagao! Miał już pewność, że nie chce odnawiać przyjaźni z rodem Seido. Rozluźniła się ona natychmiast po śmierci ojca. Pamiętał doskonale dlaczego, chociaż chyba Kusano mógł o tym nie wiedzieć. Najstarszy z braci Seido, Sakuto, wkrótce po objęciu władzy w klanie, nasłał skrytobójcę z zadaniem uśmiercenia piętnastoletniego wówczas Hiroyo, będącego w żałobie po utracie ojca oraz przy okazji jego doradcy, Asagao. Jeśli komuś miałby nie ufać, to zdecydowanie bardziej mężczyźnie siedzącemu właśnie naprzeciwko niż wieloletniemu przyjacielowi. Gdyby nie to, że w pałacu szoguna Hiroyo mógł czuć się bezpiecznie, bo samo wyciągnięcie miecza tutaj było karane śmiercią, nie zgodziłby się na to spotkanie. Kusano mówił dalej, o sytuacji z klanami Uemura i Tsukunagi, jednak słuchał go jednym uchem, zerkając na ogień buzujący w palenisku. Krew od wypitej sake zaczęła krążyć w jego żyłach szybciej i teraz zastanawiał się, czy dałoby radę zakończyć to spotkanie i znaleźć jeszcze dziś Yosukiego. Wypił kolejną porcję. Zapragnął wtulić się w swojego samuraja i oderwać od tej całej polityki.

– Z klanem Uemura prowadziliśmy wojny, podobnie jak wy z Kashimą. Czy sądzisz, że zawarcie z nimi sojuszu dla dobra szoguna będzie opłacalne? – Dobiegło jak przez mgłę pytanie. Hiroyo odpowiedział coś, do końca nawet nie zdawał sobie sprawy co. Ogień z paleniska tańczył przed jego oczami coraz bliżej, a beznamiętny głos Kusano zanikał w trzasku płonących polan. Tak bardzo chciał mieć teraz przy sobie Yosukiego. Prostego, szczerego, honorowego i oddanego Yosukiego. Zamrugał kilkukrotnie oczami. Coś było nie tak. Zbyt duża ilość sake? Niemożliwe, nie był pijany. Trochę wypił, ale uczucie było zupełnie inne. Trucizna? Nie wchodziła w rachubę, Kusano byłby od razu pierwszym i jedynym podejrzanym. Ogarniała go nieprzemożona senność i tęsknota za silnymi ramionami Yosukiego. Wzrok rozmywał się, tańczył i uciekał, jednak zarejestrował coś, co zmroziło Hiroyo do szpiku kości.

Na beznamiętnej dotąd twarzy Kusano zobaczył szyderczy i pełen satysfakcji uśmiech.

 

***

 

Yosuki długo czekał w nadziei że Hiroyo zakończy spotkanie i przyjdzie. Choć wiedział, że w gościnie szoguna nie będą mogli spać razem, to brakowało mu wsłuchiwania się w rytm oddechu daimyo, leżącego tuż obok. I gładkiej, silnej dłoni, której palce spoczywały w nocy najczęściej na jego ramieniu. Nie wiedział kiedy ani na jak długo zapadł w sen, gdy zbudziły go krzyki i swąd dymu unoszący się w powietrzu. Zerwał się na równe nogi, ubrał pośpiesznie i wybiegł, omal nie łamiąc rozsuwanych shoji. Mijał ludzi biegnących w przeciwnym kierunku, jednak on kierował się do pałacu, do prywatnych pokoi, a to, że nie wolno było mu tam wchodzić, nie miało teraz najmniejszego znaczenia. Odetchnął dopiero, gdy zobaczył pana Suzurano, wspartego o ramię pałacowego strażnika.

– Hiroyo-sama! – Podbiegł i chwycił go mocno w ramiona. – Co się stało? Nic ci nie jest?

Daimyo zakaszlał gwałtownie. Yosuki poczuł charakterystyczną woń przetrawionej sake.

– Wpadłem w pułapkę Kusano – powiedział obcym tonem. – Nie wytłumaczę się z tego.

– Co tam się stało, Hiroyo-sama? – zapytał, gładząc czarne, długie włosy daimyo, przesiąknięte zapachem dymu. – Z czego się nie wytłumaczysz?

– Z wywołania pożaru w komnatach szoguna pod wpływem sake – odparł cicho. – Sprytnie to wymyślił.

 

Pożar ugaszono po dwóch godzinach. Spłonęły trzy pomieszczenia, w tym niemal całkowicie pokój w którym spał pan Suzurano. Rano przybyli wodzowie pozostałych zaproszonych klanów, ale spotkanie z szogunem miało już zupełnie inny przebieg, niż pierwotnie zaplanowany.

– Dyskutowaliśmy o polityce i dawnej przyjaźni między naszymi klanami, pijąc przy tym sake. Suzurano-san wypił zbyt wiele, miał już dość, więc pożegnałem się, wyszedłem i udałem spać. Parę godzin później zbudził mnie alarm i swąd spalenizny – relacjonował beznamiętnym tonem Kusano. – Ktoś tak nieodpowiedzialny nie powinien nosić miecza przy boku, a co dopiero zarządzać prowincją.

Hiroyo opuścił głowę wiedząc, że sprawa jest beznadziejna. Co miał powiedzieć? Że Seido Kusano musiał dosypać mu coś do sake, by stracił przytomność a następnie podłożył ogień w pokoju? Nawet nie wiedział jak to się stało, że płomienie pojawiły się parę godzin po jego wyjściu. Może faktycznie zrobił coś sam, przez nieuwagę. Tylko ten uśmiech…

Niemniej wiedział doskonale, że żadne jego tłumaczenia nie zabrzmią wiarygodnie. Nadzieja pojawiła się, gdy głos nieoczekiwanie zabrał wódz klanu Uemura.

– Seido-san, słyszałem, że wraz z panem Kashima zawiązaliście pakt mający na celu doprowadzenie do śmierci pana Suzurano. Boicie się silnego i dobrze zorganizowanego przeciwnika w tym rejonie, zwłaszcza klan Kashima przekonał się dość boleśnie, jak ostre są miecze wojowników Suzurano. Wszyscy wiemy, że jeśli Suzurano-san zostanie skazany na śmierć, jego majątek zostanie skonfiskowany, a samurajowie rozdzieleni po innych klanach. Nie zaprzeczysz, że jest wam to bardzo na rękę.

– Co sugerujesz, Uemura-san?

– Dokładnie to, co powiedziałem. Podejrzanie dużo zyskacie, jeśli Suzurano-san otrzyma wyrok śmierci.

– Z klanem Suzurano łączyła nas wieloletnia przyjaźń, cóż mielibyśmy zyskać.

– Nie była zbyt zażyła ta przyjaźń, od piętnastu lat nie wspieraliście ich w żadnej bitwie.

Doradcy szoguna uciszyli szybko narastającą kłótnię. Hiroyo został poproszony o wypowiedź w sprawie.

– Prawdą jest, że Seido-san przyszedł do mnie omawiać sprawy klanowe. Prawdą jest, że wypiliśmy sake. Nie wiem, co w niej było, lecz po kilku czarkach straciłem przytomność. Nie byłbym w stanie niczego podpalić, ani nie jestem w stanie powiedzieć, czy ktoś w tym czasie wchodził bądź wychodził. Ocuciło mnie gorąco, wyczołgałem się z pokoju i próbowałem wezwać pomoc. Przepraszam, jest mi niezmiernie przykro z powodu niebezpieczeństwa jakie wynikło. Cały mój klan i ja zawsze byliśmy lojalni wobec szogunatu Ashikaga. Nie ośmieliłbym się nastawać na życie ani zdrowie Ashikaga-sama. Przysięgam na mój honor. – Skłonił się, po czym został poproszony o opuszczenie sali.

 

***

 

Yosuki z niepokojem czekał na wieści. Prosił o audiencję i wysłuchanie go, jako przedstawiciela wasali pana Suzurano, ale słyszał tylko, że jest zbyt nisko urodzony i nikt nie chciał z nim rozmawiać. Zakazano mu zbliżać się do kwater szoguna. Po raz pierwszy w życiu bał się. Bał się, że nie będzie w stanie nic zrobić, by pomóc Hiroyo. Nawet nie mógł go teraz zobaczyć. Oczekiwanie było straszne a przedłużające się milczenie nie wróżyło niczego dobrego. Gdy posłaniec powiadomił go, że Suzurano-sama chce się z nim widzieć w pałacowym ogrodzie, zalała go fala ulgi. Zerwał się z miejsca i pobiegł jak na skrzydłach w wyznaczone miejsce.

Gdy dotarł, popatrzył na niego i zamarł. Pan Suzurano czekał, blady, ubrany w białe kimono. Miecze odcinały się kontrastującym, czarnym cieniem na tle bieli jego stroju.

– Hiroyo-sama – wyszeptał, próbując opanować drżenie głosu.

Uśmiechnął się lekko, uroczo jak zawsze.

– Chodź, Yosuki-san, słyszałem, że w tym ogrodzie śliwy kwitną wyjątkowo pięknie.

Ujął go pod rękę i ruszyli wolnym krokiem. Ogród był wspaniały, ale Yosuki nie potrafił się cieszyć jego pięknem. Wiedział, co za chwilę usłyszy i z całych sił starał się odnaleźć w sobie odwagę, by odpowiedzieć tak, jak należało. Tak, jak oczekiwał tego pan Suzurano, a nie tak jak chciałby odpowiedzieć ukochanemu Hiroyo. Musi to zrobić, mimo że ból rozerwie mu serce.

Zatrzymali się pod rozłożystą śliwą.

– Podobna do tej, pod którą spotkaliśmy się po raz pierwszy – zauważył, spoglądając na majestatycznie opadające z góry płatki. – Yosuki-san, chcę, żebyś wiedział, że rok spędzony z tobą był najpiękniejszą rzeczą, jaka mi się przydarzyła. Nie żałuję ani jednej chwili spędzonej w twoim towarzystwie.

– Hiroyo-sama, ja…

– Wiem. – Ścisnął mocno jego dłonie, aż pobielały mu kostki. Był w tym uścisku lęk, chłodna rezygnacja i zarazem błaganie o pomoc. – Jeśli spotkasz Asagao, przekaż, że kochałem go jak najdroższego brata i żałuję, że nie zdążyłem mu tego powiedzieć.

– Panie… nie mów o sobie w czasie przeszłym – powiedział głucho.

– Yosuki, obiecywałeś, że zrobisz dla mnie wszystko.

– Zrobię. O co tylko poprosisz.

– Dowiedziałem się od Uemura-san, że prawie na pewno zapadnie wyrok skazujący mnie na śmierć. Jeśli popełnię samobójstwo zanim wyrok zostanie oficjalnie wydany, ocalę honor i nasz klan, w przeciwnym wypadku cała prowincja przejdzie na własność rządu, prawdopodobnie pod władzę tych, którzy przyczynili się do mojej śmierci. Nie mogę pozwolić, by przez moje błędy klan Suzurano przestał istnieć. To jedyne wyjście. – Głos Hiroyo brzmiał dziwnie spokojnie, wyprany z emocji. Jakby już pogodził się z losem i przygotował na nieuniknione. – Za chwilę przybędzie tu dwóch urzędników szoguna. Yosuki-chan, wiem, że to będzie dla ciebie trudne, ale chciałbym odejść z ręki najbliższej mi osoby. Proszę abyś został moim kaishaku.

Przygotowywał się przez całą drogę na najgorsze, ale teraz poczuł się jakby ktoś go wrzucił do głębokiej rzeki i topił, przyciskając twarz do dna. Zimny dreszcz wstrząsnął nim całym i tylko lojalność wobec umiłowanego daimyo klanu Suzurano pozwoliła odpowiedzieć bezbarwnym tonem:

– Przyjmę ten zaszczyt, Suzurano-ouji-sama.

– Dziękuję – odetchnął. Powoli wyciągnął długi miecz i włożył go w dłonie Yosukiego. Z rękawa kimona wyjął zwój z wierszem śmierci oraz sztylet tanto. Yosuki chwycił go za ramię i zatrzymał na moment, chcąc skraść jeszcze jedną wspólną chwilę, ocalić jeszcze jeden oddech. Spojrzeli po raz ostatni sobie w oczy, żegnając się bez słów. Daiymo dostrzegł dwóch, wysokich rangą urzędników, którzy przywitali się uprzejmym ukłonem. Skinął głową na znak, że jest gotów.

Klęknął, usiadł na stopach i powoli rozchylił poły białego kimona, odsłaniając brzuch. Yosuki stanął za nim, uniósł miecz do góry. Koncentrował się na tym, by opanować drżenie rąk. Mimo serca, które rozpadało się na miliony kawałków, błagało, by wyrwać sztylet, odrzucić go daleko i uciec we dwójkę, lojalność wobec pana nakazywała wypełnić powinność zgodnie z rytuałem. Nie zawiódł go nigdy i nie mógł zawieść w tej najważniejszej chwili. Suzurano-ouji-sama oddał w jego ręce to, co miał najcenniejszego. Swój honor. Cięcie musi być czyste, precyzyjne, trafiające idealnie między kręgi szyjne, staranne, by głowa nie spadła na ziemię, ale i uwalniające ostatecznie od bólu. Obaj byli przygotowywani na śmierć, niemal od urodzenia.

– Yosuki-san – zaczął cicho, przypomniawszy sobie o jeszcze jednej rzeczy. – To ja walczyłem u twego boku w wojnie z Chimei. Nie pytaj, jak udało mi się wymknąć w stroju szeregowego samuraja ani kto trzymał w tym czasie sztandar klanu – uśmiechnął się słodko, po raz ostatni.

Yosuki poczuł pieczenie pod powiekami. To wszystko było takie nierzeczywiste, niemożliwe, jak zły sen.

Białe dłonie daimyo delikatnie lecz pewnie chwyciły sztylet. Parę głębokich oddechów i nagły, szybki ruch zanurzający ostrze w jamie brzusznej. I drugi, powolny, pchający sztylet w prawą stronę. Krew momentalnie zabarwiła białe kimono, jednak Hiroyo nie wydał żadnego dźwięku. Do końca mężny i opanowany, nie okazał lęku ani bólu. Jedynymi oznakami cierpienia były pot na czole i coraz bardziej drżące dłonie. Dociągnął sztylet do prawego boku, obrócił lekko ku górze i zatrzymał. Pragnął już tylko, by Yosuki zadał szybkie cięcie, odesłał go na drugą stronę, zanim ból przejmie władzę nad świadomością.

Kaishaku zrozumiał, że nadszedł właściwy moment. Opuścił miecz na szyję ukochanego pana i zamknął oczy. Kilka białoróżowych płatków opadło powoli, śliwa zapłakała nad jego losem. Głuchy dźwięk parę sekund później uświadomił Yosukiemu, że jest po wszystkim. Hiroyo-sama nie żyje.

Urzędnicy podeszli bliżej, odnotowali, że rytuał przebiegł zgodnie z procedurą i odeszli w stronę pałacu.

Wszystkie emocje jakie w sobie tłumił napłynęły nagle, rozsadzając serce nieopisanym bólem i wydarły się przez jego usta w jednym, przeraźliwym krzyku.

Hiroyo nie żyje.

Leżał w kałuży krwi u jego stóp, pokryty delikatnymi, pachnącymi płatkami. Cięcie zadało mu szybką śmierć, ale nie odcięło całkowicie głowy. Ostrożnie pochylił się i przytulił martwe, stygnące ciało, szepcząc słowa pożegnania. Sięgnął do jego dłoni, rozprostował zaciśnięte palce i wziął sztylet.

Spojrzał na zwój z ostatnim wierszem.

 

„szukając kwiatu śliwy

idę do miejsca

gdzie wiosna trwa zawsze”

 

– Idę za tobą do tego miejsca, Hiroyo-sama – szepnął. – Odnajdę cię tam.

Ukląkł nad zwłokami daimyo i rozchylił poły własnego kimona. Dotknął zimnym, zakrwawionym ostrzem brzucha. Podniósł głowę i kilkanaście kroków przed sobą zobaczył kasztanowłosego samuraja, z krótkim mieczem w dłoni. Szare, zmrużone oczy oceniały sytuację. Stał zbyt daleko, ale Yosuki mógł przysiąc, że widział w jego wzroku wściekłość. Ból. I rozpacz.

Uniósł rękę i rzucił mieczem.

„Zginę z ręki Asagao… niech będzie i tak” – pomyślał, zamykając oczy.

 

Koniec

Komentarze

Jeszcze można poprawić edycję tekstu… 

Hmmm, a możesz sprecyzować? :)

Funkcjonuje ręczne – potem ma być automatyczne – centrowanie gwiazdek. Tytuł w tekście chyba do usunięcia.

Pozdrawiam. 

A:) Dzięki, poprawione, gwiazdki wycentrowane :)

Gdy biorę udział w konkursie, staram się czytać wszystkie konkursowe opowiadania, ale rzadko komentuję, bo troszkę głupio mi wypowiadać się o konkurencyjnych pracach. Jednak jeszcze bardziej głupio mi, jeśli pod tymi pracami jest mało komentarzy (albo ich brak), bo wiem, jak się czuje ktoś, kto umieszcza tekst na portalu, po czym czeka na jakiś odzew od czytelników. 

Co do samego tekstu – jestem gruboskórnym facetem i romantyczne historie nie są moją ulubioną dziedziną, o ile nie jestem ich uczestnikiem. W dodatku jestem zdeklarowanym heteroseksualnym samcem i, o ile nie odmawiam ludziom o innej orientacji prawa do miłosnych uniesień w sposób przez nie preferowany, samemu raczej wolałbym trzymać się od takich wydarzeń z daleka. Opowiadanie powinno mi się więc nie podobać. Powinno mnie znudzić w połowie i pozostać niedoczytane. Jednak doczytałem, a w trakcie czytania ani razu nie przyszło mi do głowy, aby przerwać. 

Podobało mi się. Poczułem się jak na wycieczce w dawnej Japonii. 

Pozdrawiam i życzę powodzenia w konkursie.

Podobało mi się, mimo że do fanek shōnen-ai raczej nie należę. Czuć japońskość z całą jej specyficzną filozofią, ładnie zarysowane relacje między bohaterami.

Jest jeszcze trochę czasu, więc warto się pokusić o przejrzenie opowiadania jeszcze raz – brakowało trochę przecinków, tu i ówdzie coś mi zgrzytnęło stylistycznie, ale gdzie dokładnie – raczej nie wskażę, bo zbyt mnie wciągnęło, bym robiła łapankę:)

Ponieważ najbardziej zwraca się uwagę na błędy, które samemu często się popełnia – zdarza Ci się wywołać zamieszanie z podmiotem, jak choćby:

Trzask gałęzi się powtórzył, tym razem bliżej. Zeskoczył z konia i wykonał półobrót, chwytając oburącz za miecz.

( i w ten sposób otrzymujemy fascynujące akrobacje trzasku gałęzi). Zwłaszcza rzuca się to w oczy w scenach walki, wprowadzając trochę chaosu.

Niemniej, czytanie sprawiło mi dużą przyjemność, więc trzymam kciuki:)

Pozdrawiam

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Dziękuję za komentarze, miło mi czytać, że udało się osiągnąć zamierzony cel – dać przybliżenie japońskiej kultury/filozofii z dawnych epok. Przyznaję, że miałam pewne obawy, jak opowiadanie zostanie przyjęte przez heteroseksualnych mężczyzn wychowanych w zachodniej kulturze, dlatego bardzo mnie cieszy, Unfall, że doczytałeś i że Ci się spodobało:)

Jeśli chodzi o przecinkologię i kwestie gramatyczne – wdrożyłam parę poprawek, mam nadzieję, że teraz będzie bardziej zrozumiale.

Rzeczywiście, bardzo japońskie. Ja tam usterek interpunkcyjno-gramatycznych nie stwierdziłam. Czasami mi się nie zgadzała ilość sylab w haiku, ale może to wcale nie miały być haiku, albo coś zginęło w tłumaczeniu.

Babska logika rządzi!

Fakt, że tu mnie złapałaś, nie trzymałam się idealnie sylab ze względu na to, że to jednak polski, nie japoński ;) Niech będzie na "tłumaczenie" ;) dziękuję za komentarz

Tough call. Tekst jest niewątpliwie dobry. Na pewno bardzo japoński. Dopracowany pod względem merytorycznym i klimatyczny, tak. Natomiast:

a) nie lubię shonen-ai i yaoi, i nigdy nie bawiło mnie oglądanie jak gładkolicy wielkoocy chłopcy zatapiają się w swoich spojrzeniach, wzdychając do siebie i co chwila wykrzykując swoje imiona ("Hikaru!". "Kaoru!". "Hikaru!". "Kaoru!" …itd).

b) w ogóle nie przepadam za historiami romantycznymi, z jakiegoś powodu wydają mi się drażniące. Inaczej jest, jak samemu się przeżywa, a inaczej, jak się patrzy czy czyta – hipokryzja, wiem ; P ale jednak. Straszny melodramat nam zaserwowałaś, straszny…

 

Z tego też powodu główna linia narracyjna zupełnie we mnie spudłowała. Pomimo tego nie mogę powiedzieć, że tekst jest zły, bo nie jest. To jest dobre opowiadanie, choć miejscami mnie irytowało, inaczej niż Unfall miałam czasem ochotę przerwać, i inaczej niż Alex miałam czas zaznaczać różne rzeczy po drodze ; P

 

Zgubiłaś garść przecinków.

Wydaje mi się, że "mata tatami" to masło maślane. To słowo jest na tyle znane w Polsce, by nie trzeba go było tłumaczyć przez nie samo.

"Pan Suzurano siedział na stopach…" – to, moim zdaniem, bardzo dziwne określenie jego pozycji. Rozumiem, o co Ci chodzi, ale lepiej i bardziej japońsko by zabrzmiało: "siedział w seiza" (tak przynajmniej mówi mój sensei ; )

Miejscami nie dookreślasz podmiotów, ale już wyżej zwrócono na to uwagę. (Inny niż wyżej przykład: "Po szarych tęczówkach przebiegł dziwny cień. Nic nie odpowiedział." Niezbyt rozmowny ten cień ; )

niedoceniać rozłącznie

"Uniósł miecz do góry" – Do końca życia, nawet na łożu śmierci powtarzać będę, że w dół się nie da.

"Suzurano-ouji-sama oddał w jego ręce to, co miał najcenniejszego." – Zastanowiłam się przy tym zdaniu i uznałam, że sama napisałabym jakie? Najcenniejsze. Ale już sama nie wiem, za długo się w to gapiłam…

 

Tyle ode mnie ; )

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Bardzo dziękuję za komentarz, joseheim :)

Na gust niestety nic nie poradzę – zdawałam sobie sprawę, że romans shounen-ai może niektórym mocno nie podejść (choć bardziej się obawiałam reakcji męskiej części czytelników;)), mam tylko nadzieję, że w tekście udało mi się uzasadnić, że tak powiem "naturalność" takiego doboru (tak, przekopałam się przez parę pozycji popularnonaukowych, traktujących o historii Japonii, z których wynika, że homo/biseksualizm wśród samurajów był dość powszechny), żeby nie było że yaoi-dla-samego-yaoi. Niemniej, postanowiłam oszczędzić czytelnikom 'momentów' ;)

Tekst był betowany pod kątem przecinkologii (dzięki Luce!), aczkolwiek jak widać, jeszcze cośtam pozostawało. No niestety, przecinki w moich tekstach żyją własnym życiem a moje przeświadczenie na temat gdzie przecinek powinien być, nie pokrywa się z ogólnymi zasadami interpunkcji. Pozostaje mi tylko przeprosić, co niniejszym czynię.

Zdanie:

"Rozsunął drzwi prowadzące do skromnie urządzonego pokoju, wielkości może sześciu mat tatami. Pan Suzurano siedział na stopach za niziutkim, cedrowym stolikiem i ćwiczył kaligrafię." oczywiście mogłoby wyglądać (i nawet zresztą chyba w pierwotnej wersji jakoś tak wyglądało;)) w ten sposób: "Rozsunął shoji prowadzące do skromnie urządzonego washitsu, wielkości może sześciu tatami. Pan Suzurano siedział w seiza za fukuzue i ćwiczył kaisho." aczkolwiek uznałam, że japońskość tekstu chcę wydobyć innymi metodami, bardziej przez odwzorowanie realiów i filozofii, niż nagromadzeniem wielu japońskich słów i tam, gdzie się dało, starałam się dać polskie odpowiedniki bądź polskie określenia, wskazujące na to, do jakiej kategorii dane pojęcie się zalicza, żeby tekst mógł przeczytać ze zrozumieniem również ktoś nie mający styczności z kulturą japońską. Zabieg jest celowy, czy udany – nie wiem :)

Z resztą uwag się zgadzam bez dyskusji :)

pozdrawiam

; ) Na swoją obronę jeśli chodzi o tatami powiem tylko, że swego czasu rozwiązywałam sporo krzyżówek i tam "tatami" było dość często spotykanym słowem. Jakoś przywykłam myśleć, że w Polsce nie jest to termin obcy, więc "mata tatami" mnie dziabnęła. Ale masz rację, różne rzeczy można różnie zapisać i w świetle podanego przykładu wcale nie wyszło źle ; )

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

i tu gotowe!

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Muszę się zgodzić z wcześniej komentującymi, że opowiadanie jest bardzo japońskie i od siebie dodać, że bardzo mi się podobało, a lektura była wielką przyjemnością. ;-)

 

Le­d­wie roz­bu­dzo­na zie­mia spi­ja­ła łap­czy­wie czer­wo­ną po­so­kę… – Czy istniała możliwość, by spijała posokę o innej barwie?

 

Gdy wresz­cie do­tarł. Yosu­ki grzecz­nie po­dzię­ko­wał… – Czy w miejscu kropki nie powinien być przecinek?

 

Za­ata­ko­wa­li nas bo ich pan po­czuł się ura­żo­ny, Bóg jeden wie czym… – Czy samuraj rzeczywiście użył takiego sformułowania?

 

Jest bar­dzo am­bit­ny, na nasze szczę­ście też prze­peł­nio­ny pychą i może nas nie­do­ce­niać. – …i może nas nie­ do­ce­niać.

 

Mój oj­ciec zgo­dził się ad­op­to­wać Asa­gao, który przy­jął przy­bra­ne na­zwi­sko Tsuy­oi… – Wydaje mi się, że powinno wystarczyć: …który przy­jął na­zwi­sko Tsuy­oi… Lub: …który przy­bra­ł na­zwi­sko Tsuy­oi

 

Tylko dzię­ki niemu dałem radę po­do­łać obo­wiąz­kom… – Dać czemuś radę i czemuś podołać, to synonimy.

Proponuję: Tylko dzię­ki niemu dałem radę obo­wiąz­kom… Lub: Tylko dzię­ki niemu po­do­łałem obo­wiąz­kom

 

peł­nia wio­sny i wscho­dzą­cy wła­śnie Księ­życ… – Dlaczego księżyc napisałaś wielką literą?

 

usły­szał stu­kot koń­skich kopyt. Koń za­rżał… – Czy to celowe powtórzenie?

 

Przy­go­to­wa­niem go­rą­cej her­ba­ty zajął się sam… – Czy istniała możliwość, by zajął się przygotowanie zimnej herbaty?

 

pod­czas gdy pan Su­zu­ra­no ogrze­wał się przy ko­min­ku. – Czy aby na pewno był to kominek?

O ile mi wiadomo, japońskie domy ogrzewały kotatsu.

 

Nie­grzecz­nym by­ło­by, gdy­bym nie przy­jął go oso­bi­ście.Nie­grzecz­nie by­ło­by, gdy­bym nie przy­jął go oso­bi­ście.

 

wy­ko­nał pół­ob­rót, chwy­ta­jąc obu­rącz za miecz. – Raczej: …wy­ko­nał pół­ob­rót, chwy­ta­jąc obu­rącz  miecz.

 

jed­nak słu­chał go jed­nym uchem, zer­ka­jąc na ogień bu­zu­ją­cy w ko­min­ku. – ?

 

Ogień z ko­min­ka tań­czył przed jego ocza­mi coraz bli­żej, a bez­na­mięt­ny głos Ku­sa­no za­ni­kał w trza­sku pło­ną­cych polan. – ?

 

Yosu­ki po­czuł cha­rak­te­ry­stycz­ną woń prze­tra­wio­ne­go sake.Yosu­ki po­czuł cha­rak­te­ry­stycz­ną woń prze­tra­wio­ne­j sake.

Wcześniej napisałaś: Wy­śmie­ni­ta sake – po­chwa­lił. – Pozostałabym przy rodzaju żeńskim.

 

Yosu­ki sta­nął za nim, uniósł miecz do góry. – Masło maślane.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję Reg, za zajrzenie do tego starocia i niezmiernie się cieszę, że lektura sprawiła Ci przyjemność :)

Z uwagami gramatyczno-interpunkcyjnymi się zgadzam, w wolnej chwili poprawię. Co do merytorycznych:

“Zaatakowali nas bo ich pan poczuł się urażony, Bóg jeden wie czym… – Czy samuraj rzeczywiście użył takiego sformułowania?” – normalny samuraj oczywiście by tak nie powiedział. Ale Asagao był Japończykiem tylko w połowie, jego matka pochodziła z Europy (przypłynęła na statku ’południowych barbarzyńców’) – stąd zna on język i religię. I w dodatku lubi swoją ekscentryczność podkreślać, ku zgrozie innych.

 

“…podczas gdy pan Suzurano ogrzewał się przy kominku. – Czy aby na pewno był to kominek?

O ile mi wiadomo, japońskie domy ogrzewały kotatsu.“ – Kotatsu zostało wynalezione w epoce Edo (XVII wiek), akcja opowiadania dzieje się jakieś paręset lat wcześniej. Niemniej faktycznie, sformułowanie ‘kominek’ jest zbytnim uwspółcześnieniem, powinnam napisać ‘palenisko’. Wyglądało to mniej więcej tak:

Bardzo się cieszę, Bell, że uznałaś uwagi za przydatne. :)

 

Asagao użył zwrotu Bóg jeden wie, gdy wiedziałam o nim tylko, że był półkrwi Japończykiem a po jasnowłosej matce płynęła w nim także krew południowych barbarzyńców. Do tej chwili nie było żadnej wzmianki, że może znać religię chrześcijańską. Całą historię Asagao poznałam znacznie później, kiedy pan Suzurano opisał ją w liście do Yosukiego. Jeszcze później dowiedziałam się, że nosił srebrny krzyżyk. Dlatego zaskoczyły mnie słowa Bóg jeden wie, wypowiedziane przez samuraja.

 

Świetna ilustracja. Palenisko znakomicie zastąpi kominek. ;-)  

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bellatrix, pozwolę sobie jeszcze raz zawrócić Ci głowę i wskazać pewną nieścisłość.

W ostatnim komentarzu napisałaś: Ko­tat­su zo­sta­ło wy­na­le­zio­ne w epoce Edo (XVII wiek), akcja opo­wia­da­nia dzie­je się ja­kieś pa­rę­set lat wcze­śniej.

Moim zdaniem, akcja opowiadania nie może dziać się paręset lat wcześniej, albowiem wtedy Japończycy nie mogliby kupować muszkietów, że o ich wykorzystaniu w walce nie wspomnę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Akcja dzieje się około roku 1570 (końcówka szogunatu Ashikaga), fakt, nie kilkaset a jakieś sto parę :)

Dziękuję, teraz wszystko łączy się w logiczną całość. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Poprawki uzupełnione :) Od siebie tylko dodam, że sobie zazwyczaj przygotowuję herbatę w temperaturze pokojowej bo gorącej nie znoszę ;)

I da się tak zaparzyć? ;-)

Babska logika rządzi!

Zaparzyć nie – ale przygotować tak (wcześniej zaparzona i wystudzona esencja) :)

Od kilku długich lat Japonia zachwyca mnie i fascynuję, więc z ciekawością zajrzałem do niegdysiejszego, dotyczącego jej konkursu i cóż… od razu wiedziałem, że przede wszystkim muszę przeczytać Twoje opowiadanie. Bo wierzę, że jest ono prawdziwie japońskie.

Począwszy od przyjemnego tytułu oraz niezłego, choć nie genialnego początku, Pod kwitnącą śliwą wzbudziło moje zainteresowanie. Fabuła dość szybko uczyniła głównym wątkiem romans Suzurano i Yosukiego, co przyznam szczerze, sprawiło, że lekko się zmarszczyłem (Count nie tyle jest uprzedzony, co raczej, doceniając walory płci pięknej, znacznie łatwiej przychodzi mu tolerować wątki lesbijskie niźli gejowskie). Niemniej, szczerze przyznam, że pięknie przedstawiłaś tę miłość. W tak delikatny i wiarygodny sposób, że po prostu to zaakceptowałem.

Immersja – genialna. Momentami opowiadanie kojarzyło mi się z filmem Ran; zresztą na myśl przychodziły też inne japońskie klasyki, jak Rashomon czy Tron we krwi. Po prostu dobrze przedstawiłaś tamtejsze realia.

Jedynie w tym fragmencie dostrzegam małą wpadkę:

Zaatakowali nas bo ich pan poczuł się urażony, Bóg jeden wie czym

Chyba ten Bóg przemknął do tekstu niepostrzeżenie, co? ;)

Fabuła nie jest może szczególnie odkrywcza, ale wcale nie musi taka być, i tak jestem zadowolony. Zakończenie – gorzkie, a przez to takie… właściwe. Dobrze odzwierciedliłaś ideę seppuku, kolejny plus.

Słowem – bardzo przyjemna lektura, dziwne, że nie ma dostała piórka. Dzięki.

 

Zastanawia mnie też jedno; publikujesz coś, gdzieś, Bella? Bo piszesz na naprawdę wysokim poziomie (i to, jak widać, od wielu lat), a w wątku Pochwal się coś Cię nie widać ;) A zatem? Jak wygląda prawda? :D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

O, bardzo mi miło Councie, że odwiedziłeś moją Japonię :) W zacytowanym przez Ciebie zdaniu “Bóg” jest użyty całkowicie świadomie i celowo – bohater, który wypowiada tę kwestię, Asagao, jest Japończykiem tylko w połowie, pochodzi od “południowych barbarzyńców” – jego matka przybyła na statku portugalskich misjonarzy, którzy wówczas próbowali Japonię nawracać na chrześcijanizm, zresztą w dalszej części tekstu jest powiedziane, że nosił srebrny krzyżyk i znał język na tyle, że potrafił dogadać się w sprawie dostaw muszkietów i innych towarów :) Wpadki w tym miejscu nie ma, jest w innym, ale nie przyznam się publicznie gdzie ;)

Piórka to żadne opowiadanie z tamtego konkursu nie dostało, to, zdaje się, były początki przenosin na nową stronę i chyba piórka wtedy funkcjonowały inaczej.

A prawda z moimi tekstami wygląda tak, że muszę podokańczać opowiadania, które mogłabym podesłać do _mc_ (w tym jedno hard sf a jedno inspirowane Higurashi, za które nie mogę się wziąć od kilku lat i potrzebuję mocnego kopa w 4 litery;)), na konkursy nic nie wysyłam, bo nie śledzę na bieżąco co gdzie i jak. Próbowałam porozsyłać moją powieść a’la light novel dla młodzieży (niefantastyczną), ale na dziesięć wydawnictw, żadne nie wykazało entuzjazmu. Więc sobie po prostu piszę dla siebie i dla tych, co czytają niniejszy portal ;)

 

A, rzeczywiście. Teraz nawet widzę, że Reg też się złapała na bogobojnego samuraja – a ja, nieszczęsny, nie poświęciłem chwili na przejrzenie komentarzy i wpadłem ;D

Niedokończone od kilku lat? Nieźle! Choć muszę przyznać, że poniekąd Cię rozumiem… Count opowiadania co prawda kończy, ale za nic nie chce mu się ich korektować, no i w efekcie też leżą na dysku, niczym porzucone wspomnienia ;P

Cóż, cieszę się, że akurat na portalu publikujesz. Szczególnie, że pod pewnymi względami jest lepszy niż jakiekolwiek czasopismo… Będę czytać :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

U mnie jest ten problem, że mnóstwo czasu pożera mi research. Lubię mieć background dopracowany jak najbardziej się da, pamiętam, że nawet w powyższym opowiadaniu zdanie “mogli podziwiać złociste karasie, o czerwonozłotych łuskach, błyszczące w słonecznych promieniach za każdym razem, gdy podpływały do powierzchni.” to było przerzucenie około dziesięciu źródeł na temat, jakie ryby pływają w japońskich ogrodach, jakie gatunki ryb kiedy do Japonii sprowadzono, jaki jest cykl życiowy karasia, czym się różni złocisty od innych…. no… taka opowiadaniowa nerwica natręctw ;). W tym niedokończonym od paru lat utknęłam na czymś, czego nie bardzo jak miałam się dowiedzieć a realia tam akurat są dość ważne, w końcu chyba wypracowałam plan jak to obejść, ale w tzw. międzyczasie przyszły inne opowiadania do dłubania :) Pisanie sci-fi u mnie to z kolei tony artykułów, filmów, zdjęć i wspomaganie Stellarium+Celestia. I tak wiem, że jak napiszę, że gwiazdy zdawały się obracać wokół ogona Delfina, to nikomu raczej nie przyjdzie do głowy sprawdzać, że na tej akurat planecie w tej epoce gwiazdozbiór Delfina leży przy biegunie nieba, no ale ja już tak po prostu mam ;)

No i niestety, ale żeby zabrać się do roboty i coś dokończyć, to muszę mieć nad głową konkretny bat. Tak jak było w przypadku konkursu SCIENCE2017 – narzucony deadline, to dało się zresearchować i napisać opowiadanie w dwa miesiące. Bez tego jest ciężko ;)

Karasie? Wow, teraz jeszcze bardziej doceniam opowiadanie :D

 

Fajnie, że tak masz. Nie nazwałbym tego nerwicą natręctw, tylko profesjonalizmem :)

Heh, nieraz człowiek nie zwraca uwagi na takie szczegóły… Rozumiem Cię o tyle, że sam kilka lat temu wybrałem się na rejs (jako załoga, po Morzu Północnym), byleby zobaczyć jak to jest na morzu i dobrze opisywać żeglugę :) Inna sprawa, że tęsknotę za morzem złapałem, a wiedzy dotychczas nie wykorzystałem XD

 

Polański też tak miał. Czytałem ostatnio, że przy Dziecku Rosemary chłopina chciał postępować w takiej zgodzie z powieścią, że zadzwonił nawet z pytaniem do Levina, w którym numerze New York Timesa (czy innego pisma) jego bohater oglądał koszule, bo powieść jest tu nieprecyzyjna, a sam Polański zgromadził całe stosy tej gazetki i w żadnym numerze nie znalazł dotyczącej koszul reklamy ;D

Levin był przerażony i odpowiedział, że nie ma pojęcia, po prostu palnął pierwszą lepszą gazetę i pisał dalej :D

A powinien to sprawdzić, nie? ;P

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

No to wykorzystaj ;) Ja do Japonii też się kiedyś wybrałam ;)

Polańskiego rozumiem :D muszę kiedyś się zgłosić do niego ze scenariuszem, u mnie ‘pierwsza lepsza gazeta’ by nie przeszła :D Ale bywa to męczące. Zwłaszcza, jak przy robieniu researchu coś mnie zainteresuje i się zaczytam i jeszcze coś tam wygrzebie… a opko leży odłogiem i czeka.

Opowieść mnie naprawdę wciągnęła! Fajnie, że długa. Podobał mi się opis bitwy. W ogóle wszystko barwnie opisujesz. Potrafiłem sobie wyobrazić tę opowieść. Wątek homoseksualny sprawia, że opowiadanie jest inne. 

 

Pozdrawiam.

Jestem niepełnosprawny...

Miś przeczytał. Chociaż jest zdecydowanie hetero, tak przedstawiony wątek homoseksualny nie raził go. Japoński klimat opowiadania czyni całość bardzo interesującą i stanowi główny jej walor.

Domo arigatou Koala-san ;) Cieszę się, że Miś postanowił wykopać, przeczytać i skomentować :)

Saikeirei, Bellatrix-sama, saikeirei

Nowa Fantastyka